Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXV
RANEK

Jakiś człowiek czekał królowej na granicy dwóch mieszkań.
Był to Olivier de Charny skrwawiony.
— Król! — zawołała Marja Antonina, widząc zaczerwienione ubranie młodego człowieka. Król! Obiecałeś pan ocalić króla!
— Ocalony, Najjaśniejsza Pani — odparł Charny.
I zagłębił wzrok we drzwi, któremi przyszła królowa, aby wejść do Oeil-de-Boeuf, gdzie się zebrali w tej chwili królowa, córka królewska, delfin i kilku dworzan. Już miał zapytać o Andreę, gdy spotkał wzrok Marji Antoniny.
Wzrok ten zatrzymał mu zapytanie na ustach.
Ale wzrok królowej oddawna przejrzał serce Oliviera.
Nie potrzebował mówić, bo Najjaśniejsza Pani myśl jego odgadła.
— Idzie — rzekła — bądź pan spokojny.
I pobiegła do delfina, i chwyciła go w objęcia.
W rzeczy samej Andrea zamyka za sobą ostatnie drzwi i wchodzi do miejsca zebrania.
Andrea i Olivier nie zamienili ani jednego słowa. Uśmiech jednego odpowiedział drugiemu i oto wszystko.
Rzecz dziwna! Te dwa serca długo rozdzielone, zaczynały bić jednakowo.
Tymczasem królowa patrzyła wokoło siebie i szczęśliwa, że pochwyci Oliviera na uczynku spytała:
— A co król? gdzie król?
— Król szuka Was, Najjaśniejsza Pani, odpowiedział spokojnie de Charny, — poszedł jednym korytarzem, gdy Wasza Królewska Mość przyszła drugim.
W tej chwili w sąsiednim pokoju usłyszano straszne krzyki.
Mordercy wołali: Śmierć Austrjaczce! śmierć!...
Śmierć Messalinie! śmierć pani Veto!... zadusić ją! powiesić!
Jednocześnie dwie kule dziurawią drzwi, jedna z nich przeszła cokolwiek ponad głową delfina i utkwiła w futrynie.
— Boże mój! Boże! — zawołała królowa padając na kolana — umrzemy wszyscy.
Na znak Oliviera kilku gwardzistów uczyniło z ciał swoich mur, osłaniający królowę i jej dzieci.
W tej chwili wszedł król śmiertelnie blady. Ze łzami w oczach przywoływał królowę, jak ona jego przywoływała.
Spostrzegł ją i rzucił się w jej ramiona.
— Ocalony! ocalony! — zawołała królowa.
— Przez niego, Najjaśniejsza Pani — odparł król wskazując na Oliviera, i tyś także ocalona...
— Przez jego brata! — rzekła królowa.
— Panie — powiedział Ludwik XVI do hrabiego, wiele zawdzięczamy waszej rodzinie, tak wiele, że nigdy wypłacić długu nie zdołamy!...
Królowa spotkała wzrok Andrei i odwróciła zarumienioną twarz.
Uderzenia oblegających we drzwi słyszeć się dały.
— Dalej, panowie — musimy tu wytrwać godzinę!... Jest nas siedmiu, jeżeli się dobrze bronić będziemy, nie zabiją nas w godzinę, a przez ten czas przyjdzie ktoś na pomoc Ich Królewskim Mościom.
Wymawiając te słowa, Charny chwycił ogromną szafę zdobiącą róg królewskiej komnaty.
Inni poszli za tym przykładem i stos mebli okrążył zaraz gwardzistów.
Królowa wzięła oboje dzieci na ręce i modlić się zaczęła.
Król wszedł do bocznego gabinetu dla spalenia niektórych papierów, by się nie dostały napastnikom.
Walczyli oni tuż u drzwi.
Co chwila wyskakiwały odłamki pod uderzeniem topora lub drąga. Przez te otwory zakrwawione — piki i bagnety próbowały ciosów śmiertelnych.
Jednocześnie kule orały sufit złocony.
Nakoniec ławka z szafy runęła, szafę przewróciła, ukazały się drzwi, niby paszcza otwarta, a z tej paszczy coraz szerszym otworem zamiast pik i bagnetów, dały się widzieć wyciągnięte ręce krwawe.
Gwardziści zużyli całą amunicję. Przez otwarte drzwi widać było podłogę zasłaną trupami i ranionymi.
Na krzyk kobiet, które przez ten otwór ujrzały śmierć przybywającą, król powrócił.
