Akademja Poznańska

>>> Dane tekstu >>>
Autor Władysław Pniewski
Tytuł Akademja Poznańska
Podtytuł Szkic historyczny
Wydawca Drukarnia L. Kapela
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Władysław Pniewski.


Akademja Poznańska


Szkic historyczny.




Poznań, 1919 r.

Czcionkami drukarni L. Kapeli w Poznaniu.



Nadchodząca chwila otwarcia uniwersytetu w Poznaniu skłoniła mnie do nakreślenia niniejszego szkicu, opartego mniej na źródłach samych, ile raczej na odpowiednich opracowaniach. Z ostatnich wyjąłem co najważniejsze, pomijając szczegóły niehistoryków mniej zajmujące.
Poznań nie mieścił w swych murach nigdy dotąd uniwersytetu (universitas litterarum) w pełnem tego słowa znaczeniu. Miał jednak zakłady naukowe, jak akademję Lubrańskiego, Kolegjum Jezuickie, później Szkołę Narodową, wreszcie za czasów pruskich Królewską Akademję, wszystkie nieomal z pewnym zakrojem uniwersyteckim.
A miał Poznań zawsze wysokie aspiracje, pretensje do uniwersytetu, i walczył też o niego. Ma więc tradycje.
Jakiego one rodzaju i o ile są słuszne, postaram się poniżej rozprowadzić.




Akademja Lubrańskiego.

Przez pięć i pół wieków od założenia pierwszego w Polsce biskupstwa istniały w Poznaniu zaledwie dwie szkoły średniego typu: szkoła katedralna i założona w XIV. wieku przy kościele św. Marji Magdaleny szkoła miejska. Na dalsze studja, najczęściej teologiczne, wysyłano młodzież do Włoch lub na Akademję Krakowską.
Dopiero w roku 1519 powstała w Poznaniu za sprawą Jana Lubrańskiego, gorącego humanisty i biskupa poznańskiego, wyższa uczelnia, zwana od jej założyciela Kolegjum Lubrańskiego. Zasłużony biskup ten uposażył szkołę dobrami Stawiszyn pod Kaliszem. Fundację zatwierdził r. 1520 Zygmunt Stary. Sam biskup nie doczekał się wykończenia gmachu szkolnego. Uczynił zaś szkołę kolonją Akademji Krakowskiej[1], i stąd zwano ją też szkołą akademicką, a nawet akademją.
Do Akademji Krakowskiej należało zaopatrywanie kolonji swej poznańskiej rektorami i profesorami, z czego jednakże nie zawsze dostatecznie się wywiązywała, tak, że musiano sprowadzać profesorów z Niemiec.
Wkrótce po śmierci Jana Lubrańskiego, pod pierwszym rektoratem Tomasza Badermanna i późniejszym Grzegorza z Szamotuł Kolegjum Lubrańskiego zakwitnęło i zasłynęło na całą ówczesną Polskę.
W tym czasie byli jego uczniami Klemens Janicki i inni sławni później ludzie.
Akademją Lubrańskiego opiekował się skutecznie biskup Latalski. Sprowadził on między innymi z Lipska sławnego filologa-humanistę, poetę i zwolennika reformacji Krysztofa Hegendorffa, późniejszego rektora akademji poznańskiej.
Hegendorff był duszą nowoczesnego ruchu umysłowego w Wielkopolsce. Cała młodzież szlachecka u stóp mu się słała. Gorącą wymową i nowemi myślami zapalał wszystkich, w których tliła się iskierka nowego życia. Wybrani mieszkali w domu mistrza, nieustannie czerpiąc z źródła jego płomiennego ducha.
Tylko fanatyzm katolicki prześladował uczonego humanistę jako zwolennika reformacji, tak, że Hegendorff, chcąc życie ratować, uchodzić musiał do Niemiec.
Po przeniesieniu biskupa Latalskiego do Krakowa akademja bardzo podupadła. Dźwignął ją na nowo w połowie XVI. wieku biskup Andrzej Czarnkowski, sprowadzając do niej ludzi dzielnych i uczonych, jak Benedykta Herbesta i Grzegorza Samborczyka.
Pod Benedyktem Herbestem i braćmi jego Janem i Stanisławem należała akademja w Poznaniu do „najlepszych szkół w ówczesnej Polce, a nawet w Niemczech.“ Z Litwy, z całej Polski, ze Śląska i z Morawji podążała młodzież do Poznania na studja.
Lecz nagle znika blask akademji Lubrańskiego.
W roku 1573 jezuici otwierają w Poznaniu swoją szkołę, a większa część młodzieży przenosi się z akademji Lubrańskiego do Kolegjum Jezuickiego. Akademja opróżnia się znacznie.
By powiększyć liczbę uczni nakazała kapituła mieszkańcom Chwaliszewa, Śródki, Piotrowa, Zawad i Ostrówka, by synów swych posyłali tylko do akademji Lubrańskiego. Nakaz ten nie poskutkował. Jezuici umieli pochlebstwami i powagą uczonych pozyskać dla siebie szlachtę, a młodzież przywabiali swobodą, którą ją darzyli.
Wskutek tego akademja Lubrańskiego upada rapidalnie, sam gmach poczyna się walić.
Zjawia się nowy dobroczyńca. Sufragan kujawski, Jan z Rozdrażewa Rozdrażewski podnosi akademję materjalnie i duchowo. Składa na jej podniesienie 28 000 ówczesnych złotych polskich i nadaje jej nowy statut (1619), zawierający wiele cennych szczegółów co do wewnętrznej organizacji zakładu.
Po Rozdrażewskim znalazła akademja jeszcze kilku dobroczyńców, lecz nigdy już tak się nie podniosła, jak wysoko stała była pod rektoratem Badermanna, Grzegorza z Szamotuł, Hegendorffa lub Herbestów.
Statut Jana z Rozdrażewa Rozdrażewskiego zapoznaje nas bliżej z organizacją akademji.
Przełożonym Kolegjum Lubrańskiego jest rektor, corocznie przez profesorów obierany. On zarządza akademją pod względem materjalnym i naukowym; w wątpliwych sprawach administracyjnych udaje się po radę do kuratorów zakładu, wyznaczonych przez biskupa.
Profesorowie winni swemu przełożonemu posłuszeństwo w sprawach godziwych „in omnibus honestis et licitis.“
Profesorowie i alumni z rodziny Rozdrażewskich mają wspólny stół.
Jurysdykcja nad profesorami i alumnami należy do dyrektora studji; apelację zanosi się do biskupa.
Ucznia, dopuszczającego się winy po czterykroć, za czwartym razem wydala się ze szkoły; taksamo, jeśli mimo napomnień dyrektora do szkoły przyjdzie z bronią. (Nullus armatus collegium ingrediatur, si quis admonitus directori non paruerit, a congregatione excludatur).
Uczniom nie wolno uczęszczać po gospodach, na tańce, grywać w karty lub kostki, i wogóle wałęsać się po nocy. Nemini licere quicunque collegium inhabitet, extra collegium pernoctare).
Młodzież karano pieniędzmi lub, gdy ich nie miała, aresztem, młodszych rózgami.
Według tegoż statutu akademja podzielona była na 5 klas: 1. schola grammatices, 2. rhetorices, 3. mathamatica, 4. philosophica, 5. juridica.
W klasie, zwanej grammatices uczono gramatyki łacińskiej i początków greckiego, czytano listy Cycerona, Owidjusza, Tybulla, Propercjusza, uczono arytmetyki, uczono pisać listów w polskim języku, zadawano do opracowania w domu tematy do dysput, które potem praktycznie przeprowadzano. W soboty powtarzano pensum całego tygodnia.
W retoryce wykładano prawidła retoryki, memorowano ustępy z Cycerona, czytano Wirgiljusza i bajki Fedra, ćwiczono się w prozodji, wykładano historję powszechną. Prawideł retorycznych uczono się na pamięć. W soboty deklamowano mowy Cycerona.
W klasie matematycznej uczono prawideł dyjalektyki, początków matematyki i astronomji, wykładano niekiedy kalendarz gregorjański.
W klasie filozoficznej wykładano filozofję, ćwiczono się w rozprawach ustnych, w soboty zaś w konkluzjach.
W klasie jurydycznej uczono czytać skrócenia prawnicze (abbreviaturae), czytano filozofję moralną, w soboty wykładano reguły prawa.
W wieku ośmnastym uczono także języka francuskiego.

