Do Stanisława Augusta, Króla Polskiego, W. Książęcia Lit. (Z okazyi otrzymanego swego zdrowia)
←Kolej życia ludzkiego | Do Stanisława Augusta, Króla Polskiego, W. Książęcia Lit. Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Do obłoków→ |
(Z okazyi otrzymanego swego zdrowia).
W poziomym domku, gdzie ledwo doleci
Dziennym promyczek słoneczny przechodem,
Rzucasz wzrok na mnie, królu, po raz trzeci
Zwykłéj dobroci szacownym powodem,
Kędy pomiedzy dwie skwarliwe ścianie
Na trzęskim niemoc szarpie mię rydwanie.
Nie jestem giermkiem ja nieustraszonem,
Bym w tarcz trójnitną bok pański odziewał,
Ni złotorymnym Augusta Maronem,
Co w karb wieczysty dzieła jego wlewał:
Z tego się daru śmiele tylko piszę,
Żem wierny panu memu, póki dyszę.
Twego, monarcho, blask ożywny czoła
Wskrzesił mą duszę i dzielniéj ukrzepił,
Niż życiowrotne i kruszce i zioła,
Skąd Eskulapi szkołę swą zaszczepił:
Że wziąwszy pierwszy hart w strzaskanym domu,
Charontowego ster złamała promu.
Tak, kiedy nagłym wichrem się zamąci
I grunt na mętne przerzuci powiersze,
Ledwo się morze z niebem nie roztrąci,
Świat się w otchłanie zdaje wracać piersze:
Warczy powietrze, ziemia drży, a społem
Ogień się łamie z wilgotnym żywiołem.
Lecz gdy błagalne rozwinie warkocze
I czarnéj zemknie wódz zorzów opony,
Legną szkłem mokrym uporne roztocze,
Słodkim powiewem wieje wiatr uśpiony;
A błędny żeglarz puhar moszczu pełny
I skot na ołtarz kładnie srebrnowełny.
Żywym jest morze człowieka obrazem:
Ledwo się kiedy uciszą oboje.
Wszystkiego pragnie i niesyty razem,
Połyka cudze, gdy rozlewa swoje;
A pod zdradnego błękitu zasłoną
Wirów i głazów tai pełne łono.
Zbytek mu szkodnych dodaje wilgoci,
Myśl je zagęstwia, a smutek osala;
Duma ze złością ledwo nie przewróci;
Więc jak się z gruntu nagła zburzy fala,
Mętnych topielisk siędzie dusza na dnie,
Lub ledwo brzegu łódeczką dopadnie.
Na wszystkich równie ta przywara pada.
Sam sobie człowiek grób kuje powoli,
Czy służy światu, czy to krzyżem włada,
Zawsze jest własnéj męczennikiem woli.
Ni ja wyłączam siebie z tego stanu;
Lecz i śmierć luba przy tak dobrym panu.
W niepoliczonym tylu istot zbiorze
Nie jest me życie tak szacowne przecie:
Wszystko swym ładem, wszystko idzie w porze;
Choć śmierć lichego komorka zagniecie,
Nie uczułby stąd świat żadnéj odmiany.
Dbaj jednak o mnie, bom jest twój poddany.
Celniejszy w chlubnym dank pozyskał darze,
Niż gdyby wkoło tęgi mur osaczył,
Pierwszy wpadł na szańc w Marsowym poswarze
I sto naw zbrojnych osęką zahaczył,
Wdziewając zaszczyt szlachetnego ziela,
Który zachował dni obywatela.
Rządcy narodów, ojcowie, pasterze,
Stróże publicznéj z pokojem swobody!
Pod wasze berła na to się świat bierze,
By mu zwierzone słodko żyły trzody.
Na cóż się płonne zda nosić nazwiska,
Gdy imię łechce, a dłoń lud uciska?
Nie tak jest licha krwi ziomków opłata,
By ją gwicht lekki marnéj dumy cenił.
Wiek ludzi rodzi, moment je zamiata,
By się na skroni próżny laur zielenił.
Strach wam obecny słupy stawi harde,
Przyszłość rozwalczą hartuje oskardę.
Cóżeście, ziemscy bogowie, bez ludzi,
Z otoczonemi blaskiem majestaty?
I w drżącym sercu dzielną ufność budzi
Zbiegły Kodoman wśrzód Arbelskiéj straty.
„Jeszczem jest królem — rzekł w ucieczce śmiele —
Gdy was mam kilku z sobą, przyjaciele“.
Kmieć wam pracownym radłem morg zapładza,
Zyskowny kupiec obce zwiedza kraje,
Żołnierz was strzeże, a szlachcic doradza,
Uczony pismem potomkom podaje.
Nie ważcie lekko tak poddanych sobie:
Któż będzie pisał, albo czynił w grobie?
Dzikim-to zwierzom przyrodzenie hojnie
I dla płochego prawo dało ptastwa,
By z nich obłowu lwie tyły rozbojnie,
A orlim sponom krwawa doszła pastwa.
Na cóż królują? żeby się kto spytał:
Ten, aby szarpał, tamten, aby chwytał.
Daleki od téj, mądry królu, wady,
Znasz wielkich przywar pozory nikczemne.
Gotując sławę, wodzą zdrowéj rady,
Szukasz jéj w ludziach przez dzieła przyjemne,
I żebyś został dla tronów modelem,
Nie tylkoś królem, lecz i przyjacielem.
Niezbrojny przystęp, serca pociąg rzadki,
Na przeciwniki dłoń dobrocią mściwa,
Nie suche oczy na spólne przypadki,
Pomoc nieszczęsnym i rada życzliwa,
Zachęt dla młodzi, przyjaźń bez zawodu:
Te są twe prawa do serca narodu.
Że się z nas każdy przyda na co światu,
Żaden z twych czujnych starań nie uleci,
Ni to pańskiego zniża majestatu:
Wszyscyśmy, królu, równie twoje dzieci.
Nie jest słoneczny promyk mniéj znajomy,
Czy cedry żywi, czy chróścik poziomy.
Ucześnik pańskich łask w żałosnym razie
I z niebezpiecznéj wydźwigniony tonie,
Nie wieszam żadnych darów przy obrazie,
Lecz serce składam na ojcowskim łonie;
A jeśli ważą co rymy nieskładne,
I lutnią u stóp na ofiarę kładnę.
1774, X, 113 — 120.