Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V
DZIERŻAWCA FILOZOF

Pitoux uciekał jakby go wszyscy djabli z piekła pędzili i w jednej chwili był już za miastem.
Skręcając około cmentarza, o mało nie wpadł na konia.
— O Boże! — odezwał się słodki, dobrze mu znany głosik — gdzie pan tak biegnie, panie Anioł? O mało, że mi się koń nie rozbiegał z przestrachu, jakiegoś go pan nabawił.
— A, panno Katarzyno, — zawołał Pitoux, odpowiadając na myśl własną, nie zaś na zapytanie młodej dziewczyny. — A! panno Katarzyno, co za nieszczęście, mój Boże, co za nieszczęście!
— Jezus, Marja! przestraszasz mnie pan — powiedziała dziewczyna, zatrzymując się na środku drogi. — Cóż to się stało, panie Anioł?
— To się stało, panno Katarzyno, — odpowiedział Pitoux, jakby odsłaniając tajemnicę wielkiej niesprawiedliwości — stało się, że już księdzem nie zostanę.
Zamiast atoli okazania mu współczucia, panna Billot parsknęła śmiechem.
— Nie zostaniesz pan księdzem? — spytała.
— Nie, odpowiedział przestraszony Pitoux — jest to, jak się zdaje, niepodobieństwem.
— Zostaniesz pan zatem żołnierzem — rzekła Katarzyna.
— Żołnierzem?
— Rozumie się. Byłoby wierutnem głupstwem, rozpaczać z powodu tak małej rzeczy. Myślałam doprawdy, że masz mnie pan zawiadomić o nagłej śmierci swojej ciotki.
— Baaa... — powiedział z uczuciem Pitoux — dla mnie prawie to na jedno wychodzi, bo zostałem wypędzony.
— Przepraszam — odrzekła, śmiejąc się Billot — brak panu przyjemności opłakiwania pani Anieli.
I Katarzyna znowu zaczęła się śmiać w najlepsze, co oburzyło Pitoux.
— Czyż pani nie słyszała, że mnie wypędza? — zawołał zrozpaczony.
— Tem lepiej — rzekła dziewczyna.
— Szczęśliwa pani, panno Billot, że się tak śmiać jesteś wstanie, dowodzi to, że nieszczęścia bliźnich, nie robią na pani wrażenia.
— A któż to panu powiedział, żebym cię nie żałowała, gdybyś miał prawdziwe zmartwienie?...
— Żałowałaby mnie pani w takim razie?... Ale czyż pani nie wie, że ja nie posiadam żadnych środków do życia?
— Tem lepiej — rzekła dziewczyna.
— Tem lepiej?... — powtórzył, a przecież jeść potrzeba, ja zawsze jestem głodny.
— A czy nie chcesz pan pracować, panie Pitoux?
— Pracować, jak? Pan Fortier i ciotka Aniela, ciągle mi powtarzali, żem do niczego nie zdolny. Ach! gdyby byli mnie oddali do terminu, do jakiego rzemieślnika, zamiast kierować na księdza. Bezwarunkowo, panno Katarzyno — rzekł Pitoux, z ruchem pełnym rozpaczy — bezwarunkowo, jakieś przekleństwo ciąży nade mną.
— Niestety! — powiedziała ze współczuciem młoda dziewczyna, bo znała, tak dobrze jak wszyscy, smutną historję Pitoux — jest w tem, co mówisz trochę prawdy, kochany panie Aniele; ale... dlaczegóż nie próbujesz jednej rzeczy?
— Jakiej? — zapytał Pitoux, czepiając się, jak tonący brzytwy, tych słów panny Billot, jakiej rzeczy proszę pani?
— Masz pan opiekuna, jak mi się zdaje?
— Pana doktora Gilberta.
— Był pan kolegą jego syna, ponieważ był on z panem w szkole ojca Fortiera.
— I nieraz nawet osłoniłem go od kary...
— A zatem, dlaczegóż nie odniesiesz się do jego ojca? on pana napewno nie opuści.
