Do Pawła (I Paweł chmuronośne...)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Do Pawła
Pochodzenie Elegie Jana Kochanowskiego
Wydawca A. Gałęzowski i Komp.
Data wyd. 1829
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Brodziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ELEGIA  XV.

DO PAWŁA.

I Paweł chmuronośne chce Alpy prześledzić,
Chce brzegi starożytnéj Partenopy zwiedzić. —
Cóż Thelezya pocznie sama zostawiona,
W osieroconym domu nowo ślubna żona?
Płakać będzie jak słowik gdy dzieci postrada,
Jak turkawka samotna gdy za lubą biada,
On dowolny wygnaniec za rodzinne progi,
Zniesie setne przykrości powietrza i drogi.
Nie tak Ulisses niegdyś mądrością sławiony,
Skwapliwie się oddalał od domu i żony,

Lecz kiedy morze niosło liczne Greków nawy,
Zniszczyć Troję na pomstę Menelaja sławy,
On jeden miłość domu szaleństwem pokrywał,
Pragnąc, by go zbór królów do boju niewzywał;
Lecz gdy zdrady przemogły i chytre namowy,
Jak wieść niesie, do żony temi mówił słowy:
“Z tobą dni wszystkie wyżyć chciałem droga żono,
Wszystkom czynił, — lecz nie tak w górze naznaczono,
Trzeba Lary porzucić i ciebie, i syna,
I płynąć, gdzie surowy wyrok napomina,
By jednego Atryda żona nie zdradzała,
Cała Grecya będzie z mężów owdowiała.
A więc żegnam cię żono! wzmóż duszę żałosną,
Jeśli losy dozwolą wrócę z piérwszą wiosną.”
Tak mówił, i płaczącą uściskawszy nagle,
Rozpięte rączym wiatrom poufał swe żagle.
W Aulidzie po raz piérwszy nawy mitrężyły,
Kiedy wiatry naglące skrzydła opuściły,
Poczém nieprzódy rudel bród morski zapienił,
Aż krwią Ifigenii ołtarz się zrumienił.
A gdy przyszło pod Troję, ile znieśli trudów!
Jako lądy spływały krwią walczących ludów!
W dziesiątym ledwo roku gdy Hektor już w ziemi,
W popiół spłonęła Troja żary doryckiemi.
Gdy już flota zwycięska drogie łupy niosła,
Gdy ku brzegom rodzinnym dopierały wiosła,
Nagle zagrzmiało niebo i spiętrzone wały,
Skołatane okręty gruchoczą o skały,

Zwycięzców morze zwalcza, połowę zanurza,
Połowę po rozstrzeniach rozsypuje burza,
Ulis wiatrem zaniesion na brzegi Cykony,
Miasto ogniem zdradzieckim zapalił szalony,
Walczą w otwartém polu rozdrażnione Traki,
I nie bez klęski, ledwo uszedł król Itaki.
Znowu z burzą wynikłą szalejące flagi,
Wyrzuciły tułacza na brzeg Latofagi,
Tu młodzież upojona słodyczami Lotu,
Zapomniała do miłéj ojczyzny powrotu,
Ni wymowie posłuszni, ni grożącej stali,
Ledwie w spóźnioną podróż nakłonić się dali.
Z tąd płynących ku wyspom nawróciły wody,
W których żyją okrutne Cyklopów narody,
Tu Polifem żeglarzów przyjął nieszczęśliwych,
Lżąc prawu gościnności sześciu z nich zjadł żywych.
Szawłok z skóry, Ulissa i resztę ocalił,
Gdy winem upoiony olbrzym z nóg się zwalił.
Upłynionych na morze z okrutnéj przygody,
Wparły fale szalone na Eolskie brody,
Tu Ulisses w gościnne zabłąkał się kraje,
Gdzie Hyppodates srogim wiatrom prawa daje,
Ten wdzięcznie w dom przyjmuje znanego tułacza,
I co każe potrzeba wspaniale oznacza.
Dodał darem i wiatry w burdzuku zamknięte,
Zefirom rozkazawszy dąć w żagle rozpięte,
Już się morzu oddawszy, dniem i nocą spieszy,
Wódz u steru, we wszystkiém wódz przodkuje rzeszy,

