Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/II/Rozdział 1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozdział I.
Konieczności, możliwości, przyczyny i skutki. Ustalenie poglądu na wszelkie kryzysy w życiu państwowym społeczeństwa stanowi jedno z najtrudniejszych zadań. Na końcu 1923 roku przeżywaliśmy wielki kryzys hyperinflacji, w połowie 1925 r. weszliśmy w okres ostrego kryzysu gospodarczego, wyczerpania budżetowego i zachwiania się waluty. Z tego kryzysu jeszcze do dziś dnia nie wyszliśmy.
Kryzys każdy jest zawsze ciężkim przejściem dla narodu, który go przeżywa. Dla czego nie został odwrócony, dla czego go nie przewidziano i mu nie zapobieżono?
W społeczeństwie naszym nie brak takich, którzy myślą, że gdyby nie było reformy walutowej, nie byłoby tak silnego kryzysu, jak ten, który przeżywaliśmy zimą 1925/26 r. i który jeszcze dziś w znacznej części przeżywamy.
Mogą oni wskazywać na przykład Węgier, w których po okresie inflacji wyczekano czas jakiś z reformą walutową, aż się warunki ustabilizowały i, przy pomocy nie wielkich kredytów zagranicznych, zdołano przebyć szczęśliwie okres przejściowy paroletni, dzielący okres czasu hyperinflacji od momentu wprowadzenia reformy.
Jak że to łatwo powiedzieć: „szczęśliwie”, gdy się stoi z boku i mówi o kraju obcym.
Węgrzy w tym okresie przejściowym miały kolosalny ucisk podatkowy, ale go wytrzymały, nie miały dużego nieurodzaju, nie miały trudności eksportowych, bo są krajem wybitnie rolniczym i miały dzięki Opiece Ligi Narodów, o którą same się zwróciły, regularny dopływ kredytów zagranicznych, jak dla tak nie znacznego kraju poważny. Zresztą do dziś dnia wiele jest objawów ciężkich przeżyć gospodarczych na Węgrzech.
Zapewne, że mogło by i u nas być nie źle, gdybyśmy poczekali z reformą walutową, ale mogłoby być i bardzo źle. Toby się dopiero pokazało, moglibyśmy bowiem mieć wielki kryzys nie na jesieni 1925 i zimą z 1925/26, ale wcześniej jeszcze.
Po okresie hyperinflacji czekać z reformą walutową mogą tylko kraje o zapewnionym dopływie kapitałów zagranicznych, jak Węgry i Austrja. Niemcy jednak na ten dopływ nie czekały. — Myśmy zrobili to samo, co Niemcy, i nie ma powodów do twierdzenia, że zrobiliśmy coś lekkomyślnego i złego. Niemcom to, że nie czekały z reformą wyszło na dobre. Ale wielki kryzys spotkał ich dużo wcześniej niż nas. — Mieli oni w czasie przystępowania do swojej reformy kilka miljonów bezrobotnych. Miały następnie kolosalny deficyt bilansu handlowego. Ale waluta ich się nie załamała. — Niemcy przystąpiły do reformy, nie wiedząc zupełnie, czy będą miały dopływ kapitałów zagranicznych. Reformą niemiecką było to
zaprowadzenie rentenmarki. Przejście do marki złotej było już tylko dokończeniem reformy. — Cała różnica między nami i Niemcami polega na tem, że choć my i oni zaczynaliśmy bez pomocy zagranicznej, oni tę pomoc otrzymali, a my nie. Dlaczego tak się stało, wyświetliłem to w moich wspomnieniach historycznych. Niemcy nam w tem przeszkodziły, a spychając nas w cień, umiały samych siebie na front spraw światowych wysunąć.
Kryzys 1925 r. nie był żadną koniecznością. Był faktem.
Ale czy fakt ten był nie do odwrócenia. Tutaj spotykamy się z dwiema różnemi teorjami wskazującemi, że po dokonaniu reformy walutowej zostały dopuszczone błędy takie, które właśnie do kryzysu doprowadzić musiały. — Teorje te omawiałem już w moich wspomnieniach historycznych.