— Najjaśniejszy Panie!... zawołał Charny, zamknij się z królową w najbardziej oddalonym gabinecie; przy każdych drzwiach zamkniętych stanie nas dwóch, ja będę przy ostatnich i odpowiadam za dwie godziny. Tu zeszło wszakże czterdzieści minut.
Król zawahał się, zdało mu się upokarzającem uciekać tak z pokoju do pokoju, zastawiać się tak przegrodami.
Gdyby nie królowa, nie byłby usłuchał.
Gdyby nie dzieci, królowa zostałaby przy królu.
Ale niestety!... biedni my śmiertelnicy!... Królowie czy poddani, mamy zawsze w sercu tajemny otwór, przez który ucieka śmiałość, a wchodzi przerażenie.
Król miał dać rozkaz ucieczki do najbardziej oddalonego pokoju, gdy nagle, wszystkie ręce się usunęły, zniknęły piki i bagnety, a grożące krzyki ucichły.
Była chwila w której stał z ustami otwartemi, z nadstawionem uchem, z oddechem przyśpieszonym.
Potem usłyszano miarowe kroki wojska regularnego.
— Gwardja narodowa!... — zawołał Charny.
— Panie de Charny!... panie de Charny!... — krzyknął głos jakiś.
I jednocześnie, znajoma twarz Billota ukazała się w otworze.
— Billot! — rzekł Charny, Billot, mój przyjaciel?...
— Tak, to ja, panie. Gdzie król i królowa?...
— Są tam.
— Zdrowi i cali?...
— Zdrowi i cali.
— Bogu dzięki!... Panie Gilbert!... panie Gilbert!... tędy!...
Posłyszawszy imię Gilberta — dwa serca kobiece odmiennie zadrżały.
Serce królowej i Andrei.
Charny odwrócił się instynktownie i spostrzegł bladość obu kobiet.
Opuścił głowę z westchnieniem.
— Otwórzcie drzwi, panowie!... — rzekł król.
Gwardja przyboczna usunęła resztki barykady.
Tymczasem słyszano Lafayetta wołającego:
— Panowie z gwardji narodowej paryskiej! wczoraj dałem słowo królowi, że wszystko co do Jego Królewskiej Mości należy, jest zupełnie bezpieczne; jeżeli pozwolicie wymordować straż przyboczną — słowo moje złamane i nie będę już godzien pozostać wodzem waszym.
Kiedy drzwi się otwarły, ujrzano najprzód Lafayetta i Gilberta, z lewej strony stał Billot uszczęśliwiony, że bierze udział w ocaleniu króla. To on, Billot, obudził Lafayetta.
Za Lafayettem, Gilbertem i Billotem, stał kapitan Gondran, dowódca kompanji.
Księżniczka Adelaida pierwsza rzuciła się ku Lafayettowi i zarzucając mu ręce na szyję z wdzięcznością zawołała:
— Ocaliłeś nas, szlachetny panie!...
Lafayette z uszanowaniem chciał przestąpić próg Oeil de Boeuf, ale zatrzymał go któryś z oficerów służbowych.
— Przepraszam — zapytał — czy ma pan generał pozwolenie?...
— Jeżeli go nie ma — rzekł król wyciągając rękę do Lafayetta — ja mu je daję.
— Niech żyje król!... niech żyje królowa!... — zawołał Billot.
Król odwrócił się.
— Głos ten jest mi znany!... — rzekł z uśmiechem.
— Jesteś bardzo łaskawy, Najjaśniejszy Panie, rzekł zacny wieśniak. — Głos ten znany Wam z podróży do Paryża. Ah!... gdybyś Wasza Królewska Mość zamiast wracać tutaj pozostał był w Paryżu...
Królowa ściągnęła brwi.
— Czy tak?... powiedziała — czy tak mili są ci paryżanie?...
— I cóż, generale? — spytał król pana de Lafayette.
Miało to znaczyć: Co mam czynić, twojem zdaniem?...
— Najjaśniejszy Panie!... rzekł z uszanowaniem de Lafayette, sądzę, że dobrzeby było gdybyś Wasza Królewska Mość ukazał się na balkonie.
Król wzrokiem zapytał Gilberta, ale wzrokiem tylko.
Potem poszedł prosto do okna, otworzył je bez wahania i ukazał się tłumom.
Wielki, jednomyślny krzyk, rozległ się w powietrzu:
— Niech żyje król!...
Petem nastąpił drugi.
— Król do Paryża!...
Pomiędzy temi dwoma okrzykami dawały się słyszeć potężne wołania:
— Królowa!... królowa!...
Na to wołanie zadrżeli wszyscy, król zbladł, zbladł Charny, zbladł nawet Gilbert.
