Dolina Tęczy/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
Zpowrotem w domu.

Był przezroczysty, tchnący świeżą zielenią wieczór majowy, a przystań Czterech Wiatrów, ozłocona ostatniemi promieniami zachodzącego słońca, zdawała się przeglądać w spokojnej tafli morza. Fale morskie łagodnie pieściły piaszczysty brzeg, rubaszny podmuch wiatru wznosił kurzawę czerwonego pyłu wzdłuż drogi, którą szła panna Kornelja w kierunku wsi Glen St. Mary. Panna Kornelja była już właściwie panią Marszałkową Elliott i była nią już od lat trzynastu, lecz wszyscy z przyzwyczajenia nazywali ją panną Kornelją. To dawne imię zbyt drogie było dla starych przyjaciół. Porzuciła je tylko już dawno Zuzanna Baker, siwowłosa, zaufana służąca rodziny Blythe na Złotym Brzegu, usiłująca przy każdej okazji nazywać pannę Kornelję „panią marszałkową Elliott“ z drwiącym uśmieszkiem, jakby chciała powiedzieć: „Chciało się być „panią“, niech i tak będzie, mnie to wcale nie obchodzi“.
Panna Kornelja szła do Złotego Brzegu, aby przywitać państwa Blythe, którzy wrócili właśnie z Europy. Przebywali poza domem trzy miesiące, wyjechawszy jeszcze w lutym na kongres medyczny do Londynu, a podczas ich nieobecności w Glen zaszło tyle różnych rzeczy, o których panna Kornelja pragnęła z nimi pogadać. Przedewszystkiem nowa rodzina przybyła na plebanję. I jaka rodzina! Panna Kornelja kilka razy potrząsnęła głową, idąc pośpiesznie naprzód.
Zuzanna Baker i dawna Ania Shirley widziały ją zbliżającą się z obszernej werandy w Złotym Brzegu, gdzie siedziały upojone czarem majowego wieczoru, wsłuchane w zawodzenie koników polnych w trawie i zapatrzone w rozkwitające już kępki złotogłowów tuż pod ścianą werandy.
Ania siedziała na stopniach, opasawszy ramionami kolana, spoglądała w mroczną przestrzeń, ciągle jeszcze dziewczęca i pełna radości życia. Prześliczne spojrzenie szarozielonych oczu poszybowało ku drodze prowadzącej do przystani, a był w nim, jak zwykle, wyraz młodocianego rozmarzenia. Tuż za nią spoczywała w hamaku Rilla Blythe, tłuściutkie stworzonko sześcioletnie, najmłodsza pociecha mieszkańców Złotego Brzegu. Maleńka miała wijące się rudawe włosy i sarnie, figlarne oczy przymknięte teraz rozkosznie, bo Rilla spała smacznie.
Shirley, „mały murzynek“, jak go w rodzinie nazywano, leżał uśpiony w ramionach Zuzanny. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i ciemną cerę o zaróżowionych policzkach, a Zuzanna darzyła go specjalną miłością. Po jego urodzeniu Ania przez dłuższy czas chorowała, więc Zuzanna matkowała dziecku z namiętną czułością, której nie zaznało żadne z innych dzieci, choć wszystkie były jej jednakowo drogie. Doktór Blythe niejednokrotnie o tej miłości mówił z uśmiechem, lecz to co on mówił dla Zuzanny nigdy nie istniało.
— Dałam Shirleyowi prawie tyle z siebie, co i pani, pani doktorowo — mawiała Zuzanna. — Nic dziwnego, że uważam go za swoje własne dziecko.
Istotnie, Shirley zawsze biegł do Zuzanny, gdy łaknął pieszczoty i zawsze najchętniej zasypiał pod ochroną jej macierzyńskich ramion. Zuzanna częstokroć karciła dzieci Blythe‘ów, gdy zasługiwały na to, tylko nigdy nie ukarała Shirley‘a i nawet matce na to nie pozwalała. Gdy raz jeden doktór Blythe chciał skarcić syna, Zuzanna w dość ostry sposób wyraziła swe oburzenie.
