<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Pani Dick-Thorn, wywiązując się doskonale z obowiązków gospodyni domu, niespuszczała oczu z młodej pary.
Wrażenie jakie Oliwja wywarła na Henryku, nie uszło jej uwagi, i zdawało się być dobrą wróżbą dla jej planów.
Obiad zakończył się wesoło.
Henryk podał rękę pięknej sąsiadce, a odprowadziwszy ją do salonu, zbliżył się do Edmunda Loriot.
— Jakże znajdujesz córkę pani Dick-Thorn? zapytał ten ostatni.
— Śliczna!... bardzo mi się podobała, i sądzę że ten kto ją weźmie za żonę, będzie posiadał wiele do szczęścia warunków.
— Czyżbyś wypadkiem nie wzdychał do tego szczęścia? zapytał z uśmiechem Edmund.
— Nie! — a to dla najważniejszej z przyczyn. Zrobiłem już wybór jak ci wiadomo. Kocham pannę de Lilliers i z nią się ożenię. Lecz chociaż serce moje zajęte, nie idzie zatem ażebym miał być ślepym lub niesprawiedliwym. Stwierdzam jedynie fakt niepodlegający zaprzeczeniu.
— Więc według ciebie, pani Dick-Thorn znajdzie bez trudności męża dla swej córki?
— Ma się rozumieć.
— Nieszczęściem, zaczął młody doktór, mam pewne powody do sądzenia że nasza gospodyni nie jest zbyt bogatą i nie będzie mogła co za tem idzie dać dużego posagu i rachuje jedynie na piękność i wewnętrzne zalety charakteru panny Oliwji, które ten brak zastąpią.
— Ma słuszność, jeżeli na to rachuje. Co bądź ludzie mówią, bezinteresowność jeszcze na świecie istnieje w stanie wyjątkowym... jeśli chcesz, ale mimo to istnieje. Panna Oliwja jest zbyt urocza, ażeby jej można było nie kochać. Jej oczy błękitne pełne łagodności, i różowe usteczka, warte są miljony!... Ja sam, gdybym był wolny, stanąłbym w szeregu konkurentów uważając że jestem dość bogaty aby wziąść pannę bez posagu.
— Kto wie czy pani Dick-Thorn niepomyślała o tobie?
Henryk spojrzał na przyjaciela zdziwiony.
— O mnie? powtórzył.
— Nie inaczej.
— A to w jakim celu?
— Ażebyś się ożenił z jej córką.
— Czy to mówisz na serjo?
— Zupełnie na serjo.
— Jeżeli tak, to się mylisz.
— Nie sądzę, bo zastanów się trochę. Najpierw posadziła cię po prawej stronie Oliwji...
— A ciebie po lewej... po stronie serca...
— Tak, ale cię mogę upewnić Henryku że pani Dick-Thorn niema zamiaru wziąść za zięcia skromnego lekarza bez majątku. Ona patrzy wyżej i dopóki nie będę miał dowodów przeciwnych, nic niewybije mi z głowy że na ciebie zarzuciła wędkę, i że spodziewa się z całą słusznością że jej córka będzie margrabiną.
— Czy cię upoważniła abyś mnie wybadał w tym względzie?
— Ależ nie!... co znowu? i muszę ci powiedzieć że wiedząc o twoich zaręczynach z panną de Lilliers, zburzyłbym jej projekta, przy pierwszym z jej strony wyznaniu.
— I byłbym ci za to bardzo wdzięczny. Kocham pannę de Lilliers i to nazawsze!... A teraz drogi Edmundzie pozwól mi zapytać się, czy nasza ostatnia rozmowa w przedmiocie pewnej zdrady, która cię uczyniła tak nieszczęśliwym, wydała owoce? Mam nadzieję że tak jest, ponieważ wyraz twej, twarzy nie zdradza już takiego smutku. Jesteś więc zawsze zakochany?
— Bardziej niż przed tem!... rzeki Edmund, i tak jak ty... na zawsze!
— Przekonałeś się więc o niesłuszności swoich zazdrosnych podejrzeń?
— Otrzymałem na to dowód, wyszepnął doktór.
— Widziałeś się z Ireneuszem Moulin?
— Widziałem.
— I niepmyliłem się, wszak prawda? Owa tajemnicza wizyta panny Berty na Placu Królewskim, była uczyniona w uczciwym zamiarze?
— Tak! jest to tajemnica rodzinna, trafnie odgadłeś.
— Byłem tego pewien. Ireneusz Moulin jest uczciwym człowiekiem. Szczerość i prawość widnieją na jego twarzy Znam się na ludzkich fizjonomjach, i upewniam że jego oblicze nie kłamie!
Rozmowę dwóch przyjaciół przerwały dźwięki muzyki.
Zaproszeni przybywali tłumnie, za chwilę tańce rozpocząć się miały.
— Panie margrabio, rzekła pani Dick-Thorn podchodząc do Henryka, może pan zechcesz rozpoczęć bal z Oliwją? Powierzam ją panu.
