Baronowa de Trèfle

<<< Dane tekstu >>>
Autor Catulle Mendès
Tytuł Baronowa de Trèfle
Pochodzenie Nowelle
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1907
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Lwów — Złoczów
Tłumacz Zygmunt Niedźwiecki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Baronowa de Trèfle.

Słowa niniejsze — to mowa pogrzebowa. Biedna baronowa bowiem wyzionęła ducha po kilku jękach, roztrzaskawszy sobie czaszkę na bruku ulicznym, gdzie krew, mózg i błoto zmięszało się z jej złotemi włosami. Umarła więc podobnie jak owa niepospolita i plugawa zarazem hrabina de Lamotte, co rzuciła się z okna w Londynie, pewnego wieczora, pijaniuteńka. — Baronowa nie była pijaną. Więc skąd to samobójstwo?... Powiedzą: — „W przystępie szału.“ Szał — owszem; w przystępie — nie. Szał to był nieprzerwany — nie napad szału, lecz szał bezprzestanny. Od lat pięciu! Długa to historya! którą należy opowiedzieć bardzo szybko, gdyż jest okropna. Lecz grób baronowej na cmentarzu Père Lachaise jest prześliczny, cały w pękach róż, które uwiędną jutro, i bukietach parmeńskich fiołków, świeżych jeszcze w brylantach rosy, którą wziąć można za łzy.

Postawiła całego luidora na liczbę 14. Było to w Monte Carlo, na samym wstępie całej tej historyi. Odbywała swą podróż poślubną. Baron był mężem bez zarzutu, bogaty, elegancki, ani zbyt piękny, ani zbyt brzydki, nie za stary i nie za młody, na tyle miły, aby być znośnym, nie na tyle jednak, by wzbudzić na miłość innych apetyt. Przychodziłoż kiedy na myśl zresztą kochać kogokolwiek tej małej kobietce, co prawie nie była kobietą, temu gadatliwemu cacku, całemu z pudru i jedwabiów, które miało może skórę pod powłoką sukni i kosmetyków, ale nie miało na pewne serca pod skórą? Gdyby Ewa była podobną do takich jak ta istotek filigranowych i próżnych, Jehową jej byłby Tomasz Holden. Zostałyż w rzeczy samej poczęte i urodzone?... niepodobna. Ślepy traf ostatecznego flirtu w miękkim i mrocznym buduarze, gdzie jeszcze nie zapalono lamp — a nie krzepki i zdrowy uścisk daje chyba takim istotom życie; a potem, w przerwie między dwoma balami, kilka tygodni wypoczynku na szezlongu, w tumanie bladych koronek penioaru. Mało kto je widział, gdy były jeszcze „bobami“ — dzieciarnia bowiem nie opuszcza najodleglejszych ubikacyj apartamentu, a w szesnaście lat potem spotyka się je już jako dorosłe laleczki. Kto ma ochotę zrobić sobie z nich prezent — na gwiazdkę?... Zresztą baron miał wszelkie prawo być zadowolonym z sprawunku. Można się z tem było między ludźmi pokazać, takie to było ładne. Nie potrzebował się nadto niczego lękać dla honoru swego nazwiska; śliczny automacik umiał wygłaszać mnóstwo słówek bardzo uciesznych, ale nie umieszczono w jego korpusie mieszka, który szepce: — „Kocham cię!“ — Tak tedy najprzykładniejsze z małżeństw, z wszelkiemi wskazanemi przez konwenans formami uprzejmości, począwszy od pocałunku w rękę, ile razy małżonek przy- lub wychodził. To dobre dla ciebie, Sganarellu, całować swoją Marcinkę w usta z hukiem pistoletowej salwy i kułakować ją pięścią wcale nie na żart; ale bo też ty nie masz pojęcia o delikatnych manierach światowych związków. I żadna przygoda brutalna nie byłaby zmąciła szczęśliwości nowożeńców, utkanej z omijania mnóstwa drobnych nędz, — gdyby baronowa nie była postawiła całego ludwika na numer 14-sty.
Wygrawszy, postawiła raz jeszcze i znów wygrała.
