Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Ludwik Osiński

<<< Dane tekstu >>>
Autor Roman Plenkiewicz
Tytuł Ludwik Osiński
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ludwik Osiński.
* 1757 † 1838.
separator poziomy
S

Są w pewnych dobach literatury ludzie głośni za życia, których imię wszystkie powtarzają usta, ku którym zwracają się jak do wyroczni, bo co z wyżyn swej nieomylności wyrzekną, to o losach dzieła i pisarza stanowi. Ale to tylko do czasu, dopóki ogół nie zacznie odnosić się do ich wyroków krytycznie. Gdy się od ich hypnotyzującego wpływu wyzwoli wpada w drugą ostateczność: za wywieraną nań przez czas jakiś umysłową tyranię odpłaca później lekceważeniem, szyderstwem, a niekiedy najstraszniejszym z ostracyzmów zapomnieniem bezwzględnem.


Taki właśnie los spotkał jednego z koryfeuszów literatury z czasów Ksiestwa Warszawskiego i Królestwa kongresowego. Był nim Ludwik Osiński, trzymający ówcześnie berło krytyki w swej dłoni, a dziś znany jedynie nowemu pokoleniu jako trawestator chóru z «Dziadów,» co, zdawałoby się, jedyny tytuł jego do nieśmiertelności stanowi.
Przecież do historyi należy każdemu sprawiedliwość według miary właściwej wymierzać i, robiąc porachunki z przeszłością, przekonać się, czy ten ośmieszony, jako krytyk, Osiński nie pracował na innych polach dla społeczeństwa z pożytkiem i nie zdobył prawa by go w gronie zasłużonych mężów pomieścić. A trzeba wiedzieć, że zakres jego działalności był nader rozległy, Poeta, pedagog, urzędnik wyższy sądowy, mówca, redaktor, dyrektor Teatru narodowego, profesor uniwersytetu i członek Towarzystwa przyjaciół nauk był najrzutniejszą i najgłośniejszą w swoim czasie osobistością.
Urodzony W Kocku z ojca Jana i matki Barbary z Markowskich, dość wcześnie ukończył szkołę księży pijarów w Radomiu i w 14-m roku życia wstąpił do ich zgromadzenia, gdzie w dalszym ciągu, jako kleryk, obok studyów teologicznych, nauki wyższe pobierał. Było to już po reformie Konarskiego, w przeddzień ustanowienia Komisyi edukacyjnej.
Zakłady naukowe pijarskie na prowincyi dla młodzieży świeckiej nie stały na wysokości Collegium nobilium; ale studya, które przechodzili alumni, były równie gruntowne, jak w Warszawie. Na nich bowiem kształcono nauczycieli, z których zdolniejsi dostawali się do stołecznego Collegium. wszak w Radomiu uczył przez czas pewien Kopczyński. Po ukończeniu też wyższych studyów pełnił tu obowiązki nauczyciela i Osiński. Nie czując wszakże w sobie powołania do stanu duchownego, pomimo wykonanych w zgromadzeniu ślubów i otrzymania święceń mniejszych, uwolniony od nich wyrokami dwóch instancyj sądów duchownych, przywdział suknię świecką i, osiedliwszy się w Warszawie, udzielał w dalszym ciągu lekcyj po domach prywatnych, oraz na pensyi Badera; wreszcie, połączywszy się z Konstantym Wolskim, założył własny pensyonat, oddając się obok prac pedagogicznych i literaturze. Jakoż, pomiędzy rokiem 1801 a 1804, oprócz Zbioru: zabawek wierszem, wydał przekłady: Alzyry Woltera, oraz Cyda i Horacyuszów Kornela i wobec panującej w literaturze posuchy, od razu zajął w niej przodujące stanowisko. Właściwie on i Fr. Ksawery Dmochowski, tłómacz Iliady, Nocy Yunga, autor Sztuki rymotwórczej, były to naówczas jedyne lumina poetyczne w Warszawie. Przewyższający ich o całe niebo Woronicz, zajmował jeszcze skromne stanowisko proboszcza w Powsinie; Niemcewicz dopiero wracał z Ameryki. W tym braku też twórczych talentów Osiński czerpał przekonanie o swej wyższości. W każdym razie przyznać mu należy, że jako tłómacz Kornela nie miał sobie równego. Przejął się on jego duchem i umiał go przelać w formę, odpowiadającą pierwowzorowi.
