Bajki według opowiadania Jana Sabały Krzeptowskiego z Kościelisk/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Dembowski
Tytuł Bajki według opowiadania Jana Sabały Krzeptowskiego z Kościelisk
Pochodzenie Wisła, 1892, T.6, z.1
Data wyd. 1892
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BAJKI
według opowiadania
Jana Sabały Krzeptowskiego z Kościelisk.

O śmierzci.

„Raz seł budárz na robote do miasta, a niós cieślice i świder, i stowarzysyła sie ś nim jakasi stará baba, a wysoká i chudá. On zara poznáł, ze to je śmierzć, ale nic nie pedziáł, ino seł drogom, ka były wirby hrube, dudławe, wzion świder i wywiertał dziure do ty wirby. — „A co hań robis?” — „A zaźryj, to obácys co robiem.” — Wlazła w dziure. — „Nic nie widzem,” — a ón gádá: „Ino wliź lepi!” — wciągła sie het z nogami, chłop wzion zakrzesał pilno kołek bukowy: — „kieś ta wlazła, to se siedź!” i zabił dziure. I ludzie bez długi cás nie marli, zajaziło sie ludem na świecie, ba jakoz mieli umiéráć, kie śmierzć we wirbie zabitá? — Ale i ón budárz zył długie casy, dzieci mu porosły i wnęki, sám ostał, robić ni móg, kotwiło mu sie na świecie i prosił Boga o śmierzć. — Ale umiéráj-ze, kie śmierzci ni más, — haj! — Dopiró se zbácył, ze śmierzć we wirbie zabitá, poseł i kołek wyjon. — On kciáł, coby ona go nápirwy wziena, ale kie śmierzć wyjechała z wirby, hnet go odesła, i brała moc ludzi, — marli tęgo, — aze dopiró przysła w jedno miéjsce, kany béła gaździna ze siedmiorma dziećmi, — juz te matkie biere, a dzieci lament robiom, wzieny za tom matko krzycéć i płakać. — Luto ji było tyk dzieci, — posła śmierzć ku Panu Bogu i pojada: „Jak ja te matkie bede brać, kie te dzieci tak krzycom, lament robiom i płacom!“ — A Pan Bóg, niewielo myślęcy, prask śmierzć w pysk, — aze przysiadła, bo ręka boská tęgo bije. — Tak do nij Pan Bóg: „Hybáj do morza, a przynieś mi skałkie!” — Zasła do morza, obiéra, ta mała, ta wielgá, — obrała takom jak kurze jajko i posła ku Panu Bogu i pokazuje, a ón ji pojada: „Weź te skałkie a gryź, pokiel nie ozgryzies.” — Śmierzć gryzie, aze zuchwy zgrzypiom, oscypiła zębami te skałkie na poły, a hań w pośrzodku mały hrobácek sie rusá. Pan Bóg gwarzy: „Co hań widzis?” — „A widzem hrobácka, co zywy je.” — Dopiró do nij Pan Bóg pojadá tak: „Jako o tym hrobácku wiém, tak i o tyk siérotak dobrze wiém, — te dzieci by sie przy matce zwilcyły — i dla tegom śmierzć na nio posłał.” — I posła śmierzć i wziena ono matkie.”

O świni i o chłopie.

„Kie Pan Bóg zycie ozdawał ludziom i sytkiemu stworzeniu, to kciáł świni, (przepytujem), dać nádługse zycie. — Świnia przysła i dziękuje, co ona nie stoi o długie zycie, ba kce krótkie a dobre. — Pan Bóg ji sie nie sprociwił, a wzion i dáł to długie zycie chłopu. I chłop do dziśka to świńskie zycie dozywa, co go świnia nie kciáła, ino choćkie na starość, kie robić nie może — a biéda go bije, to tyj świni zawidzi, co krótse zycie má, ba nie takie twarde jako jego.”

O świętym Pietrze.

„Drzewi, kie Pan Jezus zył jesce na świecie, a wiéra ón kázdy biédy kciáł wyznáć, to chodzili se wraz ze świętym Pietrem po ludziak, wrzekomo ubogie dziádki, po pytaniu. I zaśli do jedny chałupy, co im dáł gazda baranka. „No, spraw-ze, Pietrze, baranka i uwárz, cobykmy sie pozywili, a já za tela wyńde na brzyzek i uspoziéram se po świecie.” I wyseł Pan Jezus do pola, a mój Pieter sprawił baranka, ale warzęcy, plucka ś niego i sérce zjád. — Wraca Pan Jezus, połednina gotowa: — „A każ som, Pietrze, pluca i sérce z baranka?” Święty Pieter pada: „Ni miáł ik, Panie.” — Pan Jezus nie sie nie obezwał, pojedli se oba i pośli. — Idom bez pola i idom, i co sie nie zrobiéło, Pan Jezus naseł skárb, moc béła piniędzy i zółtyk i biáłyk i pojadá se: „Trza sie nám podzielić,” schylił sie i ozgarnon piniądze na trzy kupki, — a święty Pieter gádá: — „Nas dwók, Panie, jakoz bedzie, la kogóz trzeciá kupka?” — „A la tego, co zjád plucka i sérce z baranka.” Dopiró Pietrzątko, niźli pirwy przáł, to wzion sie hnet przyznajać, ze to on zjád plucka i sérce, a Pan Jezus kazał mu se wziąć obie kupki z ónego skárbu, a sám wzion jednom, i ościskał jom ręcami na sytkie strony świata, zaś święty Pieter zagrzób swoje do ziemi i jesce wantom przyłozył. — I pośli oba dalij, i tak do dziśka, ino jedna cęść skárbów chodzi pomiędzy ludzi, ta, co jom Pan Jezus ościskéł, a te Pietrowe obie kupki, wse w ziemi siedzom.“