Przed rozpoczęciem się lekcji śpiewali uczniowie: „Veni Sancte Spiritus!“, następnie śpiewano (w kl. gramatyce) lub odmawiano (w wyższych klasach) litanję Loretańską. Po skończonej lekcji udawano się na mszę św. do oratorjum (kaplicy).
Co dwa tygodnie uczęszczali uczniowie do spowiedzi. Na pogrzeby kanoników i prałatów chodzili z chorągwiami.
Młodzież wychowywano nie na duchownych, aczkolwiek po czasach Jana Kazimierza akademja miała wygląd zakładu duchownego, ale na panegirystów i dysputatorów. To też panegiryki i dysputy były jakby kwintesencją całej nauki, im też najwięcej poświęcano czasu i mozołu.
Na każde powołanie biskupa na katedrę poznańską, na każdą promocję kanoników, na imieniny lub zgon prałatów i innych wielkich osobistości świeckich i duchownych musieli uczniowie pisywać i wygłaszać panegiryki. Lepsze z nich drukowano.
Niekiedy kazano młodzieży z lada przyczyny prawić perory przed kapitułą, za co członkowie kapituły zapraszali profesorów na obiady lub nagradzali ich pieniędzmi.
Gdy w roku 1768 akademja Lubrańskiego obchodziła uroczystość kanonizacji św. Jana Kantego, uczniowie wygłaszali przez cały tydzień panegiryki na cześć tego świętego.
Młodzież akademicka odznaczała się przed uczniami Kolegjum Jezuickiego niezwykłą karnością i porządkiem. Jedynie żydom nie dawała spokoju. Biada żydkowi, któryby się poważył pokazać na Chwaliszewie, Śródce, Ostrówku lub na Zawadach. Obrzucony kamieniami, obity kijami czemprędzej z życiem uchodził. Że jednakowoż żydom dla handlu nieraz tamtędy przechodzić wypadało, więc dla utrzymania jakiegoś z akademikami modus vivendi płacili rektorowi podatek tzw. kazubalec, rozdzielany później między uczniów.
Komplet profesorów składał się z 7 członków, po części było ich jednak tylko sześciu, jako to: 1. rektor, 2. prof. matematyki i astronomji, 3. prof. retoryki i dyjalektyki, 4. poezji, 5. gramatyki, 6. teologji, który to od r. 1676 był zarazem prefektem wcielonego do akademji seminarjum duchownego.
Rektor i profesorowie należeli po większej części do stanu świeckiego, byli jednakże zawsze bezżenni i żyli wspólnie na sposób zakonny. Małe dochody nagradzali sobie dochodami pobocznymi. Duchowni mieli donośne probostwa, świeccy udźielali lekcji prywatnych, dozorowali synów szlacheckich, prof. matematyki był zarazem geometrą przysięgłym i wydawał rokrocznie kalendarz.
Do każdego przedmiotu miała akademja własne podręczniki, od roku 1689 we własnej drukowane drukarni. Obok poważnych dzieł jak rektora Zalaszowskiego: Ius regni Poloniae, Iureconsultus in materia decimarum, wychodziły tam dzieła najrozmaitszej treści i wartości, że wymienię kilka: Elementarze, Początki uczenia się dla Panienek, Gramatyki łacińskie i polskie, Żywoty BB. Polaków, Officium albo Zbiór osobliwszych nabożeństw in 12-mo świeżo z druku wydane, Ofiara serc pobożnych dla dam in 4-to i t. p.
Posiadał też zakład Lubrańskiego znaczną bibliotekę, powiększaną darami profesorów i kanoników[2]
Akademja Lubrańskiego nie była wszechnicą, nie miała też prawa udzielania stopni akademickich. Jako wyższa uczelnia odznaczała się jedynie klasami filozoficzną i później teologiczną. Wartość jej naukowa łączyła się ściśle z wartością szkół w całej Polsce, w szczególności zaś z wartością Akademji Krakowskiej, gdyż stamtąd od wieku XVII. stale odbiera profesorów.
Zadowalano się wyuczaniem na pamięć rymowanej gramatyki, niesmacznemi, beztreściwemi panegirykami, spekulatywnemi, bezcelowemi dysputami (de ente, de substantia), bezmyślnem memorowaniem Cycerona, bezsensownemi przedstawieniami scenicznemi — tem wszystkiem nieomal, co w spotęgowanej jeszcze mierze znajdziemy później w jej szczęśliwszej rywalce, w Kolegjum Jezuickiem.





Kolegjum Jezuickie.