Jedna z nich to teorja nadmiernego bilonu, druga zbyt liberalnej polityki celnej.
Wykazywałem w poprzednich rozdziałach całą ich jednostronność. Ostatnio wyszła praca Dra Leona Barańskiego ("Uwagi nad obiegiem pieniężnym w Polsce") jednego z dzielnych współpracowników moich, przy przeprowadzaniu reformy walutowej, który w sposób następujący formułuje istotne przyczyny kryzysu naszej waluty w 1925 r.:
„Gdy rzucimy okiem wstecz na nasze wywody — możemy je krótko zrekapitulować: kryzys walutowy wywołała rozbieżność między konsumpcją kraju, a dochodem narodowym i niemożność znalezienia pokrycia różnicy w wystarczającym dopływie kapitału z zewnątrz. Ta zasadnicza przesłanka tłómaczy wszystko: bierność bilansu handlowego, odpływ walut z Banku Polskiego, równocześnie trudności w kapitalizacji, niewielkie zapasy kasowe i słabą płynność przedsiębiorstw, stąd mały obrót pieniężny i z drugiej strony niebezpieczeństwo jego powiększenia. Nierównowaga budżetu państwowego nie jest skutkiem tej rozbieżności, ale wprost jednym z jej objawów. W postawionej przez nas tezie widzimy objaśnienie i wspólny mianownik zjawisk, które bywają czasem uważane za sprzeczne ze sobą i wywołane wprost odwrotnemi przyczynami. Tymczasem nieraz brało się u nas przyczyny za skutki i szukało znów dla nich przyczyn według utartych szablonów. Tak było n. p. z tłómaczeniem silnej konsumpcji i wysokich cen — inflacji. Oczywiście w splocie związków przyczynowych nietylko możliwem, ale koniecznem jest zjawisko reperkussji, co jednak nie uprawnia do wadliwego konstruowania łańcucha przyczyn i skutków.”
„Widzimy więc w szczególności, jak to na wstępie mówiliśmy, że wtłaczanie sprawy kryzysu pieniężnego w Polsce w ramy kwestji inflacji czy deflacji i usiłowanie niejako nadania tym objawom charakteru jakichś pierwotnych przyczyn jest zupełnie niedopuszczalne”.
Barański w dalszym ciągu swej pracy wykazuje, że opanowanie nadmiernej konsumpcji w 1924—25 roku było niepodobieństwem. Dr. Feliks Młynarski, który był właściwym najbliższym twórczym moim współpracownikiem przy reformie walutowej, przypisuje główną przyczynę załamania się nowej waluty w 1925 r. brakowi dopływu kapitałów zagranicznych, oraz niezwykle silnemu nieurodzajowi.
W ten sposób ci, którzy najbliżej stali dzieła reformy, po jej załamaniu nie stracili w nią wiary, choć starali się poznać gruntownie tło, na którem to załamanie się nastąpiło.
Czy wskazanie przyczyn ogólnych kryzysu gospodarczego jest równoznaczne z wykazaniem jego konieczności? Bynajmniej; na wywołanie bowiem kryzysu, jak wogóle na każdy wybitniejszy fakt historyczny, wpływa obok przyczyn natury ogólnej jeszcze cały szereg faktów poszczególnych, poprzedzających dany objaw i wywołujących dopiero jego konieczność. Tem się tylko objaśnia, że, przy jednem i tem samem tle ogólnem, w jednym kraju będziemy mieli do czynienia z jednym objawem, w drugim — z innym zupełnie objawem.
Czyż bowiem za konieczność należało uznać, gdy się w początkach 1924 r. przystępowało do reformy, to, że urodzaj 1924/25 okaże się katastrofalnym i że ceny węgla, drzewa i cukru spadną na rynkach międzynarodowych? — Czyż koniecznością było to, że Sejm podwyższy budżet na 1925 r. zamiast go zmniejszyć? Czyż koniecznem było, że pożyczka Dillona została sparaliżowana skutecznie i nie dopisała w drugiej swej części właśnie w najpotrzebniejszym dla nas momencie? Czyż koniecznośćią było wypowiedzenie nam przez Niemcy wojny celnej, wyjazd optantów, błędna polityka Banku Polskiego?