Jużci i brzeg Itaki widział niedaleki,
Aż sen nieszczęsny przymknął Ulissa powieki,
I ludzie złotym zamku uwiedzeni splotem,
Zgadując że burdzuki napełnione złotem,
Grzbiet skórzany otwarli — wiatry z szumem nagle,
Pną się ku Eolii odwracając żagle;
Porwana flota pędem szybuje przez wały,
Męże w piersi się tłukąc jęki wydawały,
I tak do Hyppodata wrócili się progów,
Który zdziwion, uznał ich wyklętych od bogów.
Wypędzonych w nielepsze los prowadził strony,
Do wielkich murów Lama między Lestrygony,
Tam szpiega Antiphates zęboma rozrywa,
Reszta zaledwo z życiem na okręt przybywa,
Ten w stal uderzył, wnet tłum olbrzymów wypadnie,
I okręty z mężami pogrążyły na dnie,
Jedyna nawa uszła którą Ulis płynął,
Tak go szczęsnym wyrokiem zgon niesławny minął.
Z tamtąd brzeg Cyrcy, córy Apolla znachodzi,
Dwudziestu ku bogini wybranéj śle młodzi,
Mile w dworcu przyjęła nadchodzące grona,
Szczecistemi zwierzęty pani otoczona,
Czary pamięć trujące przed gościami kładzie,
Wdzięczni ręce ściągnęli nie myśląc o zdradzie,
W tém, wszystkich gdy czarowną gałązką uderza,
W plugawe z dziczym ryjem zamieniła zwierza,
I do chlewa zamkniętym leśną żołądź daje,
Inny pokarm, bo inne gości obyczaje.

Sam Euriloch ostrożny za próg się nie kwapił,
On się jeden zdradnego napoju nie napił,
Gdy więc ani sam nie śmie do swych towarzyszy,
Ani z dziwnego domu wychodzących słyszy,
Wrócił do Ulissesa; ten za miecz porywa,
I gniewem rozżarzony do Cyrcy przybywa,
Śmiało wychylił napój dany od bogini,
Lecz gałązką dotknięty mieczem groźby czyni,
I gdy nakoniec wszystkie przezwyciężył czary,
Mężów zyskał odklętych, i hojne wziął dary.
Straszna droga zostaje, bo nie wróci wprzódy,
Do domu, nim Stygyjskiéj niezobaczy wody,
By od Tyrezyjasza odebrał przestrogi,
Któréj się trzeba chronić, któréj trzymać drogi;
Tak się smutny zapuścił w Cymeryjskie kraje,
Przy których niezmierzony Ocean ustaje,
Te miejsca wiecznéj nocy cienie przyodziały,
Ani tam ludów kiedy pokrzepi dzień biały,
Ni gdy słońce na Olimp gwiaździsty się wznosi,
Ni gdy pod ziemię wraca na lecącéj osi.
Tu gdy przybył, dwie czarne wnet owce wybierze,
I bogu Stygijskiemu poświęca w ofierze.
Aż oto, kiedy ciepłą krew bydląt poczuły,
Zwabione cienie z ciemnych gajów się wysnuły,
Równie chmura szarańczy niszczycielka kłosów,
Czarno pędzi i jasność zaciemnia niebiosów,
Napatrzyć się tam było najstarszych rycerzy,
I tych co u Skamandru polegli nadbrzeży,