Celem wytępienia zagnieżdżających się w dyjecezji nowości religijnych sprowadza ówczesny biskup poznański, Adam Konarski, z Brunsbergu jezuitów. „Byliśmy tu (słowa Wujka) do Poznania porządnie wezwani w roku 1571, skoro się szkoły potrzebne zbudowały, otworzyliśmy je roku 1573 dnia 25. Juni i poczęliśmy tu, jako i po inszych stronach świata, młode ludzie w naukach wyzwolonych i w chrześcijańskiej pobożności wedle daru nam od Pana Boga danego, z pilnoscią wprawować.“
Sława jezuitów jako mężów uczonych i świątobliwych oraz nowość poczęły młodzież wabić, tak, że jak wspomniałem, akademja Lubrańskiego świecić poczęła pustkami.
Szkoła jezuicka mieściła się pierwotnie w samym gmachu klasztornym, później postawiono osobny dom, gdzie za czasów pruskich mieściło się początkowo gimnazjum Marji Magdaleny.
Kolegjum Jezuickie dzieliło się na 5 klas: 1. Infima, 2. Gramatyka, 3. Syntaxeos, 4. Poeseos, 5. Rhetorices; stąd przechodziło się albo na dwuletni kurs filozoficzny albo na czteroletni teologiczny.
Do każdego przedmiotu był inny nauczyciel. A rozporządzali jezuici dobremi siłami profesorskiemi.
Za przykładem Konarskiego założyli u siebie Collegium Nobilium (istniejące aż do roku 1656), gdzie uczyli młodzież szlachecką także języków niemieckiego i francuskiego, prywatnie także greckiego i hebrajskiego.
Czując w Polsce pewny grunt pod nogami, podjęli się jezuici wielkiego czynu politycznego: usiłowali opanować cały ruch umysłowy, całą politykę, całe życie społeczne. Wszędzie potrafili się wedrzeć, wszystko wpływem swym ogarnąć.
Jednym i może najważniejszym z środków, takiemu celowi służących, było opanowanie wychowania w Polsce. Jezuici wiedzieli o nim. Rozlewając się po całej Polsce, wszędzie zakładali szkoły, a rozporządzali już uniwersytetem w Wilnie. Teraz zapragnęli i usiłowali wznieść swe kolegja we Lwowie i w Poznaniu również do rzędu uniwersytetów z prawem nadawania stopni akademickich i doktoryzowania na fakultetach filozoficznym i teologicznym.
Religijny i pobożny król Zygmunt III. nadał też kolegjum poznańskiemu upragniony przywilej, ogłaszając się zarazem protektorem nowego uniwersytetu (1611 r.)
Tymczasem Akademja Krakowska, posiadająca do tego czasu monopol naukowy w Polsce, uważała krok ten królewski za hasło do walki. Poruszyła też zaraz wszystkie sprężyny, by przywilej, nadany jezuitom w Poznaniu, unieważnić. Toczyła się zażarta walka. Akademja Kakowska wysłała delegatów do papieża, do króla, poruszyła sprawę na sejmie. Jezuici walczyli na swój sposób, wytaczali ciężkie działa prawa, używali swych rozległych wpływów. Nic nie pomogło. Ówczesny papież Paweł V., nieprzychylny jezuitom, odmówił potwierdzenia przywileju królewskiego, a Sejm Warszawski, również niechętny zakonowi, unieważnił dekret królewski.
Akademja Krakowska zwyciężyła nie dlatego, że miała prawo poza sobą, gdyż przywileje i prawa, nadane nowym uniwersytetom, nie ukrócały praw Akademji Krakowskiej, lecz zwyciężyła dlatego, że umiała wszystkie te czynniki pozyskać dla swej sprawy i poruszyć, które niełaskawem na zakon patrzały okiem.
Mimo wszystko jezuici nie zrezygnowali z swych aspiracji. Ponawiali jeszcze dwukrotnie swe usiłowania w tym kierunku, lecz bezskutecznie.
W roku 1650 odmówił wielki kanclerz Andrzej Leszczyński, znający się na polityce zakonu, podpisanemu już przez Jana Kazimierza aktowi pieczęci, bez której akt był nieważny.
W r. 1678 Jan III. Sobieski potwierdził wprawdzie Kolegjum Jezuickie w Poznaniu jako akademję z dwoma fakultetami, lecz dekret swój za sprawą nieubłaganej Akademji Krakowskiej sam odwołał (1685 r.)
Jezuici ponieśli porażkę, lecz uzyskali przez swe walki tyle, że kolegjum ich poznańskie uważano powszechnie jako uniwersytet, choć nie było nim prawnie.
Za panowania Augusta III. (1735—1763), kiedy Stanisław Konarski szkołami swemi rozbudził współzawodnictwo między pijarami a jezuitami, poziom Kolegjum Jezuickiego podniósł się znacznie. W tym czasie uczą w nim ludzie wybitni, jak Józef Rogaliński, autor pierwszej poważnej fizyki, w polskim napisanej języku, oraz Szymon Bielski. W pierwszych latach panowania Stanisława Augusta dochodziła liczba uczniów do 700.
Wreszcie poznano się dostatecznie na owocach działalności jezuickiej i zakon zamknięto (1773 roku.) Szkoła jezuicka w Poznaniu istniała jeszcze do r. 1780, lecz zredukowano liczbę profesorów na czterech i zniesiono katedry filozofji i teologji. Młodzież rozjechała się częścią do domów, częścią przeniosła się do akademji Lubrańskiego, tak że nieliczni uczniowie pozostali w szkole teraz pojezuickiej.
Kolegjum Jezuickie było bogato uposażone. Posiadało wielką bibljotekę, obliczaną na 50000 tomów, miało obserwatorjum astronomiczne, fundowane w XVIII. wieku przez Marję Leszczyńską, miało gabinet fizykalny, wreszcie rozporządzało własną drukarnią. W niej to drukowano Jana Bielskiego: Widok Królestwa Polskiego.
Lecz w kilka lat po zniesieniu zakonu zbiory narzędzi fizykalnych, jak również bibljotekę rozniesiono. „Każde miejsce stało się łupem publicznej i prywatnej grabieży“ mówi jeden z współczesnych[3].
Celem szkoły jezuickiej było wychowywanie młodzieży na fanatycznych obrońców katolicyzmu. Zdążając ku temu celowi zabijano samodzielną myśl jako niebezpieczną, zakuwano umysły formułkami, schlebiano uczuciom klasowo-szlacheckim, co popłacało i podnosiło dobrobyt zakonu.
Szlachta jednak wcale nie była pochopną do przejmowania się reformacją, a czyniła to tylko pozornie, by się widocznie przeciwstawić królowi. To też łącznie z upadkiem reformacji upada potrzeba szermierzy religijnych, upadają cel i racja bytu jezuitów w Polsce.
Lecz zakon nie wypuszcza z rąk raz zdobytych bogactw i wpływów w kraju. Szkoły jego nabierają stosownie do chwili innego charakteru. Wychowują odtąd mówców (inaczej warchołów) sejmowych, gdyż na sejmach właśnie otwierało się dla szlachty pole do zdobywania urzędów i dostojeństw.
Jezuici nie dawali początków nauki. Głównym i nieomal wyłącznym przedmiotem była łacina. Uczono wszystkiego na pamięć za pomocą formułek (gramatyka Alvaresa). Formę też tylko dawano w klasach niższych, formę i na kursach filozoficznym i teologicznym.
Podawano materjał do szermierki religijnej, podobnie jak w szkole Lubrańskiego (de ente, de substantia), ćwiczono młodzież w panegirykach, w dysputach religijnych, odprawianych w osobnej sali lub w kościele.
Co najdziwniejszą wydawać się może rzeczą, nie dbano o wychowanie moralne. Darzono młodzież jaknajrozleglejszą wolnością i pozwalano na różnego rodzaju wybryki, czem ją sobie oczywiście zjednywano.
Jedynie w sprawach tyczących płci pięknej byli jezuici nieubłagani. Za niewinne powiedzenie „dzień dobry“ znajomej panience wyliczono pewnemu uczniowi mnóstwo plag. Na wszelkie inne wybryki zamykali oczy, a niekiedy nawet młodzież do nich podburzali. I tak w roku 1616 zachęcili młodzież do zburzenia kościołów dysydenckich.
Niesworność uczniów Kolegium Jezuickiego przechodziła wszelkie granice, a przewyższała wszystkie szkoły jezuickie w Polsce. Staczali oni z uczniami akademji Lubrańskiego otwarte i zacięte bójki; dysydenci, rzemieślnicy, żydzi, a niekiedy nawet poważani mieszczanie doświadczać musieli nie mało przykrości od nich.
Nieraz szły skargi na ich swawolę do sejmiku, do sejmu, — swawoli nikt im nie ukracał. Tak wychowana młodzież szła w życie publiczne. A było ono wówczas barwne i burzliwe. Owoce wychowania jezuickiego zbierano na sejmach, sejmikach, w palestrze, w wojsku. Każdy zerwany sejm, każda kłótnia, każda walka bratobójcza, każdy czyn zdradziecki — to owoc ówczesnego wychowania.
Krysztof Opaliński tak je opisuje w jednej ze swych satyr:

„Dopieroż ci zaledwie po różnych przymówkach
I krewnych i przyjaciół, pośle go do szkoły!
Przykazawszy surowie i pedagogowi
I tym, którzy są przy nim, aby długo sypiał,
Aby rózga na ciałku jego nie postała.
Rośnie Jaś jak cielątko, będzie wołek z niego.
Piszą wszyscy: że się Jaś uczy arcy dobrze,
Skacze z szkoły do szkoły, bo ci co go uczą,
Chcą się rodzicom cale w tem akkomodować!
Już przebiegł retorykę i dyjalektykę,
Już i wszystkie nauki. Szumny retor z niego:
Trzech słów nie umie słusznie wyrzeć i napisać!
Toć z nim do filozofji, a potem do domu,
Bo umie in Barbara coś argumentować
Nie w szkole, ale w mieście! Kędy w cudzych domach,
Gdy nie będzie celarent, albo też da raptim
To nastąpi ferio, argument u męża
Potężny, który jego wszstkie insze zbije.
Odprawiwszy tak tedy swój kurs i nauki,
Powraca już do domu człowiekiem uczonym!“





Szkoła Narodowa.

Wyższe szkoły w Poznaniu, niegdyś sławne i pełne wysokich aspiracji, przedstawiają za panowania Stanisława Augusta smutny widok. To też prawdziwem dobrodziejstwem było dla Polski zniesienie zakonu jezuickiego oraz przeprowadzane przez świeżo utworzoną naczelną władzę szkolną, sławną Komisję edukacyjną, reformy wychowania publicznego.
Na gruzach akademji Lubrańskiego i Kolegjum Jezuickiego powstaje w roku 1780 dzieło nowej epoki: sześcioklasowa szkoła wojewódzka, zwana też Szkołą Narodową.
Umieszczono ją wraz z profesorami, wziętymi częściowo z szkoły pojezuickiej, częściowo z akademji Lubrańskiego, w kolegjum pojezuickiem.
Wszystkie pozostałe zbiory, prócz apteki i drukarni, oraz część bibljoteki pojezuickiej oddano nowej szkole na własność. Resztę zabudowań pojezuickich oddano biskupowi poznańskiemu do dyspozycji. W akademji Lubrańskiego umieszczono Seminarjum Duchowne.
Szkoła nabrała nowego charakteru i nowym ożywiona była duchem. Nie miała wychowywać ani duchownych, ani mówców lub panegirystów, ale pożytecznych ojczyźnie i światu obywateli.
Język ojczysty zdobywa sobie pierwszeństwo przed łaciną, naucza się teraz historji i gieografji ojczystej obok ogólnej, wykłada się zasady rolnictwa, historję naturalną, fizykę, język francuski i niemiecki, prawo natury, etykę, a dopiero w dwu ostatnich klasach pismo święte, historję kościelną, teologję moralną, apologetykę, wreszcie język hebrajski i grecki.
Akademicy uczęszczali codziennie z profesorami na mszę św., w niedziele i święta schodzili się do oratorjum, gdzie odprawiano różaniec, czytano żywoty świętych i krótko napominano młodzież do pobożności.
Nie zaniedbywano też wychowania fizycznego. W dni wolne od nauk wychodziła młodzież z karabinami, w płóciennych mundurkach, na błonie poza kościołem Bożego Ciała położone, gdzie odbywała ćwiczenia.
Nowa szkoła stanowiła pod nazwą Szkoły Narodowej gimnazjum. Uczęszczało do niej początkowo 200 uczniów, zwanych akademikami. Pierwszym jej rektorem był sławny Józef Rogaliński.
Szkoła Narodowa przetrwała aż do czasów Prus południowych (1793 r.)
Prusacy zamienili ją na gimnazjum symultanne z kolegjum profesorskiem, złożonem częściowo z Polaków, częściowo z Niemców, później za czasów Księstwa Warszawskiego utworzono z niego szkołę departamentową, a wreszcie w roku 1834 utworzono z niej dwa gimnazja, jedno katolickie św. Marji Magdaleny, z profesorami i uczniami przeważnie Polakami z przeważającym językiem wykładowym polskim, i drugie dla protestantów gimnazjum Fryderyka Wilhelma.