Wszystko to były tylko fakty, a nie konieczne właściwości rozwoju stosunków. — A znaczenie tych faktów było pierwszorzędnem dla sprawy zachwiania się kursu złotego. — Bez tych faktów nie byłoby załamania się budżetu w połowie 1925 r., i nie byłoby tak silnego wyczerpania się walut w Banku Polskim jak ten, który nastał, nie byłoby zrezygnowania Banku z utrzymania kursu złotego. Bez tych faktów mielibyśmy dziś złotego pełnowartościowego, a ta zwyżka wskaźników drożyźnianych, która była wynikiem najpierw okresu hiperinflacji z końca 1923 r. i początku 1924 r., a następnie okresu nieurodzaju drugiej połowy 1924 r., ustąpiłaby miejsca w drugiej połowie 1925 i w 1926 r., powszechnemu procesowi cofania się drożyzny wstecz. Spadek zaś ten drożyzny przyczynił by się do opanowania kryzysu gospodarczego u nas w podobny sposób, jak się to stało w większości innych krajów, które nie zaznały załamania się waluty na progu roku urodzajnego.
Wśród przytoczonych przyczyn spadku złotego jedne mogły mieć mniejsze, drugie większe znaczenie. Można przytoczyć jeszcze inne szeregi przyczyn i można by się zresztą spierać o to, które z nich miały znaczenie bardziej zasadnicze, a które mniej. Różne co do tego mogą być poglądy. Ale jednego zaprzeczyć nie można, że nieurodzaj był faktem potężnym i od niczyjej lepszej lub gorszej woli niezależnym.
Rolnicy chcieli nieurodzaj 1924 r. przypisać polityce rządu, ale taki pogląd nie mógłby się utrzymać, bo gdyby na nieurodzaj 1924/25 r. miała wpłynąć zła polityka rządów; to oczywiście mogła to być jedynie polityka rządów poprzedzających zasiewy 1924 r. Gdyby zaś temu twierdzeniu, że winnym nieurodzaju są złe rządy z epoki 1923 r. i dawniejszych przyznać rację, to należałoby również uznać, że ogromny i wprost niebywały urodzaj 1925/26 r. przypisać należy znów następnym rządom w epoce 1924/25 roku, czyli dobroczynnemu wpływowi moich rządów na rolnictwo. Wniosek taki byłby konieczną konsekwencją pierwszego. Ale co prawda nie znalazłem ani jednego artykułu lub ustępu pracy, któryby ten drugi wniosek wyprowadzał. Stąd trzeba dojść do przekonania, że i pierwszy wniosek jest błędny i że wielki nieurodzaj 1924 r. nie był wynikiem błędów rządów naszych, a tylko faktem takim samym, jak wielki urodzaj następnego.
Jakie zaś znaczenie miał ten nieurodzaj dla bilansu handlowego, a zatem i dla całego kryzysu następnego, wyjaśnia nam artykuł zamieszczony w numerze pierwszym „Rolnika ekonomisty 1927 r.”, z dopiskiem, że jest to „referat opracowany w Ministerstwie Rolnictwa”:
„Nie wszyscy zdają sobie dotąd dokładnie sprawę, że główną przyczyną katastrofy gospodarczej w Polsce w 1925 roku był nieurodzaj 1924 r. — Oficjalne statystyki wskazują, że od lipca 1924 r. do sierpnia 1925 r. Polska importowała artykułów żywnościowych na sumę 450 milj. złotych więcej, niż w poprzednich latach, natomiast w powyższym okresie zmniejszyła wywóz grupy rolniczej o sumę około 600 miljonów, czyli, że zły urodzaj 1924 r. wyraził się w stosunku do bilansu płatniczego cyfrą przeszło miljard złotych na naszą niekorzyść.
