[349]XXXVI.
Żebrak górski.
Panoczku na wirchach[1] tak pięknie, tak jasno,
Że zda się świat nie ma tam końca,
Wśród równi[2] zaś smutno, ponuro i ciasno,
I nie tak wesoły blask słońca;
[350]
My jednak z tych wyżyn schodzimy tłumami,
Bo biéda stargała nam siły,
A wziąwszy kij w rękę wołamy ze łzami:
„Daj grosik, panoczku mój miły!”
Oj dolaż, ta dola, nie była bogatą,
Lecz człek miał choć skromny kęs chleba,
Dziś przyszło się rozstać z rodzinną swą chatą,
W nizinach wędrować nam trzeba,
Bo brakło sposobów, a jeszcze od wczora
Dzieciaki posiłku prosiły;
Ja nie mam nic w domu, a żona mi chora...
„Daj grosik, panoczku mój miły!”
Ciężko to opuszczać swobodne swe gniazdo,
Co tkwi tam wysoko na skale,
I temu, który był u swoich wciąż gazdą[3],
Rozwodzić płacz, jęki i żale.
Cóż robić jednako, gdy ziarno zmarniało,
A grule[4] po dołach wygniły,
Iść trzeba w doliny i wołać nieśmiało:
„Daj grosik, panoczku mój miły!”
Da Pan Bóg doczekać, gdy ciężki rok minie,
Gdy los się pohalan[5] ustali,
Przyjdź do nas panoczku, a w dobréj godzinie
Zapukaj do siedzib górali;
[351]
Znajdziesz tam gościnność, a wtedy, ah! wtedy,
Pokrzepisz zwątlone swe siły,
Lecz teraz zgłodniałych uratuj od biédy:
„Daj grosik, panoczku mój miły!”