Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pitoux uciekał jakby go wszyscy djabli z piekła pędzili i w jednej chwili był już za miastem.
Skręcając około cmentarza, o mało nie wpadł na konia.
— O Boże! — odezwał się słodki, dobrze mu znany głosik — gdzie pan tak biegnie, panie Anioł? O mało, że mi się koń nie rozbiegał z przestrachu, jakiegoś go pan nabawił.
— A, panno Katarzyno, — zawołał Pitoux, odpowiadając na myśl własną, nie zaś na zapytanie młodej dziewczyny. — A! panno Katarzyno, co za nieszczęście, mój Boże, co za nieszczęście!
— Jezus, Marja! przestraszasz mnie pan — powiedziała dziewczyna, zatrzymując się na środku drogi. — Cóż to się stało, panie Anioł?
— To się stało, panno Katarzyno, — odpowiedział Pitoux, jakby odsłaniając tajemnicę wielkiej niesprawiedliwości — stało się, że już księdzem nie zostanę.
Zamiast atoli okazania mu współczucia, panna Billot parsknęła śmiechem.
— Nie zostaniesz pan księdzem? — spytała.
— Nie, odpowiedział przestraszony Pitoux — jest to, jak się zdaje, niepodobieństwem.
— Zostaniesz pan zatem żołnierzem — rzekła Katarzyna.
— Żołnierzem?
— Rozumie się. Byłoby wierutnem głupstwem, rozpaczać z powodu tak małej rzeczy. Myślałam doprawdy, że masz mnie pan zawiadomić o nagłej śmierci swojej ciotki.
— Baaa... — powiedział z uczuciem Pitoux — dla mnie prawie to na jedno wychodzi, bo zostałem wypędzony.
— Przepraszam — odrzekła, śmiejąc się Billot — brak panu przyjemności opłakiwania pani Anieli.
I Katarzyna znowu zaczęła się śmiać w najlepsze, co oburzyło Pitoux.
— Czyż pani nie słyszała, że mnie wypędza? — zawołał zrozpaczony.
— Tem lepiej — rzekła dziewczyna.
— Szczęśliwa pani, panno Billot, że się tak śmiać jesteś wstanie, dowodzi to, że nieszczęścia bliźnich, nie robią na pani wrażenia.
— A któż to panu powiedział, żebym cię nie żałowała, gdybyś miał prawdziwe zmartwienie?...
— Żałowałaby mnie pani w takim razie?... Ale czyż pani nie wie, że ja nie posiadam żadnych środków do życia?
— Tem lepiej — rzekła dziewczyna.
— Tem lepiej?... — powtórzył, a przecież jeść potrzeba, ja zawsze jestem głodny.
— A czy nie chcesz pan pracować, panie Pitoux?
— Pracować, jak? Pan Fortier i ciotka Aniela, ciągle mi powtarzali, żem do niczego nie zdolny. Ach! gdyby byli mnie oddali do terminu, do jakiego rzemieślnika, zamiast kierować na księdza. Bezwarunkowo, panno Katarzyno — rzekł Pitoux, z ruchem pełnym rozpaczy — bezwarunkowo, jakieś przekleństwo ciąży nade mną.
— Niestety! — powiedziała ze współczuciem młoda dziewczyna, bo znała, tak dobrze jak wszyscy, smutną historję Pitoux — jest w tem, co mówisz trochę prawdy, kochany panie Aniele; ale... dlaczegóż nie próbujesz jednej rzeczy?
— Jakiej? — zapytał Pitoux, czepiając się, jak tonący brzytwy, tych słów panny Billot, jakiej rzeczy proszę pani?
— Masz pan opiekuna, jak mi się zdaje?
— Pana doktora Gilberta.
— Był pan kolegą jego syna, ponieważ był on z panem w szkole ojca Fortiera.
— I nieraz nawet osłoniłem go od kary...
— A zatem, dlaczegóż nie odniesiesz się do jego ojca? on pana napewno nie opuści.
