Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI
SIELANKI

Pani Billot była to niewiasta lat trzydziestu pięciu lub trzydziestu sześciu, okrągła jak kula, świeża, pucołowata, serdeczna, drepcząca ustawicznie od jednego gołębnika do drugiego, od owczarni do obory, dozorująca rosołu i pieczystego, decydująca od pierwszego wejrzenia, czy wszystko w porządku, odgadująca po zapachu, czy dość rumianku lub bobkowego liścia wsypano do garnków, gderająca bezustannie, lecz nie pragnąca dokuczyć ani żartem. Męża czciła, córkę z pewnością nie gorzej kochała, jak pani de Seviginé panią de Grignan; podwładnych żywiła, jak żadna gospodyni na dziesięć mil wokoło. To też mnóstwo było takich, co służbę u pani Billot — za szczęścieby sobie uważali. Ale tak jak do nieba, powołanych było mnóstwo, wybranych zaś bardzo niewielu.
Widzieliśmy, że Pitoux, bez starania się o to, został wybrany.
Cenił też sobie to szczęście prawdziwie, zwłaszcza, gdy ujrzał bochenek chleba, położony po lewej stronie garnka z jabłecznikiem i kawał wieprzowiny.
Od czasu śmierci matki, czyli od lat pięciu — w dnie nawet najuroczystsze nic mu się podobnego nie trafiło.
To też w miarę, jak chleb połykał, jak zajadał wieprzowinę i popijał jabłecznik, uczuwał biedny chłopak coraz większe uwielbienie dla dzierżawcy, coraz większe uszanowanie dla jego połowicy i miłość dla ich córki.
Jedna rzecz tylko nie dawała mu spokoju, a mianowicie praca, jaką miał pełnić w dzień, praca tak upokarzająca i tak różna od tej, jaką miał spełniać wieczorem, a jaka polegać miała na oświecaniu ludzi, na zapoznawaniu ich z zasadami socjalizmu i filozofji.
Oto o czem myślał Pitoux po obiedzie.
Ale nawet w tych rozmyślaniach dawał mu się uczuwać wpływ dobrego obiadu. Począł patrzeć na rzeczy z zupełnie innego punktu widzenia.
Czynność pastucha krów i owiec, które uważał za tak niegodną siebie, nie była tak znowu straszną.
Apollo, gdy był w podobnem położeniu, to jest, gdy wypędzony został z Olimpu przez Jowisza, jak Piteux z Pleux przez ciotkę Anielę, został wszakże pasterzem i pilnował trzód Admetusa.
Był wprawdzie Admetus królem — pasterzem, ale był też Apollo bogiem.
Herkules był także czemś w tym rodzaju, bo jak powiada mitologja, prowadził za ogon krowy Gerjona, a czy się prowadzi za ogon, czy za głowę, to mała rzecz, to tylko kwestja zwyczaju. Nic zatem nie przeszkadza Pitoux, aby był prowadzającym krowy, czyli pastuchem.
Tytyrjusz, który, jak zapewnia Wirgiljusz, leżąc pod cieniem buku, winszował sobie pięknemi wierszami spoczynku, wynalezionego mu przez Augusta, był pasterzem, był nim wreszcie Melibeusz, co to się tak poetycznie na opuszczenie swego domu uskarżał.
Wszyscy oni musieli zapewne dosyć dobrze mówić po łacinie i wszyscy mogli byli zostać księżmi, a jednak woleli trzód pilnować.
Stanowisko pasterza miało zatem widocznie swój urok.
Zresztą, któż może przeszkodzić Pitoux, aby powrócił do godności, którą utracił: któż mu wzbroni wypowiedzieć wojnę na śpiewy sąsiednim Menakljuszom lub Palemonjuszom?
Nikt, oczywiście.
Tyle razy już śpiewał w chórach kościelnych i gdyby nie został złapanym na wypijaniu wina ojca Fortiera, mógłby był talent swój rozwinąć potężnie.
Nie umiał wprawdzie grać na fujarce, ale zato świetnie głos ptaków naśladował. Nie wyrzynał wprawdzie fujarek z łodyg nierównej wielkości, jak to robił kochanek z Syryuksa, ale z lipy i kasztanów urządzał świstawki z taką doskonałością, że niejednokrotnie otrzymywał za to poklask towarzyszów.
