Dyskusja indeksu:Pamiętniki do panowania Augusta III i Stanisława Augusta.djvu

{{pk|Lotaryn|gii++, nadto dwunastu młodzieńców polskich swoim kosztem po instytutach Francyi uczyć kazał. Coraz silniej zachodnie pojęcia wpływały do Polski: co było francuzkie, było we Francyi wyrozumowane, a przez to Polakom zdawało się nietylko rozumnem, ale i koniecznem dla wszystkich. Ludzie cudzoziemskiego wychowania mniemali i jawnie ogłaszali, ze jest ogólna formuła rządu na wszystkie ludy przystająca. Oświata obca wygwizdywała wieczny słowiański pierwiastek; chwaliła i podawała to romanizm, to germanizm feudalną zasadą żywiony i coraz śmielej polityka ukołysana na łonie odalisek króla, chrześciańskim zwanego z urzędu, przystrojona w dwudziesto-cztero-piętrową pudrowaną perukę, biła w Warszawie i po całej rzeczypospolitej na złotą wolność szlachecką, która sama już widziała, ze jej z głową goloną najbardziej do twarzy.
W tym czasie pojęciowej wałki iył i myśleć zaczął Andrzej Kitowicz, człowiek bystry, wesoły, dowcipny, wychowany w kraju; niebył może bez wady w. urzędzie historyka, ale ci, którzy mu zarzucają namiętną nienawiść przeciw Czartoryskim i to z przywiązania do partyi saskiej, mają zupełną niesłuszność. Kitowicz niezachwala, ani nieosłania partyi saskiej; Radziwiłłowi wytyka głupstwo i pijaństwo; Potockiemu, wojewodzie kijowskiemu, tchórzostwo; Sołtykowi dumę; Branickiemu brak myśli i próżność w zgrzybiałem ciele; a sejm konwokacyjny, dzieło samych
Czartoryskich, chwali. W tej tak zwanej nienawiści maluje on się wyraźnie tylko przyjacielem legalności, a stąd wrodzonym nieprzyjacielem prywaty. W Czartoryskim, kanclerzu litewskim i wojewodzie ruskim, Kitowicz widzi spekulantów, którzy nie wioskę, ale kraj wielki chcą na własność przysposobić dla swego rodu, a na to zgodzi się i najodleglejsza potomność. Ze nieprzebierali w sposobach, jakie się pod ręką nawijały, a mianowicie rwali sejmy i kleili ze swoich sług trybunały, toż tego znajome fakta przeczyć niepoz walają.
Prawo, wojna, zabiegi polityczne, obyczaje i wszystkie stosunki i okoliczności Kitowicz jasno i ze znajomością rzeczy opisał. W wielu względach pokazuje brak teoretycznego ukształcenia, ale to umie zastąpić wiadomością praktyczną. Pięknie czasem mówi o bitwie w polu, ale niema żadnego wyobrażenia o fortyfikacyi. Takie rzeczy i ludzi krajowego wychowania były tez wtedy niemieckie, albo zamorskie. Będzie Kitowicz jednak zawsze miłym historykiem, bo jest czysto swoim. Unosi się nad czasem, w którym rudowano lasy, sprowadzono osadników, bagna w łąki i pastwiska zamieniano, a stąd uważa Polskę za najszczęśliwszą pod Augustem III. Aleć wszystkich entuzyastów przemysłowych jest wadą, że nigdy niewiedzą, na jaki rachunek przyszłości będzie zapisany dzień dzisiejszy. — Trudno bez surowszej przygany pominąć, że poddanie się Zaremby z płaskości i nicości charakteru wynika, Kitowicz uważa tylko od strony indywidualnej i stąd naturalnie za rozumne i chwalebne uznaje. Jego postrzeżenia, które moie już w starości, przy słabszym wieku, a silniejszym egoizmie zrobił, niechcemy mu pamiętać, kiedy tyle wybornych, prawdziwie polskich uwag i rzetelnych skarg dla potomności zostawił.
Wydawca. Panowanie Augusta MMM,
U początkach panowania Augusta III. nicpiszę, bo w tych byłem dzieckiem, anim wziął przed się pisanie dawniejszych dziejów, tylko tych, które się za używaniem rozumu mojego zdarzyły. To jedno przytaczam, co ulgnęło w moją młodą pamięć: ie w dzień koronacyi Augusta IIŁ w Krakowie odprawionej, po wszystkich miastach publicznych, z rozkazu rossyjskiego, była palona illuuiinacya. Każdy mieszkaniec musiał oświecić okna domu swego. Niebyła to tak przednia illuuiinacya, jaka dała się widzieć palona Stanisławowi Augustowi (o której będzie w swojern miejscu), ale tylko świeczki łojowe i lampy takież wystawiono w oknie na prostej deseczce; a w niektórych pałacach świece woskowe i lampy oliwne, bez żadnych figur malarskich i snycerskich. Ktoby zaś niepalił świeczęk przynajmniej dwóch w oknie, byłby poczytany za nieprzyjaciela króla Sasa, a partyzanta Leszczyńskiego, i jako taki źle od Rossyan traktowany: dla tego najuboższy gospodarz wolał stracić dwie świeczki, niż nabyć na grzbiet sto knutów czyli batożków. Ta illuminacya zaczęła w wieczór trwała do wypalenia się świec.
Drugi obmiot, który do dziś dnia nicuszedł z pamięci mojej, był następujący: Żołnierze rossyjscy, uiający kordygardę w domu rodziców moich, nalawszy wody w dużą misę, śledzia surowego z łuską w drobne kawałki pazurami szarpiąc w tęż
1
wodę wdrchili, potem sucharów podobnież nadrobili, a nazegnawszy się nad nią i nakiwawszy, z wybornym apetytem owe zupę jedli. Pieniądze kopijkami zwane nosili w gębie między warg.] spodnią i zębami. Gdy mieli co jeśdź lub pić, owe kopijki brali do ręki. Grubsze zaś pieniądze chowali w kieszeniach. Niechlujstwo ich w jedzeniu, piciu i odzieży było aż do obrzydzenia: rozrabiając w dzieży ciasto na chleb, z którego potem robili suchary; takim chlebem albo sucharami wcale się niebrzydzili. Oficerowie niżsi, wyjąwszy sztabowych, mało co byli ochludniejsi od gminnych sołdatów; dla uniknienia gadu, używali koszul kitajkowych rozmaitego koloru, w której liialeryi ile śliskiej robactwo niekowane, nie tak łatwo jak >v płótnie utrzymać się mogło, i kitajka nie tak często prania potrzebowała.
O glod*ie pod finttntrnnient Jwyiwra MMM.
Po wyjściu Rossyan z Polski, jakoś w drugim czy w trzecim roku po koronacyi, nastąpił głód, którego te okoliczności pamiętani: najprzód, że żadna potrawa tak niesmakowała jak chleb, nawet ludziom dobrze się mającym, i w inne czasy chleba mało używającym; powtóre, że w Warszawie pełno było ludu zgłodniałego, schodzącego się do niej z okolic. — Panowie i majętniejsi obywatele czynili składki wielkie na tych nędzarzów, których mimo tę opatrzność co dzień wielka liczba umierała, grzebiona w wielkie doły po cmentarzach i po polach, przez grobarzów umyślnie na to wysadzonych, którzy zmarłych zbierali po ulicach, kładli na kary i do dołów zwozili. Żywym dawano pewną porcyą chleba co dzień, w pe-’ wnych miejscach murem albo parkanem opasanych. Byli ludzie z długiemi biczami, od nich zwani bieżnikami, którzy przed godziną dystrybucyi chleba zganiali ubóstwo do owych miejsc, zajmując wspomnionemi biczami i pędząc jak bydło. Wielu albowiem z tych mizeraków, z łakomstwa głodem rosnącego, spodziewając się większego pożywienia w pojcdyńczéj od domu do domu żebraninie, unikało zajmu do gromady. Wpędzonych w zamknięcie czyli plac, wypuszczano po jednemu tąi samą bramą, dając każdemu pod równą miarę sztukę chleba; > tak czyniono co dzień. — Umierali jednak i przy takiej opatrzności, mianowicie ci, którzy niewstrzymująę apetytu, prócz chleba rozdanego, szukali większego gdzie mogli posiłku; a nawet końskie mięso z zdechłych koni żarli. Wielu zmarłych znajdowano z kawałkiem chleba u gęby; gdy ściśniony żołądek niemogąc trawić pokarmu chciwie jedzonego, odejmował jedzącym życie.
Od roku 1743. zacząłem notować moją chronologią; którego roku jakoś ku jesieni pokazała się gwiazda wielka, ogroniności księżyca w pełni, z ogonem nakształt miotły długim i szerokim, była figury okrągłej, gładkiej, bez promieni do koła. Jasność miała bystrą, tak w swojej kuli jak ogonie równą. Wschodziła i zachodziła ta gwiazda przez niedziel sześć po zachodzie słońca, równo z księżycem; widziana nietylko na horyzoncie polskim, ale te’ź nad całą Europą, jako o nie’j były zewsząd uwiadomienia. Odbywszy swoją wizytę więcej się niepokazała. Za pierwszem swojem zajaśnieniem nabawiła ludzi wielkiej trwogi. Jedni mówili: iż kto się tej gwiazdce przypatruje, ten roku niedożyje; drudzy: że któryś monarcha europejski umrze; inni: że będzie głód; inni: że powietrze; inni: że wojna. Tego, co nastąpiło, nikt jednak niezgadł, to jest powietrza na bydło (o które’m zaraz), i prócz którego Polska niemiała szczęśliwszych czasów, i podobno więcej takich mieć niebędzie, jak były pod słodkićm panowaniem Augusta III., przeciw któremu niewdzięczność Polaków, sprawiedliwie ukarały niebiosa następnem panowaniem.
O potclełr*** tu* bytllo.
roku powstało powietrze na bydło rogate najprzód na Rusi, a potem rozszerzyło się po całej Polsce i Litwie, zkąd znowu z wołami ruskiemi postąpiło do Szląska, Pruss Brandenburskich i do innych niemieckich krajów. Zabijało powszechnie i gęsto przez cztery lata, potem obrzednio pokazywało się po różnych miejscach i dotąd pokazuje. To jednak podziwienia godne, że przy takii& upadku milionowym niebrakowało bydła w Polsce; oprócz Krajowych potrzeb, tysiącami woły wychodziły za granicę, i choć w jednem miejscu wypadło co do sierci (jak mówią), za kilka lat znowu były napełnione obory i jatki rzeźnickie, co większa, iż po zaczętym pomorku na bydło więcej nierównie było w Polsce gąb do mięsa niż przedtem, bo surowość postu z laty coraz wolniala między katolikami, dyssydentów do Polski i żydów przybywało, ludność się pomnażała, Moskwy w ostatnich leciech Augusta III.

podczas wojny z królem pruskim Fryderykiem II. w Wielkiej Polsce było pełno, ztąd w ogólności daleko większa ni i lat dawniejszych mięsa kousunipcya. Przypisać to należy nie jakiej cudownej, nadprzyrodzonej sprawie, ale rozszerzonemu w słodkim pokoju pod panowaniem Augusta III. gospodarstwu: tępionym po wielu miejscach nieużytecznym borom, wysuszonym bagnom, wykarczowanym zaroślom, a na tych miejscach pozakładanym wsiom, polom, łąkom i pastwiskom, w których się bydło karmiło i rozmnażało.
O zabiciu Tafla.
Tegoż roku dnia 16. Marca, pod Marymontem, młynem sławnym z mąki pszenne’j, o ćwierć mili od Warszawy, zginął w pojedynku sławny reputacyą między pany i męstwem Adam Tarło, wojewoda lubelski, z okazyi takowej: miał on żonę, ale starą babę, z którą w dobrach osadzoną niemieszkał, ale pilnując publik jako senator, a do tego młody i hoży, idąc za zepsuciem serca, kochał się w niejakiej Anusi (tak ją powszechnie zwano), naturalnej córce Lubomirskiego, wojewody krakowskiego, spłodzonej z Krysty mieszczki krakowskiej przed ślubem, którą Lubomirski mężowi Krystowi odmówił, a potem za pośrednictwem wielkich pieniędzy nabywszy, i o rozwód postarawszy się, we dwa roki po narodzeniu Anusi za żonę pojął. Anusia wyrósłszy na piękną pannę, haniebnie wpadła w serce Tarłów, wojewodzie lubelskiemu, który nieśmiejąc opuszczać swojej babki dla pieniędzy i zapasów, a. spodziewając się lada kiedy sprawienia je’j pogrzebu, jako dogorywającej w latach, zawczasu sobie serce i rękę do przyszłego ślubu u Anusi wysługował, czyniąc jej w każdej kompanii pierwsze honory.
Na balu u Bielińskiego, marszałka wielkiego koronnego, wziął najpierwe’j w taniec sratją Anusię; udał się potem do Poniatowskiej, wojewodzianki natenczas mazowieckiej, potem Branickiej, hetmanowej wielkiej koronnej. Lecz damy urażone tem przeniesieniem Anny nad siebie, zaraz uradziły między sobą, ażeby żadna z wojewodą nieszła w taniec. Gdy tedy zapędzony do wojewodzianki mazowieckiej Tarło, odebrał od nie’j tę odpowiedź: „z kimeś WPan tańcował pierwszy taniec, z tą tańcuj i drugi“, jak był ognisty człowiek, tak zaraz obróciwszy się do kompanii, zawołał na cały głos: „będę go miał za szelmę, kto z wojewodzianką mazowiecką pójdzie w taniec!“ Wojewodzina mazowiecka, matka, baba dumna i męskiego serca, na te słowa rozkazała Kazimierzowi, podkomorzemu koronnemu, synowi swemu, aby natychmiast szedł do tańca z siostrą; — skoro z nią stanął do tańca podkomorzy, wojewoda lubelski zawołał na niego: „otóż jesteś szelma!“ Podkomorzy odbił to słowo na wojewodę, ztąd rozruch i rwetes do szpad (obaj albowiem nosili się w fraucuzkim stroju). Ale gospodarz balu surowy, pogroziwszy obiema aresztem za porwanie się do oręża pod bokiem królewskim, i za uieuszanowanie domu swego, kazał natychmiast obiema wynieść się z kompanii. Posłuszni rozkazowi, którego lekce ważyć u Bielińskiego niebezpieczno było, wyszli, a wychodząc dali sobie parol na pojedynek, który podług zmowy odprawili trzeciego dnia pod Piasecznem, o mil 3 ed Warszawy na pistolety z koni. Wojewoda zabił konia pod podkomorzym, któiy, padając na ziemię, wołał przejęty strachem, ile młody i w pierwszem*polu takowej okazyi: „kocham pana wojewodę“; za pośrednictwem sekundantów ścisnęli się na placu i z dobrą manierą rozjechali. Nim przybyli do domów swoich, już w każdym wiedziano, co się stało na pojedynku. Gdy podkomorzy stanął przed matką, chcąc ją w rękę pocałować, zamiast znaku ukontentowania, ae zdrów powrócił, odebrał od niej policzek, z takiein przywitaniem: „Wolałabym cię widzieć trupem z placu przyniesionego, ni i z taką ohydą powracającego. Ni&zów się synem moim, jeżeli tej hańby niepowetuj esz.“ Podkomorzy ledwo przez połowę czując w sobie takiej zręczności, jaką miał do oręża wszelkiego rodzaju wojewoda, nieradby się był więcej a nim kłócić; ale dla matki rad nierad musiał. Pogodziwszy się więc i pokwitowawszy z zatargi po pierwszym pojedynku, trzeba było szukać nowej do kłótni przyczyny. Tę dały paszkwile z obu stron biegające. Wojewoda srodze tchnięty honorem swojej Anusi, najbardziej w tych paszkwilach szarpanym, wyzwał powtóre podkomorzego, dawszy mu na wolą wybór placu i oręża. Podkomorzy determinował plac pod Puławami, majętnością wuja swego Czartoryskiego, wojewody ruskiego; — oręż — pistolety. Pojedynek ten niedoszedł, przeszkodzony aresztem królewskim (o który, jak mówiono, postarała się familia podkomorzego, nieufając szczęściu i widząc nioiniejszego w partym wojewodę). Pogodzili się powtórnie i przeprosili za wdaniem królewskim, przez posłanego z aresztem. Lecz to było na pozór tylko i do czasu nastrojenia pewniejszej zguby wojewodzie. Jakoż skoro tylko król wyjechał do Saxonii, podkomorzy dotąd wyzywany, wyzwał wojewodę, plac pojedynku pod Marymontem wylej nadmienionym, termin dwóch niedziel dla przygotowania się słusznego w sekundantów i przyjaciół, naznaczywszy. Na nieszczęście nikogo niebyło pod ten czas w Warszawie z familii wojewody, przeciwnie zaś z strony podkomorzego wszyscy się pozjeżdżali. Domownicy wojewody i konfidenci, przenikający rzeczy z obu stron, odradzali mu wszelkiemi sposobami, aby na ten termin niepozwalał, aby go na inny czas odłożył, aźby się w równą partyą przyjaciół i krewnych przysposobił. Ale wojewoda jak był serca wielkiego, tak niechciał słuchać żadnej perswazyi. Obrał sobie jednego towarzysza hussarskiego za sekundanta, o którym przy kilku, sługach swoich ten pojedynek odprawił. Zrobił testament i cały dom swój rozporządził. Gdy mu do siadania wyprowadzono konia, ten, lubo w inne czasy powolny, tak rżał, miotał się i nogami grzebał, że dół niemały na dziedzińcu wykopał. Mówili tedy słudzy z płaczem do pana, aby tą razą niewyjeżdżał; że oto koń miotaniem swojern nadzwyczajnein i dołem wykopanym przestrzega pana, że zginie; — lecz wojewoda niedbając na żadne prognostyki, dosiadł gwałtem konia niespokojnego. Gdzie tylko przejeżdżał przez ulice, wszędzie lud pospolity klękał na kolana i w głos Pana Boga prosił, aby Poniatowski zginął, a wojewoda zdrów powrócił. Taką miał miłość powszechną u ludzi wojewoda, a nienawiść podkomorzy, czyli raczej matka jego, którą dla ponurego wzroku i surowości pospolicie zwano gradową chmurą. Ona rej wodziła w domu i mężem rządziła; ona była główną podnietą tego pojedynku, niemogąc trawić owego twardego kąska, że syn jej w pierwszym szwankował. Zawsze mu wymawiała, iż wstyd zrobił familii owemi słowami upodlajjjccmi: „kocham pana wojewodę“; że mając więcej braci nieosierociłby domu, choćby sam zginął. Ztąd nienawiść ludu, powzięta ku matce, spływała na syna w życzeniu mu zguby. Ale się inaczej stało.
Gdy stanęli na placu, zaczęli rzecz najprzód od zwady o owe paszkwile, które dobyte z kieszeni wojewoda zatknął na szpadę, obiecując przybić je do serca podkomorzemu, lżąc go ostatniemi słowy; nieskąpił i podkomorzy dla wojewody podobnych karczemnych panegiryków, a tak cokolwiek jest w języku polskim słów uszczypliwych, obelżywych, grubijańskich, wszystkie na siebie za kolej.-j wyexpcnsowali.
Wojewoda chciał koniecznie potykać się na szpady, podkomorzy zaś nie, tylko na pistolety. Gdy tak w złości zajadając się chwilę, żaden żadnego na swoją wolą przeciągnąć nie mógł, nareszcie wojewoda pozwolił na pistolety, a pokazując serce, metę od sekundantów wymierzoną na 20 kroków, skrócił do pięciu, na której stanąwszy pieszo, wypalili obaj do siebie po dwa razy bezskutecznie, tylko któryś z nich przebiegającego przez plac pojedynku jakiegoś chłopa postrzelił w zaduią ćwierć. Wojewoda po dwoisteui wystrzeleniu, niedbając więcej na sekundantów, ani na nikogo, rzucił się z szpadą na podkomorzego, podkomorzy wzajemnie na wojewodę; po kilku sztychach i skokach ku sobie uczynionych, wojewoda pchnięty szpadą w samo serce, w słowach: OMonDieu! chwytając się ręką za bok, padł i umarł. — Podkomorzy bledniejąc powoli x rany po zebrach sobie zadanej, porwany od swoich do karety, złożony w koszarach gwardyi koronnej nad Zdrojami, lam się kurowal przez kilka niedziel.
Rozruch wielki po Warszawie, płacz pospólstwa i. przeklinanie Poniatowskiego sprawiły, ii się cała jego familia przez czas niejaki miała na ostrożności, dla tego i podkomorzego ranionego umieściła w koszarach, ażeby tam lepsze miał bezpieczeństwo od gwardyi, której wojewoda ruski, wuj jego rodzony, był generałem, mianowicie, iż rozumiano, że Tarło, wojewoda sandomirski, bliski stryj zabitego, pan burzący i zuchwały, z Mikołajem Potockim, starostą kaniowskim, w zołnierstwo nadworne możnym, szałaputem koronnym, krwią z Tarłami złączonym, na stypę za nieboszczyka wojewodę zechce zabić którego ciołka czyli Poniatowskiego (bo ciołek jest herb Poniatowskich). Długo trwało takie mniemanie, lecz nieprzyszło żadnej rozterki krwawej. Obróciły się partye do prawa, toczyła się przez kilka trybunałów sprawa, skończyła się na grzywnach i wieży, którą podkomorzy koronny przez pół roku w zamku warszawskim na górze, nie in fundo, przy balach i kompaniach wesoło wysiadywał. — Tarło, wojewoda sandomirski, w lat 6 po tym pojedynku umarł; starosta kaniowski, małym tylko straszny i pod wiechami rycerz, nigdy się na dom ę.zarloryskich i Poniatowskich, które się trzymały w kupie i znaczyły jednc’in nazwiskiem: Familia, — porwać nieodważył. Anusia, przyczyna kłótni między familiami, poszła za mąż do Węgier za grafa Esterhazego, majętnego pana. — Z Potockich, ani z Tarłów, dumnych tchórzów, żaden niemiał serca, pojedynkiem rewanżować śmierć wojewody, i tak zamachy wielkie, domową wojną grożące, powoli czas uspokoił.
Wiadomości z placu, przyniesione do Warszawy, dwoiste były: jedni mówili, że wojewoda zaślepiony passyą, nacierając bez uwagi na Poniatowskiego, z jego ręki zginął; drudzy twierdzili, że niejaki Korf, rodem Kurlandczyk, major w regimencie saskim generała Szybilskiego, Czartoryskich przyjaciel, sekundant w tym pojedynku podkomorzego, wmięszawszy się między bijących pod pozorem dodawania serca, z pod reki podkomorzego ranionego, zadał sztych śmiertelny wojewodzie. Opinia, czyniąca Korfa zabójcą, była zawsze mocniejsza, ale dekret trybunalski nieobwinił Korfa, tylko podkomorzego; lubo i to pomnażało podejrzenie, że Korf po tym pojedynku wyjechał za granicę, i niepowrócił do regimentu aż po skończonej sprawie, choć wraz z podkomorzym był do trybunału pozywany. Ponieważ ten pojedynek był publicznie ogłoszony i doniósł się aż do konsystorza warszawskiego przez rekwizycye stron pojedynkować mających, aby spowiednicy mieli pozwolenie odebrać od nich spowiedź przed pojedynkiem sakramentalną, co być żadną miarą niemogło; zatem konsystorz przeciwnie wydał rozkaz do wszystkich kaznodziejów warszawskich, aby ogłosili z ambon: iż ktoby się ważył znajdować na tym pojedynku, wpadnie w klątwę papiezką zarówno „z tymi, którzy pojedynkować będą. Lecz jakby na przekorę zwierzchności duchownej, połowa Warszawy wysypała się na niego, choć setny dla mnogiego tłoku nic niewidział. Studenci nawet opuścili tego dnia szkoły, jedni dla przypatrzenia się pojedynkowi, drudzy dla swawoli. Ze wszystkich potem, którzy biegali pod Marymont umysłem widzenia pojedynku, choć go niewidzieli, zdejmowano exkommunikę obrządkiem kościelnym w liuncyaturze i po klasztorach przez przełożonych do tego umocowanych; nikt niebyt przyjęły do sakramentów przed zdjęciem klątwy. Z studentów zaś e\kommunikę zdejmowali professorowie w szkołach batogiem boczkowskim: każdemu,“ który dnia pojedynku niebył w szkole, niewchodząc w żadne wywody, gdzie był, po siedm plag odlewanych wyliczywszy. Wojewoda niemiał żadnego pogrzebu, lubo się mocno o niego u zwierzchności duchownej starano; ciało wywiezione z Warszawy, gdzieś w dobrach schowano.
Od tej awantury zaczęła się nienawiść między domami Czartoryskich i Potockich (bo z Tarłów niepozostał tylko jeden starosta poszczyński, małej konsyderacyi). Dom Potockich złączył się przyjaźnią z dworem; dom Czartoryskich z Poniatowskimi składał przeciwnictwo. Na te dwie partye dzieliła się cała rzeczpospolita; jedna partya zwała się dworską, druga partya familii.
O gejmie walnym M9<MB.
Partya familii zawsze niszczyła sejmy. Obiedwie partye na przemianę rządziły tiybunałami, utrzymując je, albo zrywając podług okoliczności swoich interesów.
Po wielu sejmach, od początku panowania Augusta III. zerwanych, odprawiony w Warszawie roku 1746. w ordynaryjne’j kadencyi, czynił nadzieję dobremu królowi i wszystkim kochającym ojczyznę, że dojdzie szczęśliwie. Laskę marszałkowską piastował na nim Lubomirski, starosta kazimierski. Szedł ten sejm pomyślnie do ostatniego momentu, to jest niedziel sześć. Uchwalono na nim aukcyą wojska do sześciudziesiąt tysięcy, płacę dla niego obmyślono, i gdy ja£ wszystko ukończono i napisano, tak, iż niezostawalo nic więcej, tylko przeczytać cały akt sejmowy i podpisać, zaczęli się posłowie różni pojedyńczo przymawiać do konstytucyi, jeden chcąc przydać coś do niej, dmgi ująć z niej, albo poprawić; toż znowu inni wprowadzali partykularne materye, rozwodząc się z temi perorami tak długo, że już dobrze zmierzchło i czytać bez świecy niemożna było. Trzeba było koniecznie światła, które gdy kazał przynieść marszałek sejmowy, krzyk po wielu ławkach dał się słyszeć: „nieuiasz zgody na światło! sejm się powinien odprawiać w dzień!“ Kto krzyczał, rozeznać po ciemku niemożna było, ani głosu poznać z kilku ust razem brzmiącego, żeby marszałek, wielce od wszystkich poważany, mógł sprzeciwiających się do lepszych sentymentów zobligować. Po kilka razy ukazujące się świece we drzwiach izby czapkami i chustkami zgaszono. Prosił marszałek na miłość ojczyzny, kiedy się niezdało kończyć przy świecach, aby do jutra akt podpisu mógł być odłożony, który niebędzie nowym czynem, ale dokończeniem dzisiejszego. Przywodził na przykład wiele publicznych aktów i sejmików, które się zapisują pod jednym aktem, choć przez więcej niż jeden dzień ciągnione; lecz j ua to huk: „Nicmasz zgody. Sejm dziś
skończony być powinien’.“ Widiąc inarsialek, źc się darmo sadzi na racye, że już jest stryczek założony na uduszenie sejysm, Vf bokk\ sma \ vt onkośd s\ów, pożegna! izbę lenn ostatniemi słowy: „Kto temu okazyą, stet diabolus a dextris ejus.“ Król z senatem do dziesiątej godziny w noc, która była przy pożegnaniu, siedział w senatorskiej izbie, wyglądając momentu szczęśliwego owej sprzeczki o świecę załatwienia, niedoczckawszy się go, pojechał smutny do pałacu swego; i tak
ten sejm, ani zerwany, ani skończony, zgasł na świecy. Mówiono zaraz, iż to była robota Czartoryskich, którzy skiycie starali się o to, aby żaden sejm niedoszedł pod panowaniem Sasa, zachowując tę pociechę dla przyszłego, na którym się omylili, „swego Adasia, wojewodzica ruskiego.“
O a*arańe*y 1948.
W roku 1748. szarańcza z Turek czyli z Wołoszczyzny wyleciała na Ukrainę w niezmiernej liczbie, a potem się wysypała na całą Polskę, Litwę i prawie na całą Europę, gdyż o niej donoszono z Pruss, Saxonii i innych różnych państw niemieckich, żaląc się zewsząd na wielkie szkody przez nię poczynione. ]Na Ukrainie sprawiła głód, przybywszy tam na wiosnę i pożarłszy zboża jeszcze zielone; w niedostatku chleba lud pospolity żywił się żołędzią i pąkowiem drzew, ususzonem, wraz zmelonein. Pomykając się coraz dalej w Polskę, nietak szkodziła zbożom już dostaływ, jak tym, które jeszcze napadła zielone, łąkom i ogrodom, mając większy apetyt do świeżej zieleniny, niż do suchej słomy. Ciągnęła niezmiernemi tłumami na kilka mil w szerz i dłuż tak gęsto, iż ćmiła słońce nakształt chmury. Tumany te straszne następowały jedne po drugich w przedziale dni kilku. Gdzie zapadła na popas, który regularnie odprawiała o południu, bawiąc najwięcej parę godzin, tam była mniejsza szkoda; gdzie na noc zapadła, tam nierównie większa. Z noclegu nieruszała się aż po opadnięciu rosy. Padała grubo na ziemię na pół łokcia, nie żeby w tak gęstym kłębie leżała jedna na drugiej, ale niskim podlotem jedna przez drugą przeskakując. Na noclegach pokładała się cieniej, przykrywała jednak ziemię dwiema lub trzema warstwami, siadając jedna na drugiej. Zapadając na popas lub nocleg, Iliepsuła porządku lotu dla wyboru miejsca spoczynku, ale tam, gdzie się której dostało, padała: na pola, na domy, na ogrody, lia rzeki i stawy, w których tonęła. Nakształt wojska miała
przednią strai i odwód, w których była rzadsza od korpusu. Ten wzbijał się w górę swoim wierzchem na 50 łokci, a spodem dotykał do samej ziemi, czyniąc bryłę gęstą, okiem nieprzejrzany. Ślepym lotem dla swoje’j gęstości uderzała w to wszystko, z czein się potykała. Podróżny musiał przed uią chronić oka jak przed gradem, gdy jest w oczy, konie broniły swoich ustawicznem łbów kiwaniem. Trzeszczała pod nogami i kołami jak śnieg zmrożony. Z bobków jej, na stanowiskach ziemię okrywających, wychodził fetor, lecz nieszkodliwy. Trzoda chlewna jadła ją chciwie i pasła się nią. (JSiemasz złego, żeby na dobre niewyszło). Pod jesień, gdy tej szarańczy brakło na lepszem pożywieniu, obgryzała snopki na dachach i rżyska w polach. Postrzegłszy ją ludzie, zabiegali jej z kosami, siekaczami i różnemi brzękadłami, tudzież z rusznicami; brząkaniem, strzelaniem i krzykiem odwracając ją od swoich pól w inną stronę, co tylko wtenczas służyło, gdy wczas zabielono, lub gdy nie z daleka ruszyła. Jeżeli niewczas, albo już była zmordowana, padała, niezwaźając na żaden hałas. Na zimę zapuszczała ikry w ziemię w grantach piaszczystych; stara zdychała. Ciekawi, wykopawszy takie zarody, liczyli w jednym pęcherzyku po 150 ikier. Młoda szarańcza wychodziła z ziemi w Maju; póki jej skrzydła niepodrosły, pomykała się skokiem koników z miejsca na miejsce. Póki więc niedowiedzieli się ludzie, zkąd się wzięła ta młoda szarańcza, brali ją za piechotę owej pierwszej lotnej niby konnicy. Po odrośnięciu skrzydeł ulatywała sposobem pierwszej. Dwa sposoby były do gubienia młodej przed nabyciem skrzydeł: jeden, potrząsając te stada słomą i paląc, drugi, kopiąc długie rowy i napędzoną w nie szarańczę ziemią posypując. Mimo jednak tych sposobów, mnogości znajdowały się w Polsce po wielu miejscach aż do roku >1750., w którym wyginęła, to jest przez lat trzy, jużto niszczona ludzkiemi sposobami, już niewygodnym do swojej natury polskim krajem. W ziemi jednak wschowskiej, w suche piaski i gorączce dostatniej, widziałem ją jeszcze w kilku miejscach okrywającą i psującą zboża w r. 1785. Kształt tego robactwa z Turek czy Wołoszfczyzny w Polsce zjawionego, był kształtem konika polnego, „cicada“ po łacinie zwanego, długości calów trzy, miąższość pół cala, nóg sześć, skrzydeł po każdej stronie cztery, prążkami i kropkami nakształt liter greckich centkowanych, z których dziadowie i biegasi ludowi prostemu dla wyłudzenia obfitszej jałmużny rozmaite nieszczęścia wyczytywali. Kolor z wierzchu ciemnoszary, spodem jaśniejszy; w pyszczku ośm zębów ostrych; oczka małe, czarne. Zrodzona w Polsce była mniejsza, koloru i kształtu jednakowego z pierwszą.
O różnych edumnfoc/t u> rok** 1749.
1749. roku Jan Klemens Branicki, hetman polny koronny, zaślubił Poniatowską, wojewodziankę mazowiecką. Niemasz w te’in nic osobliwego: ożenił się równy z równą — lecz, iż brał ślub nie za indultem, tylko się dał zapowiadać, to osobliwość, dla której, między pany wtenczas i teraz rzadkiej, zdało mi się ten maryasz podać potomności. Za jego przykładem rzucili się panowie do zapowiedzi, lecz niedługo zaniechali. Ślub i wesele odprawiało się w Warszawie, gdzie matka panny, wojewodzina mazowiecka, ustawicznie, Branicki zaś hetman często przemieszkiwali.
Tegoż roku Adam Ignacy Komorowski, proboszcz katedralny krakowski, po Szembeku zmarłym, otrzymał nominacyą na arcy-biskupstwo gnieźnieńskie, z prymaturą korony polskiej i wielkiego księstwa litewskiego nierozdzielnie chodzące, z podziwieniem i niesmakiem wszystkich biskupów, których ta godność minęła: Mówiono, iż August król wyświadczył Komorowskiemu tę łaskę za uczynioną sobie przysługę wydaniem ze skarbu krakowskiego koron, do koronacyi tego króla potrzebowanych, których pod ten czas był kustoszem. Był pan wspaniały, urodziwy, dwór chował okazały, wino pijał stare węgierskie i gościom go nieźałował. Głos miał ogromny, przytem wdzięczny; ton kościelny i inne obrządki duchowne umiał doskonale. Jednę miał wadę, szpecącą jego figurę, że dla szkorbutu z rady doktorów żując często tytuń, wprawił się w nałóg przewracania ustawicznie językiem, jakby dużą jako sztukę w gębie mastykował, co czynił nawet przy ołtarzu, lub siedząc na biskupim tronie. W poróżnieniu panów o interes ordynacyi ostrogskiej, przeszedł był na stronę familii*, lecz niedługo odstąpił od niej i pojednał się i królem. Żył Komorowski prymasem lat 9 i coś miesięcy, przeznaczeniem (jak wielu trzyma) na praktyce od czasu niepamiętnego aż dotąd zasadzonem, niepozwalającem prymasom przeciągnąć lat dziesięciu (zostawmy to późniejszemu doświadczeniu). Umarł na gangrenę w nodze kiedyś skaleczonej, zbytkiem wina tęgiego sprawioną w Sierniewicach roku 1759. Odstąpiony od doktorów (których panowie nadaremnie trzymają nadwornych od przypadku śmierci), wezwał zachwalonego w Łowiczu bonifratra. Ten się go wyleczyć podjął. Póki rzezał zbolałe ciało, prymas nieczując bólu, wołał: „o bonus frater“; gdy mu zaś dojął do żywego/, wrzeszczał: „o malus frater“, i niemogąc wytrzymać bólu, niedał skończyć operacyi i tak przejęty do serca boleścią umarł. To o Komorowskim.
0 ordynacyi zaś wyżej namienionej będziesz miał w swojćui miejscu.
Tegoż roku 1749. w Łucku na Wołyniu odprawiła się koronacya Najświętszej Maryi Panny w kościele dominikańskim, z dawna cudami słynącej. Koronował obraz Kobielski, biskup łucki, na hakach do obrazu przyprawionych koronę na głowie obrazu zawiesiwszy, przy solennem, do takiego aktu stósowne’m, podług ceremoniału z Rzymu przysłanego, nabożeństwie, na którem, przez całą oktawę trwającem, znajdowało się kilku innych biskupów łacińskiego i greckiego obrządku, tudzież wielu prałatów, i niezmierna moc panów, pań, szlachty, szlachcianek, ludu rozmaitego płci obojéj. Assystowali tej koronacyi żołnierze % różnych regimentów, kommenderowani z armatami i kilka chorągwi polskich usarskich i pancernych w zbrojach i pancerzach. Obóz był założony na błoniach pod klasztorem za rzeką Styrem. Z armat dawano ognia w obozie, z ręcznej broni przed kościołem, przed którym w dzień koronacyi szykowały się do parady wojska. Fundatorem tej koronacyi, między wielu składkę czyniącymi, najznaczniejszym tył Potocki, wojewoda wołyński, który w niedostatku kwoty pieniężnej przysłał dominikanom znaczne srebra, aby je zastawili na pieniądze, czego oni, mając skądinąd dosyć, zażyli na rozprzestrzenienie murów klasztornych i zakupienie kilku domów
1 placów klasztorowi bliskich. Prokuratorem rzeczone’j koronacyi był Piotr Szczerbinki, przeor natenczas klasztoru, rodu szlachetnego i wielkiego rozumu, z dominikana ksiądz świecki, przez lat 18 proboszcz w Słomczynie pod Warszawą i napowrót dominikan. Ten w dziecinnym wieka piorunem zabity, od rodziców strapionych do — Łucka przywieziony i przed ołtarz Matki Boskiej złożony, podczas litanii na te słowa: „Consolatrix afflictorum“, to jest: pocieszycielko strapionych, ożył i żył do łat blisko sześćdziesiąt Sam o sobie tę relacyą wielom czynił, a prócz jego relacyi, ten cud zaraz, gdy się stał, w kronikach miejscowych był zapisany.
Tegoż roku 1749. zerwał się trybunał. Potoccy i do nich należący, mając zawziętą nienawiść od zabitego w pojedynku Tarła, wojewody lubelskiego, do Poniatowskich i Czartoryskich, jedne’m słowem familią zwanych, uwzięli się, niedopuścić żadnego deputata, stronnika familii. Prawo było starodawne przysięgać deputatom na funkcyą przy reassumpcyi trybunału w Piotrkowie w farnym kościele przed ziemstwem tamtejszem i przed nieui okazywać swoje lauda, czyli obrania sejmikowe. Podobnież familia starała się niedopuścić żadnego deputata % strony Potockich. Obydwie strony sprowadziły wielką liczbę przyjaciół, szlachty i dworskich. Podkomorzy koronny trzymał czoło w swojej pai tyi, ale pomiarkowawszy mocniejszą stronę przeciwną, przestrzeżony o zamachu na życie, umknął pocichu z Piotrkowa. Rzecz zapalczywości skończyła się na wzajemnem niedopuszczeniu żadnego deputata. Cały dzień wołając „vacat“ (było to słowo, które znaczyło, iż deputata niemasz z tej ziemi, którą sędzia ziemski z rejestru czytał, albo jest źle obrany, albo kondemnatą okryty, ) i grożąc sobie szablami dobytemi, o ciemnym mroku wyszli z kościoła i rozjechali się x Piotrkowa, gdy im ten ciołek, którego mieli apetyt zrąbać na sztukę mięsa, uszedł z placu.
O fóifyeH «rfar»«ti<ieA ar woMtM M9&0.
Pierwszy raz w Warszawie za wieku naszego widziano publiczny luterski pogrzeb. Był to generała saskiego Pepelmana, prowadzonego na wozie wysokim sześciokonnym, żałobą okrytym, z końmi w kapy tegoż koloru przybranemi, z Marywillu na Leszno, gdzie mieli dyssydenci cmentarz bez kościoła. Assystowało przed ciałem temu pogrzebowi 500 gwardyi pieszej koronnej, za którymi następowało 200 konnych z regimentu Bryllowskiego. Za ciałem prowadzono 12 armat z kilkudziesiąt puszkarzami od artyleryi konnej. Z tego składała ęię cała parada pogrzebowa, odprawiona w dzień po południu dnia 5. Marca 1750. Przy złożeniu ciała do dołu, artylerya wydała ognia z armat razy 36, gwardya piesza trzy razy. Jazda zaś siedząca na koniach młodych, niedawno z Ukrainy sprowadzonych, dawszy raz ognia, rozniesiona po polu, więcej do sprawy nieprzyszła. A lubo ten pogrzeb, niemiał żadnej assystencyi kościelnej, ani mistrza dyssydentskiego, tylko samych żołnierzy i lud cisnący się zwyczajnie na widok nowy i okazały; królowa jednak, dowiedziawszy się o nim (będąc z mężem królem natenczas w Dreźnie), jako żarliwa katoliczka i święta pani, tak mocno nalegała na Czartoiyskiego, biskupa poznańskiego, o ten pogrzeb, że musiał złożyć z officyalstwa warszawskiego Grzegorzewskiego, który na wspomnioną exportacyą dał konsens.
Tegoż roku 1750., szelągi nowe, sprowadzone z Saxonii, pod stępieni królewskim i raeczypospolitej bite, pokazały się w Warszawie, a z niej rozeszły się po kraju z ukontentowaniem publiczności, wiejki niedostatek monety tak srebrnej jak miedzianej cierpiącej. Czerwony złoty w towarze niekursował, tylko tyńfów 13, co czyniło na dzisiejszą monetę złotych polskich 16 groszy 14; w zmienianiu za monetę tylko tyńfów 12 i szóstaków dwa, wynosząc na dzisiejsze pieniądze złot. polsk. 16 grosz 1 i szeląg jeden. Tego niedostatku monety przyczyną było: najprzód odebranie królom prawa mennicy; powtóre że rzeczpospolita przez niezgody w nierządzie ostatnim zostając, niemogła przyjśdź do uregulowania i otwarcia mennicy swojej; potrzecie, że starą monetę srebrną szlachta, sadząc się w srebra w modę wchodzące, przerabiali na półmiski, puchary i inne naczynia, kotlarze zaś, groszów i szelągów miedzianych, lepszą miedź w sobie niż w blachach mających, najprędzej zażywali do łatania starych garnców i kotłów. Ubywając temi sposobami, a nieprzybywając znikąd, naturalnie niedostatek monety coraz był większy, i ten sprawił akcepcyą łatwą szelągom saskim.
Tegoż roku Jerzy Mniszek, marszałek nadworny koronny, pojął za żonę Brylownę, ministra królewskiego córkę, przykładem z Branickiego wziętym, wyźe’j wspomnionym, za zapowiedziami. Ci panowie, czyli z uszanowania praw kościelnych dawali się zapowiadać, czyli te’ź drogo opłacać indultów niechcąc, a miernie wstydząc się przez dumę panom zwyczajną, przy nich wiadomość: przy czytelnika opinia zostawiona. Ślub dawał Komorowski, prymas, w kaplicy królewskiej, przy pałacu saskim będące’j, dnia 14. Lipca.
O po»’fe tatarskim.
’Tegoż roku przybył do króla i do rzeczypospolitej poseł tatarski z oświadczeniem przyjaźni od swego hana. Wjazd jego do Warszawy był konny. Assystowała mu chorągiew lekka przedniej straży tatarów litewskich i dworzanie panów polskich. Za mm wlokła się jego czereda na koniach chudych, odziana ubogo w materye i sukna swego kraju. Mieli przy bokach szable i strzały z łukami. Lecz na audyencyi publicznej w senacie niemieli więcej, jak tylko szable. Godzien wspomnienia ceremoniał, użyty z Tatarami, wchodzącymi do senatu. Oni zwyczajem tureckim nieodkrywają głów, senatorowie zaś przy królu zasiadają z odkrytemi. Żeby tedy równe uszanowanie majestatu królewskiego wydawało się ha wszystkich głowach, we drzwiach izby senatorskiej postawieni umyślnie dla tego odźwierniowie, Tatarom wchodzącym, zacząwszy od posła, zdejmowali, a niektórym sprzecznym z bojaźni utraty, zdzierali czapki z głów, wkładając je nazad powracającym.
Z tureckimi posłami inaczej się obchodzono. Turcy zdjęcie turbanu, czyli zawoju, z głowy, wzięliby za affront. Przeto kiedy turecki poseł z swoją assystencyą wchodził do senatu, senatorowie wszyscy, za zuakiem przez wielkiego marszałka danym, nakrywali głowy, i póty z nakrytemi głowami byli, póki niewyszedł.
O aejmie eaetraordytfirttjttfjtn M9SO.
Król serdecznie pragnął, aby za jego panowania doszedł który sejm, i tak po zerwanym jednym, składał drugi. Więc i w tym roku złożył sejm extraordynaryjny dwuniedzielny w Warszawie. Aukcya wojska, tego sejmu, jako i innych, pierwszym obmiotem była. Lubo posłowie w izbie poselskiej wolnemi głosami obierali z pomiędzy siebie jednego marszałkiem, to jednak obieranie było tylko czczą formalnością, czyniącą zadosyć prawu; prawdziwe obranie marszałka sejmowego działo się przez umowę dworu % magnatami, i z tym, kogo do tej godności przypuścić mieli, co robiono na kilka niedziel przed sejmem. Umówiony do laski starał się zostać posłem z którejkolwiek ziemi tej prowincyi, na którą turnus, czyli kolej pierwszeństwa przypadała, z prowincyi wielkopolskiej pierwszy raz, z prowincyi małopolskiej drugi, z księstwa litewskiego trzeci raz obierano marszałka, i ta kolej od niepamiętnych czasów zachowana; sejmu, o którym piszę, przypadła na prowincyą małopolską. W tej najzdatniejszym do laski sejmowej zdawał się Wacław Rzewuski, pan rozumu wielkiego, łagodnego umysłu, dobra publicznego miłośnik prawdziwy, skąd miał poważenie tak u dworu, jak u familii. A że był aktualnie senatorem, wojewodą podolskim, trzeba było dla laski sejmowe’), stanowi tylko rycerskiemu służącej, złożyć z siebie godność senatorską i wnijśdź w rząd rycerskiego stanu: co też uczynił. Złożywszy województwo, został posłem. Ta sztuka utrzymania marszałkiem wojewody i sejmu przez niego, nieudała się dworowi; ledwo bowiem Sieraieński, starosta dembowiecki, starej laski marszałek, zagaił sejm, zapraszając posłów do elekcyi nowego marszałka, natychmiast dały się słyszeć liczne głosy, niepozwalające przystępu do wotowania, z przyczyny, iż między posłami znajduje się senator, który bez pomieszania stanów i szkodliwych nadal dla stanu rycerskiego konsekwencyj, w izbie poselskiej zasiadać nieinoże. Nadaremnie partya, systema dworskie utrzymać pragnąca, odpowiadała, że pan Rzewuski, po urzędownem w metryce koronnej złożeniu województwa, niejest więcej senatorem; łe tu zasiadł nie jako senator, lecz jako poseł; że wolno każdemu senatorowi złożyć godność senatorską i wrócić się do stanu rycerskiego. Pjzeciwnicy takie racye zwali obłudą; — „wiemy, — mówili — i pewni jesteśmy, że pan Rzewuski po skończeniu sejmu znowu będzie tym samym, którym był wojewodą“ (jakoż tak było). Trwała o to wrzawa przez trzy dni, w nadziei, że się uśmierzy. Na końcu trzeciego dnia przyniesiono do izby manifest o nieważności sejmu dla tego, że senator obrany jest posłem, uczyniony w grodzie warszawskim przez Wydzgę, posła bełzkiego.
Po takim manifeście reprezentacya sejmu ciągnęła się do zamierzonego kresu dwuniedzielnego. Król z senatorami do senatu, a posłowie do izby poselskiej zjeżdżali się codzień. Prawili perory, ubolewając nad nieszczęściem ojczyzny, które sami psuciem sejmów sprawiali. Naprawiwszy perorów nudnych przez kilka godzin, za. zgodą całej izby marszałek staraj laski wyznaczał po dwu posłów do szukania w murach warszawskich jmć pana Wydzgi i upraszania go: aby izbie powró-
2
eił actmtatem; lubo wiedzieli wszyscy, iż ten, przekupiony na zepsucie sejmu, zaraz po uczynionym manifeście wyjechał zWarszawy. Delegowani czynili nazajutrz raport izbie, iż po najpilniejszym szukaniu nigdzie jmć pana Wydzgi wyśledzić niemogli; i tak było codzień. Oszczercy niedosyć mieli, że psuli sejmy, jeszcze z dobrego króla komedyą stroili, zwabiając go codzień i fatygując do senatu obłudną nadzieją. Gdy wyszły dni sejmu, marszałek pożegnał izbę. Zaczął się ten sejm 4go, skończył 18go dnia miesiąca Sierpnia. W tym roku niebyło sejmu ordynaryjuego, choć być należało.
Rzecz uwagi godna, że Rzewuski, przyczyny zepsucia sejmu tego, nieuprzątnął przed manifestem, usunięciem się od poselstwa; tym krokiem byłby zepsuł okazyą do zerwania sejmu z osoby swojej, od zdrajców chwyconą; byłby ich nabawił przynajmniej mozołu do szukania innej, sobie zaś byłby przyczynił sławy wiekopomnej: — lecz to nieszczęście, że nawet u dobrze myślących ambieya przeważała nad dobro ojczyzny.
O staroście %mar**aw*him.
Stanisław Ludwik Bryl, syn ministra, wjeżdżał m starostwo warszawskie tegoż roku 1750. dnia 2. Września z pałacu saskiego do zamku w assystencyi wielkiej, dworzan, panów i karet. Czynił przysięgę przed wojewodą mazowieckim Poniatowskim, który w przemowie swojej do szlachty obecnej oznajmił: ii, ponieważ nowy starosta nieiniał lat, do tego urzędu prawem przepisanych, przeto jego królewska mość z mocy swojej przydaje mu lat sześć. Miał potem mowę nowy starosta, obracaną po kolei, do wojewody, przed którym przysięgał; do urzędników grodzkich, których postanowił; do panów i szlachty, którzy mu do tego aktu assystowali. Zaprosił nakoniec wszystkich na chleb przyjacielski, częstował wspaniale i suto w kilku salach Ha zamku. Obchodził stoły z kielichem, pijąc zdrowie goszczących, polecając się ich braterskim sercom: acz pod ten czas niebył prawdziwym szlachcicem polskim, a zatem ani bratem, chyba po chrzcie świętym. Szlachectwo jego polskie, które kapacytuje do urzędów i honorów, było zmyślone na kilka lat przed otrzymaniem starostwa warszawskiego, w trybunale piotrkowskim zrodzone przez szlachectwo Działyńskiego, podkomorzego poznańskiego, sposobem następującym.
O »*MacheetH>te Bryla.
W wdztwie poznańskiem, pow. kościańskim, jest wieś Brylewo, którą natenczas posiadał szlachcic, niezły wartogłów, nazwiskiem Gronowski. Działyński, wyżej wspomniony, szukając po kancelaryach transakcyów sobie potrzebnych, napadł narezygnacyą lat kilkaset starą, którą transakcyą szlachcic piszący się hrabia z Ocieszyna na Brylewie Bryl przedał innemu szlachcicowi, aż spadkiem, bądź sukcessyi, bądź kupna, dostała się pomieniona wieś Brylewo wyżej wspomnionemu Gronowskiemu. Uchwyciwszy pomienioną rezygnatyą Działyński, a oraz wykalkulowawszy, jak wielkie może mu przynieść fawoiy u ministra, łaskami królewskiemi władnąccgo, a chciwego zostać szlachcicem polskim (gdy przez sejmy, zrywające się, tego szczęścia dostąpić niemógł), pobiegł do Gronowskiego, dziedzica Brylewa i otworzył mu planetę, przez którą obadwa wiele od Bryla profitować mogą. Gronowski, nie w ciemię bity, upewniwszy sobie, żeby mu wieś dobrze wprzód zapłacona i po skończeniu tej kabały odrezygnowaną została, pozwolił na wszystko. To mając podkomorzy, udał się do grafa Bryla, z doniesieniem, ii wynalazł ślady, okazujące, jako niegdyś Brylowie byli szlachtą polską, i że go (jeżeli zechce) tymi śladami do szlachectwa polskiego czysto doprowadzi. Uradowany minister, przy obietnicy niezmiernych łask i swoich i królewskich, w czem też niezawiódł, prosił podkomorzego, aby podług mądrości swojej kierował rzeczy do pożądanego skutku.
Nastroiwszy rzeczy, jak iśdź miały, podkomorzy, imieniem grafa Bryla zapozwał Gronowskiego najprzód do ziemstwa, potem do trybunału, o — wieś Brylewo. Genealogie z strony grafa Biyla, przez najmędrszych wykrętaczów ułożone, dowiodły oczywiście pochodzenie Bryla, o którym mowa, od tego wyżej wspomnianego. Gronowski, dobrze zapłacony, niewywiódł prawa do wsi (którą po sprawie, od grafa Bryla, jego własnemi pieniędzmi, prezentowanemi w kancelaryi, a potem sobie obróconemi, odkupił), przegrał ją zatem. Tym sposobem graf Bryl został szlachcicem polskim, i pisał się odtąd, jak jego zmyślony przodek, hrabią z Ocieszyna Brylem. Uchodziło takie szlachectwo jemu i synom jego do różnych honorów i łask królewskich kapacytowanym aż do roku 1762., którego Poniatowski, stolnik litewski, na sejmie, wspomnionemu Brylowi, staroście warszawskiemu, zadał nieślachectwo; o czem w swojem miejscu.
2*
O trybunale i haifdn Smmgu**hu. 19X0.
Po zerwanym trybunale w poprzedzającym roku, doszedł w teraźniejszym spokojnie czasu zwyczajnego, to jest w poniedziałek pierwszy po świętym Franciszku Serafickim. Marszałkiem tego trybunału stanął zgodnie od wszystkich obrany Janusz książę Sanguszko, ordynat ostrowski, miecznik wielkiego księstwa litewskiego, kawaler orderu Orła Białego, syn Pawła, marszałka wielkiego litewskiego, który tegoż roku umarł w Czerwcu. Nic osobliwego na tym trybunale widzieć się niedało, prócz okazałości marszałka, którą wszystkich swoich poprzednich i następnych marszałków zgasił. Chował on zawsze dwór ludny, a we dwoje powiększył go, zostawszy marszałkiem trybunalskim. W Piotrkowie niezbyt figurował i niedługo w nim bawił, jako pan ruski, niemając interesów żadnych ani swoich, ani przyjacielskich, któreby utrzymywał. „VV Lublinie dopiero odkrył się z całą wspaniałością i ludzkością swoją: Stoły otwarte i biesiady dawał niemal dzień w dzień, a kiedy do tego stołu zasiadało tylko trzydzieści osób, to jużto był prywatny obiad. Poił winem węgierskim do zbytku nietylko znaczniejszych gości, ale też i dwornych, nawet i dworskich, panom swoim assystujących; w służbie zaś jego znajdujący się w trzeźwości trzymać się musieli. Miał kapelę troistą: jednę swoję własną, drugą pożyczoną od książęcia Lubomirskiego, podstolego koronnego, — te dwie kapele grały co dzień na przemianę za koleją do stołu i tańców; trzecia była uforrnowaua z dwunastu górali na dudach i bębenkach grających. Tych nieużywał, tylko czasem i na krótką chwilę, dla uciechy kompanii, i dla ocucenia swoim hałasem zmysłów jęgo, winem zamroczonych. Prócz tego po gankach w sali jadalnej byli rozłożeni waltorniści i trębacze, którzy partyami, instrumentów swoich, trąb z waltorniami niemieszając, za kaźde’m zdrowiem spełnianem vivat wytrębowali. Na ostatku był dobosz, który na dwóch kotłach przy fraktowaniu kapeli rozmaite sztuczki muzyczne z partytury solo wybijał. Ten także, jako i górale, rzadko bywał używany. Kiedy się znajdował w małej kompanii w pałacu swoim (co się rzadko trafiało), wtenczas najmilsza jemu była muzyka dwóch skrzypków i basetlisty. Sam mało tańcował i to dla honoru jakiej damy; — najwięcej bawił się kielichem i śmieszkami z jakich bagateL — Miał takie ten zaszczyt, że oprócz garnizonu gwardyi pieszej koronnej, zwykle trybunałom assystującego, przydano do jego assystencyi kilkadziesiąt piechoty z regimentu buławy polnej koronnej. Prócz tego żołnierstwa komputowego miał swoją dragonią nadworną. paradnie umundurowaną, i chorągiew „Węgrów, Potockiego, starosty tłómackiego, nadworną. Jeden oficer od każdego z tych korpusów odprawiał przy boku jego dzienną służbę ordynansa, czego innym marszałkom nieczynili, tylko podoficerowie. Nieinieli sobie komputowi oficerowie za podłość, być na ordynansie u niego; — sute stoły dla wszystkich dzień w dzień i hojne podarunki znęcały ich do jego boku. Pierwszą straż główną przy bramie dziedzińca trzymali Węgrzy; drugą, przed pokojami, piechota buławy polnej; trzecią, dragonia jego nadworna, w sali przedpokojowej; — zgoła wszystko po królewsku. Gwardya zaś koronna pilnowała ratusza: — w dni jednak godowe, kiedy książę miał mieć ogień żołnierski, przychodziła i ta przed jego pałac. Tam huczały, najprzód za zdrowie królewskie, potem innych panów, arinaty i moździerze, toż karabiny, począwszy od obiadu, do późnej nocy. Wiarusy uiegniewali się o takie mozoły; — karmiono ich przy tej pracy chlebem i mięsem, chłodzono zmordowanych obficie piwem i oprócz tego. każdemu strzelającemu dawano dzienny żołd — oficerom zaś komenderującym do ognia, podarunki w zegarkach, tabakierkach, albo ładunkach dukatowych.
Co zaś do sądzenia, tem się niezatrudniał; — przybywszy na ratusz na jaki kwadrans, oddawał laskę marszałkowską deputatowi starszemu, pod pretextem słabości powracając do pałacu, w którym się zwykłemi rozrywkami swemi — kielichem i kapelą — zabawiał.
A jednak żaden z marszałków niebył nad niego mocniejszy w utrzymaniu sprawy w protekcyą wziętej. Mało który deputat z ruskich był, żeby od niego nietrzymał wsi dożywociem w ordynacyi; inni, hojnością podarunków ujęci, kreskowali za jego stroną; — zgoła, wszyscy go respektowali, bo wszystkim dobrze czynił, wszystkich kapłował szczodrobliwością swoją. Tej jednak mocy marszałkowskiej► mało używał, z trudnością wielką interesując się za kim serio. Dla naprzykrzających się częste bilety do izby pisał, i wyrazami jak najmocniej obligująccmi, ale te nic nieważyły. Komu chciał usłużyć, używał do tego innych środków, osobistością nalegając i obietnicami do ucha łask swoich niepłonnych. Ten tylko raz jeden w całem życiu swojem służył dobru publicznemu, prócz którego oko ludzkie niewidziało go na żadnej funkcyi. Zanurzony w próżnowaniu, rozrywkach i pijaństwie, domowemi nawet interesami nielubił się zatrudniać, poleciwszy o tem staranie kommissarzom i plenipotentom. Mieszkał pospolicie w Dubnie, przejeżdżając się czasem do Lubomirskich, krewnych bliskich swoich. Zonę miał piękną panią i wspaniałą, Denhofównę z domu, wielkiej także fortuny dziedziczkę. Lecz jakimsiś wstrętem, wkrótce po ożenieniu, do nie’j i do wszystkich kobiet przejęty, niemieszkał z nią, lubo na oko, ze swawoli pustej, nie z podniety miłosnej, umizgał się do białej płci i koperczaki natrętne stroił, aż do urazy wstydu. Obmiotem passyi jego był jakiś hoży młodzieniec, na którego wysypywał niemal wszystkie skarby swoje. Ten władał sercem jego, odzierał ksiąźęcia z pieniędzy, z klejnotów i z tego wszystkiego, co mu się podobało. Nic niepowściągło faworyta od takowych grabieży, tylko jedna bojaźń odwrotu szczęścia, na niebezpiecznych fundamentach stojącego. Choć jednak wypadł z łaski faworyt, odchodził ze wszystkim nabytkiem; — przeto każdy, który wpadł w to szczęście, uwijał się rączego z łaskami ksiąźęcemi, póki pole przepiórce służyło. Wielu z tych faworytów wyszło na słusznych obywateli i majętnych panów. Jeden tylko, Kazimierz Chyliński, doznał losu przeciwnego; — odarty ze wszystkich zbiorów, okuty w kajdany, i do gdańskiego cuchthauzu odesłany, w którym pokutował lat dwanaście; — wypuszczony ztamtąd, ale do majątku nieprzypuszczony, po śmierci Pawła Sanguszka, marszałka w. ks. litewsk., ojca ordynata, który to ojciec wstręt czyniąc synowi do podobnych faworytów i chcąc go nakłonić do mieszkania z żoną, taki bankiet sprawił Chylińskiemu. Ale to nic nienadało: — sprowadzona żona do Dubna, nieodbierając od męża żadnych dowodów małżeńskich, prócz jednego „dzieńdobry“ zrana, a „dobranoc“ na wieczór, pomieszkawszy przy nim w osobnych appartamentach z pół roku, odjechała nazad do swego Baranowa, z którego była sprowadzona. Ojciec nieśmiał syna ostrzej gromić, obawiając się, aby, wziąwszy go w kuratelę, — sposób jedyny do powściągnienia jego rozpusty — niedał pochopu Lubomirskim do wydarcia mu ordynacyi, jako sukcessorom prawym do całej fortuny po fyin Sanguszku bezdzietnim, gdyby przez kuratelę uczynionym był niezdatnym do rządzenia się. Cała ordynacya ostrogska i inne wielkie dobra dziedziczne spadły na Janusza po matce, z domu Lubomirskiej. Ojciec Paweł był ubogi, lubo książęcej dawnej familii. Syn po śmierci matki odziedziczywszy wszystkie dobra, uczynił donacyą ojcu księstwa zastawskiego, które posiadają dzisiejsi książęta Sanguszkowie, bracia Janusza, społeczni z Łabęckiej, powtórnej żony Pawła. Z tych przyczyn ojciec dyssymulował synowi, i ledwo ten raz jeden odważył się zażyć surowości w porwaniu Chylińskiego i zgromieniu syna, czego zręcznie użył, otrzymawszy najprzód od syna, rózgami nastraszonego w pokoju zamkniętym, komendę na piśmie nad garnizonem dubieńskim i rząd nad całym dworem. To zrobiwszy, zaprosił do siebie Chylińskiego, i tak z nim, jako wyżej, postąpił. Rozpustny książę Janusz aż do śmierci ojca nicmiał żadnego faworyta jawnego i kosztownego, jak przed tein nastraszeniem, tylko sekretnych; ale po śmierci tegoż znowu ich miewał, wyjąwszy trybunał, któremu faworyta w Dubnie zostawionego niepokazał, utrzymując w takiej figurze, jak pierwszych, w czem miał gust zaślepiony. Księżna żona, za życia Janusza sekretna, a po śmierci jego długo jawna wdowa, chcąc przynajmniej przed śmiercią skosztować małżeńskiej rozkoszy, poszła sześćdziesiątletnia baba za Rogalińskiego, młokosa w zakonie jezuickim, który po rozsypaniu zakonu, niemając więcej ochoty do duchownego stanu, udał się był do jednej panny z frauencymeru księżnej, prosząc o nię za żonę. Ta zaś, myśląc już dawniej
0 Rogalińskim, odesławszy pannę co prędzej do rodziców, sama mu rękę do ślubu, w Gdańsku natenczas mieszkając, ofiarowała. Niepoprawiła sobie losu, na wdowi stan przez całe życie ją wskazującego; — Rogaliński, bujak młody, zostawszy panem, babę przy szczupłych dochodach osadził w Warszawie, tak, iż nieraz krawcowi niemiała czem zapłacić od roboty milionowa pani Sam, pod pozorem rządu w dobrach, zabierał z nich wszystkie intraty, hulał z przyjaciółmi, i trzymał młode stworzenia, które księżną jejmość staruszkę w obowiązkach żony wyręczały, a ta w Warszawie usychała z żalu, aż też uschła
1 umarła, zostawiwszy przestrogę podobnym sobie paniom, aby się na młodych golców niełakomiły. Ten maryasz trafił się pod panowaniem Stanisława Augusta, około roku 1780., lecz tu go umieściłem dla związku rzeczy.
O obradach.
Za laski tegoż książęcia Sanguszka, jakiś człowiek niewiadomy, poprzerzynał po twarzach i ręku obrazy u dominikanów dyspensatów i u karmelitów w kościele w Lublinie. Postrzeżono te kresy w obrazach dnia 4. Maja roku 1751. Szukano złoczyńcy, ale nieznaleziono. Musiał być jaki hussyt sekretny, który taką szkaradę obrazom zrobił.
O sejmie M7&9. w €lrof!ttie.
Sejm ordynaryjny sześcioniedzielny w roku 1752. w poniedziałek po Śtym Michale według zwyczaju zaczęty, ciągnął się cztery niedziele, zerwany przez Morskiego, posła sochaczewskiego. Zerwanie tego sejmu, jako i innych poprzedzających, przypisywano Czartoryskim, według wierszyków prostych, po tym sejmie rozrzuconych:
Oj Polacy, Polacy, coście uczynili?
Czarci sejmu nicchcieli, Czarci go iii wzięli.
O grogznch nowych.
Gdy się nadał dobrze pierwszy kurs szelągów w r. 1750. z Saxonii do Polski przysłanych, sprowadzono znowu w roku 1752. grosze miedziane. Te tak łatwy miały kurs, jak i szelągi; — a gdy niemal cała Polska nieini zasypana była, już ich nierachowano, kupując co, albo przedając, tylko waźouo; odliczywszy jedne-dziesięć złotych, drugie sypano na wagę, do równości pierwszych, i tak. postępując a i do przeważenia całej kwoty, jaką kto miał liczyć. Kupcy po sklepach mieli gotowe ładunki od dziesięciu złotych, w papier lub bibułę pozawijane, w których brakowało zawsze dwóch albo trzech groszy, które detruszkowali za papier i za pracę. Wolał każdy, biorący kilka dziesiątków, przyjąć tę małą szkodę, niż się mozolić nad rachunkiem i ręce brudzić miedzią, zazwyczaj smolącą. Gdy kto przedał na rynku rzecz jaką znaczną, np. furę jeduę i drugą zboża, albo wołu, albo konia, niezgodziwszy się z kupującym na złoto lub białą monetę, albo, choć się ugodził, ale kupujący, wziąwszy rzecz, innych pieniędzy nieiniał, i kupionej rzeczy oddać niechciał, to przedawca za kilka fur zboża, przywiózł do doinu groszów furę; lub za konia, albo wołu, sakwy miedzi na plecac h.
O Sulerzyckim atraeonym Ś9S9.
Jędrzej Sulerzycki, rodem z województwa rawskiego, człowiek zuchwały i gwałtowny, podczas wojny między Maryą Teresą i Augustem III. królem polskim, z jednej, a Fryderykiem II. królem pruskim, z drugiej strony, toczącej się, służył rotmistrzem królowi polskiemu w pułku Bartoszewicza, sławnego swoich czasów wojownika. Po skończonej wojnie i wziętym pułku, udał się w służbę rzeczypospolitej, gdzie także był rotmistrzem w przedniej straży, a towarzyszem znaku pancernego. Ożenił się potem z wdową Młodzianowską, z okazyi którego ożenienia zabrnął w wielkie kłótnie z Młodzianowskimi o sukcessyą czyli fortunę, nieprawnie posiadaną. Miał na sobie kilka kondemnat, tak w tym procesie, jakoteż z innych jego gwałtowności na niego spadłych, z któremi Młodzianowski jeden wybrał się do Piotrkowa na reassumpcyą trybunału, przeszkadzać Sulerzyckiemu do przysięgi na funkcyą, deputatem z rawskiego za faworem przemocy mimo kondemnat zarzuconych, obranemu. Pewny Sulerzycki przeszkody od Młodzianowskiego, dobrał sobie partyą ludzi gwałtownych i rębaczów dogodnych, za pomocą których postanowił, co bądź to bądź, utrzymać się deputatem. Niebył i Młodzianowski bez przyjaciół, między tymi zaś był Rudziński, wojewoda mazowiecki, stary żołnierz i niegdy regimentarz, który nie tak siłą, jak powagą, ile przy prawic, pod kondemnataini będących od wszelkich funkcyj publicznych wyłączającem, spodziewał się zgasić imprezę Sulerzyckiego. Gdy przyszła wokanda na województwo rawskie i Sulerzycki zabierał się do przysięgi, ledwo Młodzianowski odezwał się przeciw niemu z kondemnataini, Sulerzycki z partyą swoją rzuaił się do szabli, zrobił tumult i zamieszanie w kościele, Młodzianowskiego zrąbał ledwo nie na śmierć, partyą jego rozproszył, na wojewodzie, starcu pochylonym i między ławkami schronienia szukającym, szubę w kilkoro przeciął. Uprzątnąwszy tym sposobem przeszkodę, Zarembę, sędziego ziemskiego sieradzkiego, także starca poważnego, wielce od największych panów z przyczyny głębokiego rozsądku i biegłości w prawie szanowanego, obłożywszy plagami, do dyktowania sobie roty przysięgi przymusił, i położywszy jednę rękę na Ukrzyżowanym, w drugiej trzymając szablę skrwawioną, przysiągł na świętą sprawiedliwość. Tak utrzymawszy się deputatem, poszedł z drugimi na ratusz, wotowałna marszałka, którym tego trybunału stanął Karwicki, regent koronny, pan niewielki, ale powagę prawa utrzymać umiejący. Nazajutrz, gdy deputaci zeszli się na ratusz, przełożyli Sulerzyckiemu, ii lubo wczoraj wotował na marszałka, to jednak niestanowi prawności jego funkcyi, gdy wiadomo wszystkim, że kondemnat zarzuconych niezniósł z siebie legalnie, tylko je gwałtem przytłumił: póki ich tedy niezagodzi i niezałatwi dobrym sposobem, zasiadać z nimi niemoże; a zatem prosili go
0 ustęp. On w mniemaniu, że tylko chodzi o kondemnaty, wyszedł bez sporu, obiecując wkrótce oczyścić się z nich. Lecz skoro uczynił krok za drzwi, warta w przysionku zasadzona porwała go i zaprowadziła do kordygardy. Nieszarpał się, ani niebronił, ile że tego dnia niemiał przy boku tylko lekką karabelkę, którą mu najpierwej przy chwytaniu odebrano. Trzeciego dnia przyniesiono mu dekret śmierci, niewyprowadzając go zwyczajem innych kryminalistów do słuchania onego w izbie sądowej, a to wszyetko dla odsieczy jakiej, której się obawiano. Po przeczytaniu dekretu dysponował się na śmierć z przykładną skruchą, i dał szyję pod miecz katowski; ścięty w kordy gardzie dodnia przy pochodniach. Co tylko był porwany z ratusza, brat jego rodzony Sebastyan udał się do Grodna do króla, tam natenczas agitującemu się sejmowi przytomnego, dla wyrobienia bratu glejtu, czyli listu żelaznego, i powrócił z nim trzema tylko godzinami po ścięciu brata; — w tak krótkim czasie obrócił z Piotrkowa do Grodna i napowrót, mil przeszło 120 zrobiwszy. Dekretowano z nim razem pod miecz Trzcińskiego, podczaszego rawskiego, Bębnowskiego, Chojeckiego, Rapackiego i piątego któregoś, lecz tego nazwiska niepamiętam, i pięciu innych na grzywny i wieżą roczną in fundo, — lecz ci wszyscy umknąwszy z Piotrkowa z gorącego prawa, zaraz po wzięciu Sulerzyckiego, relewowali Się na następującym trzecim po tym trybunale, za wdaniem się za nimi różnych panów, na grzywny i wieżą górną osądzeni.
Karwicki, tą surowością, na Sulerzyckim wykonaną, uczynił sławną funkcyą swoję marszałkowską, przywrócił powagę
1 respekt reassuinpcyom tiybunałów, tak, ii przez kilka lat następujących nikt nieśmiał popierać szablą legalności swojej do funkcyi deputackiej.
Gdy tenże Karwicki jednego razu w Białymstoku u Branickiego, wielkiego hetmana koronnego, siedział przy stole,
Leon Sulerzycki, najmłodszy brat Andrzeja, w Piotrkowie straconego, pod ten czas pokojowiec hetmański, obyczajem owych czasów, służąc z talerzem do stołu, pchnął się nożem w rękę, i natoczywszy krwi na farfurkę, podał ją Karwickiemu, mówiąc: „naści Karwicki, nasyć się krwi naszej!“ — za co hetman porwanemu kazał wyliczyć sto batogów.
Było tych Sulerzyckich pięciu braci, wszyscy, jeden w drugiego, dorodni i zawołani zuchterowie. Jeden z nich, Józef, zabił, upiwszy się, Biernackiego w Dusznikach nad Wartą, gościem u niego będąc, dosiadłszy konia, na pożegnanie wypaliwszy z pistoletu i postrzeliwszy Biernackiego w nogę, z którego postrzału trzeciego dnia umarł. Mestracił za to zabójstwo głowy, tylko wieś, zabitego braciom przysądzoną; — sam zaś Sulerzycki, prócz wsi straconej, na złapanie i ucięcie głowy dekretowany, tułając się lat kilka po te’m zabójstwie między przyjaciółmi, umarł śmiercią przyrodzoną.
O orayttntsyi ottrogsliiej.
Ordynacya ostrogska, inaczej dubieńska, fundowana od książęcia Ostrogskiego, składała się z tysiąca wsi i pięćdziesiąt dwóch miast i miasteczek po nazwiskach swoich z dokładem powiatów, w któiych leżały, podanych do grodu i do wiadomości publicznej w taryfie wydrukowanej w czasie rozterków o tęź ordynacyą wszczętych między panami koronnymi i litewskimi. Inne dobra tej ordyuacyi były stołowe ordynata, drugie rozdawane między szlachtę dożywociem, i obowiązkiem płacenia pewnych summ na milicyą ordynacką, której fundator naznaczył 600 głów, na każdą potrzebę rzeczypospolitej stawać mających. Ta milicya składała się z piechoty i z dwu chorągwi konnych; jedna była husarska zwana złotą, druga lekka, zwaną białą. Porządek następstwa na tę ordynacyą po wygaśnięciu linii męsk, iej książąt Ostrogskich (która zgasła na samym fundatorze bezdzietnym) spadał na książęta Zasławskie, a po tych mieczu także zgasłym, na kądziel, a po zgasłej kądzieli tego domu, fundator tęź ordynacyą legował kawalerom maltańskim. Ta ordynacya, na kilku sejmach za życia fundatora popierana, nieotrzymała approbacyi, ale zawsze w recess do innego sejmu odłożona.
Z tego powodu Janusz książę Sanguszko (o którym wyżej), ostatni sukcessor po kądzieli z Lubomirskiéj, posiadacz tejże órdynacyi, nieinając jej za taką, jako nieapprobowanej, ale za dziedziczne dobra, postanowił za życia swego z warunkiem jednak posiadania do śmierci, rozdać ją i rozprzedać między krewnych i nickrewnych, a to dla zgarnięcia wielkich sumin i zaspokojenia niemi po części niezmiernych długów, w które zabrnął. Uczynił tedy generalną donacyą rozmaitych dóbr rozmaitym głowom, aktem jednostajnym w grodzie sandomirskim roku 1752. Przyjęły tak;j donacyą różne znaczne familie: Czartoryscy, Lubomirscy, Małachowski, kanclerz wielki koronny, Poniatowski i bardzo wiele innych znacznych i nieznacznych, ale pieniężnych. Gdy się ten nowy fenomen zjawił na polskim horyzoncie, panowie, którzy do niego niewchodziK, zebrawszy się we Lwowie, najpierwszy przeciwko donacyi sandomirskiej w roku 1754. zanieśli manifest, jako o fundusz rzeczypospolitej, przez książęcia Sanguszka i donataryuszów rozszarpany. Za przykładem lwowskich obywateli, poszło wiele innych województw. Branicki, hetman wielki koronny, uznawszy się być stróżem najczulszym całości dóbr rzeczypospolitej, Dubno, stolicę órdynacyi, żołnierzem komputowym zajechał, donataryuszów z dóbr, za kontraktami arędownemi już poosiadanych, powyganiał. Ztąd wrzawa powszechna w koronie i Litwie, manifesta, remanifesta, listy wzywające do ratunku jednej strony przeciwko drugiej, pisma publiczne, ważność i nieważność transakcyi sandomirskiej dowodzące i materya do zrywania sejmów nagalona. Król był natenczas w Saxonii. Przybywszy do Polski, przyjął stronę obrońców órdynacyi. Komorowski, prymas, trzymał za donataryuszami, ale niedługo odstąpił i jedno rozumiał z dworem.
Zaczął się sejm ordynaryjny w Warszawie, którego materyą pierwszą była ordynacya ostrogska. Niedługo trwał; — donataryuszowie zerwali go w kilka dni po zaczęciu, przez obawę, aby nieapprobował órdynacyi, a tym sposobem ich donacye zniszczone niezostały. Instrumentem do zerwania obrali i przekupili Michała Strawiriskicgo, stolnika i posła powiatu starodubowskiego.
i 9 & 4.
Po zerwanym sejmie król wydał administracyą do dóbr ordynackich, uczyniwszy administratorem Szołdrskiego, wojewodę inowrocławskiego, generała wielkopolskiego, pana liiestronnego, przydawszy mu kilku kommissarzy do rządzenia dobrainL Sanguszko, wyzuty z dóbr, szukał klemcncyi u króła i u hetmana, nieodstępując jednak od donacyi raz uczynionej. Zmiłowali się nareszcie nad nim panowie przeciwni, mianowicie hetman, a król, jako pan dobry, polskich zaś interesów mało pojmujący, pozwolił na wszystko, Czego po nim żądano. Rewokował administracyą, hetman wojska z ordynacyi wyciągnął, więc znowu książę Sanguszko stał się jej panem. Donataryuszowie zaś, wypłoszeni od hetmana, więcej w nią wkraczać nieśmieli, i tak ta burza, kilka lat kłócąca panów, ustała. Po śmierci Sanguszka, pod panowaniem Stanisława Augusta, sejmowym wyrokiem ordynacya pomieniona została podzieloną na kilka przeorstw kawalerów maltańskich, na regiment pieszy nowy, który dano książęciu Kalktowi Ponińskiemu, i na dziedziczne dobra, z miastem Dubnem oddane książęciu Lubomirskieinu, Sanguszko wi krwią najbliższemu.
O pośMe tttrecMtn.
1755. roku stanął w granicach polskich ostatnich dni miesiąca Lutego poseł turecki, z oznajmieniem O wstępie na tron ottomański nowego sułtana i z oświadczeniem jego przyjaźni ku królowi i rzeczypospolite’/ polskiej. Odprawił audyencyą swoją najprzód u samego króla w pałacu saskim, a potem w senacie w zamku około ostatnich dni Maja lub pierwszych Czerwca w Warszawie, do której wjechał zwyczajem swego narodu konno, w assystencyi swoich Turków po podróżnemuubranych, za któremi szła kareta poselska w kilka koni zaprzężona. Był to zaś wóz prosty, jak nasza bryczka furmańska, ponsowem suknem aż do szynklów opuszczonem przykryty, za którym wlokła się reszta motłochu tureckiego w krótkich sieriniężkaćh z piersiami rozmamanemi, w szerawarach płóciennych, w zawojach’ brudnych. Sam poseł, poważny starzec z brodą siwą i kilku innych przy nim, był dobrze ubrany, siedział na koniu siwym, nie wielkim, sprawnym, w bogałem siedzeniu z buńczukiem u łba. Konwojowały go dwie chorągwie polskie przedniej straży, jedna przed nim, druga za jego czeredą wolnym krokiem postępując. Zajechał do pałacu hetmana wielkiego koronnego, zkąd po przywitaniu zaprowadzony był do kwatery dla siebie wyznaczonej.
Gdy w kilka dni odprawiał audyencyą u króla i senatu, nie jechał na swoim koniu, ale na królewskim bogato i kosztownie ubranym. Niemiał przy sobie wtenczas owej hałastry, tylko kilku ministrów, także na królewskich koniach paradnie ubranych siedzących. Assystowali mu dworzanie od wszystkich dworów w rzędach sutych i na dzielnych koniach. Od bramy dziedzińca do pokojów królewskich stała gwardya piesza koronna we dwa rzędy po każdej stronie uszykowana dawaniem ognia trzykrotnie momentalnego, wjeżdżającego w dziedziniec posła salutująca. Gdy zaś powracał od króla, taż gwardya sypała ogniem ciągłym, po niemiecku Lauffeuer zwanym, który szedł po żołnierzach za koleją nieprzerwanie do trzech wystrzałów od każdego, i wydawał huk grzmotu długiego.
Po audyencyi królewskiej miał audyencyą w senacie, na którą wjeżdżał z takąż jak do króla paradą, wyjąwszy strzelanie.
Bawił w Warszawie blisko trzech niedziel podejmowany kosztem rzeczypospolitej od wstępu w granice polskie, aż do wyjścia z nich. Panowie pierwszej rangi zapraszali go na obiady i obsypywali na przepych różnemi kosztownemi podarunkami; on zaś nawzajem oddarowywał się lulkami, cybuchami, kapczuchami, t. j. workami do tytuniu, i tytuniem. Królowi w podarunku od sułtana przyprowadził trzy dzielne konie z bogatemi siądzeniami i kilka makat, czyli obiciów ściennych kosztownych. Wziął zaś od króla nierównie kosztowniejsze podarunki w naczyniach stołowych, w ruchomościach rozmaitych srebrnych, złotych i porcellauowych dla sułtana i dla siebie. August albowiem, monarcha, wspaniałością i hojnością celował między wszystkimi monarchami współczesnymi.
Wzajemnie od króla i rzeczypospolitej wyprawiony był do Turcyi z powinszowaniem tronu nowemu sułtanowi Jan Mniszech, podkomorzy litewski, ostatnich dni Października w roku tymże.
Wyprawa tych posłów wzajemna między Turkami i Polską za kaźdem wstąpieniem na tron nowego monarchy, początek wzięła od traktatów karłowieckich i trwała aż do początków Stanisława Augusta, który wyprawił w poselstwie do Turcyi z oznajmieniem wstąpienia swego na tron, Alexandrowicza, szambelana swego. Ten długo w Stambule niebył za posła uznany, ani Poniatowski za króla polskiego, lecz za uzur-. patora tronu, aż po konferencyi (o której będzie w swojem
miejscu), nloli za wdawaniem się Rossyi, dostąpił audyencyi. Tai Rossya przemożna, wymusiła na Turczynie, że przysłał do Stanisława Augusta swego posła, i ten był ostatni, którego widziała Polska, granicami od sąsiedztwa z Portą później odsunięta.
O tnojnłe ogranicznéj 8ietMmioleh*i&J.
Ta wojna, siedm lat prowadzona, zaczęła się 1756. roku. Tej wojny, jako zagranicznej, tyle dotknę, ile skutków jej doznała Polska; gdyż nieprzedsięwziąłem opisać dziejów Europy, ale tylko Polski, kochanej ojczyzny mojej, a to tylko tyle, iłem przez wiek mój zaznał i napatrzył się rozmaitych jej przygód, zostawując ogrom i całość histoiyi piórom doskonalszym.