„Nic dziwnego, że brak tak wielkiej sumy w naszym bilansie płatniczym, jak również brak przeszło dwukrotnie większej sumy w dochodzie społecznym, nietylko zdezorganizował możność Banku Polskiego zaspakajania potrzeb walutowych i zachwiał kurs złotego, ale co ważniejsze, wstrząsnął całym życiem gospodarczem kraju, pozamykał warstaty pracy, wyrzucił na bruk robotników i zmniejszył dochody skarbowe”.
Oto do jakich konkluzji dochodzi nieznany referent w początkach 1927 r. Ale jakże odmiennemi torami szły w ciągu tego 1926 r. dociekania różnych innych referentów, doszukujących się przyczyn kryzysu, jaki mieliśmy w końcu 1925 roku.
W podaniu cyfry z górą 1 miljarda złotych, które wydarł nam z bilansu handlowego, a więc z zapasu walut, nasz nieurodzaj, jest być może pewna przesadna nieścisłość, do czego statystyka zawsze się nadaje, ale bądź co bądź, nie można zaprzeczyć, że w porównaniu z faktem wielkiego naszego nieurodzaju 1924/25 r., wszystkie inne (akty uważane za przyczyny kryzysu bledną i tracą wielce na znaczeniu. Mniemany liberalizm rządu z 1924 r., który wyraził się jak wspomniałem w części historycznej cyfrą 20 milj. złotych różnicy importu, wobec tej różnicy miljardowej staje się drobnym zupełnie, nic nieznaczącym dla samego zagadnienia spadku złotego, przyczynkiem. Jeżeli zaś dodamy do nieurodzaju to, że ceny głównych produktów eksportowych były w 1924/25 r. na rynkach zagranicznych szczególnie niskie, a ceny przedmiotów koniecznego importu takich, jak mąka i zboże, były wysokie, to otrzymamy taki kompleks faktów natury na zewnątrz od naszej woli pozostających, że fakt załamania się złotego temi już tylko czynnikami zewnętrznemi zupełnie wystarczająco się tłumaczy, nie stanowiąc przytem żadnej konieczności pojętej jako wynik ogólnej ewolucji stosunków, w jakich się znajdowaliśmy.
Całe rozumowanie tych, którzy uważają, że załamanie się naszej waluty i kryzys 1925/26 roku były koniecznościami, wypływa z błędnego niedoceniania nietylko tych faktów ujemnych, zespół których ten kryzys istotnie wywołał, ale również z niedoceniania tego, że jeśli każda reforma może być sparaliżowana przez taki niesprzyjający zespół faktów, to również może ona odwrotnie wywołać szereg sił dodatnich, które by się mogły przyczynić do wywołania wręcz odmiennego zespołu faktów.
Wszak w Niemczech reforma walutowa obudziła wielką energję pracy i silną intensywność procesu oszczędności w łonie samego społeczeństwa, czego u nas nie dało się w tym samym stopniu stwierdzić.
Po upadku ducha, jaki w Niemczech w początku okresu hyperinflacji i w czasie trwania okupacji Zagłębia Ruhry panował, nastąpiło wielkie ożywienie usposobień, wielki rozmach energji, przy gotowości do silnych ofiar jak n. p. 10-cio godzinnego dnia pracy w niektórych gałęziach. U nas nic podobnego nie nastąpiło. Czy było to koniecznością, czy tylko faktem? Zdaje się, że to drugie.
A więc nie mają racji ci, którzy mówią, że reforma była przedwczesną, że z góry była ona skazaną na niepowodzenie, że wielkie ofiary i wysiłki były zbędne i zostały zmarnowane.