Mógł zatem, bez żądnej ujmy dla siebie, zostać pasterzem; nie poniżył się do tego stanowiska, tak źle w średnim wieku cenionego, ale wzniósł je do swojej wysokości.
Zresztą owczarnie i obory zostawały pod zarządem panny Billot, a nie mogły się nazywać rozkazami polecenia z usteczek takich odbierane.
Katarzyna ze swej strony czuwała nad godnością Pitoux.
Wieczorem, gdy Anioł podszedł do niej z zapytaniem, o której godzinie ma jutro wyruszyć w pole:
— Nie pójdziesz pan w pole — odparła z uśmiechem dziewczyna.
— Jakto? — zapytał zdziwiony Pitoux.
— Wytłumaczyłam ojcu, że wykształcenie, jakieś pan otrzymał, stawia cię wyżej ponad zajęcie, jakie ci przeznaczał; zostaniesz pan w domu.
— O! tem lepiej! — zawołał Pitoux — że zostanę z panią.
Wykrzyknik ten, wyrwał się niechcący naiwnemu chłopczynie.
Ale zanim go jeszcze dokończył, zaczerwienił się już po same uszy. Katarzyna zaś spuściła główkę i uśmiechnęła się.
— Przepraszam panią — powiedział — wyrwało mi się mimowoli, niech mi pani tego za złe nie bierze.
— Nie biorę panu tego wcale za złe, panie Pitoux — odparła Katarzyna, — zresztą nie pańska to wina, że znajdujesz przyjemność w przebywaniu ze mną.
Nastąpiła chwila milczenia.
Nic w tem nie było dziwnego: biedne dzieci tyle sobie powiedziały w tak niewielu wyrazach.
— Ale — zauważył Pitoux — nie mogę przecie pozostać w domu, nic nie robiąc. Czemże się będę zajmował?
— Będziesz pan robił to co ja robiłam, będziesz robił rachunki ze sługami; obliczał dochody i wydatki. Wszak umiesz pan liczyć zapewne?...
— Umiem cztery działania — odpowiedział z dumą Pitoux.
— A zatem o jedno więcej ode mnie — rzekła Katarzyna. — Ja nie mogłam nigdy dojść dalej jak do trzeciego. Mój ojciec skorzysta zatem; mając pana za buchaltera; a ponieważ i ja skorzystam na tem i pan — więc wszyscy skorzystają.
— Cóż pani na tem skorzysta? — zapytał Pitoux.
— Czas, który zużytkuję na robienie sobie czepeczków ażeby być ładniejszą...
— E! rzekł Pitoux — pani jest i bez czepeczków bardzo ładną.
— Być może, ale to gust pański tylko — odparła, śmiejąc się młoda dziewczyna. — Zresztą, nie mogę iść w niedzielę na tańce do Villers-Cotterets bez czepeczka. Tylko wielkim paniom, mogącym pudrować włosy, wolno chodzić z gołą głową.
— Pani włosy ładniejsze bez pudru, niż inne pudrowane — powiedział Pitoux.
— No, no! widzę, że pan jesteś w zapale mówienia mi komplementów.
— Nie, Pani, ja tego nie umiem, bo mnie tego u ojca Fortier nie uczono.
— A czy tańczyć tam uczono?...
— Tańczyć? spytał Pitoux ze zdziwieniem.
— No, tak, tańczyć.
— Tańczyć u ojca Fortier? Jezusie Nazareński!
— Nie umiesz pan zatem tańczyć? — spytała Katarzyna.
— Nie — rzekł Pitoux.
— Pójdziesz jednak ze mną w niedzielę i zobaczysz jak tańczy pan de Charny; tańczy on najlepiej ze wszystkich młodych ludzi w okolicy.
— Kto to jest ten pan de Charny? — zapytał Pitoux.
— Właściciel zamku w Boursonne.
— I będzie tańczył w niedzielę?
— Napewno.
— A z kimże?
— Ze mną.
Serce Pitoux ścisnęło się, chociaż nie wiedział dlaczego.
— A zatem to dlatego aby z nim tańczyć, chce się pani zrobić tak ładną?...
— Tak z nim, jak z innymi.
— Z wyjątkiem mnie?
— Dlaczego?...
— Bo ja tańczyć nie umiem.
— Nauczysz się pan bardzo prędko.
— Ach!... gdybyś pani, panno Katarzyno, zechciała mi pokazać jak się to robi, nauczyłbym się daleko prędzej, niż patrząc na pana de Charny.