Fryderyk II. król pruski wtargnął do Saxonii pod pozorem przemarszerowania do Czech około Września w roku 1756.; lecz gdy się w niej zaczął rządzić po nieprzyjacielsku, werbunkiem, furażami, kontrybucyami, zabieraniem intrat elektorskich i innemi uciążliwościami, okazując jawnego nieprzyjaciela, wówczas król polski zostawiwszy w Dreźnie królową małżonkę i całą swoję familią, sam ze 14 tysięcy wojska swego saskiego okopał się w obozie pod Pirnau. Wtenczas król.pruski bawił się w Lipsku. Niezdążył król polski opatrzyć się w żywność i inne wojenne potrzeby przed rączym nieprzyjacielem, który wnet opasał go do koła ogromnein wojskiem swojem; dla tego te’ż król polski, ściśniony głodem, musiał się poddać, wymówiwszy sobie, aby mógł wolno przejechać do Polski, gdzie bytność jego na sejmie, w tym roku przypadającym, potrzebną była. Chętnie na to król pruski pozwolił; — wypuszczonego polskiego króla kazał pod swoim konwoj«m przeprowadzić przez Szląsk aż do granic polskich; wojsko zaś jego zabrał i między swoje regimenta podzielił, a całą Saxonią, ogołoconą z żołnierza, opanował. Królowa z familią została w Dreźnie w mniemaniu, że jej przytomność przynajmniej to miasto od exorbitancyi i uciążliwości obroni. Umarła tam, drugiego roku zaczętej wojny, z żalu, pobożna i święta pani, bez ucisku duszy, niemogąc patrzeć na ucisk ludu i rozpustę, która nawet do jej frauencymeru dosiągnęła, wciągnąwszy niektóre damy dworskie w serwitoryat sekretny osławionej Krepsowej.
O Jkr»M ar Ifamaurfe.
Król przybył do Warszawy po czasie sejmowi należącym. Uniwersały na sejmiki podług zwyczaju wydane były z Drezna pod datą warszawską (jaką dawano wszelkim instrumentom królewskim, z Saxonii wychodzącym), a to poniekąd bez fałszu, ponieważ pieczęci do nich i podpisy pieczętarzów dawano w Polsce, a do metryk wciągano w Warszawie; tym sposobem prawdziwe było datum „Varsoviae, — datą, przed zaczęciem wojny niespodziewaną. Gdy się zatem zjechali do Warszawy senatorowie i posłowie na dzień sejmu, a króla niebyło, Komorowski, prymas, zaproszonych do swego pałacu i uczęstowanych podziękowaniem, za pilność około dobra publicznego pożegnał i do Skierniewic odjechał. Niemiała rzeczpospolita szkody na tem, że sejmu niebyło; — chociażby był, zerwanoby go, tak, jak inne wszystkie. Od tego czasu mieszkał król ciągle w Warszawie, aż do skończenia wojny i uwolnienia od wojsk pruskich Saxonii.
Urzędy i starostwa dotąd darmo dawane, zaczęły być przedawane więcej dającemu. Graf Bryl, minister, i zięć jego Mniszech, wymagali od konkurentów znacznych summ, udając, że król potrzebny, jakoż takim był w samej rzeczy, niemając żadnych dochodów z Sasonii, od króla pruskiego opanowanej, a z dóbr stołowych polskich nie więcej nad sześć milionów złotych polskich, ledwo na kuchnią wystarczające. Lecz pewniejsza jest, że pieniądze, od przywilejów zdzierane, spływały do szkatuły grafa Bryla, o czerń król niewiedział; — bo na cóż tak wielkie miliony długów, jakie się po jego śmierci pokazały i obciążały następców elektorów, jeżeli pieniądze panów polskich szły do skarbu królewskiego, i czemu Bryl, wraz z królem’ z intrat złupionych w Saxonii, przy rozrzutności swojej, żadnych długów na swojej substancyi niezostawił? — Szemrano o to zdzierstwo na Bryla i Mniszcha, uieposądzając króla, którego umysłu wspaniałość całemu narodowi dobrze znajoma była.
Tegoż roku w Grudniu pojmano w Warszawie człowieka, o którym mówiono, żc był przysłany na podpalenie magazynów rossyjskich i zgładzenie króla i grafa Bryla, co fałszem być musiało, ponieważ w tyui roku żadnych magazynów rossyjskich niebyło w Polsce i Litwie, ani wojska rossyjskiego. Było jednak coś podobnego do drugiego punktu, ponieważ król po uchwyceniu tego człowieka przeniósł się z pałacu swego do zamku, jako miejsca bezpieczniejszego; warty zaciągały na straż królewską z ostremi ładunkami i armaty tak około zamku, jak około pałacu pozataćzano; — taka ostrożność trwała kilka niedziel, po której król powrócił do pałacu i rzeczy wróciły się do pierwszej spokojności. Jeżeli był jaki zamach, to najpewniej na porwanie grafa Bryla i uwiezienie go z Warszawy, którego rząd pruski żądał dostać w ręce swoje, dowiedziawszy się z archivum drezdeńskiego, że ten minister wciągnął pana swego w allians z Maryą Teresą, cesarzową, przeciw królowi pruskiemu, na wydarcie mu Szląska, a który zamach monarcha, na wszystkie strony obrotny, uprzedził zajechaniem Saxonii i wpadnieniem do Czech. Minister tedy bojaźliwy, żeby kogo z Polaków niewzięła pokusa, porwaniem jego przysłużyć się rządowi pruskiemu, udał przed nimi, iż wraz z nim jest gaz na życie królewskie; — dowiedziawszy się zaś lepiej, iż żądanie króla pruskiego niebyło takie, uwolnił od bojaźni i króla i siebie. Co do owego człowieka złapanego, tego nikt niewiedział, czy był, czy niebył; rzecz została w ciemności przed okiem publicznem.
O kaiąięcin Sulkowskim.
Sułkowski, ojciec czterech synów, Augusta, Alexandra Franciszka i Antoniego, niegdy przed grafem Brylem minister Augusta III., znienawidzony od królówe’j za to (jak powiadano), że dla uniknienia sypiącego się na świat licznego potomstwa,. doradzał królowi używanie metres, i za jej naleganiem dysgracyonowany, mając wielkie dobra, okupione w WielkiejPolsce po Stanisławie Leszczyńskim, królu polskim wygnanym, mieszkał w Rydzynie, miasteczku bliskiem granicy pruskiej, w pałacu, nad wszystkie inne pod ten czas pałace polskie najokazalszym. Na dwa lub trzy lata przed wojną kupił księstwo Bielskie, w górnym cesarskim Szląsku leżące, z przyczyny którego przedtem z grafa zrobił się ksiąźęciem. Miewał on zawsze nadworną milicyą; a gdy pod zaczętą wojnę, wyżej wspomnioną, zaczął werbować większą kwotę i został udanym, że werbuje na cesarzową i dosyła jej rekrutów z powodu wazalatu, przez księstwo Bielskie obligujące go do przysługi takowej swojej monarchini, — król pruski, któiy się największej siły nielękał, ale też najmniejszej lekce sobie niewaźył, kazał
3
go wziąść z całym domem jego, bez wywodu o prawdzie lub nie tego podejrzenia. Przyszło sześćset ludzi pruskich do Rydzyny, zabrało książęcia z całym dworem i żołnierstwem nadwornem, dwieście ludzi wynoszącem; — żołnierzy applikowano do wojska, książęcia osadzono w Głogowie, w fortecy mocnej dolnego Szląska. Siedział tam aż do zakończenia wojny, bez wszelkiej innej krzywdy, tę jednę wyjąwszy, że mu wszelkich, żywności kupować w Głogowie zabroniono. To wszystko, czego dla licznego dworu swego potrzebował, musiał sprowadzać z dóbr swoich z Polski i dubeltową akcyzę opłacać.
O Roaayannctt w Pol»c« t9&S.
Elżbieta Petrowna, cesarzowa rossyjska, na pomoc cesarzowej niemieckiej i królowi polskiemu przeciw Fryderykowi II., wysłała sto tysięcy wojska pod najwyższą komendą feldmarszałka Fermora. Znajdował się w tem wojsku generałem Kasper Lubomirski, wojewodzie krakowski, owej Anusi, zguby Tarła przyczyny, brat rodzony, po ślubie z Krystą spłodzony, ale według dawnego polskiego prawa (Filii ex meretrice suscepti omnes sint illegitimi etiam subsecuto matrimonio) za bękarta poczytany, a zatem naprzeciw tak surowemu prawu, od dziedzictwa wyłączającemu, w służbie obeéj protekcyi szukający.
Wysłany był od króla posłem do Elżbiety Stanisław Poniatowski, stolnik litewski, następny król polski po Auguście. Upoważniając go do tego poselstwa król, dał mu order Orła Białego; kamerdyner zaś królewski, dając mu gwiazdę, do orderu należącą, miasto słuźącéj dla panów z literami: „pro fide lege et rege“, dał mu królewską, * na której były litery: „pro fide lege et grege“, i to miało być prognostykiem przyszłego jego panowania, który prędzéj nikomu niewpadł w głowę, a i dopiero wtenczas, gdy został królem. Podobniejszy był ten prognostyk, że podczas tego poselstwa poznał się z Katarzyną, podówczas wielką księżną rossyjską, Elżbiety następczynią, która polubiwszy go, na tron wyniosła.
Te wojska przez Litwę wkroczyły w Prussy brandenburskie roku 1757. W jednéj kampanii opanowy całe. Bito pieniądze w Królewcu pod imieniem Elżbiety, a daléj postępując zwycięzkim krokiem, odebrały Pomeranią i Brandenburgią. Po tych wojsk rossyjskich król polski wyprawił sławnego swego generała Szybilskiego. Dał mu Ferrnor komendę nad partyą kozaków; — lecz ten, latami przyciśniony i szybkości kozackiej nieinający, w jednej potyczce mało niezginąwszy, podziękował Fennorowi i powrócił do Warszawy, dawszy za przyczynę powrotu swego, iż Fermor przez niechęć, aby się w wojsku dystyngwował przybyszowy generał, z umysłu mu dał komendę nad pierzchliwymi kozakami, z którymi ojcby niebył dokazał, i tylko hańbę swojéj sławie zrobił; co król dobrze przyjął.
Ci ż Rossyanie, ogłodziwszy kraje pruskie, niektóre załogi w kraju zostawiwszy, z większą partyą, 50 tysięcy przechodzącą, weszli w Polskę dla chleba i innych potrzeb wojskowych i stanęli obozem pod Poznaniem na błoniach, ostatnich dni Czerwca 1758., pod którym leżeli blisko dwóch miesięcy, rozsyłając na wszystkie strony do województw komendy za futerażami i furami, których do kilkudziesiąt tysięcy spędziwszy aż z sieradzkiego i rawskiego, weszli z niemi do Szląska i w Pomeranią. Tam rozmaite potyczki zwodząc z Prusakami, pod Kiestrzynem na głowę zostali porażeni, straciwszy (jak rachowano) do 40 tysięcy w zabitych, ranionych i w niewolą zabranych. Lecz złączywszy się z resztą niedobitków rossyjskich Austryacy pod sławnym Laudonem, generałem cesarskim, pod Frankfortem zbili na potęgę Prusaków. Rabowali Rossyanie, osobliwie kozacy, biednych Szlązaków, prowadząc wszystką zdobycz do Polski, do któréj często się z Szląska wracali, a z Polski do swego kraju co kosztowniejsze zdobycze wysyłając, podlejsze psując, lub za co to zbywając; tak więc obywatele polscy, za szkody od Rossyan ponoszone, mieli z drugiéj strony dobrą od nich nagrodę przez zdobycze szląskie, któiych wielka część w Polsce się zostawała, mianowicie między chłopami, którzy zapędzeni z furami w Szląsk, zabrat z kozakami rabowali. Rossyanie wyciskali od Polaków furaże wielkie, jedne płatnie, drugie niepłatnie, z tém wszystkićm, nigdy niebyło więcej w Polsce, jak pod ten czas pieniędzy. Żołnierz rossyjski hulał za to, co w Szląsku zdobył, a z Rossyi z nowemi korpusami, na dopełnienie uszkodzonych wojną pocisyłanemi, nowe ruble przybywały. Niebrakowało na chlebie, choć tak wiele gąb do niego było, i choć go nie w jednćm miejscu nad granicą gonitwy między wojującemi
3*
stronami w polskim kraju popsowały. Broni ręcznej i munderunków żołnierskich, pruskich, cesarskich i rossyjskich, było od pełności od dezerterów pierwszych dwóch wojsk, w Polskę uciekających, — i od wszystkich trzech, na przeciwnikach zdobytych, Polakom za bezcen przednwanych. Ze zaś Rossyanie, w tej nadziei, iż wojując za królem polskim, z wielą szlachty i ich poddaństwem niedyskretnie się aż do batogów i zabójstw obchodzili, a Polacy nieczuli się być za to wojowanie obligowanymi Rossyanom, przeto częste i gęste skargi do króla, spokojnie w „Warszawie siedzącego, zachodziły. Te ile możności graf Bryl, Mniszech, marszałek nadworny i Sołtyk, biskup krakowski, trzy meteoiy dworskie, tłumili, zatykając gęby różnemi sposobami skarżącym się. Kwaśno przyjmowali takie skargi, zowiąc je niedyskrecyą na monarchę, z państwa własnego wyzutego, albo też obiecywali pierwsze względy, których niebyło. Jeżeli przybyło dwóch konkurentów po jaki wakans, jeden opowiadający exorbitancye rossyjskie, choćby na własnej skórze wypiętnowane; drugi, frant, udawał, że niecierpi nic kraj od Rossyan, owszem profituje; — ten, co tak mówił, otrzymał wakans; — pierwszy, któiy się skarżył, zbyty niczem, jako człowiek nikczemnego animuszu i dworowi nieprzychylny. Takie atoli sposoby nieuspokoiły żalów: z prywatnych zamieniły się w publiczną materyą, w późniejszym czasie przez urzędowne poselstwa od województw poznańskiego, kaliskiego, sieradzkiego i kujawskiego przed króla i prymasa zaniesione; o czem będzie niżej. Tu tylko wypada dodać, że w tymże roku 1758. niebyło sejmu, choć przypadał. Wszystkim się panom niezdało sejmowanie pod bronią obcego wojska, którego rozmaitego nawiasem, a rossyjskiego zawsze, w Polsce, w Litwie i na Rusi, ciągnącego ku Szląsku, i odciągającego stamtąd, tudzież różne marsze i kontramarsze tam i tu czyniącego, wszędzie podostatkiem było.
O ł*»u?e*tyturze K**rlat*a*Mej Króteicicta Karola. M9SB.
Od tego czasu, jak Anna Iwanówna, córka Iwana Ałexiewicza, a synowica Piotra wielkiego, poszła za mąż za Fiydelyka Wilhelma szesnastego, ksiąźęcia kurlandzkiego (który w miesiącu po ślubie umarł, co się stało roku 1710.), a potem w roku 1731. dnia 31. Stycznia na tronie rossyjskim osadzoną została, Rossya niezanicchała wdawać się do interesów Kurlandyi, utrzymując na tein księstwie, albo spychając z niego książąt gwałtowną siłą swoją. Legalizacyą jednak takowych kroków swoich przez inwestyturę zostawiała Polakom, którzy niemając sił do odparcia moskiewskiej przemocy, szli za jnij wolą. Gdy książę kurlandzki Biron, w owe czasy pan Kurlandyi, faworami Anny na to księstwo po zgafcłej familii Kietlerowskiej wyniesiony, dalej jeszcze opiekunem Iwana III., cara po Annie, dwa miesiące młodego, i regentem państwa rossyjskiego naznaczony, igrającą losem ludzkim fortuną z regencyi zrzucony, na śmierć jako uzurpator tronu i tyran wskazany, zgowu za przemianą dekretu śmierci, na wieczną niewolą do Syberyi został zawieziony, August III., król polski, postarał się oto księstwo dla syna sw«go, królewicza Karola. Stany kurlandzkie, przyjazne Augustowi, z chęcią na to przyzwoliły. Elżbieta, przyjaciółka Augusta, nietylko żądaniu jego niepokazała się przeciwną, ale owszem przytłumiając niektórych panów polskich skrupuły, nietak z przywiązania do Birona, żyjącego na Sybejyi, jako bardziej z niechęci ku Augustowi, w jego panowaniu zdrożności szukających, pochodzące, przysłała do Warszawy deklaracyą, że Biron za występki stanu na wieczną niewolę osądzony, nigdy z niej niewyjdzie. Tak tedy królewicz Karol otrzymał inwestyturę na księstwo kurlandzkie. Akt ten z zwykłą formalnością odprawił się w Warszawie dnia 8. miesiąca Stycznia roku wyżej położonego 1759., z paradą i okazałością, wszystkie dotąd widziane wjazdy publiczne przewyższającą. Niedługo atoli cieszył się tein księstwem, bo tylko do r. 1763., którego został wyzutym od Katarzyny, wsadzającej nazad Birona rewokowanego z Sybeiyi, jako o tein zupełniej będzie miał czytelnik w swojein miejscu.
*0 trybunale ttliO. i I7AA
W zwyczaj weszło od śmierci Tarła, o którym było wyżej, stanowić trybunały gwałtownością; raz partya Potockich, z którą wiązali się hetmani i dwór, drugi raz familia Czartoryskich przemagała spychaniem deputatów przeciwnej partyi, a swoich utrzymując. Rzadko kiedy był trybunał, o któryby te dwie partye nieemulowały, chyba wtenczas, gdy żadna z nich niemiała w nim żadnego głównego interesu. Trybunał, o którym piszę, był dworski (tak się zwała partya Potockich);
— sejmików deputackich bardzo się wiele tego roku pozrywało, tak iż z całej korony polskiej niestanęło na nich tylko siedmiu deputatów. Familia tedy z tak małej liczby wnosząc, że się ten trybunał sam przez się nieutrzyma, nieuźyła na zepsucie jego wielkiej forsy. Nieomieszkała jednak zesłać gromady szlachty, z pobliższych Piotrkowa powiatów najętej, którzy groźbą szabel, acz bejs krwi dobytych, czterech deputatów, to jest dwóch rawskich i dwóch bełzkich, z partyą dworską, podobnież z szlachty zebraną, z kościoła wypłoszywszy, trzech tylko, jako niemogących stanowić kompletu, do przysięgi dopuściła. — Lecz ci trzej, dobrawszy do siebie owych czterech, z kościoła wygnanych, na ratuszu przed ziemstwem przysięgi wysłuchanych, obrali z pomiędzy siebie marszałkiem Zboińskiego, kasztelana płockiego, deputata z ziemi dobrzyńskiej. I tak ten trybunał zdesperowany w sposobie ordynaryjnym, dotąd używanym, stanął nowym wynalazkiem. Niemusiało być w ustawie trybunału wyrażone miejsce do przysięgi w kościele, ale tylko zwyczajem wprowadzone: ponieważ o pomienione dorobienie czterech deputatów na ratuszu familia żadnego rozruchu ani skargi nieuczyniła, czegoby niezaniedbała uczynić, gdyby przeciw wy+aźnemu prawu nastało. Prezydentem tego trybunału był Michał Lipski, pisarz wielki koronny, kanonik gnieźnieński, prałat wspaniały i od wszystkich poważany, który hojnością swoją ten trybunał ubogi utrzymał, dając niemal dzień w dzień obiady i stoły publiczne, chyba wtenczas nie, gdy go czasem marszałek, albo kto z pacyentów w tej ludzkości zastąpił.
Na tym trybunale, do Lublina zwyczajnie w roku następującym 1760. przeniesionym, stracił głowę Piaskowski, który w domu matki Hulewiczowej, wdowy, najechawszy ją zbrojno, porwał córeczkę jedynaczkę, w dwunastym roku panienkę, wysokiego posagu, z którą przed bernardynem, sprowadzonym kształtnie z klasztoru i przymuszonym, wziął ślub bez zapowiedzi i indultu. Jeżdżąc potem z nią po różnych domach, nieśmiejąc zawieźć do swego, aby matka haniebnie o ten gwałt urażona, nieodwizytowała go podobnym sposobem, jak on ją nawiedził i córki mu niewydarła, zajechał do Radziwiłła, chorążego litewskiego, który pan, wiadomy tego gwałtu, przez skargi matki wszędzie głośnego, kazał natychmiast Piaskowskiego okuć w kajdany, i wraz z przywłaszczoną żoną, pod ni ocuym konwojem żołnierza swego narodowego, odesłał matce; — a ta niebawiąc, zawiozła go do trybunału do Lublina i oddała do więzienia. I tak pbiedwie, i matka i córka, niewstydząc się nawet wyznać publicznie pozbytego panieństwa, zawzięcie na niego instygowały, że trybunał, po daremnych litości perswazyach, musiał przystąpić do rygoru prawa, na porywaczów i gwałcicieli panien napisanego, kazawszy mu uciąć głowę.
O sejmach.
Nieszczęśliwe sejmy, ziywane regularnie, nieoziębiały jednak chęci dobrego króla do składania następnych, to ordynaryjnych co dwa roki, to extraordynaryjnych, na które ten monarcha punktualnie zjeżdżał z Saionii, do której po zerwanym zwyczajnie sejmie znowu powracał. Przed każdym sejmem na ćwierć roku zjeżdżał król do Wschowy, miasta pogranicznego, gdzie odprawiwszy Senatus Consilium w materyach, jakie miały być traktowane na przyszłym sejmie, i uniwersały na sejmiki przedsejmowe podpisawszy, wracał do Saxonii, bawiąc tam aż do zbliżenia się czasu sejmu, uprzedzając czas jego zwyczajnie dwiema lub trzema niedzielami. Takim sposobem August III. panował w Polsce aż do wojny siedmioletniej, od zaczęcia której, jako się wyżej mówiło, mieszkał ciągle w Warszawie.
Zrywacze sejmów różnych do zerwania używali pozorów; nigdy sprawiedliwych, bo te z natury rzeczy takiemi być niemogły. W roku 1758., po obraniu marszałkiem Adama Małachowskiego, krajczego koronnego, sejm zerwany został dla tej przyczyny, że rossyjskie wojska znajdowały się w Polsce. Co za racya płonna? — to i owszem radzić należało, aby niebyły, radzić zaś ważniej inaczej niemożna było, tylko na sejmie; ale to był tylko wybieg: — przyczyna zrywania sejmów była zawsze jedna, ohydzenie panowania Augusta. Obaczymy pod następnem panowaniem, jak ta Rossya, która pod Augustem III. wcale się niewdawała do sejmów, ani żadnych krajowych spraw, pod Stanisławem Augustem zupełnie rządziła niemi i wartami swemi otaczała izby sejmowe, a przecie sejmy się nierwały i za ważne uchodziły, gdy ta familia, która za panowania Augusta III. wszystkie sejmy psuła, za Stanisława Augusta psuć je zaniechała.
W roku 1760. znowu sejm zerwany, z tej samej, co i poprzedzający, przyczyny, to jest, że Rossyanie w Polsce, że pod bronią żołnierza erotycznego sejm wolny być niemoie. Ten sejm zerwał się przed obraniem marszałka.
Tegoż roku 1760. zgorzał kościół katedralny gnieźnieński, tłustością w pobliskim domu przez nieostrożne smażenie zapaloną, na dach kościelny podczas upałów wiatrem zaniesioną i w szczerbę blachy, pokrywającej dach, na wiązanie drzewiane, wiekiem wysuszone, ściekłą.
Następującego roku 1761. zwołał król sejm extraordyharyjny; zaczął się 27. Kwietnia pod starą laską Adama Małachowskiego, krajczego koronnego, bawił się na rugach aż do dnia 2. Maja, którego zaszedł przeciwko niemu manifest, nie już od jednego posła, jak przeciw dawniejszym bywało, lecz od trzydziestu dziewięciu posłów w grodzie warszawskim podpisany. Jak liczba zrywaczów wielka, tak przyczyna zerwania mała: — oto, że tego sejmu niepoprzedziło Senatus Consilium, które nic więcej niemiało w mocy, jak tylko wynajdować materye do przyszłego sejmu; te zaś były w uniwersałach pa sejmiki wydanych dokładnie wyłuszczone, i czy wyszły z izby senatorskiej, czy z kancelaryi koronnej, jeden obmiot miały; przygotowanie Polaków, o czem radzić na sejmie mają. Zawzięte duchy na uczynienie niesławuem panowania Augusta III., nawet mu pomyśleć dobrze o kraju niedopuściły, zrywając sejm dla tego, że sam król, nie z senatem, wydał na sejm uniwersały. Ten sejm zerwał się przed obraniem marszałka, lubo się wlókł tydzień, mozoląc króla przejażdżką codzienną z pałacu saskiego na zamek do izby senatorskiej, aby momentu drogiego czasu z swojej przyczyny niezwlókł izbie poselskiej, skoroby się z senatorską, po obraniu marszałka, złączyć chciała. Ukarany król zerwaniem sejmu za to, iż przed nim niemiał rady senatu, złożył ją dnia 13. Maja, nie żeby co pożytecznego na niej przedsięwziął, gdy wszystkie usiłowania jego kfi dobru kraju były zdesperowahe, ale żeby coś czynił i niepróźnował. Jakoż nic na niej wielkiego nietraktowano, jedynie o sposobie zapobieżenia monecie złej, w kraj wchodzącej. W tej materyi resultatum tego Senatus Consilii zostawiło w mocy królowi, złożyć sejm extraordynaryjny, kiody zechce. Znudzony król sejmami wciąż zrywanemi, nieskładał pozwolonego. Jakoż, gdyby był złożony, byłby i zerwany, a materya monety na sejm wprowadzona, ja i tem samem, że sejmowa, niemogłaby być od żadnej zwierichności szczególniej traktowaną i rozwiązaną. Podskarbiowie tedy obojga narodów, z innymi panami, rej wodzącymi, zniósłszy się, zrobili redukcyą, którą otrąbiono w Warszawie dnia 12. Września 1761.
O Mu>»%ij reitwkeyi monety.
Pod stęplem saskim dobrej monety, która po groszach miedzianych z chęcią była przyjęta od Polaków, jako niemają. cych żadnej monety srebrnej, prócz starej, wytartej, Jana Kazimierza, i orlanek cesarskich trochę, — nacisnęła się w kraj polski niezmierna moc białej monety, berlinkami wrocławskiemi i bąkami zwanej. Tę tedy monetę podskarbiowie wielcy zredukowali w sposób następująćy: najprzód tynfom dobrym, próbę osmą i dziewiątą trzymającym, saskim, pruskim i moskiewskimi, w Królewcu bitym, naznaczyli kurrencyą po groszy miedzianych 35, innym wszystkim niższej próby, choć tegoż samego stępia, po groszy 15. Niebyło w Polsce innej monety srebrnej, tylko te tynfy nowe, a moc groszów i szelągów; bo starą monetę polską, jako to: szóstaki, tynfy, ćwiartki i talary bite, jedne na srebro poprzerabiano, drugie żydzi wykupili i do Wrocławia wywieźli. Toż samo działo się z tynfami nowemi, na 15 groszy zredukowanemi, między któremi wiele było, które warte były po groszy 35, na czem żydzi dobrze się zuali; — zaczem takie tynfy dobre i moneta polska stara, w mennicy wrocławskiej przebite, powracały nazad do Polski w gatunkach podlejszych, a zawsze pod stęplem saskim, któiy miał na jednej stronie twarz Augusta IIL, na drugiej herby saskie i polskie. Był też między temi tynfami jeden gatunek, który wyrażał u nosa królewskiego sopel. Temu gatunkowi tynfów, czy z trafunku wyszczerbionego stępia, czy z umysłu na szyderstwo z króla zrobionemu takim, podskarbi w. kor. Wessel uniwersałem swoim wszelkiej zabronił kurrencyi, a ie w nim było srebro dobre, wprędce zniknął, przerobiony na łyżki i rządziki, i wykupiony przez żydów. Nigdy w Polsce niebyło więcej monety, jak przed tą redukcyą, a czerwonego złotego tak trudno było zobaczyć, że dawano za niego [*o tynfów 36. Im więce’j wpływało do Polski złej monety, tem większa wszelkich towarów i żywności rosła drożyzna, i ta trwała aż do redukcyi. Zyta korzec płacono po tynfów 60, co po redukcyi znaczyło złotych 30 — i tak wszelkie inne rzeczy były niezmiernie drogie. Robotnikom jednak przy fabrykach, jako to: mularzom, cieślom i pomocnikom, teuii ziemi pieniędzmi niepłacono drożej, tylko tak, jak przedtem, gdy dobre pieniądze kursowały; to jest mularze i cieśle brali na dzień po tynfie, pomocnicy po groszy 25 czyli po 2 szóstaki. Książę biskup krakowski, Sołtyk, murował natenczas pałac w Warszawie, inni także panowie prowadzili fabryki znaczne; umówili się tedy z podskarbim w. kor., aby zatrzymał ogłoszenie redukcyi, póki oni tygodniowej płacy robiącym przy ich fabrykach cieślom i mularzom, tudzież zaległej podług kontraktów innym rzemieślnikom, jako to: kowalom, ślusarzom, stolarzom, garncarzom i tym podobnym majstrom należytości niepowypłacają, chcąc tym Sposobem szkodę swoją na pomienionej monecie, skarbce pańskie napełniającej, w jakiejkolwiek cząstce zmniejszyć i między lud drobniejszy podzielić. Gdy tedy wspoinnione wyżej należytości powypłacali w sobotę, podskarbi w. kor. namienioną wyżej redukcyą kazał otrąbić po Warszawie w niedzielę zaraz pć tejże sobocie następującą, która była dniem 12. Sierpnia roku 1761. Razem z redukcyą publikowana była taxa wszelkich zbóż, legumin, mięsiw, ryb, tudzież robót rzemieślniczych. Te dwie dyspozycye na krótki czas przecięły cyrkulacyą pieniędzy i towarów w całym kraju. Nikt niechciał przyjmować długów, tylko według redukcyi, przeciwnie dłużnik żaden niechciał inaczej płacić, tylko według kursu przed redukcyą będącego, skąd wynikły niezliczone kłótnie między wierzycielami a dłużnikami. W Warszawie zaś samej dnia publikowanej redukcyi powstał bunt, do kilku dni trwający, żołnierzy i pospólstwa naprzeciw rzeźnikom i piekarzom; te bowiem dwa gatunki karmicieli ludzkich, spodziewając się, iż mianowicie żołnierze będą chcieli kupować podług taxy otrąbionej, a płacić podług dawnego kursu, nietylko jatki, ale i domy nawet swoje pozamykali. Gwardya koronna, do tumultów najśmielsza, zaczęła attak od domów piekarskich; wziąwszy na patrontasze długi kloc drzewa, póty nim bili we drzwi, póki ich niewybili, toż dopiero wpadłszy do kamienicy, zabierali bezpłatnie chleby znalezione. Ta zuchwałość wkrótce była poskromiona i niezasięgła więcej, jak trzech albo czterech piekarzów, rzeźnika żadnego; żądza albowiem gwałtowna mięsa niemogła mieć tego pozoru, co żądza chleba, który jest jedynym i nieodbitym ludu pospolitego
żywiołem. Wszakże po uskramieniu pierwszem żołnierzy i odpędzeniu ich od attaku kamienic, gdy tak rzeźnicy jak i pieką-* rze, przymuszeni od zwierzchności, pootwierali nazajutrz-jatki z chlebem i mięsem, pospólstwo i żołnierze wielkie w nich gwałty popełnili, chleba i mięsiwa, co mogli porwać na prędce za pieniądze podług kursu dawnego, a taxy nowej, to porywali, zamykających jatki i uchodzących z resztą tych wiktuałów bili, kaleczyli, do zamkniętych w domach drzwi i okna wycinali i wyłamywali, aż nareszcie temi gwałtownościami pie* karzorn do pieczenia chleba, a rzeźnikom do bicia bydła ogólny wstręt, a sobie i wszystkim mieszkańcom warszawskim trzydniowy głód sprawili, tak, iż ani bochenka chleba, ani kawałka mięsa dostać niemożna było, choćby za najlepszą zapłatę, przez cały ten czas, póki się pospólstwo, głodem przymuszone, nieuśmierzyło, a piekarze i rzeźnicy, zabezpieczeni rontami mocnemi, pod taxę niepoddali.
Od tej taxy początek wzięło przedawanie mięsa i ryb na funty, dawniej nieznane, tylko na sztuki, jak którą mógł kupujący zgodzić u rzeźnika lub rybaka. Mięsa przedniego funt otaxowany był po groszy 6 miedzianych, pośledniejszego po groszy 4; — ryby pomiernej funt po groszy 8, szczupaka misowatego po groszy 24. Rzeźnicy przez tę taxę niemieli szkody, gdyż przedając drobnemu ludowi na funty, tak zacinali sztuki, iż przy mięsistych częściach kawał lub kawałek kości znajdować się musiał; — kto zaś z majętniejszych osób, albo od wielkich dworów kupujący żądał, aby mu sztuka wytworna z bydlęcia lub ćwierci wycięta była, taki nie na funty, ale na“ sztukę z rzeźnikiem godzić się musiał; ten zaś inaczej jej nieodciął, chyba, że mu wprzód podług woli jego zapłaconą została, niebędąc obowiązanym wycinać na przedaż funtową sztuk nąjcehuejszych. — Co zaś do rybaków, tych zdzierstwo przez wagę i taxę wprowadzoną dużo osłabiało. Co przed taxą rybak za szczupaka misowego niepowstydził się zacenić 10, a niejniał skrupułu wziąść najmniej 6 czerwonych złotych, to po ustanowieniu taxy i wagi musiał się kontentować taką zapłatą, jaka z odważonej ryby, by też największej, wypadła, a tak za sztukę główną, ważącą funtów 40, choć w takiej ogroinności bardzo rzadką, a przeto szacowną, musiał przyjąć złotych 32, które wynosiły funty wyżej wyrażone, po groszy 24 odrachowane, bo niechcący tak przcdawać, oskarżony przed instygatorem taxowym, drogo przypłacił wyższej nad taxę przedaży, zapozwany do sądów marszałkowskich i w nich grzywnami dobrze wykropiony. Ten atoli rygor co do wielkich ryb nietrwał dłużej nad pół roku, przywarą powszechną polską, wszystkie, by też najmocniejsze ustawy wątlącą. Rybacy albowiem najprzód po taxie zakupili stawy od marszałka w. koronnego, gospodarza Warszawy i samowładnego stanowiciela taxy na wszelkie wiktuały, zapłaciwszy mu dobrze i jak sam chciał pomienione stawy, potem bardzo mało ukazywali na rynku ryb wielkich, do których, gdy się ubiegali jedni przed drogimi szafarze wielkich panów, wydzierając je sobie bez wagi i podrzucając pieniędzy, rybacy, jakoby gwałt cierpiący od kupujących, przcdawali tym, którzy więcej płacili; jurysdykcya zaś marszałkowska, przez wdzięczność zakupionych od swego pryncypała drogo stawów, patrzyła na to przez szpary, co się działo wbrew ustanowionej wadze i taxie, a zatem powoli wielkie ryby pozbyły się tego obojga, tak z stawów marszałkowskich, jak z innego jakiegokolwiek rybołostwa nabyte.
Piekarze, niemogący mieć takich wybiegów, jak rzeźnicy i rybacy, musieli uledz taxie i wadze postanowionej, i zostać pod nią wciąż od roku do roku. Ile razy albowiem któiy piekarz pokazał się z chlebem, niedoważającym wagi postanowionej, albo dla ważności źle wypieczonym, zabierano mu wszystek wystawiony na rynek, i na szpitale rozmaite, albo dla żołnierzy konfiskowano.
Przeciwko redukcyi, dopiero opisanej, Manifestowało się bardzo wiele województw, zadając podskarbiemu w tych manifestach, iż niemiał prawa naznaczania szacunku monecie, ii zniżony walor monety stał się wielkiem zakłóceniem, tak w interesach obywatelskich, jakoteż w handlu powszechnym. Województwa zaś poznańskie, kaliskie, sieradzkie i obadwa kujawskie, niedosyć mając na zaniesionych do grodów manifestach, wyprawili z pomiędzy siebie posłów do króla, do prymasa i do hetmana w. kor., dopominając się, aby powagą tych trzech osób, najpierwszych w kraju, dawny walor monecie był przywrócony. To poselstwo odbyte było z osobna u każdej z tych trzech osób w Warszawie się natenczas znajdujących, przez zwyczajne perory i podanie skargi na piśmie. Jeżeli zaś fundamentalnie obwiniali podskarbiego, że niemiał prawa do redukcyi, lem nieprzyzwoicie) z tym interesem udawali się do wspomnionych trzech osób: bo te ani pojedyńczo, ani wszystkie trzy razem niemogły bez innych stanów całego królestwa, bądź w tym, bądź w innym jakim interesie publicznym stanowić; podskarbi zaś, jako z prawa postanowiony rządzca i stróż skarbu <publicznego, mógł decydować o pieniądzach, bo te są treścią skarbu.
O kotnisayi roaayjshiéj u> Toruniu.
Lecz te skargi na redukcyą były tylko pozorem poselstwa wyprawionego do króla w celu pryncypalnym, a niby nawiasem do redukcyi przypiętym, ażeby Moskwa od Augusta IIL naprzeciw królowi pruskiemu sprowadzona, po zniszczeniu zaś Szląska, Brandenburgu i Pruss, z Polski chleb i inne furaże wyciągająca, a przeto szlachcie uciążliwa, i na sprzecznych w dostawaniu nakazanych prowiantów czasem batoga po swojemu używająca, z kraju polskiego, w którym się rozkładała, podług okoliczności losu wojennego ustąpiła. Poznał to dobrze król, poznali i panowie, co znaczyło to poselstwo, przez affekt ku królowi delikatne. Dla tego pierwsza kategorya, to jest względem monety, jako nie od nich zawisła, do sejmu generalnego była relegowana: w drugiej zaś, do samego króla należącej, dana od tronu odpowiedź: że lubo jego królewska mość chętnie radby widział kraj polski od zagranicznego żołnierza co do jednego uwolniony, ale kiedy skutek tej jego chęci niejest w jego mocy, więc w tem przynajmniej chce dać dowód ojcowskiej swojej nad polskim krajem pieczołowitości, że się postara u imperatorowej rossyjskiej (tą natenczaB była Elżbieta Petrowna), aby szkody i krzywdy wszelkie, Polakom poczynione, nagrodzone były. Jakoż na instancyą tegoż króla cesarzowa zesłała komissyą do Torunia i pieniędzy z parę milionów na uznanie i popłacenie szkód, przez swoje wojska w Polsce poczynionych. Z strony imperatorowej był kornissarzem Stefan Puczków, pułkownik rossyjski, a % strony Polski Wychowski, starosta czerwonogrodzki, pułkownik huzarski: z tych dwóch osób składała się ta komissyą, oprócz których był przybrany jedenPolaczek, urząd niby regenta sprawujący. Ten zapisywał w regestr osoby, mające pretensyą szkód, od wojska rossyjskiego poczynionych; — ale niezapisywał każdego, kto się skarżył, tylko zapisywał tych, których komissarze zapisać kazali; ci zaś kazali tylko zapisywać osoby najpierwsze w kraju, prymasa, hetmanów, wojewodów, a z pomniejszych tych, którzy przynieśli za sobą instancye od grafa Bryla, od marszałka nadwornego koronnego Mniszcha, od Sołtyka, biskupa krakowskiego, lub od innych magnatów; bez takich zaś instancyj przychodzący, tylko ci byli domieszczeni do regestru, którzy się panu Puczkowi okazale i szumnie prezentowali, uczty dla niego sprawiali, albo sekretnym kondyktem połowę przyznaną w jego szkatule zostawić przyrzekli. Puczków był tych pretensyj samowładnym sędzią, Wychowski za nim tylko potakiwał i próśb wniesieniem do Puczkowa swoich przyjaciół wspierał. Formalność tej komissyi była takowa: regent z regestrem siedział w przedpokoju, z którego czytał po jednemu, kto miał przystępować z pretensyami przed komissarzów, w drugim pokoju samotnie zasiadających. Regestr pretensyj powinien był być spisany w formacie regestrowym, podpisany ręką podającego bądź pana, bądź plenipotenta i pieczęcią wielką herbową pańską podpieczętowany. Tak uautentowany regestr przy najniższym ukłonie podający składał na stole przed komissarzami, a sam w tez tropy za ich rozkazem wychodził na ustęp. Puczków spojrzawszy na summę ogólną, nie wchodząc w żadne sz<3egóły ani wywody, czy pretensye były sprawiedliwe, czy niesprawiedliwe, ile na dokumentach polskich i piśmie tego narodu mało się znający, sarnę tylko pieczęć im większą, tem bardziej konsyderując, rzekł do Wychowskiego: Ne dam bułszo temu szlachtyczu albo panu, tolki tyła a tyla, n. p. za stotysięcy wykalkulowanych regestrem naznaczył 30 tysięcy. Jeżeli Wychowski mógł co więcej na Puczkowie wytargować dla przyjaciela, to łagodnie popierał; jeżeli się Puczków zaciął na swojej determinacyi, to Wychowski na niej przestać musiał, jako niemający w ręku swoich szafunku pieniędzy. Po najdłuższym dwupacierzowym ustępie, był zawołany dzwonkiem podający regestr, któremu Puczków ogłosił swój wyrok w tych słowach: Bulszo ne dam kak tolko. — Jeżeli pacjent odezwał się, iż to mało, replikował Puczków: kogda tolko ne zwolisz, to niczeho ne wozmesz; zatem na taką racyą każdy przestawał z ukłonem. Więc Puczków wtenczas pisał assygnacyą do swego sekretarza skarbem zawiadującego, który podług assygnacyi wyliczał pieniądze, wytrąciwszy sobie ofiarowane za fatygę i dla prędszego wyliczenia kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt czerwonych złotych, do proporcyi liczonej sarniny i wspaniałości biorącego, za odebraniem której odbierający dawał kwit liczącemu. A ze ta komissya bardzo krótki termin, bo tylko sześcioniedzielny miała, i nie była po całym kraju oznajmiona, lecz jedynie w Warszawie, przeto skończyła się prędzej, nim się połowa obywatelów o niej dowiedzieć mogła. Panowie do tego wielcy, zawinąwszy się rączo, i ponadstawiawszy w dziesięcioro nad prawdziwe zmyślonych pretensyj, w pół czasu komissyi pieniądze owe rozerwali, tak, iż Puszków ostatnim przybywającym tylko rewersa dawał, jako się im tyle a tyle od najjaśniejszej monarchini za szkody wyżej wzmiankowane należy, które to rewersa pod panowaniem Katarzyny, wkrótce nastąpionem i pod Stanisławem Augustem królem polskim, w Warszawie popłacone zostały szacherskim sposobem, ustępując połowy tym, którzy, mający wpływ do kassy rossyjskiej, toruńskich rewersów od nicmających go nabywali.
Powtórnn retlwUryn,
ogłoszona od podskarbiego w. koronnego Wessla, nastąpiła wkrótce po pierwszej, tegoż roku 1761. Ta się ściągała tylko do jednego gatunku tynfów, wrocławskiemi zwanych, którym podskarbi naznaczył waloru po dwa szóstaki, to jest po groszy miedzianych 25.
O wojnie w JPofece Awmitóir * Mtotsyą.
Jako się wyżej rzekło, Rossyanie prowadząc wojnę z Prusami, przebywali często w Polsce, jużto ciągnąc z Prus do Szląska, już w różnych potrzebach wojennych czyniąc sprawunki i przysposobiając prowianty i furaże. Przy takich zabawach udybanych Rossyanów, pod Gostyniem w WielkiejPolsce obozem do 5 tysięcy wynoszącym, pod klasztorem księży filipinów stojących, Prusacy, znienacka wtarguąwszy w Polskę, pobili i rozproszyli, attakując z armat i ręcznej broni przez godzin cztery i 3 kwadranse, a potem spędzonych Z placu goniąc o półtory mili, to jest aż za wieś Lubień zwaną, skąd się wrócili do Szląska, ale popsuwszy wprzód Rossyanom magazyny w Kobylinie, w Gostyniu, w Poznaniu i Stę. szewie. Od mąk wysypanych na powietrze bieliły jsię dachy i uKce, tak jak w zimie od śniegu, choć się to działo ult. Septembris r. 1761. Rossyanie zaś po rozsypce pod Gostyniem, nieoparli się aż w wielkim obozie swoim, który natenczas był w Prusach brandenburskich, zupełnie od Rossyan podbitych i zawojowanych, i na imie Elżbiety cesarzowej jakoby w dziedzictwo wziętych. Pieniądze nawet bite były w Królewcu (jakem już wspomniał) pod imieniem Elżbiety cesarzowej; z jednej strony portret cesarzowe’j do wpół osoby z napisem: „Elisabetha Petrowna. Imperat. Russ.“, na drugiej był napis do koła: „Moneta argentea Regni Prussiae“ i liczba pieniądza w środku na piersiach orła o jednej głowie pod koroną, z berłem i jabłkiem w szponach, z skrzydłami w górę podniesionemi, wyrażona. — Zemścili się niedługo Rossyanie na Prusakach tej psoty w Polsce sobie wyrządzonej, gdy im szturmem odebrali miasto Kolberg w Pomeranii, jakoś średnich czyli ostatnich dni miesiąca Listopada roku tegoż 1761. Mówiono, że Laudon, sławny generał austryacki, komenderował ostatnim szturmem rossyjskim, gdy poprzedzające, przez rossyjskich generałów kierowane, niebyły skuteczne. Wzięcie tego miasta kosztowało Rossyan 24 tysiące żołnierza straconego, ale za to dostał się im skład bogactw całego kraju pomorskiego, do tej fortecy przed rabunkiem pozwożonych, losem zaś ludzkiego nieszczęścia nieuchronnym w ręce rossyjskie nagalonych. Także dziesięć okrętów, żywnością ńaładowanych, które król pruski od miasta Hamburga zakupił, a które przed obleźeniem właśnie wtenczas pod Kolbergiem stanęły.
O redu/tcyi approbotrattrj.
Chociaż według redukcyi ustanowionej przez podskarbiego wielkiego koronnego, miała bieg swój niesprzeczny w handlu wszelka moneta, że jednak w wypłacaniu długów wielkie trwało zamieszanie między szlachtą, na mocy manifestów zaniesionych niechcącą słuchać redukcyi podskarbińskiej, przeto trybunał piotrkowski pod laską Andrzeja Zamojskiego, wojewody inowrocławskiego, marszałka trybunału, dodając jako tako waloru redukcyi uczynionej przez podskarbiego, approbował dekretem swoim pomienioną redukcyą dnia 7. Grudnia roku tegoż 1761., powtórzywszy ten dekret w Lublinie w następującej kadencyi swojej roku 1762., a tak w całym kraju uśmierzył pieniactwo o kurs monety.
O rert**k*ifi Itldij 17B9.
Podparty dekretem trybunalskim w władzy swojej podskarbi w. kor., kazał publikować trzecią redukcyą dn. 8. Marca roku 1762. Ta redukcyą ściągała się do samych tyńfów, bitych w Wrocławiu, między klórcmi czyniła różnicę, nadając jednym cenę po groszy 25 miedzianych, drugie zostawując w dawnym walorze po groszy 15. ISiepodobała się ta trzecia redukcyą Franciszkowi Bielskiemu, Marszałkowi w. kor., a jako miał większą władzę w Warszawie i jej okolicach nad podskarbiego, bo miał w ręku swoich sądy potoczne, do któiych mógł przytoczyć każdą sprawę jaką chciał uczynkową, a jaką mogła się stać zawsze sprawa o kurs monety; miał do exekucyi i utrzymania wyroków swoich chorągiew węgierską od rzeczypospolitej nadaną z dawna i płatną; tak też czując się na mocy, sprzeciwił się pomienione’j redukcyi, kazawszy ogłosić przez trąbę, aby wszystkie tynfy stępia wrocławskiego za równo po groszy 15 kursowały: co iż było wygodniejsze dla wszystkich, niż przebieranie w pieniędzach dużo do siebie podobnych, a przeto do rozpoznania lepszych od podlejszych mianowicie pospolstwu trudne, z ukontentowaniem od całej publiczności, a z niesmakiem samego podskarbiego przyjęte zostało. Z tego postanowienia marszałkowskiego wyniknął szczególny pożytek dla panów i żydów; te bowiem dwa stany ludzi uniwersałem podskarbińskim ostrzeżone, iż są dwa gatunki w tynfach wrocławskich, lepszy i gorszy, a w równej cenie edyktem marszałkowskim zostawione, jak tylko mogli wybierali i wykupowali podrzucając groszem lub dwiema wyżej tynfy lepsze wrocławskie, panowie topiąc i obracając je na srebra stołowe, żydowie zaś szejdując na fajnsylber, albo wywożąc do Wrocławia, i tam na podlejsze z zyskiem swoim zamieniwszy, nazad do Polski sprowadzając. Mennica albowiem berlińska i wrocławska nieustannie naśladowała mennicę saską. Pod jakim tylko stęplem bito monetę w Saxonii stopy dobrej, pod takimże stęplem bito stopy złej w Berlinie i Wrocławiu, a do Polski rozmaitemi sposobami i drogami pchano, (idy zaś Polska niemiała żadnej mennicy i dla sejmów ustawicznie zrywanych mieć jej niemogła, a niedostatek monety starej cierpiała, nietylko z łatwością, ale i z radością przyjmowała wszelką monetę zagraniczną, by też najpodlejszą.
O cesarattcie ro*ayJ»hte»n.
Nie z drogi zboczę, gdy krótko namienię czytelnikowi memu następstwo carów rossyjskich, którzy w czasie tej historji mojej panując po sobie, rozmaity wpływ do polskich interesów mieli.
Elżbieta Petrowna, przyjaciółka Augusta III. króla polskiego i tak jego jakoteż Maryi Teresy cesarzowej rzymskiej czyli niemieckiej aliantka, tocząca wojnę o której wyżej, z Frydeiykiem II. królem pruskim, któremu wojskiem swojem już była wydarła całe prusy, Brandenburgią i znaczną część Szląska, umarła w ten czas właśnie, kiedy ten król acz w samej rzeczy wojownik wielki wycieńczony siedmioletnią wojną i zewsząd ściśniony od nieprzyjaciół swoich dogorywał, kiedy już owa jego w początkach krociowa armia tylko się w 40 tysiącach rachowała. Nowina o śmierci Elżbiety przyszła do Warszawy o godzinie lOtej w nocy dnia 15. Stycznia r. 1762. Przewróciła się zaraz karta szczęścia Augustowi III. i Maryi Teresie. Albowiem po Elżbiecie objąwszy tron Karól Piotr Ulryk z domu Holsztein Gottorp pod imieniem Piotra III., co za życia Elżbiety sekretnie ile mógł sprzyjał królowi pruskiemu prośbami i groźbami ujmując generałów wojujących przeciw niemu, aby Prus oszczędzali, to po śmierci Elżbiety jawnym jego ogłosił się przyjacielem. Oddał mu wszystkie kraje za Elżbiety zawojowane i 20 tysięcy wojska rossyjskiego zostawiwszy mu na pomoc przeciw Maryi Teresie, reszcie kazał wyciągnąć jak najspieszniej z krajów pruskich. — Uwziął się był ten Piotr w kraj cały moskiewski wprowadzić rząd pruski i luterską religią, brał potrzebne nauki od króla pruskiego do takiego zamiaru, chcąc koniecznie i siebie i całe państwo swoje na wzór pruski wykształtować i przeistoczyć. Lecz niemiał głowy Frydeiyka wielkiego. Nagle i absolutnie pędząc rzeczy do zamierzonego celu, wpadł w nienawiść u większej części narodu, a, najpierwej u duchowieństwa, którzy boleśnie patrzyli na Piotra czci obrazom świętym uwłaczającego i zakazującego, mając takowe zakazy zą pierwszy krok potajemny do wprowadzenia umyślonego i w sercu przyjętego luteranizmu. Zapaliwszy tedy Piotr przeciw sobie nienawiść z tej jednej strony, rozniecił ją z drugiej, kiedy rozkochawszy się w jednej damie z familii Worońzowów, umyślił z nią się ożenić, a Katarzynę żonę swoją zamknąć do śmierci w jednym monasterze, który na ten koniec jak najspieszniej fortyfikować kazał. Lecz Katarzyna, mędrsza i obrotniejsza od Piotra męża, mając podostalkiem przyjaciół w wojsku, w senacie i u duchowieństwa jako udająca zawsze prawowierną i gorliwą schizuiatyczkę, uprzedziła go, i wtenczas, kiedy on o dwie mile od Petersburga zabawiał się najswobodniej pijatyką, amorami i przekształceniem formy dawnej rządu, podniósłszy w Petersburgu przeciw niemu rewolucyą, porwała go i wtrąciła do więzienia. — Katarzyna posiadła tron zaraz po mężu wtrąconym do więzienia, którego detronizacya przez dekret senatu nastąpiła d. 29. Czerwca. Gdy go albowiem wezwano do zaprzysiężenia hołdu cesarzowej, odpowiedział: jak ja mam przysięgać nowej monarchini, kiedy niewidzę na paradnem łożu zwłoków dawniejszego mojego monarchy. Tę subtelną odpowiedź wzięto za radę, iż trzeba zgubić Piotra, chcąć siebie i cesarzową Katarynę nadal od wszelkiej mogącej wybuchnąć za żyjącym Piotrem rewolucyi ocalić. — Król pruski gdy się dowiedział o śmierci Piotra, rzekł tylko: jam mu radził rozłożyć zmiany na 10 lat, a on chciał je w jednym roku do skutku przywieść i tem się zgubił. To krótko o cesarzach rossyjskich współczesnych memu pisaniu namieniwszy, wracam się do ojczystych dziejów.
Wojska rossyjskie blisko lat pięciu bawiące w krajach polskich, wyciągnęły z nich zupełnie za rozkazem Katarzyny, nie dla przyjaźni Polakom, ale dla potłumienia partyi niektórych, które się po śmierci Piotra przeciw Katarzynie pokazały, a które ona dzielnością swoją pokonała i zgnębiła obyczajem krajowym. Kraj tedy polski niemiał w sobie żadnego Rossyana przez 2 roki następujące.
O aejtnłe ordynaryjnym t7Bt.
Ostatni to był sejm pod panowaniem Augusta IIL co do liczby sejmów, pierwszy zaś co do gwałtownego sposobu sejmowania, który da się widzieć w dalszem swojem opisaniu, do którego nim przystąpię, muszę wprzód ukazać czytelnikowi przyczynę, która tę gwałtowność spłodziła. Raczy sobie tedy przypomnieć czytelnik to, co się o szlachectwie grafa Bryla, przez deki ot trybunalski zyskanem, wyżej powiedziało, i to drugie, że familia Czartoryskich, pół Polaków po sobie mająca, sprzeciwianiem się ustawicznem najlepszym albo najniewinniejszym naczas zamysłom dobrego króla, wszystkie niemal urzędy dla swoich partyzantów na nim, ułagodzić ją sobie pragnącym,
4*
wymuszała. Przydadź jeszcze muszę trzecia przestrogę do pierwszych dwóch: że przy końcu panowania Augusta III. graf Biyl, minister królewski, Jerzy Mniszech, marszałek nadworny korom, zięć pierwszego, i Kajetan Sołtyk, biskup krakowski, kreatura tych dwóch, składali trójcę dworską i nią powszechnie zwani byli, za której zdaniem szedł we wszystkie’m August III.; ta trójca szafowała łaskami królewskiemi, bez niej nikt niczego od króla niedostąpił. — Blisko przed tym sejmem zawakowały niniejsze urzędy, pieczęć wielka koronna, pieczęć mniejsza litewska, buława wielka litewska i województwo — wileńskie. Te wszystkie urzędy familia Czartoryskich uwzięła się pozyskać dla swoich przyjaciół. Trójca dworska oddawała do jej woli buławę mniejszą litewską (bo większa z dawnego zwyczaju należała hetmanowi polnemu), podkanclerstwo litewskie i województwo wileńskie; zostawiła tylko do wolnego szafunku królowi jmci, a raczej sobie, podkanclerstwo koronne. Czartoryscy, jako już dawno postanowili u siebie pokazać jawnie moc swoją, górującą nad mocą trójcy, której nienawidzili, tak na ofiarę niezupełny wszystkich urzędów żądanych, podaną sobie przez Mniszcha, marszałka nadwornego koronnego, odpowiedział książę kanclerz litewski, Czartoryski, głowa i rządzca familii: „albo wszystko, jak my chcemy, albo nic.“ Mniszech, któremu też niezbywało na dumie, spytał się kanclerza: „a kiedy nic?“ — na co kanclerz: „kiedy nic, to będziemy wiedzieli, co z tem czynić.“ Zirrytowany temi groźbami dwór, oddał zaraz województwo wileńskie ksiąźęciu Karolowi R.miecznikowi litewskiemu, buławę polną Sapieże, wojewodzie połockieinu, podkanclerstwa zaś koronne i litewskie zachował podług prawa do przyszłego sejmu. Między okolicznościami, wchodzącemi do województwa wileńskiego, godna wspomnienia następująca:.gdy Bohusz, sekretarz R., przyszedł do Mniszcha, marszałka nadwornego koronnego z propozycyą wyliczenia zaraz 40, 000 czerwonych złotych, byleby pan jego, książę Radziwiłł, otrzymał województwo wileńskie, rzekł do niego marszałek: „Ale mospanie, jakie mu dać tak wysokie krzesło, kiedy to człowiek szalony!“ — Na co BohuSz: „Tem lepiej; jeżeli albowiem dacie ten wakans mądremu, książę Czartoryski, kanclerz litewski, znajdzie rozum na rozum i potrafi mądrego przeciągnąć na swoją stronę; szalonego zaś przerobić na swoją partyą niepotrafi.“ —,,Bravo, mospanie! licz waść pieniądze!“ — i takim sposobem R. (w samej rzeczy szaleniec) otrzymał województwo. Ta dystrybucya wyżej wspomnionych wakansów przejęła do żywego Czartoryskich: postanowili tedy Bryla młodego, cześnika koronnego, posłem ziemi warszawskiej na sejm nadchodzący obranego, wypchnąć z poselskiej izby, jako uieszlachcica polskiego, tylko przez dekret trybunalski piotrkowski (jako na karcie 19.) takim zrobionego.
To tedy było, co Stanisław Poniatowski, stolnik litewski, na tymże sejmie poseł liwski, chciał Brylowi zadać, a czego partya dworska Brylowi niedopuścić uwzięła się. Gdy tedy Poniatowski jeszcze przed clekcyą marszałka sejmowego chciał ostrzedz sejm, że w izbie między posłami znajduje się jeden poseł nieszlachcic, i na ten koniec żądał od marszałka starej laski głosu pozwolenia, Radziwiłł podkomorzy litewski, któiy miał głos mocny, będąc z partyi dworskiej, niemal razem z Poniatowskim zawołał, albo raczej tęgo krzyknął: Mci panie marszałku, proszę o głos! Co Poniatowski powtorzył: Mci panic marszałku, proszę ogłoś, to wzajemnie Radziwiłł krzyczał: proszę o głos. Było tego po kilka razy między tymi dwoma tylko sam na sam wołającymi. Lecz gdy Poniatowski, niedbając już o danie sobie głosu, zaczął wymawiać te pierwsze słowa: „Znajduje się między nami — “ huknęła na niego cała partya dworska; naprzeciw nie’j nowym hukiem obydwu stron wrzeszczących na siebie „Nic masz zgody na głosowanie przed obraniem marszałka i prosimy o głos dla posła mówiącego-“ — dalszych słów Poniatowskiego, które były: „nie szlachcic Bryl Poseł Warszawski,“ nikt przed liałaseita słyszeć nie mógł, chyba tuż siedzący przy Poniatowskim. Zaczęty ten wrzask od samych posłów stał się powszechnym i arbitrom, którzy się w kole poselskiem między posłami znajdowali, a z tych najwięcej było czeredy służącej Radziwiłłom i Czartoryskim, lub tych dwóch partyj przyjaciołom, uzbrojonej pałaszami i pistoletami pod sukniami. Trwała ta wrzawa z pół kwadransa, aż nareszcie w dobycie szabeł wybuchnęła, co iż się stało w oka mgnieniu, trudno było dostrzedz, z której strony i kto pierwszy dobył szabli. Ile jednak siedząc w górnej ławie i mając pod okiem całe poselskie koło, mogłem dostrzedz przy roztargnionym wzroku na Poniatowskiego i Radziwiłła, to mi się zdawało, źc najpierwsza szabla która błysnęła była litewska, osadzona w furdyment i trzymana od ręki obleczonej w rękawiczkę łosią z karwaszami pod sam łokieć długiemi; głowa zaś tego junaka nakryta była po same oczy czapką tęgą, dnitami i bawełną przeszywaną, jakich czapek Litwini do pojedynków i tumultów zażywali, zaczem rozumieć mogę, że wspomnione dobycie szabel wszczęło się w partyi Radziwiłłowskiej, a zatem dworskiej. Równo z dobyciem szabel, pomieszane wprzód między sobą ile w ciasnym na taką ludność cyrkule partye, rozskoczyły się i stanęły naprzeciwko sobie w dwóch ścianach, sięgać się ciosami wzajemnie mogących; do czego jednak nieprzyszło, bo Małachowski, krajczy koronny, marszałek staréj laski, biegając od końca do końca między owemi ścianami, stawiając przed oczy bliską przytomność króla, w izbie senatorskiej z senatorami siedzącego, obrazę majestatu królewskiego przez dobycie szabel, zgwałcenie świątyni praw, przykład straszny zuchwałości i tym podobne uwagi, dokazał tego, że szable pochowano i uciszono się. Po tem uciszeniu marszałek Małachowski miał mowę długą swoim zwyczajem, ubolewając nad tak nieszczęśliwym dla przyszłości przykładem, a dalej ciągnąc rzecz obligował posłów, ażeby dla naradzenia się in plena activitate, co z tym przypadkiem czynić należy, raczyli przystąpić ad turnum, to jest do głosowania porządkiem województw, a że tego roku kolej pierwszeństwa przypadała na prowincyą małopolską, zatem dał głos wojewodztwu krakowskiemu, pierwszeństwo w prowincyi małopolskiej trzymającemu. Lecz gdy miasto czekania kolei swojći, Poniatowski, stolnik litewski, zaczął domagać się głosu, i podobnież jak pierwej swojćm wołaniem o głos zaczął go tłumić Radziwiłł“, znowu powstała wrzawa, znowu się zaczęli rozstępować na partye i mieć ku pałaszom, acz ich jeszcze niedobywając. Marszałek widząc, iż nasadzona jest rzecz na wypchnięcie Bryla z poselskiej izby, coby się stać niemogło bez wielkiej rzezi, odwołał sessyą na dzień jutrzejszy. Takim tedy sposobem przyjaciele dworscy uratowali Bryla od hańby publicznej zarzutu nieszlachectwa. Ale że ten sposób, ile był pomocny w krytycznej owej godzinie Brylowi, tyle przeszkadzał sejmowi i przy zaciętości familii Czartoryskich na Bryla, byłby dni wszystkie jego zniszczył i wycieńczył aż do limity, a możeby przyszło w dalszych sessyach do krwawej rozprawy, której skutkiem byłoby zerwanie sejmu, zaczem nietracąc darmo czasu i nieczekając jakiego fatalnego skutku, wypadało dworskie; partyi zerwać go bezzwłocznie, niechcąc Bryla exponować na hańbę nieszlachectwa. Jakoż tego samego dnia pokazał się manifest przeciw sejmowi uczyniony w grodzie warszawskim przez Szymakowskiego stolnika i posła ciechanowskiego. Przyczyna w tyiu manifeście do zerwania sejmu dana: gwałt wolności przez dobycie szabel w izbie sejmowéj zadany, acz może i on sam, razem z drugimi, jako mazur kordyaczny, dobył swojej serpentyny. Lecz tak mu podyktowano, bo słusznéj przyczyny do zerwania sejmu nigdy wynaleźć niemoźua było. Potomność niechaj osądzi, jeżeliby nie lepić j było, skryć grafa Bryla i riiepokazywać go na sejmie, niżeli zrywać tenże dla punktu honoru jednej osoby. Gdyby był dwór tak pomyślił, cała wina zepsucia sejmu spadłaby była na Czartoryskich, jako zawsze sejmy psujących, a Bryl byłby szlachcicem, jak nim został za dekretem trybunalskim, i mając inne honory i urzędy publiczne, obszedłby się był bez posfelstwa przemijającego. Ale ambieya wzięła górę nad wszystkiemi z strony dobra publicznego uwagami, i wpisała dwór ten jeden raz w regestr ziywaczów sejmowych.
Jeszcze przez dwa dni po manifeście Szymakowskiego zjeżdżali się posłowie do izby poselskiej, ale juź mów żadnych niebyło, prócz jednego marszałka, który izbę zagajał i zaraz po zagajeniu posłów po dwóch do szukania Szymakowskiego i sprowadzenia go, aby izbie sprowa’dził activitntem, delegował, i to zrobiwszy, natychmiast sessyą do jutra limitował, po których dniach, gdy delegowani uczynili izbie wiadomość, że Szymakowskiego nieznaleźli w okręgu Warszawy, sejm pożegnał, wywarłszy w mowie pożcgnawczej wszystkie przeklęctwa na tego, kto był przyczyną zerwania sejinu. Niewyuoienił jednak nikogo, lubo dobrze wiedział (bo i sam jako przyjaciel dworu w te rady wchodził), kto go zerwać kazał, i kto się tej przysługi podjął, i że zaraz pan zrywacz sejmu, zrobiwszy tę dobru publicznemu psotę, z dukatami za nią nabytemi z Warszawy prysnął. Szukali go delegowani dla zachowania formalności w zwyczaj wprowadzonej szukania zrywacza od pierwszego 6ejmu zerwanego, i aby na szukaniu czas trawiąc, nieszczęśliwemu sejmowi godzin, przyczynili.
Na taką wrzawę i tumult, wszczęty w kol£ poselskiein (jako się wyżej opisało), arbitrowie siedzący za kołem po ławach przy ścianach będących, jedni przejęci strachem na łeb pozskakiwali na ziemię, uciekając co ducha w sobie z poselskiej izby i roznosząc fałszywą wieść po ulicach, że się rąbią w poselskiej izbie; drudzy śmielsi, powstawszy na nogi, cofnęli się tyłem z niższych ław na wyższe: raz dla tego, ażeby od szabel, gdyby się te po całej izbie rozpierzchły, po nogach niedostali, drugi raz, ażeby z wyższego miejsca tumultowi w kole poselskiem’wybuchłemu lepiej się przypatrzyć mogli, którem cofnięciem nagłem i tęgie’m od liczby osób skupionych uczynione’m, stojących za sobą naprzeciw oknu dwóch młodych Radziwiłłów, podkomorzyców litewskich, studentów podówczas w konwikcie pijarskim i jednego towarzysza huzarskiego te’mźc oknem na ulicę wypchnęli. Towarzysz, mężczyzna słuszny, a zatem ciężki, uderzywszy czołem o bruk przed kancelaryą, zabił się na miejscu. Radziwiłły, chłopcy lekkie, jeden spadłszy na towarzysza, zdrów przemierzył wysokość trzeciego piętra do ziemi, drugi, niedostatrszy żadnej podkładki, tylko trochę błota, złamał rękę; i na tym przypadku skończyło się fizyczne, dobra publicznego, nieszczęście.
Jak partyi dworskiej niebył tajny zamach Czartoryskich na Bryla, tak wzajemnie Czartoryskim niebyła tajna tego zamachu przedsięwzięta z strony dworskiej odsiecz; co się stąd pokazać dało: najprzód: że posłowie niezasiadali miejsc swoich podług ziem i powiatów, ale partyami; powtóre: że w koło nieweszli sami jak należało, lecz z wielką i zbrojną assystencyą (jako się wyżej rzekło); po trzecie: że skoro błysnęły szable, natychmiast używającym sukni francuzkiéj w miejsce szpad dodano rapirów dragońskich; poczwarte: iż z izby poselskiej niewychodzili razem, lecz partyami, zatrzymując się druga, póki zupełnie niewyszła pierwsza; po piąte: że do domów niepowracali karetami, w których przyjechali, ale na koniach, w mniemaniu zapewne, iż na ulicy jaka walka między czeredą służącą wyniknąć może, z której panowie łatwiej na koniach niż w karetach wymknąćby się potrafili. — Te tedy okoliczności mocnym są dowodem, iż ta scena, która się w poselskiej izbie odprawiła, niebyła przypadkowa, lecz urządzona. Źe zaś do rozlania krwi niedoszło, przypisać to należy albo jakiejkolwiek na króla refleksyi, albo, że nikt nieśmiał zostać pierwszym w tej jatce publicznej zarębaczem, albo na ostatek gieniuszowi, wpływającemu już mocno na naród, burzliwemu ale niekrwawemu.
O trybunale roku tegoi. (176*.)
Po zerwanym sejmie cała forsa Czartoryskich udała się do Piotrkowa ze wszystkimi swymi przyjaciołami i ludźmi nadwornymi, ażeby zerwać trybunał, jeżeliby partya dworska swoje kreatury na funkcyach marszałkowskiej i deputackich utrzymać chciała. Lecz nieznalazłszy tam nikogo przeciwnego sobie, ustanowiła trybunał z samych swoich przyjaciół złożony. Marszałkiem tego trybunału stanął Siemicński, referendarz koronny, prezydentem Turski, kanonik gnieźnieński i oficyał warszawski. i
O Senatu* ConmiUutn tegoi roku.
To Senatus Consilium zaczęło się 25. Października r. 1762. Dchberacye jego były następujące:
1) Jeżeli potrzebny jest sejm extraordynaryjny, po zerwanym ordynaryjnym.
2) Jakim sposobem zapobiedz na przyszłe czasy podobnym do dzisiejszego na sejmach tumultom.
3) Ponieważ coraz więcej złej monety zagranicznej w kraj wpływa, czyby niedobrze było, pozwolić miastom przedniejszym pruskim, ażeby pod dozorem podskarbich obojga narodów biły dobrą monetę.
Na pierwszy punkt wszystkie głosy senatorskie były jednobrzmiące za potrzebą sejmu. Na drugi punkt, podaną radę od książęcia Sołtyka, biskupa krakowskiego, przebudowania izbów poselskich w Warszawie i w Grodnie w taki sposób, iżby arbitrowic z posłami mieszać się nicmogli, ale posłowie osobnćm wejściem przez warty do cyrkułu swego, arbitrowie zaś do lożów czyli ganków wysokich także osobno wchodzili) podobnież wszyscy approbowali.
Na trzeci punkt rozdzieliły się zd?nia senatorów na potwierdzającą i przeczącą stronę. W lyclf zaś wszystkich mowach z okoliczności tumultu, w izbie poselskiej zaszłego, jedni drugich ucinkami kąsali i szczypali, niewymieniając jednak nikogo, bo też tego niepotrzeba było. Kiedy mówił który senator z partyi dworskiej, każdy słuchacz domyślił się, iż-przymówki jego zmierzają do Czartoryskich, i gdy mówił Czartoryjczyk, niewątpił podobnież żaden, że strzały języka jego godzą do trójcy dworskiéj.
Że zaś król polskiego języka nierozumiał, przeto szczypiący się wzajemnie najpryncypalniejszego zamiaru uszczypków swoich nieosiągli, który był od jednych: przegryźć króla w osobach jemu lubych; od drugich: ukontentować go kąsaniem jego przeciwnika. Więc tylko zostawała w sercu każdego piywatna satysfakeya, gdy przejął do żywego (jak mu się zdawało) swego adwersarza. Skończyło się to Senatus Consilium dnia 30go Octobra, po którem publikowano resultatum od tronu dnia 5. Novembra następującej treści:
1. J. k. m., p. n. miłościwy, sejm a\traordynaryjny za potrzebny uznaje i zwołanie onego do czasu sobie uwidzianego odkłada. 2. Na zapobieżenie odtąd tumultom wszelkim w poselskiej izbie, zaleca podskarbim wielkim’obojga narodów, ażeby tu i w Grodnie izby poselskie podług rady senatu przebudowali, a jchmość marszałkowie wielcy, aby z pilnością autora dobycia szabli szukali i znalezionego przykładnie skarali (NB. lecz go nieznaleźli). 3. Zostawuje j. k. mość woli jchmościów panów podskarbich wnijście w ligę, kiedy zechcą, z miastem Toruniem, względem bicia dobréj monety (NB. i ten punkt niebył negocyowany. Na cóż bowiem podskarbiowie mieli się zatrudniać z miastem Toruniem o bicie dobrej monety, kiedy Saxonia dodawała takiej podostatkiem; a kiedy wrocławska mennica pod takimźe stęplem nieprzestawała nasyłać do polskich krajów swojej zlej, a wykupować saską dobrą, potrafiłaby toż samo uczynić i z monetą toruńską, gdyby była od wrocławskiej lepsza. Na zatamowanie wpływu do kraju złźj monety zagranicznej nienależało robić lepszej, ale gorszą; lecz ten sposób niespodobał się Polakom, dla tego woleli cierpieć obcą monetę złą, niż w swoim kraju robić taką).
O Senatu* ConsiUutn w Ifamawłe M7H3.
Drugie Senatus Consilium odprawiło się w Warszawie w średnich dniach miesiąca Marca, nie na zamku, jak bywały poprzednicze, ale w pałacu królewskim, a to dla słabości króla. Tego Senatus Consilium były trzy kategorye następujące: pierwsza, utrzymanie na księstwie kurlandzkiem królewicza Karola; druga, zapobieżenie inundacyom w kraje polskie wojsk cudzoziemskich; trzecia, nagrodzenie szkód Polakom przez tez wojska poczynionych. Na które kategorye twarde jak kość, takie było od tronu resultatum: ad luium: zapozwać na sądy relacyjne Birona, jako niesprawiedliwego uzurpatora księstwa kurlandzkiego; ad 2dum: złożyć sejm extraordynaryjny, gdzie i kiedy się królowi jmci będzie podobało; ad 3tium: wyrobić u imperatorowej rossyjskiej otwarcie komissyi w Toruniu, niedawno zalimitowanej. (NB. Żaden z tych punktów niewziął skutku.) Co do pierwszego, król z „Warszawy wkrótce po tein Consilium wyjechał, jako będzie niżej. Sądy zatem relacyjne, jako potrzebujące obecności królewskiej, być niemogły, i choćby były i najmocniejszy dekret stanął na nich dla królewicza Karola, na nicby się nieprzydał, kiedy Katarzyna II., następczyni na tron rossyjski po Elżbiecie, przywoławszy z Syberyi wygnańca Birona, mocą wojsk swoich na księstwo kurlandzkie przywróciła, a królewicza Karola, żadną siłą niewspartego, tylko jedną legalnością inwestytury polskiej broniącego się, zabierając mu wszystkie dochody, wyganiając zewsząd jego komissarzów i ekonomów z całego księstwa, nareszcie jemu samemu w Mitawie uporczywie dosiadującemu zabroniwszy wszelkiej żywności, do zupełnego ustąpienia z Kurlandyi przymusiła. Co do drugiego, niebyło po interesie króla mówić do Rossyi, aby ustąpiła z krajów polskich, do których weszła za jego prośbą, aby się biła za niego z królem pruskim; dla tego gładko się zbył tego punktu, odłożywszy go do sejmu, bez determinacji miejsca i czasu, któiy sejm choćby i nastąpił, zerwałby się nic nieustanowiwszy, jak wszystkie inne. Co do trzeciego, komissya toruńska na instancyą króla do Katarzyny IL cesarzowej rossyjskiej mogłaby być na oko reassumowana, zapłaciłaby niektóre pretensye większym panom polskim, a zresztą schowałaby się tak jak pierwsza. Lecz że król umarł niezadługo w Sazonii (o czein będzie niżej), więc i do tego nieprzyszło.
O u>yje£a*ie królewskim « FobM.
Wojna siedmioletnia, sławna w historyi, między Fryderykiem IŁ królem pruskim z jednej, a Maryą Teresą cesarzową niemiecką, Augustem IIL królem polskim i elektorem saskim, i pomocnikami ich Francuzami, tudzież innymi książętami imperii i Rossyanami z drugiej strony na tego jednego małego podówczas króla, ale wielkiego bohatera, bijącymi ustała. Opisywać jej, jako obcej, niebędę, prócz tego, com wyżej dotknął. Po tej wojnie nastąpił traktat w początku roku 1763. Tym traktatem król pruski utrzymał się przy Szląsku, a szkody wojenne z obu stron umorzone zostały bez nagrody, lubo, co się tyczy króla pruskiego, dobrze on sobie nagradzał szkody poniesione w Prusach, Brandenburgii i Szląsku, gospodarując przez cały ciąg wojny w Saxonii, wybierając z niej prócz zwykłych elektorskich dochodów znaczne kontrybucye, furaże, bydło, konie i rekrutów, a oprócz tego wyprowadziwszy z Meissen do swego kraju partyą gliny, do kilku milionów talarów twardych szacowanej, z której podziśdzieu robią w Berlinie porcelanę na wzór saskiej.
Jak prędko tedy August król polski dowiedział się, źc już zupełnie Saxonia od wojsk pruskich została opuszczona, natychmiast pospieszył do niej na Poznań, dnia 25. Kwietnia roku 1763. o godzinie szóstej wyjechawszy z „Warszawy.
O ni er ci i strzymiolHC Ji Augusta MII.
Umarł tenże król w Dreźnie tegoż roku 1763. na npoplcxyą dnia 1. Października. Z jego życiem skończyła się szczęśliwość Polski, nareszcie i exystencya, jako się da widzieć pod następnem panowaniem.
Był August co do ciała wzrostu wielkiego, a przytem kształtnego. Wikt go z panów niedosięgał wzrostem, tylko jeden Chodkiewicz, starosta żmudzki, lecz jak był wysoki, tak był chudy, gdy przeciwnie August był tuszy do wzrostu pro porcyonalnej. Minę miał wspaniałą i zawsze wesołą, wzrok i chód powolny. Co zaś do przymiotów duszy, te opisać trudno. ISiewchodził w żadne poufałe obcowania z panami, niezatrudniał się żadnemi interesami publicznemi, w którychto dwóch okazyach własność duszy najlepiej wyszpiegować można. Zdawał się we wszystkich sprawach publicznych i domowych na ministra. Minister był jego natchnieniem, minister był jego wyrokiem. Jak go minister natchnął, tak on postępował; jak minister komu sprzyjał, takiego ten affektu i od króla doznawał. Zgoła królem rządził minister, ministrem zaś Mniszech, marszałek nadworny koronny i Sołtyk, biskup krakowski. —
Król niepokazywał się panom tylko raz na dzień, gdy z pokojów swoich szedł do kaplicy na słuchanie mszy, której żadnego dnia nieopuszczał, chyba wtenczas, gdy był chory. Szedł do kaplicy przez salę, w której się panowie o litej godzinie punktualnie zgromadzali i przez długi kurytarz do kaplicy na boku pałacu stojącej prowadzący, z rękami wyciągnioneroi, w które go szeregi panów i szlachty z obu stron uszykowane całowały. Kto z pospolitszych obywateli miał jaką suplikę do króla, podawał mu ją podczas lego marszu, nisko nachylony, albo na jedno kolano przyklęknąwszy. Król odebrane supliki oddawał paziowi za sobą idącemu, a paź odniósł je do ministra, który podług woli swojej imieniem królewskiem dawał na nie odpowiedzi, albo też w kąt zarzucał za niewarte lub natrętne uznane. Zawsze przed królem, pokazującym się na widok, postępowało z laskami dwóch marszałków krajowych, a przynajmniej jeden, albo na jego miejscu znajdujący się przy królu pieczętarz koronny lub litewski. Bez laski przynajmniej jednej nigdy król niewychodził z apartamentów swoich na widok publiczny. Nawet gdy się znajdował w innym kościele na nabożeństwie, zawsze mu laska assystować musiała. W drodze do kaplicy szedł za królem tłum panów, biorąc miejsce jedni przed drugimi, podług godności. Wtenczas po słówku posyłali do uszu królewskich jakie potoczne zdarzenia, lub swoje żądania. Powróciwszy król z kaplicy zatrzymywał się w sali przedpokojowej, przez ten czas, który zbywał do godziny dwunastej, przechodząc się między panami, z tym i z owym cokolwiek rozmawiając. O godzinie dwunastej schyliwszy nieco głowy ku panom na znak pożegnania, wchodził do swoich apartamentów, które natychmiast za nim odźwierniowie zamykali. Panowie zaś pobawiwszy się z sobą jaki kwadrans czasu rozjeżdżali się z pokojów, i już od téj godziny król był niewidziany aż do jutra. Kto jednak z panów wielkich miał jaki interes do króla, znalazł przystęp o godzinie wprzód naznaczonej, o którą trzeba się było postarać u grafa Biyla, bo inaczej warta stojąca przy pokojach nikogo niepuściła. Damy pierwszej rangi prezentowały się królowi w jego apartamentach tylko w dni galowe z powinszowaniem jakiego festynu, idąc szeregiem, ubrane w roby i w klejnoty i przystępując do pocałowania ręki królewskiej jedna po drugiej według rangi. Po skończonym całowaniu ręki królewskiej, postawszy przed nim jaką chwilę, którym król na znak szacunku pokazał jaki wdzięk uśmiechający i przemówił jaki żarcik wesoły, odchodziły tym samym porządkiem, któiym weszły. Pojedynczo i prywatnie żadna u niego dama przystępu mętniała. Zachował albowiem ten król czystość swojego stanu nienaruszoną, przykładem od jego dworu bynajmniej nienaśladowanym. Gdy mu królowa umarła w Dreźnie na początku siedmioletniej wojny, graf Biyl chcąc mu osłodzić po swojemu smutny jstan wdowczy, namówił go na polowanie, w którem się koefeał August, do dóbr Brzoza zwanych, o 12 mil od Warszawy! leżących, księżnej chorążyny koronnej Lubomirskiej, damy pjerwszej urody, z racyi, że była urodzeniem Saska, zawsze prip dworze królewskim przesiadującej, mile zawsze od króla widzianej; z tego pochopu rozumiał Bryl, że król incognito skosztowawszy miłości, przybierze ją sobie za sekretną zonę; a na ten koniec w domu tej pani dano pokój sypialny królowi blisko pokoju sypialnego księżnej, i ta podług instrukcyi ministra przeszła się blisko łóżka królewskiego. Postrzegłszy ją król spoczywający w łóżku, przy świetle błyszczącem teię na kominku, zawołał na hajduka: „zamknij drzwi; niefih mi tu nikt nieprzychodzi.“ Tak nieudała się ministrowi papięta dla króla przysługa. Król zaś, jakby niewiedział, kto i\dla czego się przechodził po jego pokoju, nigdy ani tej damie, ani grafowi Biylowi najmniejszej o to wymówki nieuczynih
Niemając, czy niechcąc mieć król żadnego zatrudnienia na swojej głowie, cały czas w zimową porę przesiadywał w pokojach swoich, bawiąc się z domownikami swymi potocznemi dyskursami, a najwięcej myśliwskiemi, projektując polowania, na które wyjeżdżał często to do Kozienic, ekonomii królewskiej, to do dobr Radziwiłłowskich w puszce i wielkie zwierza obfitujących. Lubił także polowanie na głuszcze, na które ordynaryjnie wyjeżdżał na wiosnę. A £e ten ptak grę swoją odprawiaw głębokich lasach, do jazdy powozem niesposobnych, przesiadał się na konia, na któiym dojeżdża! do stanowiska, mając idących wedle siebie hajduków mocnych, którzyby za potknięciem się konia, ciężarem osoby królewskiej zwątlonego, króla od upadku ratowali. Szczęścia posłużonego na tem polowaniu znakiem były pióra tego ptaka, przypięte do kapeluszów albo czapek wszystkich osób, które królowi na tem polowaniu assystowały..
