<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Całe życie biedna
Pochodzenie Szkice obyczajowe i historyczne
Wydawca Józef Zawadzki
Data powstania 1839
Data wyd. 1840
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Zdaje się, że z poprzednich czynności łatwo już odgadnąć cały charakter P. Mateusza. Był to, jakeśmy widzieli, egoista bez najmniejszego współczucia dla drugich, usposobiony ku temu po części organizacją, po części wychowaniem i początkami życia. Pozbawiony także uczucia, które pospolicie zowiemy sumieniem, utrzymującego równowagę czynności ludzkich ze sposobem widzenia ich wewnętrznym człowieka, nie doznawał zgryzot nigdy, nie zastanawiał się nad tém co czynił, szedł tylko za interessem swoim, a zmierzając do tego celu, środków nie wybierał.
Niektórym poczciwym a prostodusznym ludziom wyda się to może przesadzoném, lecz niestety! są tacy ludzie. Zakrywają się oni powierzchownością mniéj więcéj znośną, gdyż jakieś uczucie przyzwoitości nie dozwala im zupełnie obnażyć się przed ludźmi, chyba w ostateczności. W domowém pożyciu dopiéro odkrywają się oni ze wszystkiém. Tu samoluby nie chcąc sobie nawet zadać pracy ukrywania swego bezecnego charakteru, mało dbając o szacunek otaczających osób, bezwstydnie okazują się im w całéj szkaradzie swojéj.
Tyrani domowi nie cierpią najmniejszego sprzeciwienia się swéj woli, nie chcą uczynić najdrobniejszéj ofiary z siebie, a wszystkim każą naginać się posłusznie przed sobą i służyć namiętnościom, chętkom, kaprysom. Tacy to jednak ludzie nie raz uchodzą w opinij za zacnych obywateli, surowych ojców familij lecz sprawiedliwych i rozumnych; gdy w istocie są to zbrodniarze, którym do dopełnienia zbrodni większéj, brakło tylko okoliczności lub śmiałości. Są bowiem tchórze jak wszyscy egoiści.
Takim był i P. Mateusz, a życie Anny z nim nie wiem czy nawet malować potrzeba. Któż nie pojmie co to było za życie? Z jednéj strony uległość, poświęcenia nieustanne, męczarnie, z drugiéj nielitościwe wymaganie coraz nowych ofiar, znęcanie się i przemyślne dręczenie. Egoiści mają w sobie coś natury kata i dzikiego źwierza, lubią męczyć i pojmują tę dla innych tak niepojętą roskosz tyranizowania słabszych. Mateusz im powolniejszą sobie, im uleglejszą, łagodniejszą widział Annę, tém sam bardziéj się srożył, więcéj wymagał i wszystko co czyniła złém znajdował, dla tego tylko żeby ganić. Nawet w sposobie odzywania się do żony miał Pan Mateusz intencją męczenia, bo nigdy inaczéj nie powiedział słowa, jak tonem albo rzeczą urągając się, szydząc, znęcając.
Dodajmy do tego, że w obec ludzi zmyślał czułość i wymuszał na żonie, żeby jéj troski domowe maskowały się wówczas sukienką szczęścia. Przy gościach Anna musiała się uśmiechać, mąż przemawiał do niéj z łagodnością, naprowadzał ją na kłamstwa i zmuszał do nich, bo biedna żona jakże mogła mu przeczyć? Tak naprzykład chytry opisywał nie raz przy ludziach swoje szczęście domowe, zmyślał jakieś niepraktykowane czułości dla żony, wzywał ją na świadki jakiegoś wypadku całkiem niebyłego; a ledwie drzwi się za świadkiem obcym zamknęły, zapadała kortyna, kończyła się komedja, i zimny egoista wracał do naturalnéj postaci.