— Ba, zgłosiłbym się do niego, ale nie wiem co się z nim stało. Może ojciec pani, poradziłby gdzie go szukać potrzeba.
— Wiem, że kazał sobie część należności dzierżawnej odsyłać do Ameryki, część zaś składać notarjuszowi w Paryżu.
— A! — rzekł wzdychając Pitoux — do Ameryki; to bardzo daleko, proszę pani.
— Pojechałbyś pan do Ameryki? — zawołała dziewczyna, przestraszona prawie tą myślą.
— Nie, panno Katarzyno!... Nigdy a nigdy. Gdybym miał jakąkolwiek możność utrzymania się we Francji, nie ruszyłbym się nigdzie.
— To dobrze!... — powiedziała panna Billot.
Pitoux, spuścił oczy. Młoda dziewczyna milczała.
Milczenie trwało chwil kilka.
Pitoux pogrążył się w myślach, któreby ojca Fortier‘a niezmiernie zdziwiły.
Te myśli z początku przykre, następnie się rozjaśniły, a następnie stały się jak błyskawice, niewyraźne choć błyszczące.
Katarzyna puściła się znów w drogę, a Pitoux szedł obok niej.
Młoda dziewczyna, tak samo jak Pitoux rozmarzona, leciuchno trzymała cugle, bo wcale się nie obawiała, aby poniósł ją jej wierzchowiec.
Gdy koń przystanął i Pitoux zatrzymał się bezwiednie.
Przybyli do zagrody.
— A! to ty, chłopcze! — zawołał człowiek dobrze zbudowany, stojący na brzegu sadzawki, w której poił konia.
— Tak, to ja panie Billot.
— Znowu nieszczęście dotknęło biedaka — rzekła młoda dziewczyna, zeskakując z konia i nie obawiając się wcale o to — czy wzniesiona spódnica nie zdradzi czasem koloru podwiązek — ciotka go wypędziła.
— A cóż zrobił tej bigotce? — zapytał dzierżawca.
— Zamało umiem po grecku — objaśnił Pitoux — a pochwalił się tylko smarkacz; powinien był bowiem powiedzieć — po łacinie.
— Nie dosyć umiesz po grecku? — powtórzył człowiek o szerokich ramionach, a na cóż ci to ten grecki?
— Abym mógł tłumaczyć Teokryta i czytać Illjadę.
— A do czegóż ci potrzebne tłumaczenie Teokryta i czytanie Illjady?
— Do zostania księdzem.
— Ba! — powiedział pan Billot, czy ja umiem po grecku? czy umiem po łacinie? czy umiem po francusku? czy umiem pisać? czy umiem czytać? — i czy to mi może przeszkadza siać, żąć i zwozić?
— Tak, ale pan, panie Billot, nie jesteś księdzem, lecz rolnikiem, „agricola“, jak mówi Wirgiliusz. O fortunatos nimium...
— A czy sądzisz, że rolnik nie jest tak dobry jak proboszcz, gdy posiada sześćdziesiąt mórg gruntu na słońcu i tysiąc ludwików w cieniu?
— Zawsze mi mówiono, że księdzu najlepiej jest na świecie — dodał z najmilszym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć Pitoux, ale ja nie zawsze, co prawda, słuchałem tego co mi mówiono.
— I miałeś rację, mój chłopcze. Ja, jak chcę, potrafię mówić wierszami. Zdaje mi się, że jest w tobie materjał na coś lepszego, niż na księdza; wielkie też to szczęście, żeś nie obrał sobie tego stanowiska, zwłaszcza w obecnej chwili. Jako dzierżawca, znam się na wartości czasu i powiadam ci, że teraz złe czasy na księży.
— Ba! — rzekł Pitoux.
— Będzie burza, zobaczysz, że będzie... mówił dzierżawca. Jesteś uczciwym chłopcem, jesteś wykształconym...
Pitoux ukłonił się, wielce ucieszony nazwą wykształconego, jaką po raz pierwszy w życiu usłyszał.