Walka o uniwersytet w Poznaniu po r. 1815.

Jedną z najpilniejszych spraw rządu pruskiego w zajętych ziemiach polskich po roku 1815 była sprawa szkolnictwa. Przystąpiono z gotową tendencją germanizacyjną do dzieła. Nie chcąc się zaś zdradzić z zamiarem na zewnątrz, postępowano powoli, a skrycie, od fundamentu, na szkołach ludowych i gimnazjach począwszy.
Język polski rugowano nietylko ze szkół, ale i z urzędów pod pozorem, że brak jest nauczycieli i urzędników, mówiących po polsku.
A przecież kto miał wyszkolić odpowiednie siły? Uniwersytetu nie było.
To też przez cały nieomal wiek XIX. toczyła się walka o uniwersytet w Poznaniu. Usiłowania w tym kierunku czynione z jednej strony przez Niemców, z drugiej strony przez Polaków podzielić można na trzy różne okresy.
Wszystkim okresom jest jedna okoliczność wspólna, mianowicie poza szczerem pragnieniem otworzenia w Poznaniu wyższego zakładu naukowego kryją się zawsze mniej lub więcej pobudki narodowe.
I tak zamyślał w r. 1794 minister Voss za pomocą zupełnego uniwersytetu z wydziałem teologji katolickiej i protestanckiej, poddanych Prus południowych poprostu wynarodowić: „auf die kräftigste Weise den Charakter der Südpreußen für die preußische Staatsregierung zu formen und zu nationalisieren“.
Również i następne projekty miały myśl powyższą za przewodnią.
Drugi okres walki o uniwersytet w Poznaniu jest najciekawszy i najzacieklejszy.
Następuje owa wielka dla Poznania epoka zogniskowania się myśli całej Polski po upadku powstania 1831 r., zaszczytna epoka gorących serc i podniosłych myśli. Nie było wówczas uniwersytetu w Poznaniu widomego, nie było katedr płatnych, ale była wola, była wiedza, był żywy duch i byli ludzie — duchy!
Oto Karol Libelt, uczony filozof, wykłada z katedry gimnazjum św. Marji Magdaleny wśród natłoku publiczności literaturę niemiecką, dotykając przy każdej sposobności najgłębszych i najwspanialszych strun ducha polskiego, Jędrzej Moraczewski wykłada w pałacu Działyńskich dzieje „Słowiańszczyzny i Polski“, Józef Łukaszewicz, bibliotekarz i historyk zagłębia się w dokumenty przeszłości, pisze dzieje miasta Poznania, natchniony August Cieszkowski wiedzie umysły w wyższe ducha sfery, Edward Raczyński porządkuje pomniki przeszłości, czcią i opieką otacza wszystkie po wiekach przeszłych pamiątki i tworzy bogaty księgozbiór, Antoni Woykowski zakłada „Tygodnik Literacki“, Narcyza Żmichowska budzi Wielkopolanki do życia, Żupański poświęca połowę majątku na wydawanie dzieł polskich autorów.
Cały zastęp mężów jak Karol Marcinkowski, hr. Maciej Mielżyński, dr. Hipolit Cegielski, Józef Szułdrzyński, Ryszard Berwiński, Wężyk, Dahlmann, arcybisk. Przyłuski, generał Chłapowski, Edward Dembowski przepełnione mają serca najszczytniejszymi ideałami i zamysłami, a każdy z nich żywe pozostawia po sobie dzieło, a wszyscy, choć różnego zawodu i stanu żyją jak bracia, jak bracia z ducha, jak równi z równymi, bo wszystkich myśli i pragnienia ogniskują się w jednej, wielkiej, twórczej idei, bo wszyscy ożywieni jednem wielkiem mistycznem parciem ducha ku realizowaniu czegoś nieuchwytnego, czegoś co przecie daje siły i rodzi — a ówczesną siedzibą, sercem tego parcia był Poznań.
Byli więc ludzie i była twórczość ducha, ale nie było narzędzi jego, nie było uniwersytetu. Poczęto walczyć o niego, a walczono wytrwale. Poruszano sprawę uniwersytetu na każdym sejmiku prowincjonalnym, począwszy na pierwszym roku 1827. Żądano uniwersytetu z fakultetami filozoficznym z szczególnem uwzględnieniem języka polskiego i dziejów Polski, z prawniczym i katolicko-teologicznym; ze względu zaś na ludność niemiecką żądano także fakultetu ewangelicko-teologicznego. Prelekcje miały się odbywać częściowo w polskim, częściowo w niemieckim języku. Wyrażono też życzenie, by przyłączyć do uniwersytetu instytut agronomiczny i oddział chirurgiczny.
Lecz kiedy w ten sposób nic nie uzyskano, złożono na szóstym sejmiku roku 1843 za inicjatywą posła Lipskiego do laski petycję do króla o założenie w Poznaniu uniwersytetu. Petycję motywowano jak następuje: „Wszystkie prowincye monarchii mają swoje uniwersyteta, tylko nasza go nie ma. Brak nam ogniska umiejętności, brak słońca, które promieńmi swemi ogrzewa i ożywia wszystkie części prowincyi i które niejeden zaród do bujności doprowadzić by mogło, podczas gdy obce światło dokazać tego nie potrafi. Zresztą dla żadnej prowincyi nie jest tak koniecznym uniwersytet, jak dla naszej. Mieszkańcy tutejsi dwoma mówią językami i w dwóch też myślą, a udzielanie li w niemieckim języku polskiej młodzieży nauki nie odpowiadają wewnętrznej potrzebie i dlatego pożądanych nie przynoszą owoców. Jeżeli zgłębić mamy ducha nauk, potrzeba, aby nas w ojczystym nauczano języku.“
Powiedziano dalej, że młodzież zniewolona jest wyjeżdżać na dalekie uniwersytety, co jest wielkim ciężarem lub niemożliwością dla rodziców, że grosz niebogatej prowincji wynosi się poza jej granice, podczas gdy mógłby pozostać na miejscu, powoływano się na istniejącą za czasów polskich akademję Lubrańskiego. Żądano otwarcia fakultetów teologicznego (katolickiego jakoteż i ewangielickiego), prawniczego i filozoficznego.
Król odpowiedział w odprawie sejmowej z dnia 30. grudnia 1843 r., że do tego czasu skierowywał swą uwagę na niższe szkolnictwo, jako spieszniejszej potrzebujące reformy, i że i nadal otaczać je musi pilną troskliwością. „Do nabywania zaś wyższych naukowych wiadomości nastręczają zaprowadzone już w Naszej monarchii uniwersytety obfitą mieszkańcom prowincyi sposobność, i nie możemy dogodzić prośbie naszych wiernych stanów o założenie uniwersytetu lub podobnego instytutu, jakkolwiek wysoko przywiedzione przez nie powody cenimy.“ Dodał jeszcze, że uniwersytet zbyt mało liczyłby studentów z samej prowincyi (a na zagranicę liczyć nie można), że z powodu tego potrzebaby na utrzymanie zakładu ogromnych funduszów, że wreszcie brak jest odpowiednich profesorów-Polaków.
Już na następnym sejmiku roku 1845 wznowiono sprawę uniwersytetu nowemi petycjami. Podali je posłowie Naumann, Lipski i Karol Czarnecki.
Żądano teraz już nie zupełnego uniwersytetu, ale dwu fakultetów: teologicznego i filozoficzno-kameralistycznego. A motywowano petycje w następujący sposób:
Brak uniwersytetu w Poznaniu daje się coraz dotkliwiej odczuwać, brak jest urzędników-Polaków, młodzież zaś z niechęcią kończy gimnazjum, gdyż najczęściej nie jest w możności pójść na dalekie uniwersytety, traci wogóle chęć do dalszej nauki. Wzmagającemu się złu możnaby najlepiej zaradzić otworzeniem w Poznaniu akademji. Co dotyczy wydatków, to postarano się o odnośne fundusze, liczba zaś studentów i profesorów będzie jak na dwa wydziały wystarczająca.
Król odpowiedział w odprawie sejmowej z 27. grudnia 1845 roku jak następuje:

„Oświadczyliśmy wiernym naszym stanom już w odprawie sejmowej z dnia 30. grudnia 1843 r., że i dla czego zmuszeni byliśmy odmówić przychylenia się do wniosku o założenie uniwersytetu w Poznaniu. Te same powody stoją na zawadzie i niniejszemu wnioskowi o urządzenie fakultetu teologicznego i filozoficzno-kameralistycznego, tak pod względem praktyczności jak i trudności wykonania. Nie możemy więc odpowiedzieć życzeniu wiernych naszych stanów. Tymczasem uchwalone wszakże już zostało podniesienie seminarjum duchownego w Poznaniu, przez założenie wydziałów teologicznego i filozoficznego. Tak poda się sposobność przyszłym członkom duchowieństwa katolickiego do ugruntowania i rozszerzenia wykształcenia naukowego wogóle, obok specjalnej umiejętności powołania.“

Kiedy więc i druga petycja nie odniosła pożądanego skutku, przedłożyła r. 1851 polska frakcja sejmowa pod przewodnictwem Augusta Cieszkowskiego drugiej izbie wniosek o utworzenie uniwersytetu w Poznaniu.
Powoływano się na akademję Lubrańskiego, oficjalnie nigdy nie zamkniętą, i żądano jej wznowienia. Akcentowano przytem całkiem otwarcie i dobitnie, że W. Ks. Poznańskie odznacza się odrębnemi od innych prowincji warunkami i odrębną ludnością, że jednakowoż nie może to być powodem odmawiania mu otwarcia wyższej uczelni.
I ten wniosek był bezskuteczny.
Powtórzono go w dwa lata później w innej formie, lecz z powołaniem się na motywy z roku 1851. Wniosek podpisało nawet kilku posłów niemieckich katolickiego wyznania. Daremne były wszelkie wysiłki.
Na poparcie pierwszego wniosku Cieszkowskiego postanowiło kilku członków rady miejskiej (Polaków i Niemców) wysłać osobne podanie do drugiej izby i do ministerjum.
Mówiono w niej, że z wszystkich prowincji państwa pruskiego jest prowincja poznańska jedyną, która nie posiada wyższej uczelni, że niewielka liczba rodzin jest w możności utrzymywania swych synów na odległych uniwersytetach, że przez założenie uniwersytetu w Poznaniu powiększyłaby się, co byłoby bardzo pożądanem, liczba kształcącej się młodzieży. Samo założenie uniwersytetu niewiele kosztowałoby czasu i pieniędzy, gdyż miasto rozporządza ubikacjami, dającemi się z małym nakładem pieniężnym zamienić na akademję. Dalej ma Poznań obszerną bibliotekę, szpital, instytut położniczy, wreszcie bogato uposażone seminarjum duchowne, co wszystko ułatwiałoby opatrzenie akademji niezbędnemi środkami naukowymi.

„In Erwägung (tak się kończyło podanie) der angeführten Gründe erlaubt sich daher der unterzeichnete Gemeinderat ein hohes Ministerium ganz gehorsamst zu bitten, den Antrag des Abgeordneten Grafen Cieszkowski in der zweiten Kammer auf Gründung einer Universität für die Provinz Posen in der Stadt Posen hochgeneigtest in Erwägung zu ziehen und demgemäss beschliessen zu wollen.“

