Ta strona została uwierzytelniona.
niebezpieczeństwa, odezwał się ks. Marcin — sam téż im będę przodować!
Tak się stało że pani Petrkowa, któréj imię i dostojeństwo zataić musiano, drugiego dnia już, pod przewodnictwem ks. Marcina jechała lasami i drogami bezludnemi tam, gdzie najbardziéj ją widzieć życzyłby był Jaksa. Opatrzność zdawała się opiekować nim i piękną Błogosławą, wiodąc je na stary gród cichy, do którego burze wojny dojść nie mogły. —