— Możesz i tak zatem dobrze zarabiać — ciągnął dalej dzierżawca.
Panna Billot, wypakowywała kurczęta i gołębie i przysłuchiwała się z uwagą rozmowie między Pitoux i jej ojcem.
— Mogę zarabiać? — rzekł Pitoux — wydaje mi się to bardzo trudnem.
— A cóż ty umiesz robić?
— Umiem zastawiać gałązki z lepem i sidła. Potrafię także wcale dobrze naśladować głos ptaków, wszak prawda, panno Katarzyno?
— O, co prawda, to prawda.
— No, to nie jest żadnem rzemiosłem, zauważył ojciec Billot.
— I ja jestem tego zdania — przysięgam panu!...
— Przysięgasz?... to dobry znak.
— Jakto, czy ja się przysiągłem?... przepraszam pana bardzo, panie Billot.
— Zupełnie niema za co — rzekł dzierżawca — to i mnie się czasem zdarza. No! ty... dodał zwracając się do konia, czy ty będziesz stał spokojnie, czego u djabła musisz się wiecznie kręcić?... A! — rzekł znów do Pitoux, czy nie jesteś leniwym?
— Nie wiem; dotąd uczyłem się tylko łaciny, greckiego i...
— I co?
— I zdaje mi się, żem się nie zabijał.
— Tem lepiej — rzekł Billot; to dowodzi, żeś nie jest jeszcze tak głupi, jak myślałem.
Pitoux, zrobił oczy ogromne; posłyszał zdanie, obalające wszystkie opinje o nim dotychczasowe.
— Pytam się, zaczął znowu Billot, czy nie jesteś leniwym? — Czy się nie męczysz łatwo?...
— O! co do zmęczenia, to wcale co innego, odpowiedział Pitoux; mogę zrobić dziesięć mil bez zmęczenia.
— Dobrze, i to już coś znaczy, oświadczył Billot, gdy się jeszcze trochę przetrenujesz, będziesz mógł wyjść na wyścigowca.
— Co?... — rzekł Pitoux, spoglądając na swoją szczupłą postać, kościste ramiona i nogi jak patyki. Zdaje mi się panie Billot, że ja i tak jestem dosyć chudym.
— Rzeczywiście, mój przyjacielu — powiedział, wybuchając śmiechem dzierżawca, jesteś skarbem prawdziwym.
Pitotix po pierwszy raz został tak wysoko ocenionym, to też dziwił się coraz bardziej.
— Słuchaj — powiedział dzierżawca, czy nie jesteś leniwy do roboty?
— Do jakiej roboty?
— Do roboty wogóle?
— Nie wiem; nigdy nie pracowałem.
Młoda dziewczyna zaczęła się śmiać, ale ojciec Billot rozpoczął teraz na serjo.
— Gałgany księża! — zawołał, wyciągając potężną pięść swoją w stronę miasta, jak to oni wychowują młodzież! Co zrobili z takiego jak ten chwata, w czem on może być użytecznym swojej braci?
— Prawda — potaknął Pitoux, wiem o tem doskonale, to tylko szczęście, że nie mam wcale braci.
— Pod wyrazem „bracia“ rozumiem wszystkich nas wogóle. Czyż byś przypadkiem utrzymywał, że nie wszyscy ludzie są sobie braćmi?
— O wiem; napisane to przecie w Ewangelji.
— I wszyscy są sobie równi — ciągnął dalej dzierżawca.
— O! co to, to nie, gdybym był równy ojcu Fortier, nie byłby mnie mógł tak często okładać dyscypliną; gdybym był równy mojej ciotce, nie byłaby mnie wypędziła.
— A ja ci mówię, że wszyscy ludzie są sobie równi i że niedługo dowiedziemy tego tyranom!
— „Tyrannis“! — rzekł Pitoux.
— I na dowód tego — rzekł znowu Billot, ja biorę cię do siebie.