— Ba, zgłosiłbym się do niego, ale nie wiem co się z nim stało. Może ojciec pani, poradziłby gdzie go szukać potrzeba.
— Wiem, że kazał sobie część należności dzierżawnej odsyłać do Ameryki, część zaś składać notarjuszowi w Paryżu.
— A! — rzekł wzdychając Pitoux — do Ameryki; to bardzo daleko, proszę pani.
— Pojechałbyś pan do Ameryki? — zawołała dziewczyna, przestraszona prawie tą myślą.
— Nie, panno Katarzyno!... Nigdy a nigdy. Gdybym miał jakąkolwiek możność utrzymania się we Francji, nie ruszyłbym się nigdzie.
— To dobrze!... — powiedziała panna Billot.
Pitoux, spuścił oczy. Młoda dziewczyna milczała.
Milczenie trwało chwil kilka.
Pitoux pogrążył się w myślach, któreby ojca Fortier‘a niezmiernie zdziwiły.
Te myśli z początku przykre, następnie się rozjaśniły, a następnie stały się jak błyskawice, niewyraźne choć błyszczące.
Katarzyna puściła się znów w drogę, a Pitoux szedł obok niej.
Młoda dziewczyna, tak samo jak Pitoux rozmarzona, leciuchno trzymała cugle, bo wcale się nie obawiała, aby poniósł ją jej wierzchowiec.
Gdy koń przystanął i Pitoux zatrzymał się bezwiednie.
Przybyli do zagrody.
— A! to ty, chłopcze! — zawołał człowiek dobrze zbudowany, stojący na brzegu sadzawki, w której poił konia.
— Tak, to ja panie Billot.
— Znowu nieszczęście dotknęło biedaka — rzekła młoda dziewczyna, zeskakując z konia i nie obawiając się wcale o to — czy wzniesiona spódnica nie zdradzi czasem koloru podwiązek — ciotka go wypędziła.
— A cóż zrobił tej bigotce? — zapytał dzierżawca.
— Zamało umiem po grecku — objaśnił Pitoux — a pochwalił się tylko smarkacz; powinien był bowiem powiedzieć — po łacinie.
— Nie dosyć umiesz po grecku? — powtórzył człowiek o szerokich ramionach, a na cóż ci to ten grecki?
— Abym mógł tłumaczyć Teokryta i czytać Illjadę.
— A do czegóż ci potrzebne tłumaczenie Teokryta i czytanie Illjady?
— Do zostania księdzem.
— Ba! — powiedział pan Billot, czy ja umiem po grecku? czy umiem po łacinie? czy umiem po francusku? czy umiem pisać? czy umiem czytać? — i czy to mi może przeszkadza siać, żąć i zwozić?
— Tak, ale pan, panie Billot, nie jesteś księdzem, lecz rolnikiem, „agricola“, jak mówi Wirgiliusz. O fortunatos nimium...
— A czy sądzisz, że rolnik nie jest tak dobry jak proboszcz, gdy posiada sześćdziesiąt mórg gruntu na słońcu i tysiąc ludwików w cieniu?
— Zawsze mi mówiono, że księdzu najlepiej jest na świecie — dodał z najmilszym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć Pitoux, ale ja nie zawsze, co prawda, słuchałem tego co mi mówiono.
— I miałeś rację, mój chłopcze. Ja, jak chcę, potrafię mówić wierszami. Zdaje mi się, że jest w tobie materjał na coś lepszego, niż na księdza; wielkie też to szczęście, żeś nie obrał sobie tego stanowiska, zwłaszcza w obecnej chwili. Jako dzierżawca, znam się na wartości czasu i powiadam ci, że teraz złe czasy na księży.
— Ba! — rzekł Pitoux.
— Będzie burza, zobaczysz, że będzie... mówił dzierżawca. Jesteś uczciwym chłopcem, jesteś wykształconym...
Pitoux ukłonił się, wielce ucieszony nazwą wykształconego, jaką po raz pierwszy w życiu usłyszał.
