<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Dobry mały djabełek
Podtytuł powieść dla dzieci
Wydawca „Ciekawa Lektura“
Data wyd. 1936
Druk „Record“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Un bon petit diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
NIEWIADOMA

— W jaki sposób przyszedłeś znowu, Karolu? — zapytała Julja, gdy posłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Karol.
A jak ty zgadłaś, że to ja jestem?
Julja.
Po sposobie otwierania drzwi; każdy odmyka na swój sposób; to łatwo daje się poznać.
Karol.
Dla ciebie łatwo; jesteś niewidoma, słuch masz bardzo dobry; co do mnie, to nie widzę żadnej różnicy w otwieraniu drzwi, niezależnie od tego, kto je otwiera.
Julja.
Jednak co ci jest, biedny Karolu? Znowu jakaś kłótnia z ciotunią? Zgaduję to z twego głosu.
Karol.
O tak! Ta zła, wstrętna kobieta czyni mnie również złym. To prawda, Juljo; z tobą będę zawsze dobry, i nigdy nie nawiedzi mnie chęć zażartować z ciebie, względnie rozgniewać się, z moją zaś ciotką staję się zły i zawsze gotów jestem do wybuchu.
Julja.
To dlatego, że ciotka jest niedobra, a przytem nie masz ani cierpliwości, ani odwagi.
Karol.
Łatwo powiedzieć — cierpliwość; chciałbym ujrzeć ciebie w mojej sytuacji; jesteś aniołem dobroci i łagodności; lecz z nią, to ty nawet byłabyś się wściekła.
Julja się uśmiechnęła.
A ja sądzę, że nie, — rzekła.
Karol.
Tak uważasz. Posłuchaj więc, co mi się przydarzyło dziś po tem, jak wyszedłem od ciebie po raz pierwszy; podczas drugich odwiedzin, nie powiedziałem ci nic, ponieważ się bałem, abyś mnie nie zmusiła do natychmiastowego powrotu do domu; teraz mam dość czasu, ponieważ moja ciotka śpi, dowiesz się więc.
Karol opowiedział dokładnie o tem, co zaszło między nim, jego ciotką, a Betty.
— Czy może chcesz, abym znosił te zarzuty i niesprawiedliwość z cierpliwością jagnięcia, które prowadzą na rzeź?
— No, ale daleko ci jeszcze do jagnięcia, — przemówiła uśmiechając się Julja. — Posłuchaj jednak, co ci powiem, Karolu! Twoja ciotka nie jest dobra, wiem o tem, nie mogę więc temu przeczyć; lecz tembardziej powinieneś jej żałować i nie draźnić. Dlaczego nie jesteś porządny, wiedząc, że twoje spóźnienie się o pięć minut wywołuje jej gniew?
Karol.
Tylko dlatego, że chcę być z tobą jeszcze pięć minut, biedna Juljo; nie było przecie nikogo, ktoby mógł ciebie odprowadzić.
Julja.
Jestem ci bardzo wdzięczna, mój dobry Karolu, wiem, że mnie kochasz, jesteś dla mnie zawsze dobry i troszczysz się o mnie; lecz dlaczego nie jesteś chociaż odrobinę taki sam dla swej ciotki.
Karol.
Dlaczego? Ponieważ cię kocham, a jej nienawidzę: dlatego zawsze, jak się ciotka gniewa i chce mnie ukarać za nic, odwdzięczam się jej za to i doprowadzam do wściekłości.
— O Karolu, Karolu! — mówiła doń Julja z wyrzutem w głosie.
Karol.
Tak, tak, to prawda; dostała ode mnie kilka uderzeń w piersi i twarz; zmusiłem Betty (która również jej nienawidzi), by włożyła jej wstrętne zęby do jej zupy; zerwałem i podarłem jej perukę; a gdy się obudzi, to znajdzie w swej tabakierce wylaną przeze mnie kawę, a książki i swej robótki długo, długo będzie musiała szukać; będzie wściekła, ale zato ja będę zadowolony i pomszczony za doznane krzywdy.
Julja.
Widzisz, jak się unosisz! Tupiesz nogą, stukasz po meblach, krzyczysz, denerwujesz się, wreszcie staniesz się taki sam, jak twoja ciotka; wygląd zaś masz już teraz niemniej złośliwy, niż ona.
Karol.
Niż moja ciotka? Nie chcę nic robić tak, jak ona, i w niczem nie chcę być do niej podobny.
Julja.
Bądź więc dobrym i miłym chłopakiem.