Z utworzeniem Księstwa Warszawskiego Osiński wypływa na szerszą widownię działalności społecznej.
Po ustąpieniu prusaków należało wszystkie władze zorganizować nanowo, a przedewszystkiem sądownictwo, które według nadanego Księstwu wraz z konstytucyą kodeksu Napoleona miało w duchu zupełnie obcym dotychczasowemu prawu swą procedurę prowadzić.
Otóż Osiński już w dniu 3 marca 1807 roku wstępuje jako sekretarz do nowo utworzonego ministeryum sprawiedliwości i od razu rozpoczyna w niem prace doniosłego znaczenia: z jednym z radców ministeryalnych zwiedza i organizuje sądy w departamencie kaliskim (Akta stanu służby). W następnym roku obejmuje stanowisko sekretarza generalnego w temże ministeryum i prowadzi «redakcyę urządzeń, form i wzorów w przedmiocie aktów stanu cywilnego,» a jednocześnie należy do komitetu, któremu powierzono rewizyę i przekład kodeksu Napoleona.» Szło o wykazanie różnic pomiędzy nim, a zasadniczemi podstawami prawa polskiego.
Wreszcie w roku 1809 otrzymuje pisarstwo przy sądzie kasacyjnym. Mimowoli pytamy, skąd ten człowiek, nie odbywszy studyów prawnych, czerpał wskazówki przy spełnianiu tylu ważnych czynności? Tymczasem, podobnie jak on, wielu innych, powołanych do różnych funkcyj społecznych, nie miało również specyalnego przygotowania, a pomimo to spełniało je z pożytkiem dla społeczeństwa i chlubą dla siebie. Niedość na tem, Gdy w roku 1809 arcyksiążę Ferdynand wkroczył w granice Ks. Warszawskiego, Osiński wśród powszechnego popłochu w stolicy otrzymuje zlecenie zabezpieczenia akt ministeryum sprawiedliwości. Widocznie ceniono w nim nietylko urzędnicze zdolności, lecz i prawy charakter. Od zachowania bowiem tych akt w całości los tysięcy rodzin zależał.
Rok 1809 przydał nadto dwa listki do jego dobrze dotąd zasłużonej chwały, Oda na cześć wojska, wracającego do stolicy po zwycięskiej pod Raszynem bitwie, wysoce jego imię popularnem zrobiła. Wprawdzie piękności jej są raczej krasomówczej, niż poetycznej natury; ale ożywia ją zapał prawdziwie męski, który mógł zelektryzować podniecone wypadkami umysły. Nadto zasłynął on jeszcze, jako niepospolity mówca, występując przed sądem wojennym w obronie pułkownika Siemianowskiego, obwinionego o rozmyślne przebicie szpadą szeregowca w czasie parady na Krakowskiem-Przedmieściu. Osiński przytoczył tak przekonywające dowody zarówno faktycznej, jak psychicznej natury i z tak głębokiem przekonaniem za niewinnością podsądnego obstawał, iż sąd śmierć Orczykowskiego uznał, jak było w istocie, za czyn przypadkowy, spowodowany osłabieniem tylko co wyszłego ze szpitala żołnierza i natknięciem się na ostrze szpady, skierowanej wprost ku łamiącym swoją linię szeregom, i Siemianowskiego od wszelkiej odpowiedzialności uwolnił.
Obrona ta, mało komu dziś znana, należy do najpiękniejszych mowy sądowej zabytków. Osiński ogłosił ją w Pamiętniku warszawskim, którego redakcyę objął po zmarłym w roku 1810 Dmochowskim i do roku 1810 prowadził.