— Możesz i tak zatem dobrze zarabiać — ciągnął dalej dzierżawca.
Panna Billot, wypakowywała kurczęta i gołębie i przysłuchiwała się z uwagą rozmowie między Pitoux i jej ojcem.
— Mogę zarabiać? — rzekł Pitoux — wydaje mi się to bardzo trudnem.
— A cóż ty umiesz robić?
— Umiem zastawiać gałązki z lepem i sidła. Potrafię także wcale dobrze naśladować głos ptaków, wszak prawda, panno Katarzyno?
— O, co prawda, to prawda.
— No, to nie jest żadnem rzemiosłem, zauważył ojciec Billot.
— I ja jestem tego zdania — przysięgam panu!...
— Przysięgasz?... to dobry znak.
— Jakto, czy ja się przysiągłem?... przepraszam pana bardzo, panie Billot.
— Zupełnie niema za co — rzekł dzierżawca — to i mnie się czasem zdarza. No! ty... dodał zwracając się do konia, czy ty będziesz stał spokojnie, czego u djabła musisz się wiecznie kręcić?... A! — rzekł znów do Pitoux, czy nie jesteś leniwym?
— Nie wiem; dotąd uczyłem się tylko łaciny, greckiego i...
— I co?
— I zdaje mi się, żem się nie zabijał.
— Tem lepiej — rzekł Billot; to dowodzi, żeś nie jest jeszcze tak głupi, jak myślałem.
Pitoux, zrobił oczy ogromne; posłyszał zdanie, obalające wszystkie opinje o nim dotychczasowe.
— Pytam się, zaczął znowu Billot, czy nie jesteś leniwym? — Czy się nie męczysz łatwo?...
— O! co do zmęczenia, to wcale co innego, odpowiedział Pitoux; mogę zrobić dziesięć mil bez zmęczenia.
— Dobrze, i to już coś znaczy, oświadczył Billot, gdy się jeszcze trochę przetrenujesz, będziesz mógł wyjść na wyścigowca.
— Co?... — rzekł Pitoux, spoglądając na swoją szczupłą postać, kościste ramiona i nogi jak patyki. Zdaje mi się panie Billot, że ja i tak jestem dosyć chudym.
— Rzeczywiście, mój przyjacielu — powiedział, wybuchając śmiechem dzierżawca, jesteś skarbem prawdziwym.
Pitotix po pierwszy raz został tak wysoko ocenionym, to też dziwił się coraz bardziej.
— Słuchaj — powiedział dzierżawca, czy nie jesteś leniwy do roboty?
— Do jakiej roboty?
— Do roboty wogóle?
— Nie wiem; nigdy nie pracowałem.
Młoda dziewczyna zaczęła się śmiać, ale ojciec Billot rozpoczął teraz na serjo.
— Gałgany księża! — zawołał, wyciągając potężną pięść swoją w stronę miasta, jak to oni wychowują młodzież! Co zrobili z takiego jak ten chwata, w czem on może być użytecznym swojej braci?
— Prawda — potaknął Pitoux, wiem o tem doskonale, to tylko szczęście, że nie mam wcale braci.
— Pod wyrazem „bracia“ rozumiem wszystkich nas wogóle. Czyż byś przypadkiem utrzymywał, że nie wszyscy ludzie są sobie braćmi?
— O wiem; napisane to przecie w Ewangelji.
— I wszyscy są sobie równi — ciągnął dalej dzierżawca.
— O! co to, to nie, gdybym był równy ojcu Fortier, nie byłby mnie mógł tak często okładać dyscypliną; gdybym był równy mojej ciotce, nie byłaby mnie wypędziła.
— A ja ci mówię, że wszyscy ludzie są sobie równi i że niedługo dowiedziemy tego tyranom!
— „Tyrannis“! — rzekł Pitoux.
— I na dowód tego — rzekł znowu Billot, ja biorę cię do siebie.
— Bierzesz mnie pan do siebie, drogi panie Billot; czy pan tylko nie żartujesz sobie ze mnie?