Anna znosiła to jak Anioł! Przekonawszy się, że użalanie na cierpienie, innego skutku nie sprawia, tylko podbudza jeszcze męża, do wymyślania męczarni, milczała cierpiąc i nie wydawała że cierpi. Ile razy P. Mateusz poznał co jéj nie miłém było, wysilał się, żeby to stokroć powtórzyć i nasycić się jéj męką. Anna więc chcąc sobie ulżyć musiała udawać zupełną na wszystko nieczułość. Z równą pilnością trzeba było kryć co przyjemność czyniło, bo Mateusz nie omieszkałby zagrodzić jéj drogę najniewinniejszych nawet rozrywek. Rozważcie więc położenie tej kobiéty, i pojmijcie jéj męczarnie.
W domu była ona tylko pierwszą sługą męża, a to pierwszeństwo nadawało jéj przywiléj smutny odpowiadania za wszystkich i wszystko. Cokolwiek kto źle zrobił, pani wszystkiemu była winna, pani za każdego odpokutować musiała. A jednak nic do niéj nie należało, żadna część zarządu domowego, żadne rozporządzenie dochodów, nic a nic. Najcięższe tylko, najnudniejsze a mało ważne czynności były jéj udziałem.
Może być, że pierwsze chwile po weselu byłyby inną, cokolwiek znośniejszą barwę przybrały, gdyby temu nie stanął na zawadzie zbieg okoliczności. A naprzód P. Mateusz rozgniewany omdleniem żony i plotkami jakie ztąd wyniknąć mogły, już się nie krył z swoją niechęcią i gniewem, odkazywał się z zemstą od pierwszego wieczora. Powtóre zawiodł się na posagu i choć to miał tylko za chwilową przeciwność, nie mając na kim, poszukiwał swego zawodu na żonie. Ciotkę szanował i skarbił jéj łaski w nadziei zapisów, o żonę zaś nie dbał wcale, wiedząc że musi mu być posłuszną. Tak od pierwszych dni poczęły się męczarnie, które szydząc z czułości Anny, z upodobaniem mąż jéj zadawał. Gdy przybyli do Brzozówki, zapowiedział jéj dalszy ciąg życia, określił obowiązki, i rozwinął niejako przed nią całą perspektywę nieszczęścia i udręczeń.
Anna nic nie miała coby właściwie do niéj należało w domu, woli nawet w najmniejszéj rzeczy. Jest to własnością egoistów, że rozwijając swoją wolę na jak najobszerniejszą skalę, nie cierpią manifestacij jéj w drugich, z niemi żyjących. Anna nie mogła włożyć sukni, nie mogła wynijść z domu, nie mogła płakać nawet, bez zezwolenia i sankcij pana Mateusza. Nielitościwy samolub mięszał się we wszystko, wtrącał się w każdą rzecz. Jeśli jechali w odwiedziny dyktował jéj strój, nakazywał minę, uczył ją co mówić miała, kształtował ją całkiem na swoje wyobrażenia.
Tak, oprócz wszystkiego, Anna jeszcze cierpieć musiała na tém, że się nawet taką, jaką była w istocie, okazać nie mogła. Niepodobna jest opisać szczegółów tego wymyślnego męczeństwa.
Los każdego sługi znośniejszym był od jéj losu, bo w życiu z takim człowiekiem cierpienie rosło w stosunku zbliżenia, a nikt nie był ciągle bliższym poczwary nad nią.
Anna wychowana religijnie, przywykła do delikatnego obchodzenia się, do zachowywania pewnych reguł przyzwoitości, nie znała nigdy całéj szkarady, na jaką się wyuzdany zdobyć może człowiek, świat nie pokazał jéj się nigdy w czarnéj swéj sukni, krwią i łzami zbroczonéj, opiły, chwiejący się, bezwstydny — Mąż zaś usiłował zabić w niéj wszelki wstyd, wszystkie złudzenia, wszelką wiarę w cnotę, starając się pokazać, że ludzie są zawsze interessowani, że wszyscy są tacy jak on. Nie zważając na to, że ją tém kaleczył najdotkliwiéj na wszystkich nadziejach, obnażał przed nią złą stronę świata, najgorszą stronę swoją i otaczających ludzi, pokazywał jéj egoizm we wszystkich czynnościach, obłudę co krok, pracował nad jéj zepsuciem gorliwiéj, niż inni nad ukształceniem pracują. W tych szyderskich jego uwagach, których ona zmuszona była słuchać, wyprowadzał po jednemu wszystkie wiary poetyczne, niewinne, dziecięce, oglądał je z urąganiem, rozbierał, analizował, podstawiał pod nie kontrasta i niszczył urok najsłodszy życia; dowodząc, że złe jest prawdą, a cnota fałszem.