Karol.
Nie mogę; mówię ci, że nie mogę.
Julja.
Widzę więc, że brak ci odwagi.
Karol.
Brak odwagi? Lecz mam jej już dość więcej, niż ktokolwiek inny, bo już w ciągu trzech lat tyle wycierpiałem przez jej katusze.
Julja.
Cierpisz, stale ją draźniąc; sam również przez to coraz więcej się unieszczęśliwiasz, co mnie bardzo a bardzo zasmuca.
Karol.
O Juljo, przebacz mi! Jetem w rozpaczy, lecz nie mogę postępować inaczej.
Julja.
Spróbuj; nigdy nie próbowałeś przecie! Uczyń to dla mnie, jeśli nie chcesz tego uczynić dla Pana Boga. Dobrze? Przyrzekasz mi to?
— Owszem, chcę to uczynić — rzekł Karol, niepewny siebie, — lecz nie — nie dam ci na to słowa.
Julja.
Dlaczego? Przecie chcesz tak uczynić!
Karol.
Ponieważ przyrzeczenie, a zwłaszcza przed tobą, to jest zupełnie co innego. Nie będę w stanie złamać raz danego ci słowa, nie czerwieniąc się, i... i... sądzę, że nie dotrzymam jednak tego przyrzeczenia.
Julja.
Posłuchaj, na początek nie żądam od ciebie wiele. Mów, krzycz, rób wszystko, co zechcesz, lecz nie dokuczaj jej, jak to czyniłeś, kopiąc swą ciotkę i mszcząc się na jej sztucznych zębach, peruce, tytoniu, książce, robótce i innych rzeczach.
Karol.
Spróbuję Juljo; zapewniam cię, że spróbuję. Na początek, natychmiast wrócę do domu, dopóki ciotka jeszcze się nie obudziła.
Julja.
A połóż na miejsce książkę i robótkę!
Karol.
Owszem, owszem, przyrzekam ci... A tytoń? — przypomniał sobie Karol, drapiąc się zlekka po głowie; — będzie nieco trącił kawą.
Julja.
Zrób dobry uczynek; przyznaj się do wszystkiego i poproś ciotkę o przebaczenie.
Karol (zaciskając pięści).
O przebaczenie? Prosić ją o przebaczenie? Nigdy!
Julja. (zasmucona).
Rób więc, jak chcesz, mój biedny Karolu: niech ci Pan Bóg dopomaga! Żegnaj.
— Żegnaj, Juljo, a raczej dowidzenia, — rzekł Karol, całując ją w czoło. — Żegnaj. Czy jesteś ze mnie zadowolona?
— Niezupełnie! lecz zczasem i to przyjdzie... trzeba być cierpliwą, — rzekła, uśmiechając się.
Karol po wyjściu westchnął.
„Biedna, dobra Julja! Jest bardzo cierpliwa! Jaka łagodna i rozsądna! Jak cierpliwa jest w swem nieszczęściu! A przecie jest to nieszczęście... wielkie nieszczęście — być niewidomą. Jest znacznie nieszczęśliwszą ode mnie! „Poproś o przebaczenie“, — powiedziała mi... kobietę, której nienawidzę! To niemóżliwe; nie, nie mogę!“
Karol powrócił do domu w stanie podrażnienia; wszedł do pokoju swej ciotki, która na jego szczęście jeszcze spała; wyjął książkę ze skrzynki na herbatę i chciał już wydostać schowaną robótkę szydełkową z głębi kominka, gdy nagle, wyciągając rękę, aby ją dostać, potrącił szczypce, które z hałasem spadły; ciotka odrazu się obudziła. „Co tam robisz w moim kominku, zły człowieku?“
— Nic złego nie robię, ciotuniu, — odpowiedział Karol, mężnie się broniąc; — staram się wydostać z kominka cioci robótkę.
Pani Makmisz.
Moją robótkę! Z kominka! W jaki sposób ona się tam znalazła? Leżała przecie obok mnie!
Karol (zdecydowanie).
To ja ją tam wrzuciłem, cioteczko.
Pani Makmisz (oburzona).
Wrzuciłeś tam moją robótkę?
Karol.
Nie miałem racji, czyniąc w ten sposób; lecz ciocia widzi, że staram się naprawić swój błąd.
Pani Makmisz.
I ty sądzisz, nicponiu jeden, że cierpliwie będę znosiła twoje drwiny, ty, żebraku, którego karmię z litości!