O wilku.

„Kie Pan Bóg ozdawáł wyzywienie sytkiemu stworzeniu, to sie wilk nábarzy dokładáł, cym ón bedzie zył. — Pan Bóg mu pojadá: „Bedzies oráł, bedzies siáł...” a wilk gwarzy: „A tera bede jád!” — „O ni, mój wilku, pirwy bedzie rosło, dopiró źrałe skosis...” a wilk snowa: „A tera bede jád!“ — „O ni, trza pirwy snopy powrósłem wiązać, susyć, trza wozić do sopy...“ Wilk krzycy: „A tera bede jád!” — „O ni! pirwy musis młócić, a pote we młynie zboze mléć...“ Wilk ni móg sie dockać końca, kie go bedzie jád, i pojada Panu Bogu, ze on takiego zycia nie fce. — „No, kie nie fces,“ gwarzy Pan Bóg — „to idź, pasie sie hań kobyła ze źrebięciem, to juz te kobyłe zjés.“ — Idzie wilk ku nij, źrebie fuk pod kobyłe, kobyła ze zębami do wilka, kie sie zaś ze zadku obrócił, to kobyła zadkiem rzezała, ze ni móg rady dać, i poseł ku Panu Bogu i pojada ze on kobyle nijak rady nie moze dać. — „Ha, kie nie mozes,“ gwarzy Pan Bóg: — „widzis hań, na młace, pasie sie baran tęgi, pudzies i tego barana zjés.“ — Dobrze nie bardzo, idzie wilk ku temu baronowi i gádá: „No, baranie, mnie Pan Bóg takie prawo wydáł, cobyk tobie zjád.“ — Ha! kie boski wyrok taki, to darmo, baran sie temu nie sprociwił, ale do wilka w proźby — i pytá go bar-zo piknie: „O mój wilcásku, o mój bracisku, nie jédz-ze mnie tak potrosce, chéba pudzies do brzyzku, zapres sie doń zadkiem, ozedres garło, to ja cáłkiem do tobie hipne.“ Wilk poseł, zapar sie zadkiem do brzyzku, ozdar kufe, baran ozegnał sie, ze juz do niego skocy — bah! — bechnon wilka rogami telo, ze sie nie ocknon aze za dwie godziny, — a zacym wilk spáł, to baran uciuk i skrył sie. — Wilk sie obácył, ozpatrzuje sie, barana ni más nikany, dopiró se siád na zadek, a kręci łbem i mrucy sám do sobie: — „Cym go zjád, cym go nie zjád?“ — i tak se umyślił, ze go chéba zjád: — „bo já, cy jém, cy nie jém, to na cco nie rád śpiem.“

O Maciusiu i o Kubusiu.

„Maciuś z Kubusiem radzili se, kieby to dobrze zyć, a nic nie robić. — Maciuś pojada: „Wis ty co, Kubuś, pude ja wysy chałupy kole drogi, wybiorem dziure w zagonie i włozymy hań nogi, to bedom ludzie myślić, co nóg ni mámy i wracajęcy s jármarku bedom nám dawáć. „No juźci wybrali te dziure i włozyli w niom nogi, ze nóg ni majom i dopiró siedzom jako ubogie dziady. — Nápirwsy seł drogom s tego jármarku jakisi hruby gazda, w cuse, kapelus na nim pikny z kostkami, kiérpce na nogach orawskie, i niós se pod pazuchom kukiełke i spyrki kęs. — Dopiró gáda Kubuś do Maciusia: — „Śpiéwajmyz przecie jakom piosnecke, to on nám dá tyj spyrki i kukiełki.“ I zbácyli piosnecke i śpiwajom:

„Oj cłowieku, cłowieku, co za wytrwanie más,
Kukiełke ze spyrkom jis, a ubogiemu nie dás!“

Przyseł chłop ku nim, odkroił kukiełki i spyrki po kęsie i dáł jednemu i drugiemu. — „Widzis“ — gáda Maciuś, — „nie pojadał ja ci, bedom dawáć, bedziem zyć, a nic nie robić?“ No dobrze, ten juz odeseł, siedzom jesce — a tu sie wiezie pán ćtyrma końmi na kociu, kocis z przodku, dwók hajduków na zadku. — Kubuś sie przewyrtnon do góry garłem, ze umár, a Maciuś zaś śpiéwa nad nim:

„Jedzie ci hań ksiąze panie, ksiąze panie,
W kiesonce se dłubie,
Jak ci co wydłubie,
Schowás se, Jakóbie.“

Przyjecháł ku nim: — „A co hań tak lameńcis?” — Maciuś pojada: „O — brat mi tys umár, ba ni mám go za co pochowáć.” Pán sięgnon do kiesonki i ani zaziéráł, cy był biáły, cy cérwony, kielo nabráł piniendzy do gárzci, porucił im i nákazuje: „Na — a pochowájze go wartko, coby haw przy drodze nie śmierdziáł!” I jedzie dalij, ale pán miáł w kociu okienko na zadku, wyźre — a hań zywy i umarty, oba goniom i zbirajom te piniondze. — Krzyknon pán na kocisa: „Stój!“ a na hajduka: „Bier palice i rznij tym huncfutom, ze skóry na nik pukały bedom, co óni ze świata kpiom!“ — Dopiró hajduk leci z palicom — a oni myśleli, co im jesce piniendzy niesie, więc: „Śpiwajmyz, śpiwajmyz!“

„Nie było to ksiąze panie, ksiąze panie,
A był to syn bozy, syn bozy,
Jesce nám mało dáł,
Jesce nám przyłozy.“

Kie przyleciáł hajduk ku nim, kie wzion przykładáć, to na dziadak skóry pukały, tak rzezał palicom, aze zagony przeskakowali — a do dziury nie śli więcy.“

O djable.

„Był taki bidny chłop na polanie, no juźci zwidziáła mu sie dziéwka, ozenił sie i gazdowali tys ta wraz, jako mogli. — A miáł obdolno od chałupy, po pod brzyzek, stajanecko pola, ziemia nicego, ino do cienia, to choć co wsiejes, wartko nie zeźre. Wsiáł tys chłop wiesnom w ono pole jarcu. „A idź-ze,“ pojada baba, — „i zaźryj na ón jarzec, cy zeseł?“ — Chłop baby usłuchnon, idzie ku jarcowi, a hań goluśká rola, dziwaśkany jarcyk sie zieleni, — ozpajedził sie chłop, zaklon brzyćko: „Bier djabli taki jarzec!“ i juze nań i zaziérać nie kciáł. — A za tela słonko piknie grzało, desce przepadowały, jarzec sie otawił, ka jakie ziarnecko poschodziło sytko, zagony sie zazieleniły kieby parzęć, co nie dáj Boze lepi. — Jesieniom idzie chłop bez pole, cud boski! jarzec w pas, kłóski nabite, źrałe, — hybaj do chałupy, „ná-raty kosić!“ — Kose se przyryktował, wybrusił, wzion do gárzci, ino raz zacion do jarca, a djabół łap za kose. — „Mój jarzec!“ — „Nie twój!“ — djabół gwarzy: „kieś mi go sám dáł — bácys?“ — „Nie prawda!“ — chłop snowa kce kosić, djabół sie dzierzy za kose, nie puscá. „Jakoz bedzie?“ — Djabół gáda: „Stáwmy sie, ftóry z nás jutro na świtanie, na wymyśniéjséj kobyle do jarcu przyjadzie, tego jarzec.“ — Ha — z djabłe niepeć! wracá chłop do chałupy, kie se wspomni o jarcu, to mu płacki w ocak stajom, dobrze se łeb nie oskubie: — „Taki przepikny, źralutki jarzec, sám go djabłu oddałem!“ — Baba go widzi w teli załobie, juźci sie pytá: „Takiś nie bywáł, zjeć mi sie przyznáj, coś urobił?“ „E — głupiá, choć ci przyznám, pyskie me nie zratujes!“ Ale baba nie popuściła: „Przecie powiédz, ino sie przyznáj!“ Chłop ozpowiedziáł od kraja sytko — a baba pojada: „Juz já ci poradze, ino sie nie bój.“ — Chłop nie wierzy: „Scotwa ta babo djabła przedoles!“ — a baba swoje: „Ino sie nie bój!“ — „Cóześ namyśliła?“ — „A no, ozewleke sie het do naga, ziemi sie hyce pazdurami, okrácys mi grzybiet i pojedzies wrzekomo na kobyle do jarca.“ — Pośli spać. Raniućko, ino ze namieniało na świtanie, djabół sie wyrychlił do jarca, juźci pewny ze wygrá, kobyła pod nim, ka jaki kwiátek, cy cérwony, cy zielony, cáłkiem brzeziasta, taká wymyśná co cud. — A tu chłop jedzie na babie, po leku, zblizá sie, — djabół ocy wywaluje, jak wół na nowe wrota, i jesce zdala wołá: „E, chłopie, przebrałeś me, takim kobyły jako twoja nie widziáł, — ogon przy łbie, grzywa przy rzyci na dwie strony, pazdury ma nie kopyta, — twój jarzec!“

Zapisał Bronisław Dembowski.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Dembowski.