W roku 1814 uwolniony ze stanowiska, zajmowanego w sądzie kasacyjnym, wszedł do składu Rządu tymczasowego.
Obok nowych zajęć, po zrzeczeniu się przez Wojciecha Bogusławskiego kierownictwa teatrem, które go, jako przedsiębiorcę prywatnego, narażało na ciągłe straty i po upaństwowieniu tej instytucyi, Osiński powołany został na członka ustanowionej tymczasowo nad nią dyrekcyi i zastępcę prezydującego; w dniu zaś 1 stycznia 1817 roku poruczono mu organizacyę i kierunek Szkoły dramatycznej, w której do roku 1824 wykładał język polski i literaturę. Wreszcie, w kilka miesięcy po urządzeniu Szkoły, Komisya spraw wewnętrznych powołała go na dyrektora Teatru narodowego, który pod jego zarządem do 15 grudnia 1833 roku zostawał.
Na tem stanowisku oddał on rzetelne usługi scenie krajowej.
Bez wątpienia, jako zięć Bogusławskiego, mógł korzystać z jego wskazówek. Obejmował nadto teatr ze świetnym zastępem artystów, wykształconych przez niego i mających za sobą długoletnie doświadczenie i wpojone poszanowanie sztuki; ale w każdym razie umiał go na dawnem stanowisku utrzymać, a nawet podnieść odpowiednio do środków materyalnych, które rząd Królestwa kongresowcgo scenie zapewnił. Nie poprzestając na dawnym składzie artystów (ob. Życiorys Bogusławskiego, «Album,» zeszyt VIII, str. 276), uzupełniał go wciąż nowemi siłami, Tak, w r. 1815 przybywają do ich grona małżonkowie Aszpergerowie, odznaczający się w rolach zarówno tragicznych, jak komicznych; później Szkoła dramatyczna urabia dla sceny co raz nowe talenta. Dość wymienić: Piaseckiego, Zawadzkiego, Żuczkowską, późniejszą Halpertową; panny: Nacewiczównę, trzy siostry Palczewskie, Stefani’ównę i kilka jeszcze mniej wybitnych talentów. Nadto rozwija balet, przeważnie z cudzoziemców złożony, Należą do niego z mężczyzn: Urbani, Bernardelli, Damse, Maurice Quesnot, Thierry, Bretel, Debray, Krzesiński, Świegocki i Jastrzębski; z kobiet — panie: Bretel, Thierry z córką; panny: Bizos, Reppa, Pawłowska, Mierzyńska, Polichnowska i mała Krzesińska. Ponieważ jednak balet rzadko był dawany, przeto artyści i artystki polscy najczęściej występują w komedyi.
Z tym zastępem, wynoszącym przeszło sto osób, wliczając w to chórzystów i corps de balet, Osiński dawał naprzód co trzy dni: niedziela, wtorek, piątek, następnie co dzień drugi tragedye, melodramaty, komedye, opery, balet i żywe obrazy. I rzecz dziwna, on, klasyk czystej wody, wielbiciel i tłómacz Kornela i Woltera, przez cały rok 1815, w którym właściwie swą działalność dyrektorską rozpoczął, wystawia same tragedye Szekspira. Niedość na tem, sam tłómaczy przeróbkę «Króla Lear’a» Ducis’a. To też Makbet, Hamlet, Otello i Kró1 Lear nie schodzą z repertuaru. Są to tak samo tłómaczenia z przeróbek Ducis’a, niektóre wprowadzone jeszcze przez Bogusławskiego na scenę, w których Lady Makbet nosi nazwę. Altrydy, Desdemona Heldemony, a grywane wzorem Talmy z całym patosem i deklamacyą sztukom pseudo-klasycznym właściwą, ale które bądź co hądź duchem i formą różne od tragedyj francuskich. Ledóchowska, jako żona Makbeta, w scenie somnambulizmu, Aszpergerowa w roli Ofelii wprawiały w zachwyt ówczesną publiczność.