— Zobaczymy — rzekła Katarzyna — tymczasem czas już spać. Dobrej nocy, Pitoux.
— Dobrej nocy, panno Katarzyno.
W tem co Katarzyna powiedziała Aniołowi Pitoux, było dobre i złe, dobre na tem polegało, że z pasterza podniesiony został do godności buchaltera, złe było to, że nie umiał tańczyć. A pan de Charny umiał, i w dodatku, jak utrzymywała Katarzyna, tańczył lepiej od innych.
Pitoux śnił całą noc, że widział jak tańczył pan de Charny i że tańczył bardzo źle.
Nazajutrz zabrał się do roboty pod kierownictwem Katarzyny i zauważył wtedy, że nauka jest bardzo przyjemna z niektóremi nauczycielami.
W dwie godziny zupełnie już obznajmił się z nowem zajęciem swojem.
— O!... pani, gdybyś pani była mnie uczyła łaciny, nie ojciec Fortier, zdaje mi się, że nie robiłbym barbaryzmów.
— I byłbyś został proboszczem?...
— I byłbym został proboszczem, potwierdził Pitoux.
— I byłbyś zamknięty w seminarjum, dokąd żadnej kobiecie wchodzić nie wolno?
— Prawda!... — zawołał Pitoux, nigdy o tem nawet nie pomyślałem, panno Katarzyno... tak.... wolę nie być księdzem!...
O godzinie dziewiątej powrócił ojciec Billot, który wyszedł był jeszcze przed wstaniem Pitoux.
Codziennie o godzinie trzeciej z rana. był już obecnym przy zaprzęganiu koni i wyjeżdżaniu furmanów, następnie obchodził pola, aby się przekonać czy wszyscy są na miejscu i przy właściwej robocie; o dziewiątej powracał na śniadanie a o dziesiątej wychodził ponownie; o pierwszej zjadał obiad a godziny poobiednie spędzał znowu na dworze.
Dzięki temu, ojciec Billot, był w jaknajlepszych interesach.
Posiadał, jak to sam powiedział, sześćdziesiąt morgów na słońcu i tysiąc ludwików w cieniu.
W czasie śniadania, dzierżawca uprzedził Pitoux‘a, że pierwsze czytanie dzieła doktora Gilberta, odbędzie się w stodole, nazajutrz o dziesiątej z rana.
Anioł zauważył skromnie, że o tej godzinie msza święta się odprawia, ale stary odpowiedział, że właśnie wybrał tę godzinę d!a wymiarkowania robotników.
Mówiliśmy już, że ojciec Billot był filozofem.
Nienawidził księży, uważając ich za popleczników tyranji, a znalazłszy sposobność dopomagania do wzniesienia ołtarza przeciw ołtarzowi, uchwycił się jej żarliwie.
Pani Billot i Katarzyna, robiły mu tę samą co sierota uwagę, ale ojciec Billot powiedział, że kobiety, jeżeli chcą, niechaj idą do kościoła, bo religja dla nich jest stworzoną; co zaś do mężczyzn, ci będą słuchać czytania pracy doktora, lub zostaną zwolnieni od obowiązków.
Filozof Billot był wielkim w domu despotą.
Jedna tylko Katarzyna miała odwagę protestować przeciw jego postanowieniom, ale gdy postanowienia te były stanowcze, stary na uwagi córki odpowiadał zmarszczeniem brwi — a ona wtedy ustępowała i milczała zarówno z innymi.
Katarzyna myślała więc już teraz o tem tylko, jakby przy tej sposobności można osiągnąć korzyść dla Pitoux.
Wstając od stołu zwróciła ona uwagę, że na jutrzejszą uroczystość, Anioł za nieodpowiednio był ubrany, że jeżeli ma odgrywać rolę nauczyciela, jeżeli ma nauczać, nie powinien się rumienić przed swymi uczniami.
Billot wskutek tego upoważnił córkę, aby się rozmówiła o ubranie dla chłopaka z panem Dulauroy, krawcem z Villers-Cotterets.
Katarzyna miała rację, nowe ubranie dla Pitoux nie było wcale zbytkiem, chodził on od niepamiętnych czasów w spodniach sprawionych mu przez doktora Gilberta, które z zadużych stały się zamałe. lubo za staraniem panny Anieli wydłużały się co rok o dwa cale. Co do surduta i kamizelki, znikły one od dwóch lat, i zastąpione zostały przez koszulę, w której bohater nasz ukazał się naszym czytelnikom w samym początku niniejszego opowiadania.
