Do Stanisława Augusta, Króla Polskiego, W. Książęcia Lit. (W dzień doroczny szczęśliwéj koronacyi)
←Hymn do przyjaźni | Do Stanisława Augusta, Króla Polskiego, W. Książęcia Lit. (W dzień doroczny szczęśliwéj koronacyi) Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Staruszek→ |
(W dzień doroczny szczęśliwéj koronacyi).
Magna agere et fortia pati regum est.
ad Gr.
Siódmy temu rok mija, Królu mój łaskawy,
Jako cię jednomyślnie palcem boskiéj sprawy
Wziąwszy sobie za pana potomstwo Lechowe,
Świetną przodków koroną uwieńczyło głowę.
Pomnisz, jaką radością naród napełniony,
Wesoło rozpościerał głos na wszytkie strony,
Jak wesołym okrzykiem brzmiały wsie i miasta:
Mamy krew ze krwi naszéj, Króla, Ojca, Piasta!
On wyssawszy ku swoim miłość równo z mlekiem,
Obdarzy pod swym berłem złotym Polskę wiekiem;
On zacne poprzedników swych dzieła prześcignie
I kraj z opłakanego letargu wydźwignie.
Jego dziełem lustr dawny nauki odbiorą;
Sprawiedliwość z pokojem wieczną sprzęgła sforą,
Ująwszy w złoty rydwan woźniki polotne,
Sypać będą po kraju pożytki stokrotne.
Role, nadzieja kmiotków, łaskawym powiewem
Będą się zginać w fale pod bujnym zasiewem,
Że go rzeki, co szklanym pętem ziemię wiążą,
Pławić na bystrych barkach do morza nie zdążą.
Już nas pięknym otucha karmiła początkiem:
Wszystko iść poczynało równociągłym wątkiem.
Do wszystkiegoś przykładał, królu, ręki zdolnéj,
Zachęcając poddanych ku robocie spolnéj.
Skądże tak nagła słodkich nadziei odmiana?
Skąd się flaga zajęła z wieków niesłychana?
Skąd się krew hojna sączy? skąd nędzny kraj ginie
I w własnéj się samochcąc pogrąża ruinie?
Gdziekolwiek się myśl folgi żądliwa zaciecze,
Stąd ją straszne pożary, zowąd płoszą miecze,
Tam zabija mór wściekły, indziéj nędza blada,
I z jednych się na drugie nieszczęście przesiada.
Jako kiedy zbłąkany od smutnéj macierze
Wpadnie płochy jelonek w myśliwcze obierze,
Chcąc się z jednych wyplątać, w drugie wlata sieci,
Stąd nań oszczep, stąd ołów śmiercioskrzydły leci.
Czyliś nas kochać przestał, ojcze ukochany,
Zostawiając swym własnym chuciom lud zmieszany?
Lud, który cię obrawszy swym wodzem, swym panem,
Prześladuje sposobem w świecie niesłychanem?
Nie pada na twe serce, królu, zmysł tak dziki,
Serce, co srogie nawet kocha przeciwniki,
I gotowe najcięższe urazy darować,
Byleby z niemi mogło ojczyznę ratować.
Tyleś nam dał dowodów miłości prawdziwéj,
Pokazując i wolę i umysł chętliwy
Do dźwignienia powszechnéj z klęsk ostatnich matki,
Boś znał z gruntu jéj rany i jéj niedostatki.
Samiśmy przygód naszych sprawcami ogniwa,
Że wszystko opak bierze zazdrość nieżyczliwa,
I w czystych swych zamysłach dla dobra ojczyzny
Szuka, jak szkodny pająk, i w różach trucizny.
Jęczymy już na własne, już obce uciski,
Na słabość narodową, na prywatne zyski;
Niechże się do poprawy kto ozwie z ochotą,
Wrzeszczy złość podejrzliwa: że chce być despotą.
Nie naprawi sam Dedal upornéj machiny,
Gdzie się sprzeczne trą własnym zawrotem sprężyny,
A rękom, coby mogły skutecznie poradzić,
Ani się dadzą dotknąć, ani się pogładzić.
Nie mogą tam iść rzeczy przyzwoitym szykiem,
Gdzie każdy chce miéć wszytko i być poradnikiem;
A jeśli mu nie wierzą, albo mu nie dadzą,
Barwiąc gniew dobrem kraju, zwierzchnią czerni władzą!
Choćbyś sam nektar boski w tuczną strawę wraził,
Komu ślinogorz martwe podniebienie skaził,
Nie uczuje zepsuta gardziel sprośnym wrzodem,
Mieniąc jadem kęs, wdzięcznym podsycony miodem.
Kto raz sobie szlachetną hardzie zmierził cnotę,
Mów mu, iż ona sama wskrzesza wieki złote,
Sama związkiem towarzystw, występków wędzidłem,
Najpewniejszym rozumu wodzem i prawidłem; —
Nie przekona zazdrości głos całego świata.
Nazwą bezbożnym błędne Ateny Sokrata;
A co był i mądrości i cnoty modelem,
Będzie kraju, bo tak złość chce, nieprzyjacielem.
Tak-ci to zawsze było i będzie na potem,
Kiedy się wszytko toczy fortunnym obrotem.
Każdy sobie przyczyta cześć, choć nic nie czyni,
A w złym razie samego tylko rządcę wini.
Stawiamy zmarłym królom ołtarze pochlebne,
Bo ich widok zaćmiły zasłony pogrzebne;
A przecież choć kto lekko wzrok po dziejach wodził,
Powie śmiele, iż żaden król nam nie dogodził.
Zawsze duma obcemi nastrojona duchy
Wzniecała na swe pany krajowe rozruchy,
I pod płonnym pozorem praw swoich obrony,
Niszcząc własne, sąsiedzkie bogaciła strony.
Poznajemy, monarcho! z jakiego ta burza
Na ciebie i na twój kraj źrzódła się wynurza,
I to nas srodze boli, że będąc niewinny,
Doznawać skutków musisz nienawiści gminnéj.
Lecz masz na to lekarstwo pewne z doświadczenia,
Wiesz, żeś dobry król. Ciesz się z takiego sumnienia.
To twój sędzia; ten gdy ci wiernym świadkiem, panie,
Gardź tym, jeśli nienawiść ma błędne mniemanie.
Niech swe gryzie przeklęta i szarpie pochodnie.
Wszak to jéj cnota z każdéj cnoty czynić zbrodnie
I nawodzić żałobną barwą świetne sprawy,
Że sama jest okropnéj i czarnéj postawy.
Nie są wolne od jéj strzał monarchów stolice;
Bije bez braku w domy ludzkie i świątnice.
A ktoby pytał, czemu? odpowiedziéć snadno:
Bądź złym, a strzałą o cię nie zawadzi żadną.
Lecz czyliż, że cię okiem wszędy ściga krzywym
I zajrzy twym niewinnie postępkom cnotliwym,
Masz zaniechać, coś począł, i tępiąc ochotę,
Sam niejako twą własną prześladować cnotę?
Królu! słabych-to tylko umysłów upadać,
Nie twego, który samym szczęściem umie władać,
I kierować potrafi równie cnoty styrem,
Czy morze Austrem szumi, czyli śpi Zefirem.
Kończ twe o nas starania, nim szturm szyję złamie,
A wierne cię zupełnie Twórcy dźwignie ramię;
Pomnąc na to, bezpieczny w niewinności zbroi:
Złość się burzy, gmin gada, mądry zawsze stoi.
1771, IV, 367 — 378.