Na tem ostatniem stanowisku, że przy reformie walutowej zbyt wielkie były ciężary podatkowe ludności i zbyt wielki budżet, stanął prof. Krzyżanowski, powtarzając tezę już przez Zdziechowskiego postawioną. Tezę tę prof. ten uważa za pewnik naukowy, ale jej nigdzie naukowo i wszechstronnie nie udowodnił. Nie bronię wysokości budżetu 1925 roku, która była dziełem Sejmu, ale wskazałem na przesadę w wyolbrzymianiu tego czynnika, gdyż jakkolwiek Sejm uchwalił bardzo wysoki budżet, rząd wydał w ciągu 1925 roku znacznie mniej pieniędzy, niż było uchwalone.
Osobne stanowisko w sprawie dociekania przyczyn spadku złotego zajął prof. dr. Edward Taylor, który wydał w 1926 r. pracę naukową pod tytułem "Druga inflacja Polska" i prócz tego napisał w pierwszym zeszycie Ruchu Prawniczego, ekonomicznego i socjologicznego" z 1927 r. rozprawę na temat: "Przyczyny spadku złotego".
Jeden z rozdziałów pracy Dr. Taylora "Druga inflancja polska", poświęcony jest omawianiu błędów mojej polityki gospodarczej. Wbrew kursującej opinji prof. Taylor nie uważa za błąd moją politykę celną z 1924 r., gdyż sądzi, że dążenie moje do potanienia produktów i produkcji było słuszne. Ale za błąd uważa prof. Taylor, że nie poszedłem w tej dziedzinie tak daleko, jak należało, gdyż okazałem się zbyt kompromisowym w dziedzinie potanienia pracy i kapitału jako czynników produkcji. Zarzuca mnie przeto, że nie poszedłem na przedłużenie dnia pracy i że niedostatecznie i bez skutków oddziaływałem na potanienie kredytu. Zdaniem prof. Taylora moja polityka bankowa była obliczona w skutkach na zbyt daleką metę. Należało podług niego natychmiast uniemożliwić prawnie istnienie ogromnej rożnicy pomiędzy oprocentowaniem wkładów z jednej i pożyczek z drugiej strony, co by zmusiło banki do fuzyj i likwidacji już w 1924 roku i co by musiało skutecznie wpłynąć na zwiększenie gromadzenia oszczędności z jednej strony i potanienie kredytu z drugiej. Jednocześnie autor stawia zarzut polityce Banku Polskiego, że przez udzielanie kredytu bankom bez stawiania im programowych żądań i przez tolerowanie ogromnej różnicy między stopą płaconą za lokaty, a pobieraną za kredyty, Bank Polski źle się przysłużył sytuacji gospodarczej.
Co do mojej polityki tyczącej się zagadnienia długości godzin pracy sporo dałem już w poprzednich oddziałach wyjaśnień.
Co zaś do mej polityki bankowej, przyznaję rację profesorowi Taylorowi, gdyż poglądy jego podzielałem i nieraz sam wypowiadałem. Byłem jednak co do nich odosobniony, nawet w Ministerstwie. Poglądom tym dałem wyraz, nie chcąc zatwierdzić wzorowego statutu dla kas gminnych, jeżeli w nim nie będzie ograniczenia, że procenty od pożyczek nie mogą przewyższać procentu od lokat ponad ustaloną normę. W najbliższem mojem otoczeniu brakło takich znawców bankowych, którzy mogli byli dać wyraz celowej polityce bankowej. Moje zaś myśli były paraliżowane podejrzewaniem mnie o to, że jestem nieprzyjaźnie usposobiony do banków prywatnych i że godzę w ich egzystencję. Profesor Taylor swoją opinję trochę zapóźno pod tym względem sformułował, a zdanie jego nie znajdowało oddźwięku w opinji ogólnej. Trudno mnie było przezwyciężyć tego ogólnego ówczesnego usposobienia, które uważało wielką różnicę między oprocentowaniem wkładów i kredytów za rzecz konieczną.
