Dolina Tęczy/Rozdział XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dolina Tęczy |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Zakłady Drukarskie „Helikon” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rainbow Valley |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wieczory czerwcowe w Dolinie Tęczy posiadały swój specyficzny urok. Dzieci upajały się tym czarem zasłuchane w dźwięk dzwoneczków zawieszonych przy Trójce Kochanków i zapatrzone w opuszczone warkocze Białej Pani. Wiatr śmiał się i gwizdał nad ich uszami niby serdeczny wesoły towarzysz. Wszędzie było zielono i radośnie. Dzikie wiśnie, rosnące na skraju doliny okryte były bielą kwiecia. Wiosna rozkwitła w całej pełni, a podczas wiosny wszystko co żyje raduje się zapowiedzią nowego szczęścia. To też wszyscy byli weseli w Dolinie Tęczy tego wieczoru, dopóki Mary Vance nie zmroziła ich opowieścią o duchu Henryka Warrena.
Jima w dolinie nie było. Przepędzał on teraz wszystkie wieczory na poddaszu na Złotym Brzegu, wkuwając się do egzaminów wstępnych. Jerry łowił pstrągi w sadzawce, Władzio zaś czytał poezje Longfellowa słuchającym go w zachwycie przyjaciołom. Później mówiono o tem, kto czem zostanie jak dorośnie, dokąd pojedzie i co zobaczy. Nan i Di pragnęły pojechać do Europy. Władek tęsknił za błękitnym Nilem płynącym wzdłuż piaszczystych pól Egiptu, Flora twierdziła, że zostanie misjonarką i jako misjonarka wyjedzie do Indji lub Chin. Serce Karolka wyrywało się w kierunku dżungli afrykańskich. Tylko Una milczała. Myślała, że najlepiej będzie zostać w domu. Przecież tu jest piękniej, niż gdziekolwiek indziej na świecie. Jakże to będzie strasznie, gdy wszyscy dorosną i pewnego dnia rozjadą się w różne strony! Na samą myśl o tem Una odczuwała już teraz samotność i tęsknotę tylko za rodzinnym domem. Każdy tonął w swych marzeniach, dopóki nie ukazała się w Dolinie Mary Vance i nie rozwiała tych marzeń jedną swą głupią historją.
— Boże, oddechu złapać nie mogę, — zawołała. — Jak szalona biegłam tutaj. A to się na jadłam strachu przy domostwie starego Bailey‘a!
— Cóż cię tak przeraziło? — zapytała Di.
— Wlazłam do ogródka, żeby zobaczyć, czy nie rosną tam konwalje. Ciemno było, jak w kominie i nagle ujrzałam coś poruszającego się w krzakach czereśni. Było to coś białego. Powiadam wam, przeskoczyłam szybko przez parkan i uciekłam. Jestem pewna, że to był duch Henryka Warrena.
— A któż to jest Henryk Warren? — zapytała Di.
— I dlaczego to miał być jego duch? — dorzuciła Nan.
— Więc nie słyszeliście tej historji? I wy jesteście wychowani w Glen? Czekajcie chwilę, jak odpocznę, to wam opowiem.
Władzio zadrżał radośnie. Szalenie lubił historje o duchach. Poezje Longfellowa stały się nagle bezbarwne i nieciekawe. Odrzucił książkę na bok i ulokował się wygodnie na trawie, przygotowany do słuchania z oczami utkwionemi w twarzy Mary. Mary lubiła, jak tak na nią patrzył. Wiedziała, że każdą historję potrafi wówczas lepiej i ciekawiej opowiedzieć.