— Nie. Ileż ci potrzeba na życie?
— Mniej więcej trzy funty chleba dziennie.
— A co do chleba?
— Trochę masła lub kawałek sera.
— Widzę — powiedział dzierżawca, widzę żeś wcale nie wymagający co do pożywienia, będziesz więc dobrze żywiony.
— Panie Pitoux — wtrąciła się Katarzyna, czy nie masz pan już żadnej prośby do mego ojca?
— Ja, panno Katarzyno?... nie!
— Pocóż więc przyszedłeś pan tutaj?
— Bo i pani tutaj zdążała.
— Ślicznie dziękuję za kompliment — powiedziała Katarzyna — ale go nie przyjmuję; przyszedłeś pan po to przecie, aby się dowiedzieć od mego ojca, o swoim opiekunie.
— A! prawda! — zawołał Pitoux, to dopiero, że ja zupełnie zapomniałem.
— Chcesz się dowiedzieć o zacnym panie Gilbercie? — rzekł dzierżawca głosem, zdradzającym poważanie jakie miał dla właściciela.
— Chciałem — odparł Pitoux, ale teraz już tego nie potrzebuję; ponieważ pan bierze mnie do siebie, mogę czekać spokojnie na powrót doktora z Ameryki.
— I wcale, mój przyjacielu, nie potrzebujesz długo czekać, bo opiekun twój już powrócił.
— Kiedyż?
— Nie wiem dokładnie, ale wiem, że przed tygodniem był w Hawrze, bo dziś z rana w Villers-Cotterets, oddano mi posyłkę przez niego zaadresowaną. Oto ona.
— Skąd wiesz, mój ojcze, że to od doktora?
— Bo jest i list także.
— Wybacz ojcze — rzekła uśmiechając się Katarzyna, ale zdaje mi się, że czytać nie umiesz. Mówię o tem dlatego, że się lubisz chwalić tą nieumiejętnością.
— Tak jest, chwalę się nią! Pragnę aby można było oto powiedzieć o mnie: Stary Billot nie winien nic nikomu, nawet nauczycielowi szkolnemu; sam sobie wszystko obowiązany, sam się dorobił majątku! Oto co pragnę, aby można było powiedzieć o mnie. Nie ja też czytałem list, ale mi go wachmistrz żandarmerji odczytał..
— Cóż pisze doktór, kochany ojcze. Czy jest z nas zadowolony jak zawsze?
— A no, osądź sama.
I dzierżawca wyciągnąwszy ze skórzanego pugilaresu list, podał go córce.
Katarzyna przeczytała:

Kochany panie Billot!

Powracam z Ameryki, gdzie widziałem ludzi lepszych, bogatszych i szczęśliwszych. Winni to oni temu, że są narodem wolnym, a my nim nie jesteśmy. Ale i my podążymy naprzód, i my się do nowej sposobimy ery; trzeba, żeby każdy pracował jak potrafi i może nad przyspieszeniem dnia, w którym nam nowa zabłyśnie zorza. Znam dobrze poczciwe pańskie zasady, kochany panie Billot, znam wpływy pańskie na innych dzierżawców i na robotników i rolników. Panujesz jak król nad ich sercami. Wpajaj pan w nich swoje zasady poświęcenia i braterskości, które w panu zauważyłem. Filozofja, to wielka nauka, wszyscy ludzie powinni poznać swoje prawa i swoje obowiązki przy świetle tej pochodni. Posyłam panu książeczkę, w której wszystkie te prawa i obowiązki, jasno są wyłożone. Moja to praca, pomimo, ii nie ma nazwiska mojego na okładce. Rozpowszechniaj pan zasady równości, dawaj ludziom czytać rozprawkę w długie wieczory zimowe. Czytanie jest pożywieniem umysłu, jak chleb jest pożywieniem ciała.
W tych dniach przybędę do pana, aby ci zaprojektować innego rodzaju dzierżawę, bardzo rozpowszechnioną w Ameryce.