Chował przy dworze swoim błazna czyli trefnisia, który go w mclancholicznym humorze będącego śmiesznemi żarcikami i kuglarskiemi figlami rozrywał, i drugiego poetę, który w niemieckim języku z każdej okoliczności dowcipne i śmieszne wiersze nagle składał. Ci dwaj ludzie mieli przystęp do króla wolny każdego czasu. Assystowali mu także podczas publicznych obiadów, i kiedy w ogrodzie do tarczy strzelał. Tytuń palił mocno, a najwięcéj po obiedzie, po którym przy tytuniu popijał sobie saskie piwo tęgie i tłuste, dla niego robione. Prócz wyrażonych dopiero, miał jeszcze jednę rozrywkę, nie ze wszystkiem przystojną. Kazał przywłóczyć przed okna swego pałacu w miarę strzelania ścierwy zdechłych koni dla zwabienia psów. Te strzelały wiatrówki, a hycel płatny miesiącami, ubite pgy codzień wieczorem wywłóczył z dziedzińca, i zakładał nowe ścierwy, z gnatów ogryzionych wyczyszczając dziedziniec.
Jadał tłusto i wiele. Kuchnia jego niemiała równej w Europie, tak co’ do wytworności potraw, jak co do wielości ich; kucharzów, kuchcików, posługaczów kuchennych, pomywaczek, liczbę do setnej dochodzącą. Tożsamo niemal było w cukierni. Choć sam jeden obiadował, zastawiano jednak przed niego najmniéj 20 potraw i potem wety i cukiy. Ale zato niejadał wieczerzy, chyba bardzo rzadko i to jaki lekki specyalik. Lecz za niego pili dobrze jego dworscy. Zgoła, co się tyczy stołu, ten był suty aź do zbytku, iż weszło w przysłowie (kiedy kto miał dobry obiad) mówić: „jadłem dzisiaj, jak król polskl:“ Geschodziło z królewskiego stołu, rozchodziło się na inne stoły, kapelanów, kamerdynerów, paziów, kamerlokajów, fiyzyerów i innych, na stół gotowy, nie na strawne służących, oprócz czego dla wszystkich stołowników gotowano osobne regularne potrawy, schodzące zaś z królewskiego stołu za przydatek poczęści sprzedawano. Niemogąc wszyscy pojeśdź takie* go zbytku, przedawali potrawy całkiem nietykane do miasta i była to obrywka kucharzowi szafarzów, pod rękę których czasem potrawy niedane do stołu i schodzące z niego powracały. Toż samo działo się z mięsiwami surowemi, z drobiazgami, toż samo z innemi ingredyeneyami kuchennemi i kredeusowemi, jako to butelkami wina i piwa, z cybyaari, fruktami, świecami jarzęceini etc., bo wszystko podług regułamentu od ministra przepisanego szło podług dziennego wydziału, lecz nic, co-się z tego wydziału niestrawiło, niepowracało do spiżarni i piwnicy. „Codzień szły nowe wiktuały i trunki, a o zbywających niepytano słę przez wspaniałość za maxymę królowi wrażoną, gdzie się obracały; dla tego wszystko było przedajne na pożytek tych, którzy czem zawiadowali, albo czego dopadli. Była to jakaś alegoryczna końfiskacya potraw i trunków. Można było każdego czasu dostać od-królewskiego dworu świeżego pasztetu, tortę, garnituru ciast przedniph, cytryn, świec jarzęcych małoco upalonych, za połowę ceny takiej, jakaby sprawując to sobie albo kupując od kupców kosztowała Szambelan, odprawujący dzienną służbę, podawszy królowi pierwszą farfurkę z potrawą, siadał z nim do stołu, i kto jeszcze inny z domowych, kogo król zawołał.
„W dni galowe, jako to w dzień narodzin, koronacyi królewskiej i tym podobne, dawał król otwarte stoły dla senatorów i urzędników koronnych, do których zasiadali za biletami liczbowanemi, losem ciągnionemi. Jaką kto wyciągnął liczbę, takie zasiadł miejsce, podobnąź liczbą do krzesła przypiętą oznaczone, pokazując król tym sposobem, że wszystkich, mimo różnicę godności każdego, równo szanuje. W dzień 3ci Augusta dla samych tylko orderowych dawał król obiad, do którego siadali porządkiem wyżej opisanym. Tego dnia, imieniny królewskie i uroczystość orderu Orła Białego znaczącego, ubierali się wszyscy w suknie jednakowe, to jest czerwoną wierzchnią, białą spodnią.
Kiedy przejeżdżał z Saxonii do Warszawy, albo z Warszawy do Saxonii, albo do Grodna na sejm, lub gdzieindziej na polowanie, czynił to pocztowemi końmi, w pomoc którym panowie przystawiali po stacyach swoje cugi, i kto tylko miał, najmował do tej jazdy swoje konie, od któiych pocztmajstrowie brali na dwie mile po 5 tynfów od pary koni, a najemnym płacili po 2 szóstaki na milę od jednego konia, i tak wszyscy znaczne zyski z jazdy królewskiej ciągnęli. Postylioni brali tryngieltu po 3 złote, ci co smarowali powozy, za jedno nasmarowanie tynfa jednego. Zgoła nikt dla króla nogą ani rękę liieruszył bez dobrej natychmiast zapłaty. Stanowiska w podróży do Saxonii i stamtąd, kiedy jechał na Wrocław, to jedno było w Lubochni, drugie w Sokolnikach; kiedy na Poznań, to w Kleczowie, w któiych miejscach były pobudowane dla niego pałace i przy nich utrzymywani kosztem jego murgrabiowie, a po śmierci jego też pałace ze wszystkiemi meblami dostały się possessorom dóbr, w których były zbudowane.
Lubił tez król strzelanie do tarczy, na którą zabawę, o kilkaset kroków od pałacu odległą, nosili go hajducy w lektyce, na trzy stacye po dwóch rozstawieni, szybko, choć z ciężarem nie ladajakim cetnarowej osoby królewskiej, nogi zbierający. Po obu strouach lektyki biegli paziowie, szambelan i oficer, a za lektyką lokaje, służbę dniową u króla trzymający. Tuż za królem w drugiej lektyce tymże sposobem niesiono ministra grafa Bryla. To strzelanie zaczynało się o godzinie czwartej po południu i trwało do godziny szóstej przez jeden miesiąc Maj, do którego strzelania wzywał król niektórych senatorów i urzędników koronnych orderowych; którzy się ofiarowali do te; zabawy królowi, byli zapisani w katalog, i podług tego katalogu byli przywołani do strzelania. Mający strzelić wchodził do strzelnicy o 300 kroków od tarczy odległe’j, gdzie mu strzelec królewski podawał sztuciec nabity i odbierał wystrzelony. Kto zaś niechciał strzelać z sztućca królewskiego, wolno mu było strzelać z własnego, od swego strzelca nabitego. Za każdein wystrzeleniem laufer ubrany w togę kitajkową czerwoną, wybiegał z za tarczy z dołu dla siebie za nią wykopanego, oglądał w tarczy postrzał, zabił go kołkiem, i na tabliczce białej okrągłej pokazał czarno odmalowany numer taki, jaki kto w tarczy ustrzelił. Jeżeli zaś kto wcale tarczy chybił, obiegł ją trzy razy do koła. Poeta królewski za każdem strzeleniem na pochwałę strzelającego’, albo na żart z niego, powiedział parę wierszy niemieckich; błazen zaś ciągle podczas tego strzelania różne figle stroił, albo z drugim nadwornym którego pana błffznern w czuby i zapasy dla rozrywki królewskiej chodził. Gdy się skończył miesiąc strzelania, rozdawał król dziesięć premiów między tych, którzy się najlepie’j popisali, mnie’j zręcznych pominąwszy. Te premie składały się z numizmatów różnego waloru złotych, albo z sztuk porcelanowych. Niebyło obowiązkiem wpisanym w katalog każdego dnia znajdować się na strzelaniu; wolno było czasem niebyć. Przez przypodobanie się jednak królowi rzadko który opuścił bytność swoją. Miły widok króla wspaniałego i wejrzenia wesołego zwabiał licznego spektatora obojej płci z osób dystyngwowanych, oprócz tych, którzy należeli do strzelania.
Niewypowiedzianą dobroć tego króla ukazać może czytelnikowi następujący przypadek: Gdy razu jednego w Piotrkowie wywrócił go z królową pocztylion, tak, iż oboje, jedno przez drugie wytłoczyli się z karety na bruk, i ze strachu uciekać począł, złapanego przez ułanów król przed siebie przyprowadzić i rozśmiawszy się do niego, oraz dawszy mu za tę sztukę dukata jednego, usiąść na konia i jechać dalej z sobą kazał.
Kochał się także ten król wielce w orkiestrze czyli w kapeli, do której dobierano wirtuozów, śpiewaków i śpiewaczek w całej Europie najsławniejszych. Ta orkiestra grała często królowi na jego pokojach w* dni galowe, po kościołach, w których się król na nabożeństwie zfiajdował, i na operach, dobierając do siebie na wspomnione opery kapelów różnych panów, mianowicie „Wielhorskiego, kuchmistrza litewskiego, i książęcia Czartoryskiego, kanclerza w. lit., tak iż liczba muzykantów, grających operę, przenosiła sto osóbi Te opery wielkie odprawiały się dwa razy w tydzień, we wtorek i piątek. A lubo dla wielkiego kosztu w odmianie, jednę operę grano przez pół roku, po staremu król bywał na każdej punktualnie, nietęskniąc sobie w widoku-jednej półrocznej reprezentacyi, siedział włoży nieporuszenie, przez trzy godziny a czasem i dłużej trwającej opery, i gdy widział operhauzu nienapełnionego spektatorem, dziwował się niegustowi polskiemu, iż się nieubiega do widzenia rzeczy, tak wielce delektującej oko i ucho, darmo, to jest bezpłatnie, której widzenie w innych krajach lud najpospolitszy opłacać nieżałuje. Trzeba bowiem wiedzieć, iż te opery zawsze darmo dawane były; podczas sejmu lub innych zjazdów za biletami dla dystyngwowańszych osób, prócz sejmów i zjazdów bez biletów, dla wszystkich, jakiegokolwiek gatunku ludzi.
Niemiała Polska i niebędzie miała tak dobrego, tak wspaniałego i tak hojnego króla, jak miała Augusta III., a oraz tak nieszczęśliwego dla Polaków: iż mu nic dobrego dla kraju (choć z duszy tego pragnął) zrobić niedozwolili, zrywając sejmy ciągle, a wszystką winę nieładu i nierządu stąd pochodzącego, na niewinnego króla składając. Na ostatek familia Czartoryskich przez fakcye swoje przewrotne i dumne, ohydziwszy przed narodem po większej części zwiedzionym panowanie Augusta, detronizować go postanowiła, gdyby go była śmierć przed tym zamachem wściekłym, a nawet względem dworów obcych nierozumnie przedsięwziętym, nieuchyliła. Bo August urodzony kskjzęciein dziedzicznym saskim, skoligowany z cesarzem niemieckim i innymi królami europejskimi, miał więcej reputacyi w całej Europie, wiadomej przyczyn nierządu polskiego, niź jeden kanclerz Czartoryski, głowa przewrotna swojej familii, który u cesarzowej rossyjskiej pracował o zepchnięcie króla z tronu, osadzenie na nim swego synowca Adama, generała ziem podolskich, na czem takby się był zawiódł po detronizacyi Augusta, jak się zawiódł w tem przedsięwzięciu po śmierci jego, jako się niżej da widzieć. — Panował August nad Polską lat 30, godzien wspomnienia słodkiego i pamięci nieśmiertelnej.
O Irybututle i *ac*etétn interreg — uni c*yli be*Mwóiewłw. 11903.)
Pierwszy poniedziałek po święcie {świętego Franciszka, według dawnych praw polskich był dniem zaczęcia trybunału piotrkowskiego, a oraz tenże dzień miał być zaczęciem bezkrólewia. Sejmiki deputackie, po wszystkich województwach pod wrzawą i bitwą odbyte, uwiadomiły tak party dworską, jakoteź partyą Czartoryskich, ii zaczęcie trybunału musi być braterską, po dawnemu, a obywatelską po teraźniejszema żowiąc, krwią oblane. Dla tego tak partya dworska na utrzymanie, jakoteź partya Czartoryskich na zerwanie jego znaczne siły żołnierstwa narodowego i szlachty najemnej do Piotrkowa ściągnęły. Czyby się był pomieniony trybunał przemocą partyi dworskiej utrzymał,. czyby się był przemocą partyj Czartoryskich zerwał, wszystkoby wyszło na jedno: boby się tak pierwsze jak drugie słać niemogło inaczej, tylko przez gwałt mocniejszej partyi. Czartoryscy zaś udecydowali u siebie, od tego gwałtu zacząć bezkrólewie, rozrzucić manifesta po kraju, że król kraj opuścił, że niebytność jego w kraju przyczyną jest wszelkich gwałtów i zamieszania między obywatelami, że panowie przychylni dworowi i od niego faworyzowani przywłaszczyli sobie moc nad resztą obywatelów, wynosząc do funkcyi deputackiej przez moc i potęgę swoje kreatury, i spychając sobie nielubych, choćby najpoczciwszych; że takim bezprawiom kładąc oni tamę ile możności (t j. Czartoryscy), musieli się wziąść do oręża, że nakoniec niewidząe innego sposobu do wydźwignienia ojczyzny z stanu powszechnego zamieszania i ucisku, przymuszeni zostali wypowiedzieć królowi jmci posłuszeństwo, podać tron za wakujący i poszukać do niego kandydata z pomiędzy rodaków, któryby znając prawa polskie, gieniusz narodu, mieszkając pomiędzy nim, i dozierając styru rządu z własnej stolicy, nie o granicę, zepsute rzeczy dobra publicznego naprawić potrafił.
Takie było ułożenie Czartoryskich, i gdy się nazajutrz partye sprowadzone rzezać miały, w wigilią wieczorem nadbiegł kuryer z Drezna, donosząc, że król umarł. Czartoryscy kontenci, że się im zdarzyło samo przez się to, co oni przez ostatnie środki zrobić chcieli. Potoccy, czyli partya dworska, niemogąc trybunału utrzyinować, jako niemającego waloru i exystencyi po śmierci królewskiej: po której według praw kardynalnych państwa ustają wszelkie władze sądownicze dawne, a następują sądy kapturowe do spraw uczynkowych po powiatach dla utrzymania spokojności publicznej — rozjechali się wszyscy z Piotrkowa.
Stanisław Poniatowski, ’ stolnik naówczas litewski, będący w Piotrkowie, co tylko usłyszał o śmierci królewskiej, natychmiast pobiegł pocztą do Petersburga, wyprawiony tam od familii, ażeby co prędze’j, nim się kto inny odezwie, ubiegł koronę dla Adama Czartoryskiego, generała ziem podolskich. — Lecz Katarzyna II., cesarzowa rossyjska, pamiętna jego zasług, jeszcze za życia Piotra męża doznanych, nieprzyjąwszy podanego Adama, mało znanego i niewiele w umyśle jej znaczącego, ofiarowała zaraz w pierwszej konferencyi jemu koronę polską z tym dokładem, iż jeżeliby go naród i familia Czartoiyskich nieakceptowały, tedy o innym pomyśli dla Polski królu, nie o Adamie. Poniatowski tedy, jakoby niechcący, przyjął mile jej obietnicę, z itórą powróciwszy do kraju, i doniosłszy ją Czartoryskim, srodze takim sprawunkiem interesu zmartwionym i rozgniewanym, ledwo nieupadł zupełnie na nadziei swojej. Właśnie albowiem wtenczas odezwał się o koronę polską do pryncypalniejszych panów polskich i litewskich elektor saski, syn Augusta III., który z urodzenia niemiał władzy w nogach, lecz za to był mocny w rozum, przez któiy wyrobił sobie wsparcie u zagranicznych dworów. Cesarzowa nawet, lubo dała Poniatowskiemu przyrzeczenie, ie go utrzyma królem, gdy jednak odebrała listy od elektora saskiego, wzywające jej łaski zarekomendowania go Polakom i dopomoźenia mu do tronu, poczęła się nachylać na jego stronę; dała do zrozumienia Poniatowskiemu, iż lubo uprzedzona przyrzekła mu sprzyjać, silnemi jednak interesowaniami się innych dworów za elektorem, musi się skłonić na jego stronę, łaskę swoją tymczasem dla Poniatowskiego do drugiego zawakowania tronu polskiego odłożywszy, które iż niezadługo nastąpi, wnosić mołna z słabego zdrowia elektora kaleki.
Czartoryscy urażeni na Poniatowskiego, za oszusta poczytanego, chwycili się elektora, któremu się niemal wszyscy panowie polscy uradowali, jedni z przywiązania do domu saskiego, drudzy z nienawiści do Czartoiyskich, niewiedząc tajemnicy, iż sami Czartoiyscy ubolewali na to, iż Poniatowskiemu, nie swemu Adamowi, swojemi skarbami, swojemi siłami i swemi rozumami drogę do tronu uprzątać mieli.
Lecz na nieszczęście Polski, elektor saski uczyniwszy poprzednicze kroki do tronu polskiego, zachorował dnia 15. Grudnia na ospę, z której 17. tegoż miesiąca roku 1763. z tym się pożegnał światem.
Po śmierci elektora nikt się ani z domu saskiego, ani z innych zagranicznych o polską koronę nieodezwał: zaczem Poniatowski, pozbywszy tak mocnego, jakim był elektor, rywala, całą protekcyą cesarzowej rossyjskiej opanował. Czartoryscy widząc, iż ich Adam, czyli oni dla Adama nieznajdują u żadnej postronnej potencyi względu, niechcąc też z domu swego wypuścić korony, chociaż nie na tę głowę, na którą sobie życzyli, spadającej, chociaż z boleścią serca, przystali na Poniatowskiego, wymówiwszy sobie to u niego, iż zostawszy królem będzie we wszystkiein rady książęcia kanclerza, jako głowy familii, słuchał, i że wakanse za rekotnendacyami onej szczególnie i zezwoleniem będzie rozdawał, na co Poniatowski, nietargując się, chętnie przystał, acz wkrótce po dostąpieniu tronu dependencyą taką z siebie zrzucił. Cała tedy familia Czartoiyskich z przyjaciołami swemi chwyciła się wyniesienia na tron Poniatowskiego. Służyła mu do tak wysokiej promocyi radą, siłą i pieniędzmi: bo on sam z siebie był ubogi, niemiał więcej rocznej intraty z ojczystej substancyi jak 50 tysięcy, co w konkurencyi o koronę było prawie niczem. Kanclerz rozporządzał wszystkie środki polityczne; które i przyszły król i przyjaciele familii z osobliwszą sprawnością i posłuszeństwem, jak gdyby w rządzie monarchicznym, exekwowali. Wojewoda ruski dodawał pieniędzy na wszelkie potrzeby, Jędrzej Poniatowski, brat Stanisława rodzony, generał austiyacki, w trybie wojennym z młodości lat wyćwiczony, komenderował całą siłą zbrojną, tak ii wszystkie orszaki żołnierskie różnych panów i panków sprzyjających familii, największe i najmniejsze nawet od kilku ułanów lub kozaków od swoich panów względnie konserwowane i płatne, od jego ordynansów dependowały. Przydać do tego należy 5 tysięcy wojska rossyjskiego, przysłanego tymczasem od cesarzowej, które acz miało swego osobnego komendanta, ten jednak stosował się we wszystkiem do woli i rekwizycyi familii, a familia do rady jednej głowy swojej, to jest ksiąźęcia kanclerza. Dla tego rzeczy wszystkie w tej partyi szły porządnie, sprawnie i skutecznie.
Przeciwnym sposobem partya niegdyś dworska, a w czasie bezkrólewia saską zwana, lubo była daleko mocniejsza od pierwszej, niemiała atoli dwóch rzeczy najpotrzebniejszych: jedności i celu; jedności względem operacyi, celu względem kandydata, jako się niżej da widzieć. Książę biskup krakowski Sołtyk chciał rządzić wszystkieini operacyami, i miał po temu głowę, tylko że pyszną, a to sprzeciwiało się dumie świeckich magnatów, aby rozporządzeniom jednego księdza, ile między nimi wszystkimi najdumniejszego, podlegać mieli. Jan Klemens Branicki, hetman wielki koronny, mając wojsko komputowe, to jest rzeczypospolitej, do kilkunastu tysięcy pod ten czas liczone, pod swemi ordynansami, mógłby był stać się wodzem całej partyi saskiej i wniwecz obrócić zamiary przeciwne, ile gdy cesarzowa więcej wojska nad wyżej wspomnione pięć tysięcy dać niepostanowiła, żądając wprawdzie od Polaków, aby Poniatowskiego królem obrali, lecz niechcąc go upornie utrzymywać, gdyby byli Polacy te pierwsze jej posiłki złamali i z domu saskiego króla sobie obrać uwzięli się. Lecz Branicki, jedno że był stary, do niewczasów rewolucyjnych niezdatny, drugie, że nim rządzili jego nadworni konsyliarze, Starzyński sekretarz i Węgierski koniuszy, a tych znowu nakręcał Mokranowski, starosta ciechanowski, faworyt sekretny zony hetmańskiej, a siostry rodzonej Poniatowskiego, konkurenta do tronu. Dla tych przyczyn hetman starzec wahał się w doradzanych od kogo innego przedsięwzięciach, burząc tylko w pokoju na Poniatowskiego i grożąe mu, iż nigdy na jego elekcyą niepozwoli.
Książę Karol Radziwiłł, wojewoda wileński, miał do 6 tysięcy wojska swego regularnego, sprowadził je do Warszawy, rozlokował po kątach pałacu swego i po domach nadwiślanych, do swojej jurysdykcyi należących, i na tem przestał. Salezy Potocki, wojewoda kijowski, przyciągnął z sobą także do Warszawy z jaki tysiąc i drugi nadwornej milicyi i kozaków, i także po kątach jak pierwszy pokrył. Zjechawszy się ci pryncypałowie najczęściej do hetmana Branickiego o naradzenie się, jak mają legalnie oprzeć się Poniatowskiemu na sejmie konwokacyjnym, udecydowali, że gdy Się odezwie Poniatowski z pretensyą do korony, a oppozycya legalna niepomoie, otwartą siłą uderzyć trzeba będzie na partyą familii, Poniatowskiego złapać, łeb mu uciąć, familią z adherentami za zdrajców ojczyzny ogłosić, z kraju wywołać, dobra pokonfiskować, z urzędów pospychać i dopiero uwolniwszy się od tych dawnych ojczyzny zdrajców, o kandydacie do tronu pomyślić. Tym książę biskup krakowski i biskup kamieniecki Krasicki, z hetmanem, chcieli mieć jednego z pozostałych synów Augusta III., to jest albo królewicza Xawerego, albo królewicza Karola. Radziwiłł z Potockim i innymi drobniejszymi, w przypadku nieakceptowania pierwszych dwóch od dworów postronnych, niechcąc żadnego cudzoziemca, tylko koniecznie Piasta, kładli koronę na głowę Branickiemu. Ten też pochlebiając sobie, iż dla wieku podeszłego, krótko przemijające panowanie jego niemiałoby wielkiej przeszkody, obojętnie miał się ku saskim kandydatom, którzy z swojej strony bynajmniej się z pretensyą swoją do tronu polskiego niezgłaszali. Z tą jednak chęcią swoją Branicki się uiewydawał, tylko mile przyjmował, gdy go przyjaciele ze wszystkich panów najgodniejszym tronu uznawali. Należy tu jeszcze wspomnieć o dwóch konkurentach, którzy się przez swoich szachrów do korony rekomendowali, a ci byli: Lubomirski, wojewoda czerniechowski, i Jabłonowski, wojewoda poznański; lecz o tych dwóch żaden z kierujących interesem wakującego tronu i niepomyśbł, bo pierwszy miany był za waryata, drugi niemiał zasług.
Tu mi wypada stanąć z dalszym opisem bezkrólewia, a obrócić pióro do nowego przypadku, w kraju zdarzonego.
O M?ae*1to%*)»Mm, rotmistrzu jpruaMtn.
Kiedy panowie polscy zatrudniali się przyszłą elekcyą, Fryderyk II. król pruski, chcąc sobie nagrodzić szkody podczas wojny siedmioletniej od chłopów polskich z furami do Szląska przez Rossyan zajętych, i na współ z kozakami tenże Szląsk rabujących, poniesione, wysłał do Wielkiéjpolski rotmistrza Paczkowskiego w 60 koni huzarów, pod pretextem szukania zbiegłych poddanych pruskich i dania protekcyi uciemiężonym od panów swoich poddanym Niemcom, w krajach polskich osiadłym. Ten Paczkowski ulokował się w Poznaniu, bynajmniej niezważając, iż tam stał garnizon polski regimentu dragonii generała Skórzewskiego. Ztamtąd najpierwszą uczynił rekwizycyą do panów tych, w których dobrach znajdowali się Niemcy, aby mu jako zbiegli z państw pruskich, ex nunc z całym majątkiem ich wydani byli. Który z panów pobiegł do Poznania dla usprawiedliwienia się, tego Paczkowski przytrzymał w areszcie; który niepobiegł, posłał mu kilku huzarów, którzy go w jego własnym domu aresztowali póty, póki ludzi z całym majątkiem żądanym niewydał i pieniędzy za pretensye wyinwentowane niezapłacił. Kto był uparty, dręczyli go huzarowie różnemi przykrościami; gdy i to rychłej zapłaty niesprawowało, odsyłał takowych do Drezenka, miasta bliskiego granic polskich w Brandenburgii, gdzie w areszcie, a nawet i w kajdanach aż do zapłacenia co do szeląga wykalkulowanych przez Paczkowskiego pretensyj trzymani byli. Gdy się ta Paczkowskiego protekcya rozgłosiła po kraju, zbiegali się do niego hurmem chłopi poddani Niemcy i Polacy, różne formując do panów swoich pretensye, które Paczkowski zatosze na ich stronę rozsądzał. Wziętych chłopów w protekcyą, dawszy czasem niektórym cóżkolwiek z wydartych na panu pieniędzy, do Szląska, jakoby na osadę, odsyłał, czasem opatrzonych paszportem, jakoby żelaznym listem, wiekuiście protegować ich mającym, na ci.tery wiatry puszczał. Rzecz podziwienia godna: najprzód, iż po taką obłudną protekcyą ubiegali się nawet i szlachta, między sobą jakie zawikłania prawne lub krzywdy mający; powtóre, że takiéj despotycznej absolutności obcego żołnierza nikt się nieoparł, a nawet niespytał się Paczkowskiego, jakiem prawem w cudzym kraju grasuje. Jeden generał Skórzewski, przybiegłszy do Poznania, zapytał się Paczkowskiego, za czyim orclynanscm wszedł tu: a że to stało się na wychodzie, odpowiedział Paczkowski, iż o to należało się go spytać kiedy wchodził, nie teraz, kiedy wychodzi. I tak grasując; tym sposobem po Wielkiejpolsce blisko dwóch miesięcy, zdarł z pauów kilka milionów i wyszedł z niemi spokojnie i bezpiecznie.
Druga taka komenda wysłana była do pruskich województw, lecz iż mi się niedostało nic słyszeć o jéj dziełach, przeto nic szczególnego o niej niepiszę.
Jeden tylko jeszcze przypadek o Paczkowskim kładę: W dobrach Ludomy zwanych, mil 4 za Poznaniem leżących, od lat kilkunastu przed Paczkowskim osiadł jeden Niemiec z Brandenburgu. Temu zadłużonemu na karczmie pan wziął krowę, którą potém wilcy zjedli. Jak wziął Paczkowski rachować od tej krowy pacht i przychówek i od przychówku znowu przychówek i pacht, wyrachował punktualnie przez te lata, przez które krowa po zabraniu żyła, cztery tysiące pięćset ośmdziesiąt złotych polskich, z osobliwszéj łaski nierachując mięsa i skóry z krowy przez wilka zjedzonej.
Gdy lubieński, prymas, na gęste skargi i nalegania panów i szlachty, jako głowa najwyższa w kraju podczas bezkrólewia, napisał do króla pruskiego o tych exorbitancyach Paczkowskiego, odpisał ten słuszny monarcha, iż niewie o niczem, i że natychmiast posyła ordynans Paczkowskiemu, aby wyszedł z Polski, ie uczyni surową indagacyą z niego i ukarze go podług przewinienia, dodawszy na post scriptum, iż mogliby Polacy nieskarzyć się o takie bagatele, gdy kraj jego podczas wojny daleko większe od Polaków poniósł krzywdy. Wkrótce potém Paczkowski został pułkownikiem. — Gdy zaś w klasztorze trzebnickim, mil 2 pod Wrocławiem, zawakowało przełoźeństwo, i między kandydatkami położona była Paczkowska, król ją uczynił ksienią.
O eejtnłe eomwMiltoNl* IfM
Przed tym sejmem, za uniwersałami prymasowskiemi odprawiły się sejmiki poselskie po ziemiach i powiatach; wszędzie niemal były rozdwojone; w jednem kole partya Czartoryskich obierała swoich posłów, w drugiem partya saska swoich; w wielu także powiatach sejmiki zerwane zostały, oblawszy się krwią braterską.
Sejm convocationi8 zaczął się dnia 7go Maja roku 1764. w Warszawie. Familia Czartoryskich zaraz od rana napełniła ludźmi swymi nadwornymi całą wyższą kontygnacyą zamkową i wszystkie wschody i kurytarze do izby poselskiej prowadzące, wolny przystęp do izby senatorskiej zostawiwszy, do izby poselskiej nikogo przed czasem zaczęcia sejmu niepuszczając. — Porozstawiano mocne pikiety po pobliźszych ulicach, a nawet w kamienicach i pałacu pod blachą zwanym do koła zamku, z ludzi nadwornych familii i żołnierzy rossyjskich konnych i pieszych; za miastem zaś po wszystkich traktach prowadzących do Warszawy stały pod namiotami dywizye rossyjskie z wyrychtowanemi ku miastu armatami i zapalonemi lontami. W pałacach także ksiąźęcia kanclerza, ksiąźęcia wojewody ruskiego i stolnika litewskiego, przyszłego króla, było pełno żołnierstwa. Dziury nawet w parkanie, otaczającym dziedziniec tego ostatniego, były do strzelania powycinane, tak iż postać powierzchowna rzeczy wydawała przygotowanie do bitwy, nie do sejmu.
Przeciwna zaś strona, to jest partya saska, zjechawszy się do pałacu Branickicgo hetmana, na Podwalu, blisko zamku leżącego, radziła w pokojach, co miała czynić przeciw tak zuchwałym i gwałtownym zamachom. Niebezpieczno zdawało się im mieszać się z partyą na wszelkie bezprawia odważoną i wchodzić w obrady duchem przemocy tchnące. Przeto postanowili ten sejm zerwać. A że do takiego czynu niepotrzeba było podług dawnego stylu wielkiej liczby, tylko jednego posła, któryby zawołał: „niemasz zgody na sejm!“ więc w tym zamiarze wyprawili Jędrzeja Mokranowskicgo, starostę i posła ciechanowskiego, na oko swego, w sercu zaś familii przyjaciela, jako się wyżej rzekło; sami zaś zostali w pałacu, czekając ułożonym dawnym sposobem zerwania sejmu.
Zaczęcie tego sejmu acz gwałtownego, poprzedziło zwyczajne nabożeństwo w kościele farnym Sgo Jana, na którem najwięcej znajdowało się osób nieinteresowanych do żadnej strony, i senatorów, którzy mieli dla siebie otwartą senatorską izbę. Do tej po skończonej mszy o Duchu Świętym, poszli za prymasem i zasiedli miejsca swoje. Poselska zaś izba żołnierzem (jako się wyżej wyraziło) obwarowana, czekała na moich panów próżna. Ci do niej przybyli, idąc marszem żołnierskim piechotą z pałacu ksiąźęcia wojewody ruskiego, otoczeni przyjaciołami i dworskimi ludźmi, uzbrojonymi w łosie kaftany, w czapki drutami żelaznemi przeszywane, w pistolety na tasakach, w pałasze i w rękawice łosie z kamaszami po łokieć długiemi, mając u czapek i kapeluszów kokardy ze wstążek koloru czerwonego, białego i zielonego. Z partyi hetmańskiej niewszedł nikt do izby poselskiej, tylko jeden Mokranowski i Małachowski krajczy koronny, poseł starszy sieradzki, marszałek starej laski, przez kilka poprzednich sejmów zerwanych ciągle piastowanej. Niezachowali tego razu porządku przez ostatnie Senatus Consilium przepisanego, aby arbitrowie do cyrkułu poselskiego niewchodzili: bo cała partya Czartoryskich, tak jak szła na zamek, wewaliła się w cyrkuł pomieniony. A ie ten niemógł objąć tak licznego zbioru, więc drudzy partyzanci i assystenci familii udali się na ganki i loże w izbie poselskiéj podług rezolucyi wspomnionego Senatus Consilium porobione, na których gankach prócz dopiero wspomnionych partyzantów, było pełno osób nieinteresowanych do żadnej strony, dla przypatrzenia się i przysłuchania semowi zebranych. Skoro się ruch wchodzących uspokoił, zawołał ktoś od piszącego tę historyą niepostrzeżony: „Mci panie marszałku, prosimy o zagajenie sejmu!“ Na co odezwał się Mokranowski: „Niemasz zgody na zagajenie sejmu.“ Krzyknęło kilkunastu: „co za racya?!“ Na to Mokranowski: „Moskwa na karku. Jestem poseł, mam liberum veto.“ Ledwo domówił téj krótkiej perory, kiedy ułani familii u drzwi stojący porwali się do szabel, rozumiejąc, że książę strażnik koronny Lubomirski i książę Adam Czartoryski, generał podolski, kiwając ku nim rękami w górę podniesionemi, ten im znak na dobycie onych dali. Ci zaś dla tego kiwali, żeby izbę poselską zamknęli, gdy taki rozkaz słowny dla wielkiej wszczętej w tym punkcie wrzawy, niemógł być od ułanów usłyszany. Skoro w izbie postrzeźono ułanów przy drzwiach z dobylemi pałaszami, natychmiast cała izba, tak w kole posclskićm, jako i po gankach i lożach porwała się do szabel, które dobycie w okamgnieniu błysnęło po całym zamku, po wszystkich kurytarzach, lubo sami niewiedzieli na kogo, bo z przeciwnej strony niebyło żadnej forsy. T|p tumult pociągnął się aż na ulice, na których porozstawiane pikiety poczęły się zbiegać ku zamkowi. Wielu z arbitrów, niemających do żadnej strony interesu, poczęło uciekać hurmem z poselskiej izby, kalecząc się o szable dobyte, na które strachem przejęci oślep lecieli. Senatorowie, takim tumultem niespodziewanym przestraszeni, uciekli z senatu, poodbiegawszy czapek, kapeluszu w, nałamawszy szabel, szpad i lasek, naobrywawszy na sobie sukien i nieczekawszy na karety, pieszo z zamku wraz z pospólstwem uciekając. Ledwo to zamieszanie uspokoili sprawcy jego, acz niechcący, książę strażnik z książęciem Adamem, aliści powstało drugie na krojczego Małachowskiego, sejmu tak gwałtownego zagajać niechcącego: lecz to drugie, ponieważ tylko od niektórych dobyciem szabel sprawione, w punkcie było od starszych głów, fakcyą prowadzących, uskromione. Poznał Małachowski, iż tu już liberum veto nic nieznaczy, Mokranowski zaś, jako. skryty przyjaciel familii, dobrze wiedział, co ma nastąpić daléj. Więc obadwa pomówiwszy do ucha z ksiąięciem strażnikiem i z książęciem Adamem, wyszli z izby poselskiej, wyprowadzeni od nich dla bezpieczeństwa aż do ostatnich schodów. Małachowski wyszedł z laską i z prótestacyą o gwałt wolności. Lecz tej protestacyi niemiał gdzie zapisać, bo kanceiarye, w których zwyczajnie manifesta przeciw sejmom czyniono, były zamknięte i żołnierzem obwarowane.
Po wyjściu tych dwóch z poselskiej izby i uśmierzeniu wrzawy, Kossowski; starosta i poseł sieradzki, kolega drugi Małachowskiego, zagaiwszy krótką mową sessyą sejmową, dał głos w porządku wotowania na marszałka województwu krakowskiemu, którym marszałkiem jednostajnemi głosami obrany został książę Adam Czartoryski.
To gdy się w izbie poselskiej działo, doszedł fałszywy odgłos do Branickiego, hetmana w. kor., w swoim pałacu z przyjaciołami będącego, że się już rąbią w poselskiéj izbie. Hetman co prędzej kazał bramy pałacowe zamknąć i wartom do broni stanąć. Strach opanował wszystkich tak dalece, iż się niezrełlektowali nad fałszem wiadomości, gdy w izbie posełskiéj niebyło nikogo z przeciwnej partyi, z którąby się rąbać przyszło, a na jednego Mokranowskiego i drugiego Małachowskiego dobywać tysiącznych szabel za wieleby było, których, gdyby się przy swojern „niepozwalam“ opierać chcieli, wypchnąć za drzwi dosyć było.
Po obraniu marszałka sessya odłożoną została do’ dnia następującego. Nazajutrz partya saska postanowiła wyjechać z Warszawy i do licznego nadwornego swego wojska, przy sobie będącego, ściągnąwszy za ordynansami hetmaiiskiemi wojska rzeczypospolitej, po kraju leżące, gdzieindziej założyć sejm corwocatioius. Zaraz tedy od rana ruszyły najpierosze wozy hetmańskie krakowskiem przedmieściem ku Ujazdowu, lecz gdy od Rossyan stojących na tym trakcie zatrzymane zostały, postanowiła wspomniona partya przedrzeć się gwałtem przez obóz rossy jski, do którego obozu spieszyły roty nadworne famiU, szykując się do bitwy, a naich czele z jednéj strony rogatek stanął na koniu książę Kazimierz Poniatowski, podkomorzy koronny, najstarszy pomiędzy bracią Poniatowskimi, po drugiej stronie drugi brat młodszy Jędrzej Poniatowski, generał, austryacki, wódz i komendant ogólny nadwornego żolnierstwa partyi swojej familii. Lecz książę kanclerz litewski co tylko usłyszał, że Branicki hetman i ksiąię R. z innymi swojej partyi zabierają się choćby gwałtem wyjechać z Warszawy, z radością przysłał do Poniatowskiego generała rozkaz, aby im podróży nietamować. Zaraz ted}’ szyki rosayjskie i nadworne familii, przerzynające drogę, rozstąpiły się na boki, a partya saska zaczęła marszerować. Najprzód owe zatrzymane wozy, za niemi dywizye konne i piesze, po nich następowała kareta sześciokonna otwarta, w której siedział hetman Branicki, wojewoda kijowski Potocki, książę R., wojewoda wileński i drugi R., podkomorzy litewski. Tę karetę otaczali żołnierze konni po obu stronach; na koćle przednim siedziało dwóch strzelców ze sztućcami skwerującemi, za karetą z takiemiż sztućcami drugich dwóch strzelców klęczało tyłem do karety, na stopniach u drzwi karecianych stało po dwóch takich£e, a raczej wisiało strzelców, trzymając się jedną ręką karety, w drugiej mając sztuciec złożony do wystrzału z odwiedzionym kurkiem. Niewiem, w coby się był obrócił ten glejt kareciany, gdyby była do niego wypaliła choć jedna rossyjska puszka. Książę R., wojewoda, pijany na fantazyą, mijając Poniatowskich szarpał się w karecie i wytrząsał ręką ku podkomorzemu. Ten zaś uśmiechał się na takie głupstwo, stojąc spokojnie na koniu. Za tą karetą szły inne z panami, opasane z obu stron żołnierstwem, dalej rozmaite wozy z czeladzią i rzeczami, na ostatku marszerowały dwa pułki Radziwiłłowskie konne. Wszystko to przewaliło się środkiem obozu rossyjskiego i milicyi nadwornej familii, bez najmniejszej zaczepki, lubo przy daleko większej sile, mogliby byli dobrą sprawą rządzeni znieść partyą familii, nierównie od swojej mniejszą.
Skoro się pozbyła z Warszawy przeciwników swoich familia, rozpoczęli sejm. Nieprzyjęli do niego żadnego posła, który był obrany na sejmiku nie w ich kole, ale w przeciwnem. Odebrali Bielskiemu, marszałkowi wielkiemu koronnemu, jurysdykcyą i chorągiew węgierską, tej lasce dawnem prawem służącą, a z skarbu rzeczypospolitej płatną, za to, iż niedał do izby poselskiej i senatorskiej na wartę tychże Węgrów, lubo według dawnego zwyczaju i prawa dać był powinien. Niedał zaś dla tego, iż był przyjacielem partyi saskiej, iż izba poselska i cały zamek wprzód były obwarowane iołnierstwem nadwornem familii (jako masz wyżej), nim nadeszła godzina zaciągnienia pomienionej warty węgierskiej, która chcąc sobie uczynić rum, musiałaby się przedzierać przez owe roty nadworne, a tak mogłaby była wszcząć bitwę mimo woli partyi. saskiej. Niemogąc zatem dla wyrażonej przyczyny pierwszego dnia postawić warty swojej, niechciał jej dać drugiego, poczytując ten sejm za taki, jakim był w samej rzeczy, to jest gwałtowny i bezprawny. Przeciwnie zaś sejm, mając moc i ważność w swoich ręku, osądził marszałka za nieposłusznego, wyzuł go wyrokiem swoim z wszelkiej władzy i oddał ją wraz z chorągwią węgierską Ogińskiemu, marszałkowi wielkiemu litewskiemu, człowiekowi prócz wysokiego imienia żadnych talentów niemającemu, a przeto we wszystkiem rozkazom familii powolnemu.
Bielski, marszałek w. kor., wyzuty z władzy, wyjechał w kilka dni potem do dóbr swoich, Obwocka, w których wkrótce, ile stary, umarł.
Pozbywszy familia z Warszawy wszelkie przeszkody osobiste, postępowała w interesach publicznych podług planty ułożonej od książęcia kanclerza lit., to jest opanowania całej władzy cywilnej i wojskowe’j; najprzód co do władzy cywilnej obróciła sejm zaczęty, który powinien był być wolny, w sejm konfederacki, w jakim sejmie niema miejsca liberum veto, ale pluralitas, ta zaś pluralitas była cała za familią; pótem mocą tej pluralitatis odebrała władzę hetmanom koronnym nad wojskiem, uczyniwszy regimentarzem generalnym nad témże wojskiem książęcia Augusta Czartoryskiego, wojewodę ruskiego. Massalski, hetman w. lit., że się trzymał partyi Czartoryskich, przeto wyrokiem sejmu ocalał przy władzy swojej; w konstylucyi, odbierającej władzę hetmanom koronnym, jakoby dla wolności
w ręku jednego obywatela niebezpieczną, dołożyli ten paragraf, że ponieważ hetman wielki litewski statecznie trwa przy rzeczypospolitej, znajdując się obecnie na sejmie, przeto go w całości przy prerogatywach jego zachowujemy.
Nowy regimenlarz koronny, wojewoda ruski, wydał uniwersały do wojska, oznajmujące, iż odtąd nie do hetmańskiej, lecz do jego władzy należeć i jemu posłusznem być ma. Tym zaś regimentom i chorągwiom, które za Branickiin hetmanem pociągnęły, wydał surowe ordynanse, aby natychmiast opuściwszy go, stawały pod Warszawą dla odebrania nowych ordynansów. Co gdy lekce od wojska zwaźane było, wyprawiono za nimi podjazdy rossyjskie i nadworne familii; lecz te nieznalazły w kupie owej partyi saskiej, która wyszła z Warszawy. Bo zaraz za Piasecznem, 3 inile od Warszawy, książę Radziwiłł z wojskiem swojem odciągnął ku Litwie dla zasłonienia dóbr swoich od najazdów rossyjskich, nieomylnie (jako się niżej pokaże) spodziewanych. Potocki, wojewoda kijowski, dumny w spokojnym czasie, tchórz! w niebezpieczeństwie, porzucił także hetmana, pobiegł co prędzej do dóbr swoich na Ruś, usiadł w nich spokojnie, skąd pisał pokornie do familii, iż gotów jest uznać królem Poniatowskiego, byleby od prześladowania osoby i fortuny swojej był bezpieczny, i toż samo uczynili i inni sascy przyjaciele,, niewidząc przed sobą żadnego pewnego widoku, dla któregoby majętności swoje na rabunek i łupiestwo wystawiać mieli. Chorągwie też koinputowe niektóre po małym odporze w odwodzie, dały się zabrać Rossyanom; niektóre za ponętą obietnic familii dobrowolnie, prochem nawet rossyjskim nieokurzone, odstąpiły hetmana, za którym wciąż uganiali się Rossyanie. Ten zaś ani słyszeć niechcąc o królu Poniatowskim, ani też oprzeć się mogąc przemagającej jego partyi, pobłąkawszy się parę tygodni około Lublina, Szamborza i Dukli, nareszcie z biskupem krakowskim Sołtykiem, nieodstępnym swoim przyjacielem, udał się do Węgier, prosić o protekcyą cesarstwa, w Węgrzech wtenczas będącego, przeciw gwałtownościom familii: komendę zaś nad wojskiem szczupłem, tiad 600 głów więcej niewynoszącem, zdał Józefowi Zarembie, majorowi w regimencie konnym Potockiego, podczaszego litewskiego. Taki był niedostatek oficerów do wojny zdatnych w wojsku polskiein, że ledwo mą znalazł jeden major, który się podjął uprowadzać garstkę ludzi przed nieprzyjacielem tak długo, nimby hetman Jakiej nowej z Węgier nienadcsłał dyspozycyL Zaremba wodził po kraju wojsko sobie powierzone przez niedziel sześć tak sztucznie, iż go nigdzie Rossyanie przerznąć ani dosięgnąć niemoglli. Dopiero gdy hetman nic niewskórawszy u cesarstwa przysłał Zarembie i wojsku dymissyą od posłuszeństwa swego, poszedł pod obóz czyli pogoń rossyjską, kapitulował z nią i tak z honorem przeszedł pod ordynanse regimentarza nowego, który każdej dywizyi kazał udać się’ na leże swoje. Hetman z Węgier udał się „do Lubowla, do starostwa spiskiego, którego był starostą; biskup krakowski do Kielc, dóbr swoich biskupskich.
Uskromiwszy familia tym sposobem hetmana, obróciła siły swoje na ksiąźęcia R. Ten pan miał kilka tysięcy wojska swego nadwornego regularnego, oprócz tego drugie kilka tysięcy kozaków i strzelców z gruntu służących, i miał kilka fortec mocnych: a że przy takiej sile był nieubłaganym familii nieprzyjacielem, przeto garstkę Rossyan i nadwornych familii, już poniekąd ściganiem hetmana nadwerężoną, byłby łatwo zwyciężył, gdyby do tej siły i dostatków, które posiadał, miał rostropność i umiejętność wojowania przyzwoitą. Lecz mu na tych dwóch przymiotach wcale schodziło, a pijaństwo ustawiczne nawet mu rozeznać między dobrą i złą radą swoich konsyliarzów niedozwalało. (idy Rossyanie i konfederacya litewska w pomoc Rossyanom przeciw niemu związana, obiegła Nieśwież, fortecę jego mocną, ale ubogo w garnizon i amunicyą opatrzoną, R. zamiast pospiechu na odsiecz, ciągnął wolnym marszem z jednych dóbr swoich do drugich, uroiwszy sobie w pijanej głowie swojej, iż Nieśwież jest fortecą niedobytą, iż Rossyan szturmem zmordowanych przydybawszy, wojskiem wypoczętem pobije i fortecę oswobodzi. A gdy Nieśwież czyli przez niedostatek amunicyi, czyli przez zdradę został dobyty i zrabowany, R. oddając wet za wet familii, najechał Terespol, rezydencyą Fleminga, podskarbiego w. lit., który był zięciem ksiąźęcia Czartoryskiego, kanclerza w. lit., i teściem ksiąźęcia Adama, syna wojewody ruskiego Czartoiyskiego, i rabunkiem Terespola i zabraniem tamtejszego garnizonu rozjątrzył jeszcze bardziej na siebie familią. Zebrawszy się w kupę Rossyanie, nadworni familii i konfederaci litewscy, poszli za nim w pogoń, a doszedłszy go niedaleko Słucka, drugiej jego fortecy, stoczyli z nim bitwę. Tę R. za fakcyą generała swego Trzeciaka, od Czartoryskich przekupionego, na głowę przegrał, i nastraszony od tegoż generała ostatnićm niebezpieczeństwem, z pośrodka akcyi jeszcze dobrze stojącej we dwieście koni pierzchnął, i nieoparł się, aż na Wołoszczyznie, po której ucieczce pryncypia, Trzeciak ze wszystkiem wojskiem Radziwiłłowskiem poddał się Rossyanom. Niedosyć na tem było familii, że R. wyzuła z siły zbrojnej i wypłoszyła z kraju; trzeba go było jeszcze w takiéj postawić kondycyi, w jakiéj zostający niemiałby sposobu podźwignąć nachylonego losu swego, i szkodzić na nowo interesom onych. Na ten koniec natchniona wielowładnym ich duchem konfederacya litewska, wydała na niego wyrok ogłaszający go za gwałciciela publicznego pokoju i za najezdnika fortun obywatelów dobrze myślących, odsądziła go od używania dóbr i od wszystkich urzędów i honorów, naznaczyła opiekunów do całe’j jego substancyi, jemu zaś wyznaczyła na sustentacyą 40 tysięcy rocznej pensyi, jeżeliby w kraju, w miejscu obranem, pod dozorem opiekunów spokojnie mieszkać przedsięwziął, dziesięć tysięcy tylko, jeżeliby się za granicą po cudzych państwach tułał. Tak pan milionowych intrat doznałby był ostatniego ubóstwa, gdyby go byli krewni sumami znacznemi w tej poniewierce zagranicznej niewspierali.
Póki Rossyanie mieli roztargnienie z R., póty udawało się nieźle na ludziach familii trzem Potockim młodym, to jest staroście błońskiemu, staroście leżajskiemu i staroście śniatyńskiemu, którzy w kilkaset koni dobra przeciwników swoich, partyzantami familii poczytanych, z uraz prywatnych najeżdżali, i podjazdy nadworne Czartoryskich, za nimi się uganiające, częstokroć znosili Lecz skoro się pozbyli R., niedługo wszystkich trzech połapali i w zamku łańcuckim osadzili.
Po tych wszystkich, jak późno tak też i nieszczęśliwie porwał się do fermentacyi szlachty w Kujawach Karłowski, starosta kruświcki. Ten z małego dworaczka, którym był niedawno u Potockiego, wojewody kijowskiego, za faworami tego pana wspiąwszy się cokolwiek na nogi przez ożenienie bogate z Mirówną, kasztelanką szłońską i przez dostąpienie starostwa kruświckiego, uczynił sobie nadzieję do podniesienia się wyższego zadaniem jakiej trudności Czartoryskim w przyszłej elekcyi, dla pozbycia się której pewnieby go nowym jakim zaszczytem intratnym opatrzyli, a i pryncypał dawny Potocki, na polu elektoralnym przed szlachty Poniatowskiemu kontradykującą stojący, i skrytą jego nienawiść do tego kandydata takowym widokiem łechcący, pewnieby go niegołą ręką przywitał. Na ten koniec Karłowski począł zbierać w Kujawach szlachtę, obiecując im z takiego postępku znaczne podczas elekcyi zyski, jakie zazwyczaj spływały na szlachtę owych czasów, kiedy się kilku kandydatów, a jeszcze cudzoziemców do korony ubiegało, że się prawie same dukaty do kieszeni cisnęły, a wino zewsząd strumieniami do gardła płynęło. Zebrawszy takim fortelem kilkadziesiąt szlachty, nibyto dla zabawy najechał z nimi stryja, po którym na niego spadała sukcessya, a której doczekać się niemógł. Stryj najechany od synowca śmiałego i wykrętarza przedniego, uciekł do Kossowskiego, podskarbiego nadwornego koronnego. Kossowski na głowę nieprzyjazny Karłowskiemu, iż mu zawsze na sejmikach stawał się zawalidrogą, kazał go zapozwać na sądy kapturowe, któremi rządził, jako partyzant Czartoryskich. Zadano mu, że chciał zabić stryja. Pomiarkowawszy Karłowski, czeiu pachnie taka zadana, opuszczony od szlachty, uszedł do klasztoru do karmelitów w Kcyni, stamtąd wyprowadzony na parol kawalerski od Kraszewskiego, pułkownika natenczas tytularnego, potem za tę sprawę brygady era kawaleryi aktualnego, ledwo wyszedł za mury klasztorne, został żołnierstwem otoczony, do więzienia wtrącony i rozstrzelany.
Już się po Karłowskim nikt więcej nieznalazł, któiyby się odważył przeciw partyi Czartoryskich najmniejsze czynić zaburzenie. Jedni z przeciwników cicho w domach przesiadali, drudzy, którzy mieli potrzebę szukania łaski familii, niewidząc nikogo z przeciwka, przy którymby obstawać mogli, do niej się przywiązali.
W czasie opisanych zamieszków w kraju, sejm konwokacyjny w Warszawie odprawiał się spokojnie, przeniósłszy się z izby poselskiej do senatorskiej po obraniu marszałka, który to sejm, jako w czasie bezkrólewia, był pod powagą i pierwszeństwem Władysława — Łubieńskiego, prymasa, jako interkróla, którego miejsce do zasiadania było krzesło z poręczami, z prawego boku tronu na pierwszym gradusie postawione, na obiedwie strony sali wygodny rzut oka prymasowi dające. Senatorowie zasiadali na swoich krzesłach po obudwóch stronach sali, a ministrowie na drugim końcu tejże naprzeciw tronu.
Nikt się nieposuwał na wyższe krzesło, choć wakowało, lecz każdy pilnował swego. Kasztelani zaś powiatowi (których nazywano drążkowymi) sadowili się na krzesłach, za ostatnim senatorem próżnych, a posłowie na ławach kasztelańskich za krzesłami będących, i za napełnieniem pierwszych ław, na drugich i trzecich wraz z arbitrami; urzędnicy zaś koronni i litewscy, jako to: sekretarze, pisarze, referendarze i t. d., otaczali z obu stron stojąc tron królewski, chociaż wakujący. Że zaś za tronem i krzesłem prymasowskiem miejsce było zastąpione urzędnikami koronnymi, w tyle których dopiero mógł się kto mieścić z arbitrów, a z takiego miejsca niemógł Mlodziejowski, audytor i duch prymasowski, postrzegać migów swego pana, kiedy go na poradę do ucha potrzebował; więc Młodziejowski stał w końcu izby senatorskiej za ministrami, mając się w ta kiem stanowisku oko w oko z prymasem, do którego pobiegał środkiem izby i poszeptawszy mu do ucha, jakie miał dać zdanie w zachodzącej materyi, nazad na swoje stanowisko powracał, która to kursorya Młodziejowskiego, że była bardzo częsta, a słowem tyle razy, ile razy prymas miał dać swoje zdanie, przeto wydał się prymas, iż jego rozum mniemany od publiczności siedział w głowie Młodziejowskiego, a prymasowska głowa, wielką peruką nakryta, pustkami stała; dla czego prymas od senatorów i posłów mówiących, często przykre ucinki odbierał, a Młodziejowskiego Machiawelem po księsku przybranym nazwano.
Na tym sejmie wiele dobiych praw napisano, które, lubo niejest moją rzeczą wypisywać, ponieważ nie volunien prawa, ale historyą pisać przedsięwziąłem, wspomnę jednak niektóre przedn\ejsze, i tak: ustanowienie komissyi wojskowej i skarbowej, dzieła arcydobrego, ponieważ pierwsza i druga pod bokiem króla w Warszawie osadzone i ustawiczne, dawały prędszą sprawiedliwość od wojskowych pokrzywdzonym, niż przedtem komissya radomska sześcioniedzielna, w tak krótkim czasie niezliczonych spraw i skarg objąć i uspokoić niemogąca. Skarb także publiczny pod dozorem tejże komissyi lepiej i wierniej był administrowany, niż przedtem od jednego podskarbiego, który pospolicie panem był dochodów wszystkich publicznych, nikomu więcej jak tylko jemu samemu znajomych, a zatém w takiej tylko kwocie, jaka się mu podobała, na sejmie rzeczypospolitej do rachunku podawanych.
Drugie prawo zbawienne tegoż sejmu: Zniesienie zajazdów, na których działy się zabójstwa wielkie, gdy jeden mocny czasem za dekretem, a czasem za jedną kondemnatą zajeżdżał drugiemu dobra, nazbierawszy gromadę szlachty lub narodowego żołnierza, a to na fundamencie starego prawa, które na przeciwnych dekretom pozwalało używać takowej mocy i tę formalność w dekretach i kondemnatach ostatecznych dodawało: adhibita universa nobilitate. Na fundamencie tedy tego kawałka prawa jeden na drugiego zbierał kupy zbrojne i wyganiał z majętności pod tradycyą poddane’j, albo też mocniejszą siłą przeciwnika odparty, uciekał z dekretem i kondemnatą, oberwawszy po skórze. Zabójstwa, rąbaniny i kalectwa, które się w takich okazyach zdarzały, dopiero po rozpoznaniu interesu pryncypalnego były sądzone i karane. Kto przegrał interes pryncypalny, ten odpowiadał za gwałtowność użytą; kto wygrał ostatecznie, był wolny od kary, choćby się sprzeciwiał najzuchwalej pierwszym dekretom i choćby stu zabił.
Takowe tedy pod starem prawem dziejące się zabójstwa i krwi rozlewy zniósł sejm convocationis, postanowiwszy, aby otrzymujący dekret zajazdowy albo koridemnatę, nie już używał, kup najętych, lecz żołnierza rzeczypospolitej, którego komissya wojskowa zyskującym ostateczne dekreta lub kondemnaty traditionis bonorum dawać obowiązana była. Kto się zaś targnął na żołnierza rzeczypospolitej, za dekretem i z oficyalistą sądowym tradującego dobra, takiego większa komenda przysłana brała bez ceremonii w kajdany, prowadziła na rozprawę do trybunału, gdzie za zuchwałe targnienie się na władzę rządową był karany wpółkryininalnie, to jest grzywnami i wieżą dolną. A choć się trafiło, że przy takowej tradycyi zginął żołnierz, niebyło jednak praktyki, żeby śmiercią skarano przyczyńcę zabójstwa: bo instaneye, fawory, wynalazły zawsze przyczynę w żołnierzu zabitym, iż nad przepis ordynansu postępując sobie, zginął samochcąc, albo też, iż niechcąc pokazać ordynansu, niebył uznany za żołnierza rzeczypospolitej, tylko za inwazora. W dobrach zaś podanych na tradycyą osadzano tego, na którego zysk wypadała tradycya, aż do rozprawy ostatecznéj.
Trzecie prawo tegoż sejmu zniosło taxę głowy, którą przedtem płacił szlachcic za zabitego plebejusza. Na miejscu takiego dzikiego starożytności prawa napisano, aby szlachcic zabijający bądź szlachcica, bądź nieszlachcica, bądź własnego poddanego, tracił za niego głowę swoją. Lecz szlachta, osobliwie panowie, u których takowe zabójstwa były powszedniemi, pokazując z jednej strony, iż są za stroną sprawiedliwości tego prawa, a z drugiej strony niemogąc znieść jego rygoru, na późuiejszym sejmie dołożyli do niego tę łatkę, iż szlachcic, aby tracił swoją głowę szlachecką za chłopską (a jeszcze czasem kołtunowatą), powinien być 12 świadkami oczywistymi przekonany, o którą liczbę ii bardzo trudno, przeto rygor prawa owego zwolniał, i zabójca pieniędzmi się acz drożej jak pierwej opłacał, choćby tylko jednego świadka do liczby 12 brakowało. — Inne prawa stosowały się najwięcej do ułożenia paktów konwentów dla nowego króla, między któremi była też propozycya żwawie od niektórych posłów popierana, aby król przyszły, który miał być Polak, os de ossibus, używał polskiéj sukni. Stanisław Poniatowski, przeznaczony do korony, zasiadał na tym sejmie jako poseł ziemi warszawskiej. Słuchał cierpliwie tych głosów, nieodzywając się bynajmniej przeciwko nim, chociaż nielubił stroju polskiego i choć nigdy niemyślał pozwolić na to, aby się i na moment koronacyi przebrał w polską suknią. Prywatnie tedy obowiązał swoich przyjaciół, w większej nierównie liczbie niż przeciwnicy będących, aby go do stroju polskiego nieprzymuszali, czego aby łatwiej dokazał, postarał się o zdanie na piśmie dwunastu doktorów: iż gdyby podług mody panującej pod ten czas w polskim stroju ogolił głowę (była zaś moda golenia głów wysoko, tak iż u niektórych ledwo czubek włosów zostawał na wierzchu), tedyby musiał ustawicznie chorować, a może i umrzeć. Na takowe więc zdanie doktorów materya o stroju przyszłego króla wcale została zaniechana i w pacia conventa nieweszła. Podobnym sposobem zbył się jazdy kosztownej do Krakowa, na którą jako chudeusz niemiał wątku, a familia Czartoryskich, która go pieniędzmi wspomagała, także się fatygować do Krakowa niechciąła. Wyrobił sobie zatem świadectwo dwunastu architektów o zamku krakowskim, iż w nim sala, do koronacyi dawnym królom służąca, tak jest słaba, że gdyby w niej stanęło 300 ludzi, tedyby się zapadła, Mte dopieroż gdyby tłokiem sejmu koronacyjnego napchana by® Takiemi fortelami, u nikogo wiary nieznajdującemi, ale wtenczas już przyszłemu królowi pochlebstwem dworskiem nadskakującemi, zbył się obmierzłych
sobie wąsów polskich i czupryny, tudzież podróży do Krakowa, na którą jego worek niewystarczał, a familijny niechciał mu służyć. — Ostatnia materya tego sejmu była: jak się województwa, ziemie i powiaty miały siawić na przyszłą elekcyą króla, czy viritiin, to jest w całym zbiorze szlachty, czy przez posłów. Jedne województwa determinowały obrać posłów, drugie stanąć viritim. Które zezwoliły na posłów, te naznaczyły ich liczbę większą, niż bywała na inne sejmy podług prawa wyznaczona, albowiem po dwunastu i po dwudziestu czterech z jednéj ziemi naznaczono. Które zaś postanowiły stanąć viritim, te mimo powszechności mającej stawić się na polu elektoralnem, co do głosowania na króla, wyznaczyły zwyczajną liczbę posłów jak do zasiadania w składzie sejmowym. Dwa albowiem zgromadzenia (iż tak rzekę) całą figurę tego sejmu formowały. Pierwsze zgromadzeuie było senatorów i posłów zasiadających i radzących najprzód pod szopą, a potem w okopach, i to było sejmem przez kilka dni trwającym; drugie zgromadzenie było wszystkich razem senatorów, posłów i nieposłów na jeden dzień na pole elektoralne, blisko okopów i szopy pod Wolą, wioską tak się zowiącn będące, zebranych, na koniach siedzących, przez województwa uszykowanych, cztery ściany w kwadrat formujące, i które dopiero w kilka dni po zaczętym sejmie na swoim placu dało się widzieć. Jeszcze do tego opisu dla wiecznej rzeczy pamiątki (której ani my dziś żyjący, ani nasi następcy podobno, więcej oglądać niebędziemy) dodać Należy: pierwsza, iż z-tych województw, które viritim stawić się na elekcyą obowiązały, niezjcchała się wszystka szlachta, ale tylko po garstce w mundury od magnatów przystrojona; druga, że z tych województw, które sobie obrały stanąć przez posłów, wielu było-szlachty nieposłów, — którzy na dobranych koniach rzędno i paradnie wraz z posłami stawili się na polu elektoralnem.
Ciągnęli z miasta Warszawy na pole elektoralne rotami pod przywództwem swoich wojewodów, kasztelanów i urzędników bogato wystrojonych, z pomiędzy których niektórzy konie dzielne pod sobą buńczukami tureckiemi, a siebie tarczami, perłami nasadzoneini, jlewą rękę zawieszonemi przyozdobili, co było widokiemrarcy-wspaniałyin. Na tę elekcyą bardzo się wiele cudzoziemców nazjeżdżało. Warszawa i Praga, napełniona była ludem rozmaitym, a przecie.przy takim nacisku na niczem nikomu nieschodziło. Dla przeprawy województw księstwa litewskiego i Podlaszanów zrobiony był na Wiśle most pływający na łyżwach, który od tego czasu wziąwszy swoją exystencyą, trwa podziśdzień i dwakroć przeszło sto tysięcy złotych polskich przynosi skarbowi.
O sejmie electionia 19 GA.
Sejm tedy eleetionis zaczął się dnia 27. Sierpnia 1764. r. pod szopą, która była drewniana, tarcicami obita i tarcicami przykryta, a nazajutrz dla większego przestworu udał się w okopy, w kwadrat uformowane, z czterema bramami. W środku okopów były ławy proste do siedzenia dla posłów i arbitrów i krzesła dla senatorów. Materya tego sejmu była: obranie króla nie innego, tylko Polaka i ceremonia, jaką miało być odbyte to obranie. Wiedzieli od sejmu konwokacyjnego wszyscy dobrze, iż nie kto inny, tylko Poniatowski będzie królem, bo nikt prócz niego konkurentem jayvnyin i mocnym do korony niepokazał się. Lecz dla uformalizowania wolnejelekcyi, wszystko tak robili, jak być było powinno, gdyby w samej rzeczy naród woluie, nie z przymusu, nie pod armatą rossyjską, króla sobie obierał. A że Rossyanie temu sejmowi assystowali, stojąc na pogotowiu pod Warszawą, przeto niebyło nikogo, któryby się propozycyi podanej od pryjnasa, aby Stanisława Poniatowskiego, stolnika litewskiego obrać i narodowi ogłosić za kandydata do tronu, sprzeciwił. Cały skład sejmu jednemi usty odpowiedział: „zgoda!“ i już pierwsza materya najważniejsza w jednym momęncie została ułatwiona. Druga cp do sposobu czyli ceremoniału tego obrania również niemiała trudności, lecz dla operacyi swojej więcej potrzebowała czasu, przeto ją też kilka dni wleczoiio, aby dla kształtu, choć nie dla potrzeby.
Na początku tego sejmu Sołtyk, biskup krakowski, przybył pod Warszawę; z stanowiska swego posłał do książęcia Czartoryskiego, kanclerża w. lit. z propozycyami, iż gotów jest przystąpić do jedności obrad publicznych, uznać Poniatowskie.go królem, byle władza odebrana Branickiemu była przywrócona, i dekret zapadły na R. W|tał zawieszony do sejmu koronacyjnego. Lfecz gdy familia Czartoryskich, wszystko w ręku swoich mająca, takieini propozycyami jednego księdza, który niedawno uciekał przed ieji partyą, wzgardziła, Odjechał napowróf do Kielc, dóbr swoich biskupich, z minę grożącą, od której żeby się familia zabezpieczyła, posiała w dobra jego 1300 Rossyan, którzyby jego próżną fantazyą na wodzy trzymali.
Sejm tymczasem swoją drogą spokojnie postępował. Uchwaliwszy w okopach zgodnie kandydatem do tronu Poniatowskiego, należało podać to do’ wiadomości i akceptacyi całemu narodowi. Dzień do tego dzieła naznaczony został 7. Września, które odprawiło się takim spósobem:
Wszystkie województwa, senatorowie, posłowie i nieposłowie, zjechali się na pole elektoralne i stanęli na koniach, jako się wyże’j na karcie 86. opisało. Do tak stojących przyjechał piymas z swego pałacu z znaczną assystencyą, karyolką bogatą, od złota, aksamitu pąsowego i galonów na wszystkie strony blask rzucającą, czterokonną, z stangretem i forysiem na koniach siedzących, także galonami, a konie czubami złotemi błyszczących. W takiej figurze (niemogąc konno, bo na krzyże zawsze stękał i dla tego pochyło chodził) objeżdżał województwa. Najprzód przyjechał do województw poznańskiego i kaliskiego z aryngą następującą: „Witam waszeciówmościwych panów i braci na tein elektoralnem polu, oraz pytam, jaka jest wola i zgoda prześwietnych województw wielkopolskich, kogo mam mianować za króla i pana?“ — Odpowiedzieli na to Twardowski, wojewoda kaliski (bo książę Jabłonowski, wojewoda poznański, sekretny, a od nikogo niewsparty pretendent tronu, nieśmiał się pokazać na tym sejmie) i Mielźyński, kasztelan poznański, że sobie nie kogo innego życzą mieć królem, tylko jmci pana Stanisława Poniatowskiego, stolnika litewskiego, i natychmiast podali do rąk prymasowi kandydacyą, podpisem szlachty obudwóch województw stwierdzoną. Tę odebrawszy prymas stojący w karyolce, pytał się po trzy razy szlachty tychże województw: „Jestie zgoda wwpanów, abym nominował za króla i pana jmci pana Poniatowskiego, stolnika litewskiego?“ A za każdym razem odebrawszy odpowiedź w krzyku donośnym: „Zgoda“ i „vivat!“ pokłoniwszy się usiadł i jechał ku następującemu województwu. Że zaś poczynając od województw wielkopolskich tę objaźdźkę, uczynił krzywdę województwom małopolskim, na które przypadał tego roku turnus pierwszeństwa, przeto się przed wotowaniem żalili na prymasa serio Krakowianie i Sandomierzanie, których on przepraszając za tę omyłkę, złożył ją na kalwakalę przed karyolką przodkują cg, iż go ta do pomienionych województw wielkopolskich zaprowadziła.
Niebyło żadnej odmiany wie wszystkich województwach, wszędzie jedna arynga, pytania i odpowiedzi, wyjąwszy woje-wództwo kijowskie, do którego gdy przybył prymas z zapytaniem wyżej wyraźonein, Potocki, wójewoda kijowski, na czele swego województwa na koniu siedzący (jedynie przez bojaźń ściągnlenia Rossyan do dóbr św.oich tej elekcyi assystująćy, w sercu zaś haniebnie.jako pan wielki brzydzący się tak ubogim królem), z pacierz ruchając wargami, niemógł wykrztusić tego słowa Poniatowski, ale tylko, odpowiedział: „Zgadzam się z poprzedzającemi wejewództvyami., a reszty (dołożył oddając’ karidydacyą prymasowi) ten papier nauczy.“ Szlachta zaś jego na zapytanie odezwała się: „Zgoda i vivat!“ Druga także osobliwość zaszła W województwie ruskiem. Szlachcic jeden nie paradnie ubrany i „na koniu podłym,“ wysunąwszy się z szeregu kir prymasowi, zaczął do niego jeszcze przed pytaniem taką perorę: „Mości książę! proszę waszéj książęcej mości imieniem całego paszego województwa, ażebyś juan nominował za króla i pana jaśnie oświeconego książęcia jmci wojewodę ruskiego, od którego nasze województwo ruskie wszelkich doznaje dobrodziejstw“ (a nota bene, nieobejrzał się po sobie i chudym koniu swoim, że na nim żadnego pańskiego dobrodziejstwa znać niebyło; lecz wróćmy się do rzeczy). Prymas jakby tego nieuważał, swoje pytanie zaczął, na które książę wojewoda ruski wyraźnie odpowiedział, iż chce mieć za króla i pana Sta. nisława Poniatowskiego, i oddał piymasowi kandydacyą, jeszcze zaś wprzód uchyliwszy kapelusza, odpowiedział szlachcicowi: „dziękuję wmćpanu.“ Uważałem, iż książę wojewoda ruski, na siwym mierzyflku siedzący, odpowiadając prymasowi, dużo był na — twarzy pobladł; czy go ów szlachcic zmięszał swoją niespodziewaną i bez wszelkiej konsekwencyi nominacyą, czyli też Usta niezgadzały się z Sercem, które dużo na to boleć musiało, iż za jego pieniądze korona się nie jego Adaniewi, ale Stanisławowi dostawała.
Tak tedy dzieło najpryncypalńiejsze całego narodu niemal w god?ihie odbyte zostało, w zgodzie, w spokojności i w skromności od wieków w tem królestwie ńiepraktykowanej. Powiadają starzy: iż na przeszłych clekcyach pijaństwo i rąbanina tak były zwyczajne, jak gdyby były częściami istotnemi całego dzieła. Na tej zaś nikt się ani krwią nieoblał, ani winem niezachłysnął, bo nietylko wina, ale i szklanki wody od pragnienia na polu elektoralnem niebyło.
Nazajutrz Sosnowski, pisarz polny litewski, marszałek sejmowy, zagaiwszy sessyą sejmową pod szopą, przeniósł się z senatorami i posłami w okopy, dla większego przestworu, gdzie stanąwszy w środku na krześle książę prymas, pytał się po trzy razy, jeżeli jest zgoda stanów sejmujących, żeby przystąpił do nominacyi za króla Stanisława Augusta, wczoraj na polu elektoralnein przez naród zgodnie podanego. Na co gdy od wszystkich zewsząd słyszane były odpowiedzi, po tyleż razy „zgoda!“ przystąpił do téjże nominacyi, którą w krótkich słowach odbywszy, zlecił marszałkom dwom litewskim, to jest Ignacemu Ogińskiemu, wielkiemu, i Józefowi książęciu Sanguszkowi, nadwornemu (bo tylko ci dwaj sejmowi temu assystowali,. koronni zaś w domach swoich na króla się dąsali), ażtotty ludowi pospolitemu okopy otaczającemu, obwieścili po bramach okopowych, że Poniatowski, stolnik litewski, zgodnemi i powszechnemi głosami obrany jest królem polskim pod imieniem Stanisława Augusta, pod którern imieniem ma być uznawany od wszystkich stanów i kondycyj całego narodu za prawdziwego i prawnego monarchę. Co gdy marszałkowie wspomnieni w czterech bramach okopowych głosem ile mogli mocnym ludowi donieśli, i doniosłszy do koła sejmowego powrócili, książę prymas zaczął hymn: „Te Deum“, który śpiewali wszyscy przy odgłosie trąb, kotłów i biciu z armat. Po odśpiewaniu hymnu ruszyli się wszyscy w paradzie do pałacu Poniatowskich na krakowskiem przedmieściu, obok koszar Kazimirowskiemi zwanych stojącego, w którym się znajdował król świeżo obrany. Tam odebrawszy zwykłe takim dziejom powinszowania, i oddawszy wzajemne podziękowania, wsiadł na konia, niebogato, lecz gustownie w rząd i siatkę przybranego, jechał otoczony panami i niezmierną kalwakatą do kolegiaty Sgo Jana, która kalwakata miała przed sobą chorągiew ułanów królewskich, a za sobą wydział gwardyi konne’j koronnej. Wszyscy jadąc zwolna wykrzykiwali vivat, które słowo gdy przeszło od końca do końca, znowu się zaczynało i trwało ciągle i hucznie aż do samych wrót kościelnych.
W kościele powtórnie było śpiewane Tc Deum przy biciu z armat i powinszowania od prywatnych, a najwięcej od dain królowi oddawane, po których skończonych szedł król gankami z kościoła do zamku prowadzącemi w niezmiernym tłoku, trzymając obiedwie ręce wyciągnione do całowania wszystkim, mimo których przechodził. Na zamku małą chwilę zabawiwszy między owym tłokiem, zamknął się w gabinecie swoim: ażeby radości, przed obliczem narodu w sobie tłumionej, mógł rozpuścić cugle i podzielić się nią z faworytami..
t
O eacyntencyi króla po elekcyi 1764.
Po wykrzyknieniu króla na polu elektoralnem, niebyło już żadnych zjazdów nadwornych, ani sessyj sejmowych, tylko prywatne konfcrencye między delegatami królewskimi i rzeczypospolitej do ułożenia paktów konwentów. Te zaś konferencye odprawiały się w Warszawie po pałacach magnalów, to u książęcia prymasa, to u książęcia kanclerza litewskiego, to u książęcia wojewody ruskiego, to u innych, gdzie który delegatom obiad ofiarował: bo u króla długo po elekcyi była zimna kuchnia. Dwór jego cały był na strawnych pieniędzach, i sam król jadał z garkuchni, nawet kiedy miał obiad publiczny, płacąc od osoby po czerwonym złotym Kielusowi traktyerowi, w co już wchodziły i trunki i wszystkie narzędzia stołowe. Dworzanie zaś jego z małego traktamentu miesięcznego, który biali, najmowali sobie stoły po inszych garkuchniach tańszych, nawet i półtynfowych i szóstakowych obiadów. Dworzan albowiem królewskich z początku był regestr liiezawarty: przyjmował król lada czerkiesa, byle z miną junacką, choć gołego, rozumiejąc (bez czego się obeszło, jakośiny wyżej widzieli), że mu się szablą tronu dobijać trzeba będzie. Więc też takowych dworzan utrzymywał po żołniersku, chłodno i głodno, aby sprzykrzywszy sobie takową etykietę dworską, sami się dobrowolnie, niebędąc potrzebnymi, poodprawiali, co tei niedługo ciż panowie hołotkiewiczowie uczynili, poprzejadawszy i poprzepijawszy na służbie królewskiej konie i porządki.
O Oal»*ycH **łejaeH gto elekcyi M7B4.
Szopę, po innych elekcyach zazwyczaj paloną, na instancyą królewską darował Wessel, podskarbi wielki koronny, jako nakładem skarbu koronnego sprawioną, księdzu Wendrychowskiemu, plebanowi w Woli i Furniemu, rotmistrzowi Węgrów marszałkowskich.
We dwie niedziele po wykrzyknięcia króla w polu, przysięgał tenże król w kościele Śgo Jana kolegiackim na pacta conventa, klęcząc przed wielkim ołtarzem i czytając też pacta i przysięgę z formularza, na taborecie przed nim położonego, w obecności książęcia prymasa i wielu innych panów; po której przysiędze powstawszy prymas z krzesła, na którem siedział podczas przysięgi królewskiej, miał do niego mowę, a po nim drugą Sosnowski, marszałek sejmowy, w której mowie obadwa wyrazili powinszowanie królowi, rekomendowanie praw i swobód narodowych i nadzieję zachowania onych. W odpowiedzi swojej król podobnież wyraził podziękowanie narodowi, pochwały prymasowi i marszałkowi, oraz upewnienie, że wszystkie obowiązki swoje świątobliwie zachowa, do której obietnicy gdy prtystępował, podniósł głos i zawołał na cały kościół: „Boże! ty widzisz skrytość serca mego.“ Jako zaś miał płynną mowę i głos wdzięczny, tak temi słowami przeraził serca wszystkich, iż cały kośęiół na te słowa ryknął radosnym płaczem. Niewezwał jednak król na siebie żadnej kary od Boga, jeżeliby paktów konwentów poprzysięźonych niedotrzymał, tylko: „Ty Boże widzisz, jeżeli niemyślę dotrzymać.“ Znać już wtenczas przemyślał, jak się uwolnić od twardych obowiązków paktów konwentów, które króla nie panem narodu, lecz sługą prawie czyniły; dla tego za niedotrzymanie ich niechciał włożyć na siebie żadnego radium kary boskiej. Ale niebieski świadek, oraz i sędzia przewrotnych serc, dosyć mocno ukarał krzywoprzysięstwo takie sromotnym końcem jego panowania, co się da widzieć w swojem miejscu.
O horonaeyl hróia 17<14.
W wigilią koronacyi, to jest dnia 24. Listopada, jechał król karetą przy wielkiej kalwakacie do kościoła księży missyonarzów, na krakowskiem przedmieściu będącego, gdzie przed obrazem Śgo Stanisława w wielkim ołtarzu wystawionym, uczynił spowiedź przed Piotrem Śliwickim, wizytatorom missyonarskiin, klęcząc przy taborecie, na którym usiadł Śliwicki. Niezabawiła ta spowiedź pięciu pacierzy, rachując w to i absolucyą, o której wolno sądzić, jak się komu podoba, czy ona była szczera, czy tylko ceremonialna. Słuchał potem klęcząc z przykładną skromnością mszy czytanej przez Sierakowskiego, arcy-biskupa lwowskiego, i z rąk jego przyjął kommunią; po którem nabożeństwie z tąż paradą, z którą przyjechał, powrócił do zamku.
Nazajutrz około godziny jedenastej przedpołudniem, poszli z kościoła kolegiaty do zamku processyonalnie wszyscy przytomni w Warszawie panowie, senatorowie i biskupi tak łacińskiego jakoteź ruskiego obrządku, po biskupiemu ubrani. Tam na nich król czekał w stroju zwyczajnym niemieckim, którego przestroiwszy w ubiór nakształt biskupiego, w albę, dalmatykę, kapę i sandały, na głowie tylko czapkę nakształt kapuzy niemieckiej czarną aksamitną z białem piórem i sztuką dyamentową mającego, prowadzili ulicą zamkową do tegoż kościoła pod baldachimem przez czterech kasztelanów niesionym, z poprzedzającemi przed baldachimem insygniami królewskiemi, to jest: berłem, jabłkiem i koroną na wezgłowiach aksamitnych od senatorów niesioneini, także dwiema chorągwiami, które nieśli w niebytności wielkich, chorążowie nadworni, Adam Mniszech, koronny, i Jan hrabia Krasicki, litewski. Postępowała cała ta parada z królem po moście z tarcic ułożonym, suknem czerwonem pokrytym. — Łubieński prymas dla słabości swojej niechodził po króla: czekał na niego w kościele, gdzie go podług obrządku dawnego koronował. Akt ten koronacyi, że wielu opisało i do druku przedemną podało, dla tego ja go nieopisuję, ile niebędąc świadkiem oczywistym dla niezmiernego tłoku, kościół napełniającego, i trudnego przystępu do kościoła, do którego niejednemu, chociaż z dystyngwowanych, cisnącemu się bez biletu, dostało się kolbą w piersi od dragona, która to zniewaga spotkała nawet Załuskiego, biskupa kijowskiego, przed introdukcyą królewską do kościoła wchodzącego, tłokiem ludu na dragona popchniętego.
Po odprawionej w kościele koronacyi, powracał król w téj samej paradzie do zamku, lecz inaczej ubrany. Miał albowiem na sobie kamizelkę opiętą i pluderki takież, białe atłasowe pończochy na nogach i trzewiki białe; na plecach paludament aksamitny pąsowy, złotem haftowany, gronostajami podszyty, który za nim unosił jeden z senatorów; na szyi miał z przednich koronek brabanckich wielkie kryzy — mówiono, iz to był strój hiszpański. Na głowie miał koronę, w jednój ręce trzymał berło, w drugiej piastował jabłko złote. Com tedy widział oczami własnemi, tom wiernie opisał.
Po skończonym akcie dopiero opisanym, dawał król na zamku obiad wspaniały dla wszystkich senatorów, ministrów i posłów; czyim kosztem, tego niewiem: to wiem, że swojej kuchni niemiał. Ta koronacya złożona była na dzień 25. Listopada, którego dnia obchodzi kościół łaciński święto Śtej Katarzyny panny i męczenniczki. A że Stanisław Poniatowski osiadł tron polski z łaski Katarzyny II., cesarzowej rossyjskiej, przeto dzień jej imieniu obrał na koronacyą swoją, czcząc i zawdzięczając tym festynem łaskę swojej protektorki.
Nazajutrz, to jest dnia 26. Listopada, w assystencyi panów i szlachty, szedł król pod baldachimem, przez czterech rajców warszawskich niesionym, w swoich sukniach niemieckich z zamku na ratusz, gdzie ubrany w strój hiszpański tak jak wczoraj, tylko bez berła i jabłka, ale z koroną na głowie i z mieczem przy boku, z tąź samą paradą wyszedł z ratusza na tron królewski, w środku rynku, tam gdzie tracą złoczyńców, wystawiony. Z obu stron tronu wyciągnione ławy czerwonem suknem okryte, a przed ławami na pawimencie z tarcic ułożonym, także suknem czerwonem pokrytym, krzesła senatorskie rzędem rozstawione, wyrażały doskonale postać izby senatorskiej. Mało było na tym akcie jak posłów tak senatorów, większa połowa krzeseł i ław próżno stała; czy dla tego, iż się temu widokowi, dla mieszczan zrobionemu, niemieli ciekawości przypatrywać, czyli go też po wczorajszym bankiecie zaspali; dosyć, że miejsc próżnych w tym senacie było aż do podziwienia wiele. Gwardya koronna konna, Mirowskiemi zwana, otaczała pieszo cały ten teatr. Gdy król usiadł na tronie i senatorowie na krzesłach, w końcu jego naprzeciw tronu królewskiego stanęły magistraty miast Krakowa, Warszawy, Poznania, WTiIna, Lwowa i za przywołaniem marszałka wielkiego litewskiego, porządkiem jak stały, przystępowały do całowania ręki królewskiej, potem cofając się tyłem, stawały na miejscach swoich. Za tem Delfus, kupiec i rajca warszawski, powiedział krótką mowę do króla, winszując mu szczęśliwie osiągnionego tronu, oddając wszystkie miasta całego kraju szczególnej opiece królewskiej, i życząc długoletniego a najszczęśliwszego panowania. Po skończonej mowie Delfusowe’j, na którą król jmci nieraczył nic odpowiedzieć, Witoff, prezydent miasta Warszawy, oddał mu klucze od miasta pozłocone na poduszce pąsowej aksamitnej, galonami złotemi suto szamerowanej.