Karol zaczerwienił się, jak kwiecie maku; czuł, że zaczyna się unosić, lecz powstrzymał się i odpowiedział spokojnie:
„Moje wyżywienie kosztuje ciocię niedrogo; mam nadzieję, że ciocia się przez to nie zrujnuje.“
Pani Makmisz.
Niewdzięczniku! A twoje ubranie, mieszkanie, pościel?
Karol.
Moje ubranie? Jest całe podarte, wystrzępione, jak u żebraka! A do tego jest zakrótkie i zawąskie. Gdy wychodzę na ulicę, wstydzę się przecie...
— Tem lepiej — przerwała mu ciotka ze złym uśmiechem.
Karol.
Proszę tylko zaczekać! Nie skończyłem przecie tego zdania! Wstydzę się za ciocię, gdyż każdy mówi mi: „Twoja ciotka musi być bardzo skąpa, jeżeli ubiera ciebie tak nędznie.“
Pani Makmisz.
O, to już zawiele! Zaczekaj, a dostaniesz za to!
Mówiąc to ciotka pobiegła po rózgę: Karol tymczasem chwycił zapałki, zapalił jedną z nich i podbiegł do firanki.
— Jeżeli ciocia tylko się zbliży, — rzekł, — podpalę firankę, dom cioci, spódnice i wszystko, wszystko!
Przerażona pani Makmisz zatrzymała się; zapałka była tuż przy frendzlach batystowej firanki.
Czerwona ze wściekłości i drżąca ze strachu, nie chciała jednak zrezygnować z bicia, zapowiedzianego Karolowi, a jednocześnie obawiała się, że ten wykona swą pogróżkę; nie wiedziała więc, co ma przedsięwziąć? Karol przestraszył się jeszcze więcej na widok srogiej jej twarzy: widząc zaś, że zapałka jego dopala się, zapalił drugą, nie rzucając pierwszej, i w takiej sytuacji zdecydował się przystąpić do pertraktacyj ze swą ciotką.
Karol.
Proszę mi obiecać, że ciocia mnie nie ruszy i w żaden sposób nie ukarze; wówczas zgaszę zapałkę.
— Niegodziwcze! — zawołała ciotka z pianą na ustach.
Karol.
Proszę się decydować, ciociu! Jeśli zapalę trzecią zapałkę, nic już nie pomoże; nie będę cioci słuchał i spłoną firanki.
Pani Makmisz.
Rzuć zapałkę, nieszczęsny!
Karol.
Rzucę, gdy ciocia rzuci rózgę (Makmisz rzuca rózgę), gdy ciocia mi obieca, że nie będzie mnie ani biła, ani też w inny jakikolwiek sposób karała. Proszę się pośpieszyć... zapałka już się dopala.
— Przyrzekam, przyrzekam! — zawalała pani Makmisz z trudem łapiąc oddech.
Karol.
Proszę przyrzec, że ciocia będzie zawsze dawała mi jeść, gdy tego sobie będę życzył. Więc? Wyjmuję już trzecią zapałkę.
Pani Makmisz.
Przyrzekam! O, szelmo! Rozbójniku!
Karol.
Proszę ubliżać, ile się cioci podoba, to dla mnie jest obojętne.
Proszę jednak pamiętać dobrze o swych przyrzeczeniach, albowiem, jeśli tylko ciocia ich nie dotrzyma, natychmiast podpalę dom cioci, nie uprzedzając zupełnie o tem. Otóż... Gaszę.
Karol zgasił zapałkę.
Czy jestem jeszcze cioci potrzebny? — zapytał.
Pani Makmisz.
Wynoś się stąd! Nie chcę ciebie widzieć, niegodziwcze! Łotrze!
Karol.
Dziękuję, ciociu! Biegnę do Julji.
Pani Makmisz.
Zabraniam ci tam chodzić!
Karol.
Dlaczego? Daje mi przecie dobre rady.
Pani Makmisz.
Nie chcę, abyś tam chodził.
Zanim Karol stał zniedecydowany, jak ma się teraz zachować, ciotka zbliżyła się do niego, chwyciła pudełko zapałek, położone przez Karola na stole, szybko uderzyła go dwukrotnie w twarz i kopnęła w nogi zdumionego Karola, wybiegła później ze swego pokoju, zamykając go na dwa spusty. — Baw się teraz, mój chłopcze, baw się aż do samej kolacji, a ja pójdę, opowiem o tobie wszystko Julji! — krzyknęła pani Makmisz przez drzwi.









Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: anonimowy.