— Bierzesz mnie pan do siebie, drogi panie Billot; czy pan tylko nie żartujesz sobie ze mnie?
— Nie. Ileż ci potrzeba na życie?
— Mniej więcej trzy funty chleba dziennie.
— A co do chleba?
— Trochę masła lub kawałek sera.
— Widzę — powiedział dzierżawca, widzę żeś wcale nie wymagający co do pożywienia, będziesz więc dobrze żywiony.
— Panie Pitoux — wtrąciła się Katarzyna, czy nie masz pan już żadnej prośby do mego ojca?
— Ja, panno Katarzyno?... nie!
— Pocóż więc przyszedłeś pan tutaj?
— Bo i pani tutaj zdążała.
— Ślicznie dziękuję za kompliment — powiedziała Katarzyna — ale go nie przyjmuję; przyszedłeś pan po to przecie, aby się dowiedzieć od mego ojca, o swoim opiekunie.
— A! prawda! — zawołał Pitoux, to dopiero, że ja zupełnie zapomniałem.
— Chcesz się dowiedzieć o zacnym panie Gilbercie? — rzekł dzierżawca głosem, zdradzającym poważanie jakie miał dla właściciela.
— Chciałem — odparł Pitoux, ale teraz już tego nie potrzebuję; ponieważ pan bierze mnie do siebie, mogę czekać spokojnie na powrót doktora z Ameryki.
— I wcale, mój przyjacielu, nie potrzebujesz długo czekać, bo opiekun twój już powrócił.
— Kiedyż?
— Nie wiem dokładnie, ale wiem, że przed tygodniem był w Hawrze, bo dziś z rana w Villers-Cotterets, oddano mi posyłkę przez niego zaadresowaną. Oto ona.
— Skąd wiesz, mój ojcze, że to od doktora?
— Bo jest i list także.
— Wybacz ojcze — rzekła uśmiechając się Katarzyna, ale zdaje mi się, że czytać nie umiesz. Mówię o tem dlatego, że się lubisz chwalić tą nieumiejętnością.
— Tak jest, chwalę się nią! Pragnę aby można było oto powiedzieć o mnie: Stary Billot nie winien nic nikomu, nawet nauczycielowi szkolnemu; sam sobie wszystko obowiązany, sam się dorobił majątku! Oto co pragnę, aby można było powiedzieć o mnie. Nie ja też czytałem list, ale mi go wachmistrz żandarmerji odczytał..
— Cóż pisze doktór, kochany ojcze. Czy jest z nas zadowolony jak zawsze?
— A no, osądź sama.
I dzierżawca wyciągnąwszy ze skórzanego pugilaresu list, podał go córce.
Katarzyna przeczytała:
Powracam z Ameryki, gdzie widziałem ludzi lepszych, bogatszych i szczęśliwszych. Winni to oni temu, że są narodem wolnym, a my nim nie jesteśmy. Ale i my podążymy naprzód, i my się do nowej sposobimy ery; trzeba, żeby każdy pracował jak potrafi i może nad przyspieszeniem dnia, w którym nam nowa zabłyśnie zorza. Znam dobrze poczciwe pańskie zasady, kochany panie Billot, znam wpływy pańskie na innych dzierżawców i na robotników i rolników. Panujesz jak król nad ich sercami. Wpajaj pan w nich swoje zasady poświęcenia i braterskości, które w panu zauważyłem. Filozofja, to wielka nauka, wszyscy ludzie powinni poznać swoje prawa i swoje obowiązki przy świetle tej pochodni. Posyłam panu książeczkę, w której wszystkie te prawa i obowiązki, jasno są wyłożone. Moja to praca, pomimo, ii nie ma nazwiska mojego na okładce. Rozpowszechniaj pan zasady równości, dawaj ludziom czytać rozprawkę w długie wieczory zimowe. Czytanie jest pożywieniem umysłu, jak chleb jest pożywieniem ciała.
W tych dniach przybędę do pana, aby ci zaprojektować innego rodzaju dzierżawę, bardzo rozpowszechnioną w Ameryce.