Biedny Pitoux nie pomyślał nigdy o swojej garderobie.
Lustro było sprzętem nieznanym u panny Anieli; a że nie miał tak jak piękny Narcyz, zamiaru zakochania się w sobie, nie przeglądał się nigdy w wodzie, nad którą zakładał gałązki z lepem.
Dopiero od chwili gdy panna Katarzyna powiedziała mu, aby jej towarzyszył na tańce, od chwili gdy się dowiedział o panu de Charny, eleganckim młodym człowieku, od chwili, kiedy usłyszał o czepeczkach, któremi młoda dziewczyna pragnęła podnieść swoją urodę, ujrzał potrzebę lustra, a gdy się w niem przejrzał, gdy zobaczył opłakany stan swego stroju, zapytywał siebie, jakimby sposobem mógł się i on upiększyć?
Na nieszczęście, nie umiał sobie na to pytanie odpowiedzieć w żaden sposób.
Wszystko co posiadał, zniszczone było szkaradnie.
Ale aby kupić nowy garnitur, potrzeba było mieć pieniądze, Pitoux zaś nie miał w życiu ani szeląga.
Wiedział dobrze, że pasterze ubierali się w róże; ale sądził i słusznie, że wieniec z kwiatów, pomimo iż mu mogło w nim być do twarzy, uwydatniłby tylko jeszcze bardziej ubogie jego łachmany.
Wstał też bardzo przyjemnie zdziwiony, gdy w niedzielę, w chwili właśnie, kiedy rozmyślał nad przyozdobieniem swojej osoby, wszedł pan Dulauroy i położył na krześle ubranie i spodnie błękitne, oraz dużą, białą kamizelkę w różowe paski.
Jednocześnie ukazała się właścicielka składu bielizny i złożyła na drugim krześle koszulę i krawat, jeżeli koszula będzie dobrą, miała rozkaz dostarczyć pół tuzina.
Ale nie na tem koniec niespodziankom: za kupcową zjawił się kapelusznik z kapeluszem trójkątnym najświeższej mody, pełnym gustu i elegancji, najlepszym jaki widziano kiedykolwiek u pana Cornu, pierwszego kapelusznika w Villers-Cotterets.
Kapelusznik miał oprócz tego zlecenie od szewca oddać Pitoux parę trzewików z okazałemi srebrnemi sprzączkami.
Chłopak nie mógł wyjść z podziwu, nie był w stanie uwierzyć, iżby te wszystkie skarby miały być dla niego.
W najrozkoszniejszych snach swoich — nie śmiał marzyć o niczem podobnem.
Łzy wdzięczności zwilżyły mu powieki i nie potrafił nic więcej powiedzieć, nad te słowa:
— O! panno Katarzyno, panno Katarzyno nigdy nie zapomnę coś dla mnie zrobiła!
Wszystko było bardzo dobre; trzewiki tylko były za małe. Szewc, pan Landereau, wziął miarę z nogi swego syna, o cztery lata starszego od Pitoux.
Ta wyższość Pitoux nad młodym Landereau, na chwilę wbiła w dumę naszego bohatera, ale trwało to krótko — jakżesz bo pójdzie na tańce?... Bez trzewików, czy w starych, które bynajmniej nie nadawały się już teraz do jego ubrania.
Para trzewików ojca Billot, rozstrzygnęła kwestję na poczekaniu.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ojciec Billot miał taką samą nogę jak Pitoux, o czem jednak zamilczono przed dzierżawcą, aby go tem nie upokorzyć przypadkiem.
Gdy Anioł przebierał się w to wytworne ubranie, wszedł fryzjer.
Rozdzielił żółte włosy Pitoux na trzy części: jedna, najokazalsza miała spadać na ubranie w kształcie warkocza, dwie pozostałe miały przykrywać skronie w kształcie nie bardzo estetycznie nazwanych... psich uszów.
Musimy zaznaczyć teraz, że kiedy Pitoux uczesany, ufryzowany, w niebieskich spodniach, różowej kamizelce i w koszuli z żabotem, z warkoczem i psiemi uszami stanął przed lustrem, to nie mógł się wcale poznać i obejrzał się, aby zobaczyć, czy Adonis w postaci człowieka, nie zstąpił czasem na ziemię.