Podobne podanie z prośbą o uwzględnienie wniosku Cieszkowskiego wysłano do drugiej Izby.
Komisja do spraw szkolnych poleciła wniosek Cieszkowskiego odrzucić, a nad podaniem rady miejskiej przeszła do porządku dziennego.
Również i ministerjum odrzuciło podanie rady miejskiej, uważając je przytem za przekroczenie jej kompetencji.
Zażalenie magistratu miało ten skutek, że rząd zagroził przewodniczącemu rady miejskiej, prof. Müllerowi, w razie powtórzenia się podobnej niewłaściwości, karą dyscyplinarną, wynoszącą 30 talarów.
Przeciw takiemu postępowaniu wystąpił nadburmistrz Naumann, aczkolwiek sprawa ta jego nie tyczyła. Formalnie zrobił rządowi zarzut z tego, że czuje się powołanym do nakładania kar dyscyplinarnych, podczas gdy należy to wyłącznie do prezydenta rejencyjnego; dodał jeszcze, że nie można przewodniczącego rady robić odpowiedzialnym za rezolucję zgromadzenia. Prawa zaś petycji miasto odbierać sobie nie pozwoli. W sprawie uniwersytetu powtórzyć tylko można, że miasto słusznie go się domaga, raz dlatego, że podniesie się ruch i przemysł miasta, powtóre, że mieszkańcy jego nie będą zniewoleni wysyłać synów swych w dalekie strony na studja.
Na pismo nadburmistrza Naumanna odpowiedział rząd, że treść pisma nie może go zmusić do zmiany rozporządzenia, na mocy wyższego zlecenia raz już danego, „die auf Grund höherer Anweisung erlassene Verfügung vom 1. August 1851 zurückzunehmen.“
Na tem sprawę narazie zakończono.
Nastąpiła cisza, później powstanie roku 1863 i jego upadek, zdrętwienie ciał i umysłów, później — praca szara, codzienna, pozbawiona natchnienia i wzlotów ducha, praca ku zdobywaniu chleba, pieniędzy, dostatku...
A duch karlał...
Nadszedł rok 1870/71.
Jednym zamachem chciano całą polskość ze szkół wyrzucić — o uniwersytecie mowy nie było — jednym zamachem chciano Polaków wygnać, wytępić (1888).
Poczęliśmy walczyć walką podziemną, hartowną, a Niemcy zalewali nas swym duchem niemieckim.
Język polski znikł z urzędów, znikł ze szkół niższych i gimnazjów.
Nastąpił trzeci okres walki o uniwersytet w Poznaniu.
Tym razem wysiłki były niewielkie, a wypływały ze strony niemieckiej. Rząd nie opierał się długo. Chodziło bowiem o wzmocnienie niemczyzny na wschodzie. Wszak fundament niemczyzny zdawał się być już dostatecznie silnym.
W r. 1898 nadprezydent rejencyjny v. Wilamowitz-Möllendorf zainicjował związek towarzystw naukowych, do którego to związku przyłączył się także przez nadburmistrza Wittinga stworzony komitet: „Komitee zur Veranstaltung wissenschaftlicher Vorträge“. Kiedy zaś roku 1901 nadprezydent von Bitter założył „Deutsche Gesellschaft für Kunst und Wissenschaft“, a biblioteka cesarza Wilhelma dostarczała dostatecznych środków do studji, krok do stworzenia akademji był już niewielki.
To też za inicjatywą dyrektora ministerjum Althoffa otworzono 4. listopada 1903 r. w Poznaniu akademję, zwaną „Königl. Akademie“.
Co to był za twór i jakie miał cele?






Królewska Akademja.

Uroczystość inauguracyjną, odbytą w gmachu muzeum niemieckiego, a zaszczyconą obecnością wielu dostojników rządowych i uczonych niemieckich zagaił rektor prof. dr. Kühnemann następującemi znamiennemi słowami:

„Wir sind auf dem Wege der grossen Traditionen der preussischen Unterrichtspolitik. Wo sie Gefahr oder Erschütterung der Nation erkannte, da brachte sie die deutsche geistige Arbeit hin.“

Oto jakie były pobudki rządowe do założenia akademji w Poznaniu?
Jaki akademja ta miała cel wytknięty, zaznaczono wcale niedwuznacznie w statucie akademickim. Paragraf pierwszy tegoż statutu opiewał: Die Königliche Akademie zu Posen hat die Aufgabe, das deutsche Geistesleben in den Ostmarken durch ihre Lehrtätigkeit und ihre wissenschaftlichen Bestrebungen zu fördern.
Że akademja cel swój realizować umiała, wykazuje cały ustrój wewnętrzny oraz objętość przedmiotów.
Akademja stała pod nadzorem ministra do spraw duchownych, szkolnych i medycznych. W samym Poznaniu powierzono nadzór kuratorowi, jako posłusznemu wykonawcy zleceń ministerjalnych. Do niego należały przedewszystkiem sprawy administracyjne. On był też pośrednikiem komunikacji pomiędzy akademją a ministrem.
Na czele stał rektor, wybierany na trzy lata przez kolegjum profesorskie, a zatwierdzany każdorazowo przez ministra. Pierwszego rektora i prorektora wybrał wyjątkowo sam minister na dwa lata.
Do załatwiania spraw bieżących utworzona była komisja, składająca się z rektora, członka wybieranego przez senat na 3 lata, oraz z syndykusa.
Na początku miała akademja 13 profesorów, 4 docentów oraz 12 na nieokreślony czas powołanych nauczycieli.
Akademja nie była uniwersytetem w pełnem tego słowa znaczeniu. Zupełny uniwersytet byłby zgromadził w Poznaniu całą polską młodzież akademicką, czemu wszelkiemi siłami usiłowano zapobiec. Polskiego ogniska duchowego bano się gorzej niżeli ognia prawdziwego.
Nowozałożona akademja miała służyć Niemcom wszelkiego zawodu, a szczególnie nauczycielom i urzędnikom.
Warunkiem przyjęcia było upoważnienie do służby jednorocznej w wojsku lub w inny sposób stwierdzone odpowiednie kwalifikacje umysłowe.
Utworzono dwa wydziały: filozoficzny i prawniczy. Wykładano zaś szczególnie filozofję, ekonomję, prawo, języki, nowszą historję i nauki przyrodnicze. Odbywały się prócz tego ćwiczenia na sposób seminarjów uniwersyteckich i naukowe kursy uzupełniające dla prawników i urzędników administracyjnych, medyków, wyższych nauczycieli, ewang. teologów i nauczycieli szkół ludowych. W kursach dla nauczycieli szkół ludowych brali udział nieomal wszyscy nauczyciele całego Poznańskiego i Prus Zachodnich. Urządzono dla nich nawet zniżki jazdy kolejowej, o ile obłożyli semestr.
W listopadzie 1906 roku utworzono z profesorów komisję, przed którą wyżsi nauczyciele zdawać mogli egzaminy uzupełniające w językach niemieckim, francuskim i angielskim, a od Wielkanocy 1910 roku zaliczano kandydatom wyższych szkół z odbytych tu czterech semestrów dwa obowiązkowe.
Okoliczność ta ściągnęła wielu słuchaczy. Dotąd miała bowiem akademja samych wolnych słuchaczy, szczególnie kupców, przemysłowców, nauczycieli, urzędników, oficerów i techników. Również i kobiety brały udział w prelekcjach.
Po czterech semestrach można było zdawać egzamin dyplomowy, nieobowiązujący jednak państwo do udzielenia jakiegokolwiek stanowiska.
Później przyłączono do akademji bydgoskie seminarjum rosyjskie, a w roku 1911 także poznańską szkołę urzędniczą.
Z braku odpowiedniego gmachu urządzono akademję początkowo w odpowiednim domu prywatnym, przy ulicy Fryderykowskiej 15. Wykłady musiały się jednakowoż odbywać częściowo w muzeum, w bibliotece lub po innych salach.
Dopiero w roku 1910 otworzono uroczyście nowy gmach, naprzeciwko zamku zbudowany. W auli (Festsaal) tego gmachu odbywały się niekiedy koncerty lub występy naukowe.
W półroczu zimowem 1914/15 zamieniono gmach akademji na szpital wojskowy, a wykłady liczebnie znacznie zredukowane odbywały się odtąd w bibliotece ces. Wilhelma.
Mimo wszelkie wysiłki liczba słuchaczy widocznie malała. I tak było w 1903/04 r. 1160, zaś w zimie 1910/11 tylko 916 słuchaczy. Polaków uczęszczała na akademję mała tylko liczba.
Polska młodzież akademicka rozpraszała się po całych Niemczech po zagranicy, zbijając się na obczyźnie w małe kolonje ku ratowaniu ducha rodzimego. Duch ten i ideały, na ławach gimnazjalnych hodowane, nie mogły tam rozkwitnąć, nie mogły wydać owocu; przeciwnie, najświętsze uczucia i serca wzloty, na obcą niwę przeniesione i zmrożone marniały w ducha posusze, w tęsknocie za dawniejszem ciepłem. I wracali do kraju doświadczeni, nawpół złamani starcy, wracali tylko z patentem na stanowisko, chleb codzienny dające i wygody.
Aż oto nagle zajaśniała jutrzenka nowych czasów. Kajdany pękły!