Potem pasował król na rycerzów złotej ostrogi zwanych, czterech z magistratu krakowskiego, podług dawnego zwyczaju, podług zaś nowej łaski swojej czterech z rady warszawskiej, to jest WiloEa prezydenta, Sakresa, Andrychowicza i Delfusa, rajców, i dwóch z gminu, Fryzego i Czempińskiego, kupców. Ceremonia tego pasowania była taka: król dobył miecza od boku gołego i nim dotykał po obu ramionach przyklękującego przed sobą mieszczanina, z których każdy pojedynczo odebrawszy takowe pasowanie, powracał tyłem na miejsce swoje.» A gdy skończył pasowanie ostatniego i ten powrócił do miejsca, król tymże mieczem machał po dwa razy na każdą stronę horyzontu krzyżową sztuką, poczynając od północnej, ku której podług sytuacyi tronu stał hvarz;j, obracając się potem na wschód, południe i zachód. Machał dosyć składnie i silnie (oby tak był umiał obronić państwo od rozerwania, od którego obronę znaczyło to machanie). Wymachawszy się król, schował miecz do pochwy, zszedł z tronu i powrócił na ratusz, gdzie rozebrano go z ubioru królewskiego i ubrany w niemieckie suknie, powrócił do zamku w tej samej aśtystencyi, z którą z niego wyszedł.
W czasie tego aktu wszyscy kupcy i cechy stały pod bronią po wszystkich ulicach w mieście, przybrani w mundury jednakowe według upodobania każdego cechu. Kupcy jedni byli w mundurach na koniach w dragonskim stroju, drudzy formowali piechotę w szwajcarskim stroju z kaszkietami na głowach. Był to widok osobliwy i arcywdzięczny w obydwóch tych rotach, mających kolory paliowy z błękitnym, a szwaj-’ carska rota swojemi togami do kolan spadającemi, w rękawach zaś i w sobie szerokieini nakształt Augustyańskich, przypominała milicyą rzymską pod dyktatorami w tryumfie paradującą.
Wieczorem dawał król na zamku bal z maskami dla panów i dla miasta, które całe i z przedmieściami było tego dnia illuminowane rzęsistém światłem w oknach, pałace zaś pańskie i bogatszych kamienice rozmaitemi figurami i farbami lamp palących się, między świrczynę grynszpanem ufarbowaną rozsadzonych, przedziwnie wdzięczny okazywały widok, który samego króla, radością z osiągnionego tronu nienasyconego, oderwał od balu i zwabił do siebie. Objeżdżał bowiem konno z assystencyą dworskich swoich wszystkie ulice, przypatrując się rozmaitym figurom i hieroglifom, applauzy i pochwały jego
wyrażającym, jakoż co tylko malarstwo, snycerstwo i poczya wynaleźć mogła, wszystko to przyświecało Stanisławowi Augustowi W tym jednak miłym widoku byłby go zasmucił jeden przypadek, gdyby się był stał w jego obecności, nie po odjeździe; był zaś takowy: Na krakowskiem przedmieściu pobok saskiego pałacu, kosztem brata królewskiego Kazimierza Poniatowskiego, podówczas podkomorzego koronnego, była zrobiona brama tryumfalna pięknie illuminowana, nad którą był zasadzony antał wina, posągiem orła okryty, z którego szponów ciekło wino; na głowie zaś miał donicę glinianą w formę korony zrobioną, smołą palącą się napełnioną. Pospólstwo wina chciwe wspinając się z naczyniami do podstawienia pod owo wino, i podsadzając się jedno nad drugie, obaliło owego orła; smoła tedy paląca się oblawszy niektórych po twarzach i ręku i po sukniach, krzyku, bólu i szkody nabawiła, wszystkich zaś pozbawiła wina. Kilkoro ludzi z tego przypadku napiwszy się gorącej smoły miasto wina, śmierć połknęło. Drugiego dnia tylko niektóre kamienice w rynku i pałace pańskie po przedmieściach były illuminowane. Lecz trzeciego dnia pokazał się widok nierównie wspanialszy i milszy, niż wszystkie inne. Ratusz starego miasta Warszawy i przy nim ów amfiteatr w rynku, w którym król pasował rycerzów, te dwa gmachy były tak ozdobnie illuminowane, iż nawet cudzoziemskich wojaźerów zastanawiały i wprawiały w podziwienie. Kosztował ten widok miasto Warszawę podług wieści publicznej do dwóchkroć stu tysięcy złotych polskich, rachując w to i ucztę dla dystyngwowariszych spektatorów na ratuszu dawaną. Ten zaś koszt był z składki nałożonej na wszystkich mieszkańców warszawskich stanu miejskiego. Król tym widokiem tak był ukontentowany* że około jedenastej godziny w nocy z orszakiem różnych kawalerów i dam obszedłszy do koła ratusz, wszedł do niego na chwilę i odwiedził biesiadujących w nim rajców.
Unia 27. Listopada między cechami i kupcami z obu stron ulicy w mundurach jako wyżej, na koniach i pieszo rozstawionymi, jechał król konno przy wielkiej panów, senatorów, rycerstwa i dworzan assystencyi do kościoła missyonarskiego, na krakowskie’m przedmieściu będącego, gdzie przed obrazem Śgo Stanisława w wielkim ołtarzu postawionym słuchał* mszy świętéj, po wysłuchaniu której z tąź samą paradą powracał do zamku. Wessel, podskarbi wielki koronny, jadąc przed królem na koniu tam i nazad, brał garścią z torby wiszącej na nim numizmata i tedy owędy rzucał między pospólstwo. Te numizmata były wielkości złotówki, srebrpe. Niekładę, aby ich więcej nad tysiąc rozrzucił, bo nieczęsto ciskał. Tę podróż do kościoła missyonarskiego odprawił król obyczajem królów poprzednich swoich, którzy koronując się w Krakowie, takową świętą dróżkę z zamku do kościoła Śgo Stanisława na Skałce odprawiali, polecając siebie i królestwo opiece tego Sgo patrona, i ten był akt ostatni publiczny należący do festynu koronacyi.
O sejmie eoronationia M90S.
Sejm koronacyi zaczął się w Warszawie dnia 3. Grudnia r. 1764., na którym obrany marszałkiem izby poselskiej Jacek Małachowski, podówczas starosta piotrkowski, pierwszy raz podług prawa konwokacyjnego bez przytomności arbitrów, którzy od tego czasu na późniejszych sejmach często z izbów poselskiej i senatorskiej ustępować musieli, gdy do obrady jaka ważna materya wprowadzoną być miała, aby tym sposobem dawniejszym tumultom droga się zagrodziła, które tumulty — jakośmy wyżej widzieli — od partyi Czartoryskich naprzeciw dworskiej za Sasa króla wszczynane, już.więcej tejże partyi samowładnie działającej niepotrzebne były, a które w jakiejkolwiek sposobności zostawione za szkodliwe, albo przynajmniej trudność zamiarom swoim niepotrzebną sprawujące, pomieniona familia Czartoryskich uważała. Dla tego ile przedte’m sposobów do psucia sejmów za Sasa, tyle za Stanisława Augusta do ubezpieczenia ich ostrożności dokładała. Chwalebne usiłowanie: lecz że w sercu chciwem panowania do czasów swoich zatrzymane, i najlepszego z królów Augusta HI. wszelkiej sławy pozbawiające, za to wiecznej’ nagany godne. Drugiego dnia po rugach, przy złączonéj izbie poselskiej z senatorską, rozdał król wakujące pieczęci, jako to: wielką koronną Jędrzejowi Zamojskiemu, wojewodzie inowrocławskiemu, mężowi poważnemu, rozumnemu i z gruntu sumiennemu; mniejszą koronną Jędrzejom Młodziejowskiemu, audytorowi prymasowskiemu, a to za to, że w czasie bezkrólewia podług żądania familii Czartoryskich sprawnie prymasem kierował; mniejszą litewską Antoniemu Przezdzieckiemu, referendarzowi litewskiemu, faworytowi i do wszystkich szacherstw publicznych najzręczniejszemu instrumentowi książęcia Czartoryskiego, kanclerza wielkiego litewskiego. Tego Przezdzieckiego, z oczu wołowych, głowy wielkiej tłustej, karku grubego niczwrotnego i kadłuba obszernego, Litwini przezwali rynoceroseui. Te pieczęci rozdawał król w kieskach bogatych, oraz miał przemowę z tronu do tychże pieczętarzów, upominając ich, aby prawa, jako z urzędu swego pieczętarskiego stróżami ich będący, ściśle zachowywali i przestrzegali, i gdyby je król przez nieostrożność lub poduszczenie pochlebne w cze’m nadwerężał, aby go napomnieć w tein odważnymi byli.
Na tym sejmie na modelusz litewski utworzono urzędy nowe, których przedtem niebyło: jednego sekretarza koronnego świeckiego i trzech pisarzów wielkich koronnych świeckich.
Nobilitowano osób rozmaitych do czterechset przeszło, jednych za pieniądze, drugich z łaski za interesowaniem się jakiego magnata albo wielomownego posła. W takim tedy hojnym szafunku klejnotu szlacheckiego, nietrudno było wcisnąć się do nobilitacyi ostatniemu motłochowi, gdy ani przytomności osób, ani wywodu zasług, ani nawet poznania kandydatów nieiądano. Dosyć było wcisnąć się w listę do konstytucyi, a potem przez fawor protektora i opłatę od pieczęci otrzymać dyploma nobilitacyi. Pani Branicka, kasztelanowa krakowska i hetmanowa w. koronna, siostra królewska, niemal cały dwór swój tym sposobem nobilitowała: kucharzów, kawiarzów, fryzyerów, kamerdynerów, muzykantów, zgoła na kogp tylko padł wzgląd łaskawy tej pani. Oprócz zaś sejmowych nobilitacyi, dała rzeplta królowi trzy albo czteiy dyplomata z okienkami, aby miał moc i oprócz sejmu zaszczycać szlachectwem osoby dobrze zasłużone. A że z tych dyplomatów okienkowych nigdy króla rachunku niesłuchano, czyli je wyszafował czy niewyszafował, bo i niepodobnaby rzecz była konfrontować akta sejmowe z metrykami pieczętarskiemi, w które dyplomata szlachectwa nie w jednym czasie, ale w różnym podług rekwizycyi nobilitowanych wpisywano, a do tego w każdym dyplomacie ta klauzula (de consensu ordinum Regni) dokładana była, i tak dyplomata wszystkie barwianeini będąc, trudne były do rozpoznania, które się mieściły w liczbie sejmem pozwolonej, a które ją przewyższały. Przeto król mógł kreować każdego czasu podług woli swojéj nową szlachtę. Wielu jednak z sejmowych nobilitacyi niekorzystało; najprzód, którzy niemogli opłacić dobrze w kancelaryach pieczętarskich dyplomatów, ci ich nieotrzymali, a przeto czem probować szlachectwa niemieli; powtóre, kto niekupił wsi we dwa roki po otrzymanem szlachectwie (acz ten czas nieściśle uważano) % ten podług konstytucji od szlachectwa odpadać powinien. Że zaś wielu hołyszów wcisnęło się w konstytucyą, więc — niekupiwszy wsi, zostali takimi, jakimi byli przed nobilitacyą.
O ro«il«ie{ełłiu trybunalw M70S,
Zamojski, wynalazca i fundator trybunału, ustanowił dla obydwóch prowincyów koronnych wielkopolskiej i małopolskiej jeden trybunał, który od wspomnionej ustawy swojej a£ do śmierci Augusta III. sądził od poniedziałku po Stym Franciszku, aż do soboty przed niedzielą kwietnią w Piotrkowie, i od poniedziałku po niedzieli przewodniej aź do wigilii Śgo Tomasza w Lublinie. Książę Czartoryski, kanclerz w. litewski, nowemi prawami i ustawami pragnący sobie wieczną sławę na wzór Zamojskiego uczynić w narodzie, zrobił to powagą i dzielnością swoją, iż pomieniony trybunał w początkach zaraz panowania Stanisława Augusta rozdzielono na dwa, jeden dla prowincyi wielkopolskiej w Piotrkowie i w Poznaniu, a drugiego roku w Piotrkowie i w Bydgoszczy, drugi dla prowincyi małopolskiej w Lublinie i we Lwowie, i obudwom trybunałom napuszczono czasu, aby się zaczynały nie od poniedziałku po Stym Franciszku, ale od pierwszego Września, i ten termin zaczęcia trybunału został się aż do kotka Polski. Z trybunałów zaś dwóch po dwu leciech zrobił się jeden po dawnemu, jako się niżej pokaże.
W roku 1765., podług nowe’j ustawy, trybunał prowincyi wielkopolskiej przeniósł się z Piotrkowa do Poznania, którego marszałkiem był Józef Mielźyński, kasztelan poznański, — trybunał prowincyi małopolskiej z Lublina do Lwowa. W roku następującym 1766. trybunał prowincyi wielkopolskiej po kadencyi piotrkowskiej przeniósł się do Bydgoszczy. Marszałkiem jego był książę Antoni Jabłonowski, wojewoda poznański. Trybunał małopolski tak jak w poprzedzającym roku odprawił się w Lublinie i we Lwowie.
Z tego rozdziału trybunału cały naród był niekontent. Uważano, iż tym podziałem ginie konfidencya między prowincyami, która jest duszą narodu. Większa trudność nastąpiła subjektów do kosztownego marszałkowstwa trybunalskiego, obiady publiczne, bankiety i lusztyki dawać, przesądem starodawnym właśnie jak prawem obowiązanego. Taż sama trudność dala się widzieć w dobieraniu światłych deputatów. Palestra i patronowie spraw, mecenasami zwani, niebyli kontenci, ii będąc pierwej miejscowymi, jedni w Piotrkowie, drudzy w Lublinie, potem za przenoszącemi się trybunałami kosztowne przenosiny odprawiać musieli. Pacj enci takie ubogich województw mazowieckich i Sieradzanie, mający dawniejszy trybunał blisko i niemal jak w gębie w Piotrkowie, duio byli nieukontentowani, iż z tańszego kraju sieradzkiego w droiszy i odleglejszy poznański lub bydgoski za swoimi adwersarzami, gdy ci byli z Poznańskiego albo z Kujaw, albo z Prus ciągnąć musieli. Tenie sam niesma„k i z tychże przyczyn panował w prowincyi małopolskiej’, gdy dogodność magnatom ruskim przez trybunał we Lwowie, uciąiała kosztem większym od pierwszego województwa bliższe Lublina, podlaskie, bełzkie, samo lubelskie, snndomirskie i krakowskie. — A tak publiczne nieukontentowanie sprawiło, że podział takowy trybunału, potrwawszy dwa roki, upadł, i trybunał jeden dla obydwóch prowincyj po dawnemu (wyjąwszy czas naznaczenia go) został przywrócony. Do czego tem łatwiej przyszło, iż król, który przed elekcyą przyrzekł rządzić podług rady i woli książęcia kanclerza, starca dumnego i imponującego królowi jako swemu siostrzeńcom, a dla tego względem niego’ młodzikowi, dobrawszy sobie równych laty faworytów i konsyliarzów, zaczął gardzić kanclerzem, a za przykładem króla i naród począł mu ubliżać tej podległości, którą mu jako bożyszczu wyroków publicznych w czasie władania królem okazywał.
O Konfetleracyi toruńskiej 1767.
Niezasiadałem w żadnym gabinecie monarchicznym, dla tego niemogę czytelnikowi mojemu opisać pobudek, jakie i od kogo mieli dyssydenci polscy do podniesienia konfederacyi w Toruniu. Ogłoś publiczny był: iż Stanisław August, król, jeszcze przed wstąpieniem na tron przyobiecał sąsiedzkim poteneyom udzielić po sztuce kraju polskiego, i przypuścić dyssydentów do wszystkich praw, przywilejów i honorów, obywatelom i szlachcie wyznania katolickiego służących. To mniemanie potwierdza skrypt gabinetowy Stanisława Augusta, wydany na widok publiczny przez awanturnika Dzierzanowskiego, który skrypt wypisany jest w tomie drugim./ — Do wypełnienia tych dwóch kondycyj środkiem najskuteczniejszym zdawały się być królowi i dworom sąsiedzkim konfederacye, jedna po drugiej w narodzie wszczynane. A tak najpierwsza koufederacya dyssydentów i schizmatyków Greków, w Polsce się znajdujących, pokazała się w Toruniu pod protekcyą żołnierza rossyjskiego, od sejmu konwokacyjnego nieprzerwanie w Polsce bawiącego. Długi rejestr krzywd i uciemiężeń przypadkowych, wiekami zdarzonych, wypisali dyssydenci w akcie konfederacyi, która się zaczęła i odbyła w Kwietniu roku 1767. Marszałkiem tej konfederacyi był Karczewski, obywatel ziemi wschowskiej, kalwin. Rzecz osobliwsza: powracającego z Torunia i nocującego w karczmie, a nazajutrz rano coś pilnego piszącego, i nogi gołe pod stół wyciągnione mającego, gęś pod ławą wysiadująca jajca uszczypnęła w nogę, z którego razu w kilka dni umarł w drodze.
Akt tej konfederacyi dyssydenci przez swoich emissaryuszów pod konwojem rossyjskiin rozesłali po wszystkich grodach. Do Kalisza przyjechał z nim Pretwicz, kalwin, w assystencyi 24 kozaków. Niezważając na gromadną pod ten czas w Kaliszu szlachtę, podał go do ksiąg. Lecz szlachta, rzuciwszy się do szabel, wyparowała go i z kancelaryi i z miasta, raniwszy kilku kozaków. W trzy dni potem, w dzień jarmarku i sądów ziemskich, przybył tenże Pretwicz w trzysta koni kozaków, którzy bez zastanowienia się najmniejszego, obskoczywszy najprzód bramy, rzucili się na wszystek lud zgromadzony na jarmark, bijąc batogami pospólstwo i chłopów, a szlachtę, których podług zwyczaju owego czasu wydawała takimi noszona szabla przy boku, łapiąc i w przygotowane już na to dyby wsadzając. Nałapanych po ulicach i stancyach tym sposobem rozpoznawał Pretwicz, i których za niewinnych pierwszego tumultu onego w kancelaryi na siebie podniesionego uznał, tjch powypuszczać kazał, zostawiwszy kozakom za fatygę zdobycz z nich zdartą, sukicif, pasów, czapek, szabel i pieniędzy podług prawa kozackiego..Których zaś poznał, iz byli w pierwszym tumulcie, tych podobnież jak pierwszych obdartych, a nawet niektórych i ranionych, zostawił w więzach do dalszej rozprawy, których kozacy osadzali w kamienicy, generalską zwanej dla tego, iż należała do generała czyli starosty generalnego wielkopolskiego, którym był natenczas Jerzy Mniszech, marszałek nadworny koronny. Nadeszła potém piechota rossyjska, która nad szlachtą w dybach osadzoną straż trzymała. Nikt się za owymi nieborakami nieinteresował: tak był gieniusz narodu polskiego przemocą przytłumiony. Siedziała więc owa szlachta w areszcie o swoim koszcie aż do drugiej konfederacyi, o któréj zaraz.
O MtonfeOeracyi pt*u>**eehiąéj M9B9.
Uważała Moskwa, iż po takim traktamencie źle pójdą jej i drugich potentatów do przyszłego podziału Polski formowane zamiary, i wnosiła, iż kiedy dyby i kajdany na szlachtę kaliską włożone niezrobiły w narodzie żadnego rozruchu, to i wolność dyssydentów pretendowana, jako mniej bolesna, ile przy rozszerzającym się po całej Europie duchu tolerancyi, niezrobi. Panowie wielcy, nienawistni królowi, uchylili się od interesów publicznych, pozasiadali spokojnie w domach; sejm się zacznie i złożony będzie z pomniejszych obywatelów, którzy jużto z przywiązania do króla, już z powolności ku Rossyi sprzeciwiać się niebędą interesowi dyssydentów, a tak okazya do podziału Polski upadnie. Trzeba zatem było wymyślić koniecznie co takpwego, coby magnatów i łepaków w interesa publiczne wplątało, wplątanych do rewolucyi przywiodło i przez rewolucyą, niespokojność i niebezpieczeństwo jakoby sąsiedzkim poteneyom sprawującą, do uskromienia burzliwego narodu oberznięciem kraju, nadto dla republikanów wielkiego, przystąpić. — Coby zaś mogło w takie sidła panów polskich naprowadzić, uważano, iż nienawiść ich do narzuconego im przez Rossyą króla najzdatniejszą byłaby, gdyby potuchę postronnej potencyi znalazła. A ponieważ Rossya jako gwarantka opiekowała się Polską, więc też jej tę sztukę wypłatać Polakom najprzyzwoiciej i najzręczniéj było. Za tein postanowieniem książę Repnin, ambasador rossyjski, w kompaniach między panami w Warszawie bawiącymi, a osobliwie między damami, zwyczajnie prędkowiernemi i plotuchami, pociął rozsiewać (ale to pod wielkim jakoby sekretem, aby się król o tém niedowiedział), że imperatorowa jego z Stanisława Augusta niekontenta, iż on z łaski jej dostąpiwszy tronu polskiego, pokazuje się niewdzięcznym, zapominając i nieprzywodząc do skutku zarekomendowanego mu od niej interesu dyssydentów i Greków; że przewrotnym rozumem swoim poniszczywszy dawne prawa kardynalne, jako to władzy hetmanów i wolnego „niepozwalam“, zakrawa na samowładztwo; imperatorowa zaś, będąc gwarantką swobód i całości Polski, postanowiła przeszkodzić zawczasu takim zamiarom daniem protekcyi obarczonemu od Stanisława narodowi, gdyby tenże wziął się do jakiego czynu publicznego na zniszczenie tych nowych, szkodliwych wolności ustaw, a przywrócenie dawnych swobód; to sobie jedynie warując, ażeby wolność i równość praw dyssydentom i Grekom była przyznana. Nareszcie mało jest od tego, żeby Stanisława niewdzięcznika obmierzłego zrzuciła z tronu, a dała Polakom Sasa króla według dawnych traktatów. — Ten sekret zmyślony doszedł najpierwej uszu Kossakowskiej, kasztelanowej kamieńskiej, z domu Potockiej, wielkiej mądrochy, a oraz głównej nieprzyjaciółki Stanisława. Ta pobiegła z nim do księźne’j wojewodziny ruskiej, która odpowiedziała, iż toż samo i ona od Repnina słyszała, i że ten sekret jest już wiadomy wielu znacznym osobom, albo w sainéj rzeczy mając go już także jak pierwsza od Repnina, albo zmyślając że miała, choć niemiała, aby się nic drugą lecz pierwszą tak wielkiéj tajemnicy uczestniczką pokazała. Szedł tedy ten sekret z ucha do ucha, od kobiet do mężczyzn, aż się dostał przez kasztelanową kamieńską do Mniszcha, marszałka nadwornego. Ten ledwo go usłyszał, mając zajątrzone z dawna serce do familii, zranione nowym alfrontem, iż go laska wielka po Bielińskim, zmarłym marszałku wielkim koronnym, dana od króla Lubomirskiemu, minęła, — przybiegł do Warszawy, gdzie już owę tajemnicę, najprzód kobietom powierzoną, Repnin głośniej rozsiewał, widząc, że malkontentom z rządu teraźniejszego do serca przypadała. Udał się do Repnina, z któiym odprawiwszy konferencyą, w dobrej i mocnej wierze temu wszystkiemu, czem go zwodził Repnin, zawinął się rączego około skutku podane’j sobie planty. Rozpisał listy do wszystkich województw, namawiając je, aby się przeciwko teraźniejszym ustawom manifestowały, sam zaś po biegł do Kalisza, jako generał wielkopolski, podał do ksiąg manifest wyliczający długi rejestr bezprawiów teraźniejszego rządu, między któremi była też i ta dzika pretensya do króla, ic sobie prawo bicia pieniędzy, od wieków tylko rzeczypospolitéj służące, przywłaszczył, że skasowawszy dolną monetę saską, ladajakierai pieniędzmi kraj zaraził, — co było fałszem jawnym, bo Stanisław w daleko lepszéj stopie srebrne pieniądze bić kazał przez całe panowanie swoje, niż były zagraniczne. Nakoniec w ten manifest włożony był punkt, aby desideria dyssydentów, Greków i schizmatyków na przyszłym sejmie, do którego wstępem miał być ów manifest, wysłuchane były, który to punkt był kondycyą, pod którą wszystkim innym pretensyom Polaków do króla prolekcya obiecana od Repnina była, a nawet i samo złożenie z tronu Poniatowskiego, ale jeszcze teraz dla przyczyn gabinetowych głośnem być niemogące, do zrozumienia dane. Takiemi sztukami dał się uwieśdź Mniszech i wszyscy magnaci, przyjaciele Sasa, nieprzyjaciele familii Czartoryskich i Poniatowskiego. Książę nawet biskup krakowski Sołtyk, lubo z powołania duchownego powinien się był sprzeciwiać swobodom pretendowanym od dyssydentów, zawsze im w Polsce wzbranianych, pisał się atoli na takowy akt z żądzy jednéj zepchnięcia Poniatowskiego z tronu.
Teraz czytelnikowi memu wystawię scenę, w jakiej się ten akt odprawiał w Kaliszu.
O gmcuąOsach konfederttcyi radomskiej.
Mniszech, marszałek nadworny, wyżej wyrażony, zasiadł za stołem w dziedzińcu kancelaryi kaliskiej, perorował do szlachty zwabionej do tej nowości, że teraz przyszedł czas zrzucenia z siebie jarzma niewoli, do uzyskania dawnych swobód narodu, i zapraszał każdego do podpisu owego aktu w protokule na stole rozłożonym zapisanego: żeby zaś te podpisy od mnogie’j szlachty prędzej ukończone być mogły, i on niezwyczajnej sobie pozbył się subjekcyi, porozsadzał susceptantów przy bramie kancelaryi i narożnikach ulic, z stolikami, piórem, kałamarzem i papierem potem do protokułu wszytym, którzy każdego przy szabli mimo siebie przechodzącego zapraszali do podpisu. Strudna który mógł się docisnąć do przeczytania aktu, a zatem dowiedzieć się, jakie to jest dzieło. Pisali się jednak jedni za drugimi, łudząc się sami między sobą, iż to jest rekonfederacya przeciwko toruńskiej konfederacyi, iż to jest zamiar przywrócenia dawnych praw, iż to jest zamach na detronizacyą króla; zgoła jedni drugim plotli to, czego sami niewiedzieli. Mniszech i z szlachtą w kancelaryi stante pede (jak mówią łacinuicy) bez żadnej formalnej-clckcyi nominowali niektórych urzędników ziemskich konsyliarzami, którzy się do Radomia w kilka niedziel po tym pierwszym akcie zjechać mieli, i tam ogólną wszystkich województw konfederacyą utworzyć na zasadach powyższych.
W czasie tej roboty, owa szlachta, dawniej od Pretwicza i kozaków w dyby wsadzona, siedziała w nich pod strażą rossyjską. Gdy się pewny szlachcic spytał Mniszcha: „kiedy mamy protekcyą najjaśniejszej imperatorowej, za cóż jéj wojsko trzyma w dybach naszą bracią?“ Na co Mniszeeh: iż się porwali na wojsko jej imperatorowéj mci, przeto niemogą być prędze’j uwolnieni, aż za jej rozkazem, który że wkrótce nastąpi, pokazał owemu szlachcicowi list od ministra rossyjskiego i tem go uspokoił; jakoż owi więźniowie w tydzień po akcie tym wypuszczeni na wolność zostali, wysiedziawszy przeszło sześć niedziel w dybach na barłogu, drudzy winnymi nic niebędący. — Ten akt zaczął się i skończył jednego dnia, przy sutym traktamencie w kilku kamienicach i refektarzach klasztornych przez Mniszcha danym.
O konfeOeraeyi radomskiej 1997.
W miesiącu Lipcu owi konsyliarze po województwach obrani zjechali się do Radomia, tego miasteczka, w którem niegdyś odprawiały się komissye wojskowe i skarbowe sprawy sądzące. A gdy się zeszli na ratusz końcem utworzenia konfederacyi generalnej dla odzyskania dawnych praw, i następnie po przywróceniu tych, wypowiedzenia posłuszeństwa królowi — jako się według obietnic Repnina spodziewali, — Rossyanie, którzy takim dziełom wszędzie assystowali pod pozorem obrońców swobód polskich, otoczyli znagła ratusz, wyrychtowali prosto w niego armaty, i wszedłszy w środek pierwsi ich generałowie, zapowiedzieli zgromadzeniu konsyliarzów i panów nowinę wcale przeciwną Repninowskim obietnicom: lmo, iż król królem być musi; 2do, że forma rządu wprowadzonego pod panowaniem Stanisława, wydoskonalona być może przez nowe przydatki i odmiany, ale w sposób lepszy, nie w zły starodawny; 3tio, że teraźniejsza konfederacya ma się złączyć z toruńską i za jednę z tamtą być poczytana; 4to, że scjin przyszły w Warszawie dla pewniejszego dojścia swego ma się odprawić pod konfederacyą teraźniejszą, na zasadach dopiero zapowiedzianych; 5to, że nikt z ratusza wypuszczony uichędzic, póki tych zasad nicpodpisze, a jeżeliby całe zgromadzenie jednomyślnie sprzeciwnein takiej woli jej imperatorskiej mci było, tedy kulami armatniemi i bagnetami co do nogi wytępione zostanie, jako złe, jedynie na króla zawzięte i dobru publicznemu szkodliwe. Zagrożeni tak niespodziewanym gwałtem owi swobód dawnych popieracze, spojrzawszy po sobie, podpisali wszystko, co tam było w owym akcie przez Rossyą skoncypowanym napisane. Dopiero z ratusza uwohiieni, co prędzej jak który mógł, do domów się rozjechali.
Zrobiwszy tę robotę Rossyanie, prawie już pewnymi byli, że się naród polski porwie do oręża, a zatem przyspieszy podział Polski. Lecz się jeszcze ten raz zawiedli na swojem zdaniu. Polacy przez długi czas z nikim niebędący w wojnie, zależeli pole, zgnuśuieli, zakochali się nadto w spokojne’in życiu, dla tego takowe affronta cierpliwie znosili, aż też nareszcie porwali się do oręża, uformowawszy konfederacyą barską bitną, o której zaraz.
O kanfederacy* btimkit-J /767.
Gdy na sejmie ordynaryjnym walnym warszawskim pod konfederacyą radomską w swoim czasie, to jest po Stym Michale złożonym, wprowadzona była materya dyssydentów, oparli się zaraz w znacznej liczbie senatorowie i posłowie. Sołtyk biskup krakowski, który się pisał za dyssydentami na konfederacyi radomskiej, widząc się oszukanym w nadziei zepchnięcia z tronu Poniatowskiego, tu się pokazał nibyto gorliwym apostołem za wiarą katolicką, wyrzucał wymownie i zuchwale podstęp aktu radomskiego, zbijał pretensye dyssydentów dawnemi i świeźemi prawami, i wszelkim sposobem na wolność dyssydentów niepozwalał. Za jego przykładem poszedł Załuski biskup kijowski, Rzewuski hetman polny koronny i syn jego starosta doliński, z posłów zaś Koźuchowski cześnik i poseł kaliski, człowiek rozumny, wymowny i śmiały, sektarz partyi niegdyś saskiej; a za tymi bardzo wielu innych sprzeciwiało się wolności dyssydentów. Tego tedy Kożuchowskiego najpierwej nieprzyjaciele na ulicy z karety, jadącego na zamek, gdzie się sejm odprawiał, gwałtem wywlekli, do aresztu porwali, z aresztu na Pragę wywieźli, a wożąc go po różnych miejscach w kibitce przez kilka dni, głodem, niewczasem, postrachem batogów tak długo dręczyli, aź na nim wymusili assekuracyą, że więcej na sejmie niepostoi i zaraz do domu odjedzie.
O taki gwałt, na osobie posła spełniony, gdy się żadna burza w narodzie niezrobiła, posunęli Moskale swoje drażnienie wyżej; wzięli z własnych pałaców biskupa krakowskiego, biskupa kijowskiego i obudwóch Rzewuskich, wywieźli ich z Warszawy, a po różnych miejscach wożąc ich przez niejaki czas, na ostatku osadzili w Kazaniu, gdzie trzymali onych przy wygodach jakichkolwiek aż do skończenia konfederacyi.
Tym gwałtem, na pośle i senatorach spełnionym, pod bokiem króla w stolicy państwa i podczas obrad, zatrwożeni inni senatorowie i posłowie, pozwolili na wszystko, czego żądali dyssydenci, Grecy i schizmatycy; ile gdy książę Repnin, ambasador rossyjski, na każdej sessyi sejmowej znajdując się na loży czyli chórku senatorskiej izby, mocno tego przestrzegał, aby żadnych mów opornych woli imperatorowej jejmei, faworyzującej dyssydentom, niewszczynano. I gdy pewny poseł począł się rozwodzić w mowie nad gwałtem na osobach wyźe’j wspomnionych popełnionym, posłał do niego Repnin dworzanina swego, Polaka Łabęckiego, z takim komplementem: „Słusz ty Łabęcki: skaźy ty temu posłu, nechay tak mnogo ne gaworyt, bo wozmet w sraku w piwniczu“, — co ledwo — Łabęcki pomienionemu posłowi pócichu do ucha poszepnął, poseł natychmiast umilkł; a od niego inni sejmujący dowiedziawszy się przyczyny nagłego owego zamilczenia, wszyscy usta zamknęli: otwierając je szczególnie na potwierdzenie tego, co było od tronu, jako instrumentu rossyjskiego, proponowane.
Tym sposobem dyssydenci i Grecy wolność wyznawania publicznego swojej religii, równość praw i swobód narodowych taką, jaką się zaszczycali obywatele religii katolickiej, otrzymali. Władzy hetmańskiej na zawsze zniesienie dawniejsze na nowo powtórzone, a liberum veto, owa to w mniemaniu zadawnionem zrzenica wolności, na wieki olśnęła. Na jej miejscu, w oczach narodu oświeconego w dawnem o wolności uprzedzeniu, osadzono i ugruntowano większość głosów, we wszystkich odtąd radach publicznych konkluzye stanowić mającą.
Oni tedy konfederaci radomscy, widząc się szpetnie w swoich zamysłach, o których było wyżej na karcie 105., zawiedzionymi, z papierowej radomskiej konfederacyi udali się do zbrojnej barskiej; — do której dzieł wojennych nim przystąpię, wprzód muszę czytelnikowi memu donieść, na jakich zasadach się ta konfederacya barska wzruszjła: to zaś nietwierdzę za żywą prawdę, bom w radzie twórców jej niezasiadał, tylko tak, jak słychać było, donoszę, i jak obroty tejże konfederacyi domyślać się kazały.
Kożuchowski, cześnik i poseł kaliski, wzięty w areszt od Rossyan i wypuszczony (jako się wyżej opisało), udał się do biskupa krakowskiego, szukając od niego rady w tym razie. Biskup krakowski miał mu odpowiedzieć: „Co się z wacpanem stało, to się i zemną wkrótce stanie. Weź wacpan ten list i wyjeżdżaj z nim zaraz z Warszawy, aby Rossy ano m nieprzyszła myśl porwać wacpana drugi raz; czekaj w Sochaczewie. Gdy ja będę wzięty, pojedziesz z tym listem tain, gdzie jest adres zapisany na drugiej kopercie; tam wacpana uwiadomią, co będziesz miał czynić.“ Kożuchowski w Sochaczewie w kilka dni uwiadomiony, że już wzięto biskupa krakowskiego i innych wyżej wyrażonych, zdjął z listu pierwszą kopertę, na drugiej znalazł adres do Wiednia do Józefa II. cesarza, już wtenczas w interesa publiczne (acz jeszcze matka rządziła) wchodzącego. W Wiedniu odebrawszy ów list od Kożuchowskiego, powiedziano mu imieniem cesarza, aby się udał do Baru, gdzie będzie uwiadomiony, co ma dalej czynić. Pobiegł tedy Kożuchowski z Wiednia do Baru na Ukrainę, gdzie już zastał konfederacyą związaną, sławną pod imieniem barskiej, skąd się pokazuje, że panowie polscy zdradzeni w Radomiu, zaraz myśleli o innej pewniejszej konfederacyi, i że do związanej w Barze mieli pochop od Józefa cesarza. Cesarz Józef przez trzecie osoby (nigdy sam przez się) mówił Polakom: iż byle się cały naród porwał do broni, namówi matkę cesarzową Maryą Teresę, że mu da pomoc; co się nieinialo sprawdzić, jako się da widzieć niżej.
Stąd się pokazuje, że Sołtyk biskup krakowski zaraz po zawiedzeniu konfederacyi radomskiej robił rzeczy u cesarza; jako zaś był mąż wielkiego serca, determinował się nawet ponieść rossyjską niewolą, byle dokazał swego, poruszeniem narodu do broni zepchnąć Stanisława Augusta z tronu, a“ osadzić na nim Sasa, co mu się niepowiodło.
M 9 0 «.
Konfederacya w Barze związała się w Lutym, a dała się widzieć w swojej zbrojnej postaci w Marcu roku 1768. W początkach nieinioła tytułu ani konfederacyi jakiego województwa, ani konfederacyi ogólnej całego narodu, ale tylko od miejsca nosiła tytuł konfederacyi barskie’j. Marszałkiem jej był Michał Krasiński, podkomorzy ruźański, konsyliarzem Puławski, starosta warecki, dawniej sławny patron trybunalski i plenipotent generalny całej familii Czartoryskich, a potem obmierziwszy sobie ich fakeye w zrywaniu sejmów, główny nieprzyjaciel. Ci dwaj w początkach cały rej wodzili i pryncypałami stanęli. Zasada tej konfederacyi była przy wierze katolickiej i dawnej wolności polskiej. Miała też ta konfederacya i proroka, wspomnionego w manifeście czyli akcie swoim, niejakiego Marka karmelitę, z pobożności prawdziwej czy obłudnej (sam Bóg wic) wziętego wielce u panów ruskich, który tej konfederacyi pomyślny obiecywał skutek i na dowód swojej obietnicy pioruny i grzmoty jako niegdyś Samuel prorok z nieba sprowadził, albo tez gdy z naturalnej przyczyny zburzone powietrze piorunem wystrzelić miało, w tym punkcie mu ordynans swój do wystrzelenia dał, i tym sposobem zaufanie swemu proroctwu zjednał. Lecz niesprawdził, bo konfederacya zniszczoną została, sam zaś prorok Marek schwytany od Rossyan, batożkami ocięty i gdzieś do klasztoru wtrącony, z oczu ludzkich zniknął.
Skoro w Warszawie usłyszano o pomienionej konfederacyi, natychmiast na jej rozproszenie wyprawiono wojska rossyjskie i pułki lekkie koronne, jakoteź ułanów królewskich pod pułkownikami Arnoldem Byszewskim, faworkiem królewskim, Chojeckim, wojną i innymi mniej sławą junaków zaszczyconymi, a nad tymi wszystkimi przełożono Xawerego Branickiego, łowczego pod on czas koronnego, człowieka nieustraszonego serca. Ta tedy partya Rossyan i Polaków najprzód dobyła Baru, konfederatów rozproszyła, wielu w niewolę poimała, reszta rozproszonych konfederatów f goniona po Rusi i róinemi klęskami niszczona, zamknęła się w fortecy berdyczowskiej, gdzie ich Branicki, przywodząc piechocie rossyjskiej na froncie, w samej bramie kulą karabinowy po kapeluszu draśniony, żwawo nacierając i wołając na Rossjan: „ stupaj, prystupaj!“ dobył, wielu w niewolą zagarnął; reszta obronną ręką uszła. —
Niemogąc się konfederaci nigdzie w kraju oprzeć Rossyanoni, wynieśli się na Wołoszczyznę. Tam do konfederatów pierworodnych barskich przyciągnęli konfederaci litewscy pod marszałkiem pacem, starostą ziołowskim, wkrótce po konfederacyi barskiej związani, podobnem nieszczęściem jako i barscy od Rossyan i pułków królewskich w rozmaitych potyczkach pobici. Do tych konfederatów, w Wołoszczvznie będących, przyłączył się Joachim Potocki, podczaszy litewski, generał regimentu konnego, który chodził pod tytułem królowéj Jadwigi. Tego Potockiego konfederacya uczyniła regimentarzem generalnym. Że imie Potockich wiele znaczyło u Turków, tak iż je Turcy inaczej niewspominali, tylko: Wielika Potocka, przeto wspomniony Potocki usilnie namawiał konfederatów, aby się udać do Turka i żądać jego protekcyi. Przeciwnie Puławski wszelkich sił dobywał rozumu swojego, aby się konfederacya wyniosła z Wołoszczyzny i udała się pod protekcją Józefa cesarza, jako pochop od niego do związania się i pomoc w czasie obiecaną mająca, przywodząc za przyczynę takiego zaufania wdzięczność, którą dom austryacki mieć powinien Polakom za oswobodzenie Wiednia od obleźenia tureckiego przez Jana Sobieskiego króla. Te dwie głowy pasowały się uporczywie, a cały skład konfederacyi deliberował, czyjejby rady chwycić się pożyteczno było. Przezwyciężył Potocki Turcy na jego perswazyą wypowiedzieli Rossyi wojnę i zaraz ją rozpoczęli, konfederatów z Wołoszczyzny do kraju swego przyjęli, wszelką im zrazu ludzkość świadczyli i we wszystkie potrzeby opatrywali, spodziewając się (jak byli od głów konfederackich upewniani), że się cały naród polski porwie do broni i z swojej strony Rossyą atakować będzie, Puławskiego zaś poczytawszy za zdrajcę, w kajdany okuli i do Stambułu zaprowadzili, w których tamże w pół roku umarł. Lecz gdy Turcy, wplątawszy się w wojnę z Rossyą dla interesu Polski, widzieli, że cały prawie naród polski cicho siedzi, jedno z królem i z Rossyą trzyma, a tylko garstka niedobitków konfederatów przy nich się tuła, poczęli ich zaniedbywać, żywności im i innych potrzeb odmawiać, nareszcie gdziekolwiek po kilku zdybanym, od korpusu odłączonym, głowy ucinać i swoim wodzom obyczajem tureckim jakoby rtfssyjskie odnosić, postrzegli konfederaci, iż się w ostatnićm nieszczęściu znajdują. Potracili albowiem na usłudze tureckiej w potyczkach wszystkie konie, innych niedostawszy, większą połowę ludzi przez głód, przez choroby, przez morderstwa tureckie i przez apostazyą do tureckiej wiary. Zatem reszta pozostałych konfederatów prosili cesarza tureckiego, aby im pozwolił wyjść z jego kraju, i aby im na ten koniec dał konwoj, bez któregoby ich Turcy byli co do jednego wygubili, obiecując cesarzowi, iż powróciwszy do ojczyzny, oziębłych braci swoich zagrzeją i przygaszoną konfederacyą rozniecą po wszystkich województwach. Cesarz turecki, który w ich stanie biednym i w garstce małej żadnéj dla siebie niewidział pomocy, uczynił z łaskawością ich prośbie zadosyć.
„Wynieśli się tedy konfederaci z tureckiego państwa do Węgier, przedniejsi wołami, podlejsi pieszo, odarto, wynędzniało. Zapomniałem (za co czytelnika mego przepraszam) umieścić w swojem miejscu: ie Potocki z Krasińskim na wstępie w kraj turecki zaciąguęli od Turczyna długu na rzeczpospolitę polską trzy miliony złotych polskich, które rozrzutność, mnogość potrzeb i niewierność szafujących niemi, — a mianowicie Kossakowskiego, marszałka pod ten czas powiatowego Wiłkomirskiego konfederacyi, o skradzenie znacznéj części tej summy i ujechanie z nią do Polski obwinionego, — wkrótce roztrwoniły, tak, ii owi panowie naczelni powracając z Turecczyzny (jako się wyżej rzekło), na lepszy ekwipaż od wołowego zdobyć się niemogli. Rewers zaś na te trzy miliony, dany Turkom, dostawszy się Rossyanom z całą kancelaryą turecką po przegranej batalii, przepadł na wieczne czasy, który zachowany od tego przypadku i przy lepszym losie niż wypadł wojny tureckiej z Rossyą, mógłby był obciążać albo ubogą zawsze rzeczpospolitę polską, albo dobra zaciągających pomieniony dług.
Trzymając się konfederaci pogranicza węgierskiego i wchodząc tedy owędy w kraj swój, otrząśli się z tureckiej nędzy, zmocnili się nowemi partyami rodaków i zaczęli po Podgórza i w Krakowskie’m nowe gonitwy z Rossyanami% losem atoli zawsze niemal dla siebie nieszczęśliwym; bo po każdej potyczce ustępować placu Rossyanom byli przymuszeni, choć nieraz więcej Rossyan niż swoich zgubili „W takich gonitwach zaszli aż w góry między góralów, którzy się dali namówić do broni przeciw Rossyanom, jakoż niemało im zatrudnienia i szkody ci sprawni ludzie między górami przynieśli. Lecz gdy konfederaci, najwięcej z jazdy składający się, długo w górach trzymać się niemogąc, w kraj równiejszy wyciągnęli, i ową piechotę góralską za sobą wyprowadzili, Rossyanie zastąpiwszy im od gór, niemal wszystkę ową piechotę kartaczami wygubili, reszta uszedłszy w góry, więcej serca do wojowania z Rossyanami niepokazała; jazda zaś konfederacka rozproszona, w różne strony kraju pouchodziła, zbierając się coraz na nowo i rozpraszając po każde’j przegranej. Takiemi gonitwami upędzana z miejsca do miejsca, przyszła aż pod Bielsk, miasto górnego Szląska, należące do Sułkowskich, w którćm mieście za pozwoleniem cesarskiem starsze głowy konfederackie, to jest marszałkowie, regimentarz generalny i konsyliarze założyli sobie siedlisko dla spoczynku, którego jako nieprzywykłe do niewczasów wojennych, po owej przykrej i niebezpiecznej % Turek aż tu włóczędze wielce potrzebowały, korpusy wojskowe z wodzami swemi na pograniczu zostawiwszy. Lecz gdy Rossyanie natarłszy na owe korpusy zebrane pod Bielskiem, znieśli je, a za niedobitkami aż w kraj szląski zapędzili się, widząc owi panowie naczelni, iż w tak bliskiem miejscu granicy mogliby Rossyanie śmiałość swoją posunąć lada kiedy daléj, i wpadłszy do samego Bielska, zagarnąć wszystkich w niewolą, prosili powtóre cesarza, aby im samym tylko, bez wojska, pozwolił jakiego głębszego w kraju swoim schronienia. Cesarz udając zawsze przyjaciela konfederacyi, wyznaczył im miasto Preszów w Węgrzech, uważając zapewne, iż takowćm umieszczeniem i Węgrom, mającym wino do zbycia, i Polakom, wina węgierskiego miłośnikom, dogodzi.
O getteralnoaci u> M*reazo%*>łe 19B9.
Do Preszowa tedy z Bielska przenieśli się Krasiński, Pac, Potocki i inni z Turecczyzny obłąkani, a do tych przyłączyli się z różnych kątów Radziwiłł, Krasiński biskup kamieniecki, Suffczyński kasztelan czerski, Karczewski starosta liwski i wielu bardzo innych panów i panków, królowi przeciwnych. Tam uformowali ciało rady konfederackiéj, generalnością nazwane; stamtąd wydawali uniwersały do województw, aby się do konfederacyi bijącéj się w kraju, albo właściwiej pisząc, bitej ciągle, wiązali. Dobra perswazya, ale przykład zły, uszedłszy z placu wojny, wołać na drugich: „Bijcie się! dajemy wam
lis
moc walczenia z nieprzyjacielem, ale sami niechcemy wąchać prochn, bo to zdrowiu szkodzi.“’ Taki właśnie sposób myślenia był owych panów, generalność składających, którzy jednak godni stąd pochwały, ze chęć dobrą do ratowania ojczyzny mieli, choć serca bić się za nią niemieli. Wysyłali z pomiędzy siebie posłów imieniem rzeczypospolitej do Paryża, do Wiednia, do Saxonii, prosząc o pomoc, albo przynajmniej o posiłki pieniężne, lecz znikąd nic nieotrzymali. Tymczasem sami w Preszowie jedli, pili, hulali, bankietowali, w karty tysiące.czerwonych złotych jedni do drugich i do panów węgierskich przegrywali i różne zbytki dla honoru narodu czynili. Te wszystkie zbytki utrzymywali pieniędzmi sweini własnemi z dóbr przez przyjaciół sobie dosyłanemi, z komor pogranicznych, a mianowicie z Bochnii i Wieliczki, tedy owędy przez pułki wojujące w kraju zachwyconemi i generalności udzielanemi. Najwięcej zaś książę R., wojewoda wileński, utrzymywał swoim kosztem tę rozrzutną generalność, zaciągając miliony po bankach zagranicznych i niemi wspomagając wycieńczonych kolegów. — Cesarz Józef widząc tak zyskownych gości w swoim kraju, żeby ich tem mocniej do miejsca przywiązał, umyślnie zjechał do Preszowa, udając tylko przejeżdżającego, stanął przed domem, w którym generalność swoje miewała sessye, wszedł do nich, rozmawiał szczególnie z pryncypalniejszymi o różnych potocznych rzeczach, ale o pryncypalnvm interesie, dla którego oni siedzieli w Preszowie, bynajmniej niewspomuiał, i żeby który z nich niewyrwał się z prośbą
0 pomoc, nieprzerwanie ich nowemi pytaniami zagadywał; a po momentalnej chwili czczej łaski swojej, nagle i jak mówią łacinnicy ex abrupto, wszystkich pożegnał, wsiadł do karety
1 odjechał, kazawszy szachrom swoim pozostać trochę za sobą, ażeby wytłumaczyli na dobrą stronę generalności milczenie jego o daniu pomocy konfederacyi polskiej, że jeszcze ta rzecz potrzebuje sekretu. Takiemi sztukami dała się zwodzić generalność; bo cóż nareszcie miała czynić, kiedy nigdzie Wygodniejszego nieznajdowała schronienia, i kiedy jej własne członki, wysyłane do dworów postronnych, powracały z nadziejami pewnej pomocy, byle się cały naród porwał do oręża.
Zostawiam tu generalność, a przystępuję do krajowych rewolucyj, które się następnie po zagnaniu konfederacyi barskiej na Wołoszczyznę dały widzieć. A ie te nakształt Wyskawic wszczynały się i gasły, przeto najporządniej (jak mniemam) uczynię, kiedy jedne po długich, jak następowały, opiszę, a najprzód
O buncie u!traiń»Minu
Ten bunt podniecony od Kwaśniewskiego, pułkownika nad kozakami nadwornymi książęcia Lubomirskiego, wojewody bracławskiego, wszczął się najprzód w słobodach rossyjskich, z których słobód schizmatycy weszli w Ukrainę polską. Przyłączyło się do nich już przygotowane chłopstwo polskie schizmatyckiej wiary, pod przywództwem Żeleźniaka, pod którym, jako chłopem, czeredy chłopskiej naczelnikiem, Kwaśniewski, ponieważ szlachcic, zmalał i Żeleźniakowi musiał pierwszeństwa ustąpić. Urósł ten bunt, czyli stanął zaraz w początkach swoich do kilku tysięcy, a potem się rozkrzewił do kilkunastu. Zamiar jego był wyrżnąć wszystką szlachtę, żydów, księży, a nawet i chłopów grecko-łacińskiego wyznania, jakoż nikomu z klass ludzi dopiero wyrażonych nieprzepuszczali, lecz wszystkich, którzy się im niepodobali, w pień wyrzynali; którzy zaś chcieli się od śmierci wykupić, a podobali się im, musieli się dać drugi raz ochrzcić, przyjąć ich wiarę, i wraz z nimi innych, którzy takiej łaski zyskać niemogli lub niechcieli, zabijać, zaczynając najprzód od ojca, matki, żony, brata, siostry, dzieci. To szczęście bardzo rzadkie spotykało najwięcej panienki szlacheckie urodziwe, które sobie kozacy owi rezunie (bo tak ich zwano od zarzynania ludzi) zaślubiali, biorąc w posagu z panną cały majątek ruchomy po rodzicach i po rodzeństwie, własną ręką zbójcy zięcia lub kolegów jego zabitych.
Jeden szlachcic, pokumawszy się z chłopem przed tą rzezią przez trzymanie mu dziecka do chrztu, gdy usłyszał o wszczętej rzezi, prosił owego kuma chłopa, aby go przekrył w domu swoim, co też ów chłop uczynił. Lecz gdy do sąsiedzkiej wsi nadciągnęli rezuniowi, do których on chłop miał już powołanie, przyszedłszy w nocy do miejsca, w którćin ukrył nieszczęśliwego szlachcica, rzekł do niego: „Moj kumeńku, kochaju tebe sercom i duszoju, i dla toho śzczoby tebe inszy ne muczył, ja tebe zareżu tak głatko, szto i ne posmotrysz.“ To wyrzekłszy, porwał szlachcica, obalił na ziemię jak barana i przerznął mu gardło. Po tym uczynku miłosiernym nad kumem złączył się z rezuniami.
Gdy la rzeźba na Pobereiu zaczęta szerzyła się i postępowała w dalszą Ukrainę, szlachta, mieszczanie, żydzi majętniejsi, i kto tylko mógł, z majątkiem na prędce porwanym, pouciekali do Humania, miasta Potockiego wojewody kijowskiego, w którein jest zamek murem i wałem opasany, forteca dosyć mocna naprzeciw kozactwu, dzidą, strzelbą ręczną i szablą albo nożem do zarzynania uzbrojonemu. Do tej fortecy cisnęła się szlachta z majątkiem i żonami i dziećmi, których wszystkich Gonta, pułkownik kozaków humańskich, sławnych wojowników przeciw hajdamakom z Siczy na Ukrainę dla rozboju corocznie wypadającym — przyjmował. Rozumiała owa szlachta, że w takiej fortecy, śtrzeźone’j od Gonty, sławnego rycerza, na życiu i majątku ocaleje. Lecz Gonta zdrajca, jedneg?) ducha z rezimiemi będący, skoro się Żeleźniak zbliżył pod mury fortecy, wpuścił go z częścią wojska do niéj, a reszta obróciła się na miasto. Tam dopiero powitawszy się obadwa hersztowie i wojska swoje w jedno złączywszy, zaczęli rzeź straszną w mieście i w zamku, nieprzepuszczając żadnemu wiekowi ani płci, wyjąwszy kilka panien szlachetnych najprzedniejszej urody, które sobie mołodyńcy kozacy u swoich komendantów za żonki uprosili, a które tym okrutnym oblubieńcom swoim w pośrodku trupów rodzicielskich, krwią ich spluskane, rękę natychmiast podać musiały. — Samemi dziećmi trzy studnie w Humaniu ci zbójcy aż do wierzchu napakowali.
Gubernator Humania, respektujący zawsze Gontę jako dobrego żołnierza, włóczył się u nóg jego, prosząc o darowanie sobie życia; lecz nieznalazł w sercu morderskiem miłosierdzia, porwanym od innych i na śmierć spisami skłótym zostawszy.
Wyrznąwszy Humań, rozbiegli się po całej Ukrainie z podobnein morderstwem. — W Lisiance miasteczku obwiesili razem na jednej szubienicy księdza, żyda i psa, mając te trzy stworzenia za jeden gatunek. Wyjąwszy zaś z ołtarza puszkę i wysypawszy z niej na ziemię konsekrowane kommunikaniy, tudzież na wzgardę wiary katolickiej nogami one zdeptawszy, wypijali z niej gorzałkę za zdrowie prawosławnej wiry (tak nazywają schizmatycy swoją wiarę).
Gdy przeszło dwakroć sto tysięcy rozmaitego ludu rezuniowie wygubili na Ukrainie i bliscy byli Podola i Wołynia, przecież zmiłowała się nad resztą Warszawa, widząc, że ciź
8*
rczuniowie przestąpili tein bez braku wyrzynaniem ludzi układ sekretny rossyjski wytępienia samej szlachty, dla tein łatwiejszego uprojektowanego dawniej podziału Polski i zmniejszenia sil konfederacyi na Wołoszczyznę wypędzonej, jeżeliby do kraju powróciła; wyprawiła więc Branickiego z znacznym korpusem Rossyan na uśmierzenie buntu pustoszącego kraj dla nich przeznaczony. Branicki z Rossyanaini wszedłszy w Ukrainę, wyprawił do buntowników poselstwo: iż dla prędszego wytępienia z Rusi Lachów i łacinników imperatorowa jejmość posyła im posiłki, z którcmi chce się złączyć, a to żeby w kraj podolski i wołyński, osiadlejsze i do obrony przygotowane, warowniej działać mogli. Odebrawszy takie poselstwo Gonta z Zelezniakien#zebrali wszystkich rezuniów w jeden obóz, aby się tak przed Rossyanaini z siłą swoją lepiej poszczycili. Przyjęli do niego Rossyan, gdzie po trzydniowej hulance i odebranych swojej roboty wielkich pochwałach, Rossyanie ich obstąpili, na niespodziewanych uderzyli, a schwytawszy najprzód Gontę i Żeleźniaka z szcściąset innymi pryncypalniejszymi, resztę armatą i bagnetem wymordowali. Co zaś uciec potrafiło z tychże rezuniów i posmakowanymi zostało, kozacy rossyjscy ścigając za nimi z niedobitkami obywatelów, wywieszali. — Tak ten bunt, niedłuższy nad ćwierć roku, w kilka dni przygaszonym został, bo drudzy, którzy uszli rąk rossyjskich i kozackich, pokrywszy się między swymi, więcej buntu niepodnieśli. Gonta j Żeleźniak i tiflO żywcem zostafcvieui, zaprowadzeni zostali do Lwowa, gdzie wszystkich szubienicami, wbijaniem na pale i mieczem, każdego podług złości jego i okrucieństwa wytracono. Żeleźniaka żywcem czwartowano, Gontę zaś, dwoistego zbrodniarza, raz jako rezunia, drugi raz jako zdrajcę, przez trzy dni exekwowano, udzierając z niego codzień po jednym pasie, a dnia ostatniego po udartym pasie, brzuch mu otworzywszy, wnętrzności z niego wydarli i potem jeszcze żyjącego ćwiertowali. Godzien takiego okrucieństwa, któiy tyle tysięcy ludzi rozmaitem morderstwem zgubił, który z matek ciężarnych rozpłatanych żywe wydzierając płody o ściany rozbijał. Okrutnik, niemający nad nikim miłosierdzia, sam go nad sobą niepokazał, kiedy podczas exekucyi ani łzy z oka, ani słowa z ust niewypuścił, tylko ścisnąwszy zęby, ryczał jak bydle.
O Rydxyń»M»n.
Wkrótce po wyniesieniu się konfederacyi barskie) w Turecczyznę, podniósł związek wojskowy Rydzyriski, stolnik poznański Ten będąc oraz wojskowym człowiekiem, bo porucznikiem znaku huzarskiego królewskiego, mającego konsysfencyą swoją w miasteczku Pile za Poznaniem leiącem, namówił do siebie drugą chorągiew pancerną, stojącą w Szremie, mil dwie od Poznania. Z tcmi dwiema chorągwiami, wynosząceini sto ludzi, pociągnął do Międzyrzecza, 8 inil za Poznaniem nad granicą brandenburską lezącego, gdzie, stał regiment konny podczaszego litewskiego, składający się z 130 gemejnów, podług stanu zwyczajnego pod ten czas wszystkich regimentów polskich, ale i tych niezastał kompletu, w różnych stronach z oficerami sztabowymi, którym zawsze po kilku żołnierzy służyło, znajdujących się. Ten tedy regiment z kilku oficerami zabrał i pociągnął z nimi ku Freynu, miasteczku szląskiemu, mając intencyą przebrać się ku Krzepicom, gdzie stała chorągiew pancerna królewska stokonna, i tak zbierając powoli wojska komputowe, zebrać znaczny korpus żołnierza regularnego, a pod zasłoną tego wskrzesić upadłą barską konfederacyą. Wiedzieć tu trzeba czytelnikowi, że podówczas chorągwie huzarskie i pancerne składały się z towarzystwa najwięce’j z szlachty majętnej; bo być towarzyszem huzarskim lub pancernym było to jedno, co być urzędnikiem ziemskim, zasiadać miejsca pierwsze u stołów i w każdej kompanii być dystyngwowanym. Z takiem tedy towarzystwem wyprawił się Rydzyński na wojnę, suto, bogato, z aparatem wielkim w koniach, w rzędach i siądzcniach bogatych, prowadząc za sobą wozy poszóstne, napakowanc sprzętami stołowemi i kuchennemi od srebra i miedzi, pościelami, obiciami, namiotami ’i innemi do wygody i okazałości służącemi ruchomościami.
Skoro o téj wyprawie i ruszeniu się wojska komputowego dowiedziano się w Warszawie, natychmiast wyprawiono na uśmierzenie tej garstki pułkownika rossyjskiego Drewicza w 500 ludzi różnego gatunku jazdy i piechoty, z dwiema armatami polowemi. Doszedłszy Drewicz Rydzyriskiego pod Freynem, stoczył z nim bitwę, bardzo mało krwi z obu stron kosztującą; bo regiment podczaszego po małym oporze poddał się Rossyanom, a jazda polska zaraz pierzchnęła z placu, zostawiwszy w zdobyczy Rossyanom wszystkie bagaże swoje i kilkunaśtu towarzystwa, złapanych od kozaków. Sam zaś Rydzyński uciekłszy z potyczki, nieoparł się aż w Turecczyznie, skąd razem z konfederacyą barską powrócił do kraju i bawiąc w Preszowie blisko roku, z patentem od generalności na regimentarza konfederacyi wielkopolskiej, przybiegł w kilka koni do Byczyny, miasta szląskiego, w któreui znajdował się przypadkiem podówczas Zaremba, regimentarz sieradzki i wódz najlepszy wszystkich partyj wielkopolskich, mający żonę z dziećmi osadzoną pod tąż Byczyną we wsi Paruszewicach u szlachcica szląskiego, Holi zwanego. Przy Zarembie w Byczynie znajdował się Skórzewski, pułkownik konfederacki, pretendent regimentarstwa. Z tym Skórzewskiin Rydzyński na pierwszein powitaniu starł się żwawo o pomienione regimentarstwo, którego obadwa w ręku niemieli, i byłoby przyszło do czubów, gdyby nie w mieście zagranicznem, gdzieby bitwa nieomylnie obudwóch wtrąciła do kordygardy, więc się tylko na sapaniu i groźbach do Polski odłożonych skończyło. Lecz w kilka dni potem Rydzyński w tejże Byczynie zachorował i umarł.
Tak się skończyła ta pierwsza wyprawa wojska pod Rydzyńskim. Drewicz zabranych pod Freynem towarzystwa powypuszczał, chorągwiom i regimentowi na dawne leże powrócić przykazał pod karą najsurowszego obejścia się z nimi, gdyby drugi raz porwać się mieli i w ręce jego wpadli.
Po tej expedycyi trwała spokojność w Wielkiejpolsce kilka miesięcy.
O Mtler*yńakim.
Ten był szlachcicem małym z województwa sieradzkiego, dziedzic wioski jednej o kilku chłopach, ale urody wspaniałej i pięknej twarzy, przymiotów politycznych wabiących do siebie. Dla tego podniósłszy konfederacyą przez akt solenny w grodzie sieradzkim uczyniony, przez który akt siebie marszałkiem województwa sieradzkiego, a Albina Lenartowicza, także szlachcica sieradzkiego, równego sobie chudeusza, człowieka dumnego i wielkiego junaka udającego, regimentarzem tegoż województwa ogłosiwszy, wkrótce zebrał partyą do kilkuset ludzi wynoszącą. Lecz że znaczniejsi obywatele na taką jego elekcyą samego siebie i człowieka, którego ojciec, pierwszy z Litwy przychodzień, osiadł w Sieradzkiem, pisać się niechcieli, a nawet przystawiać mu pachołków i składać w jego ręce podatków publicznych wzbraniali się. Przeto widząc takową ku sobie niechęć i nieinając w bliskości nieprzyjaciela, na którym mógłby się popisać i tym sposobem nabyć reputacyi lepszej u obywatelów swoich, wyniósł się w’województwa sandomirskie i krakowskie. Tam wkrótce urósł do kilku tysięcy rozmaitego ludu, odprawił kilka potyczek z Rossyanami dosyć szczęśliwych, a sława i pochlebstwo, które powiększać zwykły w trójnasób takie awantury, czyniła go godnym buławy wielkiej koronnej. On tez zapewne w zwierciedle uważając przyzwoitość osoby swoje’j do takiej godności, powziął wielkie o sobie nadzieje, któremi nadęty, owę swoją siłę zbrojną z rozmaitego gatunku ludzi, słusznych i pospolitych zebraną, utytułował konfederacyą generalną, i to był pierwszy tytuł nadany konfederacyi, do którego jako do centrum inne wszystkie konfederacye województw i powiatów koronnych i litewskich odwoływały się, lubo nigdy wspólnie, ani z referencyą do jednej władzy (bo też i niemogły) niedziałały. Przyozdobiwszy Bierzyński armią swoją tytułem konfederacyi generalnej, siebie też przyozdobił tytułem marszałka generalnego. Mając zaś w partyi swojej celniejszych rycerzów, nieśmiał Lenartowicza kreować regńnentarzem generalnym, ani żadnego z swoich adherentów, aby sobie nienaraził Potockiego, podczaszego litewskiego, od konfederacyi barskiej w Turczech będącej — jako się wyżej rzekło — regimentarzem generalnym uznanego. Rządził tedy sam całą swoją konfederacyą, mając pod sobą udzielnych wodzów, tytułami marszałków powiatowych, regimcntarzów takichże, generałów, pułkowników i innych mniejszej rangi oficerów przyozdobionych, w których rząd musiał pójśdź i Lenartowicz, jednak pod tytułem regiinentarza sieradzkiego, z którego tytułu jak go zsadził Zaremba, sławny w tej konfederacyi wojownik, da się widzieć niżej.
Bierzyński, czyli przez nadętość, czyli przez sekretne porozumienie się z królem (jak go posądzano) w nadziei osiągnienia po rewolucyi buławy wielkiej koronnej (?), niechciał uznawać nad sobą zwierzchnictwa generalności ulokowanej podówczas w Bielsku; niechciał jej donosić o swoich zamiarach, ani raportować swoich czynności, ani zgoła wniczem od niej dependować, jakoż i słusznie,“ bo ta siedząc za granicą w nieczynności, chciała się formalizować czynną i wojującą przez tych, którzy istotnie w kraju z nieprzyjacielem walczyli.
Takowe nieposłuszeństwo wprawiło Bierzyńskiego w podejrzenie u generałności, która dała sekretny ordynans niejakiemu Dzierzanowskiemu, aby Bierzyńskiego schwytał i do niej przyprowadził. Ten Dzierżanowski był w Indyach wice-regem hiszpańskim. W czasie konfederacji zjawił się w Polsce i zbierał konfederacyą w zielonej puszczy, sławnym kraju kurpików, a gdy mu się niepowiodła ta myśl, że kurpikowie, lud prosty, człowieka nigdy w swoim kraju niewidzianego i gieniuszu od nich wcale różnego słuchać niechcieli, udał się do Bierzyńskiego, u którego znalazł dobre przyjęcie i poufałość. Ten tedy Dzierżanowski awanturnik, zrobiwszy fakcyą w partyi Bierzyńskiego na stronę generałności, jednego razu na przechadzce w pewnym ogrodzie, mając do tego umówioną pomoc, porwał Bierzyńskiego z tyłu, obalił na ziemię i w kajdany okuł, z których Bierzyński drugiej nocy (pogłoska była, iż za okupieniem się Dzierzauowskiemu) uszedł.
Oddzieliła się za Bierzyńskim znaczna partya konfederatów, z którą w kilka niedziel po owem poimaniu stanąwszy do potyczki jakoby z Rossyanami, którzy go do koła otoczyli, poddał się im z całą partyą swoją, których Rossyanie natychmiast ogołociwszy z munderunków i koni, jako jeńców wojennych wraz z Bierzyńskim poprowadzili do Krakowa.
Tam mu Dzierżanowski nową sztukę wypłatał. Napisał do niego bilet w ten sens: „Kochany przyjacielu, już ja-mam wszelką gotowość do umówionego między nami dzieła. Ty bądź gotów z twojej strony.“ Z tym biletem posłał dziada do Krakowa, dawszy mu pozwolenie, jeśliby był przytrzymany w bramie i examinowany, skąd i z czem idzie, aby zaraz wyznał, że idzie od konfederatów z biletem do Bierzyńskiego, i żeby natychmiast bilet warcie oddał, a to niby niechcąc wystawiać na utratę życia dziada najętego. Gdy tak, jak przewidział Dzierżanowski, dostał się bilet Drewiczowi, pułkownikowi rossyjskiemu, kazał natychmiast Bierzyńskiemu stanąć przed sobą, i dawszy mu ów bilet do przeczytania, a potem z obu stron, kazał go okuć w kajdany, z których w kilka niedziel za wyjaśnieniem się tej sztuki został uwolniony, Ale niemiał kredytu, lubo się trzymał przy Rossyanach i brał od nich pensyą przez kilka miesięcy. Nareszcie pozbywając się go Rossyanie jako niepotrzebnego, ani do konfederacyi po szpetnej zdradzie powrócić mogącego, puścili mu w dzierzawę klucz jeden z dóbr do biskupstwa krakowskiego należących, zda mi się Złotym nazwany, którem to biskupstwem, w czasie niewoli biskupa w sekwestr wziętem, Rossyanie zarządzali. I tak Bierzyński zamiast buławy, którą sobie nabił głowę, usiadł przy gańdziarze arendarskie’).
Po przejściu Bierzyńskiego na stronę rossyjską, reszta jego partyi, niezagarniona od Rossyan, rozeszła się w różne strony.
Dzierżanowski zaś wkrótce potem zniknął znowu z Polski.
Tym sposobem pierwsza konfederacya krakowska, ’ generalną od Bierzyńskiego (jako masz wyżej) utytułowana, rozlazła się i zgasła. ,
O l’t*J»M*n.
W tym samym czasie, kiedy Bierzyriski swoją konfederacyą rozszerzał w Krakowskiem, niejaki Ulejski, szlachcic partykularny, jednego sołtystwa w królcwszczyznie posiadacz, zrobił się regimentarzem w Kujawach i w powiatach nakielskim i kcyńskim, do województwa kaliskiego należących, a które potem do województwa gnieźnieńskiego, nowo kreowanego, zostały oddzielone. Ten Ulejski wprędce zebrał ludzi do tysiąca, opierał isię dosyć nieźle zrazu Rossyanom, słynął zaś mało co mniej od Bierzyńskiego i w nadziejach osiągnienia swego czasu pierwszych w ojczyznie honorów pewnie mu nieustępował. Lecz nagle spuścił z pierwszego tonu. Przegrawszy albowiem jednę potyczkę z Rossyanami pod Nakłem, % resztą niedobitków rejterował się do Bierzyńskiego, po ucichłym Bierzyńskiin do Puławskiego, który się w te czasy uganiał z nieprzyjacielem po Rusi i Litwie (o czem w swojćm miejscu). U.Puławskiego niemogąc mieć rangi reimentarskiej, bo tam byli inni regimentarze aktualni swoich powiatów, zostawił przy nim garstkę swoich Kujawiaków, sam zaś udał się do generalności, od której we dwa roki po swojem powstaniu przyciągnął w kilka koni do Zaremby, generalnym komendantem konfederacyj województw wielkopolskich od tejże generalności uczynionego, z listami zaletiiemi i z patentem na regimentarstwo wielkopolskie, które generalność, mniej wiadoma rzeczy i intryg, dziejących się między samymi konfederatami, podług jego informacyi i prośby onemuż podpisała.
Regimentarzem aktualnym województw wielkopolskich pod komendą Zaremby, był natenczas Antoni Sieroszewski, przed konfederacją regent ziemski kaliski, większością głosów na tę godność przez koło rycerskie pod Malanowem wykrzykniony. Tej samej rangi pretendentem był Paweł Skórzewski, pułkownik w tejże konfedcracyi, któremu mniejsza liczba, zadając pierwszej nieważność jako ukradkowej, swoje wota podpisała. Zaremba, wielki polityk, niechcąc sobie żadnego narazić, tak miarkował ordynanse swoje, że Sieroszewskiemu dawał tytuł regimentarza i komendę nad innemi pułkami, ale Skórzewskiego nigdy pod jego komendę niepoddał, a tak mieli się poniekąd obadwa za równych sobie w randze, aż do czasu rozstrzygnienia tego sporu, do czego nigdy nicprzyszło. Ulejskiego, trzeciego pretendenta, zaszczyconego patentem generalności, zbywał Zaremba zwłokami do czasu wygodnego wejrzenia w ten interes, co pomiarkowawszy Ulejski, poszedł do ksiąg grodzkich kaliskich, oblatował patent swój od generalności i manifestował się przeciwko Sieroszewskiemu o wydarte sobie regimentarstwo wielkopolskie. Sieroszewski niepsując sobie głowy nad reinanifestein, choćby go nań stać było, jako niedawno regenta, umówiwszy się skiycie z Zarembą, u którego przewyższał w łaskach, gdy Zaremba z swoimi Sieradzanami i ulubionymi huzarami odciągnął ku Częstochoyyie do dóbr swoich Libidzy, a Sieroszewskiego z pułkami wielkopolskieini zostawił w Kaliszu, niewiele myślący nad owym manifestem i patentem generalności, wziął Ulejskiego w kajdany, włóczył go tak za swoim obozem przez kilka niedziel, aż gdy z frasunku i niewygody ów nieborak ciężko zachorował, ziniłojwał się nad nim Sieroszewski, wypuścił go z kajdan, WjjęHiusjwSzy wprzód na nim rewers, jako się nigdy
0 regimć£ta|$f\po to nieodezwie, jurystowskim terminem, sub poena liberae captirationis et colli, to jest pod wolnem złapaniem i pod gardłem.
Te drobne rzeczy wypisałem, aby czytelnik zrozumiał, jakie zamieszanie powodowało starszyzną konfedcracyi w kraju,
1 jak ta mało dbała, na powagę generalności, siedzącej za granicą (vide pag. 112.-
Ulejski, wypuszczony z kajdan, usiadł cicho w domu, w którym najechany od Hossyan, nietak z powodu bytności w konfedcracyi (bo i owszem takim, którzy ją porzucali, chętnie Warszawa dawała amnestyą), jak z powodu zebranych przez niego w konfederacyi wielkich pieniędzy spodziewanych, ścięty batogami i zrabowany do koszuli, od żony i od dzieci wzięty został pod tytułem rabusia komor i ceł publicznych, i z innymi połapanymi tu i owdzie konfederatami odesłany do Kamczatki, z której po uspokojonych rozruchach polskich powrócił do swego sołtystwa, z którego, jako się na początku rzekło, wyszedł grać rolą wielkiego człowieka na wielkim świecie.
O Jianfederacyi hrahn%rskii-j.
Ponieważ wyszły na widok dwie książki, opisujące proceder tej konfederacyi i dobycie dwukrotne miasta Krakowa, jedna autora Chojcckiego, druga autora Beniowskiego, którzy będąc członkami tejże konfederacyi, lepiej ją ódemnie obcego opisać mogli, więc ja niechcę tym książkom ubliżać czytelników, którzy mając mój opis, możeby tamtych opisów ciekawymi niebyli. Tyle tylko konfederacyi krakowskiej dotknę, ile przedsięwzięte opisanie całej tej rewolucyi potrzebować będzie.
O MŁiearzyńaMtn.
W czasie konfederacyi krakowskiej $ generalną poniekąd zwanej, przyszedł do Wielkiejpolski w 13 koni niejaki Kiedrzyński, szlachcic z województwa kaliskiego, człowiek młody z patentem od generalnej konfederacyi, zaszczycającym go rangą rotmistrza, dozwalającym mu przytem wolnego werbuuku i pobudzającym obywatelów do jednoczenia się z nim.
Niedługo chodząc Kicdrzyński zebrał blisko 80 koni. Lecz Drewicz, wysłany z Krakowa z znaczną komendą do WielkiejPolski, dla utrzymania tych województw w spokojności, poszedłszy za wspomnionym Kiedrzyńskim w pogoń w 400 koni kozaków, doszedł go w Zbrojcach w ziemi wieluńskiej, popasującego z swoją komendą między stodołami. Otoczył go do koła i obietnicą pardonu bez najmniejszej krzywdy nakłonił do poddania się. Skoro się poddali, kazawszy ich do naga poodzierać, rozmaitą śmiercią wszystkich zamordował, jednym we łby strzelając, drugim na pieńku lub. na jakiem drewnie głowy ucinając, innych na spisy wziętych i do góry podniesionych aż do zamęczenia trzymając. Kilku jednak tak męczonych i za umarłych zostawionych przyszło do siebie i wygoili się i znowu w konfederacyi służyli Z między tych był jeden nazwiskiem Stanisławski, który spisami skłóty, tak aż mu llaki z brzucha wyszły, porzucony na progu kościelnym za zmarłego, przyszedł do siebie; wziąwszy w garść flaki wiszące z brzucha, przyszedł do chałupy do baby; ta mu flaki w brzuch wepchnęła, nicią dziury w brzuchu zaszyła, i wygoił się. Od niego mam o te’m morderstwie relacyą i widziałem jego blizny.
O I, u((nc«Mm i Ssyct*.
Po wyjściu z Turecczyzny konfederatów barskich, pokazał się najpierwszy na teatrze wojennym w charakterze czyli randze marszałka sanockiego Kazimierz Puławski z dwiema bracią swymi rodzonymi, synami Puławskiego, starosty wareckiego, w Konstantynopolu w kajdanach zmarłego (jako masz o tem w swojem miejscu). Ten Kazimierz Puławski, serca wielkiego kawaler, uganiał się z Rossyanami rozniaitem szczęściem po Rusi i Litwie przez dwa roki, póki się niedostał do Częstochowy (jako się niżej powie). W Litwie pod Myszą przegrawszy na głowę, stracił brata jednego, na placu zabitego pospołu z metresą jego, po amazońsku przebraną i drugiego w niewolą poiinanego. Sam zaś z resztą niedobitków rejterował się pod Białystok, dobra Jana Klemensa Branickiego, hetmana wielkiego koronnego, od którego wsparty chorągwią janczarską kompotową, zwykle hetmanom wielkim assyslującą, i innym ludem nadwornym tegoż pana, tudzież amunicyą wojenną, stoczył znowu bitwę z Rossyanami, lecz po długiej i krwawej z obu stron rozprawie, musiał ustąpić placu przemagającej sile rossyjskiej, nieoparłszy się aż w Krakowskiem.
„Widzieli Rossyanie, jak z pałacu hetmańskiego w czasie bitwy dodawano Puławskiemu koszami ładunków, widzieli, jak się z tą przysługą uwijała po placu liberya hetmańska, widzieli jańczarów stojących w szeregach Puławskiego i z nim wraz z placu ustępujących, zgoła widzieli jawne i oczywiste dowody pomocy hetmańskiej, dawanej Puławskiemu w tej potyczce. Jednakże po otrzymanem zwycięstwie nad Puławskim, żadnej zemsty niewzięli z hetmana, ani z dóbr jego; wszystko to zmrużone’m okiem pokryte zostało. A to dla czego, kiedy inni panowie i szlachta, nietylko za jawną konfederatom pomoc, ale nawet za sarnę suspicyą pomocy lub sprzyjania, rabunkiem dóbr, porwaniem w kajdany, albo i życiem same’m rozjuszonym Rossyanom odpowiadać musieli? Tajemnica ta łatwa jest do wyłuszczenia. Branicki, starzec wiekiem obciążony, z władzy nad wojskiem przez sejm konwokacyjny i następne po nim wyzuty, niemógł najmniejszej obawy czynić Hossy anoin. Zonę miał siostrę rodzoną Stanisława Augusta króła, której żonie zapisał dożywocie na wszystkich dobrach swoich i kwit z inwentarza. ISiemogli tedy Rossyanie mścić się na osobie Branickiego, bo żona z bratem swoim, królem, zastępowali go od najmniejszej krzywdy; nie z miłości,, bo dziad stary niebył do niej sposobny, ale z bo jaźni, ażeby dolegliwością jaką od Rossyan dotknięty, niezemścił się na niej przez odwołanie zapisów. ISiemogli także mścić się na dobrach jego, które były żony wspólne, a tak starzec pod takiem zastępstwem zostający, burczał sobie śmiało w pokojach swoich na Rossyan i króla, niezowiąc go nigdy inaczej, tylko panem Stanisławem. Tym sposobem Rossyanie mając ręce związane do zemsty nad Branickim, wyszli z dóbr jego, nieuczyniwszy w nich żadnej szkody.
Puławski wodził za sobą Rossyan po Krakowskie’m i Podgórzu, i nic go bardziej niebawiło, jak utarczki z Rossyanaini. Był wielce wstrzemięźliwy tak od pijaństwa, jak od kobiet. Zabawy jego najmilsze były w czasie od nieprzyjaciela wolnym, ćwiczenie się w strzelaniu z ręcznej broni, passować się z kim tęgim, na koniu różnych sztuk dokazywać, a w karły grać po całych nocach. Był statury niskiej, chuderlawy, szozupły w sobie, mowy prędkiej i chodu takiegoż. W potyczkach zapominał o wszystkiem i sam się najpierwej w największe niebezpieczeństwo narażał. Dla tego też często przegrywał.
Lecz potem przywiązał się do niego niejaki Szyc, rodem, Węgrzyn, żołnierz w sztuce wojennej przewyższający Puławskiego, a w odwadze bynajmniej mu nieustępujący pierwszeństwa. Ten Szyc był najprzód w wojsku cesarskiem jakimsi oficerem, potem znajdował się w służbie książęcia Radziwiłła, wojewody wileńskiego, po rozproszeniu którego milicyi i zajechaniu mu dóbr przez Rossyan, bawił się. w Polsce aż do konfederacyi barskiej, do której się przywiązał. Puławski w partyi swojej uczynił go pułkownikiem nad pułkiem huzarów. Bo jaki tylko gatunek żołnierzy znajdował się na świecie, każdy znajdował się u Puławskiego: huzary, Turki czyli Bośniaki, dragony, towarzystwo, szeregi, jańczary etc., a wszystko to goło, odarto, ale żwawo i dla kraju naprzykrzono. Dla tego tei żydzi, którzy najwięcej musieli szafować Puławskiemu na okrycie wojska jego i różnych potrzeb, a najwięcej bezpłatnie, nazywali Puławskiego 1’ołapskiin. To pobocznie wyraziwszy, wracani się do Szyca.