Był sam jednakże tylko. Uśmiechnął się z wdziękiem i z głową wzniesioną, z palcami w kieszonce od kamizelki, rzekł wykręcając się na pięcie:
— Zobaczymy tego pana de Charny!...
Co prawda, to Anioł Pitoux, w tej chwili, podobnym był, jak dwie krople wody, jeżeli nie do pasterza z Wirgiljusza, to do pasterza z Vatteau.
To też ukazanie się w kuchni było pierwszym jego wielkim triumfem.
— O! patrz mamo — zawołała Katarzyna — jak Pitoux dobrze wygląda!
— Rzeczywiście, zmienił się do niepoznania — rzekła pani Billot.
Na nieszczęście, Katarzyna od ogółu, który ją tak uderzył, przeszła do szczegółów. Pitoux szczegóły miał mniej ładne, aniżeli ogół.

— Ach! — powiedziała Katarzyna — jakie pan masz duże ręce!

Skręcając około cmentarza, o mało nie wpadł na konia
— Tak — odparł Pitoux — mam duże ręce, to prawda?...

— I ogromne kolana.
— Dowód to, że jeszcze urosnę.
— Ależ, zdaje mi się, żeś pan i tak już dosyć duży, panie Pitoux.
— To wszystko jedno; urosnę jeszcze; mam dopiero rok osiemnasty.
— I nie masz pan wcale łydek.
— Prawda, ale jeszcze mi urosną.
— Trzeba mieć nadzieję — rzekła Katarzyna, — ale zresztą mniejsza o to... i tak pan dobrze wyglądasz.
Pitoux ukłonił się i zaczerwienił.
— O! o! — zawołał znów dzierżawca, wchodząc i spoglądając na Pitoux. — Dzielnie mi wyglądasz, mój chłopcze. Chciałbym bardzo, żeby cię ciotka Aniela zobaczyła.
— Ja także — odpowiedział Pitoux.
— Ciekawy jestem, coby też powiedziała? — dodał Billot.
— Nicby nie powiedziała, wściekłaby się tylko.
— Ależ papo — zawołała z niepokojem Katarzyna — czyby pani Aniela miała nam prawo odebrać Anioła?...
— Przecież go wypędziła.
— I przytem już pięć lat upłynęło — dorzucił Pitoux.
— Jakie pięć lat? — zapytała Katarzyna.
— Te, na które doktór Gilbert, pozostawił tysiąc franków.
— Zostawił więc ciotce tysiąc franków?
— Tak, na to, żeby mnie gdzie na naukę oddała.
— Oto człowiek! — rzekł dzierżawca — i tylko pomyśleć, że się codzień coś podobnego o nim słyszy! Dla takiego — dodał, wznosząc rękę — zawsze na śmierć, na życie!
— Chciał, abym się wyuczył jakiego rzemiosła — powiedział Pitoux.
— I miał słuszność. Ale poczciwy jego zamiar zniweczono. Zostawił tysiąc franków aby cię nauczyli rzemiosła, a oni oddali cię do księdza, chcieli z ciebie zrobić duchownego. Ileż płaciła ojcu Fortier?
— Kto?
— No, ciotka naturalnie.
— Nic mu nie płaciła.
— A więc chowała dwieście liwrów pana Gilberta?
— Prawdopodobnie!
— Słuchajże, Pitoux, jeżeli chcesz posłuchać dobrej rady, to gdy klapnie ta stara bigotka, przeszukaj no dobrze w szafach, w pościeli i w słojach od korniszonów.
— Dlaczego? — spytał Pitoux.
— No znajdziesz skarb może jaki, jaką starą wełnianą pończochę napełnioną ludwikami, bo nie było z pewnością tak dużej sakiewki, w którejby pani Aniela pomieścić mogła wszystkie swoje oszczędności.
— Tak pan sądzisz?
— Jestem pewny tego. Ale porozmawiamy o tem w stosownym czasie i miejscu. Dzisiaj chodzi o co innego. Masz książkę doktora Gilberta?
— Mam ją w kieszeni.
— Ale mój ojcze — wtrąciła się Katarzyna — czy ja mogę iść z matką na mszę?...
— Idźcie na mszę — powiedział Billot, jesteście kobietami; my mężczyźni co innego. Chodź Pitoux.
Pitoux skłonił się pani Billot i pannie Katarzynie, i dumny, że uznany został za mężczyznę, udał się za dzierżawcą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.