Ze swojskich tragedyj poraz pierwszy w tym roku ukazał się na scenie Bolesław Śmiały, Wężyka.
W następnych latach, obok Horacyuszów, Cyda, Cynny, Mahometa, Sieroty chińskiego, Alzyry, Atalii w przekładzie Niemcewicza, Abufara, Machabeuszów, Essexa, Templaryuszów, Wirginii Alfieriego i różnych melodramatów — przynajmniej raz do roku pojawia się Szekspira na scenie. Nadto repertuar wzbogacają: «Inez de Castro» Sodena, «Fiesco» i «Dziewica Orleańska» Szyllera, w przekładzie Andrzeja Brodzińskiego. Ze swojskich zaś tragedyj daje stale Osiński: Barbarę Felińskiego, Ludgardę Kropińskiego, Jadwigę, wandę i Rokiczanę. Natomiast z komedyą, zwłaszcza w początkach, mniej mu się wiedzie szczęśliwie. Oprócz komedyj z dawniejszego repertuaru (Fircyk w zalotach, Henryk VI na łowach) i nowych: «Szkoda wąsów» Ludwika Dmuszewskiego — sztuki, w której występowali tacy artyści, jak: Kudlicz, Szczurowski, Żółkowski (ojciec), Rywacki i sam Dmuszewski, oraz drugiej, wierszem, p. t. «Państwo Dochrapscy,» nieznanego autora, która po pierwszem przedstawieniu nie powtarza się więcej; teatr narodowy żywi się przeważnie tłómaczeniami i przeróbkami komedyj francuskich i niemieckich. Servin, Destouches, Dubois, Collin d’Harteville, Duval, d’Aubigni, Merville, Joubert, Etienne, Ségur, Mercier, Scribe i wielu innych, dziś w samej Francyi zapomnianych komedyopisarzy, oraz Iffland i Kotzebue składają obfity haracz scenie polskiej w tym czasie. Sam Osiński przekłada «Rywali samych siebie» Pigaulta-Lebrun’a.
Zauważyć tu jednak trzeba, że w przyswajaniu tych obcych płodów nie zawsze troszczono się o zachowanie charakteru oryginału. Owszem, jakby chcąc zamaskować brak talentów swojskich, nadawano im koloryt czysto miejscowy. Tak w komedyi Scribego i Poirsona: «Wieśniak w Paryżu» nietylko zmieniono tytuł na «Wieśniak w warszawie,» ale i wchodzącym do niej osobom nadano nazwy na sposób Zabłockiemu właściwy, a więc: Miłosz, Lubosz, Wdziękosz i t. p. W «Obiadku z Magdusią» zaś, również na bruku paryskim zrodzoną, wytępują typy czysto ludowe, jak: Powała, drwal z za rogatek Czerniakowskich, Jan Rychtel, młynarz z za rogatek Marymonckich, a w innej jeszcze jednoaktówce francuskiej spotykamy się ze «Starą Kownacką,» która jej nawet tytuł nadaje. Farsa ta była tak popularną, że stała si przysłowiową: Wygląda, jak stara Kownacka, mówiono o damach, które się mody przestarzałej trzymały lub cudacznie stroiły. Inna znów z komedyj Ségur’a ma tytuł «Panna Przypiekalewiczówna.» Nie należy stąd jednak wnosić, iż Osiński karmił współczesnych płodami mniej wybrednego smaku i dowcipu; obok nich bowiem daje komedye Goldoniego, Moliera («Szkołę kobiet,» «Doktora z musu» «Mieszczanina szlachcica,» wreszcie «Précieuse ridicules» pod tytułem: «Panny Wzdrygalskie»). Co najważniejsza, iż się poznał na geniuszu Fredry i z «Geldhabem,» granym po raz pierwszy w roku 1821 wprowadził jego komedye na scenę warszawską: «Cudzoziemszczyzna,» «Damy i huzary,» «Zrzędność i przekora,» «Mąż i żona,» Pierwsza lepsza,» «List,» «Odludki i poeta,» wreszcie «Nikt mnie nie zna,» za dyrekcyi Osińskiego ujrzały światło kinkietów i dość często pojawiały się na afiszach.