Prócz krytyki mojej polityki gospodarczej, ze specjalnego zresztą stanowiska, znajdujemy u prof. Taylora jeszcze ogólną krytykę polityki walutowej rządu i Banku Polskiego, zarówno w 1925 jak i w 1924 r. Książka prof. Taylora poświęcona jest, jak tytuł głosi — „drugiej inflacji polskiej”. Myliłby się, ktoby przypuszczał, że pod drugą inflacją polską należy rozumieć wypuszczenie nadmiernej ilości biletów zdawkowych, co poddał krytyce głównie Zdziechowski. Prof. Taylor stawia sprawę dużo szerzej. Dla niego druga inflacja polegała na tem, że wogóle mieliśmy znaków obiegowych już w ciągu 1924 r. i lat następnych stosunkowo za dużo.
Dla prof. Taylora inflancję charakteryzuje to, że poziom cen podnosi się poza pewne normy i granice. Analizując, zmiany w ogólnej ilości znaków obiegowych i w kształtowaniu się poziomu cen w ciągu całego 1924 i 25 roku, dochodzi on do wniosku, że od października 1924 r. mamy do czynienia „z inflancją właściwą” (str. 126). Mieliśmy zdaniem autora już wówczas „za dużą ilość pieniądza w tym okresie”. Okres hyperinflancji rozpoczyna się, zdaniem autora, w listopadzie 1925 r., czyli już po mojem odejściu od rządów. Ponieważ autor stwierdza, że inflacja złotego rozpoczęła się u nas w październiku 1924 r., kiedy właśnie miał miejsce znakomity stan skarbu z wielkiemi przewyżkami dochodów budżetowych nad wydatkami i ze zmniejszeniem się ilości bilonu w obiegu, więc z tego wynika, że główną i pierwszą przyczyną drugiej inflacji, jak ją autor nazywa, była to błędna polityka Banku Polskiego, w czem wyrażam moją z prof. Taylorem jednomyślność. Następnie okazuje się w pracy prof. Taylora, że najzgubniejszą okazała się polityka walutowa już po mojem odejściu, czemu również nie mam powodu zaprzeczać.
Praca prof. Taylora w kwestji waluty uznaje działanie tylko jednego czynnika: wysokości emisji znaków pieniężnych. Ale tę wysokość pojmuje prof. Taylor nie bezwzględnie, a pod kątem widzenia poziomu cen, który jest jego zdaniem wskaźnikiem wszystkich procesów gospodarczych, które grożą załamaniem się wszelkich czynników równowagi. Gdyby wobec wzrostu cen wywołanego nieurodzajem 1924 r., Bank Polski zmniejszał emisję bankową na jesieni 1924 r., zamiast ją powiększać, wówczas zdaniem prof. Taylora wzrost cen byłby zahamowany, a jednocześnie wzrost importu byłby również ograniczony. W wyniku zaś takiej przezornej polityki Banku Polskiego, gdyby ona miała miejsce, byłoby, że wydatki realne budżetu na 1925 r. byłyby jeszcze mniejsze, biletów zdawkowych nie potrzebaby było drukować ponad pewne niezbędne normy, a zapas walutowy Banku Polskiego nie byłby wcale uległ wyczerpaniu, czyli i złoty nie byłby wcale uległ spadkowi. W ten sposób teorja prof. Taylora, jakkolwiek wydaje się jednostronną, gdyż wychodzi z założenia jedynie inflacji, daje bardzo szerokie tło, które tłomaczy istotnie cały szereg zjawisk na pozór wielce skomplikowanych.