Polega ona na podziale dochodów pomiędzy dzierżawcą a właścicielem. Uważam to za bardzo dobre i nadewszystko za sprawiedliwe.
Przesyłam panu ukłony i pozostaję z przyjaźnią.
— Ho! ho! — zawołał Pitoux — to jest prawdziwie pięknie napisane!
— Prawda? — powiedział Billot.
— Prawda, kochany ojcze — rzekła Katarzyna — wątpię tylko bardzo, czy naczelnik żandarmerji będzie tego samego zdania?
— Dlaczego?
— Bodaj, że ten list, może narazić i doktora Gilberta i ciebie także, mój ojcze.
— E! — mruknął Billot — ty się tam zawsze czegoś obawiasz. Książeczka jest i praca dla ciebie Pitoux: będziesz ją czytał wieczorami.
— A we dnie?
— We dnie będziesz pasał krowy i barany. Masz-że książkę.
— Billot, wyciągnął z kieszeni małą, czerwono oprawną broszurkę, których w tej epoce masę wydawano potajemnie.
Autor narażał się na galery.
— Przeczytaj no mi najpierw tytuł, mój Pitoux, abym mógł mówić o tytule, zanim będę mógł mówić o treści. Resztę przeczytasz mi później.
Pitoux przeczytał na pierwszej stronie słowa, które dziś stały się bardzo nieokreślone, niejasne, ale które w owej epoce, znajdowały głęboki odgłos we wszystkich sercach:
— „O niepodległości człowieka i o wolności narodu“.
— Cóż ty na to, Pitoux? — zapytał dzierżawca.
— Myślę, panie Billot, że „niepodległość i wolność“ to zupełnie jedno i to samo; mój opiekun byłby wypędzony ze szkoły pana Fortiera, za dopuszczenie się pleonazmu.
— Głupstwo to jakieś, te zawsze pleonazmy, książka to napisana przez człowieka.
— Z tem wszystkiem, kochany ojcze — rzekła Katarzyna wiedziona instynktem kobiecym, błagam cię, schowaj ją dobrze! Nie narażaj się na kłopoty, bo co do mnie drżę z obawy.
— Dlaczegóżby broszura ta miała szkodzić mnie, jeżeli nie zaszkodziła autorowi?
— Skąd wiesz, kochany ojcze?... Tydzień już jak ten list pisany, a paczka nie mogła iść tak długo.
— Ja też dziś rano list dostałem.
— Od kogo?
— Od Sebastjana Gilberta, który również napisał do nas; a nawet prosił mnie o doniesienie jego mlecznemu bratu, wielu różnych rzeczy; zupełnie o tem zapomniałem...
— A więc?
— A więc pisze Sebastjan, że od trzech dni oczekuje na ojca w Paryżu, że powinien on był już przybyć, ale nie przybył dotąd...
— Panna Katarzyna ma zatem rację — rzekł Pitoux — to opóźnienie, nie jest bodaj naturalne.
— Cicho tchórzu i przeczytaj rozprawę doktora, fuknął dzierżawca — przeczytaj ją, a staniesz się nietylko uczonym, ale i człowiekiem, co ważniejsze.
Pitoux wziął książkę pod pachę z tak uroczystą miną, że do reszty zjednał sobie serce Billota.
— A teraz — powiedział ten ostatni, czyś jadł obiad?
— Nie panie, — odpowiedział Pitoux z tą samą nawpół religijną, a nawpół bohaterską postawą, jaką przybrał od czasu, gdy mu książka została doręczona.
— Wypędzono go właśnie podczas obiadu — wtrąciła młoda dziewczyna.
— A zatem — powiedział dzierżawca — idź do matki Billot i poproś o obiad, a od jutra zaczniesz pracować.
Pitoux wymownem spojrzeniem podziękował dobremu człowiekowi i poprowadzony przez Katarzynę, udał się do kuchni, zostającej pod wyłącznym zarządem pani Billot.