Co do opery, to zaznaczyć należy, iż nie miała samoistnego składu śpiewaków. W najpierwszych pod względem muzycznego znaczenia sztukach, jak «Flet zaczarowany» Mozarta, «Cyrulik Sewilski,» «Szczęśliwe oszukanie» (L’inganno felice) «Tankred» Rossiniego; dalej w «Kalifie Bagdadu» Boieldieu’go, w «Operze włoskiej w podróży» Fioravantego, «Precyozie» Webera i wielu innych, występują te same artystyczne siły, które w tragedyach i komedyach główne odgrywają role. Artyści musieli być wszechstronni. O specyalizacyi talentów jeszcze wtedy nie można było myśleć. Tu jedną należy zrobić uwagę. Zarzucano Osińskiemu i Elsnerowi, jako dyrektorowi opery, iż nad swojskie przenoszą obce, a przedewszystkiem Rossini’ego twory. Zarzut był jednak niesłuszny, Bez wątpienia: «Wiśliczanki,» «Zbigniew,» «Bojomir i Wanda,» wreszcie «Krakowiacy i górale» mogły milsze być sercu, jako na motywach wojskich osnute; skala wszakże muzyczna była w nich nazbyt szczupła, by wykształcić artystycznie słuchaczów i zaszczepić w nich zamiłowanie do muzyki na stopę wielką pojętej. Tego dokonać mogli tylko mistrzowie europejskiego znaczenia i zaznajamianie z nimi stanowi raczej obu dyrektorów zasługę.
Należy jeszcze rzec słowo o żywych obrazach, stanowiących jedno z umiłowań ówczesnej epoki: wybór bowiem tematów da nam miarę o estetycznych poczuciach, jakiemi, trafiając w smak publiczności, kierował się Osiński. Bierzemy za przykład jedno z takich widowisk. Rozpoczynała je uwertura Kurpińskiego p. t. «Walna bitwa,» po czem następowały obrazy: I. Piast z aniołami, II. Ogród miłości, podług Albana, III Aleksander W. w namiocie z Daryuszem. Była to część pierwsza. Następną rozpoczynał koncert. W niej obraz IV odtwarzał: Kuźnię miłości, podług obrazu Albana, V. Karczmę polską, podług rysunków Norblina i Żwana. Część trzecią poprzedzała uwertura z opery «Leszek Biały» Elsnera, kończyły zaś widowisko obrazy: VII. Śmierć Tippo Saiba, VIII. Kazimierz W., przedstawiający Łokietkowi Aldonę, i IX. Biesiada z tańcami, podług obrazu Teniers’a.
Jak widzimy, Osiński dbał wiele o urozmaicenie widowisk, a jako dyrektor, podtrzymując tradycye szkoły Bogusławskiego, czuwał nad czystością języka i wyraźnem wymawianiem i akcentowaniem myślowem wyrazów. Z tej to tradycyi pochodziło, że najznakomitsi z późniejszych naszych artystów, jak Żółkowski (syn), Kró1ikowski i inni, wymawiali: kobiéta, mléko, chléb, zachowując właściwe im pochylenia, gdyż takie brzmienie miały w dobrej polszczyźnie. Przedewszystkiem zaś przestrzegał, by artyści wyuczali się dobrze swej roli, tak, iż nigdy nie zdarzało się, by widz wprzód słyszał słowa suflera, niż grającego aktora. I gdyby Osiński przestał był na tem, co zdziałał jako tłómacz, mówca, urzędnik sądowy i dyrektor sceny krajowej, niewątpliwie posiadałby niezaprzeczone prawa do sławy. Ale już jako członek Towarzystwa przyjaciół nauk, w którem od r. 1801 pełnił obowiązki sekretarza, zaznacza swój wpływ ujemnie, przyczyniając się do odrzucenia rozprawy Fr. Wężyka o tragedyi, w której ten na lat siedm przed K. Brodzińskim dla poezyi dramatycznej szersze widnokręgi otwierał. Później los, zbyt szczodry dla niego, postawił go na stanowisku, na którem jeszcze w wyższym