Bajka o kuropatwach

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Bajka o kuropatwach
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisław Teodor Grabowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI. Bajka (Fabliau) o kuropatwach.

Aczkolwiek bajki zazwyczaj prawię,
Jednak słuchajcie, proszę, ciekawie,
Prawdę poeta dzisiaj opowie,
Jak pewien wieśniak na ptaszym łowie
Dwie kuropatwy schwycił przypadkiem.
By się ucieszył jedzeniem rzadkiem,
Na ogniu piec je musiała żona;
Na takiej rzeczy znała się ona.
Dobywa rożna, ogień rozpala,
Mąż się tymczasem z domu oddala
Zaprosić księdza... niechaj się stawi
Zjeść dobry kąsek... Coś długo bawi.
Jedna i druga już upieczona,
Lecz gospodyni, wieśniaka żona,
Kawałek mięsa sobie odkrawa,
Bo kiedy Pan Bóg sposobność dawa,
Smacznego kąska skosztować miło.
Snać jej się dłużej czekać sprzykrzyło
Na swej łakomej żądzy spełnienie.
Jednak zostawia choć połowicę,
Wychodzi potem wnet na ulicę
Zobaczyć, czyli mąż nie powraca;
Lecz widzi, że to daremna praca,
Więc resztkę pilnie na różnie piecze,
A na ten kąsek ślinka jej ciecze:
Na kuropatwę chciwie spoziera
I czuje, że w niej oskoma wzbiera.
Więc myśli sobie: „I tę zjem całą.
Gdy mię spytają, co się to stało,
Co odpowiedzieć — nie będę wcale
W kłopocie, prosto na koty zwalę:
Odpędzam, ale trud to niemały;
Kociska ptaki mi rozerwały,
Każdy z nich uciekł z kawałem mięsa.
Iż nie zostało z ptaków ni kęsa“.
Znów na ulicę jejmość wybiega,
Lecz męża jakoś znów nie spostrzega.
Że nie powraca, niewielka bieda,
Tylko jej język spokoju nie da
I kuropatwa w myśli się kręci.
Że jeszcze jedna jest, ma w pamięci,
Przemódz nie zdoła żądzy szalonej;
Więc wraca do tej pozostawionej,
Z łaknieniem nie chcąc walczyć niesytem,
I z wielkim zjada ją apetytem.
„Stało się! Jakże tu począć sobie?