Henryk ukłonił się grzecznie, a gdy podawał ramię młodej pannie, wzrok jego spotkał się z oczyma doktora utkwionemi w przyjaciela!
Edmund uśmiechnął się, wyrazem łatwym do odgadnienia.
— Miałżeby Edmund odgadnąć? pomyślał młody adwokat. Miałażby pani Dick-Thorn chcieć mnie w rzeczy samej za zięcia?
I poprowadził swoją tancerkę w stronę gdzie się zbierał pierwszy kontredans.
Klaudja została z Edmundem. Dotknęła lekko wachlarzem jego ramienia.
— Doktorze! zapytała pół głosem, co pomyślisz o tej młodej parze?
— O jakiej parze? odparł Loriot, udając naiwnego.
— O panu de la Tour-Vandieu i o mojej córce?
— Nieporównana para, pod względem dystynkcyi i wdzięku!
— Mógłżeby kto zaprzeczyć że są jak gdyby dla siebie stworzonemi?
— Natura bywa niekiedy artystą; w tym razie dała tego dowód.
— Bardzo się cieszę że pan jesteś tego zdania.
— Moje zdanie, będzie zdaniem każdego sądzę, kto ma oczy na to, ażeby patrzeć.
Klaudja się uśmiechnęła.
— Niepomyliłem się więc!... pomyślał Edmund.
— Kto może przewidzieć przyszłość? mówiła dalej pani Dick-Thorn. Może jest przeznaczeniem tych dwojga młodych ludzi iść ręka w rękę przez życie?
— A to jakim sposobem?
— Taniec łączy ich na chwilę, małżeństwo połączyłoby na zawsze!...
— W takim razie, rzekł Edmund, świat cały zazdrościłby mojemu przyjacielowi, ale ziszczenie tych marzeń jest niestety! niepodobieństwem.
— Tak pan sądzisz... dla czego?
— Może pani nie jest wiadomo że Henryk został zaręczonym z panną Lilliers?
Klaudja się uśmiechnęła.
— Wiem o tem! — odpowiedziała.
Edmund spojrzał na nią teraz zdumiony.
— Wszystkim wiadomo, mówiła dalej pani Dick-Thorn, że to małżeństwo jest ułożonem, ale każde małżeństwo zerwanem być może, dopóki ślub nie nastąpi.
— Ależ Henryk kocha pannę de Lilliers?
Szydercza mina Klaudyi była odpowiedzią na te wyrazy.
— Czyliż można być kiedy pewnym tego że się kocha? odrzekła. Przecież wolno się cofnąć po przekonaniu że nastąpiła omyłka... Zdarza się to codziennie... Życie ludzkie jest pełnem osobliwych zdarzeń. Przekonywasz się pan zapewne sam o tem.
Wypowiedziawszy to Klaudja, zwróciła się na przyjęcie jakiejś nowo przybyłej damy.
— Dziwna kobieta! pomyślał Edmund, Znajduję dziś coś niezwykłego w jej postępowaniu. Co się w niej zmieniło?... niewiem! ale jej niepoznaję. Obecność Iraneusza Moulin pod przybranym nazwiskiem w tym domu, naprowadza mnie na domysł, że w życiu pani Dick-Thorn kryje się jakaś tajemnica. Moulin powiedział abym się niczemu niedziwił, a zatem mogę się spodziewać wiele rzeczy nie oczekiwanych.
Dźwięki orkiestry rozlegały się po salonie. Po kadrylu nastąpił walc. Henryk tancerz doskonały i tym razem tańczył z Oliwją. Wszyscy podziwiali wdzięk owej pary.
Po skończonym walcu, Klaudja wzięła pod rękę Henryka.
Jakże żałuję, wyrzekła, że książę de la Tour-Vandieu odmówił memu zaproszeniu.
— Pani więc zapraszała mojego ojca? pytał ze zdziwieniem adwokat.
— Tak jest, prosiłam. Kochany książę obcym mi nie jest, i sądziłam że mogę napewno liczyć na niego.
— Byłby zapewne bardzo szczęśliwym gdyby mógł przyjechać, niech pani nie wątpi.
— A cóż mu przeszkadzało?
— Najważniejsza z przeszkód, bo nieobecność.
— Nieobecność? powtórzyła Klaudja z zdumieniem. Czyżby ojciec pański wyjechał dziś z Paryża?
— Nie dziś... ale przed kilkoma tygodniami.
— Ależ to być niemoże, ponieważ...
Chciała powiedzieć „ponieważ go widziałam przed kilkoma godzinami“ ale przerwała, zamilkła. Przyszło jej na myśl że ta udana podróż Jerzego w którą nawet syn jego wierzył, musiała mieć za powód jakąś bardzo ważną tajemnicę.
— Bo, dokończyła, ktoś mi mówił, że widział go dziś wychodzącym z pałacu.
— Ten ktoś się pomylił, mój ojciec podróżuje.
— A po jakim kraju?
— Po Włoszech, jak się zdaje.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.