Po zrzuceniu jarzma pruskiego.

Dnia 6. grudnia 1918 r. na sejmie dzielnicowym w Poznaniu przyjęto jednomyślnie wniosek delegata Zalewskiego i kilku innych w sprawie rychłego otwarcia uniwersytetu w Poznaniu. Wybrana na sejmie Naczelna Rada Ludowa powierzyła sprawę tę osobnej komisji organizacyjnej.
Młodzież poczyna się zjeżdżać, tworzy Związek Akademików Polaków, urządza zebrania.
Na samym wstępie życia akademickiego przyjmuje się rezolucję opiewającą, że pierwszym obowiązkiem akademika Polaka jest czynna służba w szeregach wojskowych. Przeważająca część akademików idzie za głosem rezolucji.
Tymczasem komisja wytężonemi siłami pracuje nad organizacją fakultetów filozoficznego i prawniczego, by powstała wreszcie od dawna upragniona wszechnica w Poznaniu.





Rzut oka w przyszłość.

Kiedy narysowaliśmy już skromny szkic dziejów wyższej uczelni w Poznaniu za czasów istnienia państwa polskiego, dziejów pruskiej akademji — wyrzekając się, o ile możności, poglądów indywidualnych, opierając się li tylko na materjale, wyjętym z odpowiedniej literatury,
niech mi wolno będzie wkońcu nieco swobodniej i własnem odetchnąć tchnieniem, niech mi wolno będzie rzucić okiem w przyszłość nowej wszechnicy polskiej, niech wypowiem jedno wielkie a gorące życzenie, jedno wielkie słowo nadziei, wszystkim umysłom otwartym, głębokim i niepowszednim, wszystkim sercom płomiennym, żądzą przyszłości natchnionym wspólne:

by nowa wszechnica nie była tylko formą, rodzącą znów jeno formę w postaci patentów, honorów i stanowisk, by nie była tylko martwem cielskiem, obskurantyzmem niby robactwem oślizgłem toczonem,
ale by była krynicą czystą da duchów, by była kuźnią wielkich myśli, odkryć i wynalazków, by miała podwoje otwarte dla każdego ducha twórczego, dla każdego serca radością i bolem rodzenia przejętego, dla każdej myśli szczerej, nowej, a dla starszych umysłów niepojętej, niemożliwej, może śmiesznej, by żaden obskurantyzm nie strącił z katedry lub ławy przyszłych Hegendorfinów, by nad wejściem wszechnicy napisano: wolny wstęp dla duchów tryskać lub czerpać pragnących...

Może za wiele wymagam, lecz to wiem, że jeśli tak będzie, wszechnica w Poznaniu stanie się złotem słońcem dla narodu polskiego, słońcem dla całej ludzkości.






Literatura

Łukaszewicz Józef: Historja szkół w Koronie i w Wielkiem Księstwie Litewskiem, Poznań 1851.
— Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach, Poznań 1838.
Raczyński hr. Edward: Wspomnienia Wielkopolski, to jest województw Poznańskiego, Kaliskiego i Gnieźnieńskiego, Poznań 1843.
Szczepański Alfred: Szkoły i wychowanie w Polsce, Poznań 1873.
Kronthal Artur: Beiträge zur Geschichte der Posener Denkmäler und des künstlerischen und geistigen Lebens in Posen, w dziele: Die Residenzstadt Posen und ihre Verwaltung im Jahre 1911, str. 518—525.
Kołłątaj ks. Hugo: Stan oświecenia w Polsce w ostatnich latach panowania Augusta III. (1750—1764), Poznań 1881.
Scherman Lucian: Der Plan der Gründung einer Jesuitenuniversität zu Posen, Posen 1888. — Festschrift gewidmet der Hauptversammlung des Gesamtvereins deutscher Geschichts- und Altertumsvereine.
Kupke Georg: Die akademische Schule zu Posen im Jahre 1775. Zeitschrift der Historischen Gesellschaft für Posen, 1898, XIII.
Karbowiak dr. Antoni: Szkoła pruska w ziemiach polskich, Lwów 1904.
Jaffé Moritz: Die Stadt Posen unter preussischer Herrschaft, Leipzig 1909.
Kempf Fritz: Beiträge zur Schulgeschichte des Posener Landes, Breslau 1912.
Żychliński Ludwik: Historja Sejmów Wielkiego Ks. Poznańskiego, Poznań 1867.
— Uniwersytety pruskie i uniwersytet w Poznaniu. (Kurjer Poznański 1883, nr. 41—42.)
Przybyszewski Stanisław: Poznań ostoją myśli polskiej, Poznań 1917.
Muzeum 1911, t.II.
Die Eröffnung der Königlichen Akademie zu Posen am 4. November 1903, Posen 1903.
Verzeichnis der Vorlesungen 1903—1919.
Kalender der Königlichen Akademie in Posen 1914.
Dziennik sejmowy, nr. 4, Poznań 6. grudnia 1918.
Brzask, pismo młodzieży polskiej, Poznań 15.II. i 15.III.19 r.







  1. Co jednakże z braku dokumentu założenia zakładu nie jest pewne.
  2. Szczątki bibljoteki akad. Lubrańskiego znajdowały się za czasów Łukaszewicza częściowo w Seminarjum Duchownem, częściowo w gimnazjum Marji Magdaleny
  3. Według Jerzego Bandtkiego dostała się część poznańskiej bibljoteki pojezuickiej bibljotece Akademji Krakowskiej w udziale.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Pniewski.