Tu nędzna Antiklea, którą śmierć zmyślona
Ulissesa, zagnała do krain Plutona,
Jeden był Tyrezyasz w którym pamięć władła,
Reszta miga jak cienie i marne widziadła,
Ten przyszłe Ulissowi odsłonił wyroki,
I drogę do Itackiéj oznaczył opoki,
Co gdy ten wyrozumiał, od Stygijskiéj toni,
Wrócił do czekających towarzyszów broni,
A opuszczając smutne Cymeryjskie kraje,
Eackim znowu wiatrom swe żagle podaje.
Z tąd, gdy na dalsze morza wypadało dążyć,
Zdradliwych brzegów Syren nie zdołał okrążyć;
Tam gdy kogo z niebacznych na brzeg naprowadza,
Śpiewu czarującego niepozbędna władza,
Już on wyrosłych dzieci, utroskanéj żony,
Ani zagród ojczystych widział ucieszony,
Ale złudzon, wiek cały na ohydne wczasy,
Zmarnował przy niewiastach z rybimi podpasy,
Aż z śmiercią dusza inne mieszkanie obrała,
A zwierz niepogrzebione poroznosił ciała,
Te już gdy Ulissowi znane były sztuki,
Wszystkie morskiéj bogini wykonał nauki,
Woskiem uszy zalepia towarzyszów trwogi,
Sam u masztu za ręce związany i nogi,
Tak podejrzane brzegi omijali nagle,
I cudem bez przygody przemknęły się żagle.
Gdy Syreny przebyli i zdradne uroki,
Z drzeniem serca postrzegli dwie groźne opoki,

Mgła obie okoliła, wody w okrąg wrzały,
I bałwanami bite grzmot oddają skały,
Na prawéj Scylla była otoczona psami,
Z otchłani głos wydając sześcioma paszczami,
Tam Charibdis, co morze aż do dna pożera,
I znowu je gwałtownie z wnętrzności wypiera;
Pomiędzy te dwie skały, albo śmierci prawie,
Pomiatani na kruchéj przepływali nawie,
Gdy Charybdę mijając ku Scylli się wdarła,
Ta w chwili sześciu mężów zarwanych pożarła,
Innych na brzeg Sykulski dostawiły wody,
Gdzie w polu córka słońca pasła ojca trzody,
Tych nie wolno się tykać. Dał Ulis rozkazy,
Pomnąc Tyrezyasza i Cyrcy wyrazy,
Ale głód nie ma uszu, ni bogów pamięta,
Jego radą zgwałcona padła trzoda święta,
Pełzają zdarte skóry, a z ostrego rożna,
Ryczy mięso, idących nieszczęść wróżba trwożna,
Gdy więc syci, ku morzu poruszyli wiosły,
Gdy już wiatry życzone białe żagle niosły,
Z oczu znikło zgwałcone Sykulskie przestworze,
I same widać tylko niebiosa i morze,
Nagle, jakby w noc czarną niebo się zachmurza,
Wszumie morzem szerokiém zakręciła burza,
Wiatr wyrwał żagle, a maszt zważon na okręcie,
Opada na sternika, i nurza w odmęcie,
Wnet piorunem Jowisza tknięty okręt płonie,
I chroniących się żaru mężów woda chłonie,

Jeden tylko Ulisses przed śmiercią uchodzi,
I na tramie dni dziewięć pośród wałów brodzi,
W dziesiątym ląd uchwycił; wdziękiem znamienita,
Kalipso w dom spaniały przyjmuje rozbita,
A co każe gościnność i co miłość czyni,
I łoże kochająca podziela bogini,
I gdyby nieuporną była męża siła,
W nagrodę nieśmiertelne życie mu ślubiła, —
Po siódmym wreszcie żniwie, gdy ją niebo nagli,
Dozwoliła bogini rozwinięcia żagli.
Ledwo nieco upłynął, wnet maszt zgruchotany,
Szarpią znowu okrętem stęsknione bałwany,
Ale pomoc w Leukocie — z jéj dzielną obroną,
Ulisses piersią przyległ ziemię upragnioną.
Przyjął go w domu sługa Alcinousz stary,
Poczém jeszcze bój przebył nim uściskał Lary.
Tak przez dwa lat dziesiątki i ziemskie przestworze,
I w szerz i wzdłuż przebywał niezbłagane morze, —
Ale to nie są wróżby — wy skłonniejsze bogi, —
Zdarzcie! niech Paweł rychło wita swoje progi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Kochanowski i tłumacza: Kazimierz Brodziński.