Natenczas nagle oczy jej wpiły się w banknoty i złoto a palce kurcz zacisnął, aż się różowe, drobne paznokietki w ciało wbiły. Widzieliście kiedy kota, jak jednym susem rzuca się na ptaszę?... W taki to sposób porwała ją gra; w gardle jej dało się słyszeć lekkie charczenie, jakby ją coś dusiło rozkosznie. Od tej chwili grała ciągle, ciągle, ciągle — i wszędzie. W ruletę w Monte Carlo — w bakarata w Paryżu. Opanowała ją nienasycona żądza wsłuchiwania się bez przestanku w świst wirującej kulki kościanej, jej wahań, gdy potrącała o przegródki, aż do suchego stuku, z jakim wpadała wreszcie w jednę z nich — oraz wpatrywania się w kartę będącą w danej sekundzie wyrazem wszechmocy losu. Posag, który pozostał jej osobistą własnością, roztrwoniła w swym szale po zielonych stolikach z uniesieniem kobiety zdradzonej, która drze na kawałki listy miłosne. — „Żądasz ich? — Oto je masz!“ Gra domagała się ich bez końca. Poczęła wydawać objady, aby po nich zastawiać stoliki do kart. A kiedy się posag rozleciał, oświadczyła baronowi:
— Pieniędzy, albo pójdę pożyczyć!
Domyślając się, na jakichby warunkach próbować mogła zaciągania pożyczek, dał pieniędzy — niepokojące widmo ruiny jednak zajrzało mu w oczy. Przyjaciółkami baronowej zostały teraz stare baby, grywające z własnym lokajem, zrana, przed śniadaniem, na stoliku przykrytym białą serwetą. Szła do nich z pełnemi kieszeniami, aby się zgrywać, i przerywała grę dopiero kiedy kieszenie były puste. Tak jest, kieszenie. Porzuciła bowiem oddawna zgrabne kobiece portmonetki z wężowej skóry, pularesiki z ruskiego juchtu, czerpiąc obecnie pieniądze pełną dłonią z kieszeni u sukni. Sprawiało jej to straszliwą rozkosz dotykać i pobrzękiwać w fałdach sukni złotem, które było ucieleśnioną nadzieją rewanżu. Pół miliona — najpiękniejsza część majątku męża — rozeszło się w ciągu lat dwu.
— Sprzedaj nasz pałac.
Sprzedał go, coraz bardziej strwożony. Nakoniec baronowa, doprowadzona do szału furyą swej namiętności, jak pożar burzy podmuchem, przestała nawet dbać o pretekst w celu aranżowania u siebie gry: bez obiadów, bez balów, zasiadano od razu do kart. Skoro tylko dziesięć osób było w salonie, dysponowała:
— Wnieść stoliki.
Jedyną jej myślą obecnie było: odegrać się.
Nazywano ją już od dawna baronową „de Trèfle.“ Flirt? stroje? — wszystko to poszło w zapomnienie. Zauważono, że brzydnie, kiedy nieumalowana, zaczęła się pokazywać w pierwszej lepszej sukni. Ta rozkoszna laleczka była po prawdzie zawsze brzydką — nie ukrywała już tylko tego obecnie. Ach! przestała się zupełnie troszczyć o krawca i fryzyerkę. „Banco“ — mieszka, co wyrzuca to słowo, nie zapomniano umocować w korpusie maryonetki.
Kwota z sprzedaży pałacu rozwiała się oddawna jak dym; nie było już w szufladzie ani tysiąca franków. Baron stracił wreszcie cierpliwość. Nastąpił proces, separacya, czy ja już wiem?... Pan małżonek potrzebował dla samego siebie tego, co mu jeszcze zostało, na biżuterye i kwiaty dla jednej z figurantek z „Fantaisies Parisiennes.“ Skandal nie przeraził baronowej. Separacya?... — Tem lepiej, będzie wolną. Zakwaterowała się, byle jak, na czwartem piętrze, oddawszy na mamki małą swoją córeczkę, którą pozostawiono przy niej — dziecię, urodzone ostatniej zimy w podróży, pomiędzy Marsylią i Niceą. Miała zapłacić meble z pensyi, jaką jej przysądził trybunał, nie zapłaciła za nie jednak; przegrała pensyę. Zapożyczywszy się u krewnych na prowincyi, znów przegrała; nie przestała pomimo to grać, stając się w końcu oszalałą nędznicą, co wywiaduje się na wsze strony o jaskinie gry, zna domy z zakazaną ruletą, dokazuje cudów, zdobywa się na geniusz, kiedy idzie o to, aby zrana wytrzasnąć trochę pieniędzy, które wieczorem zostaną jej zrabowane przez szulerów — i przewraca się w łóżku wśród nocy bezsennych, wytrzeszczając oczy, wyciągając wilgotne palce po fikcyjne wygrane, bez troski o te ostatnie przegrane czterdzieści sous, jakie sobie odłożyła na śniadanie, ani też o to, że bez jednego grosza przy duszy, kazała fiakrowi, co ją odwoził, zgłosić się nazajutrz po zapłatę.