— Wiecie chyba, — zaczęła po chwili, — że przed trzydziestu laty w tym opuszczonym domu mieszkał stary Tom Bailey ze swoją żoną. Był to prawdziwy stary potwór, jak mówią, a jego żona także nie była lepsza. Nie mieli własnych dzieci, lecz siostra starego Toma umarła i pozostawiła małego chłopczyka, którego Bailey‘owie wzięli do siebie. Właśnie to był Henryk Warren. Gdy przybył do Bailey‘ów miał dopiero lat dwanaście i był bardzo wrażliwy i delikatny. Podobno Tom i jego żona odrazu wzięli się odpowiednio do dzieciaka, zaczęli go bić i głodzić. Ludzie opowiadają, że chcieli, aby jak najprędzej umarł i aby oni mogli zabrać pieniądze, które matka małemu pozostawiła. Henryk jednak nie umarł, tylko zaczął chorować. Miał jakieś epilepsje, jak powiadają i dorósł tak do lat osiemnastu. Wuj bił go zawsze właśnie w tym ogrodzie, bo wiedział, że tutaj nikt tego nie zobaczy. Ale ludzie wszystko wiedzą i podobno nieraz słyszeli, jak biedny Henryk prosił wuja, żeby go nie zabijał. Nikt jednak nie chciał się wtrącać, bo nikt nie chciał zaczynać ze starym Tomem. Podobno podpalił kiedyś stodołę jednemu gospodarzowi w porcie za to, że go tamten obraził. Wreszcie Henryk umarł, a Bailey‘owie opowiedzieli wszystkim, że umarł wskutek choroby. Mówiono jednak, że wuj zdołał go wkońcu zabić. Wreszcie, po pewnym czasie Henryk zaczął tu spacerować. Spacerował co noc po starym ogrodzie. Niektórzy słyszeli, jak jęczał i płakał. Stary Tom z żoną wynieśli się na Zachód i nigdy już nie wrócili, lecz nikt po ich wyjeździe nie chciał kupić tego domu, ani go wydzierżawić. Wszyscy się bali. Dlatego dom ten został już na zawsze niezamieszkany. Było to trzydzieści lat temu, ale duch Henryka Warrena jeszcze dotychczas po ogrodzie spaceruje.
— I ty w to wierzysz? — zapytała Nan z uśmiechem. — Bo ja nie wierzę.
— Opowiadali mi to tacy, którzy sami widzieli i słyszeli, — odparła Mary. — Mówią, że duch ukazuje się w nocy, chwyta ludzi za nogi i jęczy tak samo, jak wtedy, kiedy Henryk jeszcze żył. Zaraz przyszło mi to na myśl, jak zobaczyłam tę białą postać w krzakach i oczywiście natychmiast uciekłam. Możliwe, że się omyliłam, ale bałam się zostać w ogrodzie.
— To na pewno było białe cielę pani Stimson, — zaśmiała się Di. — Kilka razy widziałam, jak pasło się w ogrodzie starego Bailey‘a.
— Możliwe. Ale ja już do domu tamtędy nie wrócę. O, idzie Jerry z pstrągami. Dzisiaj ja je mam smażyć. Jim i Jerry twierdzą, że jestem najlepszą kucharką w całem Glen. Kornelja dała mi dla was trochę ciastek, ale zgubiłam je, jak ujrzałam ducha Henryka Warrena.
Jerry śmiał się głośno, gdy Mary zajęta smażeniem ryby powtórzyła mu ową niesamowitą historję. Władzio pomagał Florze w nakrywaniu do stołu. Na Jerrego nie wywarła historja o duchu specjalnego wrażenia, lecz Flora, Una i Karol w głębi duszy odczuwali dziwny lęk, choć za nic na świecie nie wyznaliby tego przed nikim. Wszystko było dobrze, dopóki wszyscy razem siedzieli w dolinie, lecz gdy uczta miała się już ku końcowi i mrok począł zapadać, nasza mała trójka zaczęła znowu myśleć o duchach. Jerry wraz z Blythe‘ami poszedł na Złoty Brzeg, aby się zobaczyć z Jimem, Mary Vance pobiegła do domu. Rade nierade Flora, Una i Karol musieli sami wracać na plebanję. Starali się iść inną drogą, aby okrążyć nieszczęsny ogród starego Bailey‘a, bo chociaż nie wierzyli w ukazywanie się ducha, to jednak przejęci byli jakimś dziwnym panicznym strachem.