„Wiele razy Puławski w akcyi z Rossyanami miał przy sobie Szyca, zawsze albo wygrał, albo przynajmniej porządnie i z małą stratą schodził z placu; wiele razy z przyrodzonej gorącości swoje’) porwał się na Rossyan bez Szyca, zawsze pobitym został i rozproszonym. A przecie miał tę ambicyą o swojej doskonałości, że nigdy Szycowi grać pierwsze’j roli w potyczce niepozwolił. Dla tego też Szyc często się od niego oddzielał, mianowicie gdy widział, iż przy dobrej sprawie mógł jaki awantaż na nieprzyjacielu otrzymać, któremu przeszkodzić gorącość Puławskiego mogłaby była. I tak jednego razu z dywizyą od kilkuset ludzi z huzarów i towarzystwa złożoną, poszedłszy Szyc pod Lwów, napadł na przedmieściu tamtejszein na Rossyan niespodzianie, wyrżnął niemal wszystkich, których tam było do pięciuset, kassę zabrał, majora rossyjskiego i żonę jego wraz z mężem w jednym budynku broniących się zabił. To gdy się działo w przedmieściu, Kolytowski, komendant lwowski, party3 królewską trzymający, zamknął się w mieście. Szyc, niemając w swoim korpusie piechoty ani armat, tylko samą jazdę, nieatakował Korytowskiego, i wrócił się z znaczną zdobyczą do Puławskiego w Krakowskie.
Po uspokojonej konfederacyi, ten Szyc wszedł w służbę rossyjską; dano mu pułk huzarów nowoserbskich. Słychać zaś było o tym Szycu, że zginął w drugiej wojnie, która się ruszyła między Rossyą i Turczynem o Krym roku 1787.
O Uonfetleraeyi HraktwMéj.
Przytłumiwszy Rossyanie pierwszą konfederacyą krakowską, która się składała z różnych ułamków konfederacyj rozpłoszonych i opanowała była samo miasto Kraków, pod którem zginęli Panin i Bek, dwaj pułkownicy rossyjscy, niemieli przez kilka miesięcy w całein Krakowskie’m żadnej partyi konfederackiej, azatem wyszli z Krakowa w województwo lubelskie i wołyńskie, gdzie się nowe konfederacye wiązać poczęły. Zatem Krakowianie upatrzywszy dogodną porę, związali nową konfederacyą, marszałkiem jej uczynili Czarneckiego, dziedzica wsi Secyminy, sławnego pijaka, ale nie żołnierza, który mawiał przy pijatyce: „Dawaj wina, póki etanie Secymina.“ Pod tego marszałka rządy przyciągnął z kilkuset ludzi swoich nadwornych książę Marcin Lubomirski, takie sławny awanturnik Maurycy Beniowski. Ta konfcderacya, do kilku tysięcy zmocniona, opanowała Lanckoronę, Bobrek i Tyniec, miejsca obronne, a najprzód miasto Kraltów, z którego też na j pierwej przez Apraxyna generała rossyjskiego wyrzuconą została. Oblezenia i utraty tego miasta opisywać niebędę, ponieważ mnie w tem dziele uprzedzili dwaj pisarze, oczywiści świadkowie, w wydanych książkach swoich, którzy byli w tein obleżeniu i którzy dostali się w niewolą, jedeu Cliojecki, a drugi wyżej wspouiniony Beniowski. To tylko przydam, czego tamci niedołożyli, że Kraków Rossyanom dostał się przez zdradę niejakiego Trzebnickiego, jednej fórtki z wydziałem swoim pilnować obowiązanego, której on (jak słychać było) za300 czerwonych złotych, wzięły ch od Apraxy»a, odsląpił, a którą najpierwej Rossyanie do miasta wpadli. Za tem jednak wpadnieniem Rossyanie niebyliby się utrzymali przy Krakowie, gdyby był Apraxyn z drugiej strony wielką brainą armatami wyłamaną niewpadł z liczniejszą siłą. A i tak musiałby się był wynieść z miasta, natraciwszy niemało żołnierza swego, którego konfederaci i obywatele krakowscy z kamienic, z okien i z dachów ogniem ręcznym potężnie razili, gdyby byli aby godzinę jednę ten odpór ciągnęli; bo już Aprasyn niemogąc wytrzymać na ulicy tak wielkiego ognia, chciał dać znak swoim do odwrotu. Lecz nim do tego ostatniego kroku przystąpił, wpadłszy do kamienicy, począł wołać z okna: „Parol! Parol! Zaniechajmy bitwy; proszę jchmościów panów konfederatów do mnie na rozmowę, a będę kapitulował. Nej, burmistrz krakowski, niech robi kolacją dla jchmościów konfederatów jak najwspanialszą, chociażby 12 tysięcy rubli kosztowała.“ Takiem wołaniem odurzeni konfederaci, bez tego między sobą niesforni, zaniechali strzelania, którego uciszenia zażyli Rossyanie na opanowanie całego miasta i rot konfederackich otoczenia, które stojąc pod bronią w cichości, czekały na rozkazy wodzów swoich, coby dalej czynić miały. Lecz Apraxyn zwabionych do siebie pryncypałów konfederackich kazał natychmiast dysarmować, i jednych w kajdany, drugich w dyby okuć, a w tymże czasie na stojące po ulicach roty kazał Rossyanom swoim silnie uderzyć, i tak jednych, którzy się bronili, pozabijano, drugich, którzy się po mieście rozpierzcłuięli i pokryli, z kryjówek powyciągano i w niewolą zajęto. Lubomirski jeden z partyą swoją szczęśliwie uszedł, i nieoparł się aź w Węgrzech u teścia swego grafa Haddyka, którego córkę blisko przed konfederacją pojął był za zonę, żolnierstwo zaś jego poprzywięzywało się do różnych konfederacyj, które się po kraju snuły. Czarneckiego marszałka, po długiem szukaniu Rossjanie znalazłszy pod strychem jednej kamienicy (gdzie się był schował), wywlekli i jeszcze wpół pijanego i snem zmorzonego przyprowadzili do Apraxyna, który przyłączywszy go do innych konfederatów, już w ręku jego zostających, razem wszystkich odesłał do Rossyi do Kazania, gdzie aź do skończenia rewolucja zostawali.
Niepowiodło się tak Rossyanom z Lanckoroną, Bobrkiem i Tyńcem, w których miejscach konfederaci, mając przy sobie inżynierów francuzkich, tęgo się bronili, i wielokrotne ataki rossyjskie z niemałą ich stratą, dzielnie zawsze aź do końca konfederacyi (o czem będzie niżej) odpierali, juź z fortec róźnemi sztukami francuzkiemi rażąc Rossyan, już pomyślne na nich wycieczki czyniąc, z których w jednej pod Lanckoroną Sapiecha, młody i piękny kawaler, krajczyc litewski, sadząo przez rów i spadłszy z konia, stratowany końmi został.
O Malczetrukitn 4 €logo!etr>ttiim.
Blisko po dobjrciu Krakowa, gdy Rossyanie zatrudnieni byli atakowaniem Lanckorony, Bobrka i Tyńca, i gdy w całej Wielkiej polsce niebyło więcej nad 500 Rossyan i kozaków, pod komendą Drewicza, sławnego rabusia i mordercy, a w całych Prusiech także tylko garstka Rossyan pod komendą Czartoryskiego Moskala, prawdziwego czyli też podszytego pod dom Czartoryskich Polaków imiennika, znajdowała się w Toruniu. Zjawił się Ignacy Malczewski, starosta spławski, płochego i porywczego gieniuszu człowiek, chudej i szczupłej kompleksyi, a przy tych talentach, robocie przedsięwziętej przeciwnych, serca zajęczego. Ten Malczewski, zebrawszy drobnej szlachty kilkadziesiąt koni, zyskał od nich tytuł i władzę regimentarza wielkopolskiego, z którymi uwijając się rączego po kraju i wybierając podatki dla oporządzenia w słuszną armaturę owego rycerstwa swego, tymczasem na lichych szkapach w siodełkach, lub na worach słomą wypchanych, szablą w skórce węgorzowej, ruśnicą zardzewiałą albo pistoletem uzbrojonego, siedzącego, dając mu przytem z obywatelskich śpichlerzów, śpiźaroiów i piwnic wszelkie wygody i pieniężne traktamenta; dzień dnia pomnażał partyą ochotnika.
Właśnie o tym czasie przyciągnął do niego w kilkanaście koni z konfederacyi krakowskiej rozpędzonej, niejaki Gogolewski (z którego 011 był województwa niewiadomo), kawaler młody, urodziwy, serca dobrego. Malczewski dał mu najprzód patent rotmistrza, a gdy potem w kilka niedziel sam od szlachty licznie zebrane’j w Koninie wykrzykniony został marszałkiem konfederacyi województw wielkopolskich, Gogolewskiego uczynił regimentarzem. Dopiero zaczęła się co żywo wiązać konfederacya wielkopolska; albowiem Malczewski wydał uniwersały, ażeby szlachta pod utratą życia i fortuny siadała na koń ku obronie wiary Śtej i wolności starożytnej, a potem z Gogolewskim rozdzieliwszy się na partye, i rozesławszy po powiatach komendy z mocą werbunku gwałtownego i wybierania podatków; poczęli zabierać i samych panów, starych nawet i do wojny niezdatnych, którzy przez obawę zemsty rossyjskiej uniwersałów Malczewskiego słuchać niechcieli. Tak się trafiło, że na kupę zabranych obywatelów, przez Gogolewskiego podług ordynansu Malczewskiego z domów wywleczonych, w karetach, kolaskach, wozach, za obozem prowadzonych, napadła komenda rossyjską pod Wronkami, miastem leźącein kilka mil od Poznania. Gogolewski z konnicą swoją uszedł obronną ręką, owi zaś panowie obskoczeni od Rossyan i kozaków, bezbronni siedząc w powozach w strachu wielkim, ręce o miłosierdzie wyciągając, i jak mogli tłumacząc się kodakom, że byli gwałtem zabrani, ledwo przecie życie ocalili, pozbawieni tymczasem sukien, pasów, czapek i co lepszych koni, nim komendant rossyjski nadciągnął, i wziąwszy po plecach chłostę od kozaków podług ich zwyczaju, którym komendant, zrozumiawszy rzecz z samej apparencyi niewinną, wszystkim do domów powrócić dozwolił. Od tego przypadku, nie głupim strachem panów wielkopolskich przenikającego, władza konfederacka weszła w aprensyą. Malczewski też umiarkowawszy pierwszy swój rygor za perswazyą Gogolewskiego, wydał powtórne łagodniejsze uniwersały, aby szlachta possessyonaci byli wolni od wsiadania na koń, a tylko, żeby za siebie dawali wyprawy w liczbie determinowanej podług majątku każdego, co z chęci;) przepłoszeni czynili. Zatem wszystkie miasla i wsie, lak duchowne jako i szlacheckie, tudzież królewskie, wydawały pachołków z końmi i munderunkiem, a miasta królewskie pieszych, uzbrojonych karabinem, szablą i berdyszem, która piechota, zazwyczaj w każdej potyczce od jazdy odstąpiona, ginęła, albo się w niewolą dostawała, a z tej obdarta i rozzbrojona w pół nago do domów powracała.
Co zaś do podatków publicznych, jakiemi podówczas były poglówne i hyberna, te odbierali na przemianę konfederaci albo Rossyanie, jak gdzie kto mógł zachwycić; lubo Rossyanie, osobliwie Drewicz, nieuwaźał na konfederackie kwity, chyba w dobrach i miastach dyssydenrkich, i zapłacone konfederatom podatki sobie drugi raz wypłacać przymuszał. Taż sama alternata działa się z pieniędzmi skarbowemi po komorach celnych, ale tu już bez wymuszania drugiej płacy po uczynionej pierwszej. — Sól po żupach królewskich Malczewski sowicie konfederatom i przyjaciołom swoim rozdawał, i jeżeli na nią znalazł kupców, przedawał, a zaś Rossyanie, gdzie się o takiej soli dowiedzieli, nazad ją odbierali, karząc jeszcze do tego karą pieniężną tych, którzy ją przyjmować od konfederatów ważyli się.
Taką tedy hojnością Malczewskiego pod bokiem Rossyan, urosła konfederacj a wielkopolska i coraz się bardziej rozszerzyła, tak dalece, iż jej Rossyanie rady dać niemogli, ile gdy konfederackie komendy, rozbiegłszy się po wszystkich województwach, wielkie roztargnienie Rossyanom czyniły, że niewiedzieli, gdzie wprzód mieli przytłumiać konfederacyą. A w małych komendach napadając na większe partye konfederatów, porażonymi od nich naczas bywali, a po takowem kilkakrotnem siebie przepłoszeniu, mianowicie w Wierzbin pod Kleczewem, gdzie nocując bezpiecznie, napadnięci od konfederatów pułku Sieraszewskiego, kassę i dość ludzi stracili, ostrożniejszymi się stali. Już więcej małeini komendkami za konfederatami biegać nieśniieli, ale tylko w znacznych komendach z jazdą, piechotą i armatą. Nicrozkładali się także po małych miasteczkach lub po wsiach, tylko w wielkich miastach zamykanych, jako to: w Toruniu, Bydgoszczy, Poznaniu, Kaliszu, Łowiczu i tyip podobnych, skąd na konfederatów tedy owędy wychodzili.
Nieszczęśliwymi byli od Rossyan, a najbardziej od Drewicza, później zaś od drugiego rabusia pułkownika Renna, panowie, szlachta i księża, u których albo konfederata jakiego zastali, albo broń, konia lub inny jaki sprzęt konfederacki znaleźli. Rabowali takich, batoźkowali, do armat przykowywali i z sobą prowadzali, a wielu i pozabijali. Toż samo czynili z tymi, u których bawiła się konfederacka dywizya dzień albo dwa, a niedali znać Rossyanom, jeśli się gdzie blisko znajdowali; skąd poszło, że sami Polacy na zgubę braci swoich Rossyan zwabiali. Jeżeli zaś niebyło blisko nigdzie komendy rossyjskiej, albo choć była, ale też i konfederacka partya była znaczna, albo choć mała, ale się niedługo bawiła na jednem miejscu, za takowe niedoniesienie Rossyanie, zachowując jakoby sprawiedliwość, obywatelów nieprześladowali. Miasta jednak i miasteczka wszystkie pod wielką karą obowiązane były dawać znać Rossyanom o konfederatach. Takiź sam przykaz był dla tychże miast od konfederatów przeciwko Rossyanom: zaczein miasta czyniąc zadosyć obojga wojsk rozkazom, kiedy w którem stanęli Rossyanie, coprędzej dawały o nich znać konfederatom, i wzajemnie Rossyanom o konfederatach; księża nawet i zakonnicy, z ustaw swoich zakonnych często mieszkania swoje odmieniający, przymuszani bywali od Rossyan do szpiegostwa i przewożenia listów od jedne’j komendy do drugie’j, do jakiej jednak posługi konfederaci duchownych niezaźywałi. Lecz za ten pobożny respekt inną niesprawiedliwość okrutniejszą popełniali. Albowiem gdziekolwiek na drodze trafiali na dziadów, włóczęgów po żebrance, albo innych ludzi pieszych, świadectwem skąd, dokąd i poco idą nieopatrzonych, takich bez wszelkiego roztrząśnienia na pierwszem drzewie podanem wieszali. Takiego okrucieństwa najpierwszą był przyczyną Malczewski marszałek, który urząd sędziego obozowego na szpiegów zlecił Ignacemu Chlebowskiemu, rotmistrzowi w swoim pułku.
Ten Chlebowski, żadnego czucia sprawiedliwości i miłosierdzia niemający w sercu swoje’m, któregokolwiek dziada, żyda lub innego pieszego człowieka napadł na drodze, prosto zaraz bez wszelkiej indagacyi wieszać kazał, tak iż Rossyanie, niepotrzebując przewodników, po samych obwieszonych dojśdź konfederatów mogli. Taki zaś był tchórz, iż się w żadnej potyczce oko w oko z Rossyanami niechciał widzieć, ale zawsze z swoją rotą odwodu się trzymał, a po przegranej bitwie najpierwszy z placu pierzchnął. Miał też taki koniec, że przez trzy dni ścigany od Rossyan, będąc odcięty od korpusu, na dyssenteryą ze strachu nabytą umarł. Ten także Chlebowski, niejakiego Rużę, Węgrzyna, obywatela poznańskiego, w Kościelcu, dobrach Gurowskiego, natenczas starosty kolskiego, obwiesić na gruszce kazał, za poprzedzającą takową inkwizycyą: Tego Węgrzyna rotmistrz Przepałkowski, furażujący, napadł na drodze jadącego parą koni, wozem i człowiekiem. Nic przy nim nieznalazł Przepałkowski dającego porozumienie szpiegostwa, tylko to jedno, że Ruża zapytany, skąd jego woźnica, odpowiedział: że to jest najęty człowiek; a że ten woźnica pod suknią polską miał spodnie czyli portki węgierskie, więc stąd podejrzenie, że byli obadwa Węgiyni i z Poznania, — a że jechali traktem za konfederatami, więc szpiegowie. Na takim argumencie prostym czy krzywym Przepałkowski zabrał Rużę i przyprowadził go do Malczewskiego. Malczewski pokazując się skrupulatem, niechcącym cudzej krwi brać na duszę swoją, odesłał go do Chlebowskiego, jako sędziego obozowego. Tu dopiero inkwizycyą: „Skąd waść?“ Ruża odpowiedział: „z Poznania.“ „Co waść za jeden — Odpowiedź: „Jestem Węgrzyn.“ Rezolucya Chlebowskiego: „Oto szpieg, obwiesić go!“ — Wzięto natychmiast i obwieszono. Konie z wozem otrzymał delator Przepałkowski, dla której zdobyczy niewspomniał przed starszym sędzią Chlebowskim o woźnicy, boby był Chlebowski i tego obwiesić kazał, aleby sobie konie i z wozem przywłaszczył od dekretu, a tak na jednym panu obwieszonym przestała sprawiedliwość, albo raczej dzika surowość, której przykłady bywały i u innych komendantów konfederackich, ale nietak gęste jak u Chlebowskiego i nietak szalone.
O Sseygie i Mtrtk otrttMm.
Szczygieł, mieszczanek Pyzdrski, kunsztu szewskiego, dobrawszy do siebie kilkanaście boni sprawnych, napadał na pikiety rossyjskie, albo w marszu na odwody, a zrobiwszy zamieszanie i ubiwszy którego Rossyana lub kozaka, rączo uchodził w bory, co mu sprawiło reputacyą waiecznego kawalera i wypromowało na rotmistrza z ordynansem od Malczewskiego wybierania podatków i zabierania urwiszowych kupek, bet. dependencyi od komendy generalnej włóczących się po kraju, rabujących lutrów, kalwinów, i podatki, tudzież kozubalce od żydów wybierających. Takiego gatunku konfederatem był niejaki Bętkowski Jego gdy Szczygieł napadł w Pyzdrach, kilka koni przy sobie mającego, chciał go zabrać i do Malczewskiego zaprowadzić. Bętkowski zmyślił wielką powolność, dając przyczynę, iż dla tego dotąd niestawił się do obozu Malczewskiego, że niewiedział, gdzie się znajduje: ale teraz mając przewodnika, z chęcią z nim pójdzie do komendy generalnej. Ze zaś miał więcej ludzi swoich w Ratajach, wsi do starostwa pyzdrskiego należącej, o pół mili małe od Pyzdr odległej, więc przełożył Szczygłowi, aby tam z nim poszedł, złączył swoją komendę z jego, i aby tak razem do Malczewskiego przyciągnęli. Szczygieł, niespodziewając się żadnej zdrady, usłuchał Bętkowskiego, poszedł z nim do Rataj, niemając przy sobie tylko kilku ludzi (bo komendę swoją zostawił w innej wsi, milę drogi od Pyzdr odległej). Skoro tedy wjechali na podwórze folwarku Ratajskiego, na zsiadaniu z koni strzelił Bętkowski do Szczygła i postrzelił go w bok. Koledzy Bętkowskiego porwali Szczygła, lecącego na ziemię, zawlekli do izby, w której dobili go szablami, obdarłszy do naga i złożywszy na stole jeszcze dychającego, żeby ich w śmierci naznaczonej jakim sposobem nieoszukał. Kawecki, towarzysz, wraził mu w brzuch szablę i tym sztychem duszę z ciała wypłoszył. Tak zginął nieborak Szczygieł, rycerz spodziewany, niedawszy do zguby swojej żadnej innej przyczyny, tylko, że będąc szewcem, śmiał zabierać szlachcica łotra.
Bętkowski, spłatawszy to okrucieństwo, chodził osobno z swoją komendą, niełącząc się z Malczewskim.
W niedziel ośm lub więcej po tej robocie, niejaki Skąpski, rotmistrz, konfident i kolega w palestrze kaliskiej przed konfederacyą Bętkowskiego, sprowadził go na parol do Malczewskiego. Malczewski dla owego parolu przyjął Bętkowskiego łagodnie, ludzi mu jednak odebrał i do innych rot wmieszał; jemu zaś w politycznym areszcie przy sobie zostawać kazał, pókiby się z zadanego zabójstwa nieoczyścił, które Bętkowski zuchwałem porwaniem się Szczygła na niego justyfikował. Gdy się w późniejszym czasie uformowała izba konsyliarska (tak nazwana rada konfederacka) w Poznaniu, podniosła proces kryminalny przeciw Bętkowskiemu, kazała go okuć w kajdany, a po wyprowadzonych inkwizycyach, łeb mu uciąć, jako zbójcy dobrowolnemu człowieka niewinnego. Lecz od tej kary Bętkowski, szlachcic i familiant, za faworem różnych instancyj został uwolniony, i w pułku Murawskiego przy randze rotmistrza sztabowego umieszczony, przy którym chodząc kilka czasów, żadnego odważnego dzieła przeciw nieprzyjacielowi niepokazawszy, nareszcie zabrawszy niu wiele rzeczy skarbowych i kilkanaście koni, uciekł do Rossyan, przyjąwszy służbę wojskową w pułku Renna w randze wachmistrza, w którern to przedzierzgnieniu siebie z Polaka w Rossyanina, biednych konfederatów, którzy się w ręce rossyjskie dostali, prześladowcą był najokrutniejszym. A gdy po skończonej konfederacyi pułk Renna dostał ordynans wyjścia z kraju polskiego, Bętkowski został w ojczyznie, w której za infamisa od publiczności poczytany, niemając nigdzie miru, udawszy się na debosz i hultajskie życie, stracił majątek wszystek ojczysty i do ostatniej przyszedł mizeryi.
Kawecki zaś ów, który ostatni sztych najokrutniejszy zadał Szczygłowi, tułając się po różnych komendach konfederackich, złapany pod Piotrkowem na rabunku, za wyrokiem Zaremby, regimentarza generalnego konfederacyj wielkopolskich, został rozstrzelany. Teraz wróćmy się do Gogolewskiego.
O €Soffoletr»him.
Ten, jako się wyżej wyraziło, będąc sprawcą odmiany rygoru pierwszego owego zabierania obywatelów osiadłych w konfederacyi, kupił sobie u nich łaskę. A ze przytem był nielak lękliwego serca jak Malczewski, dostawał w potyczkach do ostatniego, i gdy przegrał (co mu się z ludem niewyćwiczonym koniecznie często trafiać musiało), przynajmniej się umiał porządnie rejterować; do tego rząd lepszy, oszczędność w wydatkach i karność wojskową w swojej komendzie utrzymywał: opinią dobrego wodza na swoją stronę u obywatelów zjednał, tak iż mu wielu panów oprócz podatków publicznych i wypraw, pieniężne znaczne posiłki i wojenne sprzęty sekretnie poddawali.
Malczewski zaś przeciwnie owem zabraniem posesyonatów, a co większa niektórych między nimi i orderowych, znienawidził sobie wszystkich obywatelów. Przytem był serca lękliwego: do żadnej potyczki sam niestanąl obecnie, chyba niespodzianie napadniony; ale zaraz za pierwszym wystrzałem na pikiecie, z konsyliarzami swymi, którymi byli Kobierzycki, Radoliński, Wilczyński, Koźmiński, Konarski, i z wybranymi do straży swojej kilkadziesiąt końmi co najlepszego ludu uciekł, i prędzej się aź chyba trzeciego dnia po rozpłoszeniu do zgromadzonych w jakie miejsce konfederatów niepokazał. l)o tego w jego komendzie niebyło żadnej oszczędności, żadnego rygoru na zbytkujących w furażach i żywności, na zabierających gwałtem ze stajeu i po drogach wyprzęgających z powozów podróżnym konie i inne zbytki po stacyach czyniących. A gdy się o takie uciążliwości szlachta przed Malczewskim żaliła, odpowiedział im tonem surowym: „Wojsko potrzebuje wygody. Gdy do was przychodzą Rossyanie, dajecie im w bród wszystkiego z ochotą, a dla obrońców ojczyzny, którzy życie swoje dla niej łożą, pożywienia słusznego żałujecie; kryjecie jak możecie zboża, barany i woły. Wielka tedy wam staje się krzywda, gdy konfederaci biorą wam to, czego powiedzieliście że niemacie.“ Takie postępowanie Malczewskiego czyniło go daleko niższym od Gogolewskiego w oczach obywateli, którzy zniósłszy się między sobą, chcieli przez akt publiczny złożyć Malczewskiego z komendy, zostawiwszy mu próżny tytuł marszałka, a oddać cały rząd i władzę’nad konfederacyą Gogolewskiemu.
Ale ic Malczewski hojnie szafował pieniędzmi, nietak skąpo jak Gogolewski, przyteui nikogo do ażardu życia nieprzymuszał, bo sam najpierwszy przed nieprzyjacielem uciekał, przeto miał miłość w wojsku. Niemożna więc było przystąpić do aktu złożenia bez obawy zemsty, tylko wyzuwazy go wprzód samym uczynkiem z władzy przez porwanie w areszt z konsyliarzami i dopiero przymusiwszy do recesu.. W czem gdy się Gogolewski z obywatelami porozumiewać zaczął, a niemogąc utrzymać w sercu żądzy do jak najprędszego wygórowania, rządom Malczewskiego głośno przyganiał, dodając, iż dla zatamowania tak szkodliwego marnotrawstwa, prędzej mu z Malczewskim, niż z nieprzyjacielem do rozprawy przyjdzie. Znaleźli się tacy (jak wszędzie bywać zwykło), którzy Malczewskiemu o tych zamiarach Gogolewskiego donosili. — Malczewski, lubo był serca łagodnego, nabcchtany jednak od swoich konsyliarzów, którym chodziło o utratę powagi, panującej nad krajem i zyskownej, a która wraz z marszałkowską zniknąćby musiała, jako.próżna strawa: postanowił Gogolewskiego zgubić, aby się od jego zamachów ubezpieczył. Posłużył mu do tego pretext dobry, acz niewinny. Gogolewski pisał do książęcia „Wołkońskiego, posła rossyjskiego i najwyższego komendanta wojsk wojujących w Polsce z konfederatami, do „Warszawy, o zawieszenie broni zimowe. Rzecz to była (mówiąc po prostu) wcale głupia, ale nie zdradziecka, mówić do nieprzyjaciela: „Stój, przestań mię na chwilę prześladować, bom słaby; zaczekaj, aż zmocnieję.“ Taki właśnie był Gogolewskiego zamiar. Książę Wołkoński odpisał Gogolewskiemu tonem warszawskim: że konfederacya jest buntem; że z buntownikami nienależy mu wchodzić w żadne ugody; niech porzucą broń, przeproszą swojego króla, a będą mieli pardon i pokój.
Za odebraniem takiego responsu, Gogolewski pisał drugi raz do książęcia Wołkońskiego. Na nieszczęście jego ten drugi list wpadł w ręce Malczewskiego. Otóż Gogolewski zdrajca: wdaje się z nieprzyjacielem w zmowy, bez wiedzy najwyższej władzy: — godzien śmierci.
Posłano mu ordynans, aby przybywał niezwłocznie w bardzo pilnym interesie. Mikołaj Hulewicz, rotmistrz przy Malczewskim, dał znać Gogolewskiemu, co o jego głowie uradzono. Gogolewski postanowił uprzedzić ten zamach wydarciem władzy Malczewskiemu i przepłoszeniem jego konsyliarzów. Na ten koniec wybrawszy 300 koni z najpoufalszymi sobie oficerami (na których się przywiązaniu sparzył), pospieszył do Malczewskiego, w małej kwocie w Popowie, wsi niedaleko od „Warty miasta w województwie sieradzkiem, w pośród rozlokowanych po inszych wsiach komend czyli rot swoich stojącego; otoczył go we dworze, wpadł do izby w kilka osób z dobytą szablą, tą na zetknieniu się powitalnem ranił Malczewskiego lekko w czoło. Krzyk powstał w izbie, a stojący około dworu na koniach, gotowi byli dać odpór partyi Malczewskiego, jeżeliby ta swego wodza ratować chciała. Ale się nikt nieruszył, niewiedząc, co się to znaczy i co się w środku dzieje.
W owym krzyku składając ręce Malczewski z konsyliarzami swymi, strachem przejętymi, usprawiedliwiał się jak najgoręcej Gogolewskiemu, iż nigdy myśli złej przeciw niemu niemiał; iż gotów jest oddać mu zupełnie całej konfederacyi komendę, a kontentować się samym tytułem marszałka. Niech tylko ułagodzi umysł udaniem fałszywemu rozjątrzony, niech każe odstąpić ludziom otaczającym dwór jakby z przydybanym w nim nieprzyjacielem, a wszystko w dobiy sposób zostanie ułożone. Klękali przed nim z przysięgą, i i mu szkodzić niemyśleli, a tymczasem wołali przez okna na oficerów, aby weszli w środek i pomogli do zgody. Tem frantostwem złamawszy pierwszy impet Gogolewskiego, dokazali na nim, że skinął na rotmistrzów swoich, aby do izby weszli, co skoro uczynili, zaczęli się jedni z drugimi witać, jako ziomkowie jednych województw i krwią powiązani (oprócz Gogolewskiego, z innych województw przychodnia), ubolewać nad porozumieniem, dobru publicznemu szkodliwem, i wnet przyszło do zgody. Gogolewski mniemając, że otrzymał górę nad Malczewskim, oświadczającym, iż składa władzę wojskową w ręce jego, kazał komendzie swojej odstąpić od dworu i udać się na kwatery. Sara zostawszy przy Malczewskim i konsyliarzach z rotmistrzami swymi Skórzewskim, Grabowskim i Sieraszewskim, dla ułożenia aktu rezygnacyi: — jak tylko zostali sami, zaraz uczynek Gogolewskiego w oczach wszystkich stanął wielkim kryminałem. Wnet się wszyscy porozumieli i zgodzili na jedno: że człowieka tak gwałtownego, który się poważył porwać na marszałka i w skiyte konszachty wszedł z nieprzyjacielem, trzeba ze świata sprzątnąć. Zaczem zabawiając Gogolewskiego układaniem instrumentu owéj’ generalnej władzy, tymczasem posłali na wieś po żołnierzy, a skoro ci przyciągnęli, porwano Gogolewskiego, w kajdany okuto, i nazajutrz rano O godzinie ósmej w ogrodzie rozstrzelano.
Darmo swoich rotmistrzów wzywał ratunku: a gdy tych głuchymi doznał, błagał wszystkich o miłosierdzie; pokorzył się i z zuchwalca stał się potem życia miłośnikiem, obiecywał odstąpić konfederacyi i zostać bernardynem. Nic mu ta skrucha niepomogła. Po rozstrzelaniu zawieziono go do Warty i tam u bernardynów, do których oświadczał wokacyą, pochowano. ’
We dwie niedziele potem, Drewicz, pułkownik rossyjski, nadciągnąwszy do Warty, kazał się zaprowadzić do grobu, a stanąwszy nad Gogolewskim, rzekł do przytomnych: „ Duraki Polaki, jednego choroszego gawalera mieli, > tego zgubili: zaczyni mini jego ubić niedali.“
Malczewski, pozbywszy Gogolewskiego, niekwapił się z obraniem innego regimentarza. Cały zbiór konfcderacyi podzielił na pułki: w randze pułkowników umieściwszy owych trzech rotmistrzów, którzy mu do zguby Gogolewskiego nieprzeszkodzili, sam zaś rej wodził w wojsku z Lonsyliarzami swymi.
O atyttnoiciaeH MaMe*etmmMego i ojmnoteaithi CmfatoeHm/cy.
Czynności konfederacyi wielkopolskiej pod Malczewskim w krótkości mogą być opisane. Przez całe półtora roku wodził za sobą Rossyan, a wszędzie, gdzie go ci doszli, pobitym został i rozpędzonym. Lecz to bynajmniej konfederacyi nieumniejszało: bo płaca dobra, żywność hojna i bezpłatna, rozpusta i debosz, rozkazywanie absolutne i panowanie nad obywatelami, uniżoność od panów największych, okazywana tym nawet konfederatom, którzy niedawno sługami ich byli, nęciła na potęgę do siebie wszystkich golców, służalców dworskich, mieszczanków i wieśniaków krnąbrnych, albo pracy nielubiących; oprócz zaś takich nawet i osiadłą szlachtę, którzy woleli rozkazywać, niż być pod rozkazami. Za jednę lub dwie godziny strachu, w potyczce i ucieczce wytrzymanego, dosyć było nagrody bujać wygodnie po kraju w ozdobie obrońcy wiary i wolności, i* do tego być dobrze płatnym. Tych zaś, którzy dostali się w niewolą i w tej wiele biedy znosić musieli, a częstokroć i batogi ciężkie na przywitaniu odbierali, albo też tyrańsko od Rossyan pomordowanymi zostali, ci, którzy na ten los nieprzyszli, uważali jako męczenników za wiarę: ku któremu męczeństwu, przypaśdź na siebie mogącemu, ożywiali się heroizmem chrześciańskim, unikając go jednak, ile możności.
A lubo potyczki Malczewskiego były tak nikczemne, jako się wyżej opisało, wytępiły jednak niemało Rossyan, jużto zręcznem od oka konfederackiem strzelaniem, nim zostali spędzeni z placu, już z samej nuży w bieganiu za konfederatami, osobliwie piechoty.
Gdy już Malczewski niemiał się gdzie schronić przed Rossyanami w Wielkiejpolsce, udał się w Krakowskie, gdzie po dobyciu Krakowa i rozproszeniu konfederacyi tamtejszej, niebyło żadnego Rossyana.
W tym marszu doszedł go Białolipski* pułkownik rossyjski, w 500 żołnierza rozmaitego, to jest: piechoty liniowej, inżynierów, kozaków i z jedną armatą, pod Turskiem, dwie mil od Kalisza. Udało się tu konfederatom, których było przeszło 2000, że Białolipski nad swoją opinią, tak przewyższającą liczbą nieprzyjaciela zewsząd otoczony, musiał się zrejterować z swoją garstką do stodół i owczarni tamtejszych, skąd rzęsistym ogniem z ręcznej broni i kartaczami z armaty bronił bliskiego do siebie przystępu armii konfederackiej, z samej jazdy złożonej. Ta też niewidząc się sposobną do atakowania go, budynkami zasłonionego, z karabinkiem i szablą, po krótkiem harcowaniu to z tej to z owej strony, nareszcie zeszła z placu, straciwszy od kartaczów kilkunastu swoich.
Tu się prawie połowa konfederatów rozeszła od Malczewskiego, który z tymi, którzy się go trzymali, pociągnął w Sieradzkie, Wieluńskie i Krakowskie, aż pod Częstochowę. Białolipski nieposzedł za nim w też tropy: najprzód, iż niewiedział po owem rozdzieleniu się konfederatów z pod Turska, przy którym korpusie znajduje się Malczewski; druga, iż zrażony ową śmiałością, niezwyczajną konfederatom, przed którą musiał się schronić do owczarni, nieśmiał za nim pędzić bardzo nagle. Dał mu frysztu ze dwa tygodnie. Malczewski rozlokowawszy się pod Częstochową, małemi kupami często wchodził do fortecy pod pozorem nabożeństwa, którego w samej rzeczy żaden z konfederatów do tej Matki Boskiej w obrazie tamtejszym, cudami od wieków słynącej, nieopuszczał.
Tem więc częstem wchodzeniem i wychodzeniem uwiódłszy Paulinów, księży tamtejszych, zawiadujących fortecą, i garnizon lichy od należytej baczności odciągnąwszy, a podobno też i z żarliwości o wiarę, na zamiar Malczewskiego przez szpary patrzący, opanował pomienioną twierdzę. Lecz niewięcéj umiał w niej, jak w polu. Gdy bowiem pomieniony Białolipski podciągnął pod kapliczkę Stéj Barbary, na ćwierć mili od fortecy odległą, Malczewski wyszedł ku niemu z całą swoją siłą, do półtora tysiąca jeszcze wynoszącą, niezostawiwszy w fortecy tylko Konarskiego, majora, z kilkunastą konfederatami. Uszykował chorągiew swoją, do straży boku zawsze mu assystującą, na jednej górze, na kilkoro staj od placu, na którym się potykano, odległej. Tam stał przez cały ciąg bitwy, jakokolwiek bitwą nazwać się mogącej, trąbiąc i w kotły bijąc: gdy inne koaiendy od rana a ż do wieczora, przymknąwszy się bliżej ku Rossyanom, pod kapliczką Śtej Barbary uszykowanym, sięgały się wzajemnie kulami ręcznej broni, od nikogo nieprzywodzone, ale każda podług odwagi swojej, rozsypana po polu jak trzoda, którą Rossyanie od bliższego ku sobie natarcia tedy owędy kulami armatniemi wstrzymywali. Około południa przyprowadzili konfederaci cztery armaty z fortecy z dziesiącią piechurami, z których dawali ognia tedy owędy do Rossyan, z małą bardzo ich szkodą dla nieumiejętności w rychtowaniu i ladajakich potrzeb armatnych. Mając Rossyanie ze trzech stron (oprócz z tyłu) przed sobą chmurę konfederatów, bez przestanku z karabinków jedni przez drugich głowy, to z konia, to z ziemi przyczaiwszy się, ognia do siebie dających, długo w miejscu stali, obawiając się, ażeby do koła otoczonymi niezostali. Lecz nareszcie, gdy się już miało ku wieczorowi, a konfederaci bliżej na nich nienatarli, tylko w jednym nieporządku z daleka około nich harcowali, skoczyła razem piechota rossyjska do armat częstochowskich i te zaraz opanowała, a kozacy w też tropy uderzyli po skrzydłach na konfederatów, którzy cofać się ku Malczewskiemu, odbiegłszy armat, poczęli, co on widząc z góry, najpierwszy z swoją chorągwią sprysnął, a za nim cały ów gmin konfederacki hurmem począł uchodzić z placu. Mało tam z obu stron legło: częstochowskich piechurów zginęło sześciu, czterech uszło na koniach od armat, konfederatów zginęło ze trzydziestu, Rossyan z tyleż drugie.
ISiegónili Rossyanie konfederatów impetem, ale zwolna za uchodzącymi postępowali, wołając za nimi jak na bydło: „hala! hala!“ Małym bowiem korpusem swoim nieinogli zająć daleko ogromniejszego konfederackiego, rozciągnioną linią uchodzącego, w której środek wparować nieśmieli, ażeby niezostali otoczeni. „Wolnym tedy truchtem szły obiedwie parlyc aż do Częstochowy, w której Rossyanie na noc stanęli: konfederaci zaś za swoim marszałkiem różnemi kupami i traktami udali się ku Wielkjejpolsce.
Muszę w tem miejscu dać pochwałę Wrojciechowi Sieraszewskiemu i Wojciechowi Grabowskiemu, pułkownikom, którzy mając stacye od Kłobucka, przychodzących stamtąd Rossyan trzymali na siebie od świtu aż do godziny ósmej zrana, nim się drugie roty, dalej rozlokowane, na plac bitwy wyżej
wyrażony zchraiy, bez którego zastępu konfederaci po wlo» skach stojący nieuiieliby byli czasu zebrać się do kupy, i zwyczajem swoim, usłyszawszy o porażce jednych, drudzy poszliby w rozsypkę, a Malczewski ze swoim sztabem, bez amunicji i żywności przydybany w fortecy, musiałby się był poddać Rossyanom.
Nieatakowali Rossyanie fortecy: przenocowawszy pod nią, poszli za Malczewskim; Paulini zaś po odejściu Rossyan, widząc taką nikczemność Malczewskiego, wypchnęli z f&rtecy Konarskiego, majora i konsyliarza, z garstką konfederatów, w niej będących.
O MutczetceMm i o JScomfeOeraeyi
Po potyczce Częstochowskiej, sromotnie odbytej, włóczył się znowu Malczewski po Wielkiejpolsce i Prusach, pierzchliwość swoją w uciekaniu najpierwej z placu usprawiedli-. wiając tą przyczyną: iż gdyby on, narażając się na czoło bitwy, albo w odwodzie rejterady zostając, zginął, całaby konfederacya wielkopolska zginęła, na exystencyi której wszystkie inne drobniejsze innych województw i ziem konfederacye się zasadzały. (Jakoż, rzekłszy prawdę, Rossyanie mniej dbając o inne drobne kupki, najwięcej po borach i lasach kryjące się, za wielkopolską, jako. najważniejszą, najbardziej się uganiali.) Dobra to racya Malczewskiego, ale w ulu, nie w polu. Od otaczających go jednak konsyliarzów, równych jemu tchórzów, za ważną poczytana była i nią się rządzili, regularnie najpierwej z swoim wodzem uciekając.
Cóż przecie dobrego na poparcie konfederacyi uczynił ten Malczewski? Oto bawiąc się w Prusach i niemając Rossyan na karku, a listami od generalności i od Krasińskiego, biskupa kamienieckiego, o bliskich posiłkach z Francyi.i z Austryi upewniającemi, zwodząc samego siebie i obywatelów pruskich, przywiódł ich do tego, że konfederacyą po.dnieśli.
Ta pruska konfederacya, w ludziach dobranych, w muriderunkach, koniach i liczbie, równała się konfederacji wielkopolskiej. Marszałkiem jej był Lniński, lecz jej niewodził; wkrótce po obraniu swojem na tę godność, przydybany w domu od Rossyan, w areszcie w Toruniu osadzony, gdzie siedział aż do uspokojenia rozruchów* krajowych. Regimentarzem był Gordon, zacny kawaler. — W czynnościach wojennych ta praska konfederacya mało była sławniejsza od wielkopolskiej, tylko tyle, iż nietak pierzchała z placu nieporządnie, jak wielkopolska, i chód zawsze przegrała, przecież w porządnej rejteradzie i nie bez uszkodzenia nieprzyjaciela.
O Ma*tnviecMm i o drobnych HonfederacyacH.
Przed konfederacyą pruską wszczęła się konfederacya ziemi dobrzyńskiej, ale że była mniejsza od pruskiej i później słynąć zaczęła, dla tego też w niniejszej historyi miejsca pierwszego pruskiej ustąpić musiała. Marszałkiem tej konfederacyi był Zieliński, starzec poważny i obywatel zacny. W początkach zaraz powstania pomienionej konfederacyi, w pierwszej potyczce dostał się w niewolą rossyjską; osadzony w więzieniu w Toruniu, jak skończył, niedoszło wiadomości mojej. Regimentarzem zaś tejże konfederacyi był Mazowiecki, człowiek młody, odważny i na wszystkie wypadki przedsięwziętego dzieła determinowany. Niemiał on więcej nigdy swego korpusu całego od 500 głów, ale porządnie, na wzór regularnego wojska ustanowionych, najwięcej w gatunek dragonii po niemiecku przystrojonych, nieco także huzarów, a resztę korpusu jego składało towarzystwo, polskim strojem ubrane, i szeregowi. Pułkownikiem w tej partyi był Wenda, człowiek młody, dobrego serca, ale przyte’m lubiący hultajkę i tańce: na których raz przydybany od podjazdu rossyjskiego w domu jednego obywatela, dostał się w niewolą z garstką swoich ludzi. To o Wendzie. Mazowiecki zaś rozmaitem szczęściem bijąc się często z Rossyanami, i po zdarzonem rozproszeniu swojem wkrótce się wzmacniając w siły nadwątlone, trzymał się dobrze aż do skończenia konfederacyi; i on ostatni broń złożył, rozpuściwszy swoich łudzi, a sam pod imieniem odmienionem schroniwszy się za granicę, z której po uspokojonych rozruchach pisał do króla o pardon i otrzymał go, wsparty instancyami różnych magnatów, przyjaciół równie swoich jak królewskich. Nawet miał wolny przystęp do króla, i na jego żądanie podjął się funkcyi deputackiej. — Będąc chudym pachołkiem, ożenił się z Grabską, majętną wdową w WielkiejPolsce, i lubo ta pani juź była letnia, „a Mazowiecki młody, jednak okazywał jej wszelkie dowody małżeńskiej miłości aż do jej śmierci, której w kilka lat po związku małżeńskim nastopionej przyczyną być mogła tęga młodego męża miłość. To o konkluzyi Mazowieckiego i na pochwałę jego pięknych przymiotów, a rzadkich w tym rodzaju tego wieku napisawszy, wracam się do jego jeduej jeszcze czynności, będącego w konfederacyi.
Gdy generalność, siedząca w Preszowie, za namową (jak było słychać) Józefa cesarza, wydała interregnum; a tego uniwersału, wiele konfederackich marszałków, przeczuwających koniec niepomyślny takowego środka, nieśmiało po kraju publikować, osobliwie Zaremba, który odebrawszy ten instrument, rzekł: „A to szaleństwo! jeszcześmy jednego nieprzyjaciela „niepokonali, a drugiego mamy rozjątrzać i na karki nasze „sprowadzać. Teraz walczymy tylko przeciwko Moskwie, pod „hasłem obrony Wiary i Wolności, więc król, jako opie„kun najwyższy (?) tych dwóch narodu polskiego zaszczytów, „czy szczery czy nieszczery, niemoźe na nas jawnie następo„wać; a gdy go ogłosimy za uzurpatora tronu, i sam tron po„damy za wakujący, pokażemy, że nieidziemy o wiarę i wol„ność, ale o zepchnięcie z tronu niemiłego nam króla, jedynie „z tej przyczyny, że nam go Moskwa narzuciła. Ogłosiwszy „się tedy tym sposobem jego nieprzyjaciołami, damy mu w rę„ce miecz na karki nasze; którym jeżeli dotąd słabo i jakoby „z niechcenia walczył przeciwko nam, uiyje go potem na naa „całą siłą swoją, jako na rebelizantów.“ Za taką uwagą Zaremby poszli wszyscy inni Wielko Polanic, oprócz jednego Mazowieckiego, który nieuwaźając na żadne konsekwencye, poszedł za przykładem Puławskiego, który w partyi swojej małopolskiej wszędzie interregnum ogłaszał. A król królem pod opieką l\ossyi bezpiecznie na tronie siedział i śmiał się z głupstwa takowego generalności, która go z tronu spychała piórem, a sama nieśmiała i krokiem wstąpić z zagranicy do kraju, i osobiście, nie przez pocztę, wypowiedzieć królowi posłuszeństwo. WTiedzieć albowiem potrzeba, że to głupstwo swoje niewczesne generalność rozesławszy po komendach wojujących, posłała je też i królowi pocztą do Warszawy, acz on, mający zmowę z gabinetami postronnemi, a nawet w #amej generalności duchy swoje, wiedział wprzód o niem, że będzie, niżeli na świat wyszło.
Mazowiecki tedy śmiały i determinowany na wszystko podał rzeczony uniwersał bezkrólewia do kilku grodów, w których przy dyb al jakiego kancelarzystę (bo się regenci i susceptanci przed taką transakcyą jak mogli kryli). „W Piotrkowie, niedosyć na tem, że go do ksiąg podał, ale jeszcze na czterech rogach ratusza otrąbić i obwołać kazał, że niemasz w Polsce króla.
Za wzmożeniem się konfederacyi wielkopolskiej, acz nieszczęśliwej w utarczkach z Rossyanaini, jako się wyżej opisało, zaczęły się wiązać po innych województwach konfederacye, jako to: warszawska, gostyńska, rawska, wieluńska i inne po całej Polsce; ale że te konfederacye nic sławnego ani przegraą ani wygraną nieucźyniły, tylko kraj niszczyły, a drugie się z Rossyanami nawet i niewidziały, przeto dosyć jest napisać
0 nich, że były.
Co się tyczy wieluńskiej konfederacyi, ta się dwa razy porywała. Pierwszy raz Karśnicki, podkomorzyc wieluński, panicz hoży, własnym kosztem swoim uzbroiwszy 24 pocztów,
1 sam się zwyczajem dawnym w konie dzielne, munderunki, garderobę, namioty, kredens i kuchnią obozową od srebra, cyny i miedzi oporządziwszy, wyszedł z takiem przygotowaniem w intencyi przyłączenia się do najpierwszej, któraby mu się nadarzyła, konfederacyi, za pomocą której mógłby się ogłosić marszałkiem i utrzymać swojej ziemi. Lecz nieszczęściem, ujechawszy tylko dwie mile od domu, napadł w lesie na Drewicza, pułkownika rossyjskiego, w kilkaset koni ciągnącego, który go ze wszystkie’m zabrał, i nieczyniąc mu żadnej krzywdy na ciele, ani jego ludziom, a to z przyjaźni przed konfederacyą zabranej, do domu rodziców odprowadził, sprzęty, munderunki i ekwipaź cały, przy nim zabrany, prawem zdobyczy wojennej sobie zatrzymawszy, i pogroziwszy mu najsurowszem obejściem bez uwagi na przyjaźń, jeżeliby się drugi raz z takiej przyczyny w ręce jego dostał. Po takiem niepomyślnem pierwszem spotkaniu przysiadł panicz w domu i więcej się na placu marsowym niepokazał, a konfederacya wieluńska, która od niego miała być związana, poszła w odwłokę, aż dopiero, gdy konfederacya województwa sieradzkiego powtórnie powstała, jako będzie niżej, dopiero też i ziemia wieluńska, jako część województwa sieradzkiego, swoją niedoszłą pod Karśnickńn konfederacyą wskrzesiła, przyłączając wyprawy swoje i towarzystwo z rotmistrzami do konfederacyi sieradzkiej, lecz pod własnym regimentarzem, którym uczyniła Chodakowskiego, z długich i mięsitych wąsów nietylko w całéj konfederacji, ale też w całej koronie polskiej najznakomitszego. Ten wodził konfederacją wieluńską bez marszałka, którego niemiała, pod komendą Zaremby, generalnego regimentarza konfederacyi wielkopolskiej, od generałności postanowionego, o którym będzie niżej. Tymczasem chcę czytelnikowi memu opisać konfederacye niektóre małe, które nakształt błyskawicy pokazywały się i gasły.
Taką była konfederacya łęczycka pierwsza (bo zaś była potem druga). Ta pierwsza podniesioną była pod Andrzejem Cieleckim, starościcem zgierskim, człowiekiem młodym, śmiałym, ale tylko do przypadku, nie na długo, i przy szczęściu, nie w przeciwnym losie. Ten tedy Cielecki, obrany marszałkiem, wpadł najprzód do Piotrkowa, gdzie się jeszcze agitował trybunał koronny (bo się to działo w tym roku, w którym konfederacya barska wyniosła się na „Wołoszczyznę, a w kraju było cicho); zabrał najprzód garnizon, z kilkudziesiąt pieszych żołnierzy z regimentu generała Goltza składający się, zwykle trybunałom assystujący. Deputatów z izby sądowej czyli z ratusza, samem wpadnicniem do miasta niespodzianem wypłoszył i do ucieczki nagnał, a wszystkim prawie konie, karety, naczynia kuchenne i stołowe pozabierał. Z taką zdobyczą, w sile garnizonem w Piotrkowie zabranym pomnożonej, udał się do Wolborza, miasta rezydencyalnego biskupów kujawskich, o dwie mile od Piotrkowa odległego, gdzie stojącą milicyą nadworną pieszą, 24 głów wynoszącą, Antoniego Ostrowskiego, biskupa pod ten czas kujawskiego, zagarnął i z garnizonem piotrkowskim złączył.
Muszę się tu wrócić do Piotrkowa i donieść czytelnikowi jeden kawałek: że ten Cielecki, będąc zrodzony z Lipskiej, najlepiej oprzątnął Sebastyana Mielęckiego, prezydenta trybunału i kanonika gnieźnieńskiego, także od Lipskiej idącego, tak, że ten prałat tylko przy sukniach, które miał na sobie, zostawiony, na prostym wozie wyjechał z Piotrkowa, nienawiści powziętej stąd przeciw konfederacyi, a mianowicie przeciw kuzynowi swemu Cieleckiemu, niemogąc strawić do samej śmierci Po tem rozpędzeniu trybunału, już innego niebyło przez cały czas konfederacyi
Cielecki zaś zmocniony blisko do tysiąca ludzi konnych i pieszych po dziele piotrkowskiem, przechodził się po kraju, wybierając podatki i zgromadzając pod pułki swoje nowych ochotników, z którymi podciągną! pod Skrzynno; gdzie go Drewicz doszedł, po krótkiem potkaniu pobił i do ucieczki przymusił. Na wielu złapanych konfederatach okrucieństwo swoje ukontentował, kazawszy jednym głowy na pieńkach, drugim ręce poucinać; żołnierzom jednak regularnym, w Piotrkowie zabranym, i milicyi nadwornej Ostrowskiego, biskupa kujawskiego, przepuścił, kazawszy pierwszym do regimentu, drugim do pana swego powrócić, który obawiając się drugiego zaboru, więcej ich żołnierzami nictrzymał, lecz jednych odprawił, drugich do służby gospodarskiej po wsiach, albo do dworskiej swojej obrócił, sam siebie z dworem ulokowawszy w Warszawie, gdzie przez cały czas burzy krajowej mieszkał.
Cielecki zaś zwinąwszy chorągiewkę po akcyi pod Skrzynnem sromotnie odbytej, został spokojnym domatorem, otrzymawszy od książęcia Wołkońskiego, posła rossyjskiego, pardon za porwanie się, tak jak i inni wszyscy, którzy powąchawszy niezdrowego prochu rossyjskiego, konfederacyą porzucali.
O JBmAotrtMin.
Bachowski, szlachcic partykularny z tych, którzy niemają żadnej possessyi, nadsługują od siebie więcej mającym, był rodąm z województwa kaliskiego. Natenczas, gdy się zaczęły wiązać różne konfederacye, bawił się w ziemi warszawskiej przy wuju swoim Józefie Mietlickim, stolniku tytularnym czerniechowskim, przez promocyą Michała Lipskiego, pisarza wielkiego koronnego duchownego, u którego dworu marszałkował, z Izbińską, sędziną ziemską sochaczewską, majętną wdową ożenionym, a przez to ożenienie i przez sprawność do szabli, w rozpłoszeniu nieraz sejmiku warszawskiego okazaną, wzięcie między obywatelami mającym. — Ten tedy Bachowski, człowiek młody, w kilku okazyach sejmikowych przy wuju swoim, i sam zosobna po szynkowniach warszawskich rycerz doświadczony, za pomocą wyżej wspomnionego wuja swego został regiuienłarzem konfederacyi warszawskiej, świeżo związanej pod marszałkiem Tressenberkiem, od którego w kilkadziesiąt koni wyprawionemu na podjazd, udało się na Budach, puszczy Kapinowskiej pod Warszawą, nocujących 200 koni kozaków niemal w.pień wyrżnąć, tak iż ledwie z nich kilku żywcem, uszło i wielką trwogą całą Warszawę napełniło: którą porażony nieladajako książę Repnin, ambassador wielki rossyjski i król Stanisław August co tchu bagaże swoje pakować, po wszystkich hauptwachach bić na trwogę kazali, gotując się do ucieczki z Warszawy, gdyby się blisko pod nią jaki łoskot wojenny dał był słyszeć. Lecz Bachowski niemiał tyle sił, aby mógł był uderzyć na Warszawę, kilką tysięcy wojska rossyjskiego i krajowego obronną; lubo to pewna, że gdyby był choć z małą garstką swoją wpadł do Warszawy w nocy, byłby w niej znalazł wielkie wsparcie od pospólstwa i gwardyi koronnej, tylko drżącej do rewolucyi i sprawiłby był może decydujące na swoją stronę zamieszanie, i byłby najpierwej króla z Repninem wypłoszył z Warszawy. Obładowawszy się tedy pomieniony Bachowski trzosami kozackiemi, oddalił się od Warszawy i od swego regimentarza. Mając pieniądze, ożenił się niebawiąc z Teresą Bielawską, służebną panną wujenki swojej, w której się pannie zakochał był przed rewolucyą. Przyjąwszy lokajów i hajduków, w randze regimentarza bajał sobie z miłą małżonką swoją po kraju. A lubo służył jako tako rewolucyi, przywięzując się do różnych związków, nic atoli więcej godnego sławy niedokazał, owszem przemarnowawszy zdobycz kozacką, chwycił się łotrostwa: konfederatów ustronnych i po kilku się włóczących łapiąc i odzierając. W czem gdy się wydał na kilku towarzyszach obdartych z konfederacyi kujawskiej, złapany od Zakrzewskiego, regimentarza powtórnego tejże konfederacyi, okuty w kajdany, miał być jako rabuś rozstrzelany. — Ledwo się od śmierci i kajdan wyprosił, z których uwolniwszy się przysiadł w domu wuja swego, i więcej konfederacyi niesłuźył.
Niechaj niebędzie nudno czytelnikowi memu czytać tak drobne okazye; chcąc dobrze sądzić o stanie całym konfederacyi, trzeba wiedzieć wszystkie, by też najdrobniejsze szczególności, a przytem kiedy z nich niektóre (jako następująca) są zabawne i zadziwiające.
O ZUJkrnwMt*
Zbikowski, jakiego był urodzenia, niewiadomo. Był to ehłopczyna mały, szczupły, chuderlawy, włosów płowych z warkoczem, lat około szesnaście macy; serca był wielkiego, labo sił z przyczyny lat młodych i z przyczyny ktf»pleksyi sła. bych. Uszedłszy ze szkół, przystał za Węgrzynka czyli buzarka do Zakrzewskiego, regimentatza kujawskiego.
Gdy jednego razu konfederaci rozmaitych powiatów z konfederacyą kujawską złączeni, podstąpiwszy pod Toruń, udawali, jakoby chcieli miasta dobywać, i tymczasem stanęli obozem na Dybowie, miasteczku o Wisłę rzekę odległćm od Torunia, Rossyanie zaś wyszedłszy naprzeciw nim z miasta, stanęli na kępie, w środku Wisły lezącej, Zbikowski nająwszy sobie jednego przewoźnika, podczas nocy ciemnej nadpłynął pod kępę, na której byli Rossyanie. Ulokowawszy się za krzakiem, wypalił z karabina ku kępie i natychmiast popłynął w inne miejsce. Rossyanie rozumiejąc, że się konfederaci cichaczem do nich na łodziach skradają, jedni w tę stronę, skąd był wystrzał Żbikowskiego, rzęsisto z karabinków palili, a drudzy z drugiej strony mieli się na pogotowiu do przyjęcia konfederatów, w mniemaniu, że ci z tyłu do nich się skradają. Póki Rossyanie strzelali, póty Zbikowski cicho w czółnie leżał, a gdy strzelać przestali, znowu Zbikowski z innego miejsca do kępy wypalił. To Rossyanie znowu w tamto miejsce ogień rzęsisty sypali: i tak przez całą noc drażnił się z Rossyanami, aź nareszcie nadedniem, Rossyanie nieinogąc pomiarkować coby to było, a obawiając się jakiej zdrady, rejterowali się do miasta i w niem się zamknęli. Zbikowski też powrócił na Dybowo do swoich konfederatów, którzy, jako nie mieli woli atakować Torunia, bo i aparatu wojennego do takiego przedsięwzięcia niemieli, tylko jedynie chcieli Rossyan wywabić z murów i spotkać się z nimi w polu; tak, gdy ci zamknęli się w mieście, konfederaci też poszli w swoją stronę.
Po tej akcyi, w chłopcu młodym dosyć wielkiej aż do zadziwienia, Zbikowski miał wielką o sobie opinią u regimentarza, tak dalece, że go czasem w kilkanaście koni wysłał na podjazdy, acz mu się w tych wyprawach nigdy spotkać z nieprzyjacielem niezdarzyło. Lecz takie zaufanie w nim regimentarza posłużyło mu, że sobie namówił kilkunastu konfederatów i z nimi zdezerterował. Zmyślił sobie patent na rotmistrzostwo i ordynans do wybierania podatków, za pomocą których zrekrutował 50 koni dobrze oporządzonych, z którymi chodząc po Krajnie i Pałukach (Krajna i Pałuki są nazwiska ziemi), tudzież nad granicą brandenburską płukał wioski i miasta, osobliwie lutrów i kalwinów.
Dowiedziawszy się, że generał pruski Beling w jednej wsi brandenburskiej, nad granicą polską leżącej, ma piękne rumaki iia stajni, wpadł do niej i wziął mu kilka co najlepszych. Generał Beling, niedaleko od tej wsi w jednem miasteczku garnizonem stojący, dowiedziawszy się o tej swojej szkodzie, poszedł za nim w 300 koni w pogoń, mniemając, że jakiego tęgiego ściga nieprzyjaciela. Dognał go w Gołańczy, miasteczku polskiem, opasał z nim austeryą, w której Zbikowski z ludźmi swymi popasywał. Bronił się Zbikowski strzelaniem przez dziury w ścianach powycinane. Lecz gdy huzarowie jedni, dając także ognia z karabinków do austeryi, drudzy zsiadłszy z koni wybili wrota i hurmem wpadli wewnątrz austeiyi, garstka ludzi Żbikowskiego, zatłumiona mnogością huzarów, poddała się; a Żbikowskiego, skazanego od swoich, jeden huzar pruski przez urągowisko porwawszy za pas na konia, jak barana przywiózł do generała, opodal austeryi stojącego. Generał Beling wszystkich zabranych poprowadził z sobą do Brandenburgii, straciwszy w tym ataku jedenastu huzarów i zrąbawszy na śmierć w pierwszym impecie kilku ludzi Żbikowskiego. Jego zaś samego, jako dziwotwora odwagi, posłał królowi do Berlina, któremu przypatrując się król pruski, niechciał wierzyć łatwo, aby tak nikczemny chłopczyna miał taką odwagę i do rabunku chciwość. Przeznaczył go potem za fenrycha (co znaczy podchorążego) do tegoż samego Belingowskiego regimentu. Ale Zbikowski niemając ochoty być żołnierzem, tylko rabusiem, podał memoryał do generałowej Skórzewskiej, damy polskiej, w Berlinie przesiadującej, z rozumu wysokiego i wierszów gładkich francuzkich, które umiała robić, wielkie względy u króla pruskiego mającej, dopraszając się w tym memoryale, aby mu wolność od służby pruskiej wyrobiła, jako potrzebującemu jeszcze szkolnej edukacyi, z której uszedł, a do której chce powrócić, żałując za popełnioną płochość swoją i za smutek rodziców, którego ich nabawił. Na instancyą tej damy został wolno puszczony i z pogróżką cuchthauzu, jeżeliby drugi raz dostał się w ręce pruskie.
Lecz Zbikowski, ledwo powrócił do Polski, zebrał znowu kilkanaście koni, z którymi jak pierwej biegał po kraju. A że na niego skargi różne o rabunki i zabieranie pieniędzy z komor rzeczypospolitej pozachodziły do izby konsyliarskiej poznańskiej, więc Malczewski, marszałek tejże izby i konfederacyi wielkopolskiej, przysłał Morawskiemu, pułkownikowi już wtenczas w Gnieźnie stojącemu, ordynans na złapanie Zbikowskiego. Nikt go nieznał w całym pułku Morawskiego, przeto z czynów jego biorąc miarę Morawski i mając go za jakiego potęinego rabusia, wysłał na niego Bętkowskiego, porucznika, tego samego, który zabił Szczygła, w 50 koni huzarów swoich najlepszych. Bętkowski, ścigając Żbikowskiego przez dwa tygodnie, doszedł go w Bydgoszczy, jedenaście tylko koni mającego. Ci znagła w jednym domu napadnieni, dali się zabrać bez oporu, lecz sam Zbikowski zniknął zabierającym ludzi jego w okamgnieniu. Przeszperawszy Bętkowski najmniejszy kącik owego domu, gdy niemógł znaleźć Żbikowskiego, a był dobrze uwiadomiony, że się w nim znajduje z swoimi ludźmi, mając porozumienie, że go gospodarz przekrył, kazał go rozciągnąć pod plagi. Gospodarz przestraszony tym zamachem na swoją skórę, nieczekając aź mu krajać zaczną, pokazał Żbikowskiego, na rynnie między dachami przyczajonego. Jeden z huzarów wlazł na rynnę i sprowadził na dół Żbikowskiego. Bętkowski, który sobie imaginował, że obaczy jakiego tęgiego draba, gdy obaczył chłopczynę, (jak mówią)* ni w pięć ni w dziewięć, naśmiawszy się do woli z niego, kazał mu dać po dziecięcemu rózgami, a potem wsadziwszy w łańcuszki, przyprowadził do pułkownika Morawskiego, w Poznaniu natenczas stojącego, po zgasłej izbie konsyliarskiej, przeczuwającej bliskie nadciągnienie Rossyan. Jakoż i Morawski, uwiadomiony od szpiegów o małej ich odległości od Poznania, wyniósł się z niego, nieuiając potrzebnych narzędzi do bronienia murów i obawiając się, aby od dyssydentów, licznych w tem mieście, a sprzyjających Rossyanom, jako swoim protektorom, niebył zdradzony. Zbikowski tedy w łańcuszkach z innymi aresztantami poprowadzony za jedną dywuyą konfederacką do Tarnowy, wsi mil dwie od Poznania odległej, gdy Rossyanie, cotylko stanąwszy w Poznaniu, wyprawili podjazd kozacki za tąź dywizyą i zaczęła się bitwa, niebędąc podczas wrzawy i wsi zapalonej od kozaków strzeżonym, uszedł z drugimi z aresztu.
Chcąc sobie naprawić imie, przeszłein łotrostwem splamione, udał się do Zaremby, już natenczas w randze regimentarza generalnego konfederacyi wielkopolskiej będącego. Był przy nim z pół roku nakształt towarzysza rękodajnego, a oraz pokój owca.
Jednego razu mieszczanie piotrkowscy dali znać Zarembie, w Kislach, mil dwie od Piotrkowa, dobrach swoich, będącemu, że jacyś ludzie z ordynansem Puławskiego przyjechali do wsi miejskiej, rozkazując sobie szafować futeraś, woły, barany j inne żywności. Zaremba wtenczas niemiał przy sobie nikogo z Judzi wojskowych, powysyławszy przodem dywizye konfederackie ku Wielkiejpolsce, za któremi i sam się wybierał z czeladzią służącą. Zaczem Żbikowskiemu, na tę wyprawę ochotę mającemu, kazał dotrzeć na miejsce skargi, dowiedzieć się, coby tain za ludzie byli, i czyjem imieniem powjaty do Zaremby należące nachodzili. Lecz Zbikowski, miasto badania rzeczy, zmówiwszy się z podstarościm, który dawał znać, i czterech szewczyków z Piotrkowa dobrawszy, opalonemi kijami miasto dzidów uzbrojonych, wpadł lobces na owych ludzi za stołem w karczmie przy kartach i gorzałce siedzących, najprzód wystrzelił na wstępnem między nich z pistoletu, a potem z szablą w ręku i z owymi szewczykami stanąwszy im na karku, wołając akcentem rossyjskim: „poddajcie się, bo was wszystkich pozabijam!“ tak ich odurzył, iż owi ludzie, nieobejrzawszy się na nikczemną posturę nachodzącego siebie i małą garstkę przy nim będącą, mniemając ich być kozakami poprzebieranymi dla łatwiejszego podejścia i że za tymi kilku większa komenda rossyjska ciągnie, dali się powiązać w postronki, w pasy i pokłaśdź w dyby. Przyprowadził ich Zbikowski powiązanych na wozach pod tąi sainą strażą, z którą ich zabrał, do Zaremby, w Burzeninie naltłiczas stojącego.
Ledwo niepozdychali 0)1 wstydu i żalu owi brańcy: jedenastu ludzi słusznych, między którymi był jeden wachmistrz od Mirowskich, zabranych przez Puławskiego w Krakowie, postawieni na wozach w dybach i postronkach, pod strażą sześciu zbieranej drużyny z opalonemi kijami. Na to dziwowisko wysypała się cala rzesza konfederacka, przy Zarembie będąca. Zaremba, wysłuchawszy ich sprawy, gdy uznał, iż ordynans Puławskiego pokazany, acz niewyrażający miejsca zakresu, niebył zmyślony, połajawszy ich, że się ważyli pod jego stacyą zapuszczać po futeraź, a oraz naurągawszy się z nich, że ludzie wojskowi w liczbie jedenastu, bronię słuszną opatrzeni, dali się zabrać jednemu chłopcu i kilku szewczykom z kijami, lazał ich wolno puścić, broń i konie za nimi przyprowadzone oddać, zdobycz kieszonkpwą Żbikowskiemu za sprawność darowawszy.
Po tem rycerskiem dziele stęskniwszy sobie Zbikowski przy boku Zaremby, w kilka niedziel uszedł od niego, i znowu dawniejszym zwyczajem z kilku urwiszami bujał po kraju. A napadłszy podobnież na kilku oderwańców, w jednym domu biesiadujących, chcąc ich tak jak owych pierwszych powiązać i obedrzeć, gdy wpadł między nich z małą garstką swoich, z pistoletem i szablą, cięty w głowę śmiertelnie od jednego, marnie zginął, godzien lepszego losu i chwalebniejszej śmierci, gdyby jej był w polu marsdwe’m, nie po kątach szukał.
O Moratca/tinu
Antoni Morawski był synem jednego szlachcica ubogiego, który ożeniwszy się z jedną wdową rzeźniczką w mieście Gnieźnie, przyjął miejskie prawo.i był rzeżnjkiem, a ten syn jego, o którym będę pisał, Tzeźniczkiem. Ożenił się w Gnieźnie także z panienką miejską i był na początkach rewolucyi młodszym w cechu. Gdy jednego razu burmistrz Giyzyugier coś mu przykrego rozkazywał, a nieposłusznemu trzciną do głowy przymierzył, Morawski odbiwszy trzcinę, wyciął Gryzyngierowi policzek i natychmiast uszedł z Gniezna. Po tej robocie nieśmiejąc wrócić się do miasta, gdzieby go należyta chłosta za popełnioną zuchwałość nieminęła, udał się do konfederacyi, dobrał do siebie kilkunastu ludzi odważnych, z którymi podchodząc nocami pikiety rossyjskie, i sprzątając kozaków na pikietach stojących, a ich trzosami obławiając siebie i towarzyszów swoich, wkrótce zwabił do siebie kilkadziesiąt koni, z którymi najeżdżał sprawnie rossyjskie stacye, a narobiwszy w nich trwogi i zamieszania, uchodził w bory, przenosząc się tam i sam z miejsca na miejsce. A że w tych początkach obchodził się grzecznie z obywatelami, przeto taili go ile mogli przed nieprzyjacielem i dodawali mu chętnie wszelkich potrzeb. Tak na swoją rękę wojował blisko roku, niełącząc się z żadną dywizyą konfederacką i niemając żadnej rangi, któraby go dystyngwowała i z ciałem konfederacyi łączyła. Długo nawet Rossyanie niewiedzieli, co jest za jeden tenrf który im takie psoty wyrządza, aź sława, która tak złego jak dobrego milczeć nieumie, rozgłosiła jego imie i doniosła Malczewskiemu, ’ który słyszawszy o tak dobrych dla konfederacyi, pod nim nic niedokazujące’j, czynnościach jego, któremi się cała konfederacya wielkopolska okraszała, posłał mu patent na porucznikostwo w swoim pułku, ordynans na werbunek i na; wybieranie podatków. Był to regularny formularz Malczewskiego dla wszystkich, którzy się do konfederacyi wiązali, nad którymi tym sposobem czynił się głową. Lecz gdy Morawski, po odebranym patencie na porucznikostwo, niezabierał się ku Malczewskiemu, tylko chodził bokiem, przysłał mu Malczewski drugi patent, czyniąc go rotmistrzem, z ordynansem, aby się z swoją rotą stawił do obozu generalnego.
O Moratraitim i Male*etty»Mnt.
Malczewski wtenczas, po potyczce pod Częstochową, zebrawszy dywizye rozproszone, włóczył się znowu obyczajem swoim po „Wielkiejpolsce, kiedy do niego do Inowrocławia przyciągnął Morawski z swoją rotą, 90 koni zawierającą. Komendy różne, zgromadzone pod Malczewskim, wynosiły do dwóch tysięcy, które były rozlokowane dokoła Inowrocławia, w którym stanął Malczewski. Ledwo co się rozłożyły dywizye, aliści Rossyanie w znacznej także liczbie piechoty i konnicy uderzyli na stojących konfederatów w Pakości. Znieśli ich, położywszy trupem ze 200 i wielu w niewolą zabrawszy. A że się ta sprawa zaczęła popołudniu około godziny 2giej, przeto, gdy się skończyła, już noc zapadła; dla tego Rossyanie niegonili dalej konfederatów, jak o kilkoro staj za Pakość, w której nocowali. Stało się to w kwietnia niedzielę. Pakość od Inowrocławia dwie mile drogi odległa.
Malczewski, usłyszawszy o porażce swoich, z innemi dywizyaini, które niebyły w bitwie (w które’j niebył i Morawski, z innej strony mający stacyą)poszedł z Inowrocławia zaMontwy, błota tak zwane, o pół mili od Inowrocławia, sławne klęską partyi królewskiej za Jana Kazimierza, zniesionej od buntownika Lubomirskiego, marszałka w. koronnego. To przecie dobrze zrobił Malczewski, że mostu za sobą zaraz zrzucić niekazał, gdyż inactej byłoby się wojsko, ciągnące za nim w nocy, niewiadome brodu, potopiło. Lecz postawił nad mostem dwie dywizye z ordynansem, aby póty tego mostu strzegły, póki się wszyfetkie roty i kawałki konfederackiego korpusu, zbitego pod Pakością-, nieprzeprawią: po przeprawieniu których, aby był zupełnie zburzony. — Ciągnęli się tedy przez ów most konfederaci różnemi partyami przez całą noc, a i do białego dnia, Rossyanie zaś nocowali w Pakości.
Muszę tu dla pokazania mocy duszy w człowieku, wymiesić Kazimierza Judzkiego, szlachcica, porucznika w pułku Sieroszewskiego. Ten cięty szkaradnie w twarz, dwa razy w głowę i trzy razy spisą pchnięty w boki, zostawiony został za umarłego na placu bitwy, obdarty aż do koszuli. Chłopi, mający zwyczaj zbiegać się dla jakiej zdobyczy na pobojowiska, natrafili na niego, jęczącego i trzęsącego się w owem błocie (w którem leżał), jak pytel we młynie. Jeden z nich, a co większa luter, zmiłował się nad nim. Odzianego w swój kożuch, włożył na konia jak sakwy i przyprowadził do karczmy, nad mostem będącej. Tam rotmistrz jeden, kupiwszy od baby pierzynę, zaszyć go w nią kazał, i włożywszy na furę, odesłał za Malczewskim, przy którym był felczer. Owemu zaś miłosiernemu chłopu oddał kożuch i dał mu nagrody ośm złotych. Z takich ran ciężkich i zimnem przejęty Judzki (bo był tego dnia przymrozek) nad spodziewanie wygoił się.
Nazajutrz Rossyanie z Pakości ruszyli za Malczewskim. Komendę nad Rossyanami miał Apraxyn, pod nim był Drewicz i inni oficerowie rossyjscy i dwie chorągwie ułanów królewskich. A lubo już inostu niezastali, bo już był według ordynansu Malczewskiego zrzucony, przeszli jednak przez bródek wedle mostu będący, z piechotą i armatą. Malczewski zaś, niewiadomy brodu, a przeto zaufany, że się Rossyanie za nim bez mostu nieprzeprawią, przenocowawszy w Markowicach, milę od Mątwów odległych, stanął na południe w Strzelnie, miasteczku. — Ledwie co tam stanął, przybiegł jakiś szlachcic na koniu w opończy, dając znać Malczewskiemu, że się Rossyanie pod Mątwami przeprawiają. Spojrzał Malczewski surowo i z miną pomieszaną na oficera, któremu dozor zepsucia mostu polecił. „A jakto wpan ordynans wypełnił?“ Oficer odpowiedział: „Wypełniłem doskonale; wolno mnie wziąść w areszt, a posiać tymczasem kogo do obaczenia, że most zrzucony.“ Towarzysz jeden na ten dyskurs odezwał się do Malczewskiego: „Prawda, jaśnie wielmożny marszałku, że most zrzucony;-bo nas jedenastu, niezastawszy już mostu, przeprawiliśmy się około niego w bród, który niebył głębszy, jak pod brzuch koniom.“ — Żukowski, podwojewodzy kaliski, od kilku niedziel przed tein zdarzeniem w konfederacyi zjawiony, nakształt konsyliarza przy Malczewskim wieszający się, który przeprawy za Montwy był doradzcą, odezwał się na mowę towarzysza: „To pewnie jmć pan brat (pokazując na owego szlachcica, znać o Rossyanach dającego) widział wacpanów przeprawiających się, i rozumiał, że to Moskale, którzy tym brodem z piechotą i armatą nigdy przeprawić się niemogą.“ — Szlachcic, zapewne z daleka obaczywszy początek przeprawy rossyjskiej, i z tem, co postrzegł, co tchu pobiegłszy do Malczewskiego, odurzony wnioskiem Żukowskiego, wpadł w wątpliwość o swojem widzeniu i zamilkł, nieśmiejąc potwierdzać za prawdę tego, co widział; a Malczewski, nieuźywszy ani tyle rostropności, żeby był kogo wyprawił na dotarczkę ku Montwom, uwierzył zupełnie Żukowskiemu. Zjadł obiad spokojnie w Strzelnie i pociągnął na noc do Wilczyna, które miasteczko opasawszy do koła dywizyami, sam z konsyliarzami swymi i sztabem roztaszował się we dworze, jakby w największem bezpieczeństwie.
Rossyanie, wysuszywszy się po brodzie pod Mątwami, priyciągnęli rano w wielki wtorek pod Wilczyn. Szczęściem, że Morawskiemu dostało się stanowisko od ich przyjścia, który na sobie Rossyan z godzinę zatrzymał, gdy tymczasem Malczewski z swoją rotą i konsyliarzami i owym panem Żukowskim mogli dosieśdź koni, i wyszedłszy na drugą stronę Wilczyna, udać się w bory, stamtąd o trzy mile nocleg sobie wygodny założywszy. Toż uczyniły i drugie komendy, pierzchnąwszy zaraz na bok za przybyciem Rossyan. — Morawski także, po danym jakim takim odporze pierwszym strażom nieprzyjaciela, gdy się większa jego siła zwaliła, uszedł w bory, mając pod sobą konia postrzelonego. — Z pięćset koni konfederatów z pułku Sieraszewskiego i Skórzewskiego, tudzież Grabowskiego, odważniejszych, wyciągnąwszy na drugą stronę Wilczyna w pole bardzo lgnące, poczęli się uganiać z kozakami, sięgając się z karabinków i pistoletów; ale postrzegłszy, że im z drugiego skrzydła zachodzi ciężka dragonia i ulany królewskie, pierzchnęli raptem w bór bliski, bardzo gęsty. Tam zetknąwszy się w jednę drożynę wąską, niemogli 6ię ani odstrzeliwać,, ani odcinać, ani żadnego obrotu czynić: musieli zate’m wciąż uciekać i ginąć, albo z koni padających przez wywroty, salwować się w gęstwinę. Półtory mili takim gąsźczem uciekając, nieodrachowało się ich z całej kwoty jak czterdziestu, którzy wyplątawszy się z owej gęstwy za jeden rów, mostek i karczmisko puste, ttochę się zatrzymali. Rossyanie też, niemogąc w owej gęstwinie rozszerzyć się w linią, będąc wstrzymani ogniem ręcznym od owych czterdziestu, dalej ich nieścigali. Zginęło w tej akcyi konfederatów zabitych, ranionych i połapanych do piąciuset. Którzy uszli z rąk rossyjskich, pościągali się do Konina, potem trzeciego dnia do Malczewskiego do Turka, miasteczka arcybiskupskiego. — Tam Malczewski odebrawszy od rotmistrzów przysięgę wierności, jako konfederacyi do ostatniego tchu nieodstąpią, i jako 6ię za ordynansem do jego komendy stawią, rozpuścił dywizye. Sam się zaś schronił do Szląska do Sztramburga, gdy wtenczas jeszcze król pruski obojętnem okiem na konfederatów poglądał. Pułkownicy i rotmistrze, idąc za przykładem swego wodza, komendy swoje z podobnym obowiązkiem, jaki sami przyjęli od Malczewskiego, porozpuszczali. Tak konfederacya wielkopolska, blisko półtorarocznein uchodzeniem przed Rossyanami znużona, pierwszego bez kapitulacyi dostąpiła zawieszenia broni. Rossyanie, niemając kogo gonić, poszli do Kalisza, skąd w kilka dui przenieśli się do Poznania. — Ów zaś Żukowski, zważając szemranie przeciw sobie powszechne konfederatów, poczytujących go za zdrajcę, a stąd obawiając się, aby życiem nieprzyplacił tej suspicyi, bądź sprawiedliwej, bądź niesprawiedliwej, wyniósł się także do Szląska do Głogowa, 4 mile za „Wschową leżącego, gdzie mieszkał przez cały czas trwającej konfederacyi.
Morawski i Kropocki, rotmistrze, nierozpuścili swoich dy-’ wizyi. Chodzili kilka dni w kupie, a potem się rozłączyli, niechcąc jeden drugiemu podlegać, z ludzi zaś swoich, ubiegających się za furażami, do kłótni między sobą będąc zmuszonymi. — Kropocki nic godnego wzmianki niedokazał, chodził opodal nieprzyjaciela, z którym niechciał się widzieć, chyba niespodzianie napadniony i rozpłoszony, a po rozpłoszeniu znowu się zbierający.
Morawski chodził około Gniezna i często przebywał w samem Gnieźnie, na którego Rossyanie wszystkę baczność swoją obrócili. Jsiemiał on wtenczas więcej nad 90 ludzi, z którymi oganiał się Rossyanom, i napastował ich czasem i dwa razy na dzień; dopiero atakowany, dawszy żwawe obroty i uszedłszy zręcznie, juźci znowu z drugiej strony napadł na nich, ubił kilku lub kilkunastu, i narobiwszy hałasu, znowu obronną ręką uszedł w bory.
Gdy Rossyanie niemogli pojąć języka, gdzie się Morawski schronił, poszukawszy go tu i owdzie, wracali się do Poznania, Morawski zaś do Gniezna. Dowiedziawszy się o nim, schodzili na niego tak spieszno, że wyszedłszy z Poznania o godzinie drugiej po północy, stawali w Gnieźnie (sześć mil drogi miejsce od miejsca) z piechotą i armatą na godzinę jedenastą przedpołudniem. Niewchodzili do Gniezna jednym traktem, ale wszystkiemi ulicami i ścieszkami; i gdy tak juź opanowali wszystkie szlaki, Morawski za pierwszem wystrzeleniem na pikiecie wypadł do nich obcesowo, czasem tylko w kilka koni, biegając tu i owdzie pomiędzy Rossyanami, gdy tymczasem jego ludzie zbiegali się jak mogli do kupy: to przez ogrody, to przez furtki tylne różnych domów, tak, iż Rossyanie w każdym kącie widząc snujących się i uciekających z nimi konfederatów, sami także musieli się mieszać i biegać bez porządku, bez ładu, jedni naprzeciw drugim, dając tym sposobem Morawskiemu łatwość zebrania swoje’j garstki i przerżnięcia się z nimi którąkolwiek łatwiejszą stroną. Sołdaty rossyjskie tak się go bali, że gdy krzyknął na nich i natarł z impetem, miasto zastępowania mu, uciekali do domów, co mu ułatwiało przestwór. Raz zeszli go jedzącego obiad u Morawskiego, oficyała gnieźnieńskiego, gdzie był tylko sam jeden pieszo, uiemając tylko pistolety na tasaku i szablę przy boku. Usłyszawszy wrzawę i strzelanie na ulicach, wypadł co prędzej z kuryi, do której dobiegał kozak. Strzelił do niego, zwalił go z konia, a dosiadłszy sam hyżo tegoż konia, poszedł na przebój z szablą w ręku, aź się złączył z swoimi, uganiającymi się z Rossyanami po ulicach.