Polega ona na podziale dochodów pomiędzy dzierżawcą a właścicielem. Uważam to za bardzo dobre i nadewszystko za sprawiedliwe.
Przesyłam panu ukłony i pozostaję z przyjaźnią.

Honoriusz Gilbert,
mieszkaniec Filadelfji“.

— Ho! ho! — zawołał Pitoux — to jest prawdziwie pięknie napisane!
— Prawda? — powiedział Billot.
— Prawda, kochany ojcze — rzekła Katarzyna — wątpię tylko bardzo, czy naczelnik żandarmerji będzie tego samego zdania?
— Dlaczego?
— Bodaj, że ten list, może narazić i doktora Gilberta i ciebie także, mój ojcze.
— E! — mruknął Billot — ty się tam zawsze czegoś obawiasz. Książeczka jest i praca dla ciebie Pitoux: będziesz ją czytał wieczorami.
— A we dnie?
— We dnie będziesz pasał krowy i barany. Masz-że książkę.
— Billot, wyciągnął z kieszeni małą, czerwono oprawną broszurkę, których w tej epoce masę wydawano potajemnie.
Autor narażał się na galery.
— Przeczytaj no mi najpierw tytuł, mój Pitoux, abym mógł mówić o tytule, zanim będę mógł mówić o treści. Resztę przeczytasz mi później.
Pitoux przeczytał na pierwszej stronie słowa, które dziś stały się bardzo nieokreślone, niejasne, ale które w owej epoce, znajdowały głęboki odgłos we wszystkich sercach:
— „O niepodległości człowieka i o wolności narodu“.
— Cóż ty na to, Pitoux? — zapytał dzierżawca.
— Myślę, panie Billot, że „niepodległość i wolność“ to zupełnie jedno i to samo; mój opiekun byłby wypędzony ze szkoły pana Fortiera, za dopuszczenie się pleonazmu.
— Głupstwo to jakieś, te zawsze pleonazmy, książka to napisana przez człowieka.
— Z tem wszystkiem, kochany ojcze — rzekła Katarzyna wiedziona instynktem kobiecym, błagam cię, schowaj ją dobrze! Nie narażaj się na kłopoty, bo co do mnie drżę z obawy.
— Dlaczegóżby broszura ta miała szkodzić mnie, jeżeli nie zaszkodziła autorowi?
— Skąd wiesz, kochany ojcze?... Tydzień już jak ten list pisany, a paczka nie mogła iść tak długo.
— Ja też dziś rano list dostałem.
— Od kogo?
— Od Sebastjana Gilberta, który również napisał do nas; a nawet prosił mnie o doniesienie jego mlecznemu bratu, wielu różnych rzeczy; zupełnie o tem zapomniałem...
— A więc?
— A więc pisze Sebastjan, że od trzech dni oczekuje na ojca w Paryżu, że powinien on był już przybyć, ale nie przybył dotąd...
— Panna Katarzyna ma zatem rację — rzekł Pitoux — to opóźnienie, nie jest bodaj naturalne.
— Cicho tchórzu i przeczytaj rozprawę doktora, fuknął dzierżawca — przeczytaj ją, a staniesz się nietylko uczonym, ale i człowiekiem, co ważniejsze.
Pitoux wziął książkę pod pachę z tak uroczystą miną, że do reszty zjednał sobie serce Billota.
— A teraz — powiedział ten ostatni, czyś jadł obiad?
— Nie panie, — odpowiedział Pitoux z tą samą nawpół religijną, a nawpół bohaterską postawą, jaką przybrał od czasu, gdy mu książka została doręczona.
— Wypędzono go właśnie podczas obiadu — wtrąciła młoda dziewczyna.
— A zatem — powiedział dzierżawca — idź do matki Billot i poproś o obiad, a od jutra zaczniesz pracować.
Pitoux wymownem spojrzeniem podziękował dobremu człowiekowi i poprowadzony przez Katarzynę, udał się do kuchni, zostającej pod wyłącznym zarządem pani Billot.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.