Kiedy się ona ze łzami oburzała, on z uśmiechem nastawał, nasycając się jéj niewinnością walczącą z ziarnem złego rzuconém w czystą jéj duszę. Tym sposobem nagle przedstawił jéj Mateusz odwrótną stronę znajomego świata, czarną, plugawą, paskudną jak on sam był; kazał jéj wierzyć, że czysta i piękna strona życia istnieje tylko w wyobraźni i jest ułudą. Lecz mimo swoich usiłowań, nie potrafił on wszczepić w nią wiary w zło i swojego piekielnego egoizmu. Poznawszy z jego nauk czarną stronę, Anna wierzyła w białą i za sen, za omamienie brała plugawą rzeczywistość którą on jéj tak starannie okazywał.
Trudno powiedzieć, co miał w tém za cel mąż; był on spokojny o żonę i pewny jéj cnoty, może więc dla tego, że swoim instynktem męczenia chciał ją tylko udręczać, zabijając w niéj najsłodsze pociechy, znajdowane w wierze i nadziei. Nie rachował wcale, jakie skutki wyniknąćby mogły z zepsucia jéj, a w swojéj nieubłaganéj woli, na wszelki przypadek, miał ratunek, który zepsuciu nawet, siłyby nie dał objawić się uczynkami.
W pierwszych chwilach nic nie zrówna podziwieniu i zgrozie, jakie przejęły Annę, gdy się jéj przyszłość, straszniejsza nad wszelkie okazała pojęcie. Jakkolwiek życie w Złotéj-Woli było przejściem osłabiającém wrażenie dawnych pieszczot rodzicielskich; jakkolwiek Ciocia przygotowała ją do nieczułości, do uległości i posłuszeństwa bez miary, P. Mateusz ze swoim cynizmem bezwstydnym zdał się z początku czémś tak dziwném, że czasem sądziła w prostocie ducha, że to wszystko tylko się jéj śniło.
Ciotka acz sroga, acz w domu niecierpiąca drugiéj woli, acz niepojmująca uczuć innych, prócz uczucia boleści w żołądku i gniewu (amplifikacja), była jeszcze i czułą i najczulszą przy P. Mateuszu, który z professij w nic nie wierzył, czego nie mógł dotknąć, namacać i sam niedoświadczył.
I to znowu jest egoistów przymiotem, że cały świat sądzą tak zbudowanym, tak uorganizowanym, jak oni sami, nie przypuszczają innego człowieka, tylko na obraz i podobieństwo swoje; ale to mają wspólne z głupcami pewnego rodzaju.
Tak naprzykład P. Mateusz nie pojmował w żonie nabożeństwa i zwał je udawaniem, tak nie wierzył w litość i łzy, które miał za wymuszone, tak całkiem nie pojmował uczucia wstydu i możności poświęceń i wielu innych pięknych i potrzebnych uczuć. Nielitościwie wojując o to z żoną, prześladował ją, co chwila, o pobożne westchnienie, o wstydliwy rumieniec, o grosz jałmużny i t. p. Najpospolitszym jego orężem było dotkliwe szyderstwo, którém instynktowie umiał tak kierować, że zawsze najboleśniéj ranił.