Królowa podniosła głowę.
Blada, z wargami zaciśniętemi, ściągniętemi brwiami, stała przy oknie. Córka stała przy niej, a delfin przed nią. Na jasnej główce dziecka leżała marmurowo biała jej ręka.
— Królowa!... królowa!... — wołano coraz silniej.
— Lud chce was widzieć, Najjaśniejsza Pani — rzekł Lafayette.
— O!... matko, nie idź tam!... — zawołała księżniczka rzucając się na szyję królowej.
Królowa spojrzała na Lafayetta.
— Nie obawiaj się niczego — Najjaśniejsza Pani — powiedział.
— Jakto?... sama!... — rzekła królowa.
Lafayette uśmiechnął się i pełen uszanowania, z zachwycającem obejściem, które i w starości zachował, odsunął powoli dzieci od matki i popchnął je pierwsze na balkon.
Potem podając rękę królowej, poprowadził ją, mówiąc:
— Niech Wasza Królewska Mość raczy się zdać na mnie — odpowiadam za wszystko.
Okropny widok przedstawiał marmurowy dziedziniec przekształcony w ludzkie morze pełne wyjących bałwanów.
Na widok królowej, rozległ się krzyk straszliwy, niewiadomo: groźby czy radości.
Lafayette pocałował w rękę królowę i przyklaśnięto mu.
U szlachetnego narodu francuskiego nawet w chłopskich żyłach płynie krew rycerska.
Królowa odetchnęła.
— Dziwny naród!... — rzekła.
Potem zadrżała nagle:
— A straż moja, straż co mi ocaliła życie, nie zrobisz nic dla niej generale?...
— Zawołaj jednego z nich, Najjaśniejsza Pani.
— Panie Olivier de Charny!... panie de Charny!... zawołała królowa.
Ale Charny cofnął się, pojął o co chodziło.
Nie był winnym pierwszego października, nie potrzebował uroczystego przebaczenia.
Andrea uczuła to samo: wyciągnęła rękę, aby go zatrzymać.
Ręka hrabiego i jej ręka spotkały się i uścisnęły.
Królowa dostrzegła to, chociaż miała tyle rzeczy do widzenia.
Oko jej zapłonęło i z oddechem przyśpieszonym, głosem urywanym, odezwała się do innego oficera:
— Chodź pan, rozkazuję ci!...
Gwardzista spełnił wezwanie.
Nie potrzebował się wahać, jak Charny.
Pan de Lafayette pociągnął go na balkon, przypiął mu do kapelusza własną kokardę trójkolorową i pocałował.
— Niech żyje Lafayette!... niech żyje straż przyboczna!... — zawołało pięćdziesiąt tysięcy głosów.
Niektórzy chcieli głuchym szmerem przypomnieć oddalającą się burzę, ale poklask ogólny pokrył ich głosy.
— No... — rzekł Lafayette, — to i wszystko skończone.
Potem wchodząc do sali dodał:
— Ale aby nie zachmurzyło się znowu, pozostaje wam uczynić jeszcze jedną ofiarę, Najjaśniejszy Panie.
— Tak — rzekł król — opuścić Wersal, nieprawdaż?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie, jechać do Paryża.
— Panie, — rzekł król — powiedz ludowi, że za godzinę: królowa, ja i moje dzieci — będziemy w Paryżu.
Potem zwracając się do królowej, powiedział:
— Najjaśniejsza Pani, przejdź do swoich apartamentów i przygotuj się do podróży.
Ten rozkaz króla, przypomniał Olivierowi rzecz jakąś ważną.
Pobiegł uprzedzić królowę.
— Czego pan chcesz?... — rzekła szorstko Marja Antonina — nie jesteś pan mi tam potrzebnym.
— Bardzobym sobie tego życzy Najjaśniejsza Pani — odparł Charny. — Jeżeli rzeczywiście nie będę miał tam co robić, zabawię tak krótko, aby się obecność moja nie sprzykrzyła Waszej Królewskiej Mości.
Królowa szła za nim i widziała ślady krwi na podłodze. Zamknęła oczy, wzięła pod ramię Oliviera i postępowała na ślepo.
Nagle uczuła, że Charny zadrżał cały.
— Co to?... — spytała oczy otwierając.
Potem krzyknęła:
— Trup!... trup!...
— Wasza Królewska Mość wybaczy, że puszczę jej rękę — rzekł. Znalazłem to czego szukałem: zwłoki brata mego, Jerzego.
Był to w rzeczy samej trup młodego człowieka, któremu brat kazał dać się zabić za królowę. Spełnił on rozkaz dosłownie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.