stopniu wykazał brak naukowego przygotowania. W r. 1818 powołany jako zastępca profesora na katedrę literatury, miał już lat 61! Było to więc zbyt późno, by się sam czegoś nauczył lub o wielu rzeczach zapomniał, skoro przez życie całe, począwszy od zdobytego w szkołach pijarskich wykształcenia, do środowiska, w którem się rozwijał i działał, wszystko utrzymywało jego umysł w ciasnych wyobrażeniach francuskiego klasycyzmu. Tą drogą jednak krocząc; zdobywał coraz wyższe uznanie. W r. 1821 zostaje już profesorem rzeczywistym, w r. 1824 profesorem radnym, a w marcu 1830, jako doktor filozofii, dziekanem na wydziale nauk i sztuk pięknych. Wobec tego więc co mogły go obchodzić jakieś prądy nowe w literaturze, o których rozpisywał się 27-letni Brodziński, co reforma, dokonana w niej w Niemczech, lub wreszcie przewrot, jaki w Anglii sprawili Bums, Lakiści, Byron i Shelley, kiedy on z «Listem do Pizonów,» z «l’Art poétique» Boileau w zanadrzu, wygłaszając z katedry teorye Laharpa tym dźwięcznym, metalicznym głosem, jaki mu był właściwy, i deklamując ustępy z Eneidy, Ziemiaństwa, z Sztuki rymotwórczej lub tragedyj Kornela, wprawiał w zachwyt piękne panie w stolicy i zdobywał sobie poklask mężów posiwiałych w boju lub na polu pracy społecznej. Na scenie wprawdzie, jako dyrektor, wystawiał tragedye Szekspira, Szyllera, gdyż należało urozmaicać widowiska, by teatr nie świecił pustkami; lecz na katedrze w poważnej profesorskiej todze, drwił sobie z ich smaku i oburzał się brakiem trzech jedności. Wprawdzie bruździł mu nieco młody kolega Brodziński; ale z nim nie potrzebował się liczyć: nie odciągał mu swemi wykłady pachnących i udekorowanych słuchaczów: zaledwie młodzież około swej katedry gromadził, a zresztą i on swym bohaterom ludowym nadawał formę do klasycznej zbliżoną.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie grom, co spadł z pogodnego nieba. W Wilnie wyszły dwa tomiki «Poezyj,» przez jakiegoś Adama Mickiewicza wydane. Obejmowały one utwory nie nowe pod względem ducha i formy dla zachodu, ale, jako romantyczne, wyklęte przez klasyków warszawskich. Poeta był nieznany, ale miał odwagę urzeczywistnić to, co K. Brodziński w r. 1818 zapowiadał w swojej rozprawie, lecz czego sam nie śmiał w praktyce dokonać. Zuchwalstwo więc młodego poety oburzyło wszystkie powagi, które wygodne miejsce dla siebie na Parnasie znalazły. Zżachnął się i Osiński, ale w poczuciu swej wielkości gardził przeciwnikiem. Dotąd nie było w literaturze przykładu, by jakiś młodzik śmiał jej nadawać nowy kierunek. Wszyscy w niej wiodący rej byli to mężowie posiwiali w usługach kraju, zajmujący wysokie w społeczeństwie stanowiska, mile widziani w najarystokratyczniejszych salonach stolicy. Gdyby któremu z nich przyszło do głowy reformować poezyę, Osiński poczytałby to za klęskę, bo człowiek taki, miałby za sobą powagę wieku, urzędu i swym przykładem mógłby pociągnąć wielu za sobą. Ale na uroszczenia wychowańca uniwersytetu wileńskiego mógł tylko lekceważąco wzruszyć ramionami. On, wyrocznia dobrego smaku uznany za pierwszorzędnego krytyka, na którego sąd zdawały się takie, jak Koźmian, wielkości i z niepokojem oczekiwały wyroku, czy wiersze ich znajdzie dość utoczone i gładkie, nie miałżeby dość powagi, by poskromić, a nawet w proch zetrzeć śmiałka, który w swej prezumpcyi targał się na uznane przezeń i ogół oświecony poetyckie prawidła?... To też z wysokości katedry wygłosił znaną parodyę z «Dziadów:»