Takie potyczki służyły mu zawsze z pożytkiem, z małą, albo czasem z żadną stratą swoich, a z szkodą nieprzyjaciela w mieście pełnem zakrętów, pagórków i dolin, jemu jako rodakowi tamtejszemu dobrze świadomych, nieprzyjacielowi zaś obawę zasadzek sprawujących, któryprzeto trzymał się główniejszą siłą swoją tylko większych ulic. Morawski tedy pobiegawszy takim sposobem między ogniem rossyjskim, dachy, okna i ściany budynków najwięcej rażącym, wysforował sitf z swoimi w pole i dalej w bór najbliższy, za którym Rossyanie, znużeni matszem i owem harcowaniem, słabo i krótko gonili.
Jednego razu, po dziennej takiej utarczce, przyszedł do miasta w nocy z sześcią innymi, podszedł cichaczem szyldwacha drzemiącego przy armacie, na karabinie rękami wspartego: rozpłatał mu szablą głowę, a armatę porwawszy z drugimi swymi, wprowadził do pustej piwnicy, i to zrobiwszy> wyszedł z miasta tędy, którędy przyszedł. Ledwo co był za miastem, kiedy usłyszał larum i wrzawę wielką, którą uczynili Rossyanie, postrzegłszy podczas obluzu zabitego szyldwacha i armatę wziętą. Dopiero się domyślili, kto im tę sztukę zrobił, gdy armatę znaleźli, a nikogo obcego w mieście niewyszlakowali. — Ta i podobne sztuki, wyrządzane Rossyanom, ha niebnie wstydziły i gniewały ich. — Dla tego wszystkich szpiegów i płatnych i przymuszanych używali, aby go gdzie obskoczyć i złapać mogli.
Otóż, ledwo im raz niewpadł w ręce. Popasem stanął w opactwie lędzkiem z dywizyą swoją u Iłowieckiego opata. Jest to opactwo cystersów, które z klasztorem opasane w półkręga murem o jednej bramie, podpływa rzeka Warta, wdłuź dziedzińca brzegi przykre, rokiciną zarosłe i błotniste mająca. — Rossyanie zaś pod komendą samego generała Apraxyna, w liczbie 300 koni dragonów i kozaków, na szczęście podjazdujący, stanęli w Słupcy, mieście biskupa poznańskiego, półtory mili od Lędn odległym, liiewiedząc, że tak niedaleko nich jest ten, którego szukają. Lecz skoro im dał znać o nim jeden młynarz, który widział, kiedy Morawski stanął w Lędzie, natychmiast pędem przypadli do Lędu. Morawski niemiał innej drogi do ucieczki, tylko prosto w bramę, w której już byli Rossyanie, nim on zdążył dosieśdź konia, usłyszawszy wystrzał na pikiecie. Uderzył tedy prosto w bramę z pistoletem i szablą w ręku i przerznął się szczęśliwie przez dragonów w bramę wpadających. Ludzie jego, będąc roztaszowani, którzy niemogli dopaśdź koni, pouciekali pieszo i pokryli się gdzie który mógł, po ogrodach, po sadach, po stodołach, skąd po wybieźeniu Rossyan z opactwa, za Morawskim pouchodzili w swoje strony. Kilku atoli z nich złapano. Morawski, wydobywszy się z ciaśnizny na przestwór, musiał wciąż uciekać, niemając za sobą tylko kilkunastu swoich, a zatem niebędąc m stanie czynić jakie odwroty w czystem polu, w którem łaTwoby mógł być obskoczony i złapany, lub zabity. A prasy n % dragonią wrócił się do Lędu, skoro się mu z rk Morawski wyśliznął, kazawszy ścigać go kozakami. — Pod Wierzbnem, wioską o milę od Lędu, padł koń pod nim, z którego szybko skoczywszy, uciekł pieszo przez plot, mając na sobie tylko karabinek i szablę przy boku, w którym momencie został pchnięty spisą od kozaka pod nos w wierzchnią wargę, z której ciekąca krew po gębie, po brodzie i po szyi, wydawała kozakowi, jakoby w gardło ugodził Morawskiego. Drugi kozak, w tymże punkcie czasu zaczepionemu o płot za szaTawaiy (dla tego ich odtąd nigdy nienosił), zerwał spisą czapkę z głowy; Morawski zaś wyplątawszy się z płota, uszedł na błota konnym niedostępne, i wypaliwszy z karabina, ubił z tych dwóch, którzy go dojeżdżali, jednego. Kozak drugi pozostały przyniósł do Lędu czapkę Morawskiego, i przyprowadził konia jego, w błocie zwalanego. Apraxyn kazał poznawać złapanym konfederatom, czyje te rzeczy były? Odpowiedzieli oni: Morawskiego. Pytał się kozaka, jak tego dostał? odpowiedział kozak: ja jego ubił do śmierci. Pochwalił się w mniemaniu, że Morawski, pchnięty w gardło — jak się kozakowi zdawało
żyć niebędzie. Uradowany wielce Apraxyn tem zdarzeniem,
pospieszył czemprędzej do Poznania, skąd natychmiast z ową czapką wyprawił sztafetę do Warszawy z ’doniesieniem, że Morawski zginął. Radość wielka w Warszawie. Książę Wołkoriski, ambasador i komendant generalny rossyjski, dał tfielkie pochwały Apraxynowi, — ale większą jeszcze naganę, gdy Morawski we dwie niedziele po owej potyczce lędzkiej wybrał kontrybucyą w Swarzędzu od dyssydentów i pokazał się na górach między temże miastem i Poznaniem, milę drogi od siebie odległemi, w kilkadziesiąt koni, i nim się za nim Rossyanie wyprawili z Poznania, poszedł w bory ku Suchemulasowi, takie milę drogi od Poznania. — Kozak, który się pochwalił ubiciem Morawskiego, dostał od Apraxyna na sześćset batożków pożałowania.
Okoliczność wiążących się coraz więcej konfederacyj wMałej-Polsce, czyli też potrzeba posiłkowania armii, osłabionej wojną turecką, przymusiła Rossyan, że opuściwszy gonitwyjiiepoiyteczne z Morawskim, wyciągnęli z Poznania i z całej Wielkopolski, niezostawiwszy tylko jednę komendę z kilkuset ludzi złożfftią, po większej części dyssydentów zwerbowanych, niż rodowitych Rossyan, w jprowincyi pruskiej w Toruniu.
Malczewski zatem, widząc bezpieczeństwo otworzone, wyszedł z swojej kryjówki z Sztramburga kontynuować scenę przerwaną wojownika. Pozwoływał pułkowników i rotmistrzów, a ci znowu swoje rozproszone roty, nakazał nowe wyprawy i podatki, opanował komory solne i celne, grabiąc zewsząd pieniądze na potrzeby wojenne i swojej rozrzutności. Książętom Sułkowskim, Augustowi i Antoniemu, pod pozorem jedności z konfederacyą rekonfederacyą knującym, posławszy do Leszna pułkownika Skórzewskiego z trzema dywizyami, niczego takiego tak prędko niespodziewającym się, zabrał 200 piechoty gotowej, dobrze umundurowanej i w broń opatrzonej, wtenczas właśnie, gdy ją książę Antoni w ogrodzie exercytował, i jego samego z kilką szlachty przy nim będącej, którzy wszyscy takiem nagłem przydybaniem zmieszani, pokazali zinyśloną ochotę łączenia się z konfederacyą pod dowództwo Malczewskiego, lecz wkrótce pokazali swego ducha, kiedy po kilku dniach pouciekali z Poznania, jedni do Warszawy, drudzy do domów swoich. Do tej piechoty, Sułkowskim zabranej, przywerbował więcej, wszystkich do 600 ludzi, nazbierał od różnych panów kilkanaście sztuk armat; zgoła, w krótkim czasie wystawił znowu konfederacyą, do czterech przeszło tysięcy mocną.
O 4*bie ko*t»yUaraMićJ.
Wtenczas to skleiła się izba konsyliarska, założona w Poznaniu z obywatelów osiadłych, którzy do urzędów wojskowych, trudów i niebezpieczeństw pełnych i władzy jednego podległych czując wstręt w umyśle swoim delikatnym, wymyślili sposób wygodniejszy, przez rady służenia dobru publicznemu i dochodami jego dzielenia się z Malczewskim. Jakoż ta izba niemiała inszego zatrudnienia, tylko szperanie w dochodach konfederackich, zgarnianie ile ich mogli zgarnąć i zachwycić do kassy swojej, z tej najpierwej wypłacać sobie lafy miesięczne, stoły publiczne i inne wygody obmyślać, a dopiero wojskowym należytości gotowizną lub assygnacyami wypłacać, zgoła dochodów płynących zewsząd do Malczewskiego ile możności na swoją stronę odciągać. Drugie zatrudnienie, patenta na wakujące rangi wojskowe i uniwersały na podatki wydawać, naostatku rachunki od szafarzów skarbu publicznego, jak i kiedy tych składać je łaska była, odbierać.
Morawskiego, jako zasłużonego i w samej rzeczy jedynego żołnierza czynnego w czasie obumarłej konfederacyi, o której było wyżej, uczyniono pułkownikiem, przydano mu dwie dywizye gotowe i pozwolono więcej werbować podług jego woli. Niemiał jednak nigdy więcej nad 500 ludzi, których często przestrajał. Raz formował huzarów, tych przebrał na dragonią. To znowu pocztowych na kozaków pewną liczbę w mundurach czerwonych takich, jakie mieli kozacy rossyjscy pułkownika natenczas Drewicza. Te odmiany robił w swojej dywizyi. Inni rotmistrze jego mieli w dywizjach swoich towarzystwo i pocztów. Naostatek zaczął zbierać do jazdy piechotę, ale ta niedługo trwała, jako będzie niżej. — To o Morawskim, teraz przystępuję do opisu stanu konfederacyi pod izbą konsyliarską.
Wszystkie pułki jezdne oporządzone były należycie w konie, broń i mundury. Już się pozbyło gałganów początkowych: słomianych kulbak czyli worów słomą wypchanych, mizernych szkapin, szabel w węgorzowych pochwach, owczarskich bandoletów, myśliwskich rusznic z potrzaskanemi łożami i ladajakiemi zamkami, pistoletów na smyczy z szyi wiszących i innych wojennych gratów, w które siję konfederaci z początku jak mogli armowali, a które częstokroć zamiast obrony stawały się im zgubą, mianowicie pistolety, których po kilka par wozili około siebie towarzystwo i oficerowie: w olstrach parę, na tasaku z jednego boku parę, z drugiego parę, na smyczy parę. Te ostatnie w nagłym biegu, mianowicie przez bory w ucieczce bujając około jeźdźca, zawinąwszy się o drzewo, ściągały go z konia i przytrzymały doganiającemu nieprzyjacielowi, a inne obciążonego lichego szkapinę mordowały i sedniły. — Niemiał potem żaden konfederat prosty i oficer jak jednę parę pistoletów w olstrach, drugą niektórzy na tasaku, karabinek i szablę. Mundury nastały dla każdego pułku jednostajne, kurtki granatowe, żupany i rajtuzy czerwone, pasy siatkowe wełniane, czapki z wysokiemi baranami, flintpasy i ładownice łosiowe, biało farbowane, wyjąwszy pułk Malczewskiego, który dla dystynkcyi od innych dał swojemu kurtki paliowe, żupany i rajtilzy zielone. — Piechota przybrana była po njeinieckuRejzrok biały, kamizelka i pludry czerwonej na nogach bóty, na głowie kapelusz w trży rogi zastosowany. Broń karabin z bagnetem, przy boku pałasz krótki. Ładownica czarna skórzana, na pasie łosiowym, żółtą glinką farbowanym; 11 a którą piechotę przekształcali owych pachołków z miast wydanych, szablą, karabinem bez bagnetu i berdyszem w ręku uzbrojonych. — Oficerowie tak konni jak piechotni, Iśknili się od złota i srebra: w haftowanych mundurach, w czapkach złotem lub srebrem haftowanych, w kapeluszach suto galonowanych, w szerfach na przepych bogatych z czerwonego jedwabiu i srebra w siatkę dzierzganych, z kutasami massyfowemi, w szlufach na obu ramionach srebrnych massyfowych, które do dziś dnia zostały przy wojsku, jakotez kurtki i rajtuzy, które od konfederacyi wznowione, stały się strojem wojska polskiego.
Płaca konfederatów: Marszałek brał co chciał i oprócz tego jako pułkownik na miesiąc trzydzieści czerwonych złotych. Regimentarz toż samo, gdy wybierając podatki przez swoich oficerów, pierwszym był do nich. Rotmistrz jazdy i kapitan piechoty na miesiąc ośinuaście czerwonych złotych, major oboźny toź samo, porucznik dwanaście czerwonych złotych, chorąży ośm czerwonych złotych, namieśnik sześć czerwonych złotych, wachmistrz na tydzień dwadzieścia złotych, towarzysz toź samo, kapral ośin złotych, gimejn cztery złote, trębacz dwadzieścia cztery złotych. Oprócz tego na konie wszystkich szły futeraźe z magazynów, i bardzo często mięsiwa z wołów, z baranów i drobiów na roty rozdawane były. W marszach zaś wszelka wygoda wszystkim od wieśniaków i dworów. Z tein wszystkie’m ta płaca urządzona wielu z prostych towarzyszów i gimejnów często niedochodziła, gdy oficerowie ich traktam en ta w karty i na debosz bezkarnie przemarnowawszy, z kwater na kredyt nigdy niezapłacony żywić się im kazali.
Izba konsyliarska, choć widziała zbytki i marnotrawstwo oficerów, niemogła ich poskromić, niemając żadnej władzy istotnej nad wojskiem, tylko próżne imie. Marszałek niedawał się jej wdawać w szczególności, sam to sobie zostawiał, a izbie tyle tylko pozwalał, że jego urządzenia i dystrybucye tytułem swoim upoważniała. Dało się to widzieć, gdy niektórzy pułkownicy i rotmistrze, złożywszy koło pod Malanowem, wsią o mil dwie lub trzy od Kalisza, za cichem zezwoleniem Malczewskiego wykrzyknęli regimentarzem Antoniego Sieraszewskiego, regenta pod konfederacyą kaliskiego, a niedawno do niej przybyłego tylko rotmistrza, mimo wolą izby konsyliarskiej, która tę rangę miała oddać wkrótce Pawłowi Skórzewskiemu, pułkownikowi. To wykrzyknięcie było za tak ważne uważane, iż iżba konsyliarska nieśmiała go aktem swoim kassować, ani też, jako uwłaczające jej powadze, potwierdzić chciała; skąd między Sieraszewskim i Skórzewskim zajęła się główna nienawiść, o której będzie niżej.
O ltntfjczce, pod Radominem.
Izba konsyliarska, pod prezydencyą Malczewskiego marszałka, dla bezpieczeństwa swego obstawiła się dokoła Poznania pułkami konnemi, przy sobie zaś umieściła piechotę, która była je’j praesidium i assystencyą, trzymając warty honorowe przed stancyą każdego konsyliarza i bijąc werble przed każdym z nich, przechodzącym wedle odwachu.
Zeby zaś pokazała się czynną i w operacyach wojennych, tedy wysyłała komenderowanych od pułków i od piechoty, po kilkaset ludzi czasami, na podjazdy ku Toruniowi i Bydgoszczy lub Kcyni, gdy się do tych miejsc Rossyanie zbliżyli. Z tymi zaś komenderowanymi z Poznania obowiązany był pułkownik Morawski, ulokowany w Gnieźnie, łączyć się zawsze, bo w nim było największe zaufanie. Te podjazdy nic sławnego niezrobiły. Pobawiwszy się godzinę jednę i drugą z nieprzyjacielem ogniem ręcznym, ustępowały z placu, na otrzymaniu którego też i nieprzyjaciel przestawał, znając szczupły siłę swoją. — Mazowiecki także osobno chodzący około Torunia, zatrudniał Rossyan, ic się zbliżać ku Poznaniowi nieśmieli. Jednego razu będąc od nich w ciasnem miejscu otoczony, pisał o sukkurs do Skórzewskiego i Morawskiego, w Bydgoszczy natenczas podjazdem będących. Wzięli to na uwagę pułkownicy z oficerami, i naradzili się, czy mogą isdź na sukurs, niemając dalej ordynansu jak do Bydgoszczy. Uważając zaś, iż posyłać po ordynans do Poznania, byłoby sukurs spóźnić, i wiedząc, że izba konsyliarska bardziej od wojskowych, niż wojskowi od niej dependująca, nie co innego by im przysłała, tylko: „czyńcie, jak wara się lepiej zdaje“, ruszyli zaraz ku Mazowieckiemu, którego już w tem miejscu, skąd pisał o sukurs, niezastali, — ani Rossyan * z których się obleźenia szczęśliwie wywikłał. Szukając tedy na los Rossyan, stanęli noclegiem w Gołubiu miasteczku, do którego nadszedł chłop z Radomina, o milę drogi od Gołubia wsi odległej, w której Rossyanie stanęli noclegiem w liczbie 350 piechoty i dragonii i 50 kozaków; konfederatów zaś było blisko do tysiąca. Uwiadomieni od chłopa, przysłanego do Gołubia po wino dla tychże Rossyan, o bytności ich nieomylne), ruszyli po północku dwiema traktami. Umowa była między pułkownikami, żeby jeden, który prędzej nadciągnie, niezaczynał potyczki, a ż póki drugi nieprzybędzie. — Lecz Morawski, zazdrosny sławy, chcąc ją sam całą pozyskać, nieczekając za Skórzewskim, przy którym było dwieście piechoty, wpadł z hałasem do wsi i tym sposobem Rossyan jeszcze śpiących pobudził, którzy go ze wsi armatą wypłoszywszy, zbiegli się do dworu, w którym się okopali. — Gdy Skórzewski nadciągnął, znowu się konfederaci wdarli do wsi, z którymi Rossyanie zapalili wieś, a konfederaci z Rossyanami gumna dworskie i stodoły. Tak strzelając się cały dzień w dymie strasznym między dwiema ogniami, wygubili Rossyan do 300 według relacyi jednego kaprala złapanego. Zostało ich we dworze 50 i ci się utrzymali z komendantem. Bo konfederaci straciwszy także swoich do 200, oprócz ranionych 90, nad wieczorem odstąpili, niemogąc reszty okopane’j i armatą przystępu bliskiego broniącej ponękać, do tego postraszeni między sobą sukursem, który Rossyanom nienadszedł aż nazajutrz. — „Wieś cała i gumna dworskie poszły w perzynę. Sam tylko dwór, opodal od innych budynków będący, ocalał od pożaru. Pleban miejscowy, uchodząc z plebanii drewnianej, ogniem płonącej, do kościoła murowanego, na progu kościelnym od kuli armatniej rossyjskiej poległ. — Szlachcic także Pawłowski, dziedzic Radomina, ludzkość swoją gardłem przypłacił, i jakaś panna Morawska, zabici od książęcia Wołkońskiego, komendanta rossyjskiego, z suspicyi: ii oni pod pozorem wina posłali chłopa do Gołubia dla dania znać konfederatom; lubo ta wiadomość dostała się trafunkiem konfederatom od pomienionego chłopa, w rzeczy samej po wino do Gołubia bez wiadomości o konfederatach posłanego.
Ta potyczka działa się bez porządku i rozporządzenia żadnego. Piechota stanąwszy na polu pod przywództwem Laszczyńskiego, pułkownika starego, stała w linii na polu prosto w dwór o strzelenie z armaty cały dzień. Niektórzy tylko z niej i konnica, pozsiadawszy z koni, przybliżali się do Rossyan, sypiąc na nich rzęsisty ogień z ręczne’j strzelby z za budynków palących się i najbardziej z sadu. Między zabitymi został jeden chorąży od piechoty konfederackiej, nazwiskiem Gliński, któremu zaraz na powitaniu, przed front wysuniętemu, kula armatnia pół twarzy wyrwała. — Skórzewski pułkownik, obiegał cał;j wieś z niektórymi śmielszymi, stąd i z owąd czając się z za pagórków i drzew, strzelając do nieprzyjaciela, żadnego parządnego ataku jako komendant całej siły konfederackiej nieuczyniwszy. Owszem w samo południe kazawszy umknąć się ze wsi opodal konfederatom i zaniechać ognia blisko dwóch godzin,.pisał do komendanta rossyjskiego przez trębacza, aby się poddał; który bilet pomieniony komendant w oczach tegoż trębacza podarł i nogami podeptał, z takim responsem trębacza odprawiwszy. Ta przerwa ataku dała czas Rossyanom opatrzenia się w świeże ładunki, na których im zbywało; w tymże czasie podstarości miejscowy znalazł sposobność uciec do konfederatów, i on tę relacyą o zabiciu pana i panny wyżej wspomnionych i o przyczynie zabicia ich uczynił.
Morawski w tej potyczce, jakoteż w innych, od tego czasu, jak został pułkownikiem, nic znacznego niedokazał. Ochraniał się aż nadto, zawsze na ustroniu w potyczce stojąc i tylko się przypatrując. Dawano przyczynę takiej jego oziębłości, iż mu żal było ginąć od pieniędzy, których po nieboszczykach kozakach, zazwyczaj trzosami opatrzonych, własną ręką swoją w niższej randze będąc, przeszło 200 sprzątnionych, nazbierał.
Po potyczce Radomińskiej konfederaci, przenocowawszy w Gołubiu, przeprawili się nazajutrz przez Wisłę do Nieszawy.
Rossyanie zaś, dostawszy sukursu, pozbierawszy swoich zabitych i ranionych, udali się ku Toruniowi, w którym marszu natrafiwszy na Mazowieckiego, jego komendę rozpłoszyli.
Gdyby byli Rossyanie odważyli się pójść za konfederatami, byliby się nad nimi nad przewozem nieladajako zemścili. Morawski albowiem z płochej swawoli, chcąc spróbować serca Skórzewskiego, zmyślił trwogę. Przeprawiwszy się sam z dwiema dywizyami swemi za Wisłę, a dwie na drugiej stronic przy pułku Skórzewskiego zostawiwszy, kazaf jednej z swoich dywizyi, która była po kozacku w czerwone kontusze i granatowe żupany ubrana z spisami, zatrzymać się w lasku, o kilkoro staj od przewozu będącym, a potem, gdy jedni byli w promach, drudzy jeszcze na brzegu, tymże po kozacku ubranym kazał wypaść nagle z owego lasku z hałasem i impetem: co takie zamieszanie zrobiło, że jedni przeładowawszy promy, one zatopili, szczęściem że na brzegu, drudzy w wodę powskakiwali, chcąc się wpław salwować. Jedeu przecież rotmistrz, któremu się ta płochość pułkownika Morawskiego niepodobała, wyprowadził z tego zamieszania przelęknionych, kazawszy swojej rocie zsicść z koni i zbierać z łąki siano, choć mu niebyło potrzebne: po której robocie poznali konfederaci, że owi kozacy, pędzący z lasku, niebyli rossyjscy, ale swoi. Tysiącem przeklęctw i hałasu okrzykli ludzi pomienionych Morawskiego i chcieli porucznika nimi przywodzącego krajać pałaszami, gdyby się był ordynansem pułkownika niezłożył.
Z okazyi tej potyczki Radomińskiej, acz w samej rzeczy nikczemnej, wielkie były uczty w Poznaniu. Dano znaczne rekompensy w pieniędzach obiema pułkownikom i innym oficerom, A lubo Skórzewski oskarżał Morawskiego o porywczość, że ilicczekając za nim podług umowy, wpadł z hałasem do Radomina i pobudził Rossyan, których, zaczekawszy za sobą, mogliby byli śpiących wyrżnąć: że z okazyi tego alarmu została wieś spalona, szlachcic zabity i pomyślność bitwy stała się trudna: że nad przewozem zrobił trwogę, wstyd czyniąc konfederacyi, nic to jednak niezaszkodziło Morawskiemu, nad którego i oskarżający nic lepszego niezrobił, przeciw któremu Morawski wywodził, że opieszało przybył na plac potyczki, bo już dobrze na dzień, a wtedy ciche podejście nieprzyjaciela czuwającego byłoby nic nicnadało; że piechotę, pod swoją komendą zostającą, cały czas akcyi trzymał na polu nieczynną; że nieśmiał z nią, jako sposobniejszą od konnicy do ataku, natrzeć na nieprzyjaciela okopanego; że próźne’m kapitulacyi tentowaniem dał mu czas do przysposobienia się w ładunki; że trwogą zmyśloną nad przewozem chciał spróbować serc żołnierzy Skórzewskiego, które pokazały się lękliwe. — Obiedwie tedy skargi za nic zostały’ poczytane, a rzecz, która się stała, za zaszczyt konfederacyi uznana.
0 izbie kottayliarsMtiej.
Taki był sukces konfederacyi z pól roku pod izbą kongyłiarską, z którą nareszcie Malczewski uradził pójść z wyborem siły prosto do Warszawy, złapać lub wygnać króla, panów sprzyjających Rossyi połapać, pobić, wojska koronne Zabrać, zgoła samo źródło, wylewające różne nieszczęścia na kraj, zniszczyć — Ta rada była pod wielkim sekretem. — Mim jednak Malczewski ruszył z Poznania, już o wszystkiem wiedziano w Warszawie; bo połowa izby konsyliarskiej była złożon a z duchów dworskich, z umysłu do konfederacyi subordynowanych, aby przeszkadzali dobrym zamysłom, a naprowadzali na trudne do wykonania, i o wszystkiem, co się dzieje w konfederacyi, Warszawie donosili.
Zostawił Malczewski dla strzeżenia Rossyan toruńskich, aby za nim pójść niemogli, Skórzewskiego i Morawskiego pułkowników z ich pułkami w Wielkiej-Polsce, którzy częstemi podjazdami ku Toruniowi, Bydgoszczy i Kcyni wspomnionych Rossyan zabawiali. Sam zaś Malczewski z resztą całą konfederacyi konnej, z piechotą i armatą udał się ku Warszawie.
O końcu ł*by konaf/iłarskiéj i o jftatczeicHkinu
Izba konsyliarska niemając przy sobie żadne’) straży, rozjechała się do domów, i ten rozjazd był oraz jej końcem; bowiem się więcej niezgromadziła: uwaźywszy, iż Malczewski nie innym końcem garnizon z Poznania wyciągnął, i wszystkie pułki około Poznania rozlokowane pod Warszawę zabrał, tylko, ażeby tym sposobem izbę konsyliarską, z bezpieczeństwa ogołoconą, skasował. Jakoż ta izba, gdyby najbardziej do trwania swego była obligowana, nigdyby bez straży żołnierskiej w Poznaniu niedosiedziała: która jednego razu fałszywie kozaków Morawskiego, konwojujących ranionych pod Radominem do lazaretu generalnego poznańskiego, wziąwszy za rossyjskich, nieczekając na powrót wysłanych przeciw nim na dotarczkę, z czem powrócą, sromotnie na wozach chłopskich, w rynku będących, z. Poznania uciekła, choć jeszcze wtenczas garnizonem obsadzony był.
O potyczce Malczewskiego jłoil JBIanietn.
Malczewski pod Błoniem, miasteczkiem mil 4 od Warszawy odległem, spotkał Rossyan przeciw sobie idących pod sprawą książęcia Galiczyna, właśnie wtenczas, kiedy się przeprawił przez błota i mosty, pod temże miasteczkiem będące. (Jdybawszy Galiczyn w tak złem położeniu Malczewskiego, stoczył z nim bitwę, która nietrwała więcej nad godzinę czasu, rozpłoszył całą konfederacyą, położył na placu blisko lub więcej 20(1, tyle drugie zabrał w niewolą, reszta poszła w rozsy. pkę, zostawiwszy Rossyanom w zdobyczy wszystkie armaty, uinunicyą i tabor. Galiczyn niegonił dalej za konfederatami, w różne strony rozpierzchnionymi, powrócił do Warszawy z tryumfem, gdzie od dworu z wielką radością był przyjęły. Albowiem, lubo ta konfederacya nigdzie nic sławnego niedokazała, samo jednak jej przedsięwzięcie wielkie, w odpowiadającą mu siłę opatrzone, przerażało strachem Warszawę, tak dalece, że i król i poseł rossyjski i panowie polscy sprzyjający dworowi, mieli się na pogotowiu do ucieczki, gdyby się była Galiczynowi noga powinęła, wiedząc, że w Warszawie między wojskiem polskiem i pospólstwem było tak wielu, którzy tylko czekali na moment szczęśliwy za przybyciem konfederatów złączenia się z nimi, i porwania się do broni, przygotowanej na wygubienie Moskwy i jej partyzantów. l, ecz tych wszystkich odpadła fantazya, gdy obaczyli Rossyan, prowadzących w pętach konfederatów i zdobycz im zabraną.
Malczewski, po tej porażce, najsromotniejszej stąd, że się kusił o opanowanie całej Warszawy, a kilkuset Rossyanom nierównie większą siłą swoją oprzeć się niezdołał, już się nieśmiał pokazać do wojska. Udał się do generalności do Preszowa, dywizye zaś i pułki konfederackie, pozbierawszy się po rozsypce Błońskie;, rozdzieliły się na trzy partye. Sieraszewski regimentarz miał największą, z różnych ułamków zebraną; chodził z nią około Kalisza. Skórzewski, nieuznający Sieraszewskiego regimentarzem, z swoim pułkiem i z niektórymi do niego przyczepionymi od innych pułków, udał się za Noteć rzekę ku granicy brandenburskiej. Morawski lokował się w Poznaniu, od pierwszego ani drugiego niedependując, pod pretextem niewchodzenia w ich rozterki o regimentarstwo, dotąd nierozstrzygnione, gdzie przy wygodnem życiu siedział nieczynny blisko czterech niedziel. — Tu dał przyczynę pryncypalniejszym obywatelom wielkopolskim do znienawidzenia siebie, co mu polem wielce zaszkodziło, jako się powie, gdy będzie o jego niewoli. Albowiem choć niemiał nic do czynienia, tylko zabawki dziecinne z swoim synkiem pięcioletnim, gdy ten małą szabelką swoją rąbał po sukniach oficerów, albo gdy osóbki porcelanowe, stojące na kominie Rejfelta kupca, w którego stał kamienicy, — podniesiony na ręku, ścinał, albo szyby w oknach wycinał. Gdy który z panów chciał go wizytować, niekazał go do siebie warcie stojącej przed drzwiami puszczać; niektórych zaś, wdzierających się do jego pokoju, własną ręką, sfukawszy słowami, wypychał, — Wychodził też czasem za miasto z konnicą czynić ćwiczenia wojenne, w których się jedni z drugimi na koniach bez porządku uganiali i pałaszami w dopadki płazowali. On zaś miał ukontentowanie, gdy którego, bądź prostego, bądź oficera, silnym razem dojechał w kark lub przez plecy, że się od takiego żartu musiał gorzałką z mydłem kilka dni smarować. Toi znowu w takimźe nieporządku biegającym, kazał jednym ku drugim z pistoletów lub z karabinków strzelać, nieuczyniwszy wprzód rewizyi, czy ślepemi czy ostremi ładunkami były nabite. Kule zatem bardzo często gwizdałyo powietrzu; skąd się trafiło, że jeden rzeźnik poznański, przypatrując się z muru takowym gonitwom, ugodzony kulą w sam rozum, na miejscu został zabityita. O to niebyło żadnej indagacyi, kto wystrzelił. Morawski to w śmiech obrócił, powiedziawszy: »na co się błazen przypatrywał temu, co do niego nienaleźało « — Do te’j nieforemności obyczajów przystąpiło pijaństwo, które już odtąd w nim znaczniej wydawać się zaczęło, z przykładu szefa rozchodząc się po oficerach i gimejnach.
O lUorateaMm.
Czyli z ogólnej przyczyny nękania konfederacyi, czyli też (jak było słychać) na instancyą panów wielkopolskich, chcących się pozbyć z Poznania Morawskiego znienawidzonego, nadciągnął Ren pułkownik w 600 dragonii swego pułku, w 300 koni kozaków, 500 piechoty i kilką armat; o którego marszu przestrzeźony Morawski, odrzuciwszy radę bronienia się w mieście Gordona pułkownika z konfederacyą pruską pod miasto zbliżonego, na trzy dni przed Renem wyszedł z Poznania z czterema dywizyami, zostawiwszy w mieście na pozor obrony 50 piechoty nowo zrekrutowanej, w broń opatrzonej, 150 rekrutów tejże bez broni i mundurów, tylko z kijami będącej, 40 dragonii na koniach dobranych, w mundurach i z bronią należytą, tudzież 50 lekkiej jazdy, po kozacku ubranej, pod komendą jednego rotmistrza. Ledwo wyszedł za Poznań, podzielił zaraz w różne strony dywizye swoje, niechcąc trzymać się w znacznej sile, nieumiejąc nią rządzić. Dywizye te, wyprowadzone z Poznania, od Rossyan, dwiema traktami ciągnących, jedna po drugiej zostały rozproszone. Morawski z swoją udał się daleko w bok Rossyan, że go los podobny niedosięgnął, aż po chwili. — Przysłał zaraz nazajutrz po wyjściu swojem z Poznania ordynans komendzie zostawionej w Poznaniu, aby z niego natychmiast wyciągnęła i udała się ku Zbąszyniowi, gdzie miała odebrać dalszy ordynans. — Ten ordynans przez mieszczanka z Czempinia, mil kilka od Poznania odległego, niedoszedł komendanta aź trzeciego dnia przed wieczorem, Lecz trudno było ludzi rozpuszczonych i bez karności należytej zepsutych tegoż momentu wyciągnąć z kwater; dla tego dopiero nazaiutrz/o* godzinie szóstej zrana wyszli jedni za komendantem, a drudzy w liczbie 40 przeszło jeszcze się w mieście na śniadaniu i pożegnaniu pozostali, z ktdtych Rossyanie, tuż za konfederatami wchodzący do Poznania, jednych pozabijali, drugich w niewolą pobrali. — Uprzątnąwszy tym sposobem Poznań z konfederatów przydybanych, wyprawił Ren pułkownik kozaków za pierwszymi, którzy wyszedłszy z Poznania, jako się wyżej wyraziło, stanęli popasem w Tarliowej, wsi dwie mile od Poznania odległej, w której się po kwaterach, niespodziewając się tej pogoni, roztaszowali. Tam komendant konfederacki, zebrawszy co mógł na prędce jazdy i piechoty w broń opatrzonei, uganiał się po wsi z kozakami blisko dwóch godzin, aż gdy ci zapalili wieś, wyszedł w pole, odstrzelując się kozakom nacierającym przez milę drogi, niestraciwszy ani jednego z swoich, ani też nieubiwszy żadnego kozaka, którzy obyczajem swoim tylko z daleka obiegając konfederatów i kwicząc, natrzeć na piechotę i jazdę, często się do nich zwracającą, nieśinieli. — Konfederaci zatrzymali się w Jankowicach i tam nocowali, z lepszą niż na popasie ostrożnością, kozacy zaś wrócili się do Tarnowskiej wsi, w której niemal wszystkich owych bezbronnych rekrutów, z chałup palących się uciekających, połapali i do Poznania z taborem zabranym konfederatom zaprowadzili. Konfederaci przenocowawszy w Jankowicach, ciągnąc ku Zbąszyniowi podług ordynansu, zeszli się z drugimi błąkającymi się z pułków Malczewskiego, Miaskowskiego i Radolińskiego. Ci wszygcy i z Morawskiego ludźmi ulokowali się na jednej kępie pod Zbąszyniem, dokoła wodami wielkiemi podówczas, jako bywać zwykło na wiosnę, oblanej, opatrzywszy się w prowiant i futeraź na kilka niedziel, a dostawszy się na nią promami i tratwami, ale bez dalszego widoku, coby im czynić wypadało, gdyby po strawieniu żywności żadnej odsieczy nieotrzyuiali, a od Rossyan obleżeni zostali. Jakoż Rossyanie, dowiedziawszy się o takiem ulokowaniu konfederatów, podstępie pod kępę z piechotą i armatą niezaniedbali. Mieli między sobą konfederaci niedawno przybyłego do siebie kapitana Wyganowskiego, brata rodzonego opata sulejowskiego. Ten udał, i ż dla obrony wiary i wolności porzucił służbę w regimencie generała Gołcza, poczęści od konfederatów zabranym. Ten znający służbę żołnierską i będący serca dobrego, zjednał sobie u konfederatów wzięcie. Jego to rada była ową kępę opanować. Lecz gdy Rossyanie pod nię podstąpili i wysłali trębacza do konfederatów z propozycyą, aby się poddali, deklarując im pardon i wolne rozejście się z bronią i wszelką własnością do domów, byle się rewersowali, że przeciw Rossyi i królowi swemu służyć więcej przy żadnym korpusie niebędą, Wyganowski zdrajca począł perswadować konfederatom, iż tak dobrej okazyi wyjścia z onej kępy, do czasu tylko opadnienia wód schronieniem bezpiecznem być mogącej, trzeba się chwycić; że rewersa dane nieprzeszkodzą dalszej służbie, jako przysięgą mocniejszą niż wymuszone rewersa obowięzującej. Temi Uwagami nabechtani konfederaci przyjęli owę kapitulacyą: lecz skoro wyszli z promów, natychmiast od Rossyan otoczeni, rozbrojeni i jako niewolnicy w dybach i więzach do Poznania prowadzeni zostali. Sara tylko Wyganowski, zostawiony przy broni i swoim ekwipaźu, poszedł z Uossyanaini do Poznania, pod pretextem, że to był żołnierz komputowy, którego rewersowi dla tego zawierzać można. Pewnikiem Rossyanie wiedzieli, komu wierzyć, gdyż był ich przyjacielem. — Tego Wyganowskiego w krótkim czasie przejeżdżającego przez Pakość wózkiem parą końmi, złapał Piotrowski, porucznik z dywizyi rotmistrza Brzozowskiego, okuwszy w kajdany, przywiózł do Zaremby, natenczas już regimenlarza generalnego konfederacyj wielkopolskich (jako się niżej da widzieć). Zaremba, bliski sąsiad Sulejowa, zawsze na dal patrzący, ma ąc wzgląd na braci — Wyganowskiego, słusznych obywateli, to jest jednego opata sulejowskiego, drugiego sławnego patrona pierwszej klassy trybunalskiego i komornika granicznego wschowskiego, nieehciał zatrudniać się złapanym Wyganowskim kapitanem, pod pozorem: iż ten, nimby został przyzwoitemi inkwizycyami przekonany, trzymany w areszcie za wojskiem w marszu ustawicznym będącein, mógłby uciec, dla tego kazał go pomicnionemu Piotrowskiemu zaprowadzić do Częstochowy do Puławskiego. Ten zaś, niezatrudnjając się
źadnemi konsekwencyami, tylko patrząc na rzccz uczynkową, złożył na niego sąd wojskowy, mocą którego Wyganowski został na szubienicę skazany, lecz na prośbę usilną jegoź samego, aby przynajmniej po żołniersku zginął, został rozstrzelany.
Tak tedy pułk Morawskiego, wyszedłszy z Poznania, w dwóch niedzielach zniszczał. Sam Morawski z jedną swoją dywizyą majacząc tu i owdzie, w Kościanie mieście przydybany od Rossyan, zwiódł z nimi potyczkę w samem mieście, ale nieszczęśliwą; bowiem gdy w jednej bramie od Poznania stawił się tęgo broniąc przystępu, Rossyanie przeprowadzeni od chłopa brodem przez rzekę oblewającą Kościan, uderzyli na% niego z tyłu, gdzie połowę ludzi stracił i ojca starca, który się przy synu wieszał. Sam z drugą połową przerznął się przez nieprzyjaciela.
O jplertcazéj nietcoli ifMnrtitrtthiego.
W kilka dni po tej potyczce udał się ku Poznaniowi, chcąc (jak miał zwyczaj z początku) napaść w nocy na pikiety rossyjskie i narobić trwogi stojącym w mieście. W tym marszu pod Łęczycą, wsią, milę drogi od Poznania odległą, napadł dziada wyprawionego od Rossyan na szukanie jego samego. Zapytany dziad skąd i po co? zaraz się przyznał, że jest wysłali}z Poznania od Rena pułkownika szukać Morawskiego. Morawski, gorzałką zmroczony, odpowiedział: „Ja jestem Morawski, wróć do Poznania i powied/j tym kpom, że ich tu czekam w karczmie.“ Jakoż dotrzymał słowa. Albowiem znużony snem, stanął w karczmie, kazał ludziom trzymać konie w ręku, saiu zaś odpasawszy szablę od boku, i kazawszy ją, dużo poszczerbioną w rozprawie Kościańskiej, wytoczyć chłopu na toczydle u kowala, blisko karczmy będącego, porzucił się na łożu karczinarskiem.
Dziad ów według rozkazu Morawskiego, pobiegł czemprędzej do Poznania. Rossyanie natychmiast w 300 koni wybiegli do Łęczycy: otoczyli dokoła karczmę, a niesłysząc nikogo, tylko konie parskające, zsiadłszy z koni, weszli do stajni: tam uderzywszy na pierwszych wrót bliższych, kilku z nich zabili; na huk strzelby i rozruch ocuceni wszyscy, przy ciemnej nocy i deszczu lejącym, jedni pieszo, drudzy konno, jak który mógł, na przebój lub cichaczem pouciekali. Morawski v izbie, od
stancyi zwyczajem wielkopolskim odległej, tak twardo zasnął, że niesłyszał ani hałasu, ani strzelania, ledwo się ocucił zwleczony z łóżka na ziemię od karczmarki. Rozmarzony snem wypadł na dwór, począł wołać na masztalerza swego i chłopca; „Hej! konia, konia, szabli!“ Na ten głos odezwał się jeden kozak: „A ktoś ty?“ Morawski znowu: „Ja pułkownik kozak.“ „Sam, sam, tu koń, siadaj coprędzej!“ — Nieroztraeźwiony dobrze niepoznał głosu. Miasto schronienia się gdzie w bok przy ciemnej nocy, skoczył tam, skąd glos słyszał i wpadł w ręce kozakom, któęzy go natychmiast powali, na konia wsadzili, nogi mu powiązali, i niedbając o innych jego ludzi, ciemnością nocy zasłonionych, co tchu z nim do Poznania pospieszyli. Takim sposobem Morawski dostał się w niewolą. Wzięli z nim i chłopca, który niechcąc pana w nieszczęściu odstąpić, sam się dobrowolnie kozakom nawinął.
Z wielką radością Rossyanie, krzycząc przez ulice, że prowadzą Morawkę (tak go bowiem nazywali), stawili go przed pułkownikiem Renem. Ten go zapytał: „To ty jesteś Morawka, zbójnik?“ — Morawski, nadrabiając fantazyą, w takim razie niewczesną, odpowiedział: „Ja jestem. WTacpan jesteś pułkownik i ja pułkownik“; za któremi słowami wyciął mu Reu dwa policzki z obelźywemi słowami. Kazał go przy sobie okuć w kajdany i zaprowadzić do kordygardy. — Nazajutrz, gdy się zwiedzieli polscy panowie, że Morawski jest złapany, przyszli do Rena z powinszowaniem mu tak znacznej zdobyczy. Przekładali mu, iż Morawski, podłej kondycyi człowiek, hułtaj, rabuś, nieuczciciel osób i domów szlacheckich, niewart jest żadnego względu. Najwięcej instygowałi na niego Gurowscy, przytomni wtenczas w Poznaniu, marszałek nadworny litewski i brat jego kasztelan Przemętski, którego córkę jednego razu w WTschowie Morawski pijany posadziwszy sobie na kolanach, i przytrzymując ją ręką za łono, przymusił, że mu w takiej pozy turze musiała grać na arfie, w obecności ojca i znacznej kompanii. Do surowości na Morawskiego przyczynił się także Augustyn Miaskowski, rotmistrz konfederacki, kilką dniami prędzej od Morawskiego w niewoli, ale z lepszemi względami jako szlachcic i familiant, za interesowaniem się za nim koligacyi i innych obywatetów zostający, urazę jakąś osobistą do Morawskiego mający. Skoro bowiem przyprowadzono do tej izby Morawskiego, w której siedział
Miaskowski, począł — na głos wołać, ze ten szelma, chłop, rzeźnik, niepowinien się z nim znajdować. Zaczem Ren pułkownik, poduszczony takiemi i tym podobnemi przeciw Morawskiemu własnych jego rodaków nienawiściami, kazał Morawskiego wyprowadzić przed kordygardę i obnażonego rozciągnąwszy na bruku, bić żelaznemi stęplami aż do podrapania ciała do kości.
O ucieczce Morawskiego.
Taką katownią wzruszone damy polskie i Renów a, pułkownikowa, tak mocno pracowały za Morawskim, iż niemogąc się Ren oprzeć kobiecej molestyi, kazał Morawskiego z kordygardy przeprowadzić do innej stancyi, pozwolił mu się kurować z plag, i przyjmować wiktuały, których mu obficie damy szlacheckie i miejskie dosełały. A gdy i oficer przydany mu do straży i żołnierze mieli się przy nim dobrze, wszyscy odtąd łaskawymi na niego byli. Ren jednak podług instynktu panów polskich, opisał jego gatunek do Warszawy, skąd po kilku niedzielach odebrał ukaz, aby Morawskiego, jako hultaja własnym ziomkom nienawistnego, obwiesić. — Szczęściem, że Morawskiego umieszczono w kamienicy, gdzie w prewecie drzwi w kącie na drugą ulicę wychodzące, barłogami zawalone były, dla tego od Rossyan nieuważane. Chłopiec, często tam dochodzący, ostrożnie za każdym razem przerzynał pilnikiem potrosze rygiel, na który były owe drzwi zamknięte. Gdy skończył robotę, tak, że drzwi otworzyć się mogły, dopowiedział panu. Stało się to trzema dniami prędzej, niż ordynans na obwieszenie jego przyszedł z Warszawy. Morawski tedy po tak pomyślnym podszepcie od. chłopca, zaraz uczynił się chorym na żołądek, biegał często do owego wychodka, pił gorzałkę zmyśloną jakoby z lekarstwem, a żołnierzom dostawiał prawdziwej, którą się oni niebrzydzili; prosił oficera, aby mu posłał do apteki po lekarstwo na zatrzymanie żołądka, w którym czując jakoby nieznośne rznięcie, stękał i tarzał się po łóżku, a coraz porywał się i biegał do owego wychodka, niemając na sobie tylko płaszcz i spodnie, szlafmycę na głowie i buty na nogach; a przyuczywszy żołnierza zawsze za sobą wychodzącego do przydłuźsZego czekania przed wychodkiem, gdy już było blisko północy i oficer Spał, a zołdaty gorzałkę trapili, wyszedł szczęśliwie owemi drzwiami. Minął szyldwacha, przy furlce niezarakniętej u bramy stojącego, udając oficera, jakoby z podejrzanego miejsca na kwaterę powracającego, i łającego o nocne chodzenie po czapstrzyku, na oficera nieprzystojne, prosząc: aby go niewydał. Co mu się bardzo dobrze udało, umiejącemu doskonale rossyjski język. Jakoż i szyldwach dotrzymał żądanego milczenia, z bojaźni, aby za swoją nieostrożność w przepuszczeniu Morawskiego, z zasłonioną płaszczem twarzą przechodzącego, srogiej nieodniósł kary. — Za postrzeleniem tej ucieczki od żołnierza pilnującego wychodku, rozruch straszny rozciągnął się po całem mieście, które Ren mało do góry nogami nieprzewrócił, szukając Morawskiego po wszystkich domach, kątach, nawet i po grobach, w którein szukaniu i chłopiec znalazł sposobność wyśliznienia się z Poznania. Morawski zaś, wyszedłszy za bramę, spuścił się w fossę, którą uchodząc po nad rzeką Wartą płynącą pod miastem, napadł na brzegu czołno, którein się przewiózł na drugą stronę pod Dembno, wioskę o pół mili od Poznania, gdy tymczasem Rossyanie, upewnieni od szyldwachów, że nikt w nocy z miasta niewyszedł, trzęśli noc i dzień następujący miasto i przedmieścia, a Morawski coraz dalej wędrował, aż się dostał do komendy Sieraszewskiego.
Relacya ta o pomienionej ucieczce, jest wzięta z ust samego Morawskiego, o którym więcej będzie niżej.
O Arugiem ftowalanitt koi* fetier acyl sieradzkiej.
O połowie czasu konfederacyi wielkopolskiej, po zgaśnieniu Bicrzyńskiego, podniosła się drugi raz konfederacya sieradzka. Ta od obywatelów przez sejmik była uchwalona i najlepiej urządzona. Marszałkiem jej obrany był Gałecki, starosta bydgoski, człowiek majętny, stateczny i sumienny, ale nie żołnierz, dla tego też o nim bardzo krótka histoiya. Znajdował się w potyczce przegranej pod Dobrą, z której uszedłszy szczęśliwie, więcej się w boju niepokazał, samym tylko wiernym i oszczędnym szafunkiem podatków zarządzając ł dobrem życzeniem konfederacyi służąc.
Regimentarzem stanął Józef Zaremba, major w regimencie Potockiego, podczaszego litewskiego, człowiek równie jak Gałecki majętny, w samej porze wieku męzkiego, twarzy przyjemnej, obyczajności pociągającej; — pułkownikami: Paweł Bicrnacki, potem kasztelan sieradzki; — rotmistrzami: Michał Biernacki, Dobrzelewski, Bogusławski, Sławianowski, Młoszewski i Rychłowski, wszyscy posesyonaci.
O Zarembie.
Zaremba z młodych lat był w służbie saskiej porucznikiem w regimencie konnym. Jednego razu, podczas esercerunku pieszego, jakoś nie do gustu generała stawiając nogi, usłyszał od niego te słowa: »Wpan chodzisz jak niedźwiedź!« Uwiedziony źwawością przyrodzoną, odpowiedział generałowi: »Polacy nie są niedźwiedzie!« za którą śmiałą odpowiedź natychmiast został w areszt wzięty, który wysiedziawszy, podziękował za służbę, i rozumiejąc się być po takiem podziękowaniu wolnym kawalerem, wyzwał generała na pojedynek. Porwano go powtórnie w areszt, zamknięto w łańcuszki i podług artykułów wojskowych osądzono na rozstrzelanie. Przez wielkie atoli instancye panów polskich, w Dreźnie przy królu będących, otrzymał pardon, laufpas, czyli abszyt bez rekomendacyi i rozkaz natychmiast wyjechania z Saxonii. Powróciwszy do Polski do stryja Szymona Zaremby, sędziego ziemskiego sieradzkiego, z nauki prawniczej wielce w kraju konsyderowanego, połajany o złe zasługi w regimencie, zasadzony został od niego nad papierami prawnemi (jak sam powiadał), aby się uczył jurydyki, fortunę i honor dające’j. Lecz on, niemający ochoty do takie’j namolnej professyi, zabawiając się lulką i fuzyjką myśliwską, gdy takim sposobem nie do gustu stryjowi terminował, znienawidzony od niego, oddany został do regimentu podczaszego litewskiego Potockiego, przecież przez wzgląd na stryja w randze porucznika umieszczony. — Wkrótce kompania ta, pod którą się dostał, została komenderowana na Ukrainę przeciw hajdamakom. (Byli to rozbójnicy, którzy co lato znacznemi hordami wychodzili z Siczy, kraju rossyjskiego, do Ukrainy i Podola na rabunek.) — W tej wyprawie tak się dobrze popisywał Zaremba, że tegoż lata został kapitanem, a niedługo potem i majorem, w której randze otrzymał komendę nad całą przeciw hajdamakom partyą. Uganiał się za tymi hultajami przez trzy lata zawsze szczęśliwie, rozgramiając ich kupy, łapiąc wielu, i wedłng zwyczaju wieszając lub na pal wbijając, co mu zjednało imie dobrego kawalera. Jakoż w samej rzeczy był takim. Ożenił się potem z Józefą Grodzicką, chorążanką wieluńską, wielkich cnót panną, a po śmierci stryja otrzymał na schedę swoją i trzech braci, między którymi był średnim, majętność Rozprzą, miasteczko dwie mile od Piotrkowa, z kilką wioskami i trzykroć sto tysięcy w gotowiznie.
Gdy się zjawiła konfederacya barska, Zaremba siedział podówczas spokojnie w wsi Kisiele zwanej, pół mili pod Rozprzą lezącej. Niedowierzała mu jednak partya dworska, jako duchowi hetmańskiemu: przeto zawołała go do Warszawy, gdzie lubo się składał przysięgą wierności, w ręku wojewody ruskiego złożonej, wyżej opisanej, musiał jednak dać na piśmie rewers, iż do żadnej konfederacyi przeciw królowi nieprzystąpi. Jakoż chciał dotrzymać słowa. Dla tego, lubo nieprzytomny na zjeździe sieradzkim, obrany został regimentarzem; — przecież się do objęcia tego urzędu przez niejaki czas niemiał. Aź gdy Albin Lenartowicz, pułkownik z partyi zgasłej Bierzyriskiego, przybywszy do Sieradza, uczynił manifest przeciw świeżej konfederacyi sieradzkiej, jakoby dawniejszą przez Mierzyńskiego podniesioną, pokrzywdzającej, i w tym manifeście Gałeckiego, Zarembę i Biernackich nazwał kąkolem, wyczyszczenia od dobrej pszenicy potrzebującym, a potem w kilkanaście koni wpadłszy do Rozprzy, żydów tamtejszych porabował; Zaremba zebrawszy naprędce co mógł ludzi swoich i z Biernackimi — z perswazją przyjęcia regimentarstwa w Kisielach u niego będącymi — poszedł za nim w pogoń, doszedł go o dwie mile w jednym dworze roztaszowanego, połapał wszystkich, obił należycie, i zabrawszy do szczątku co przy nich znalazł, tylko w źupanikach zostawił. Biernaccy, mszcząc się nad Lenartowiczem za ów kąkól, porządnie mu policzkami twarz ospowatą wyglancowali.
Ta przygoda najwięce’j wyperswadowała Zarembie, że przyjął regimentarstwo i poszedł do konkderacyi. Albowiem, obawiał się, aby mu siedzącemu w domu wet za wet od jakich konfederatów, lub i od Lenartowicza oddane niebyło.
Najpierwszą potyczkę zwiódł z Rossyanami w Piotrkowie, w samem mieście; w którem była komenda pułkownika Rena. Gonił się z nimi p0 rynku i po ulicach od świtu aż do południa, położywszy ich trupem przeszło 200, jedńegO majora i dwóch mniejszych oficerów. Aż gdy nadszedł Brewicz pułkownik od Sulej owa z sukursem, Zaremba uszedł w dobrej sprawie. Wszedłszy w bory, rozdzielił dywizye swoje na kilka Iraktów, aby nieprzyjaciel niewiedział, gdzie go ma gonić. — Byłby on tam więcej narobił Rossyanom, tylko najprzód Młoszewski rotmistrz, miasto wpaść w bramę od Jezuitów, w którą wpaść był powinien według ordynansu Zaremby i opanować ją, uszedł z całą rotą swoją, i nieoparł się aź w Krakowskiem u Puławskiego; a tym sposobem zostawił lukę Rossyanom niektórym do ucieczki i do dania znać Drewiczowi. Druga, że Dobrowolski rotmistrz, wpadłszy w miasto, gwizdaniem kul rossyjskich przejęty, jako w takiej łaźni nie bywalec, opuścił zaraz ludzi swoich, skrył się do kamienicy i przebrał za stróża, co Zaremby siłę zmniejszyło, a Rossyanom do rozpostarcia się plac dało.
Rossyanie, wyparowawszy Zarembę z miasta, niedługo za nim gonili: wrócili się do Piotrkowa; stąd pociągnęli ku Kaliszowi, gdzie była znaczna konfederacya, do kilku tysięcy liczona, z różnych województw małopolskich zebrana, pod komendą Szaniawskiego, marszałka lubelskiego, człowieka letniego i wcale nie żołnierza. Z tą konfederacyą złączyła się i sieradzka pod marszałkiem Gałeckim, z dóbr swoich Kowale do obozu zaproszonym.
Zaremba zaś po potyczce w Piotrkowie wpadłszy do dóbr swoich, Kisiele zwanych, o dwie mile od Piotrkowa leżących, w kilka koni i zabrawszy coprędzej żonę z dziećmi i co mógł rzeczy naprędce, przewiózł do Szląska pod Byczynę do wsi Parusewa, szlachcica Hall zwanego dziedzicznej, w której taź żona Zaremby z dziećmi przez cały czas konfederacyi, czasami wyjeżdżając do Polski, mieszkała. — Sam zaś Zaremba po ulokowaniu żony pobiegł do Kalisza, gdzie się przeciwko Rossyanom gotowano.
Rossyanie także, poznawszy od szpiegów znaczną siłę konfederatów, zatrzymali się w marszu, aź się ich z różnych miejsc zebrało do trzech tysięcy, nad któiymi najwyższą komendę miał książę Galiczyn: ale Drewicz najwięce’j kierował operacyami wojennemi, najbieglejszy w sztuce wojennej i geografii, drugim nieznajomej. Według tedy planu Drewicza, zatrzymali się pod Dobrą, miasteczkiem 4 mile odległe’m od Kalisza, przeciw którym, zaufani w większą liczbę swoją konfederaci, przyciągnęli pod toż miasteczko. — Zaremba żądał, aby rozporządzenie nadchodzącej potyczki, oraz i komenda nad wszystkiemi dywizyami jemu powierzoną została; ale to w umyśle wysokim Szaniawskiego i innych marszałków, nawet i Gałeckiego, zdawało się za wiele, ażeby jeden major w wojsku regularnem, a regimentarz w konfederackiem, rządził marszałkami, z których niektórzy, jako i Szaniawski, w wojsku komputowem rzeczypospolitej byli pułkownikami huzarskimi lub pancernymi: która szarża przewyższała rangę nawet generalską autoramentu cudzoziemskiego według dawnych ustaw polskich. — Niemogąc Zaremba pozyskać komendy, a widząc między marszałkami wielki nieład i nieumiejętność rzemiosła wojennego, stąd zaś spodziewając się pewnej klęski, poszedł nazad w kilka koni do Szląska, zostawiwszy Sieradzanów pod sprawą marszałka Gałeckiego, kompanii innych marszałków odstąpić niechcącego, i poniekąd z innymi z małego jakoby serca Zaremby urągającego się. — Szaniawski, wódz najwyższy, uszykował swoich na równinie, mając z tyłu błota. Skoro przyszło do potrzeby, natychmiast Rossyanie złamali konfederatów, wpędzili ich na owe błota, położyli na placu przeszło 800, więcej zabrali w niewolą, piechotę i armatę wszystką; reszta poszła w rozsypkę. Szaniawski sam, Tresscmbek marszałek warszawski, Lassowski marszałek gostyński i dwóch innych, tudzież wielu niższej rangi oficerów, dostali się w niewolą, zaprowadzeni do Moskwy, gdzie byli aź do skończenia konfederacyi.
Drewicz, całej tej wygranej sprawca, jako oficer dobry, ale też i rabuś niemniejszy, zaraz po odbytej akcyi pod Dobrą, pod pozorem ścigania reszty konfederatów wpadł do dóbr Zaremby do Kisiel i te zrabował, nierobiąc krzywdy chłopom, tylko sam dwór, w którym w jednej piwnicy wodą zalanej utaił Zaremba srebra swoje, czterdzieści tysięcy złotych polskich w dziale braterskim szacowane. Te za wyciętym policzkiem jednym Podbielskiemu, komornikowi Nurskiemu, przed rewolucją patronowi trybunalskiemu, a po rozpędzeniu trybunału (jako masz wyżej) komisarzowi Zaremby, pokazane, zabrał Drewicz, oraz wszystkie inne ruchomości kosztowniejsze, i trzody bydła różnego rodzaju. Z czego wszystkiego nic nie nagrodziła Warszawa Zarembie, choć się z nią pojednał, jako będzie niżej w swoje’m miejscu.
Po potyczce pod Dobrą i po drugiej pod Błoniem przegranej, wyżej opisanej, lubo tamta po Dobrskiej zaszła (w cze’m
12*
czytelnika za nieporządek chronologii przepraszam, nieinogąc na kulbace dziejów różnych wodzów porządnie notować, ani też potem szykować ich do porządku, niemając czasu i sposobności), ułomki konfederatów pozostałe tułały się po kraju pod roztnaitymi naczelnikami.
Zaczem generalność preszowska, zatrzymawszy przy sobie pod pozorem obrad Malczewskiego, jako na wodza niesposobnego, przysłała patent Zarembie z tytułem regimentarza generalnego konfederacyów wielkopolskich. Wydała ordynanse do wszystkich korpusów tejże prowincyi, aby się pod komendę Zaremby ściągały.
Zaremba, który niechciał być pod cudzą władzą, gdy odebrał taki patent, a przy nim osobne jak najusilniejsze zalecenie od swego generała Potockiego, aby popierał ile możności konfederacyą sieradzką, wyszedł natychmiast z Szląska. — Zwołał do siebie pod Wieluń konfederacyą sieradzką. Przyciągnęły do niego konfederacye wieluńska, łęczycka, kujawska i ułomki wielkopolskiej, jakoto Sieraszewski regimenłarz, Skórzewski i Miaskowski pułkownicy.
O Zarembie i FutmrsMti.
O tym właśnie czasie Puławski, uganiający się dotąd z Rosgyanami po Litwie i Rusi, przyciągnął pod Koniecpol, dokąd też i Zaremba z swoimi przybył. Tam przez trzy dni obadwa czynili popisy i różne ćwiczenia wojenne ludzi swoich jeden przed drugim. — Puławski namawiał Zarembę, aby się z nim złączył i aby obadwa uderzyli na Drewicza, w kilkaset ludzi w Secyminie, dwie mile od Koniecpola stojącego. — Ale że ci najpryncypalniejsi w całej konfederacji wodzowie, mieli równą władzę od generalności nadaną, przeto niechciał jeden od drugiego komendy być zawisłym. Co się zaś tyczy godności osobistych, Puławski uważał siebie jako marszałka, wyższego gradusem ud regimentarza, którym był Zaremba. — Zaremba % swojej strony uważał siebie jako majora aktualnego w wojsku regularnem, a Puławskiego tylko jak oficera konfederackiego, niżej od najniższego oficera komputowego, choćby jak wysokim był, w konfederacyi chodzącego. — Ani też generalność śmiała kiedy rozstrzygnąć między nimi to pierwszeństwo, na łasce obudwóch powagę swoją zasadzająca. — W równości zaś władzy Zaremba niechciał chodzić z Puławskim, uważając i sądząc u siebie, iż składana zwierzchność nigdy niema skutków pomyślnych. Przeto odłączył się od Puławskiego, pod pozorem, i i w kupie chodząc byliby ciężcy dla kraju. — Tak tedy Drewicz, którego sam Puławski atakować nieśmiał, ani też on Puławskiego, rozumiejąc, że przy nim jest Zaremba, spokojnie odejście obudwóch przetrzymał w Secyminie, skąd cofnął się ku Warszawie, uganiając się po rawskiein i mazowieckiem województwach za drobnemi konfederacyami, które się po kraju bez dependencyi od jakiego wodza włóczyły.
O JPitlnwukiut.
Puławski poszedł pod Częstochowę, którą opanował tym sposobem, jak i Malczewski, to jest pod pretextem nabożeństwa. Ale się lepiej w niej, niż tamten modlił. Bo skoro się do niej w kilkadziesiąt ludzi potrosze wchodzących, przebranych rozmaicie, dostał, natychmiast Paulinom komendę i klucze od fortecy odebrał, ludźmi swymi napełnił, garnizon tamtejszy między swoich podzielił, armaty posporządzal, zgoła co tylko należało do stanu dobrego fortecy, zręcznie się około wszystkiego zwinął. Niedługo po Częstochowie opanował Bobrek, Lanckoronę i Tyniec, miejsca obronne. Wszystko to w krótkim czasie do skutku przywiódł za pomocą inżynierów francuzkich, których się wielu do niego nazbiegało. Zabrał także na przedmieściu krakowskiem pół regimentu Mirowskiego, tam konsy stencyą mającego, gdy Rossyanie w małej kwocie w samym tylko Krakowie będący, przeszkadzać mu do tych wszystkich dzieł niebyli w stanie, i nim się atakować go przysposobili, już go wszędzie do odporu zastali gotowego.
Bronił się Rossyan om Puławski w tych twierdzach mocno, w których go, jakoto w Bobrku, Tyńcu i Lanckoronie często, a zawsze z swoją szkodą napastowali — Bijał się z nimi i w polu, lecz zawsze nieszczęśliwie, osobliwie raz pod Lanckoroną, gdzie zginął Sapieha, krajczyc litewski, młody i piękny kawaler, sadząc przez rów w rejteradzie, spadłszy z konia, końmi stratowany i od kozaków dokłuty, w której potyczce zgiuęło przeszło 500 konfederatów w zabitych, ranionych i w niewolą poimanych. Wszystkie siły niemal swoje obrali Rossy anie na wyrugowanie Puławskiego z miejsc opanowanych wyżej namienionych, lecz nadaremnie; wyjąwszy Częstochowę, której długo atakować nieśmieli, czyli leż chcąc pierwej zdobyć le miejsca, które za słabe poczytane, przez mocny odpór wstyd im czyniły.
Zostawmyż ich i z Puławskim w tych fortecach sławy z przegranych w polu dobrze wetującym, a spojrzyjmy na drugiego wodza, niemniej sławnego, a szczęśliwszego.
O Zarembie.
Zaremba z pod Koniecpola ciągnąc przez ziemię wieluńską, sieradzkie, kaliskie województwa, niemając żadnej przeszkody od Rossyan, zmocnił się wprędce do 2000 przybywająccmi do niego z różnych stron kupami konfederackiemi, po owych nieszczęśliwych bitwach, wyżej opisanych, błąkającemi się po kraju. — Ren, siedzący w Poznaniu, pamiętny klęski odniesionej w Piotrkowie, niemiał fantazyi napastować Zaremby. Więcej się zatrudniał zdzierstwem i rabunkiem obywatelów, konfederacyi sprzyjających, niż gromieniem konfederatów.
Zaremba tedy powoli pomykał się ku województwu poznańskiemu, z wszelkie’m bezpieczeństwem i spokojnością od nieprzyjaciela. Ren zaś pułkownik rozdzielił komendę swoją. Połowę wysiał na stanowisko do miasta Kościana, sześć mil od Poznania leżącego, pod komendą Patkula, podpułkownika; drugą połowę zostawił w Poznaniu pod majorem Langą, sam zaś z małą resztą dragonów swego pułku i kozaków udał się do Drezdenka, miasteczka branbenburskiego, dla czynienia tani jakichci sprawunków dla regimentu swego, który się składał z 600 głów dragonii, pięknie przybranej.
Patkul w Kościanie zasłyszawszy o marszu Zaremby, wysłał podjazdem 80 koni dragonii do Gostynia, miasta, trzema milami marszu Zaremby bliższego, dla dowiedzenia się lepszego, w którą stronę tenże marsz zbliża. Sieraszewski pułkownik i Grabowski rotmistrz, idący lewem skrzydłem korpusu Zaremby, dowiedziawszy się o małej kwocie Rossyan w Gostyniu, wpadli na nich do dnia, ubili kiłku, zabrali żywcem 18, reszta uciekła do Kościana. O której to akcyi czyli przez niedbalstwo Sieraszewskiego, czyli też przez leniwych posłańców, nieodebrał Zaremba raportu aż w kilka dni. Dla tego niewiedząc, ie się Rossyanie znajdują w Kościanie, a wiedząc, że tylko są w Poznaniu w małej liczbie, umyślił całą siłą swoją podstąpić pod Poznań, zatrzymać w nim Rossyan udawaniem ataku, tymczasem zaś rozesłać exaktorów do wybrania podatku pogłównego i hiberay, tudzież coby się znalazło na komorach celnych pieniędzy, i to zrobiwszy wrócić się w województwo sieradzkie, aby takiem majaczeniem zwłóczyć czas do pomocy zagranicznej potencyi, którą generalność konfederatom blisko nastąpić mającą obiecywała. Lecz los zdarzył mu potyczkę szczęśliwą niespodzianie.
Gdy Zaremba znajdował się w Xiążu, miasteczku położonein nad rzeką Wartą, mil sześć od Poznania odległem, a cztery od Kościana, przyjaciele rossyjscy dali znać Patkulowi, a ten znowu Landze majorowi w Poznaniu, że Zaremba w pięć tysięcy wiesza się nad rzeką Wartą w zamyśle ubieźenia Poznania, aby się tedy Langa miał na ostrożności, lubo Zaremba całej summy swojej komendy niemiał nad dwa tysiące, i tej na trzy kolumny podzielonej. — Zaremba, przenocowawszy w Xiąźu, udał się w bok lewy od traktu poznańskiego pod miasto Kościan, pod którem w pobliźszych wioskach dywizyom swoim kazał się rozłożyć. Dywizye tedy, zmierzając każda do swego stanowiska, rozdzieliły się na kilkanaście traktów i postępowały dużym półcyrkułem, mając przed sobą Kościan. Patkul odbierając od szpiegów i obywatelów z różnych miejsc wiadomości o konfederatach z sobą się niezgadzające, dla lepszej wiadomości, czy to był marsz całego korpusu Zaremby, czy tylko część jakowa, łudząca i ukrywająca zamiar ku Poznaniowi, którym sobie nabił głowę, wysłał kozaków 40 koni z ordynansem, aby póty docierali, póki się z konfederatami nieobaczą. Kozacy pędem biegnąc, w wsi Rombin zwanej, o półtory mili od Kościana odległej, wpadli na konfederacyą kujawską, nad 80 głów nieliczniejszą, przed Zarembą w przedniej straży idącą. Tam dawszy wzajemnie do siebie ognia z karabinków (jak zwyczajnie bywać zwykło w nagłem zdarzeniu), ubiwszy Kujawianom trębacza i straciwszy z pomiędzy siebie jednego kozaka, pobiegli do Kościana, Kujawianie do Zaremby za nimi ciągnącego, który jechał za wojskiem kolaską z pułkownikiem Skórzewskim. Za odebraną wiadomością o kozakach, przesiedli się na konie. — Zaremba miał przy sobie do tysiąca ludzi, inne dywizye szły bokami opodal jego korpusu. Skoro minął wieś Rombin, uszykował się we dwie linie i tak czyste’m polem postępował wolnym krokiem. — Patkul, gdy się dowiedział od kozaków, że się z konfederatami potkali w Rombinie, mając zawsze w myśli.
ze Zaremba całą siłą zmierza ku Poznaniowi, a ku Kościanowi wysłał tylko mały podjazd dla utajenia głównego celu, wyprawił przeciw konfederatom 200 koni dragonii z owymi kozakami pod komendą rotmistrza Olszowa, który upewnił Patkula, ii jeżeli znajdzie konfederatów, pobije ich, rozpędzi i niemało żywcem przyprowadzi. Dla tego Patkul, zaufany w obietnicy Olszowa, kazał robić dyby na przyszłych niewolników konfederackich i uprzątać więzienia. Sam zaś, mając u siebie gościem ksiąźęcia Antoniego Sułkowskiego, siadł z nim do stołu, przy którym za zdrowie Zaremby szyderskim sposobem spełniał kielichy; niewiedząc, że go od nich wkrótce zaboli głowa.
Olszow, żeby się nieminął z konfederatami, wysłał kozaków innym traktem ku Rombinowi, a sam innym w tęź stronę cjągnął.
O gi0t(fc*ce Zaremby jmmI MŁaśelanem.
Gdy Zaremba postrzegł z daleka marszerujących naprzeciw siebie Rossyan, którzy się za zobaczeniem wzajemnem konfederatów we dwie linie uszykowali, zatrzymał swoich w marszu, wybrał z różnych dywizyj 200 koni pod komendą Bartłomieja Zbierzchowskiego, podkomorzyca czerskiego, rotmistrza od huzarów, — których 50 koni wtenczas Zaremba miał przy sobie jako straż osobistą, — kazał mu o czworo staj postępować przeciw Rossyanom, sam zaś z resztą korpusu za nim zwolna ciągnął. Skoro się zeszły partye na strzelenie z karabina, dały do siebie ognia z koni, od którego z obojej strony żaden niezgiiiął. Po wystrzeleniu uderzyli Rossyanie na konfederatów z pałaszem w ręku i od razu ich złamali. Poczęli konfederaci uciekać ku swoim, i z nimi Zbierzchowski rotmistrz z uciętą szablą, co obaczywszy linie korpusowe od Zaremby prowadzone, pierzchnęły także. Uciekali więc wszyscy, niosąc z sobą Zarembę, jak jaka nawałnica, wołając co gardła: »stójcie, stójcie, nieuciekajcie.’« stemwszystkiem wraz z drugimi »stójęie! stójcie!« wołającymi a uciekającymi, uciekając. Byłby rotmistrz Olszow sprawdził obietnicę daną Patkulowi w zniesieniu konfederatów, gdyby nowa okoliczność szyków jego niepomieszała.
Dywizye poboczne, na swoje stanowiska ciągnące, usłyszawszy pierwszy ów wystrzał w Rombinie, poczęły się wracać do tego miejsca, z którego huk usłyszały, i właśnie wtenczas nadbiegły w tył Rossyanom, kiedy się ci za złamaną przednią ową strażą pod Zbierzchowskim uganiali. Wpadli tedy na nich z impetem i krzykiem: najpierwszy Grabowski, rotmistrz wielkopolski i Załuskowski, porucznik sieradzki, wodzący dywizyą Bogusławskiego, rotmistrza, exakcyami zatrudnionego. Obejrzawszy się na ten głos nowy uciekający dopiero konfederaci, obrócili się i uderzyli na Rossyan, tylną napaścią zmieszanych. Toż dopiero z obu stron wziąwszy ich na opiekę szablami, tak się szybko z nimi uwinęli, że niewyszło godziny czasu, znieśli całą dywizyą Olszowa. Legło na placu Rossyan 141, w niewolą dostało się całych i pokaleczonych 46 i rotmistrz Olszow, pod którym uchodzącym, chłopem dużym i tłustym, ulgnął koń w błocie. Uszło zdrowych do Kościana dragonów 13. — Kozacy przybiegłszy z swojego traktu, ujrzawszy z daleka otoczonych swoich, niewdali się w bitwę; lecz pędem uciekając nieoparli się aź w Poznaniu, gdzie swoich wielkiej trwogi nabawili. ~ Patkul, obaczywszy z miasta porażkę swoich, wyszedł coprędzej z piechotą i armatą na przedmieście, na którein wstrzymał konfederatów ogniem ręcznym i armatnim, tuż za swoimi niedobitkami pędzących. — Poczęli się tedy wzajemnie z za chałup i wiatraków ścigać kulami, z których jedna z sztućca ugodziła Patkula po krzyżach, ledwo w półroku z tego razu wyleczonego. Rossyjska zaś kuła armatnia, do upatrzonego Zaremby wypuszczona, przeszła między głową jego i głową Marcina Zaremby, imiennika, lecz inszego herbu, któremu po huzarsku się strojącemu zerwała kołpak z głowy, bez większego szwanku, jednak ku ziemi go pochyliwszy. Zaremba rcgimentarz na ten trafunek rzekł: »o! taki k... nieumie strzclać.« Jednakże nieczekając poprawy, umknął się z tego miejsca.
Konfederatów w potyczce ręcznej zginęło sześciu, od kul pod wiatrakami padło pięciu, wszystkich jedenastu: dwunasty Iwański, oboźny konfederacki, człowiek niegdyś majętny i szanowny, adjutantem pierwszym u Józefa Potockiego, hetmana wielkiego koronnego będący, za spódniczkę nowo-modną, hetmanowej młodej i pięknej podarowaną, u męża starca w podejrzenie z tej myśli wpadłszy, dysgracyowany i niegrzecznie oddalony; potem przez różne awantury do biednego stanu przyprowadzony, naostatku szukając szczęścia w rewolucyi krajowej, k, ulg karabinową stojąc na skrydle z nieprzyjaznego sobie świata zgładzony. Ranionych było 25.
Zapaleni szczęściem zdarzonem konfederaci, chcieli atakować miasto, które zaszedłszy z drugiej strony, od Rossyan na to przedmieście, skąd przyszli konfederaci wysypanych, wolnej, ile z pomocą mieszczan, skrytemi ścieszkami wprowadzić konfederatów chcących, łatwoby byli opanować mogli i do nogi Rossyan wytępić.
Ale Zaremba (z cze’m się potem wydał) dowiedziawszy się, że się w Kościanie znajduje Antoni Sułkowski, wyżej wspomniony, 13, 000 czerwonych złotych jemu dłużny, srebra i klejnoty przez Rena pułkownika siostrze swojej Sapieźyny, wojewodziny smoleńskiej, za przychylność ku konfederatom męża jej zrabowane, a za rozkazem imperatorowej rossyjskiej Katarzyny II. oddane odwożący, obawiając się, aby swego czasu (na który zawsze jedne’m okiem patrzał) tych srebr i klejnotów swemi pieniędzmi nieprzypłacił, gdyby za dobyciem Kościana od konfederatów rozerwane zostały: kazał z placu bitwy ustąpić, udając, iż samą jazdą, szablą i karabinkami tylko uzbrojoną, bez armat, dobywać miasta murem opasanego, jest hazard niebezpieczny: że mieszczanom podejmującym się przewodnictwa ufać niemożna: iż dosyć jest na tein, co się udało ludziom w rzemiośle wojennem niewyćwiczonym, i niedawno na samo wejrzenie w oczy nieprzyjacielowi pierzchającym: że Rossyanie mogliby przybiedz na sukurs i szturmującym lub uganiającym się za zdobyczą wsiadłszy na karki, odbić za swoje; coby i nabyte serce nadal i sławę konfederatom straciło.
O Zarembie po potyczce pod Kościanem.
Pod takiemi tedy pozorami, a w samej rzeczy uważając na swój interes Zaremba, odciągnął od Kościana i poszedł ciągłym marszem aż do Zdunów, miasta na pograniczu szląskiem w województwie kaliskiem leżącego, mil 8 od Kościana odległego. — Konfederacya łęczycka, najdalsze stanowisko od miejsca potyczki naznaczone mając, niezdążyła do sprawy: przyszła już po wszystkiemu, o co się żalił stary jej regimentarz Prądzyński przed Zarembą, w rewolucyach między Augustem III. i Leszczyńskim w partyi jego szkodliwy Sasom żołnierz: że mii szczęście w tej okazy i niepozwoliło zaprawić Lęczycanów na Hossyanach. Tom przydał, abym strącił próżną chlubę niektórych obywatel ów tego województwa, którą zdarzyło mi się słyszeć kilka razy z pokrzywdzeniem sławy Zaremby. Acz i temu z potyczki kościańskiej nie tak wielką sławę, jak wielkie szczęście przyznać należy: że w większej nierównie sile od garstki Rossyan złamany i uciekający z początku, naostatku pobił i wygrał. — Ten przypadek ucieczki początkowej wzięli Rossyanie za fortel wojenny, i co było przygodą nieszczęśliwą, osądzono za skutek rozumu. Zaremba też słysząc i od obywatelów i od nieprzyjaciół takie mniemanie, niechciał wyznaniem prawdy kazić sławy swojej, do sprawienia obawy nieprzyjacielowi potrzebnej.
Rossyanie po odejściu konfederatów zapakowali się w Kościanie jak najlepiej. Tożsamo uęzynili i w Poznaniu. Nieprzysłali niedobitkom kościańskim sukursu, aź w pięć dni: gdy wprzód szpiegami opędzili cały powiat kościański i upewnieni zostali: że nigdzie blisko niemąsz Zaremby.
Lubo się Rossyanie z niewolnikami konfederackimi aź dotąd bardzo źle obchodzili, on jednak łaskawie postępował z Rossyanami, w niewolą pod Gostyniem i pod Kościanem zabranymi. Dawał im na stanowiskach wszelkie wygody, ranionym opatrzenie i podwody. Rotmistrza zaś Olszowa zawsze tuż przy sobie sadzał u stołu, kolaską go swoją woził i wszelki respekt dla niego pokazywał. Czem tak ujął Rossyan, że odtąd łagodniej się z konfederatami z którejkolwiek partyi poimanymi obchodzili. Prostych zołdatów Rossyan odesłał do fortecy Częstochowy do Puławskiego, gdzie byli trzymani aż do końca rewolucyi: ponieważ Puławski niechciał oddać Rossyan, aźby jego jeńcy, w różnych potyczkach zabrani, oddani byli. Rotmistrza zaś Olszowa trzymał Zaremba przy sobie blisko sześciu niedziel: za którego, pod konwojem konfederackim odesłanego do Poznania, wydał Ren czterech rotmistrzów z konfederacyi wielkopolskiej, między którymi znajdował się rotmistrz sieradzki Dobrzelewski, ten sam, który w akcyi piotrkowskiej przebrał się (jak masz wyżej) za stróża; odtąd niebędący w obozie, lecz tylko chodzący po exakcyi, i przy tej robocie schwytany.
Zaremba, niemający nigdy chęci do upadłej walczyć z Rossyanami, zostawił dla uważania tychże Sieraszewskiego regimentarza w Poznańskiem, z częścią konfederacyi wielkopolskiej.
Sam zaś z resztą komend wyszedłszy z Zdunów, wieszał się kilka niedziel około Piotrkowa i Częstochowy, pod którcini miastami miał dobra swoje, ochraniając je tym sposobem od cudzych komend nawiedzili.
O buncie Malczewskiego.
W czasie którym Morawski, wytrzepawszy się z biedy, w niewoli rossyjskiej ucierpianej, przyciągnął do Zaremby w kilkanaście koni, ludzko od niego przyjęty. — W tym także czasie powrócił Malczewski od generalności z Preszowa, nieuwiadouiiony od niej, że komenda generalna nad całą partyą wielkopolską oddana jest Zarembie. Więc gdy po pierwszych komplementach, jak bywać zwykło na przywitaniu, dowiedział się z ust Zaremby sekretu od generalności przed nim utajonego, i z patentu komunikowanego sobie upewnił się o prawdzie przeniesionej władzy z siebie na Zarembę; uznając, iżby w obozie Zaremby nic nieznaczył, tylko tytularnego marszałka, w kilka dni po przybyciu swojern pożegnał się z nim i odjechał, udając, że ponieważ niema nic do czynienia w wojsku, chce osieść w jakim kącie za granicą spokojnym, od Rossyan bezpiecznym. To zaś była tylko obłuda: bo Malczewski bolejąc nad wydartą sobie władzą nad wojskiem, dającą oraz panowanie nad krajem miłe i pożyteczne, namówił się z Morawskim, że skoro tylko oddali się od Zarehiby, natychmiast odda mu zupełną władzę nad wojskiem, jako marszałek żadnym aktem publicznym nieskasowany, od obywatelów obrany; sobie zaś tylko zostawi powagę pierwszą i rząd interesów politycznych. »Tak tedy mój Morasiu (przekładał Malczewski Morawskiemu), tylko mnie kochaj i bądź ze mną: będziemy sobie chodzić swobodnie po kraju, aż do szczęśliwszej pory wkrótce nadejść mającej zagranicznej (niewiedzieć skąd) pomocy. Znasz moje rządy, jak nie są pędzące do zguby; jak dobrym kawalerom niekrępuję ich przemysłu i szczęścia żadncini ordynansami; jak hojnie nagradzam rycerskie prace: nie tak jak Zaremba chłodno i głodno trzymając wojsko swoje: którego stan twój biedny nieporuszył da wsparcia cię by najmniejszego z swojej szkatuły.“
Temi perswazyami odurzony Morawski, bez tego żadnej zwierzchności istotnej nad sobą niecicrpiący, po odejściu Malczewskiego w kilka dni upraszał Zaremby, aby dla zrekrutowania pułku rozproszonego pozwolił mu czynić werbunki i wybierać podatki bez depcndencyi od Sieraszewskiego regimentarza i bez żadne’j od kogożkolwiek przeszkody, jako liieiii a jacy jeszcze i zdrowia i sił do podnoszenia służby i trudów obozowych. — Zaremba niczego mniej niespodziewający się, jak takiego frantostwa po Morawskim, dał mu żądany ordynans na werbunek wolny i wybieranie podatków bez wszelkiej czyjej przeszkody.