Jak w Złotéj-Woli tak tu Anna nie mogła nawet mieć przyjaciółki, tam oddalały od niéj nudne ceremonjały domu, tu znajome sąsiedztwu zepsucie i bezwstyd P. Mateusza. Bywał on wprawdzie wszędzie i wszyscy bywali u niego, ale ściślejszych stosunków nie miał z żadnym domem, kończyło się na zimnych raz w rok odwiedzinach. Męzczyzni zaś, którzy bywali u P. Mateusza i zwyczajne jego towarzystwo składali, byli to ludzie jak on popsuci, lub mający ochotę popsuć się w obcowaniu z nim. Dla tych nie miał on żony i zabraniał im pokazywać się Annie; dzięki téj ostróżności, miała ona przynajmniéj wolną chwilę wówczas, kiedy oni męża jéj zajmowali. Usuwała się gdzieś daleko, żeby śmiechów i rozmowy ich nie słyszeć, brała xiążkę jeśli jaką znalazła, czytała lub myślała. Nieszczęśliwi dręczą się myślami, lecz lubią myśleć i zastanawiać się, szczęśliwi nie mają na to czasu.
Na tyle przybyłych nowych a całkiem nieznajomych cierpień, przybyła jedna tylko nowa pociecha biednéj Annie. Mąż jéj pojmując użyteczność talentów, a raczéj potrzebę ich dla popisu przed ludźmi, dozwolił jéj przypomnieć, to czego się dawniéj uczyła, a wpół zapomniała w Złotéj-Woli. Sprawił jéj Forte-piano i nakupił rysunków, rozumie się z warunkiem, żeby talentami swemi popisywała się przy gościach, nie dla tego bynajmniéj, żeby niemi osłodzić jéj życie. Wszakże powrót do tych zatrudnień przypominających jéj lata słodkie dziecinne, a samych z siebie tak uprzyjemniających życie, wielce je Annie osładzał.
Mąż nie pojmował sztuk, nie umiał czuć muzyki, nie miał na to zmysłu, który jest udziałem innéj klassy ludzi, naśmiewał się równo z sentymentalnéj muzyki i uczonéj, ze śpiewów i koncertów, rozumiał jedne tylko pieśni pijackie; ale pozwalał grać żonie (byleby mu do snu nie przeszkadzała) a i to było dla niéj dobrodziejstwem.
W domu Mateusza nie było już tego posłuszeństwa godzinom; tu godziny i ludzie słuchali woli pana, nieznośniejszéj jeszcze, bo kaprysnéj, niestałéj i nigdy niezaspokojonéj. Życie w Brzozówce było wszystkim nieustanną tylko posługą, oczekiwaniem objawienia nowéj żądzy ze strony pana. Anna, mówiliśmy już, była tylko pierwszą sługą, i odpowiedzialną za wszystkich. W początkach wszystkie te męczarnie stopniowo na nią spadające, któreśmy opisali wyżéj, wprowadziły ją w okropne rozdrażnienie, niespokojność i obłąkanie prawie, lecz gdy po dłuższém pobycie z mężem, obawa jéj zmieniła się w pogardę, mniéj już cierpiała i przewidywała możność zniesienia takiéj doli.
Sędzia, ten przyjaciel Mateusza, który tak pracował aby go ożenić, wkrótce zgłębiwszy charakter jego, usunął się ostróżnie. Nie pojmując wdzięczności P. Mateusz, który go już nie potrzebował, całkiem zapomniał o nim. Natomiast przywiązał się do Bałabanowicza, spodziewając się przez niego wyrobić u pani Doroty puszczenie jakiego majątku. Pan Kommissarz zawsze równie chciwy trunku, dał się poić, dał sobie pochlebiać, obiecywał coś nawet, lecz w skutku nic nie robił. Pokorny, układny, kłaniający się, na pozór nie daleko widzący, dawał się złowić, a potém jak piskorz się wymykał. P. Mateusz nie mógł mu wymawiać, bo nie wchodził nigdy z nim w żadne wyraźne układy, nie śmiał się mścić, bo się lękał jego wpływu na Ciotkę i ze złością a wstydem wyznawał się w duchu oszukanym przez starego lisa.