Teorji prof. Taylora nie przeczą poglądy dra Barańskiego i dra Młynarskiego, jakkolwiek zajmuje on wobec tych dwóch autorów stanowisko krytyczne. Zdaniem mojem, poglądy tych dwóch autorów uzupełniają wywody prof. Taylora. Niesprzyjające warunki dla naszego eksportu i dla kredytu zagranicznego, na co zwrócił szczególną uwagę obok nieurodzaju dr. Młynarski, oraz nadmierna konsumpcja, na którą położył nacisk dr. Barański, były to fakty niewątpliwie wysoce doniosłe, a ujemne dla naszego bilansu handlowego. Według prof. Taylora fakty te same przez się nie wystarczały do wywołania spadku złotego. Gdyby Bank Polski już od jesieni 1924 roku zaczął zmniejszać emisję biletów zdawkowych, a gdyby w 1925 r. rząd nie był powiększał emisji biletów zdawkowych, załamanie podstaw złotego nie powinno było nastąpić. Istotnie to jest prawdą, ale niemniej należy uznać za prawdę, że gdybyśmy w ciągu 1925 roku otrzymywali wystarczający dopływ pożyczek zagranicznych, toby to zupełnie wystarczało na powstrzymanie spadku złotego. Gdyby teorja prof. Taylora zawierała w sobie całą prawdę, w takim razie nie dałoby się wytłómaczyć tego, dlaczego złoty nie spadł już na jesieni 1924 roku, z chwilą, gdyż już wtedy zdaniem prof. Taylora znaleźliśmy się w całej pełni w okresie inflancji.
Specjalną odmianą teorji kwantytatywnej, którą w nauce polskiej reprezentuje prof. Taylor, stanowi wyrosły na naszym przeważnie gruncie pogląd, że nie tyle wzrost znaków obiegowych, ale fakt, że deficyty budżetowe były pokrywane biletami zdawkowemi, był przyczyną wzrostu drożyzny, jaki w 1924 i 25 roku następował i jaki doprowadził do ujemnego bilansu handlowego i do spadku złotego. Według tej teorji bilety Banku Polskiego, jako mające podkład w czynnościach gospodarczych, nie mogły wywierać ujemnego wpływu, ale wpływ taki musiał być wynikiem tego, że bilety zdawkowe i bilon były wypuszczane w obieg w zastępstwie brakujących dochodów skarbowych, przez co stwarzały sztuczną zdolność nabywczą społeczeństwa.
Gdyby ta teorja miała być słuszną, wypadałoby zabronić wszystkim państwom wypuszczać bilon i bilety zdawkowe i postawić tezę, że i te znaki obiegowe muszą być przedmiotem emisji bankowej. Tego nie było dotąd w żadnym kraju, wszędzie bilon i bilety służyły dla celów skarbowych i o ile było to czynione w granicach umiarkowanych, nigdzie nie prowadziło do ujemnych rezultatów.
Zwolennicy tej teorji krańcowo antybiletowej wskazują na fakt, że w 1924 roku według wykazów skarbowych było wypuszczonych w maju i czerwcu 93,1 miljonów bilonu i biletów, a drożyzna zaczęła róść właśnie w lipcu i następnych miesięcy. Zamiast widzieć w tym wzroście drożyzny skutek nieurodzaju, widzą oni w tem skutek tego wypuszczenia przezemnie 100 miljonów bilonu i biletów skarbowych w poprzednich miesiącach. Są oni typowymi wyznawcami zasady: „co w czasie następuje jedno po drugiem, to jest tegoż przyczyną”. Zasada ta, jak wiadomo, nie jest żadną tezą naukową, jest tylko uproszczeniem pojmowania życia.
Błąd wskazanej teorji w operowaniu cyfrą bilonu i biletów z maja i czerwca 1924 r. polega na tem, że emisja ta wcale nie służyła dla pokrycia deficytu budżetowego, który w tych dwóch miesiącach wynosił zaledwie 3,2 miljony zł. i był pokryty zapasami kasowemi z poprzednich miesięcy. Emisja bilonu i biletów zdawkowych w maju i czerwcu 1924 roku, była wynikiem wprowadzenia złotego i wymiany marek na złote, którą to wymianę dokonywał Bank Polski i rząd jednocześnie. Gdy rząd wymieniał bilety markowe na bilety zdawkowe złotowe lub bilon, to nie tworzył on nowych znaków obiegowych, nie psuł obiegu, ale go poprawiał i uszlachetniał. Zmiana powodzi papierów markowych W większej części na banknoty, a w mniejszej części na bilon i bilety zdawkowe, co nastąpiło W maju i czerwcu 1924 roku, nie mogło być przyczyną wzrostu drożyzny, który rozwinął się latem 1924 roku i szedł następnie nieustannie coraz silniej naprzód. W trzecim kwartale 1924 roku istotnie były deficyty budżetowe, które były pokrywane bilonem i biletami, zgodnie z przewidywaniami budżetowemi; pokrycie to dosięgło 65,6 miljonów zł. Ale w czwartym kwartale 1924 roku, przewyżki kasowe dochodów skarbowych ponad wydatki wyniosły 78,4 miljony zł. tak, że cały wypuszczony w poprzednim okresie bilon był wycofany z obiegu, gdyż ostatecznie od czasu zaprowadzenia reformy walutowej do końca roku, przewyżka dochodów nad wydatkami kasowemi, nie licząc bilonu i biletów wyniosły 9,6 miljonów zł., co najwyraźniej wskazuje na to, że teorja o tem, jakoby przyczyną wzrostu drożyzny, ujemnego bilansu handlowego i spadku złotego miał być specjalnie bilon i bilety zdawkowe, nie wytrzymuje najmniejszej krytyki rzeczywistości.
