Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Pokoiki były dość starannie utrzymane: znajdował się w nich zegar, wielka szafa, łóżko nakryte perkalową kołdrą, a na półkach przy jednej ze ścian kuchni świeciły starannie poustawiane naczynia miedziane i sprzęty gospodarskie.
Od tyłu okna wychodziły na mały ogródek, w którym zwykle górnicy ze szczególną starannością utrzymują kwiaty. Na stole pod oknem stała przygotowana wieczerza z gorącem jadłem, do której z pośpiechem zasiadł zaraz młody chłopczyna i z tak wielką chciwością począł zajadać, że aż Annę to zadziwiło.
— Dziwisz się, panienko — rzekła matka — że mój zgłodzony chłopczyna ledwie się nie zadławi przy jedzeniu?.. Ależ biedaczek od pół doby nic miał w ustach, oprócz szklanki mleka i kawałka chleba!
— Od pół doby! — powtórzyła Anna z wielkiem podziwieniem. — I dlaczegóż?..
— Dlaczego? dlaczego? — przerwała kobieta. — Bo jest traperem, a traper na chwilkę zejść ze swego stanowiska nie może.
— Czy zajęcie trapera bardzo jest ciężkie?
— Nie, panienko! — odrzekł chłopczyna —