Ciemno wszędzie, głupio wszędzie,
Nic nie było, nic nie będzie —

i, przeszedłszy do porządku dziennego, sądził, że poetę zabił śmiesznością. A tymczasem młody orzeł rósł, potężniał, coraz szerzej skrzydła roztaczał i budził nowe talenta, które, jak on Litwę, malowały Ukrainę, nadając stworzonym przez się obrazom właściwy swej indywidualności koloryt. Zjawisko to na prawdę zasępiło pogodne zwykle czoło krytyka, jak i wszystkich jego współbraci. Oni tyle pracowali nad ujednostajnieniem języka, nad zatarciem w nim wszelkich cech indywidualnych pisarza i nadaniem mu tej koncentracyi, której wzór widzieli w poetach i prozaikach francuskich; tak zresztą oczyszczali go ze wszystkich wyrazów, któreby pospolitością trąciły, że istotnie zrobili z niego jakieś abstrakcyjne myśli narzędzie, nie mające nic wspólnego ze zwykłą mową śmiertelnych. Tymczasem ci nowi poeci nietylko posługiwali się prowincyonalizmami, nietylko używali wyrazów gminnych, ale jeszcze do owych utworów obierali przedmioty, którychby się żaden klasyk dotknąć nie ważył. Zamiast tematów greckich i rzymskich lub bohaterów, którzyby mogli na ich sposób przemawiać, występuje litewszczyzna w balladach i oryentalizm w «Sonetach,» kozaczyzna w dumkach Bohdana, hajdamactwo w «Zamku kaniowskim» i jakaś ukraińska «Marya», której nikt nie mógł zrozumieć. Jeżeli tak pójdzie dalej, — mówili — to jedność literatury rozpadnie się na powiatowszczyzny, a język wróci do pierwotnego prostactwa. Czuli też wszyscy konieczność przeciwstawienia tym nowym dążnościom czegoś, coby urok klasycyzmu podniosło. Ale daremnie oczy na Osińskiego zwracano. Ostatni utwór, jaki wyszedł z pod jego pióra, była «Oda o Koperniku,» deklamowana w roku 1818 w teatrze narodowym przez Dmuszewszego, z towarzyszeniem muzyki Elsnera. Odtąd nie zdobył się na żaden już utwór w formę poetyczną ujęty tem bardziej w chwili obecnej, gdy się w nim ufność we własne siły zachwiała. Kajetan Koźmian wreszcie, którego «Ziemiaństwo» mogło było, jak mniemano, wschodzące gwiazdy pogasić, nie kwapił się z jego ogłoszeniem w całości, z przyczyn zarówno osobistych, jak i niezależnych od niego. Jedyną więc nadzieję pokładano jeszcze w generale Franciszku Morawskim, który oddawna przygotowywał «Listy o klasykach i romantykach polskich.» Jakoż, ukazały się one w druku w 1829 roku, ale interesowanym przyniosły gorzkie tylko rozczarowanie Morawski bowiem, choć wzrosły na klasycyzmie, miał głębokie poczucie poezyi i umysł niezależny. Jeżeli też w jednym z Listów wytknął śmieszności zacietrzewionych romantyków, to w drugim jeszcze bardziej nie oszczędzał klasyków, zarzucając im brak oryginalności i okradanie poetów rzymskich. Co zaś ważniejsza, że oba te Listy przypisał Julianowi Niemcewiczowi, jako bezstronnemu sędziemu, czem do obozu klasyków rozdwojenie wprowadził. Tak zamiast spodziewanej odsieczy doznali najstraszniejszej porażki. Jakby zaś niedość było tego upokorzenia, w tym samym roku