Wszystko zjedzone! Co ja tu zrobię?
Więc cóżem miała robić nieboga,
Kiedy mię żądza skusiła sroga?
Niech sobie będą swary i zwady,
Musiałam zjeść je, nie było rady“.
W głowie tkwi babie kłopot niezbyty,
Lecz czuje, że ma żołądek syty.
Wtem wieśniak biegnie, co jeno zdoła,
Do izby wpada i głośno woła:
„No, kuropatwy czy już gotowe?“
„Ach! mężu — rzekła — strapienie nowe,
Bo niespodzianie koty je zjadły“.
Wieśniak aż skoczy z gniewu pobladły,
Z wściekłości groźnie poczyna sapać,
Gotów swej żonie oczy wydrapać.
Wtem ona krzyczy: „To tylko żarty!
Niechaj je porwą wsze z piekła czarty!
By nie wystygły, stoją nakryte“.
„To twoje szczęście, inaczej zbite
Miałabyś plecy“. — „Ha, mój kochany,
Nie sierdź się... masz tu kubek drewniany;
Wiesz, jaka ze mnie jest gospodyni.
Bielutki obrus wyjmę ze skrzyni,
Usiądziem sobie w winnicy cieniu;
Tylko ten nóż twój ku naostrzeniu
Nieś do szlifierza, ale bezzwłocznie,
Bo z tępym nożem dyabeł co pocznie.
Niech go naostrzy na swym kamieniu“.
Wieśniak wyskoczy wnet w oka mgnieniu,
W dłoni swej niesie nóż obnażony.
A wtem się zjawia ksiądz zaproszony,
Na kuropatwy łyka aż ślinę.
Przychodzi jejmość wkrótce, lecz minę
Ma niezbyt gęstą i niezbyt rada
Gościowi, więc mu wręcz tak powiada:
„O, panie! zmykaj, póki masz całą
Skórę, by ci się co nie dostało,
By ci bez mydła głowy nie zmyli:
Mój mąż na rynek pobiegł w tej chwili,
By naostrzyli mu nóż szlifierze,
Powiada, że wam gardziel podrzeże,
Skoro was w łapy swoje dostanie“.
Ksiądz odpowiada: „O, Chryste Panie!
Co prawisz?... chyba bajki dla dziatwy?
Mąż mię zaprosił na kuropatwy,
Które dziś rano schwytał na pólku“.
A ona na to: „Miły księżulku!
Toć u mnie niema żadnego ptaka.
Żal mi byłoby was nieboraka,
Gdyby coś złego się przytrafiło.
Toż dziś widziałam — wspomnieć niemiło,
Jak nóż swój zaniósł na wyostrzenie“.
„Ha! — ksiądz powiada — na me sumienie,
Widzę, że jejmość teraz nie kłamie“.
Postał przez chwilę przy wiejskiej damie,
A potem nogi wziął za pas żwawo.
Wieśniaczka woła w lewo i w prawo:
„Chodźże, a chodźże, mężu mój miły!“
„No, cóż tam?“ pyta, biegnąc, co siły.
„Ha, co tam? Wnet się dowiesz wszystkiego.
Jeśli twe nogi szybko nie biegą,
Będziesz miał stratę zaraz gotową,
Bo uczciwości daję ci słowo,
Że ksiądz ci porwał dwie kuropatwy“.
Tu nasz poczciwiec, w wierzeniu łatwy,
Co żywo rusza z nożem w swej dłoni
I wikarego ze wszech sił goni;
A gdy go zoczy, woła, co siły:
„Stój, nie uciekaj, księżulku miły!“
Choć się zadyszał, jednakże krzyczy:
„Nie wystudźże mi mojej zdobyczy.
To kradzież czysta, schwycę waspana.
Ładnego miałbym w tobie kompana,
Gdybyś zjadł oba ptaki bezemnie“.
Ksiądz się ogląda wtył — niedaremnie
Wieśniak, co siły, wciąż za nim goni;
Ksiądz widzi, że nóż trzyma w swej dłoni,
Jeśli go schwyci, śmierć pewna czeka,
Więc, co nóg starczy, żwawo ucieka,
Wieśniak zaś myśli w najlepszej wierze,
Że gdy go złapie, ptaki odbierze.
Ksiądz, by uniknąć gwałtu i sromu,
Gdy dopadł izby, zamknął się w domu.
Powraca wieśniak do własnej chaty
I pyta żonę względem tej straty:
„Powiedz mi, proszę, żoneczko miła,
Jakim sposobem ptakiś straciła?“
A ta mu rzecze: „Świadczę się Bogiem!
Skoro ksiądz stanął za naszym progiem,
Zaraz mię prosił — w tem jest rzecz cała —
Bym kuropatwy mu pokazała,
Bo je obejrzeć chętka go bierze.
Więc ja, mniemając, że mówi szczerze,
Tam go prowadzę, gdzie są na stronie;

A on, że wolne miał obie dłonie,
W lot je pochwycił i dał drapaka.
Ja zanim... Darmo! biegł lotem ptaka.
Więc widzisz teraz, jak to się stało“.
A wieśniak: „Prawdę poznaję całą:
Niech więc tak będzie, niema sposobu“.
Tak więc wywiodła w pole ich obu —
Księdza i męża, co schwytał ptaki.
A z tej zaś bajki sens płynie taki:
Niewiasta z rodu do oszustw skora,
Kłamstwo jej prawdą — istna przekora —
A prawda to znów kłamstwo i zdrada.
Snać twórca baśni rzecz swą wykłada
Za długo, może nudzi troszeczkę.
O kuropatwach macie bajeczkę.

(Bronisław Grabowski).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anonimowy i tłumacza: Bronisław Teodor Grabowski.