Morawski z otrzymanym takim ordynansem udał się prosto za Malczewskim. Poszli tedy obadwa w województwo poznańskie, gdzie zaraz Malczewski zaufany w dawną waleczność Morawskiego, rozpisał ordynanse do wszystkich oficerów wielkopolskich, gdziekolwiek się znajdujących, aby pod utratą szarży i życia z swojemi rotami do obozu jego stawali. — Te ordynanse najpierwej poszły do Sieraszewskiego regimentarza, który z nich jeden egzemplarz natychmiast posłał Zarembie. Wielu rotmistrzów, lubiących deboszowanie, a którym, pod Zarembą skąpo i z trudnością płaconym wątku na to niestawało, przeniosło się cichaczem do Malczewskiego, tak że wkrótce zwabił do siebie ze 3()0 koni. Zaremba odpisał Sieraszewskiemu, aby się miał w pogotowiu i zbliżał ku niemu. Sam zaś z komendami przy sobie będącemi z pod starej Częstochowy, gdzie się natenczas znajdował, ruszył ku Wielkiej-Polsce. W Gostyniu, mieście siedm mil od Poznania leżące’m, złączył się z Sieraszewskim.
Tam go doszedł od Puławskiego list, donoszący: że Rossyanie pozbierawszy się z różnych miejsc, w 5000 ciągną pod Częstochowę w celu dobycia jej. Prosił Zaremby, ażeby się daleko od fortecy nieusuwał, dla dania odsieczy w czasie szturmu. Zaremba czyli z niechęci, która zawsze wydawała się w nim do łączenia się z Puławskim, czyli nieufając siłom swoim, czyli też niechcąc się bardzo narażać Rossyanom, mimo wszelkie nalegania oficerów swoich, aby się wrócił pod Częstochowę, odpisał Puławskiemu: iż musi wprzód uśmierzyć bunt Malczewskiego, jako siły jego rozrywający i wydzierający mu posłuszeństwo wojska, bez którego miasto zręcznej pomocy, mógłby zostać pobitym i rozproszonym.
Tak tedy pociągnął ku Malczewskiemu. Dla uczynienia jednak Rossyanom jakiegożkolwiek roztargnienia, porozsyłał palety na kilka traktów do Częstochowy prowadzących, aby dla wojska jego, wprędce nadejść mającego, były gotowe furaże i prowianty.
Malczewski z swoją partyą znajdował się natenczas w Buku, miasteczku biskupa poznańskiego, o trzy mile w bok Poznania leżącem. Partya jego na odgłos marszu Zaremby szumiała winem hojnem, ii Malczewskiego nieodstąpią i zabrać się niedadzą, których junakieryą pokrzepiony Malczewski, wyszedł z miasta w pole, chcąc w takiej postawie dowodzić prawa swego do komendy nad konfederacyą wielkopolską. Lecz gdy Zaremba, nierównie większą partyą mający, natarł żywo na garstkę Malczewskiego, i otoczywszy ją dokoła, począł wołać: »albo się poddajcie, albo was wszystkich w pień wytnę!« opuścili natychmiast ręce. Zaremba profitując z ich zatrwożenia, kazał nagle swoim zmieszać się z nimi. Dopiero kazał wziąć w areszt najpierwej Malczewskiego, toż potem oficerów wszystkich, zacząwszy od Morawskiego, powsadzać w kajdany, łańcuszki i dyby, w których więzach potrzymawszy ich do trzeciego dnia, na instancyą oficerów statecznie pod jego posłuszeństwem trwających, zmówiwszy się wprzód z nimi sekretnie na taką instancyą, powypuszczał z aresztu, i za odebranem słowem honoru dalsze’j wierności, do swoich dywizyj poprzywracał. Jednego Malczewskiego trzymał dłużej w politycznym areszcie, wodząc go przy sobie bez szabli między dwoina przydanymi oficerami, którego wstydu niemogąc wytrzymać Malczewski, prosił Zaremby, aby mu jechać do domu pozwolił. Na co Zaremba chętnie pozwolił: przydawszy mu jakoby dla asystencyi i bezpieczeństwa chorągiew komputową przedniej straży, konsystującą w „Warcie, która zaraz od podniesienia przez obywatelów konfederacyi sieradzkiej na jej stronę przeszła. W samej zaś rzeczy ta chorągiew miała mieć na pilnej baczności postępki Malczewskiego, aby nowych jakich rozruchów niewszczął.
Malczewski, odszedłszy od Zaremby, a przecie pod jego strażą być się widzący, gdy go ta ostatnia nadzieja postawienia na pierwszych nogach władzy swojej upadłej tak szpetnie omyliła, udał się do Sulmierzyc, miasteczka na granicy szląskiej leżącego, gdzie zostawiwszy pomienioną chorągiew, przeniósł się do Sztramburga, miasta szląskiego; skąd się więcej do Polski niepokazał, aż do skończenia konfederacyi. Chorągiew zaś jemu przydana, niemająe więcej komu asystować, powróciła do Zaremby, który od Buku poszedł pod Poznań, majacząc umyślnie i zwłócząc czas, ażby się obleźenie Częstochowy skończyło. Dla tego udawał, że będzie atakował Poznań, końcem rozerwania siły nieprzyjacielskiej, Częstochowę opasującej. Lecz Rossyanie więcej sobie ważyli zdobycie jednej Częstochowy, niż stratę dziesięciu miast innych, które z rąk konfederackich odzyskać piechotą i armatą, ile nieufortylikowaner każdego czasu bardzo łatwo mogli. Dla tego losowi oddawszy Poznań, obleźenie Częstochowy żywo popierali; o czem będzie niżej.
O Zarembie pod M*m*nanietn.
Gdy stanął Zaremba w Stęszewie, miasteczku mil dwie od Poznania, przysłał do niego Ren trębacza z biletem, proszącym o paszport: za którym mogliby bezpiecznie dwaj panowie połscy, Gurowski marszałek litewski i Mielźyński kasztelan poznański, znajdujący się w Poznaniu, z żoną jego, to jest pułkownikową Renową, w asystencyi kilku oficerów rossyjsluch, oddać mu wizytę, dla przełożenia niektórych okoliczności, rozmysłu godnych, nimby przystąpił do szturmu. Zaremba posłał mu żądany paszport, za którym przyjechała do obozu Zaremby Renowa pułkownikowa z Radolińską podkomorzycową wschowską i czterema oficerami, między którymi znajdował się rotmistrz Olszow, niedawno z niewoli konfederackiej uwolniony. Panowie polscy, choć byli w paszporcie wyrażeni, nieprzyjechali: obawiając się, aby ich Zaremba jako partyzantów rossyjskich nieprzytrzymał.
Co tylko może kobiecy rozum (przyznać zaś potrzeba, że się pokazał niepospolity i z wymową równą), dokazywał w Renowej, aby mogła wyperswadować Zarembie odstąpienie od Poznania. Przeciwnie Zaremba przy wszelkie’j grzeczności, jaka się damie dystyngwowanej należy, i na jakiej mu nieschodziło, odpowiadał, iż zamysłu swego nieodmieni, i że spodziewa się najdalej trzech dni mieć w ręku Poznań. Sztuczna kobieta chcąc wyczerpnąć z Zaremby, kiedy do szturmu przystąpi, prosiła go, aby przynajmniej tej nocy (w której się do niego fatygowała) pozwolił jej wywczasować się, dla lepszego przyjęcia go, jeżeliby fortuna wojenna wniosła go do Poznania. Zaremba dał jej słowo, iż tej nocy niebędzie dla jej wczasu atakował Poznania; ale niedotrzymał, jako masz niźe’j.
— Podczas, gdy się Renowa z Zarembą targowała o Poznań, oficerowie rossyjscy witali się z oficerami konfederackimi, brat zabrat przypominali sobie potyczki, w której był który, jedli różne fraszki i pili różne trunki, których suto przywieźli z sobą z Poznania.
Zaczęta przed wieczorem, blisko dwóch godzin w noc ciemną trwała wizyta Renowej, w obecności wszystkiego sztabu konfederackiego. Zaremba sadząc się na największą dla Renowej grzeczność, na odejściu pocałował ją w rękę i wszystkim oficerom przytomnym, takież pocałowanie, chętnie wypełnione jako damie urodziwej, zarekomendował.
Niewskórawszy nic więcej Renowa w negocyacyi swoje’j, odjechała szczerze czy też zmyślonie smutna, pod konwojem konfederackim aż do ostatnich pikiet, gdzie na nię czekał rossyjski konwoj.
Zaremba w kilka godzin po odjeździe Renowej wyprawił Morawskiego pułkownika w 300 koni, z rozkazem, aby całą noc aż do świtania alarmował Poznań: w czem słowa danego Renowej niedotrzymał, i do podobnegoź niedotrzymania Renowi w czasie obleżenia zły z siebie przykład dał. Działo się to w zimie. Noc ta była bardzo ciemna, dla czego Rossyanie rozumieli, że Zaremba z całą partyą swoją podstąpił: przeto jak najmocniej się z murów odstrzeliwali. Morawski sam jeden tylko między wszystkimi szczęśliwie zdrowymi dostał od kuli karabinowej postrzał w udo, i na te’m się alarmowanie jego skończyło.
Nazajutrz Zaremba w większej kwocie powtórzył alarmowanie. Trzeciego dnia sam z całą siłą swoją podstąpił pod Poznań, opasał go z trzech stron (bo czwarta od Kobylopola dla mostu dawniej przez konfederatów zepsutego na rzece „Warcie przystępną niebyła), sam się ulokował z główniejszą siłą na przedmieściu Sgo Wojciecha. Konfederacyi wieluńskiej i kujawskiej, małoco większą liczbę nad dwóchsetną wynoszącym, dostało się przedmieście Waliszewo czyli Chwaliszewo zwane, na które przyciągnąwszy, podtarli aż do mostu na rzece Warcie, dzielącej miasto od tegoż przedmieścia. Widząc zaś most podniesiony, powchodzili do domów dla ogrzania się od zimna przeraźliwego. Postrzegłszy taką nieostrożność Rossyanie, uczynili wycieczkę, ubili konfederatów jedenastu, a między nimi Lajszewskiego, porucznika wieluńskiego w wojsku zaś komputowem towarzysza pancernego chorągwi królewskiej, człowieka majętnego. W niewolą zagarnęli dwudziestu i kilkanaście koni. Byliby konfederatom większą dali plagę, gdyby był Wawrzyniec Potocki, w odwodzie za nimi idący, na sukurs nieprzypadł, i ubiwszy kilku kozaków łapaniem koni zatrudnionych, nazad do miasta niewparował. — Ten Potocki, herbu Szeliga, Wielkopolanin, towarzysz pancerny w tytule regimentarza łęczyckiego, którym istotnie niebył, od początku konfederacyi barskiej chodził przy Puławskim, dla jakiegoś zaś nieukontentowania, z kilkadziesiąt koni przyszedł do Zaremby, i przy nim się wieszał nakształt wolontera, a ż póki niezginął, jako będzie niżej.
Zaremba po opasaniu miasta, kazał do niego strzelać z dwóch armat polowych, które miał przy sobie, i z ręczne’j strzelby, na co takimźe sposobem odpowiadali Rossyanie do snującydi się pomiędzy budynkami konfederatów. Tak tedy drażniły się obiedwle strony przez dzień cały z małą z strony rossyjskiej, z żadną z strony konfederackie’j szkodą. Noc dana niepotrzebnie spoczynkowi. — Nazajutrz Zaremba kazał naspędzać pod miasto kilkaset chłopów z siekierami. Poszykował ich i konfederatów do każdej bramy i do miejsc słabszych, jakoby już zapewne miał szturm przypuścić. Co widząc Ren, przysłał do niego oficera z trębaczem, prosząc o trzy dni frysztu, aźby mógł odebrać z Warszawy rezolucyą, co ma czynić. Zaremba wstrzymał swoje zmyślone szturmy. Ustało natychmiast z obu stron strzelanie, ogłoszono do trzech dni parol, czyli zawieszenie broni. — Ren z kilką oficerami przyszedł do kwateiy Zaremby. Tam długo z sobą rozmawiali, raz po polsku, drugi raz po francuzku. Przekładał Ren Zarembie, iż jeżeli się będzie wdzierał do miasta, tedy najpierwej kancelaryą z księgami ziemskiemi spali: a potem, choćby Zaremba wszedł do miasta (o czćm bardzo wątpi), on ma jeszcze odwód mocny do kolegium jezuickiego, murem jak zamek mocny opasanego, wktórem będzie się do upadłéj bronił: że Zaremba byłby swego czasu obywatelom w odpowiedzi za spalenie ksiąg i ruinę miasta: że szturm bez machin potrzebnych, przez ludzi niemal z gołemi rękami popierany i z tyłu artyleiyą niesekundowany, jest bardzo niepewny i może wiele kosztować: że naostatku przez niepomyślny los może stracić reputacyę dobrego wojownika, nabytą w polu. — Zaremba na te wszystkie remonstracye głuchym się czyniąc, przekładał nawzajem Renowi: iż w tak małej liczbie, jaką ma, a jaka jemu jest dobrze wiadoma, w mieście tak obszernem długo bronić się niemoże: że tylko ochrona ludzi jedynie wstrzymuje gO (mówił Zaremba) od opanowania miasta szturmem, w wielu punktach rozwalinami starych murów opasanego: że odłożywszy na stronę tę uwagę, może tak szybko ze wszystkich stron opanować miasto, ii Renowi nieprzyjdzie ani do spalenia kancelaryi, ani do retyrady w kolegium jezuickie: gdyby zaś dla punktu honoru, w bronieniu się do upadłej założonym, stracił wszystko, nieuszedłby nagany: iż mogąc się salwować przez uczciwą kapitulacją (którą mu Zaremba ofiarował z wolnem przepuszczeniem aż do Warszawy i z wojskoweini honorami), podał ludzi swoich na rzeź dobrowolną, opierając się bez konsekwencyi w małej garstce swoich nierównie większej sile nieprzyjaciela, tylko drżącego do ataku. — Po tej rozmowie obadwaj wodzowie, niezwyciężeni racyami wzajemnemi, rozstali się, myśląc, jakby jeden drugiego usiłowanie pozbawił skutku. — Ren wygnał z Poznania wiele ludzi próżnych, takie po połowie z każdego klasztoru zakonników i panny świeckie w klasztorach będące, jakoteż w mieście rozrywkami i swawolą bawiące się, ażeby żywność zrewidowana w każdym domu i spisana, — za umniejszeniem gąb dłużej dla wojska wystarczyła, jeżeliby potrwało obleżenie, którego obawiając się nieladajako, kazał narobić niezmierną moc kolek żelaznych czworokończastych, któremi zasiawszy ulice, gdyby tego potrzeba było, mógłby wstrzymać impet wpadających do miasta konfederatów, kaleczących sobie nogi o też kolki i utykających na głowy, a tem samem dającym czas Rossyanom pożądanego rejterowania się do jezuickiego kolegium. — Nazajutrz kazał spalić przedmieście od wielkiego mostu od konfederatów nieopanowane, z przyczyny (jako lękliwy, albo na wszystkie strony ostrożny), ieby konfederaci, przeprawieni nocą na statkach przez rzekę, niewdarli się na toż przedmieście i sił jego za szczupłych nierozerwali, gdyż niemiał więcej nad 400. Gdy się zaczęło wspomnione przedmieście palić, oficerowie konfederaccy z drugiego przedmieścia rzeką oddzielonego poglądając na podnoszący się płomień, poczęli wołać na Zarembę: »oto Ren afrontuje konfederacyą; oto oczywiście wyzywa nas do bitwy, gdy niedotrzymuje parolu; a choćby szturm formalny zdawał się być ażardowny, to samem alarmowaniem noc i dzień Rossyan moźnaby opanować Poznań, gubiąc ich potroszc na upatrzoną i trapiąc niewczasem.“ — Jakoż pierwszego dnia konfederaci podkradując się z za budynków i biorąc na oko, z sztućców ubili onych 15, jako uwiadomili o tem mieszczanie. — Zaremba na to naleganie wojska swego posłał do Rena oficera z trębaczem, dopytując się, co ma znaczyć w czasie parolu krok nieprzyjacielski, palenie przedmieścia. Ren odpowiedział, że to jest przypadek. Zaremba, jakoby niepoznając przyczyny ognia, przestał na tej odpowiedzi. A lubo mu oficerowie palcem skazywali kozaków, biegających na koniach z pochodniami i podpalających budynki, niechciał na to patrzeć, odpowiadając: „trzeba dotrzymać parolu.“ — Tak tedy spalone zostało całe przedmieście w oczach konfederatów, któremu na ratunek dla zepsutego mostu i innego przystępu niemającemu przybyć lyemogli.
Zaremba po wyjściu parolu zaczął znowu z trzech stron strzelać do miasta. Ren natychmiast przysłał do niego, prosząc jeszcze o dwa dni parolu. Zaremba, niemający nigdy intencyi dobycia Poznania, tylko zwłócząc czas sukursowania Częstochowy, chętnie na to przystał.
Skoro zaś doszła go wiadomość, ii Rossyanie od Częstochowy odstąpili, posiał do Rena z propozycyą: iż na prośby obywatelów, obawiających się rabunku, gotów jest odstąpić, byle mu Ren wydał wszystkich konfederatów z różnych potyczek zabranych, w niewoli u niego będących i odesłał podatki zaległe u miasta od ostatnich kwitów konfederackich. — Ponieważ te propozycye nic Rena niekosztowały, natychmiast przystał na nie, życząc sobie z duszy pozbyć nieprzyjaciela z oczu, któiy go samym niewczasem mordował i strachem przerażał. Kazał coprędzej złożyć miastu podatki i odnieść Zarembie. Toż naździerawszy z rzemieślników czapek, bótów, pasów i żupanów, okrył niemi więźniów konfederackich, tylko w koszulach i spodniach parcianych w piwnicach trzymanych, i tak przystroiwszy w liczbie 95 odesłał Zarembie:
Z nieukontentowaniem wielkiem wojska swego i chłopstwa, na rabunek miasta wielki apetyt mającego, odciągnął Zaremba od Poznania, puściwszy ogłoś, że przejął bilet od komendanta toruńskiego do Rena pisany, że mu idzie na odsiecz. — Przyszło prawda coś Rossyan z Torunia do Poznania, ale bardzo mało i dopiero w kilka dni po odciągnieniu Zaremby.
Dobrze uczynił Zaremba, że miasta Poznania szturmem niedobywał. Tym sposobem zdobyte miasto byłoby zapewne od chłopstwa i konfederatów nieutrzymanych zrabowane, a od Rossyan spalone, której szkody dla kraju z ruiny miasta po Warszawie w prowincyi wielkopolskie’) najpryncypalniejszego, nienagrodziłaby garstka Rossyan, chociażby co do jednego wyduszonych, i co staćby się było niemogło bez znacznej zguby konfederatów i chłopstwa, aniby mogło wyjść na pochwałę Zarembie dzieło własnej ojczyznie arcy szkodliwe. Lecz źle uczynił, że zaczętego strzelania nieciągnął, którera znużonego nieprzyjaciela umniejszając, mógłby był do poddania się i wyjścia z miasta przymusić, miasto spokojnie bez szkody odebrać, a jako nie punkt wojny, ani nie fortecę w swoim stanie opuścić i z chwałą niesukursowanie Częstochowy przed publicznością oczyścić: miasto czego, gnuśnie leżąc pod Poznaniem, zabawiając się pijaństwem, wdając się w konszachty z nieprzyjacielem, patrząc zimną krwią na podniecone od nieprzyjaciela płomienie, oczernił sławę swoją i w słuszną obojętnego, ledwo że nie zdrajcy, u publiczności, a najbardziej u Puławskiego wpadł suspicyą. — Po odciągnieniu Zaremby, w kilka dni Ren resztę wszystkich przedmieściów dokoła miasta spalił: ażeby konfederaci niemogli się tak blisko jak pierwej pod mury podsuwać, jeżeliby się im drugi raz atakować Poznań zachciało.
O flfolw Ct«*<MJkmey.
Gdy Zaremba zatrudniał się ściganiem i uskramianiem Malczewskiego, tudzież komedyą graną pod Poznaniem, Rossyanie tymczasem szturm za szturmem dd Częstochowy przypuszczali, jako się da widzieć niżej.
Naradzano się w Warszawie, czy mają, czy hiemają kusić się o Częstochowę, kiedy słabszych twierdz Lanckorony, Bobrka i Tyńca konfederatom wydrzeć dotąd niemogli. Órewicz pułkownik, między innymi oficerami rośsyjskimi, przeciw konfederatom walczącymi, najbieglejszy w sztuce wojennej,, oświadczył Wejmarowi, generalnemu komendantowi wojsk rossyjskich w, Polsce będących, iż byle jemu zdana była dyspozycya tego dzieła, tedy za trzy godziny najwięcej dobędzie tego kurnika: mniemając takiem imieniem, urągającem Częstochowę. Zdano tedy ua niego dyrekcyą całą ataku, który ułożywszy u siebie za nieomylnie pomyślny, skoro wyszedł z Warszawy, posprowadzał z Berlina juwelerów i złotników do tasowania klejnotów i srebr częstochowskich, jakby je już miał w ręku. Nim przystąpił pod fortecę, o kilka dni jeszcze będąc, tentował Puławskiego, aby dobrym sposobem poddał fortecę, której zapewne dłużej nad 24 godzin.utrzymać niepotrafi. Jeżeli się dobrowolnie podda, obiecywał mu generalśtwo w wojsku’rossyjskiem i pierwsze u Operatorowej względy i jeżeli zaś szturmem dostanie się w ręce rossyjskie, ma się spodziewać najokropniejszej surowości, jako wiarolomca, niedotrzymujący słowa danego na piśmie, pod Barem złapany: iż więcej przeciw wojskom imperatorskim walczyć niebędzie. — Puławski odpisał Drewiczowi: Jeżeli się sam osobą swoją przeniesie do konfederacyi, generalność da mu marszałkowską godność, wyższą od generalskiej. Takowe przeniesienie niepowinnoby go zastanawiać, jako już raz ż służby pruskiej do rossyjskiej bez abszytu (co w samej rzeczy tak było) przeniesionego. Co się zaś tyczy rewersu danego pod Barem, wytknął podobnież jednego inarjora rossyjskiego Szuwalów, czyli na podobieństwo (zda mi się) takiego imienia zwanego, który złapany w potyczce od Puławskiego pod Jampolem na Podolu, dał takii na siebie rewers, a stemw9zystkiem znaj duje się.teraz pod Częstochową, w pułku generała Szuwarowa. Zatem wiarołomgtwo Puławskiego równeni wiarotonistwem majora Szuwalów zostało pokwitowane. Przydał na ostatek, iż jeżeli jeszcze raz bądź z takiem, bądź z innem jakiemkolwiek pisaniem do niego przyśle, ten kto je przyniesie, natychmiast zostanie na.bramie powieszony. Zrozumiawszy Drewicz z takiego odpisu humor twardy Puławskiego, więcej go ’niekusił. Udał się do Paulinów, których przez sekretne bilety namawiał, aby jakim, sposobem Puławskiego zdradzili i do wzięcia fortecy Rossyanom dopomogli, — obiecując im niezmierne nagrody za taką przysługę: przeciwnie, jeżeli się do niej nieprzyłożą, groeąc spaleniem dóbr ich, i po dobyciu fortecy wszystkich w pień wycięciem’Znając Paulini tyrariski umysł Drewicza, na wielu duchownych, zamordowanych z lada podejrzenia o sprzyjanie.konfederatom pokazany, postanowili ułasić się mu. Odpisali: że ile z nich, ’ będą się starali ułatwić „Rossyanom dobycie fortecy, ale że do tego małą mają sposobność, ’ponieważ Puławski wszystkich ich w jednym kurytarzu osadzonych trzyma pod mocną strażą. Jakoż Puławski, niedowierzając bojaźliwym zakonnikom, ściśle ich trzymał w klasztorze: co jeszcze bardziej obostrzył, gdy jeden z takich biletów, donoszący Drewiczowi o stanie fortecy mocnym i więcej nad istotność samą wyniesionym, w maźnicy w blaszanej puszcze u prowizora na wieś dla żywności klasztornej za pozwoleniem swoje’m wyjeżdżającego znalazł. Nieczynił ’jednak Puławski za to Paulinom więcej przykrości, tylko tyle, ile ostrożność wyciągała, uważając, iż to czynili z bojaźni Drewicza okrutnika. Drugi raz przejęto dziewczynę od Drewicza z biletem do Paulinów % podobnąż do zdrady namową pisanym, niosąc dla pozoru koszule jakoby Frenkowej, żydówce z mężem i córką w fortecy w areszcie osadzonej od lat kilku, którą dziewczynę Puławski zaraz na bramie obwiesić kazał.
Gdy się te sztuki nieudały Drewiczowi, podstąpił pod fortecę. Puławski z swoje’j strony przygotował się na przyjęcie Rossyan jak najlepsze, najprzód kazawszy ludziom wynieść się z majątkami, spalił rzucoaemi wieńcami ognistemi domy pod fortecą będące. To zrobiwszy kazał zatoczyć’ w bramę ośm sztuk armat, kartaczami nabitych, we dwa gradusy uszykowanych, otworzył bramę, wyszedł wprost niej za rogatki z dwoma set piechoty, kazał broń złożyć pa ziemię, udając poddającego się. Na tak powabny widok Drewicz oślepiony chciwością, rozumiejąc, że Puławski przerażony ogromnością armii rossyjskiej, szczupłej swojej sile nieufając, upadł na sercu i w samej rzeczy poddaje się, począł wołać na swoich: »stupajte rabiata, stupajte, poddajet sie Puławka!« (tak go zwali Rossyanie). Zaczem piechota rossyjską, w liniach marszerująca, skoczyła hurmem ku fortecy, a gdy się zbliżyła na strzelenie z flinty, Puławski swojej piechocie kazał nagle poiwać broń i wydać do Rossyan ognia: toż usunąwszy się na bok bramy, odsłonił armaty w niej zasadzone, z których sypiąc ogień i z ręcznej bronią położył trupem do dwóchset, nim uchodząc nazad na raczku tak* daleko się ddsunęli, że ich kartacze sięgać niemogły. Dopiero pokłoniwszy się z daleka Drewiczowi, wszedł do fortecy. Drewicz zawstydzony takiein płerWszem przywitaniem, a oraz porywczą lekkomyślnością swoją, cofnął się pod starą Częstochowę, grożąc jak najprędzej pomścić się na Puławskim. Kazał narobić drabin, spędził kilkaset chłopstwa z siekierami do niesienia tychże i różnych innych posług wojennych. Przez dwie niedziele co noc szturm za szturmem przypuszczał coraz z innej strony, zawsze z stratą odpędzony. W dzień zaś kawałerya rossyjska wychodziła naprzeciw kawaleryi konfederackiej, czyniąc między sobą rozmaite harcowania z małą obu stron stratą. Bo jeżeli Rossyanie upędzili kawaleryą konfederacka, ta uchodziła pod wały fortecy, z której armatą od dalszego zapędu nieprzyjaciela wstrzymywano. Tożsamo czyniono z obozu rossyjskiego, jeżeli jazda konfederacka jazdę rossyjską pędziła. — v Wyrzucili Rossyanie do fortecy 500#bomb, z których dwie tylko wpadły do fortecy: jedna w refektarz, skórą mokrą wołową natychmiast zgaszona, druga w kopułę wieży, z małą tejże szkodą; inne wszystkie albo niedosięgały fortecy, albo ją przenosiły. — Armata częstochowska tak była donośna, że sięgała pod starą Częstochowę, połowę niemal mili od tej fortecy odległą, co się dało widzieć jednego razu, gdy oficerów rossyjskich jedenastu dla przypatrzenia się dziennym harcom usiadło na stosie drzewa na kupie leżącego, na najwyższym klocu, I przy nich ekonom z Kruszyny, majętności jednej pani wielkiej (nazwiska jej niepomuę), przełożony nad chłopami do obozu spędzonymi, opowiadacz tego przypadku. Puszkarz częstochowski dał do nich ognia trochę za nisko, że kula uderzyła w sam rdzeń kloca, z którym lecąc na ziemię, pokaleczyli sobie ręce, nogi i głowy. Gdyby był wziął na cel cokolwiek wyżej, byłby wszystkim postumenta pouciuał.
Jednej nocy, gdy się Rossyanie uciszyli gotując się do generalnego szturmu, Puławski zrobił na nich wycieczkę w 200 ludzi pieszych; napadł na śpiących, rąbał, kłuł bagnetami, biegając między nimi i wołając: »Mospanie Zaremba, tu, tu!« Ubił ich do 200, nim przyszli do sprawy, którzy w samej rzeczy rozumiejąc, że Zaremba na nich napadł, miasto obracania się ku fortecy, skąd była wycieczka, obracali się w tył-swego obozu, skąd napaść mniemanego Zaremby być rozumieli. Gdy się zaś postrzegli i do sprawy przychodzić poczęli, Puławski rejterował się pod nocy zasłoną do fortecy, straciwszy swoich tylko 15. Sam jednak ledwo niezginął, albo niewpadł w ręce Rossyanom. Bo gdy się spóźnił za swoimi, a Rossyanie“ już go doganiali, upadł czemprędzej na ziemię i przykrył się płaszczem, trafunkiem.napadniętym. Rossyanie więc rozumieli, że 1 eży trup zabity, minęli go nacierając za konfederatami uchodzącymi; aż gdy z fortecy armatą wstrzymani, do swego się stanowiska wrótili, Puławski podniósł się, i szczęśliwie uszedł do fortecy.
Isakoniec Rossyanie co bądź to bądź przypuścili szturm walny dokoła. W jednej ścianie już byli wysoko na drabinach, lecz drzewem spuszczonem zepchnięci i pogruchotani zostali, od którego kirysyerów rossyjskich imperatorskiego pułku legło 150 i jeden rotmistrz, rodem Kurlandczyk, który jęcząc w fosie do białego dnia, wzięty do fortecy, w niej wkrótce skonał. — „Wszystkich zaś Rossyan i chłopów pojskich do dźwigania drabin w tym szturmie legło przeszło 2000. — Po najnieszczęśliwszym tym szturmie jeszcze bombardowali fortecę trzy dni, ale żadnego szturmu nieprzypuścili: nareszcie nic nie\jskórawszy i bynajmniej fortecy nienadweręźywszy, odciągnęli ze wstydem.
Rachowano wszystkich Rossyan zgubionych pod Częstochowy do gięciu tysięcy, coby pokazywało, iż pogiuęli wszyscy, gdyż ich tyle też rachowano wyprawionych pod Częstochowę. Lecz wiedzieć należy, że do Rossyan przychodziła co noc piechota pruska i artylerya ciężka z bliskiego pogranicza szląskiego, na dzień zaś „odciągała w swoją gTanicę dla zachowania sekretu, ponieważ wtenczas król pruski jeszcze się jawnym nieprzyjacielem konfederacyi niedeklarował, co jednak bliskim mieszkańcom krajowym i siedzącym w Szląsku panom polskim, rozruchów domowych unikającym, nietajri<r-feyŁ)u
O IKreteieaw.
Po odstąpieniu od Częstochowy rossyjscy niedobitkowie rozeszli się w swoje strony, z których byli ściągnieni. — — Drewicz był zawołany do Warszawy, aby dał sprawę z chełpliwej obietnicy swojej. Gdy był zapytany od Wejmara, dla czego nifedobył swojem zdaniem za jeden kurnik poczytanej fortecy, odpowiedział śmiało: »Jakże mogłem dobyć, kiedy żołnierze książęcia Galiczyna i generała Szuwarowa obawiając się, aby Matki Boskiej niepostrzelili, miasto żwawego szturmowania, tylko się kłaniali fortecy i żegnali.“ Generał Wejoiar, będąc lutrem, przyjął (en żarcik szyderski za racyą słuszną od Drewicza kalwina. Ale Szuwarów i Galiczyn, jako rodowici Rossyanie, srodze się tym żartem z religii urazili. Oskarżyli nawzajem Drewicza, ii on najbardziej luda swoich ochraniał: że się nigdy tak blisko w niebezpieczeństwo jak oni nienaraził, że podczas każdej operacji osobą swoją krył lię za klasztor Stej Barbary, kilkorgiem staj od fortecy odległy. — Ta uraza nietyłko Galiczyna i Szuwarowa, ale też wszystkich oficerów rodowitych Rossyan przejęła nienawiścią ku Drewiczowi, do której przyłączył się i Branicki, hetman wielki koronny, z osobliwej jakiejś przyczyny. — Gdy tedy Drewicz po skończone’; wojnie zwerbował swoim kosztem piękny pułk huzarów i prezentował go imperatorowej w Petersburgu, podawszy memoryał, że go kosztuje 40, 000 czerwonych złotych, a te wrócić inu imperatorowa już się była nakłoniła, owi nieprzyjaciele Drewicza, a najbardziej Branicki, mający kredyt u imperatorowej i pierwszych panów rossyjskich, tak przerobili ten interes, że Drewicz nietyłko nic za regiment zwerbowany niedostał, ale też z służby został oddalony. Zadali mu albowiem, że on dwory szlacheckie polskich panów, choć niemieszających się do konfederacyi, rabował, gwałty damom uczciwym i zakonnicom wyrządzał, z konfederatami poimanymi po tyrańsku się obchodził, przez co bardziej konfederacyą jątrzył, niż uśmierzał. — Jakoż Drewicz i Ren byli to dwaj rabusie i tyrani najznaczniejsi.
O Zttre*nMe.
Od tego czasu, jak Zaremba niechciał sukursować Puławskiego podczas ataku Częstochowy, zajęła się większa niechęć między nimi: ile gdy Zaremba przyciągnąwszy o milę pod Częstochowę do wsi swojej Libidza zwanej, ludzi Puławskiego wyprawionych za furażami w ziemię wieluńską połapać kazał, pod pretestein, że się nieskromnie sprawowali, i przetrzymawszy ich przez dzień i noc w areszcie, ogołoconych 7. furażu nabytego wypuścił. — Gdy jednego razu Zaremba w kilka koni oddał wizytę Puławskiemu w fortecy, Puławski chciał go przytrzymać, mając za podejrzanego. Nad czem gdy się naradzał sekretnie z swoimi, często wybiegając z pokoju niespokojny, w którym bawił Zarembę Radzimiński, Żarem ba to porozumiawszy, wyniósł się z fortecy, nieczekając, jak padną względem niego rozróżnione zdania. Puławski usilnie go’prosił, aby został na noc, ale Zaremba tem spieszniej się z nim pożegnał, obiecawszy za trzy dni oddać mu znowu wizytę.
Lecz skoro wyjechał za rogatki, obejrzawszy się ua fortecę, rzekł do swoich: » Więcej* tu noga moja niepostoi.« Jakoż nigdy więcej niebył 11 Puławskiego. — Te słowa wymówione od Zaremby do swoich, dały poznać, że go w fortecy przytrzymać chciano, ale dla oburzenia konfederacyi wielkopolskiej i generalności, jeszcze wtenczas dobrze trzymającej o Zarembie, wahano się z myślami.
Rossyanie odpocząwszy cokolwiek po szturmie niepomyślnym częstochowskim, wzięli znowu na opiekę Lanckoronę, Bobrek i Tyniec; częste do połnicnionych miejsc szturmy przypuszczali, zawsze odparte z swoją szkodą.
Puławski z Częstochowy nigdzie niewychodżił; sukursował jednak ile mógł ludźmi i potrzebami pomienione miejsca, od konfederatów walecznie bronione. Zostawić ich w tem miejscu należy, jako w jednostajnych czynnościach ąź do końca konfederacyi zostających, a wrócić do Zaremby, którego obroty miały różne odmiany.
O OatozyeH m»>mmMm* Knremby.
Z pod Częstochowy ruszył Zaremba dywizye swoje w sieradzkie, otaczając niemi dobra swoje, do których sprowadził żonę z dziećmi z Szląska. Zabawiwszy blisko trzech niedziel w pomienionych dobrach, Kisiele zwanych, ruszył w poznańskie województwo.
Od tego czasu, jak był pod Poznaniem, uważaliśmy: że nigdy na niego ani Ren, ani Drewicz nienalarł, choć czasem ledwo o milę odległości konfederaci Zarembowscy od Rossyan przechodzili i jedni o drugich wiedzieli. W dobrach nawet jego, Rossyanie, przechodzący przez nie, żadnych się szkód czynienia niedopuszczali. Znalazła się nawet po śmierci jego (o której będzie w swojem miejscu) w szkatule między papierami libertacya pułkownika Rena od wszelkich furażów.
Lubo Malczewski, wyzuty z władzy pod Bukiem (jako masz wyżej), niepokazał się więce’j w* obozie, chcąc jednak Zaremba zrobić mu wstręt jak najmocniejszy do rządów wojskowych, za przybyciem swojem w województwo poznańskie postarał się, że od niektórych pryncypalniejszych obywatelów, a ogółem od wszystkich wojskowych został marszałkiem generalnym województw wielkopolskich obrany. Takim sposobem
Malczewski z urzędu swego marszałkowskiego politycznie został złożony.
Zaremba’ izby konsyliarskiej niewskrzesał. Nawet wieszających się przy sobie konsyliarzów przeszłego składu, w niczeiri się niedokładał: którzy, jak z razu poczęli otaczać Zarembę, tak poznawszy, iż nimi pogardza, połrosze od niego poodstawali.
Zaremba, jeżeli miał jaką wątpliwość, to składał radę z regimentarzów i pułkowników: co bardzo rzadko czynił i chyba w okolicznościach jawnych, albo w takich, których skutek chciał zwalić na kogo innego. — Tak naprzykład, gdy generalność preszowska piórem wojująca, nadesłała do celniejszych wodzów konfederackich instrument dełronizacyi króla Poniatowskiego i nieprzyjacielem ojczyzny być go ogłosiła, pozwalając każdemu siłą otwartą lub skrytą sprzątnąć z tronu głowę jego, jako zdrajcy ojczyzny, Zaremba odebrawszy takowy instrument, złożył wielką radę wojskową z wszystkich oficerów sztabowych, a nawet i dywizyjnych, aż do chorążego: a przełożywszy im zaraz z góry okropne skutki z publikowania tak niewczesnego interregnum, które konfederatom, mającym jeszcze dosyć do czynienia z Rossyanami, ściągnęłoby na karki drugiego nieprzyjaciela, — to jest króla, dotychczas niedbale i tylko dla oka rossyjskiego konfederatów prześladującego, wskórał to, co chciał wskórać, £e wszyscy przypadli na jego zdanie: żeby detronizacyi czyli interregnum niepublikować. — A tak on, lubo pierwszym był tego zdania i przewodzcą do niego wszystkim, złożył się jednak przed generalnością, że niemoże publikować iuterregnum, ponieważ całe jego wojsko na to niepozwala. Generalność źle przyjęła taką wymówkę Zaremby i odtąd miała go w podejrzeniu: lecz Zaremba (jakkoniec pokazał) dobrze zrobił, że tak próżnego zamachu pióra na głowę królewską, pod protekcyą Rossyi bezpieczną i śntiejącą się z wojowników papierowych, niepublikował. — Miał on tajemne zachowanie z oficerami pruskimi, mianowicie z imiennikiem swoim Zarembą, generałem i komendantem fortecy Brzega w Szląsku. Ci go zawsze przestrzegali, aby się zbytnie jak Rossyanom, tak swemu królowi nienaraiał, upewniając go, że konfederacya niedługo koniec weźmie. — Miewał podobneź ostrzeżenia i z Warszawy od przyjaciół swoich, owszem i namowy, aby się dla bliskiego upadku konfederacyi copredzej z królem pojednał. Z tąkiemi rzeczami nikomu się on niezwierzał, ani rady, coby miał czynić, nieskładał. Wyjawił to swoim przyjaciołom po skończonej konfederacyi, którzy postrzeganą w operacyach wojennych jego leniwość za podejrzaną mieli. — Z drugiej strony generalność, acz go miała w podejrzeniu, nieustannie jednak animowała go: żeby konfederacyą ile możności utrzymywał: żeby się żadnemi namowami przeciwnemi uwodzić niedał: że Francya, Hiszpania, Anglia, Dania i Szwecya wkrótce się za konfederacyą odezwią: że już SksmmjŃ!* jest u generalności poseł francuzki du Murier. który tymczasem od dworu swego przywiózł dla konfederatów znaczne kapitały, z których się i jemu dostanie, byle niebawnie do generalności na jaki czas przybył dla porozumienia się lepszego o dalszych czynnościach. — Lecz Zaremba, większy frant od generalności, przeczuwając, iż ta zwabiwszy go do siebie, pewnieby tak jak Malczewskiego złupić z komendy generalnej chciała, niekwapił się do liczenia pieniędzy obiecanych. Odpisał generalności: iż komendy w bliskości nieprzyjaciela zostającej odstąpić niemożć, a co mu generalność posiłku pieniężnego przysłać będzie raczyła, z wdzięcznością przyjmie, jako dla wojska potrzebne. — Zwodzona generalność takiemi obietnicami zwodziła drugich. Pierworodnym zaś zwodzicielem wszystkich był Adam Krasiński, biskup kamieniecki, mąż wielkiego rozumu, do saskiego domu jako stryj księżnej Karolowéj, krolewiczowej polskiej, wielce przywiązany, a z tej przyczyny króla Poniatowskiego nieprzyjaciel nieubłagany. Ten biegał po zagranicznych dworach, pracował wszystkiemi siłami rozumu swojego, aby był mjjgł wyrobić od którego za konfederatami odezwę, a lubo nigdzie nic niewskórał, zewsząd jednak pomyślne nadzieje generalności i pryncypałom konfederacyi donosił, zachęcając jak tylko mógł do ciągnienia dalszego konfederacyi.
Zaremba stosując z obu stron namowy jedne z drugicmi, wbrew sobie przeciwne, trzymał się średniej drogi. Na rady pruskie i warszawskie za Róssyanami się nieuganiał, choćby był mógł wiele razy z pomyślnością. Na obowiązki generalności i biskupa kamienieckiego konfederacyi nieodstępował. W takowem ułożenia przechodził się z komendami swcmi po województwach poznańskiem, kaliskiem, sieradzkie’m i krakowskiem, niedalej jak pod Częstochowę do dóbr swoich Libiday, skąd wracał się znowu ku Wielkiejpolscc. Przecież choć w takiej obojętności zostającemu Zarembie, zdarzyła się mała potyczka z RossyanamL Ci stali w Piotrkowie pod komendą pułkownika Łopuchina (który po skończonej konfederacyi polskiej, będąc z pułkiem swoim do annii przeciw Turkowi posłany, dzieląc się z drugimi stadłem bydła Turkom zabranego, od wołu — którego laską uderzył w głowę, dla siebie go tym sposobem wyznaczając — rogiem przebity, zginął. Byk byka zabił: bo też Lopuchin stojąc w Piotrkowie, jak byk za krowami, uganiał się za dziewkami. — Zaremba, nieuważając na bliskość nieprzyjaciela, rozłożył się z dywizyami swemi po wsiach, otaczających majętności jego Rozprzą i Kisicie, małe 2 mile od Piotrkowa odległe. Kozacy rossyjscy, niewiedzący o przyciągnieniu Zaremby, wpadli do Krzyżanowa, wsi należącej do opata komendataiyusza sulejowskiego, natenczas Potkańskiego, w której wsi stanęli przednią strażą huzarowie Zaremby. Ci wyparowanych ze wsi kozaków pędzili aż pod Piotrków, skąd wyszedł im na sukurs — Łopuchin z jazdą, piechotę w murach zostawiwszy. Zaremba także z dywizyami pobliższemi przybiegł wspierać swoich huzarów. Zaczęły się uganiać obiedwie partye samym ochotnikiem; do walniejszej sprawy nieprzyszło. Po utracie kilku ludzi z obu stron, Zaremba w dobrej sprawie cofnął się do swego stanowiska, Łopuchin też nieszukając większego zysku, wrócił się do Piotrkowa.
Podobną do tej potyczkę odprawił Zaremba pod Koninem, miastem województwa kaliskiego z majorem Langą z pułku Renna, w kilkaset ludzi podjazdującym (jeżeli taką sprawę bitwą nie żartem i obłudą zadufaną nazwać można). Będąc Zaremba niewywczasowany po zabawie przyjacielskiej z kilką obywatelami mianej, kazał się potykać przednim strażom swoim z kozakami, a sam się położył spać, i nim się wyspał, potyczka się skończyła. Langa dowiedziawszy się, ze trafił na Zarembę, cofnął się i udał w inną stronę. Stał po tej akcyi w Koninie Zaremba kilka dni, bynajmniej od Rossyan nienapastowany.
O Zor«wMe, McmimcimMm i SMórmettm** — *
Rozdzieliwszy potem komendy, wielkopolską posłał w poznańskie, kujawską w Kujawy, dla — wybierania podatków, sam z sieradzką, łęczycką i wieluńską (co wszystko wynosiło do 800 głów) udał się znowu pod Częstochowę, gdzie pobawiwszy parę niedziel w wsi swojej Libidży, wracał się znowu do Wielkiej-Polski.
Nim się odłączyli od niego Wielkopolanie, Skórzewski pułkownik, niecierpiący nad sobą zwierzchności Sieroszewskiego, mając go za podstępnie obranego regimentarza, prosił Zaremby, ażeby go z pod komendy Sieroszewskiego wyłączył; co też Zaremba dla niego, jako swego krewnego, uczynił. Sieraszewski, lubo poznawał przez to wyłączenie powagi swojej regimentarskiej krzywdę, jednak przez rozum dysymulował ją, jakby jej niepoznawał. Tak tedy ci dwaj, nienawistni obie, rozłączyli się od siebie jak najdalej. — Sieraszewski chodził środkiem województwa kaliskiego i poznańskiego; Skórzewski marsz swój ciągnął nad samą granicą szląską i brandenburską, nic o tem niewiedząc, że król pruski przystępując już do zniszczenia konfederacyi, wydał ordynanse do swoich wojsk, aby komendy konfederackie, snujące się ponad granicą jego państw łapali, i gdzie potrzeba było, atakiem otwartym pod pozorem zabezpieczenia od najazdów państw jego znosili. O czem Sieraszewski przestrzelony od Sapieiyny, łowczym litewskiej, mającej dobra w Szląsku, wielkiej protektorki swojej, a stąd Skórzewskiemu nieprzyjaznej, miał się opodal od granic pruskich.
O Niewoli
Skoro się Skórzewski przeprawił za rzekę Noteć, zaraz się mu Prusacy sprzeciwiać poczęli, uganiając się z nim o kwatery, do których Skórzewski czując swoje lepsze prawo, jako w własnym swoim kraju, niż Prusaków, kazał ich z kilku wiosek wygnać i sam się w nich na nocleg rozłożył. Lecz gdy nazajutrz wyciągnął w pole, chcąc dalej marsz swój ponad granicą kontynuować, ujrzał wychodzące przeciw sobie szwadrony pruskie, uszykowane jak do bitwy. Przerażony takowym widokiem, począł także szykować swoich w linie. W tem przybiegł ku niemu trębacz pruski, zapraszając go w kilka koni na rozmowę przyjacielską z majorem komenderującym pruskim, a to pod parolem kawalerskim, i żeby tymczasem, nim się rozmówią, swoich w miejscu zatrzymał. Skórzewski, uwierzywszy parolowi, zbliżył się z kilką oficerami swymi ku majorowi pruskiemu, w kilkanaście koni przeciw sobie zwolna postępującemu. Skoro się zjechali i nawzajem się powitali, major pruski zapytał się Skórzewskiego, za co wczoraj lodzi pruskich z kwater powyganiał? Skórzewski zaczął odpowiadać, ii większe ma prawo jako żołnierz i obywatel krajowy zapytać się pana majora, jakiem prawem najeżdża granice polskie; — lecz jeszcze nieskończył dobrze odpowiedzi, kiedy Prusacy przy majorze będący, obskoczyli go z zmierzoną do gardła bronią, a drudzy w też tropy uderzyli na jego ludzi, którzy widząc wodza swego z przedniejszymi oficerami w ręku pruskich, po małym odporze pierzchnęli.. Zginęło w tej akcyi konfederatów kilkunastu, w niewolą dostało się kilkudziesiąt, reszta uszła w różne strony. Poimanych konfederatów zdatnych Prusacy porozbierali do różnych regimentów, niezdatnych poobdzierawszy ze wszystkiego, na wolność puszczali. Skórzewski z rotmistrzem Szadkowskim zaprowadzony został do Kiestrzyna, gdzie za sprawą owej pani Sapieżyny długo, nawet już po konfederacyi skończonej, trzymany był w areszcie. — Ta łowczyna będąc wdową, upodobała sobie własnego trębacza nazwiskiem l>iUenhowa, z którym sekretnie ślub wzięła. Ze zaś obawiała się, aby go jej familia niesprzątnęła, mianowicie brat rodzony Sapieha, wojewoda smoleński, człowiek gwałtowny; więc sprzedawszy jednę część dóbr swoich w Polsce, kopiła w Szląska miasteczko Frejuo z kilką wioskami, i tam z owym trębaczem mieszkała aż do śmierci A jako obywatelka szląska mając zachowanie dobre z generałami pruskimi i względy o nich, postarała się przez nich (jak powszechnie trzymano) o tak długą Skórzewskiego niewolą: żeby Sieraszewskiemu regiiuentarstwa niedysputował, i wycieńczony w niewoli ciężkiej na zdrowia i majątku, przeszkadzać mu do promocyj obywatelskich długo sposobu niemiał.
Nowina o zabraniu w niewolą Skórzewskiego i rozpędzeniu pułku jego niezasmuciła Zaremby, wiedzącego, że się nie* długo miały zakończyć opera konfederacyi. Tem bardziej niezasmuciła Sieraszewskiego, którego pułki powiększyły 6ię ludźmi Skórzewskiego, w niewolą niezagarnionymi, i pozbył się obawy zupełnie o swoje rcgimentarstwo, o elekcyą nową którego Zarembie Skórzewski ustawicznie głowę suszył, mając pod ręką manifest od wielu oficerów przeciw elekcyi Sieraszewskiego podpisany, z którym dybał na okazyą nakłonienia Zaremby na swoją stronę.
0 |K>ftfe*e« Zoremfty e JBrattiehint pod If jdntrn.
Interreguum ogłoszone — o którein się dawniej wspomniało — zapaliło nanowo króla przeciw konfederatom, których prześladować na perswazją panów polskich już był zaniechał. — Ze zaś Puławskiego, acz najpierwszego bezkrólewia głosiciela, po fortecach rozłożonego, i król i Rossyanie wyparować z nich niemogli, więc obrócono się bez dysymulacyi dotąd używanej wszystką siłą na Zarembę, mając nadzieję, pokonawszy tego, łatwiej orężem lub głodem zniszczyć Puławskiego.
Dano tedy pod komendę Xawerego Branickiego, hetmana w. koronnego, pułk lekki generała Byszewskiego, pułki ułanów królewskich i regiment gwardyi litewskiej konnej, do których generał rossyjski Wejmar, najwyższy komendant, dał pod ordynanse Branickiego Drewicza pułkownika i jego dywizyą z „Warszawy, Udoina z Łowicza, Langę majora z Poznania, Absiulewicza z Bydgoszczy, — Łopuchina z Piotrkowa, Szuwalowa % Lublina % dywizyami swojemi. Całej tej wyprawy na Zarembę było do ośmiu tysięcy, który w partyi swojej nieliczył więcej nad trzy tysiące, pościągawezy do siebie wszystkie kOnfederacye, nawet i Mazowieckiego, osobno dotąd chodzącego. Wiedział albowiem Zaremba od przyjaciół z Warszawy, że się na niego i królewskie i rossyjskie wojsko zbiera,
1 źe Branicki, wychodząc na tę wyprawę, oświadczył publicznie na pokojach przed wielą przytomnymi panami: albo żywego, albo zabitego Zarembę przyprowadzić do Warszawy najdalej za dwie niedziele.
Zaremba z korpusem swoim stanął około Widawy, miasteczka ośm mil pocztarskich od Piotrkowa odległego, sam z sztabem stanąwszy w samej Widawie.
Branicki miał rozkaz wprzód dobrym sposobem próbować Zarembę, ażeby broń złożył; a gdyby się niedał nakłonić po przyjacielsku, dopiero zbrojną siłą uderzywszy na niego ze wszystkich stron, albo przymusić do poddania się, albo w pień wszystkich wyciąć. — Rozporządzając tedy Branicki środki do takiego końca, porozsyłał ordynanse do Rossyan, aby na wyznaczonj dzień każdy punktualnie o jednej godzinie na miejscu sobie naznaczonem stanął, co za pięć dni nastąpić miało; sam zaś z pułkami królewskiemi i rzeczypospolitej pospieszył ku Zarembie, aby go w miejscu zatrzymał, nim nadciągną Rossyanie. — Gdy się zbliżył ku Widawie, Zaremba wyszedł naprzeciw niemu w pole. Tam zaraz Branicki wyprawił do Zaremby trębacza, żądając, aby wstrzymawszy nieprzyjacielskie kroki, wprzód się chciał z nim rozmówić. Zaremba na to pozwolił. — Wyjechali tedy obadwa przeciw sobie w równych konwojach, wojska zaś ich w miejscach swoich zostawione zostały. — Za pierwszem przywitaniem oświadczył Branicki Zarembie: iż król estymnjąc tak godnego kawalera, nieradby go zgubić; chciałby go Zachować do usług swoich i ojczyzny: zatem proponował mu, aby się dał nakłonić na życzliwą perswazją. A że moment jeden mały jest do przerobienia rzeczy przeciwnych w przyjacielskie, przeto żądał, ażeby Zaremba pozwolił na zawieszenie broni pięciodniowe, przez który czas jeżeli Zaremba nieprzekona się sam na umyśle dowodami, które mu pokazać obiecywał, że konfederacya niema żadnego fundamentu i już stoi nad przepaścią: tedy po wyjściu tych dni wolno będzie Zarembie stanąć przy swoim uporze z szablą w ręku. Zaremba, niewahając się bynajmniej z myślami, przyjął propozycyą Branickiego: czyli dufając szczęściu swemu, czyli puszczając na los błędną w zamiarze swoim konfederacyą. — Obwołano natychmiast parol do piąciu dni w obu wojskach. Przykazano pod gardłem, dla uniknienia wszelkiej zaczepki między wojskowymi, aby nikt nieśmiał pod żadnym pozorem chodzić do kwater przeciwnej strony. — Miejsce zaś rozmowy obrał Zaremba w kwaterze swojej, jako w mieście, wygodniejsze, do którego zaprosił Branickiego z małym konwojem. Wojskom zaś rozkazano z osobna rozłożyć się wedle miasta po wsiach. — Zaremba przyjął Branickiego w stancyi swojej z wszelkiemi honorami, jakie należały hetmanowi od oficera komputowego, którym był Zaremba. Pomówiwszy z sobą ci dwaj wodzowie cokolwiek po francuzku, resztę puścili na polską manierę, to jest, zaczęli pić z sobą; a będąc obadwa tęgich głów, probowali się od południa aź do wieczora, tak iż Branickiego jak nieżywego wsadzono do powozu, a Zaremba chwiejąc się na nogach, ledwo zdołał gościa swego odprowadzić do pierwszego progu.
Widząc takie spoufalenie się Zaremby z Branickim ów wspomniony w oblężeniu Poznania Wawrzyniec Potocki, pobożny katolik i żołnierz dobry, ale w rzecżadi politycznych wielki prostaczek, zaraz ruszając z pola do kwater, zawołał na swoich: „Mości panowie! jest tu zdrada. Tizeba tu i Lutra w łeb i Niemca w łeb (terminem Lutra znacząc Branickicgo, terminem Niemca znacząc Zarembę, że chodził w niemieckiej sukni czasem, albo w węgierskiej). Kto kocha wiarę i wolność, proszę z sobą!“ — Odszedłszy tedy z obozu Zaremby, pociągnąwszy za sobą najwięcej z konfederacyi łęczyckiej i z innych do 300 koni, udał się ku Łęczycy, lecz nieszczęśliwie: w kilka dni bowiem po odejściu od Zaremby, gdy dla ochłody koni i ludzi na pewnych łąkach nad rzeczką leżących roztaszował się i konie porozkulbaczać kazał, a ludzie jedni kąpaniem, drudzy oprawianiem muujlerunków lub sukien bawić się poczęli, Langa major z Poznania ciągnący blisko tego miejsca, naprowadzony od przewodnika chłopa od konfederatów powracającego, ledwo nie wszystkich wybił: małoco który uszedł, i tylko z tych, którzy kąpiąc się nago, łatwiej na drugą stronę rzeki i biota salwować się mogli. Sam Potocki, jak był nierozebrany i przy broni (t. j. karabinku i szabli) tylko bez konia, broniąc się do upadłej, zginął. — Langa, że był w spiesznym marszu, niechcąc się zatrudniać niewolnikami żywcem połapanymi, kazał wszystkich pozabijać. Taki był koniec ludzi, skądinąd poczciwych ale nierostropnych.
Zaremba z Branickim przez całe półtrzecia dnia tak się raczyli, jak zaczęli. Trzeciego dnia popłukawszy likworami francuzkiemi wczorajsze lagry węgierskie, i po rannem śniadaniu wyprzątnąwszy stanie pede (jak mówią łacinnicy) kilka butelek wina, rozjechali się bez żadnego skutku roboty przedsięwziętej. Zawieszenie jednak broni do zbiegu piąci dni sobie nanowo przyrzekłszy.
Zaremba, jakby przeczuwając bliską potrzebę dobrej dyspozycyi, położył się na wczas, którym się znużony od Bachusa wielce pokrzepił. Branicki zaś, zajechawszy między swoich, dolewał z nimi reszty, czego mu do spadnienia z nóg brakowało, ciesząc się, że mu Zaremba dosiaduje w miejscu, w którem go niezadługo jak zwierza miał otoczyć i złapać albo zabić.
Tego dnia od rana jedna chorągiew ułanów królewskich z dalekiego stanowiska spóźniona ciągnąc za drugiemi i nic niewiedząc o zawieszeniu broni, naszła na dywizyą sieradzką pod rotmistrzem Kazimierzem Grodzickim, szwagrem Zaremby: uderzyla na nią po nieprzyjacielsku, w której potyczce niespodziewanej zginął trafiony kulą w głowę Grodzicki rotmistrz. Sieradzanie, straciwszy swego oficera, cofali się ku głównej kwaterze Zaremby, a ułani królewscy poznawszy błąd swój, od złapanych kilku konfederatów o parolu uwiadomieni, wstrzymali dalszą gonitwę, pociągając zwolna ku kwaterze swego wodza.
Tymczasem doszła do Zaremby wiadomość, że zginął rotmistrz Grodzicki i że ułani królewscy na Sieradzanów uderzyli. Porwał się z łóżka jak sparzony na tę wiadomość Zaremba, a podniósłszy w górę oczy i ręce, zawołał: „Boże! ciebie biorę za świadka, jako nie ja łamię przyrzeczony słowem kawalerskiem parol.“ Po tym krótkim pacierzu, długiego niezwyczajny, niewchodząc w roztrząśnienie jak się co stało, kazał otrąbić do koni i mniej godziny czasu z pozbieganemi rotami wyszedł w pole. Co widząc partya Branickiego także zaczęła się ruszać z kwater, lecz bez ordynansu wodza, niewiedziała w jaki ład miała się szykować. Branicki winem zmroczony niechciał dać wiary pierwszym doniesieniom, że Zaremba gotuje się do potyczki: aź gdy jeden za drugim poczęli mu dawać znać, że Zaremba już bije, dopiero kazał sobie podać konia i przybiegł na plac bitwy wtenczas, gdy już huzarowie Zaremby pod przywództwem rotmistrza Dembskiego, złamawszy dragonią litewską, wpędzili ją na ułanów królewskich, na których i na kawaleryą lekką generała Byszewskiego z drugiej strony wpadł Mazowiecki regimcntarz i Morawski pułkownik, z trzeciej zaś strony zagarnął ich sam Zaremba z Sieradzanami. Tak tedy ze trzech stron wziąwszy ludzi królewskich na opiekę, niedali się iin rozpostrzeć. Branicki latał na koniu między swoimi, chcąc ich do sprawy przywieść, lecz gdy przed natarczywością konfederatów żadnego porządku uczynić niemógł, przyszło i jemu z pierzchającemi swemi hufcami w zawód uciekać. W której ucieczce o włos niezginął, albo się w niewolą niedostał, gdyby go była omyłka jedna niesalwowała. Towarzysz jeden konfederacki zabiwszy ułana królewskiego w początku bitwy, ubrawszy się w jego kurtkę i przesiadłszy na jego konia, tuż tuż doganiał Branickiego z wyniesioną do cięcia szablą. Drugi towarzysz konfederacki nadbiegłszy, rozumiejąc go być ułanem uciekającym za Branickim, ciął go w rękę i tym sposobem zatrzymał w dopędzaniu, i gdy obadwa poznawszy się sfolgowali w pędzie dla obwinięcia ręki skaleczonej, dali moment potrzebny Branirkieinu do wyśliznienia się z ich rąk, który doganiany od innych niemogąc już wprost uciekać, skręcił koniem na błota, a w tych zostawiwszy uwięzionego, sam pieszo przeprowadzony od chłopa uszedł na drugą stronę. Tożsamo szczęście potkało i Junikowskiego pułkownika ż partyi królewskiej, który takie napędzony na błota straciwszy konia, pieszo za swoim wodzem przez owe błota pomarszerował. Generał Byszewski niebył w tej akcyi. Dniem później niewiadomy jadąc kolaską ku obozowi Branickiego, od konfederatów pobocznych poimany, w kilka dni przez zamianę za Michała Bierznackiego, rotmistrza sieradzkiego od Drewicza złapanego, z niewoli wypuszczony.
Legło na placu z królewskiej strony 250, w niewolą dostało się.91 i jeden kapitan od gwardyi korniej litewskiej, reszta poszła w rozsypkę. Z strony konfederackiej legło 56.
Brańców wszystkich oddał Zaremba pod strażą Morawskiemu z rozkazem sekretnym, aby ich w marszu potrosze wypuszczał aż do ostatniego bez żadnej krzywdy: ale Morawski tego rozkazu nieusłuchał, jako się niżej niedaleko da widzieć.
Dowiedziawszy się Zaremba od szpiegów i przyjaciół, iż z kilku stron Rossyanie na niego ciągną, dorozumiał się: że Branicki owych piąciu dni parolu nie na inny koniec chciał użyć, tylko ażeby go zewsząd otoczywszy, albo przymusić do poddania się, albo znieść do szczątku. Dla tego nieczując się na równych siłach, komendy porozdzielał w różne strony, a sam znowu z żoną i dziećmi udał się do Szląska pod Byczynę na dawną kryjówkę.
Gdy się dywizye rozeszły, Morawski z swymi niewolnikami udał się do Podołina, wsi biskupa kijowskiego, dużą milę od Piotrkowa odległej. Chciwy odwetu swoich batogów w Poznaniu wytrzymanych, kiedy nie na Rossyanach, to przynajmniej na partyzantach rossyjskich, kazał wszystkich poobdzierać i każdego najeżycie plagami obłożywszy, tylko w koszuli i spodniach powypuszczał; wyjąwszy kapitana, którego puścił w mundurze: ale iż się z nim źważo umawiał o niemiłosierne obchodzenie się z ludźmi królewskimi, wyciął mu dwa policzki z przydatkiem słów obelżywych.
Rossyanie według ordynansu przyciągnąwszy pod Widawę, już nikogo niezaslali, tylko świeże znaki porażki Branickiego.
Drewicz, pułkownik rossyjski, główny nieprzyjaciel Branickicgo, aż skakał od radości na tę nowinę. Dał tego dnia sutą wieczerzą swoim oficerom i pił z nimi zdrowie Zaremby, wyśmiewając Branickiego.
Wypijał także.i Branicki zdrowie Zaremby, gdziekolwiek nocował lub obiadował u szlachcica, tłumiąc i pokrywając niejako żal i wstyd z sromotnie odniesionej przegranej tą przysadną grzecznością, jakby w mocy jego było wkrótce (jak groził) powetować w trójuasób popełnionego błędu, który jednak na nim przysechl na wieczne czasy i nigdy odwetowa nyin niezostał.
O ttowlorttéj nietcoli i Ziońcii Mwausmhieyn.
Rossyanie niewiedząc, w którą stronę poszła główna siła konfederatów i nicmając żadnego dalszego ordynansu od Branickiego (którego władzy nad nimi metą była akeya pod Widawą, a po której on sromotnie odbytej nietylko Rossyanom ale też i Warszawie blisko miesiąca czasu nieśiniał się na oczy pokazać), powracali się do miejsc, z których byli ruszeni. — Drewicz udał się do Piotrkowa, gdzie schwytał Morawskiego pułkownika. Człowiek ten zepsuty pijaństwem, zostawiwszy ludzi w borach Grabskich, sam w kilka koni zboczył do tego miasta, gdzie pijąc przez trzy dni, doczekał się Drewicza i nieprędzej dowiedział się o jego przybyciu, aż gdy już Rossyanie napełnili sobą to przedmieście, na którem sobie hulał. Odpadła go dawna odwaga, cudów w Gnieźnie dokazująca. Widząc Rossyan prowadzących się na kwaterę do dworku, w którym stał, skrył się pod mostek na ulicy tam blisko będący przed klasztorem Bernardyńskim. — Dziad przechodzący widząc człowieka kryjącego się pod mostek, wniósł sobie, iż lo musi być jaki konfederat. W nadziei tedy jakiego stąd zysku, dał znać Rossyanom, którzy natychmiast obskoczywszy, ów mostek, wywlekli z pod niego Morawskiego, niewiedząc kogo. Lecz gdy go przyprowadzili przed Drewicza, ów kapitan od gwardyi królewskiej, przed kilku dniami w ręku Morawskiego będący, a polem wypuszczony, zszedłszy się w drodze z Drewiczem, przy nim się wieszający, poznał 5;o zaraz
i wydał, że to jest Morawski. — Drewicz, acz był dla konfederatów tyran, i słyszał od kapitana, jak Morawski obszedł się nieludzko z ludźmi królewskimi i z nim samym, niekazał mu atoli nic złego zrobić: zdyssymulował tylko, gdy kapitan wzięte policzki, podług słuszuości honoru kawalerskiego, oddał Morawskiemu. Okuto go jednak w kajdany i odesłano na Ruś do Połonnego wraz z innymi 90 konfederatami, w różnych okazyach połapanymi, z którymi Rossyanie. dosyć się łaskawie w drodze obchodzili, i dla łatwiejszego marszu kajdany i dybki z wszystkich pozdejmowali. Cieszyli ich: iż po skończonej wojnie będą wszyscy na wolność wypuszczeni. Olicerów konfederackich wieziono na wozach, prości zaś szli pieszo pod konwojem pięćdziesiąt piechoty i tyleż koni kozaków. Piechurowie rossyjscy, czyniąc sobie ulgę, pokładli karabiny na wozy starszyznę konfederacką wiozące. Co gdy tak dzień jeden i drugi uczynili, dali pochop konfederatom do wybicia się z niewoli ich własnym orężem. Zmowa stanęła między konfederatami na noclegu, w której porze zazwyczaj niewolników do kupy spędzano. Znakiem do porwania się umowiono podrzucanie jabłka do góry przez Morawskiego. Gdy byli w lesie, niedaleko już od Połonnego, Morawski nieodwłaczając już dłużej uczynku zmówionego, począł igrać jabłkiem, podrzucając je w górę i chwytając w rękę. Co widząc konfederaci, rzucili się hurmem do karabinów rossyjskich, a z temi na Rossyan: ci zaś z gołemi rękami pozostawszy, pierzchnęli w stronę. — Kozacy przodem jadący obejrzawszy się na konfederatów z bronią, a Rossyan bez broni, pędem pobiegli do Połonnego.
Konfederaci, uszedłszy w kupie kilkoro staj, naradzili się coprędze’j i przypadli na to zdanie, ażeby się rozdzielić w drobne partye i puścić na los każdą, której posłuży szczęście ujść pogoni nieomylnej z Połonnego, w większej sile nadbiedz mającej. — Morawski z Piotrowskim rotmistrzem wielkopolskim, udał się w stronę jego nieszczęściu przeznaczoną. Bowiem na nich najpierwszych napadła pogonią. Bronili się do upadłej bagnetami, niemając ładunków do strzelania, aż skłóci wielą razami od kozaków, w pół nieżywi poupadałi. — Wzięto ich i zawieziono do Połonnego. Komendant tamtejszy kazał ich opatrzyć i wszelką dać itn wygodę, a po wyleczeniu obudwóch wraz z innymi wielą, i w tej i w różnych innych okazyach pojmanymi, odesłał do Moskwy, gdzie Morawski zosfawał w mieście Kamszatce aż do skończenia konfederacyi. Teraz się znajduje w kraju w mizernym stanie.
O Zarembie tto potyczce wiOawmkiej i o JPuiawskim.
Zaremba po potyczce widawskiej nieiniał żadnej innej. Zostawmy go, niech się przechodzi z dywizyami swojemi po Wielkiej-Polsce i Sieradzkiem podług swego zwyczaju, wyszedłszy z Szląska po kilku niedzielach swego od wojska oddalenia się. Obróćmy się do Puławskiego.
Gdy Rossyanie zabawiali się szturmem ustawicznym (niewskórawszy nic na Zarembie) do Bobrka, Lanckorony i Tyńca, konfederaci mieli między sobą wielu oficerów francuzkich; których ponieważ Zaremba, wojujący samem tylko harcowaniem, niepotrzebował, przeto wszyscy przychodzący z Francyi czy z swojej ochoty (jak mają zwyczaj Francuzi, że się wszędy mieszają, gdzie się narody biją), czyli od dworu przysłani, garnęli się do partyi Puławskiego. 1 można upewnić czytelnika, że ich przemysłem tak Częstochowa, jak też wspomnione wyżej forteczki stały się od Rossyan niedobyte. Między zwyczajnemi sposobami armaty i ręcznej wycieczki, używali dwóch osobliwszych: pierwszym było kopanie dołów darniem przykrytych, na które natarłszy Rossyanie, wpadali w nie gromadami i tani się na ostrych kołach pozasadzanych w nie przebijali.’ Drugi sposób wcale sztuczny. Miejsca suche i górzyste, jakiem miejscem jest Tyniec, oblewali wodą wyżej pasa, tak że Rossyanie, taką niespodziewaną łaźnią objęci, musieli coprędzej uchodzić od obleżenia. Ta woda musiała być z Wisły przez jakie machiny w górę pędzona, albo też przez zatamowanie koryta do francuzkiego użycia obrócona. Dosyć, że się tak działo. Relacyą mam o tem od zakonników tamtejszych Benedyktynów, którzy podczas rewolucyi tej na Tyńcu mieszkali. Temi tedy sposobami kilka razy zrażeni Rossyanie, nacierać na Tyniec nieśmich, Bobrek i Lanckoronę bliższeui ścigając oblężeniem.
O ubiede»th§ *at»tku krakowskiego.
Miasto Kraków i zamek krakowski zostawały w ręku rossyjskich w jak największem bezpieczeństwie, ponieważ koniederaci o wyparcie ich z tego siedliska nigdy się niekusili. Jednakie szczęście zrobiło sobie raz igraszkę: że bez szturmu na kilka niedziel zamku krakowskiego konfederatom powierzyło.
W tym zamku znajdował się niewolnikiem Besiekierski, konfederat łęczycki, po wygojeniu się z ran przez nadskakiwanie oficerom rossyjskim, wolnem chodzeniem po zamku bez pilnowacza żołnierza udarowany. A jako ptak, choć się ma najlepie’j w klatce, jednak myśli ustawicznie, jakby z nie’j wylecieć, tak też i Besiekierski spaceru nieuźywał z indifferencyą, tylko szukając dziury, którąby mógł wycisnąć się na świat. — Jednego dnia zaszedłszy w kąt pod mur ku Wiśle prowadzący, natrafił na loch zarosły z wierzchu krzewiną. Spuściwszy się weń, wyszedł nimjfe zamek nad Wisłę ku Tyńcowi i naznaczywszy ową jamę, którą wyszedł na wolność, coprędzej pospieszył do Tyńca: gdzie opowiedziawszy, jakim sposobem uszedł z niewoli, i że tym sposobem mógłby być zamek ubieźony, dodał ochoty do wykonania tak pomyślnego zdarzenia, ile gdy opowiedział, że w zamku małoco jest Rossyan i komendant z oficerami bawi się w mieście. Wybrali tedy konfederaci z pomiędzy siebie ochotnika czterdziestu, szablą tylko i karabinem uzbrojonego. A dla poznania się w ciemności nocnej koszule na wierzch sukien powdziewawszy, ruszyli w marszu jak najcichszym pod komendą pułkownika francuzkjego Szoazel zwanego, za przewodnictwem owegoź Besiekierskiego.
Weszli owym lochem w zamek, rzucili się na obwach, z którego ubiwszy kilku w pierwszym impecie, resztę poddającą się bez oporu jako snem rozmarzoną i niespodzianym atakiem prawie z zmysłów ogołoconą zagarnąwszy w niewolą, do jednej piwnicy wszystkich wtarasowali. Toż samo uczynili i z tymi, którzy usłyszawszy rozruch, z kwater na sukurs do obwachu się zbiegali: a tak w momencie prawie bez najmniejszej swojej straty zostali panami zamku.
Komendant rossyjski, będący w mieście, przerażony tym niespodziewanym przypadkiem, chciał garnizonem małym, będącym w mieście, rzucić się do odbicia zamku. Lecz Szoazel, aby go od tego zamysłu odstraszył, kazał konfederatom biegać ile sił po zamku, i ze wszystkich okien bez przestanku sypać ogień na snujących się po mieście Rossyan, co ich strwożonych mniemaniem wielkiej siły, do nadejścia sukursu zatrzymało, a oraz dało sposobność konfederatom opatrzenia przyzwoicie zamku w ludzi i amunicją; do którego najprzód Walewski marszałek wstępnym marszem w dzień odstrzeliwając się, dwieście ludzi, a potem w kilka dni ówże Szoazel, idąc na przebój zastępującym sobie Rossyanom i gwardyi konnej koronnej, Mirowskimi zwanej, z Warszawy na sukurs Rossyanom nadeszłej, ale murem stawić się na drodze konfederatom obcesowo z ogniem ręcznej broni i armaty idącym nieśmiejącej, tylko z daleka zaskakującej tak jak i Rossyanie, wprowadził szczęśliwie do zamku czterysta konfederatów.
Opatrzywszy tedy należycie ludźmi i.amunicyą zamek, ’ bronili się w nim mężnie konfederaci przez sześć tygodt* wielką szkodą Rossyan, do ośmiu tysięcy rachowaną. “ Bo Rossyanie wstydem i gniewem przejęci z utraconego tak szpetnie zamku, gwałtowne szturmy, zawsze niepomyślne, raz po raz do niego puszczaUr Lecz na początku szóstego tygodnia poczęło konfederatom zbywać na żywności, której znikąd dostać niemogli, będąc znaczną siłą nieprzyjaciela z różnych miejsc pościąganego pod Szuwarowem i Branickim hetmanem zewsząd opasani. Jeden Tyniec, jako bliski tylko milą drogi od Krakowa, mógłby ich był potrzebami przez odważne nocne wycieczki suplementować. — Lecz Walewski marszałek po odprowadzeniu do zamku pierwszego wydziału konfederatów powróciwszy do Tyńca, stał się zupełnie nieozynnym. Zachwycił zapewne od Branickiego przekonywającej wiadomości: że konfederacya niema żadnego fundamentu, i że wkrótce koniec weźmie. A tak uiemając znikąd wsparcia, pozjadawszy wszystkie konie, a Francuzi, jako delikatniejsi, wszystkie koty, które złapać mogli, naostatku poddać się musieli: o cZcm będzie nizdj po opisaniu przypadku, prędzej trochę w Warszawie zdarzdiego.
O partraniti króla i tttnieziettht * War**au>y
1991.
Generalność, wyglądającą posiłków od zagranicznych dworów, łudzono taką obłudą: że poteneye zagraniczne póty niemogą się odezwać za konfederacyą, póki król na.tronie Spokojnie siedzieć będzie. Trzeba koniecznie wypędzić go z Warszawy z otaczającemi go stanami i magistraturami, aby się tym sposobem bezkrólewie ogłoszone na papierze rzeczywiściej pokazało. — Puławski tylko był jeden, który takowym bcćhtalłioin ślepo wierzył i do wykonania zamiarów generalności z wszystkimi konfederatami rad chodził na wyścigi. A widząc, że otwartą siłą nadaremnie kusiłby się wygnać króla z Warszawy, wojskiem i rossyjskiem i krajowem napełnionej, umyślił skrytą sztuką porwać go i uwieść do Częstochowy, albo gdyby żywcem dowieść go niemożna było, gdziekolwiek na drodze zamordować. Na taką tedy sprawę wybrał niejakiego Łukawskiego szlachcica konfederata, ten znowu przybrał do siebie pewnego plebeusza, Kuimą z urodzenia, Kosińskhn w konfederacyi zwanego, kiedyś za lajbhuzara u książęcia Adama Czartoryskiego, generała ziem podolskich służącego, a ten znowu dobrał do siebie innych trzydziestu, na wszystko odważonych. — Wprowadzali się tedy ci ludzie do Warszawy po jednemu, po dwóch, z ftiraini sianem, zbożem jakiem, lub innem czemkolwiek naładowauemi, w środku ładunku mieszając ukryte oręże i siądzenia na konie. Zjeżdżali się zaś do stajni dominikańskiej na Nowem-mieście pod klasztorem będącej, do której jako obszernej pospolicie fury z produktami zajeżdżają; gdzie tak ostrożnie z sobą postępowali, jakby każdy z nich był z innej strony, i jakby jeden drugiego nieznał. — Stajnia pomieniona była placem umówionym, na którym każdy miał się drugim prezentować, aby wiedzieli, że już są wszyscy. Po odbyciu takiej prezenty, niebawiąc rozjeżdżali się z stajni i po różnych kątach mieścili. Do owej zaś stajni twardetni wieczorami schodzili się dla rozmowy. — Gdy już postanowili termin, kiedy mieli wykonać przedsięwzięty zamysł, Łukawski tego dnia znajdował się z karetą niedaleko od Warszawy. Puławski zaś o tymże czasie wyszedł z fortecy Częstochowy, aby prędzej mógł uchwycić nadwiezionego króla. Wziąwszy na to kilkaset koni, i dawszy ordynaus Lenartowiczowi, aby z swoim pułkiem w Wolborzu natenczas stojącym, albo raczej Ostrowskiego biskupa kujawskiego, jako partyzanta rossyjskiego, dobra plądrującym, przybywał do niego pod Radomsk, ośm mil od Częstochowy; wzywał także i Zaremby pod pozorem pobicia Rossyan, w rzeczy zaś samej, aby dał silniejszy odpór pogoni, jeżeliby ta za królem porwanym wielka (jak się spodziewać należało) była. Lecz Zaremba jak nigdy tak i wtenczas niechciał się bratać z Puławskim, którego Rossyanie od Lenartowicza przez podanie tylu zaraz w początku akcyi zdradzonego, dawszy mu znaczną chłostę rozpędzili. W tym czasie owi zmówieni w Warszawie obrawszy sobie noc jednę na wykonanie swego dzieła, zebrali się na koniach z bronią w jednej uliczce małą kapitulną zwanej, naprzeciwko pałacu wedle kościoła Kapucynów lezącego, w którym wtenczas mieszkał książę Czartoryski, kanclerz wielki litewski, którego w tej chwili odwiedził król Poniatowski. Noc ciemna i długa, jaka bywać zwykła w Listopadzie, posłużyła dobrze zmówionym. Najprzód, iż lud rozmaity, snujący się po ulicach w ćmie nocnej, niemógł ich rozpoznać, azatem biorąc ichźe mylnie za ułanów lub innych żołnierzy w Warszawie stojących, nikt nieposunął się do dania znać któremukolwiek haubwachowi bliższemu o ludziach podejrzanych. Powtóre, przechodzący mimo nich ront ułanów królewskich, pod zasłoną tychże ciemności niemogąc ich Jakże rozpoznać, spytawszy się kto są, i odebrawszy odpowiedź po rossyjsku: „Ront kozacki“, minęli ich spokojnie, a oni zostali w miejscu czekając na swój połów, który się im wprędce nawinął. — Król bowiem niedługo zabawiwszy u księcia kanclerza, wyjechał wcześuiej, niż miał zwyczaj kiedy indziej. (Nieszczęście kogo ma potkać, to go przywiedzie i na miejsce i na moment przeznaczony.) Udał się prosto ku zamkowi. Isiemiał przy sobie więcej ludzi, tylko dwóch hajduków z pałaszami podług zwyczaju ich służby, dwóch lokajów, dwóch paziów i dwóch dworzan, jednego Ośniałowskiego, drugiego Bachinińskiego, i jednego adjutanta Poniatowskiego, tudzież dwóch laufrów zwyczajnie przed karetą biegających. — Jak tylko król wyjechał z bramy pałacowej na ulicę Miodową zwaną kilka kroków, natychmiast obskoczyli go zmówieni, rzucili się prosto do karety, od której najprzód uciekli lokaje i paziowie, jako bezbronni, przed nimi zaś laufrowie, toż dworzanie i adjutant Poniatowski. Stangret i foryś uskoczywszy na bok od koni, przypatrywali się, co się to stało i na czem się skończy. Ośniałowski tyle pokazał odwagi, że wystrzelił do owej turmy z pistoletu, lecz gęstszym ogniem obsypany, uciekł za drugimi na koniu w kark postrzelonym. — Sami hajducy zostali przy królu, którego wywleczonego z karety niechcąc puścić z rąk swoich, jeden z nich na miejscu zabitym, drugi ranionym w rękę został. Zmówieni wydzierając z rąk hajduków króla, w kilkoro karetę przestrzelili, snknią na nim szablami poprzebijali, i samego w głowę acz lekko ranili. Wywlókłszy króla z karety i z rąk’hajduków uporczywych wyrwawszy, prowadzili pieszo między końmi, przykazawszy mu pod zginieiuem natychmiast milczenie. Przeprowadzili go mimo haubwachu artyleryi konnej przed cekauzem, udając się przed szyldwachem za ront kozacki i wyszli przez okopy prosto ku Marymontowi, w której drodze zgubił król jeden trzewik z nogi i kapelusz z głowy.
Tymczasem, gdy ludzie królewscy pierwsi i ostatni dali znać do zamku, pierwsi o ataku, drudzy już o porwaniu króla, trwoga wielka powstała. Najpierwej zaś zaczęła się przed książęciem kanclerzem, który miasto bronić króla, jako mający dosyć ludzi i żołnierzy nadwornych, usłyszawszy, że jacyś ludzie króla na ulicy obskoczyli i atakują, kazał coprędzej zamknąć bramę pałacową. — W zamku żołnierz stanął do broni i czekał na ordynans, którego dać mu kto nieiuiał, dy ten, który nim władał, zostawał w ręku gwałtowniejszych. A trwoga rozbiegłszy się po Warszawie wszystkich bądź prawdziwym, bądź fałszywym strachem objęła. — Książę Repnin, poseł rossyjski, na wiadomość porwania króla zamknął się w swoim pałacu, tożsamo uczynił książę wojewoda ruski, tożsamo inni panowie, aż gdy ronty wysłane opędziły po wszystkich kątach Warszawę i nikogo obcego niewyszpej aly, dopiero też panowie opłonąwszy z pierwszego strachu i wojskowi starsi pozbiegali się na zainek. Naradzili się, coby w takim razie ku ratunkowi króla wziąć przed się należało: czy posłać pogoń za łotrami, czy nieposłać. Książę podkomorzy koronny, brat królewski, za którym poszła cała familia królewska i panowie polscy, dał zdanie, aby nieposyłać. Uważali tak: albo ci hultaje mają rozkaz zabić króla, albo też porwać go tylko żywcem i przyprowadzić do hersztów swoich. W pierwszym zamiarze już pogoń króla żywego niezastanie; albo gdyby jeszcze zastała, to mu śmierć przyspieszy, któregoby zapewne żywego odstąpić niechcieli. W drugim zamiarze równie pogoń byłaby królowi szkodliwa, któregoby zamordować nieomieszkali, gdyby go żywcem doprowadzić niemogli, aby jaki taki skutek swojej odwagi i dzieła niepospolitego odnieśli. Zaniechawszy zaś pogoni, gdziekolwiek usłyszymy o królu, łatwiej będzie dobrać środków do uwolnienia go. — Na tem zdaniu przestali. Kazali tylko po ulicach pozataczać armaty, warty mocne przy nich podawać, w wątpieniu, czy łotrzy pomiędzy tylu żołnierstwa wyszli z Warszawy z królem, czyli z niui jeszcze duszą w jakim kącie. W lakiem rozporządzeniu postanowili czekać do dnia białego, który miał im ukazać jaśniej, czegoby się jąć mieli.