Mickiewicz, znudzony krytyką i przekąsami powag warszawskich, rzucił im przy zbiorowem wydaniu swych dzieł w Petersburgu rozprawę «O krytykach i recenzentach.» Nie uderzał on w niej wprost w Osińskiego, gdyż celem jego pocisków był głównie Fr. Salezy Dmochowski; wszakże się i jemu dostało. Przedewszystkiem daje mu miano «przyzwoitego sędziego,» gdyż w swych krytykach nie wypowiada nic takiego, coby mogło być przykrem dla ówczesnych powag uznanych. Dziwi się jednak, że on, profesor literatury, godzi się na zdanie Stanisława Potockiego o Homerze, o którym ten nie miał żadnego naukowego pojęcia. Wszystkim zaś przypomina wiersz Krasickiego: «Trzeba się uczyć, upłynął wiek złoty» i porównywa ich z przyczyny doraźnych sądów, wypowiadanych o Lessyngu, Goethem, Byronie, do polityków mało-miasteczkowych, którzy, nie czytając gazet zagranicznych, wyrokują o tajemnicach gabinetów. Jeden tylko Niemcewicz wyszedł z grona ówczesnych literatów i krytyków obronną ręką. To też można sobie wyobrazić, jak ta rozprawa dotknęła Osińskiego, który dotąd w przekonaniu wszystkich i własnem za wyrocznię w rzeczach maku i literatury uchodził. Zarzut nieuctwa, uczyniony profesorowi radnemu i wieloletniemu członkowi Towarzystwa przyjaciół nauk, był albo bezczelnem zuchwalstwem, albo miał rzeczywistą podstawę, Pomiędzy tem dwojgiem nie mogło być nic trzeciego i sądzimy, że, jakkolwiek miłość własna podsuwała mu pierwsze, przecież to drugie musiało go kłócić z własnem sumieniem, podkopywać wiarę w siebie, podawać w wątpliwość wszystkich prac jego owoce. W każdym razie, gdy Dmochowski kruszy kopię w obronie własnej i ojca, on, dotąd tak wymowny, i mający dowcip na zawołanie, milczy, posępnieje, czuje się upokorzonym w swej dumie. Los wszakże, tak dla niego dawniej łaskawy, teraz nie szczędził mu rozczarowań i goryczy. Zaledwie rozprawa Mickiewicza przebrzmiała, gdy w rozprawie M. Mochnackiego «O literaturze polskiej wieku XIX» (1830) romantyzm ostatecznie zatryumfował nad niedobitkami klasycyzmu. I gdybyż ten tryumf tylko u nas Święcono!... Ale, niestety, i w samej Francyi wszystkie Osińskiego bożyszcza padły pod ciosami «Kromwela,» «Hernaniego...» bankructwo klasycyzmu było zupełne. Więc też i schyłek życia dawnego ulubieńca publiczności warszawskiej bardzo był smutny i godzien pożałowania. Od roku 1833 odsunięty od kierownictwa sceny, jako referendarz w radzie stanu, przeżywał ostatnie dni w żałobie serca, rozczarowaniu i goryczy. Śmierć wreszcie syna, jedynej a ostatniej nadziei 83-letniego starca, przyspieszyła zgon jego, który w dniu 27 listopada 1838 r. nastąpił. Osiński przeważną część pism swoich umieszczał w «Pamiętniku warszawskim,» wydawanym przez F. S. Dmochowskiego; pozostawił także w rękopismach przekłady komedyj francuskich i libretów włoskich, oraz «Kursa uniwersyteckie.» Wydaniem tych ostatnich najgorszą oddano mu przysługę. Cały urok bowiem jego wykładów, podtrzymywany tradycyą, rozwiał się w jednej chwili i wykazał płytkość jego poglądów. A jednak nie był to człowiek miary zwyczajnej. W każdym razie dla teatru położył wielkie zasługi i te nigdy odjęte mu nie będą.

Roman Plenkiewicz.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Plenkiewicz.