Jednego tygodnia powróciła do siebie o białym dniu. Była godzina dziewiąta rano. Och! ta noc okropna!... Spędziła ją u Leokadyi Tripier, która żyje z gry i miłości. Staruszka, urządzająca przyjęcia dla młodzieży. Tak nizko już baronowa upadła. Nigdy zaś szczęście nie prześladowało jej z większa zaciekłością, niżeli tej nocy. Ostatnie pięć ludwików, uzyskane wczoraj przez zastawienie zajętego zegaru, przegrała frank po franku. Grała już bowiem teraz drobnemi stawkami, jak nałogowy pijak, co na widok prawie wypróżnionej butelki pozwala sobie tylko na małe łyczki. Nie wygrała ni razu! Usta jej były całe pąsowe od krwi, tak je pokąsała z wściekłości. Po skończeniu gry zasnęła, wyczerpana, w salonie na kanapie a teraz wróciła do domu. Leokadya Tripier poczęstowała ją filiżanką białej kawy z bułeczką — „To panią pokrzepi.“ Wróciła do domu pieszo przez zimno, wichurę, deszcz.
— Proszę pani — przyjęła ją w samym już progu chuda, kłótliwa pokojówka, której zapłata zalegała od sześciu miesięcy — przyszedł woźny z sądu, będą zabierać graty. Dzisiaj licytacya.
Niech sobie zabierają!... Tylko że w takim razie nie będzie mogła posłać portyer do lombardu a dostałaby za nie z ośmdziesiąt franków... byłoby czem się odegrać... A no, zobaczymy. Ponieważ woźny z asystą znajdował się w salonie, poszła więc prosto do sypialnego pokoju. W sypialni — krzyk dziecka. Mamka, nie otrzymawszy od samego początku ani grosza za powierzone swej opiece dziecię, odniosła maleństwo. W szarym brzasku zimowego ranka, w pokoju pełnym zimna, co za posępny widok to wątłe stworzeńko, ledwie okryte gałgankami, które się wiło na jednym z foteli, przykrytym kuchenną ścierką.
Baronowa de Trèfle obejrzała w lustrze swą postać, podczas gdy dziecię popłakiwało żałośnie a głos woźnego rozlegał się, stłumiony, z po za drzwi:
Item żardynierka...
Dawno już nie przyglądała się uważniej swojej twarzy. Brzydka!... tak jest, była brzydka!... Obrzmiałe torby pod oczyma, na policzkach ceglaste wypieki, zsiniałe wargi... Więc nawet wizyta u Tripierki w biały dzień nie zdałaby się na nic... I ani grosza przy duszy! ani jednego grosza!... Mieszkanie za chwilę stanie pustką, rozlegając się krzykiem dziecka, dopominającego się mleka, i klątwami rozzłoszczonej sługi. Spostrzegła otwarte okno. Chłodne powietrze wpadało niem. Z balkonu gołąb się zerwał i odleciał... Odlecieć tak samo!... Przyszło jej na myśl, że śmierć musi być słodką. W jednem z okien, naprzeciw, za szybami, widać było kwiaty. Pomyślała, że mąż, uradowany z zupełnego pozbycia się jej, sprawi jej pewno piękny pogrzeb, każe przystroić kwiatami grób... Zbliżyła się do otwartego okna. Dziecię płakało, woźny wygłaszał dalej:
Item stół...
Podeszła bliżej jeszcze, wspięła się na palce, przekroczyła balustradę balkonu i opuściła ciało bezwładnie...
Baron, tak jak się spodziewała, zasypał piękny grobowiec kwieciem. Ponieważ jednak jego obecna renta jest skromną, on sam zaś rentierem roztropnym, więc figurantka z „Fantaisies Parisiennes“ nie otrzymała tego wieczora bukietu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Catulle Mendès i tłumacza: Zygmunt Niedźwiecki.