Ten tym czasem rządził jak wprzód całym majątkiem pani Doroty, kradł niemiłosiernie, a co chwila nabierał nad starzejącą się Podkomorzyną więcéj przewagi, co chwila potrzebniejszym jéj się stawał. Od czasu jak Anna wyszła za mąż, Bałabanowicz zyskał był jeszcze u Podkomorzynéj, która teraz zupełnie sama, nie wahała się nawet przypuszczać go do towarzystwa swojego i przez wzgląd na długie zasługi i trzęsące się nogi, wydała stanowcze pozwolenie siadania przy sobie w pokoju, wprawdzie zdaleka i na brzeżku krzesełka, zawsze jednak był to postęp znaczny. Kiedy Jan pierwszy raz tę nowość zobaczył, tak się tém zdziwił i przestraszył, że roznosząc nowinę cały dwór przewrócił, spoźnił się nawet obiad o pięć minut a Podkomorzyna na to nie uważała, zajęta rozmową. To wzbudziło nowe uwagi i podziwienie.
Bałabanowicz zawsze równie pokorny, czując się użytecznym, z ludźmi nabierał rozkazującego tonu, a pani jeszcze słodzéj pochlebiał, dyktując co czynić miała. Coraz częściéj wzywany z officyny do pałacu, pan Kommissarz wreście cały prawie dzień tam już przesiadywał. Słudzy zaczęli szemrać i powiadali, że na swe oczy widzieli w końcu grającego w marjasza z Podkomorzyną.
Wieść ta pędem błyskawicy rozeszła się po sąsiedztwie i najrozmaitszym plotkom powód dała. Byli tacy co rozumieli, że Bałabanowicz w końcu owładnie tak Podkomorzyną, że nawet pieski powypędza z pokoju. P. Mateusz słysząc o tém milczał, ale się lękał znając ludzi ze złéj strony, wszystkiego złego, o jakiémby kto inny i pomyśleć nie śmiał. Kryjąc się ze swoją złością, ujmował Bałabanowicza, osadził go szpiegami, którzy mu każdy krok jego donosili, a tajemnie gotował wielką machinę przeciw niemu. Przekupiwszy pisarza który mu rejestra pisał, dostał ich kopją Pan Mateusz, pozbierał dokumenta świadczące o ich fałszywości i cierpliwie wyglądał chwili, w któréjby mógł bez niebezpieczeństwa stanowczo uderzyć. Czuł on, że trudna będzie walka z osobą tak uprzedzoną, jak P. Dorota, a przytém tak ograniczoną i łatwowierną, rachował jednak wiele na jéj skąpstwo, miłość porządku i pomoc sąsiadów, którzy mu przyrzekli świadczyć przeciw Kommissarzowi, na którego wszyscy prawie źli byli. Stary ani się domyślał spisku, i z całą spokojnością człowieka złego, który się ostrożnie zabezpieczył od szwanku, postępując co dzień w łaski pani, dumne roił nadzieje.
Ilekroć przy nim Podkomorzyna wspomniała o Annie i Mateuszu, tyle razy zręcznie tak ich umiał malować, żeby ku nim zniechęcić. Przygotowawszy zwolna P. Dorotę, okazywać zaczął niewdzięczność P. Mateusza, który śmiał się użalać, że oblig dany mu na Radźcy, był bardzo niepewny, nastawał na to, że P. Mateusz nie wart był swego szczęścia i t. p. Pojmujem tedy czemu P. Dorota coraz ku niemu zimniejsza, ani dawała sobie powiedzieć, żeby mu co więcéj dać miała. Do tego przywiodły ją insynuacje Bałabanowicza, że żałowała iż Annę wydała za niego, chociaż nie wiedziała o ich pożyciu domowém, ani wiedzieć chciała, ani wiedząc byłaby męczeństwo jéj pojęła. P. Mateusz nie domyślając się podstępów starego, zbroił się przeciw niemu, jedynie w widokach zagarnienia majątku, którego zarząd spodziewał się otrzymać. Gdy tak w milczeniu obaj się przeciw sobie gotują, nieprzewidziana okoliczność pomięszała szyki Panu Mateuszowi i w chwili, kiedy już miał zadać cios śmiertelny, wytrąciła mu z rąk oręże.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.