Bilon i bilety zdawkowe okazały swoją szkodliwość dla stanu naszej waluty, ale dopiero znacznie później — latem 1925 roku, gdy zaczęły być wypuszczane w nadmiernej ilości. Wtedy już jednak drożyzna stała dawno na najwyższym szczeblu, a odpływ walut w Banku Polskim doszedł do zatrważających rozmiarów pod wpływem oczywiście innych czynników.
Chcąc sobie zdać sprawę z tego, dlaczego nastąpił spadek złotego, najbliżsi będziemy prawdy, gdy weźmiemy pod rozwagę wszystkie czynniki, które tutaj w grę wchodziły. Że wśród tych czynników przeważną rolę odgrywały i takie, które zupełnie od naszej woli nie były zależne, przyznaje to raport misji doradców finansowych Polski, który na str. 65, tomu III, wyraża się, że spadek kursu złotego „w wielkiej części powstał na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności ekonomicznych i politycznych, przeważnie wymykających się z pod kontroli Polski”. Ale jasnem jest niemniej, że nawet bardzo niesprzyjające okoliczności można było przezwyciężyć, gdybyśmy odpowiednio do tego stanu rzeczy sami postępowali.
Na spadek złotego złożyły się wszystkie wymienione wyżej przyczyny: i niekorzystne tło ogólne, które zaistniało przy wprowadzeniu reformy, jako to złe konjuktury dla produkcji oraz nadmierna stopa zarówno konsumpcji jak i procentu od kapitału i szereg faktów niesprzyjających, a od nas niezależnych, jak wielki nieurodzaj, złe konjunktury dla naszego eksportu, złe konjunktury dla dopływu kapitałów zagranicznych, a obok tego i wojna celna z Niemcami i inne fakty; w ostatnim dopiero rzędzie szereg błędów w polityce Banku Polskiego, Rządu i Sejmu.
Dopiero, gdy te wszystkie szeregi faktów przeanalizujemy i je posegregujemy, będziemy najbliżsi prawdy. Gdy z tych szeregów wyjmiemy elementy pojedyńcze, będziemy stali zdala od prawdy, a na usługach doktryny lub tezy politycznej.
A z chwilą, gdy spadek złotego był wynikiem tak skomplikowanych przyczyn, to jasnem musi być przedewszystkiem to, że można było go uniknąć, ale, że nie było to rzeczą łatwą obronić się przed tą ewentualnością.
Wniosek zaś stąd płynie, że na dzisiejszy stan rzeczy nie należy patrzeć jako na dowód tego, że sami sobie jako naród i państwo o własnych siłach nie potrafimy i nie jesteśmy w stanie poradzić, lecz, że położenie nasze jest niezwykle trudne, a siły nasze jeszcze nie dość wyrobione, by odrazu wszystkie przeciwności mogły być przez nas opanowane. Ze zmagania się naszego z temi przeciwnościami starajmy się wyciągać wnioski, któreby nas zbogaciły zdobytem doświadczeniem.