— Mężczyzna potrafiłby nawet skarcić anioła, pani doktorowo, — oznajmiła z goryczą i biedny doktór przez kilka tygodni unikał srogiego wzroku przywiązanej piastunki.
Podczas nieobecności państwa Blythe Zuzanna zabrała małego Shirley‘a do swego brata i była z nim tam aż trzy miesiące, podczas, gdy reszta dzieci przebywała w Avonlea. Mimo to jednak z wielką radością Zuzanna wróciła do Złotego Brzegu i jeszcze z większą radością powitała gromadkę swych wychowanków. Złoty Brzeg był jej światem, był państwem, w którem wszechwładnie królowała. Nawet Ania rzadko kiedy sprzeciwiała się orzeczeniom Zuzanny, ku wielkiej niechęci pani Małgorzaty Linde z Zielonego Wzgórza, która podczas swej wizyty w Czterech Wiatrach z przekąsem zaznaczyła, że Zuzannie daje się zbyt wiele swobody.
— Kornelja Bryant biegnie tu drogą od przystani, pani doktorowo, — zauważyła Zuzanna. — Musi wyładować z siebie wszystkie plotki, które nazbierała przez trzy miesiące.
— Widocznie, — przyznała Ania, ściskając dłońmi kolana. — Umieram już z tęsknoty za wszelkiemi plotkami z Glen St. Mary, Zuzanno. Panna Kornelja na pewno opowie mi o wszystkiem, co się tu działo, kto się urodził, kto ożenił, kto upił, kto umarł, kto wyjechał, kto przybył, komu zdechła krowa i która panna znalazła adoratora. Szalenie miło znaleźć się znowu w domu wśród mieszkańców Glen. Takbym chciała wszystko o nich wiedzieć! Wiesz Zuzanno, że najbardziej lubię słuchać plotek o miłości.
— Zupełnie zrozumiałe, pani doktorowo — przyznała Zuzanna, — każda szanująca się kobieta uwielbia te plotki. Coprawda sama nigdy nie miałam adoratora i chyba mieć już nie będę, bo lata coraz szybciej płyną. Mówiąc o plotkach, chciałam pani powiedzieć, że podobno biedna pani Harrisonowa Miller w zeszłym tygodniu usiłowała sobie odebrać życie.
— Ach, Zuzanno!
— Niech się pani uspokoi, pani doktorowo. Zamiar ten nie udał jej się. Ale wcale się pani Miller nie dziwię, bo ma naprawdę strasznego męża. Tylko głupio z jej strony, że chciała mu dać wolność, żeby mógł poślubić inną kobietę. Gdybym była na jej miejscu, pani doktorowo, wzięłabym się do jakiejś pracy i doprowadziłabym go do tego, aby się sam powiesił. Nie znaczy to, że pochwalam takie czyny, pani doktorowo.
— A co się stało Millerowi? — zapytała Ania niecierpliwie. — On naprawdę może każdego doprowadzić do ostateczności.
— Tak, niektórzy nazywają to religją, inni znów podszeptem czarta. Przepraszam za wyrażenie, pani doktorowo. W każdym razie nikt nie rozumie zwarjowanego Harrisona. Bywają dni, kiedy rzuca się na każdego, bo ma wrażenie, że skazany jest na wieczną pokutę. Kiedy indziej znów twierdzi, że gwiżdże na wszystko i idzie się upić. Ja mam wrażenie, że jest trochę niespełna rozumu, jak zresztą wszyscy Millerowie. Co do pani Millerowej, to sama nie wiem, czy należy się nad nią litować. Mówią nawet, że wyszła za Harrisona tylko dlatego, aby zrobić na złość Ryszardowi Taylorowi, który się ożenił z inną. Nie jestem sędzią w sprawach małżeńskich, pani doktorowo. A otóż i Kornelja Bryant wchodzi do bramy. Zaniosę małego murzynka do łóżeczka i wezmę się do roboty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.