O przytcraceniu króla do Warnzmmy,
Zmówieni wyprowadziwszy króla za okopy, udali się z nim ku borkowi kamedulskiemu. Kuźma herszt zmiłowawszy się nad królem na jednej nodze bosym i z gołą głową, do tego ranioną, będącym, kazał z swoich jednemu pożyczyć królowi bóta, a drugiemu czapki. A jak to pospolicie bywać zwykło: iż ci, którzy się dla zysku na jaką odważą zbrodnią, łatwie się’ skłaniają na drugą stronę, gdy im ta widzi się być pożyteczniejsza; tak i Kużma wystawiwszy sobie w umyśle daleko większe nagrody od króla przywróconego, niż miał obiecane za porwanego, począł natychmiast pod róźnemi przyczynami oddalać potrosze swoich kolegów, wysyłając jednych za drugimi w różne strony, niby pilnując się zewsząd od pogoni. A gdy tylko sam jeden został z królem, począł mówić do niego: „Chociaż ja ciebie mam w ręku, znam jednak, że ty jesteś moim królem. Jeżeli mi przyrzeczesz słowem królewskiem, że mi darujesz to przewinienie, odtąd będę twoim obrońcą. Uprowadzę cię na miejsce bezpieczne i odprowadzę do „Warszawy.“ Oszust! nic niewspomniał o nagrodzie, niewątpiąc, iż bez przymówki król będzie mu obiecywał wszystkie łaski i dobrodziejstwa zostające w szafunku swoim. Niemamy podania, jakicini gorącemi afektami król Kuźmie odpowiedział, lecz domyślić się możemy, że mu wszystko obiecał, cokolwiek najzasłużeńszemu król świadczyć może. Po tych krótkich traktatach udał się wstecz z królem do bliskiego młyna, gdy ludzie jego po bokach rozesłani, postępując wprost i rozumiejąc, że zdążają ku Kuźmie, tem bardziej się od niego oddalali. — Przyprowadziwszy króla do młyna, kazał młynarzowi dać znać coprędzej do koszar gwardyi pieszej koronnej, owego młyna najbliższej. Król pieszą drogą niewczesną, jakiej w życiu swojem niepróbował, i niebezpieczeństwem życia strudzony, położył się na łóżku młynarskiem, a Kużma z dobytym pałaszem wartę nad nim we drzwiach odprawował.
Skoro młynarz dobiegł do koszar, natychmiast wysypało się do niego sześćset gwardyaków. Wsadzili króla do kolaski z sobą przyprowadzonej, w której na przodzie usiadł jeden oficer obok z Kuźnią, strojącym sobie fantazjo flo przyszłego nieograniczonego szczęścia, za darowanie życia królowi, w samej rzeczy godne jak największej nagrody, gdyby nie ten sam był zbójcą, co i obrońcą.
Skoro król stanął w zamku pełnym panów, natychmiast oznajmił wszystkim dobrodziejstwo Kuźmy. Kazał go zaprowadzić do jednego apartamentu, przykazawszy dla niego wszelkie bezpieczeństwo i wygody, jako mającego zaręczoną słowem królewskiem wdzięczność.
Odbierał potem powinszowania od panów szczęśliwego powrotu na tron z gardła śmierci. Prezentował zranioną głowę swoją, poprzebijaną i poprzecinaną suknią. W przytomności tychże panów kazał przywołać do siebie z księgami rejenta grodzkiego warszawskiego Puchałę, przed którym uczynił obdukcyą rany zadanej w głowę. Podobnaż obdukcya uczyniona była w kaneelaryi sukni królewskiej, karety, konia Ośniałowskiego w kark postrzelonego, hajduka obciętego w rękę i proklamacya ciała drugiego hajduka zabitego. (Dla zrozumienia przyszłości niezawadzi dodać tłumaczenia tym terminom kancelaryjskiin: obdukcya i proklamacya. Obiedwie są rzeczą jedną: to jest obejrzeniem i opisaniem obmiotu jakiego, z tą różnicą: że obdukcya odbywa się przez woźnego, cichem podaniem tego, co widział, do zapisu w księgi; proklamacya zaś dzieje się głośne’in zwoływaniem ludzi do oglądania trupa.)
Zabitemu hajdukowi sprawił król solenny pogrzeb na Leśnie na cmentarzu luterskim, ponieważ był luler. Potomstwo jego na sejmie następującym z oklaskiem stanów udarował klejnotem szlachectwa, i wdowie jego naznaczył znaczną pensyą dożywotnią. — Niedoszła do wiadomości piszącego nagroda uczyniona drugiemu hajdukowi obciętemu. Wnosić atoli można po hojności królewskiej, że była większa od potrzeby ua cerulika i na plaster; kiedy młynarzowi za to jedynie, że się król przeleżał trochę na jego łóżku, okupił młyn i nadał dziedzictwem.
Kużuia, acz przy wszystkich wygodach, był atoli pod mocną wartą trzymany. Examinowano powoli jego sprawę, z którą on bynajmniej się nietaił. Wydał bilety, które miał przy sobie od Łukawskiego, które były stylem tajemniczym pisane. Doniósł oraz, gdzie Łukawski postanowił na niego czekać i gdzie mu się z królem kazał przebierać. Posłano zatem coprędzej w to miejsce kilkadziesiąt koni i schwytano Łukawskiego z innymi kilką i z kolaską, na której miał być król uwożony.
Zaczęto przeciwko wszystkim razem proces kryminalny przed senatem, ciągnący się kilka niedziel. Łukawski niechciał żadną miarą przyznać się, aby był sprawcą porwania króla, lubo Kuźma wymawiał mu w oczy, iż na to był od niego, a on od Puławskiego namówiony, łiilety enigmatyczne tłumaczył Łukawski, że się ściągały do przemówienia gwardyi koronnej na stronę konfederacką, czego dopiąwszy, dopiero miał zrobić w Warszawie rewolucyą, której na pomoc Puławski miał przyspieszyć. Porwanie zaś króla zwalał na samego Kużmę, jakoby z domysłu swego nad zlecenie tak jego jak Puławskiego przedsięwzięte. Król zasiadał na tej sprawie, nie jako sędzia, lecz jako strona, i dziwnie poruszającą wymową obstawał za swymi złoczyńcami. — Wiele razy stawiani byli przed sądem obwinieni, zawsze stawiano i Kuźnię, kładąc mu na nogi kajdany; a po sessyi sądowej zdejmując. Nakoniec wypadł dekret miłosierny dosyć względem zbrodni, a i taki jeszcze mimo usiłowanie królewskie, na ścięcie Łukawskiego i innych dwóch; na który dekret ledwo król pozwolił, przekonany od senatorów, izby szkaradna suspieya padła na cały naród, gdyby winowajcom życie było darowane. Stracono ich więc publicznie w rynku warszawskim podług dekretu.
Kużlnę żadną miarą król niepozwolił poddać pod miecz, usiłując uczynić go wolnym od wszelkiej kary. Godząc tedy sprawiedliwość z łaską królewską, osądzili go na wywiezienie z kraju i osadzenie do śmierci w włoskiem mieście niedaleko Wenecyi Riminum zwanem, w zamku tam będącym, naznaczywszy mu na wyżywienie uczciwe rocznej pensyi czterysta czerwonych złotych, gdzie w roku 1787. widziany był od przejeżdżających tamtędy dwóch zakonników Polaków, których (lubo nieusłuchany) prosił do siebie z okna, wołając na rozmowę.
Innych od Kuźmy podanych, a nieschwytanych, podano głowy na zabicie, wolne przez kogoźkolwiek wypełnione: ale tak się dobrze pokryli, iż żadnego niezłapano.
Młodziejowski, biskup pod ten czas poznański i warszawski, następującego poranku po nocy, w której król powrócił do Warszawy, zwołał do kolegiaty świętego Jana całe duchowieństwo warszawskie, gdzie przy zgromadzeniu licznein senatorów, urzędników koronnych, rozmaitej szlachty, magistratu miasta i innego pospolitego ludu kościół napełniającego, śpiewane było Te Deura la u dam us, na podziękowanie Panu Bogu za powrót szczęśliwy króla. Śpiewali prawda wszyscy, bo nikt niechciał być widzianym nieśpiewającym, ale nie wszyscy skłaniali serce do głosu dziękczynnego. Zapewne ten śpiewał tylko napróżno, który stojąc z drugim orderowym przy filarze, rozmawiał tak (nim zaczęto śpiewanie): „Co za głupia bestya! rozumie, że tym sposobem otworzył sobie wrota do skarbów królewskich i najwyższych honorów: oszuka się zapewne. Dałbym na niego najpierwszy kreskę, aby był za żebro powieszony. Kiedy porwał, zacóź na miejsce nieodprowadził? Zrobił dwa występki niegodne odpuszczenia: raz, iż oczernił naród; drugi, że pokazał całemu światu, iż Polacy ani do złego, ani do dobrego niesą sposobni. Nareszcie pozbawił nas najciekawszej sceny, coby był robił Puławski z królem, dostawszy go do rąk i król jakąby w ręku Puławskiego będący grał rolę, i Rossyanie czyliby się wspinali na mury częstochowskie dla zdobycia króla, albo czyby go zaniechali aż do abdykacyi tronu, a potem uwolnionego czyliby znowu na tron wsadzili, lub “
Naznaczone potem były od biskupów po całem królestwie po trzy kazania w każdym kościele przez trzy następujące święta z założenia: iż się na króla jako na pomazańca Boskiego ręki podnosić niegodzi.
A lubo ta cała historya porwania króla miała tyle przekonywających dowodów, jakie się dają widzieć wyźe’j wyrażone, przecież i za Warszawą, a im dalej tem więcej, i w samej Warszawie znajdowało się tylu niedowiarków, albo przewrotnych tłumaczów, którzy ją albo za zmyśloną wcale, albo za ułożoną w gabinecie królewskim na oczernienie narodu być sądzili. Tak trudna jest przypadkom nadzwyczajnym wiara. — Ja tę rzecz mam za prawdziwą. Oprócz okoliczności widocznych, których tysiące ludzi b}rli świadkami, z dwóch następujących uwag» Pierwsza, iż król bojaźliwy, a podobno i najśmielszy, niechciałby podawać swoje’j głowy na obłudę niebezpieczną pistoletów i szabel. Druga, iż Puławski, gdyby niebył sprawcą tego porwania, nigdyby nieprzyjął milczeniem wydanego na siebie dekretu, i choć sam niemógł stanąć do sądu, niezaniedbałby bronić się od oczernienia publicznemi pismami, i mając tyle przyjaciół nawet między otaczającymi króla senatorami, łatwoby się był oczyścił z zbrodni zadanej. Więc kiedy się niemiał wcale do obrony, znać, że jej był autorem. Osądzonym więc został za winnego, a jako niestawający do sądu za infamisa, za głowę zabiciu bezkarnemu podległą. Pozwolono mu jednak kilka niedziel czasu juź nawet po skończonej konfederacyi, aby się stawił do usprawiedliwienia się, jeżeli niebył winien, lecz tego nieuczynił, jako się niżej pokaże.
O końcu konfederacyi 199t*
Porwanie króla nagliło monarchom postronnym przyczynę przyduszenia konfederacyi, dotychczas obojętnem okiem uważanej, czyli do kresu zamierzonego jej exystencyi cierpianej.
Najprzód tedy król pruski Fryderyk Wielki wojskiem swojern wkroczył w granice polskie, zajmując liiem województwa pruskie i wielkopolskie, ściskając i wyganiając z nich coraz głębiej w kraj konfederatów. — Ci wypędzeni z Kalisza, ostatniego stanowiska, udali się w Sieradzkie pod Piotrków, gdzie ich wódz generalny partyi wielkopolskiej Zaremba tulił się z Sieradzanami i Wielunianami. — Król pruski z pobudki generałów swoich, z którymi Zaremba dobre zawsze utrzjmywał ile mógł porozumienie, napisał do niego w ten sens: »Mości panie Zarembo! masz zalecenie od moich generałów, że jesteś dobry żołnierz i że nie niszczysz swoich obywatelów. Z tych względów radzę wpanu, ażebyś nieczekając ostatniego losu bardzo bliskiego zniknienia konfederacyi, jak najprędzej pojednał się z swoim królem, a Rossyanom na drodze niezastępował.K
Zaremba tedy złożywszy radę wojskową, dał wszystkim umiejącym po francuzku, jakim językiem był pisany ów list, do czytania. Przełożył całe’j radzie: iż juź niemasz żadnej nadziei utrzymywania się dalszego pod bronią: że trzeba użyć momentu pozwolonego na ocalenie samych siebie, kiedy przepadła sprawa. Zaczem wszyscy przystali na to: aby wyprawić do Warszawy z rekoncyliacyą. Wyprawili tedy niezwłocznie Skorupskiego, cześnikiewicza bracławskiego, adjutanta przy Zarembie, miny marsowej, wzrostu dobrego, a nosem gdzieś nakarbowanym i prezencyi więcej niż śmiałej człowieka, ażeby z takiej posłanej próbki zrobić wrażenie jak najmocniejsze
0 całej massie konfederacji, idącej do zgody, dawszy mu Jisty przyzwoite do króla i do posła rossyjskiego.
Mazowiecki, regimeutai? ziemi Dobrzyńskiej, Wielichowski rotmistrz i Bońkowski porucznik z pod komendy Sieraszewskiego, regimentarza wielkopolskiego, odpisali się od tego zdania, poszli z rotami swojemi do partyi Puławskiego, trzymającej się jeszcze w Częstochowie, w Tyńcu, w Bobrku i Lanckoronie. — Zamek albowiem krakowski przyciśniony głodem — jako masz wyżej — i brakiem amunicyi, kilką niedzielami przed Zarembą poddał się Branickiemu hetmanowi w. koronnemu, wraz z generałem Szuwarowem przeciw konfederatom działającemu. Kapitulowali konfederaci z Branickim na słowo honoru, iż oddawszy zamek wolno im będzie z bronią
1 bagażami ich własnemi przenieść się do Częstochowy. Lecz skoro wyszli z bramy zamkowej, natychmiast Rossyanie otoczywszy ich, rozbroili wszystkich, a wziąwszy Szoazelego i innych oficerów w polityczny areszt, resztę w dyby i w kajdany pokładli. Szpazel wymawiał żwawo Branickiemu niedotrzymanie słowa: i gdy odgrażał zemstą króla francuzkiego, za którego (jak twierdził) rozkazem pomagał konfederatom, Branicki to wiarołomstwo składał na Szuwarowa, i tak się z nim prawdziwie czy zmyślono wadził, że ledwo między nimi do bitwy nieprzyszło. Rossyanin jednak, nieuważając na gniew Branickiego, posłał prosto z pod zamku wszystkich brańców do Połonnego, a stamtąd do Moskwy, gdzie wraz z innymi zostawali w niewoli blisko dwóch lat po skończonej konfederacyi: i pewnie byliby wiecznymi, tak jak wielu innych do regimentów rozebranych, niewolnikami, gdyby odwet dworu francuskiego za Szoazelego niebył im posłużył do odzyskania wolności, co się tak stało: Król polski w jakiejś negocyacyi prywatnej posłał Branickiego do Paryża, gdzie go zaraz przyaresztowano z zapowiedzią: póty z aresztu niewyjdziesz, póki wszyscy Francuzi i Polacy poimani w niewolą od Rossyan wypuszczeni niebędą. Zatem Branicki do króla swego, a król do imperatorowej rossyjskiej posełając gorące prośby, nareszcie dokazał tego, że wszystkich konfederatów i Francuzów (wyjąwszy Polaków do regimentów pobranych) z niewoli wypuszczono, za których uwolnieniem, odezwą Szoazelego do swego dworu zaświadczonym, Branicki także otrzymał wolność z aresztu.
O poMAHIN Hf Zorewty.
Lepie) się poszykowała submissya Zarembie. Ten otrzymawszy generalny pardon z Warszawy, poddał się Drewiczowi, do zabrania albo raczej do rozpuszczenia konfederatów przysłanemu, którego Zaremba przyjął na czele szyków swoich, w równem uszykowaniu Rossyan do siebie zbliżonego. Tam oddawszy sobie wzajemną grzeczność i pisma do tego aktu służące, złączyli wojska obadwa w jeden korpus, nierozbrajając konfederatów, tylko między glejty rossyjskie mieszając. Którzy konfederaci niechcieli pójść do Warszawy, dano każdemu paszport, przy którym każdy bezpiecznie ciągnął w swoją stronę, niemając przy takich paszportach żadnej napaści ani od Rossyan, ani od Prusaków. — Niemal się wszyscy konfederaci rozjechali do domów. Sami tylko huzarowie poszli z Zarembą do Warszawy, oficerowie w nadziei dostąpienia służby w regimentach w stopniu posiadanym, gminni jakd ludzie nieosiadli, do wojskowego trybu przywykli, z których król wziął w służbę swoją 40 z majorem Strzeszyriskim i porucznikiem Załuskorwskim; Ostrowski biskup knjawski 30 z rotmistrzem Dembskim; reszta porozchodziła się w różne służby wojskowe i obywatelskie.
Gdy Zaremba w jeżdżał do Warszawy, lud pospolity zbiegał się do niego tłumem, łając i przeklinając go w głos: że się poddał, mieniąc go zdrajcą ojczyzny. — Nie ta była myśl o nim rozsądniejszych. Panowie winszowali mu: iż z honorem i ocaleniem partyi swojej zakończył dzieło niebezpieczne, wkrótce upaść mające.
Król Zarembie zrazu obiecywał rozmaite łaski: raz regiment gwardyi konnej korońne’j, którego szefem był pod ten czas brat królewski Kazimierz Poniatowski, podkomorzy koronny, a potem wkrótce ptzedał go Wincentemu Potockiemu} drugi raz obiecywał dla niego zwerbować regimenthuzarów: to znowHi czynił mu nadzieję regimentarstwa nad kawaleiyą nadwornej partyi wielkopolskiej. Skończyło się na te)»: że go tfczynił kTól generałem-majorem w wojska koronm&n z forsztcllacyą, i że synowi jego dziesięcioletniemu Floiyanowi dał chorążostwo aktnahie w tym regimencie, w któiysor Zaremba przed konfederacyą’ był majorem, a którą rangę pć wńijściu: Zaremby w konfedertcyą oddał król kapitanowi Tajlerowi. Wszystkie obietnice wyźéj wspomnione, czynione Żarembie, czynił nieskuteczne Branicki hetman, od potyczki pod Widawą skryty nieprzyjaciel Zaremby, pierwsze łaski u króla posiadający, i nabyć dć nich towarzysza niechcący.
O śmierci Zaremby.
Co Zarembie sprawdził sen jeden opowiedziany swoim domowym: iż strzelał długo do wielkiego stada kuropatw, a żadnej niemógł zabić. Ten sen takowe Zarembie na umyśle niespokojne uczynił wrażenie, iż się niejednego z konfidentów swoich pytał, coby ten sen znaczył. Ale że Zaremba niebył ani Nabuchodonozorem, ani Faraonem, przeto też do’wytłumaczenia mu nieznalazł żadnego Daniela, ani Józefa, choć sam był Józef. Niechto był sen próżny, niech był przepowiadaczem skutku, jak się wielom trafiło i trafia, dosyć że Zarembie wywróźył próżne królewskie obietnice. Nadskakując albowiem Zaremba królowi przez dwa lata sameini tylko karmiony łaski projektami, w trzecim roku najnieszczęśliwiej zginął.
Miał wielkie upodobanie za lada imaginacyą słabości używać kąpieli. Jednego razu wybierając się do Warszawy wezwany od króla, kazał sobie w miasteczku swojem Rozprzy nagotować zwyczajną kąpiel mokrą. Brat jego rodzony Franciszek, łowczy sieradzki, znajdujący się przy nim, ganiąc wannę mokrą, zachwalał suchą, i napomknął, iż u stolarza tamtejszego widział wannę nową osobliwą.’ Zaremba właśnie jakby go śmierć korciła, kazał wannę owę natychmiast do siebie przynieść. Stolarz jakimsi instynktem wzbraniał się jej wydać pod pozorem, że jeszcze niezupełnie dokończona. Zaremba niecierpliwy wjdzenia owej wanny, posłał kaprala swego z dwoma kozakami nadwornymi, aby ją przynieśli, zatem przyszedł za ni% i stolarz, który opowiedział i pokazał, jak ma być używana. Zaremba chciwy tej nowomodnej wanny, wszedł do niej najprzód w sukniach, a potem widząc że jest w miarę jego, rozebrał się coprędzej i usiadł nagi. Wieko zamykało się z wierzchu przy samej szyi, tak iż tylko głowa wychodziła nad wannę, a cały człowiek zamknięty, naparzany spirytusami, pocił się w wannie. Obłożono go około szyi ręcznikami, aby para niewychodziła. Puszczano potrosze rurką przyprawiony do tejże wanny gorzałkę, okowitkę na cegłę rozpaloną w naczyniu glinianem na dnie wanny podłożoną, która gorzałką smażąc się na cegle, ciepłą parą obejmowała siedzącego. Delektował się zrazu Zaremba tym wyciągającym z ciała humory wynalazkiem. Lecz gdy chłopiec Zajączkowski, świecący kamerdynerowi lejącemu przez lej do rury gorzałkę, przytknął świecę do flaszy półgarncowej, a kamerdyner sparzony zapaloną od świecy gorzałką, upuścił flaszkę w lej, która się stłukła, i gorzałka paląca się raptem buchnąwszy w wannę, sparzyła Zarembę: krzyknął z całego gardła i chciał wyskoczyć z wann, lecz wieko tak się zaparło, że tłukąc się co siły po wannie i wrzeszcząc, niemógl go otworzyć. Dodał większej operacyi ogniowi brat Zaremby Franciszek, gdy ręcznik okręcony około szyi oderwał. Albowiem płomień tym otworem wybuchnął i okrył całą twarz Zaremby, a zapaliwszy na głowie włosy, zwyczajnie tłuste od pomady, wzbił się w górę aż do pułapu niskiego, którym widokiem przestraszeni wszyscy, którzy tam byli, pouciekali na dwór, Zarembę nieszczęśliwego w owych płomieniach piekącego się odbiegłszy. Tak tedy kilkanaście minut gorzał, aź przecie Lutosławski, gość wtenczas u Zaremby, wpadł do izby z siekierą, rozrąbał wannę i Zarembę z ognia uwolnił, lecz tak dobrze opieczonego, £e kawały ciała przypsnęły do wanny. Obłożono go czemprędzej śmietaną i drożdżami, poobwijano w prześcieradła i ręczniki. Tak obwinięty począł się przechadzać po izbie, jęcząc z wielkiego bólu i utyskując na swoje nieszczęście, kazał wołać księdza. Leez brat Franciszek, pierwszy owej wanny sprawca; wcale w takowym razie bez rozumu człowiek, począł mu perswadować, aby sobie aprensyi niedodawał. Ze tyle jest praktyk ludzi wydobytych z pożaru na pół upieczonych, wygojonych: dopieroi on mając tylko skórę z wierzchu przypaloną, miałby na to umrzeć; radził mu, aby się napił wódki i położył w łóżku. Zaremba, że lubił wódkę, usłuchał brata: lecz skoro wypił kieliszek, natychmiast począł się mieć gorzej: bo naturalnie, uważając-, ogniowi powierzchowemu przydał podniety z wewnątrz. Położonemu w łóżko posłali po księdza, który juź z nim niemógł nic robie, zastawszy go bez zmysłów: więc tylko mu dał absolucyą kondycyonalną, a razem przyklęknąwszy z wszystkimi, mówił litanią za konających, podczas której Zaremba skonał. Zajączkowski chłopiec, który z swawoli — jako się potem wydało — tę fatalną zrobił psotę, aby sparzeniem prędzej Zarembę wypłoszył z wanny, czas do spania tym sposobem sobie przyspieszywszy, zaraz w pierwszem zamieszaniu uciekł. Zarembę pochowano w Rozprzy.
Taki był koniec Zaremby, który mimo swoją obojętność z konsekwencyj przewidzianych pochodzącą, był jednak dobry żołnierz: nadewszystko, ie szczęśliwy. Jeżeli mu to za wadę miałoby być poczytane, że szczerze niebił Rossyan, to przynajmniej ochronę wojska swego cnotą nazwać można. — Król dowiedziawszy się o jego śmierci, żałował go mocno; rzekł do przytomnych: „O Boże! jak niedościgły jesteś w wyrokach swoich; jak wiele masz rodzajów śmierci dla człowieka!“
O Aohcm JPuMnmMego i reasty Monfeaeracyi.
Puławski dowiedziawszy się, że Zaremba przeszedł na stronę rossyjską, mając go dawno za podejrzanego, wtenczas zupełnie osądził go za zdrajcę. Wziąwszy tedy 600 ludzi, szedł spieszno do dóbr jego pod Piotrkowem leżących, z intencyą zrabowania ich i spalenia. Pod Radomskiem, mil 8 od Częstochowy będącego doszedł goniec wyprawiony od Radzimińskiego, komendanta pod ten czas w Częstochowie, donoszący mu, że Auslryacy wypędzili generalność z Preszowa, ie pod pozorem zasłonienia konfederatów od Rossyan opanowali Tyniec, Lanckoronę i Bobrek, wyrugowawszy stamtąd konfederatów poobdzieranych z broni, koni i wszystkich bagażów, niewiedzących, co się stało w Preszowie, i dla tego Austryakoin za przyjaciół mianym wnijścia do pomienionych fortec niebrouiącyck: że takimźe ohydnym sposobem obeszli się z generalnością: że Radzimiński przestrzega go, jako o porwanie króla obwinionego, a zatem w największem niebezpieczeństwie od wszystkich konfederatów zostającego, aby się jak najprędzej wrócił i radził o sobie zaniechawszy Zarembę, który, że się wywikłał i honorem z nieszczęśliwej konfederacyi, wart (gdyby można) naśladowania, nie zemsty. Przerażony Puławski tak okropnem doniesieniem, wrócił się czemprędzej do Częstochowy, gdzie rozmówiwszy się krótko z Radzimińskim, uszedł w pięć koni za granicę pod ukrytą osobą. Przebrał się do Ameryki, gdzie pod ten czas Amerykanie prowadzili wojnę t Anglikami, wybijając się z pod ich jarzma.
Sejm następujący w Warszawie ponowił dekret na Puławskiego: osądzony za królobójcę, za zdrajcę ojczyzny, i głowa jego na śmierć od kogokolwiek wskazana. — Puławski w amc rykańskiem wojsku wkretee tak się wsławił walecznością swoją, że został generałem. Lecz wkrótce przyszła wiadomość, że w jednym ataku okryty wielą ranami umarł. Później zaś: że po skończonej wojnie w pojedynku od jednego Anglika zginął. Bądź w ataku, bądź w pojedynku zginął: to pewna, ie nieżyje, i żadnej o nim więcej wiadomości niebyło i niemasz.
Chcieli Austryacy tym sposobem opanować Częstochowę, którym opanowali Lanckoronę, Tyniec i Bobrek, lecz ta sztuka jui była wiadoma Radzimińskiemu, dla tego ich dobrowolnie nieprzyjął. Oni też atakować nieśmieli, aby tak ze wstydem jak finssyame nieodeszli, a do tego, że Częstochowa w ich podział, który wkrótce po konfederacyi nastąpił, Polski, niewpadła. Niedhcieli tedy nakładem swojego życia komuś innemu służyć. Radzimiński dosiady wał w Częstochowie, póki nienadszedł książę Galiczyn, generał rossyjski, z niewielką dywizyą. Jemu tedy Radzimiński, niemając dalszego opierania się fundamentu, oddał fortecę przez kapitulacyą, która zawierała w sobie: 1) Ze konfederaci wyjdą z fortecy bez broni, tylko z rzeczami swojemi, a oficerowie tylko z szablą przy boku: ale zaraz wyszedłszy za obóz rossyjski powinni się rozejść z kupy, żadnych odtąd dywizyów nieformować, i dać na siebie starszyzna rewersa, jako odtąd żadnego rozruchu w kraju czynić niebędą: jako zupełnie związku barskiego odstępują i generałności proszowskiej juko zniszczonej: jako ją za bunt poczytują: jako Stanisława Poniatowskiego za prawego swego króla uznają. 2) Że ludzi z regimentu gwardyi konnej koronnej, zabranych pod Krakowem, a znajdujących się w fortecy, z końmi, bronią i wszelkim munderunkiem, nieukrywając żadnego między sobą żołnierza, w tejże fortecy wiernie zostawią. 3) Ze oficerowie tylko ci przy rangach swoich i przy dalszej służbie zostaną, którzy przed zabraniem od konfederatów w tymże regimencie służyli; którzy zaś od generałności konfederackiej kreowani zostali, żadnego znaczenia mieć niebędą i razem z innymi konfederatami z fortecy oddalić się powinni. — Po takiej kapitulacyi Radzimiński otworzył bramę i wyszedł z wszystkimi konfederatami. — Lecz.Rouu/iuiiu niidoU3ymałr’Stor’aIBoWtpm’ inne komendy rossyjskie, niezwaźając na paszporty Galiczyna, gdzie tylko napadli konfederatów powracających z Częstochowy, wszędzie obdzierali.
Galiczyn, pobożny Rossyanin, odebrawszy fortecę, żadne’) krzywdy Paulinom tamtejszym nicuczynił, owszem ludzko się z nimi obchodził. Zakupił mszą świętą przed obrazem cudami słynącym i tej klęcząc słuchał. Oglądał skarbiec nietykany zostawiwszy.
Armaty wszystkie śpiźowe przeprowadzili Rossyanie do Warszawy, a zabawiwszy kilka niedziel w fortecy, oddali ją regimentowi polskiemu generała Wybranowskiego.
Mazowiecki regiinentarz ziemi Dobrzyńskiej, Wielichowski rotmistrz i Bońkowski porucznik konfederacyi wielkopolskiej, niemogąc sobie wyperswadować, że to juź przyszedł koniec konfederacyi, mając nabitą głowę posiłkami zagranicznemi, włóczyli się jeszcze ze cztery niedziele po województwie lubelskiem i sandomirskiem. Napadli raz w Kozienfcach na huzarów niedawno Zaiembowskich, wtenczas juź królewskich, ubili kilku i zabrali im dziewięć koni. Lecz niedługo po tej akcyi rozpędzeni od Rossyan z stratą kilkunastu swoich, więcej się niezbierali. Mazowiecki uszedł za granicę, jako masz wyżej. Wielichowski zaś i.Borikowski, mniej znaczni w kraju, ukrywali się w nim aż do sejmu-wkiulCU XKi!jt.j|jiuiiuu, który dla wszystkich konfederatów ogłosił generalną amnestyą, pod zasłoną której zaciągnęli się za towarzyszów do kawaleryi nadwornej.
O Satvłe CaiińsMnu
Dotąd pisałem dzieła konfederacyi znaczniejszej pod wodzami Zarembą i Puławskim, których czynności jedne z drugich wynikały, albo się z sobą łączyły. Teraz pisać będę dzieje samotnych konfederatów, którzy z osobna na swoją rękę wojowali. Takim był najznaczniejszy Sawa. Ten był synem sławnego niegdyś Sawy, pułkownika kozaków horodowych, to jest nadwornych, pogromjciela hajdamaków czyli rozbójników z Siczy ua Ukrainę osiadłą Polską co lato dla rabunku wypadających, od nich nakoniec w domu własnym na Ukrainie niedaleko od Niemirowa zamordowanego. Dziecięciem był natenczas przy piersiach teraźniejszy Sawa, gdy ojca jego pomienieni hajdamacy najechali, ukryty za piecem w dzieży chlebowej od piastunki. Ojcowskie imie Sawa wziął sobie za przydomek, i pisał się Sawa Galiński, jako świadczy manifest jego uczyniony w Płocku przeciw panom Bromirskim o czuwanie na życie swoje.
Zjawił się Sawa konfederatem i wojownikiem jakoś w rok po podniesionej konfederacyi wielkopolskiej przez Malczewskiego. Początki jego były na podobieństwo początków Morawskiego. W małej liczbie swoich szarpał Rossyan napadaniem nocnern na ich stanowiska i zbieraniem pikiet: które podchodzić umiejącemu doskonale język rossyjski łatwo było. — Przebierał się w różne postaci, pod któremi przeglądał Rossyan, w jakiej kwocie i rozkładzie stoją: a gdzie postrzegł małą ich garstkę, albo mniej ostrożnych, albo pijatyką zabawnych, CO im się w ich święta uroczyste, mianowicie po postach twardych, podług ich religii odbytych, trafiało bardzo często; wpadał na nich i mordował gorzałką zamroczonych. Toż przebiegając im w marszach, uderzał na odwody, albo na przednie straże, jak mu kiedy zręczniej było. Po dwa razy zabrał im kassę z Moskwy pod małym konwojem prowadzoną. Zmocniwszy się potem do 500 ludzi, potykał się z partyami większemi i wstępnym bojem zawsze szczęśliwie; tak, że pułkownik rossyjski, nazwiskiem Szuba, którego on najwięcej pilnował, z smutku i rozpaczy umarł, że niemogąc nigdy pobić Sawy, zawsze od niego pobitym został.
Raz tylko jeden od Branickiego hetmana wgo koronnego został rozpędzonym, gdy konie konfederackie chwarszczeniem kitajki w chorągiewkach czyli znaczkach ułańskich i lekkich pułkach rzeczypospolitej zażywanych przestraszone, jako takiej broni nieświadome, pod jeźdźcami pierżchnęły i więcej się do sprawy skierować niedały. Lecz wkrótce po tej przegranej zebrał swoich Sawa, i za odejścien? Branickiego z swoimi do Warszawy zaczął po dawnemu trapić Rossyan.
Jednego razu rotmistrzowi Dobrowolskiemu kazał się nocą przeprawić na kępę na WTiśle pod miastem Wyszogrodem leżącą, w którem mieście znajdowało się kilkaset Rossyan. Gdy się dzień rozwalił, Dobrowolski pokazał się Rossyanom, którzy się ku niemu natychmiast z miasta wysypali. Dobrowolski z pomiędzy krzaków dawał do nich ognia z ręcznej broni przez piasty od kół nakształt armat przyporządzone i huk armatniemu podobny czyniące. Rossyanie wzajemnie sięgali do niego z swoich armat przez Wisłę, narządzając tymczasem tratwy i sporządzając statki różne do przeprawienia się na kępę. Skwa w bliskim lesie na tę okoliczność czuwający, wpadł na nich z tyłu, pobił ich mocno, pozabierał armaty i małoco żywych ucieczce dozwoliwszy, poszedł z Dobrowolskim w swoją strony
Nigdy się niebawił w jednem miejscu, ale za każdą potyczką odprawioną uchodził, rozdzieliwszy żołnierza swego w różne szlaki opodal do innego województwa. Dla tego Rossyanie nigdy go doścignąć, i przydybać niemogli.
Tak wojował z Rossyanami blisko dwóch lat, niemając innego gatunku żołnierza w swojej komendzie, tylko samą jazdę.
Naostatku w Szreńsku dościgniony w ciasnem miejscu, nacierając na piechotę na grobli uszykowaną pod komendą pułkownika Salmouna czyli Salmoura, kulą kartaczową został w nogę ciężko postrzelony. Ten raz nieszczęśliwy na swojego wodza zmieszał konfederatów. Uszli natychmiast z potyczki, unosząc między sobą obronną ręką i w dobrej sprawie postrzelonego Sawę, a pozbywszy się goniących Rossyan, złożyli go w jednym lesie, przydawszy mu dwóch ludzi do posługi. Sami zaś trybem swoim rozbiegli się w różne strony. — Rossyanie z nagłej ucieczki konfederatów wnosząc, iż wódz ich albo zginął, albo ciężko ranionym został, noc i dzień biegali po wszystkich traktach i ścieszkach, iżby którego z konfederatów ułapić mogli i dowiedzieć się doskonale, co się z Sawą stało. Tak biegając drugiego dnia napadli na żyda ceruiika, prowadzonego do Sawy przez najętego szlachcica. Zrewidowany żyd, mający przy sobie instrumenta cerulickie i różne potrzeby do ran, przyznał się zaraz, że jedzie do jakiegoś pacyenta, ale sobie niewiadomego, tylko prowadzącemu szlachcicowi. Więc szlachcic zrazu tający prawdę, wzięty na batogi, gdy mu brakło cierpliwości, przyznał się, że ceruiika prowadzi (ile mu wiadomo) do Sawy. Pospieszyli tedy z owym przewodnikiem do miejsca, gdzie Sawa leżał, wzięli go i przywieźli do Salmoura pułkownika, który tą zdobyczą niezmiernie uradowany został. Ten pułkownik miał za sobą Gruszczyńską sędziaukę wałecką, z którą się przed dwiema laty ożenił będąc w Wielkiej-Polsce pod komeudą generała Apraxyna. Czyli tedy z miłości żony nad Sawą się litującej, czyli z powodu ludzkości wojownikom nad zwyciężonymi zwyczajnej, lubo Sawę na przywitaniu ostro przyjął (źe będący * pokolenia kozackiego ważył się podnieść broń na ludzi monarchini swojej), potem jednak czynił mu wszelkie wygody: dał mu złozenie z jednym oficerem, zalecił staranie o jegb zdrowiu i przykazał swemu cerulikowi, aby go jak najpilniej leczył Lecz Sawa czyli unikając pożałowania rossyjskiego, cięższą nad śmierć niewolą wróżącego, czyli też przejęty bólem i rozpaczą z tak fatalnego po szczęśliwych początkach końca, nieprzyjmując żadnych łask rossyjskich, ani pokarmu, ani słowa nieodpowiadając mówiącym do siebie, kopiąc nogą zdrową i odpychając rękami chcących go opatrywać, piątego dnia po odebranej ranie skonał. Pochowano go w polu pod figurą bez wszelkiego obrządku kościelnego pod Prasnyszem.
O.K«MMsJfcote«MaM.
Kossakowski, szlachcic litewski, znacznego domu ale niebogaty, podniósł konfederacyą w Litwie pospołu z Horainem majętnym szlachcicem, niedługo po zgaszonej konfederacyi barskiej, w której znajdował się Kossakowski i z nią znajdował się w tureckiem państwie: skąd powróciwszy, o jednym czasie lecz w osobnem miejscu od Horaina, podniósł konfederacyą, jako się wyżej napisało.
Horain ledwo co ruszył z domu z swoją partyą do 400 ludzi zebraną, nadybany od znacznej liczby Rossyan w lesie pod Wilnem, zupełnie porażony, sam dognany na błotach skłutym od kozaków został, lubo prosił o pardon. Ciało jego przywiezione do Wilna, pochowane pogrzebem uczciwym od krewnych zostało. Kozacy, którzy go zabili, że to uczynili przeciwko generalnemu rozkazowi pardonowania wszystkich konfederatów w ręce wpadających i o pardon proszących, o który prosił Horain, brali batogi. Z czego się pokazuje, że Drewicz i Ren zabijający tyrańsko konfederatów złapanych, czynili to z własnego okrucieństwa, nie z rozkazu najwyższej komendy, która miała za cel niemniej orężem jakoteź łagodnością uskramiać konfederacyą, od którego celu odstępowali ci dwaj okrutnicy zadufani, że im to w zamieszkach wojennych ujdzie bez kary, gdy gromieniem częstem konfederatów zasługiwali na łaskę.
Kossakowski szczęśliwszy od Horaina, zebrawszy do trzech tysięcy ludzi, opierał się pomyślnie Rossyanom, i nieraz znacznie ich pobił: tak, iż Rossyanie ścigać go i potykać się z nim niebardzo ochotę mieli, co się pokazało, gdy jednego razu na długiej żerdzi pod Wilnem dała się widzieć tablica z napisem: „Kossakowski, marszałek konfederacyi Wiłkomirskiej, wyzywa na ten plac Rossyan stojących w „Wilnie.« — Czy to było zrobione od Kossakowskiego, czy od kogo innego swawolnego, niewiadomo. Dosyć, że Rossyanie niewyszli, owszem się w mieście zamknęli, bramy i furtki do miasta gnojami, wozami i innemi do wpadnięcia przeszkodami zapakowali: zostając tak kilka dni w wielkiej ostrożności, aż gdy nikogo z konfederatów na owym placu nieujrzeli, dopiero otworzywszy bramy, podjazd z kilkuset ludzi za Kossakowskim wyprawili.
Uganiał się Kossakowski z Rossyanami po Litwie blisko dwa roki. Nareszcie wpadł za granicę rossyjską. Tam kilka wsi zrabował i spalił, przezco bardziej nieprzyjaciela na siebie rozdrażnił, który zebrawszy się w znaczną siłę, bez odpoczynku Kossakowskiego ścigał, aż go znacznie po kilka razy poraziwszy z całe’j Litwy wyparował. Z resztą bardzo małą niedobitków przebrał się Kossakowski do Puławskiego, w twierdzy częstochowskiej natenczas będącego. — Tam przyszły na niego dwa ordynanse od generalności preszowskiej, jeden do Puławskiego, drugi do Zaremby w bliskości Częstochowy stojącego: aby Kossakowskiego jako zdrajcę konfederacyi schwytać i kryminalnie exekwować. Zadawano mu w tych ordynansach, że będąc w Turecczyznie pożyczone pieniądze od Turków na rzecz konfederacyi zabrał i z niemi uszedł, do ostatniej nędzy tym sposobem konfederacyą w obcym kraju przyprowadziwszy. Co mogło być i prawdą; bo w konfederacyi wiele się takich przypadków zdarzało, mając za regułę weneckie prawo podług przysłowia: beatus, qui tenet, napisał Wenet. — Ale Puławski będąc przyjacielem Kossakowskiego, jeszcze w Barze polubionym, miasto exekucyi ordynansu generalności, dał mu protekcyą: odpisawszy generalności, iż niemoże imać Kossakowskiego, którego zna być poczciwym człowiekiem i mężnym kawalerem.
Zaremba też jako zawsze obojętny, tem chętniej na zda* nie Puławskiego przypadł. Odpisał generalności: iż dla protekcyi Puławskiego niemoże ordynansu generaluości (acz-go wielce poważa) do skutku przywieść. Tak Kossakowski zabezpieczony bawił się przy Puławskim blisko ćwierć roku. Nareszcie niedowierzając przygodzie, aby który z naczelników konfederacyi (gdyby generalność nalegała) nieposięgnął po jego głowę, wyszedł z fortecy pod pozorem podjazdu, wyniósł się do Litwy, gdzie otrzymawszy pardon z „Warszawy, osiadł spokojnie w domu. — Miał konia tureckiego perłowego, na którym o zakład rogatki przed bramą częstochowską nad chłopa wyższe przeskakiwał.
O innych konfederatach litewskich.
Było i więcej konfederatów litewskich, ale ci nic dobrego niezrobiłi, ani się z nieprzyjacielem potykali: tylko kraj niszczyli i swoich ziomków za partyzantów rossyjskich poczytanych rabowali. Tacy byli Borzęcki, Oskierko i Kierkur pułkownik, który ostatni jako rabuś ścigany od obywatelów uszedł z Litwy w Krakowskie, gdzie w partyi Puławskiego bawił z pół roku. — Jednego razu w Krzepicach grając w karty niepomyślnie, chorążego swego o lafę zaległą przykrzącego się mu, porwawszy się od kart sztychem szabli na wylot przebił, i zabitego wywlec pokoju jak psa i w ziemię zakopać kazał, niedoznawszy od współgraczów za tak szkaradną zbrodnię najmniejszej przykrości: za którą atoli lękając się sprawiedliwej kary, wyniósł się z obozu Puławskiego do Litwy, gdzie (jak wieść niosła) od Branickiego złapany i jako rabuś powieszony został.
O BęHMewskim.
Jeszcze był jeden znaczny konfederat litewski, Bęklewski, marszałek konfederacyi brzesko-litewskiej. Tego dywizya wynosiła do kilkuset ludzi, z którą kilka potyczek niepomyślnych z Rossyanami odprawiwszy, unikając dalszych, przechodził się po różnych województwach koronnych, wszędzie podatki i kontrybucye wybierając, za które ludzi swoich strojno i porządnie trzymał, od Rossyan zaś jak najpilniej stronił. Na tego konfederacye koronne schodziły tak jak na rabusia, ponieważ z żadną konfederacyą łączyć się niechciał, wszystkie zaś w należącym żołdzie zachwycaniem podatków pokrzywdzał. — Raz udybany z małą garstką swoich od Rutkowskiego, rotmistrza z partyi Ulejskiego, w Tucholi mieście prowincyi pruskiej, już był na plac do rozstrzelania wyprowadzony, ale prośbami usilnemi Płazy, burmistrza tamtejszego, człowieka zacnego, od“ śmierci wyproszony, wolno puszczony został z kondycją, aby się z Prus wyniósł, co Bęklewski przysięgą stwierdzić musiałLecz we dwie niedziele potem udybawszy tegoż samego Rutkowskiego w temże samem mieście Tucholi, bez ludzi, głuchy na wszystkie owegoż Płazy burmistrza prośby i włóczenia się u nóg, natychmiast, nieozwoliwszy mu nawet księdza żądanego, rozstrzelać kazał Po tej sprawie przebrzydłej wyniósł się Bęklewski aż w województwo lubelskie. W rok potem, gdy konfederacya pruska oddaliła się była z siedliska swego w inne województwa, powrócił znowu do Prus. Obywatele łożący koszta na własną konfederacyą, chcąc się pozbyć próżniaka daremnie kraj niszczącego, dali znać o nim Malczewskiemu, w Poznaniu natenczas z izbą konsyliarską bawiącemu, przydawszy do oznajmienia ważne skargi o różne Uciemiężenia i zdzierstwa Bęklewskiego. Malczewski wyprawił na niego Morawskiego i Skórzewskiego pułkowników. Bęklewski posłyszawszy o tej na siebie wyprawie, zamknął się w Chojnicach, mieście murem opasanem. Morawski i Skórzewski mając zlecenie, aby się starali zabrać Bęklewskiego bez rozlania krwi, gdy się dobrowolnie poddać niechciał i bronić się do upadłéj oświadczył: opasali miasto do koła, udając, jakoby w niem Bęklewskiego szturmem dobywać zamyślali, czegoby przy kawale muru obalonego w jednej ścianie i tylko dylami naprędce założonego łatwo dokazać, acz nie bez zaboju wzajemnego, byli mogli. Dzień zszedł w takiem przygotowaniu na perswazyach nieskutecznych. Nazajutrz rano zażyli na niego takiej sztuki: pokładli na półwozia kloce, które z daleka wydawały się jak armaty; dobrali kilkadziesiąt pocztów w czerwonych mundurach, jaki kolor był natenczas u wszystkiej piechoty krajowej; postawili przed temi pocztami Szarfieza z dzidą porucznika od regimentu pieszego Gołczowskiego, kilką niedzielami wprzód z czterdziestą gimejnami przez Morawskiego w Chodzieżu zabranego, po zostawionych ghnejnach w Poznaniu z Morawskim w tej wyprawie będącego. Tę paradę uszykowali w boru Chojnie bliskim. Na rozświtaniu dobrem kazali Szarfkzowi postępować z nią ko Chojnicom. Dzień był mglisty (jakie bywać zwykły w jesieni, w którą się to działo). Straż Bęklewskiego osadzona na wieży, postrzegłszy piechotę z mntemaneAM armatami pokazującą się z lasu, przeraziła go takowe oznajmieniem, któremu dając wiarę, natychmiast wszedł w ugodę; wymówiwszy sobie to jedno, aby niebyłrozbrojony, lecz żeby z bronię i wszelkim munderuukiem, jako dobrowolnie przystępujący do jedności konfederacyi, szedł pospołu z Morawskim i Skórzewskim do Poznania: na co chętnie pozwolono. — Otworzono tedy bramy, pułki otaczające weszły natychmiast w miasto, pomieszały się z ludźmi Bęklewskiego i zabawiwszy kilka godzin na powitaniu wzajemnem, ruszyły ku Poznaniowi. — Gdy Bęklewski w marszu niewidział ani annat, ani piechoty, wypytywał sit,, gdzie się obróciły; a dowiedziawszy się, że to była rzecz zmyślona na postrach jego, wstydził się mocno, że się dał podejść. — Przyprowadzony do Poznania, tak dobrze umiał rzecz swoją udać przed Malczewskim marszałkiem i izbą konsyliarską, ie traktując go przez pięć dni z honorem, pozwolili mu odciągnąć z całą partyą do Litwy. Wywody skłaniające do przebaczenia w ustach człowieka wymownego przy śmiałej prezencyi bardziej rozkazującej niż proszącej, były następujące: że ażardowawszy dla konfederacyi życie, w wielu potyczkach w Litwie na cel wystawione, tudzież fortunę znaczną, całą od Rossyan w perzynę obróconą, niezosławszy przy niczem więcej tylko przy jednej żonie (którą woził z sobą, urodziwą i płakać kiedy trzeba umiejącą, a oraz temi dwiema powabami ujmującą), w nieszczęściu od swoich doznaje prześladowania: że z potrzeby musiał cokolwiek pozwolić sobie w obcych województwach, mając w takowym razie wszystkie dochody kraju za wspólne; że w podobnych okolicznościach niebroniłby Wielkopolanom schronienia równego w swoich województwach litewskich, aiuby poczytał za zdzierstwo furażów i podatków wybieranie. Takowemi obronami wyśliznąwszy się z Poznania, udał się ku Litwie, gdzie niedługo chodząc, rozpędzony i sam złapany od Rossyan, dla szczególnego pismem imperatorowej rossyjskiej obrażenia w manifeście podnoszącym konfederacyą, będąc źle traktowany w niewoli, z nędzy i frasunku umarł.
Po zgasłej konfederacyi litewskiej, a’konającej koronnej, Ogiński hetman wielki litewski, czyli dla zjednania sobie sławy wojownika, którym nigdy niebył, czyli dla przypodobania się generalności, która wzywać do oręża obywatelów1 nieprzestawała, obiecując wkrótce pomoc fraocuzką, podniósł konfederacyą pod pozorem okaźki wojskowej, albo j*k teraz nazywają, rewii. Dotąd albowiem hetmanem litewskim władza absolutna nad wojskiem niebyła odebrana. — Skoro się dowiedziano w Warszawie o tem ściąganiu wojska litewskiego, natychmiast wy’dauo ordynans do bliższej komendy rossyjskiej, aby zbieraniu się tej malej w samej rzeczy garstce żołnierza litewskiego przeszkodziła, i na dawne leże zwróciła. Do Ogińskiego zaś napisano, aby dla wytłumaczenia się, na jaki koniec bez uwiadomienia stanów chciał czynić tę rewią, do Warszawy przybył. Lecz hetman postępując dalej w swoim zamiarze, z ciągnącym do siebie korpusem rossyjskim zwiódł potyczkę pod Nieświeżem dosyć szczęśliwie, w której z małą stratą swoich trupem na placu położył ośmset nieprzyjaciela, i sam pułkownik rossyjski komenderujący, nazwiskiem Aubicz, od kuli armatnie’j zginął. — Ten miał żonę Polkę z domu Siemieszkownę, synek jego mały chował się pod ten czas w Białym-Stoku u panien miłosiernych. — Po tej porażce od wojska lekce ważonego zadanej, ’wyprawiono na hetmana znaczniejszą siłę. Ogiński z wojskiem swojem lokował się w Stołowiczach, dobrach do kawalerów maltańskich należących. Rossyanie zeszli obóz litewski w nocy tak cicho, że nieprzyszło do bitwy. Wojsko zagarnione zostało ze wszystkiem przygotowaniem wojennein. Bielak tylko jeden pułkownik lekkiego pułku, mając się na lepszej ostrożności, uszedł z swoimi obronną ręką. Udał się na leżą swoją, z której był ściągnionyPchnął coprędzej sztafetę do króla, exkuzując się: iż jeżeli stawał przeciwko Rossyanom, czynił to za ordynansem hetmańskim, pod którego zostawał władzą. Ze się niedał zabrać, honor żołnierza tak mu kazał. Gdy zaś hetman wyniósł się z kraju, niezdawszy nikomu nad wojskiem komendy, uznaje w takowym razie najwyższą i bezpośrednią nad sobą władzę króla i rzeczypospolitej, chcąc jej być posłusznym. — Exkuza takowa, w samej rzeczy sprawiedliwa, łatwo mu zjednała przebaczenie, tak jak i całemu wojsku litewskiemu. — Przypisano tę sromotną klęskę Chomińskiemu, całą rzeczą hetmańską rządzącemu, który miał być sekretnym przyjacielem królewskim, i nie bez sprawiedliwego podejrzenia: gdyż Chomiński na następującym sejmie zaraz po konfederacyi został marszałkiem sejmowym, która godność zazwyczaj dostawała się tym osobom, których sobie król życzył; nieźyczył zaś innych, tylko sobie przyjaznych. Pomagają do takiego podejrzenia okoliczności samej sprawy. Kiedy dawano znać hetmanowi, że Rossyanie na niego ciągną, Ghomiński te wiadomości zbijał przeciwnemi, jakoby uwiadomiony od szpiegów najświeższych, że się nigdzie w bliskości nieprzyjaciel oieznajduje. Gdy przybiegły do Chomińskiego pierwsze podsłuchy, opowiadając, że ich kozacy spędzili, on ich złajał, jakoby tchórzów nocnemi marami przestraszonych. Gdy do zbliżających się już już Rossyan chcieli palić z armat, znaleziono te miasto kulami i prochem, gnojem ponabijane. A gdy już Rossyanie wchodzili w obóz, dopiero Chomiński pobiegł budzić hetmana, twardym snem zasypiającego, z którego ocucony w jednym szlafroku uciekł, dopadłszy konia z Chomińskim.
Wyzuty Ogiński o jeden raz z całej siły swojej, nieoparł się aż w Paryżu, gdzie kilka lat bawił.
Przed tą potyczką Ogiński hetman mając przy sobie księdza Wiaziewicza, wiernika (nie tego, który był audytorem u Podoskiego prymasa, lecz innego), oddał mu szkatułkę z papierami i klejnotami, aby ją gdzie sekretnie zachował, samemu nawet hetmanowi miejsca schowania nieoznajmując, z tej przezorności: iż jeżeliby kiedy hetman wpadł w ręce rossyjskie, i był przymuszany do wydania papierów, aby się mógł złożyć przysięgą, jako o nich niewie. WTiaziewicz tę szkatułkę wywiózł do przyjaciela swego księdza Dziurdziewicza, plebana w Stolnikach. Lecz w owej sprawie wpadłszy w ręce rossyjskie w Stołowiczach, wzięty na gorące pytanie, wydał, gdzie ową szkatułkę przekrył. Gdy dostawszy ją Rossyanie przekonali się, iż biskup wileński Massalski wchodził w związek z hetmanem, posłali coprędzej na schwytanie jego. Lecz biskup jak prędko dowiedział się o porażce hetmana, domyślając się nieszczęścia i na siebie z owej szkatułki wyniknąć mogącego, coprędzej ujechał z domu. Jakoż pogoń rossyjska za nim tak spieszna była, że ledwo zdążył przed nią tuż tuż ścigającą umknąć za granicę. Udał się za hetmanem do Paryża, gdzie pięć lat mieszkał. W jego pałacu znaleźli Rossyanie broni i mundurów na trzy tysiące luda, co wszystko zabrali. — Taki był koniec rokoszu hetmańskiego, który ze wszystkiem nietrwał dłużej nad sześć niedziel.
O gtołycxce pod MLompietem.
Ta potyczka zaszła między Polakami i Prusakami po zgaszonej zupełnie konfederacyi drugiego roku, a pierwszego po pierwszym podziale Polski, czyli oberznięciu jej dokoła przez
16
potencye pograniczne, z środkiem jeszcze dosyć znacznym Polakom zostawionym. Król pruski Fryderyk II., nieprzestając na części sobie przez traktat podziałowy przypadającej, zajmował sznurem swoim więcej na kilka mil Polski. — Rada nieustająca warszawska wydała ordynanse do chorągwi polskich, tu i owdzie nad granicą polską rozstawionych, ażeby się ile możności Prusakom za kres traktatem opisany przestępującym opierały, gdy ona tymczasem protekcyi przeciw takiemu zaborowi u imperatorowej rossyjskie’j Katarzyny II., jako garantki reszty Polski, żebrała. — Generał Kraszewski miał komendę nad teini garstkami Polaków, o którym generale muszę tu cokolwiek nadmienić, co był zacz.
Byłto szlachcic szczupłej fortuny z województwa brzeskiego-kujawskiego, urody pięknej i modniś, po Szaniawskim staroście kąkolownickiin w całej koronie Polskiej najpierwszyiu modnisiu, drugi. Przytem był prezencyi wielkiej, udawał się za majętnego, choć w samej rzeczy był z liczby chudeuszów; za rycerza, choć w żadnej wojnie niesłużył i prochu niepowąchał. Z młodszych lat bawił się przy dworach wielkich panów, nadskakując temu i owemu, gdzie baczył zysk dla siebie. Za interesami magnatów biegał po sejmikach i trybunałach, mając dosyć rozumu naturalnego i oświecenia w sprawach publicznych. Perorował gładko i mieszał senteneye łacińskie z słyszenia nabyte, choć niebył wysoce uczonym, ani nawet legistą. Co się stąd pokazało, gdy raz z taką nowiną, na figiel jemu od książęcia prymasa Poniatowskiego wymyśloną, i z namówioną kompanią na pokojach królewskich z ust do ust sobie podawaną, że Rossyanie Turkom Pontum Euxinum spalili {byłoto podczas wojny tureckiej z Rossyą), pobiegł czeroprędzej do króla, mając zwyczaj co gdzie nowego zasłyszał, wszystkich z doniesieniem tego królowi wyścigać: lecz zawstydzony wytłumaczeniem sobie przez króla, śmiejącego się, co to jest Pontus Euxinus, więcej z podobnemi plotkami niebiegał. — Za panowania Augusta III. najwięcej asystował Potockiemu, wojewodzie kijowskiemu, albo Janowi Klemensowi Branickiemu, kasztelanowi krakowskiemu, hetmanowi wielkiemu koronnemu. Po śmierci Augusta III. przeniósł się do partyi Czartoryskich; a że umiał nadskakiwać i (jak mówią poprostu) bakę świecić, znalazł prędko przystęp do króla Poniatowskiego, który pierwszy zaszczycił wielu po polsku się noszących rangą generałską, przedtem polskie) sukni nieznaną, między którymi przyozdobił taką rangą Kraszewskiego.
Ten tedy Kraszewski miał wtenczas komendę nad rzeczonymi wyżej Polakami Umieścił się z ośmiądziesiąt ludzi od Prusaków z różnych stanowisk pospędzanymi w Kompielu, wiosce w swojej posesyi będące’j, którą Prusacy w swoją ścianę odgraniczyli. Niechciał ustąpić Prusakom przez cztery niedziele, zamknąwszy się w podwórzu. Prusacy, chcąc tę małą garstkę Polaków, przeciw rozumowi (jak mówili) opierających się potędze swojej niezmiernie większej, zagarnąć bez rozlania krwi, zebrali się do półtora tysiąca piechoty i jazdy pod komendą generała L., przez zdzierstwa rozmaite i niezmierną moc zboża z Wielkopolanów wydartego i po zasypanych magazynach w wodach naostatku topionego, tudzież przez wybranie młodzieży z krajów wielkopolskich i czterech set dziewek z ziemi Dobrzyńskiej z takąż liczbą krów i świń, oraz z dwiema czerwoneini złotemi do każdej, na osadę pustyń Pomeranii — długo Polakom pamiętnego, który opasawszy dokoła żołnierzem swoim pomienioną wioskę Kompiel, chciał Polaków najprzód głodem do poddania się przymusić. Lecz gdy mu się to przedsięwzięcie długiem być zdawało, a podobno odebrawszy naganę, iż nad tak bagatelną sprawą daremnie czas mitrężył, postanowił naostatek całą siłą uderzyć na nich, zatłoczyć ich swojem wojskiem i zabrać. Polacy, nieczekając aż ich bardziej ściśnie, wyruszyli z łożyska swego, i poszli obces na przebój. W tej garstce Polaków polowa była niemających koni, które w poprzedzających gonitwach z Prusakami, spędzani z stanowiska jednego do drugiego, potracili. A między tymi bezkonnymi liczył się Piechowski, towarzysz kawaleryi narodowej, który podczas konfederacyi służył najprzód porucznikiem, potem rotmistrzem w. pułku Morawskiego. — Ten tedy Piechowski uszykowawszy swoich piechotnych jak umiał, prowadził prosto na Prusaków, gdzie widział zastęp słabszy, dając do nich ognia plutonami. Ci zaś, którzy byli na koniach, broniąc swoim boku i tyłu, przerznęli się wszyscy szczęśliwie za linią pruską, która okrążająca dokoła wieś Kompiel, niezdąźyła wszystka zebrać się w jeden hufiec ku zastąpieniu Polakom. Generał L. widząc, że mu Polacy uchodzą do bliskiego lasu, natarł na nich żywo z tymi, których miał bliźe’j siebie: lecz mając pod sobą konia zabitego, dostał się w ręce jednego szeregowego i towarzysza Bońkowskiego. Ci obrawszy go naprędce z orderu, pałasza i zegarka, niemogąc dla zbiegających się Prusaków uprowadzić z sobą wołającego o pardon, puścili; sami z drugimi uchodząc w las jak najspieszniej. Zginął w tej potyczce jeden major pruski, jeden podchorąży, czternastu gimejnów i kilkunastu zostało ranionych. Z Polaków zginęło dwóch szeregowych, a czterech dostało się w niewolą.
Generał Kraszewski jak nigdy niebył żołnierzem, tak też w tej potyczce nic nierządząc, tylko uchodząc wraz z drugimi na skrzydle, dostał lekkim ciosem w głowę od huzara. Ale umiał całe szczęście i chwałę tej potyczki przeciągnąć na swoją osobę. Dowiedziawszy się o zegarku, pałaszu i orderze wziętym generałowi L., zabrał to do siebie: posłał sztafetą na znak zwycięstwa do Warszawy. Samego zaś siebie opisał ciężko ranionym, i dla tego do Warszawy przybyć niemogącym: a puszczając przez kilka niedziel ogłoś chorującego niebezpiecznie, wyłudził dla siebie wielkie względy. Król mając dawniej dobre serce do Kraszewskiego, tem chętniej przyczynił mu łask swoich za tę akcyą, w samej rzeczy sławę Polakom przynoszącą. Zaszczycił go orderem Sgo Stanisława, udarował znaczną summą pieniężną, temu jaśnie — wielmożnemu chudeuszowi arcy potrzebną, nadał mu wieś dobrą po Jezuitach, i dopomógł do bogatego ożenienia. Nadto jeszcze w późniejszym trochę czasie interesowaniem się swojeui za Kraszewskim sprawił, że mu Sosnkowski, opat czerwiński kanoników regularnych, nadzieją biskupstwa złudzony (którego niedoczekał, umarłszy wkrótce), dobra klasztoru błońskiego tychże kanoników puścił w dzierzawę empliyteutyczną na lat kilkadziesiąt, włożywszy obowiązek na Kraszewskiego dawania klasztorowi błońskiemu corocznie pewnej kwoty pieniężnej i zboża: czego na potrzeby klasztorne niewystarczającego gdy jeszcze punktualnie klasztor nieodbierał, przyszło do tego, że opat z dochodów swoich i klasztoru czerwińskiego kanoników błońskich suplementować musiał, co go w grób wpędziło, jako uczynek prawom kościelnym przeciwny i zmazą symOniacką oddający.
Piechowski zaś, sprawca najznakomitszy tego dzieła, nic więcej niedostał, tylko chorążostwo w kawaleryi narodowej.
Rozumiano w Warszawie, że król pruski będzie się mścił za ten wstyd swoim żołnierzom wyrządzony, dla tego zaniesiono do niego skargę na generała L. o napaść niesłuszną żołnierza polskiego, swoich granic pilnującego. Lecz król pruski, takowe czyny składać na generałów swoich w zwyczaju mający, odpisał Radzie nieustającej: iż tę zaczepkę Polaków poczytuje za występek swemu generałowi, i że go za nią przyzwoicie ukarze. Jakoż był L. kilka dni w areszcie: lecz nie za to, że Polaków zaczepił, ale za to, że zaczepiwszy wstyd sobie i królowi uczynił. Wieś jednak Kompiel i inne w zakres pruski wpadające, zostały w nim lat kilka.
O oaobact* akiafMttjncycH rsąil gtańatwm*
Taki był koniec pierwsze’j rewolucyi, oraz pierwszego tomu mojej historyi, do której to jeszcze przydać należy:
Lubo ta potyczka zbyt jest drobna, że jednak garstka Polaków obroniła się nierównie większej sile ćwiczonego wojska pruskiego, niejest bez pochwały sprawiedliwej i pokazuje, że Polacy mają serce. Gdyby mieli wodza, pewnieby się niedali rozerwać sąsiadom. Ale któż o tein myślił? Nikt. Do piór udali się wszyscy. Pisali książki o sposobach ratowania ojczyzny i ulepszenia jej losu. Jedni drugich zbijali wywodami, a żaden się do istotnej obrony ginącej ojczyzny nieposiągnął. Systematyków, statystów, polityków, sobie i innym zawracających głowy aź nadto, działających nic. Senatorowie, ministrowie, generałowie, ludzie młodzi, pieszczono wychowani, bez doświadczenia, za panowania Poniatowskiego do rządów państwa i wojska przybrani, dla szczupłych fortun swoich zysku prywatnego nie publicznego dobra upatrujący, i ci tylko byli, którzy majestat królewski otaczali. Ci zaś, którzy byli wielkich fortun, zapatrując się, że król tylko się powierzał swoim faworytom, ludziom małym, Włochom, Niemcom i innym cudzoziemcom, lub nacyonalistom z gminu do stanu szlacheckiego wyniesionym, siedzieli po dobrach swoich, albo się włóczyli po cudzych krajach, niechcąc w gabinecie królewskim przez naturalną dumę iść w rząd z takimi ludźmi, którzy za przeszłego panowania saskiego ledwo do sali królewskiej pierwszej przystęp mieli. — Komarzewski, człowiek nieznajomy jakiego urodzenia, generałem-adjutantem przy boku królewskim najpierwszy, w sekretnych interesach królewskich częgto biegał do Berlina i Petersburga. Tego niemogąc cierpieć, ani też wyrugować z łaski królewskiej zbyt dumny Rzewuski, marszałek nadworny koronny, za ministra gabinetowego od króla przybrany, ze cztery lata pobywszy przy królu, podziękował i za ministerstwo i za marszałkowstwo wyniósłszy się za granicę, gdzie tez niepowracając więcej do ojczyzny umarł w Paryżu roku 1801. czyli 2go. Do tej nienawiści ku Komarzewskiemu nadarzyła się druga przyczyna uchylenia się od dworu. Ta zaś była, że go laska wielka koronna po Jerzym Mniszchu, marszałku w. kor. wakująca, minęła, a która jemu obiecana była. Trzeba wiedzieć, że prócz jednego króla, który coś wielkiego w Rzewuskim upatrzył, wszyscy inni i mali i wielcy nielubili go dla nieznośnej pychy. Łatwiej było dostać się do króla, niż do Rzewuskiego, i można było więcej pomówić z pierwszym, niż z drugim. Gdy tedy zawakowała laska wielka, jako masz wyżej, familia cała królewska opadła króla, aby laskę wielką dał Lubomirskiemu Stanisławowi, mającemu za sobą siostrę cioteczną królewską Czartoryską, wojewodziankę ruską. Król nicmogąc się oprzeć familii, i niechcąc narazić sobie Rzewuskiego, poszedł pierwe’j do niego i zażył go takim sposobem: »Będę cię, rzekł, prosił o jednę rzecz, ale wprzód mnie upewnisz, że ją dla mnie uczynisz.“ Rzewuski iliespodziewając się nigdy takiej sztuki po królu, z łatwością odpowiedział królowi: iż mu miło będzie uczynić zadosyć chęciom j. k. mci. Dopiero król: »Ustąpźe ten raz laski wielkiej koronnej Lubomirskiemu, o którą mię dla niego już drugi dzień familia morduje.“ Rzewuski, jakoby ognia na niego nasypał, odpowiedział królowi z passyą: »Nietylko laski, ale wszystkich względów w. król. mci ustępuję i jemu i każdemu.“ Poczein wprędce wyniósł się z zamku królewskiego, w którym jako minister mieszkał, a potem i z całego kraju.
Drugi konsyliarz tajny królewski, Ryx, kamerdyner, do stanu szlacheckiego wyniesiony, i starostwem piaseczyńskiem udarowany, od młodych lat, jeszcze gdy król był stolnikiem litewskim, jemu służący, w interesach miłosnych dogodny królewski minister. — Trzeci takiejź faryny człowiek, Bacciarelli, Włoch, malarz, nagich niewiast wytwornem malowaniem królowi jmci do żywych ognia dodający. Ten pod pozorem wydoskonalenia sztuki malarskiej założył muzeum malarskie, do którego schodzili się malarze przedniejsi warszawscy: a między nich na stół wchodziła płatna niewiasta, rozbierała się do naga, i układała się w różne figury, jak jej kazano, w których ją malarze malowali: król zaś jmć siedząc w loży między malarzami, przypatrywał się z gustem oryginałowi do kopijowania wystawionemu — Czwarty Kortycelli, ród swój z Kurlandyi wywodzący, indygeuatem szlachectwa polskiego zaszczycony, z młodu w regimencie gwardyi pieszej koronnej od kadeta prostego do rangi kapitańskiej służący: z którego regilheutu wyjść musiał z przyczyny, iż nabywszy choroby francuzkiej, dręczącej go przez lat kilka, przesadzony merkuryuszem, z prostego i dorodnego mężczyzny stal się mocno garbatym. Tego garbusa, w szulerniach i miłosnych intrygach’ sprawnego, przyjął król do swojej konfidencyi: umiał bowiem przedziwnie rozmawiać o prawach natury podług Woliera, Kusa, Helwecyusza i Spiuozy, których filozofów ma\ymy rządziły skrycie Poniatowskim, na pozór katolika udającym. — Ryx, jako kamerdyner, zawsze był przy królu. Komarzewskiego, Bacciarellego i Kortycellego często król wysyłał do cudzych krajów w swoich interesach. Dwaj pierwsi powracali z plotkami, jakich mogli gdzie nazbierać; ostatni zaś zawsze królowi jmci oprócz tandetnych nowin przywiózł jaką dziewicę. — Rzecz ledwo do wierzenia podobna, którą jednak mam za pewną, jako od najpoufalszych z gabinetu królewskiego wyniesioną, iż w Wiedniu Kortycelli omamiwszy namowami zwodniczemi jednę panienkę, niemając do tego gdzieindziej sposobności, upatrzywszy porę, w kościele za ołtarzem przebrał po męsku i wywiózł do Warszawy. — W roku 1788. użył król tego swego faworyta za plenipotenta z wyroku Rady nieustającej do zaarendowania na skarb rzeezypospolitej soli wielickiej. Lecz ten minister, sprawniejszy w kopalniach miłosnych niżeli solnych, zabawiając się po kaffeuhauzach i szulerniach wiedeńskich, niedał należytego baczenia na kamerę ekonomiczną cesarską, w której tę sól Polakom, jako niedawno ich własność, przyobiecaną, minister pruski na swego monarchę przerabiał, i za gnuśnością Kortycellego przerobił. Skądinąd zaś padło na Kortycellego porozumienie, iż się on dał przekupić pięcią tysiącami czerwonych złotych. To porozumienie na tem się wspiera, że Rada nieustająca warszawska pisała do Kortycellego po dwa razy, aby dobijał targu, ponieważ ma wiadomość z Berlina, że rząd pruski stara.
się sekretnie o arendę tejże soli. Kortycelli odpisał Radzie: i ż to niejest prawda, że on ma dobre oko na ten interes, który zwolna nie nagle traktując, dobije z lepszym pożytkiem dla rzeczypospolitej. — Gdy się dowiedziała Rada nieustająca o kontrakcie zawartym z rządem pruskim, wielce była urażona na króla, że takiego łotra podsunął do interesu tak wielkie’; wagi dla całego kraju. Król sam udawał dużo urażonego. Posłano od Rady Kortycellemu rozkaz, aby natychmiast stawał przed nią do dania sprawy z takowej czynności. Lecz Kortycelli długo niestanął, choć był naglony rozkazami. Stanął nakoniec po zniesieniu Rady, i pókazawszy list jeden królewski, zbył się wszystkiej surowości. Domyślać się należy, że król polski, zawsze grzeczny dla ościennych monarchów, ujęty od rządu pruskiego, kazał Kortycellemu tak rzeczy robić, aby się sól dostała monarsze pruskiemu. Sejmowi zatem marszałkowie, niewiedząc jakby z Kortycellini postąpić o taką winę mającą w wspólnictwie drugiego mocnego winowajcę króla, woleli rzecz zatrzeć milczeniem, niź daremnym rozcierać ją hałasem, który nieprzyniósłby żadnej za poniesioną szkodę nagrody. A do tego niewypadało temu przyjacielowi żałować soli, który już wtenczas wyciągał rękę do aliansu z Polakami, wkrótce przybitego.
Piąty faworyt królewski, Arnold Byszewski, wcale innego od pierwszych gatunku człowiek, bez żadnego światła publicznego, pisać nawet więcej nad swoje imię nieumiejący, dla tego też niemieszający się do spraw publicznych, pilnował» swoich koni, któremi handlował, przedając je panom i samemu królowi jak najdrożej. Ta była cała jego doskonałość. Dostał się do króla takim sposobem. Służąc pokojowcem Cywińskiemu, podczaszemu poznańskiemu, panu na młodzież ostremu, gdy raz polując zamiast sarny zabił ogara, i spodziewając się za ten trafunek pewnych stu batogów, więcej do Cywińskiego niepowrócił, ale się udał do prtyjaciół jego, starając się o przeprosiny. Lecz Cywiński żadną miarą niechciał go inaczej przyjąć, tylko po wyliczeniu mu wprzód stu batogów za najukochańszego psa zabitego. Na naleganie naostatku przyjaciół Cywiński przewiódł tyle na sobie, że go zarekomendował za koniuszego panu natenczas Stanisławowi Poniatowskiemu, stolnikowi litewskiemu, potem królowi polskiema. Dał mn Cywiński parę koni i parę sukien t siebie: té była cała fortuna natenczas Byszewskiego; niedowierzając jednak sobie, aby go kijem niezwalił za ogara, niepozwolił mu ucałować nóg swoich; wszystko między nim i sobą 6tałć się przez trzecie osoby. — O fortuno! jak niedościgłe twoje drogi i przeznaczenia! Byszewski, czerkiesik przystojny, składny do kordą, uczy w kije pana swego, jak ma w przygodzie robić szablą, stąd łaska, stąd podarunki, stąd nakoniec przywiązanie wielkie, stąd względy na jego instancye, a za instancyami sypiące się do szkatuły Byszewskiego tysiące, naostatku pułkownikowstwo w lekkiej kawaleryi i generalstwo aktualne w wojsku, niebywszy żołnierzem ani godziny, aź i order Śgć Stanisława, aź i żona bogata z cztermiąkroć stu tysięcy złot. polsk. z domu Skórzewska, podkomorzanka poznańska. Po tym zaś wzroście śmierć we dwa roki po króhi, z zgryzoty nieszczęściem królewskiem nabywszy suchot. Umarł w Komorzu wsi pod Pyzdrami w Kaliskiem.
O taj — ycH Mton*yUar*aeh HróiewaJtfcK.
Druga partya tajnych konsyliarzów królewskich była: Kazimierz Poniatowski, brat najstarszy królewski, który całą fortunę swoją, urzędy podkomorstwa koronnego, generalstwa gwardyi konnej koronnej sprzedane przemarnowawszy na metresy, choć miał żonę, ale od wielu lat od uczestnictwa małżeńskiego odsądzoną, Ustrzycką z domu; tudzież na inne dziecinne zabawy: stawianie domków i osóbek karlich, na malowidła mężczyzn i niewiast nagich, i tym podobnych fraszek i bezeceństw, w.których się zanurzył. Straciwszy mówię fortunę, żył z skarbu królewskiego. — Drugi konsyliarz pani kasztelanowa krakowska, hetmanowa w. kor. po Klemensie Branickim, hetmanie i kasztelanie krakowskim wdowa, siostra rodzona królewska, o której więcej w poprzedzających kartach. Ta niedrabując interesów publicznych, mało w je’j rozum wpadających, a za to będąc dobrą gospodynią, najwięcej pracowała około ujęcia próżnych wydatków brata króla, mianowicie na metresy. — Trzeci konsyliarz decydujący i prawie rozkazujący Michał książę prymas, najmłodszy brat królewski, u którego w pałacu wprzód się rozcierało wszystko, co miało być traktowane w radzie, lub na sejmie, albo w senacie. — Król tedy najpierwej powierzał tajemnice owym czterem: Komarzewskiemu, Bacciarelleniu, Rysowi i Kortycellemn, a zasięgnąwszy zdania z osobna od każdego, toż dopiero naradzał się Z drogą partyą konsyliarzów dopiero wspomnioną, i według zdania, które się mu najlepsze widziało, postępował. — Dla tego iuni wszyscy panowie, widząc się odsądzonymi od poufałości królewskiej, stracili do niego serce, pozachodzili z nim w niechęci wielkie, które się niemało do zguby ojczyzny przy7 łożyły. — Pisarze peryodyczni, wielbiciele królewscy, głodni pochlebcy, przeklinają w pismach swoich tych wszystkich, którzy dla niechęci do króla, dla ambicyi, dla ipteresu prywatnego, psują zbawienne myśli jego królewskiej mości około dobra publicznego. Lecz tego żaden nienapisał, że u króla to tylko było zbawienne’m, co dla niego pomyślnem i co go od ulubionej spokojności i miękkiego życia nieodrywało. Cokolwiek zaś było przykre, mężnej odwagi potrzebujące, to niebezpieczne i zgubą ojczyzny grożące. 3 3 IE 3 SP
Strona.
Panowanie Augusta III I.
O głodzie pod panowaniem Augusta III 2.
O powietrzu na bydło 3.
O zabiciu Tarła 4.
O sejmie walnym 1746 9.
O szarańczy 1748. 10.
O różnych zdarzeniach w rokn 1749. 12.
O różnych zdarzeniach w rokn 1750. 14.
O pośle tatarskim 16.
O sejmie extraordyuaryjnym 1750. 16.
O staroście warszawskim 18.
O szlachectwie Bryla 19.
O trybunale i księciu Sanguszkto. 1750 20.
O obrazach 24.
O sejmie 1752. w Grodnie 24.
O groszach nowych 24.
O Snlerzyckim straconym 1752. 25.
O ordynaeyi ostrogskiej 27.
1754 28.
O pośle tureckim 29.
O wojnie ogrsniczn<-j siedmioletniej 31.
O królu w Warszawie 32.
O ksiąięciu Sułkowskim 33.
O Rossyanach w Polsce 1758. 34.
O inwestyturze kurlandzkiej królewicza Karola 1759 30.
O trybunale 1759. i 1760. 37.
O sejmach
O Jszej rednkeyl monety 41.
O komissyi rossyjskiej vr Toruniu 45.
Powtórna redukcya 47.
O wojnie w Polsce Prusaków z Rossyą 47.
O rednkcyi approbowanej 48.
O rednkcyi IHciéj 1762 48-
O cesarstwie 49.
O sejmie ordynaryjnym 51.
O trybunale rokn tegoi 1762 57.
O senatns Consilinm tegoi roku 57.
O senatus Consilinm w Warszawie 1763.. .58.
O wyjeździe królewskim z Polski S9.
Strona.
O śmierci i przymiotach Augusta III.. 60.
O trybunale i zaczętem interregnum czyli bezkrólewiu 1763... 67.
O Paczkowskim, rotmistrzu pruskim 72.
O sejmie convocationis 1764 73.
O sejmie electionts 1764 87.
O ezystencyi króla po elekcyi 1764 91.
O dalszych dziejach po elekcyi 1763. .91.
O koronacji króla 1764 92.
O sejmie coronationis 1764 97.
O rozdzieleniu trybunału 1765 99.
O konfederacyi toruńskiej 1767 100.
O konfederacyi powszechnej 1767 102.
O początkach konfederacyi radomskiej 104.
O konfederacyi radomskiej 1767 105,
O konfederacyi barskiej 1767 106.
O generalności w Preszowie 1769. 112.
O buncie ukraińskim 114.
O Kydryńskim 117.
O Bierzyńskim 118.
O Ulejskim MI.
O konfederacyi krakowskiej 123.
O KiedrzyńsWm ... 123.
O Puławskim i Szycu 124.
O konfederacyi krakowskiej 126.
O Malczewskim i Gogolewskim 128L
O Chlebowskim 131.
O Szczygle i Bętkowskim 132.
O Gogolewskim 134.
O czynnościach Malczewskiego i opanowaniu Częstochowy.. 138.
O Malczewskim i o konfederacyi pruskiej 141.
O Mazowieckim i o drobnych konfederacyaeh 142.
O Bachowskim 146-
O Żbikowskim 147.
O Morawskim 152.
O Morawskim i Malczewskim 153.
O izbie konsyliarskiej 160.
O potyczce pod Radominem 163.
O izbie konsyliarskiej 166.
O końcu izby konsyliarskiej i o Malczewskim 167.
O potyczce Malczewskiego pod Błoniem 167.
O Morawskim 169.
O pierwszej niewoli Morawskiego 172.
O ucieczce Morawskiego 174.
O drugiem powstaniu konfederacyi sieradzkiej 175.
O Zarembie 176.
O Zarembie i Puławskim 180.
O Puławskim 181.
Stron*.
O Zarembie., 182.
O potyczce Zaremby pod Kościanem 184.
O Zarembie po potyczce pod Kościanem 186.
.O boncie Malczewskiego 188.
O Zareihbie pod Poznaniem 191.
O ataku Częstochowy 196.
O Drewicza 200.
O Zarembie 201.
O dalszych czynnościach Zaremby 202.
O Zarembie, Sieraszewslrim i Skórzewskim 205.
O niewoli Skórzewskiego 206.
O potyczce Zaremby z Branickim pod Widawą 208.
O powtórnej niewoli i końcu Morawskiego 213.
O Zarembie po potyczce widawskiej i o Pnlawakim 215.
O nbieieniu zamka krakowskiego 215.
O porwaniu króla i uwięzieniu z Warszawy 1771 217.
O przywróceniu króla do Warszawy 221.
O końen konfederacyi 1772. 225.
O poddaniu się Zaremby... 227.
O śmierci Zaremby 228.
O końcu Puławskiego i reszty konfederacyi 230.
O Sawie Calińskim 232.
O Kossakowskim 235.
O innych konfederatach litewskich 237.
O Bęklewskim 237.
O Ogińskim 239.
O potyczce pod Kompielem 241.
O osobach składających rząd państwa 243.
O tajnych konsyliarzach królewskich 249.

Powrót do strony „Pamiętniki do panowania Augusta III i Stanisława Augusta.djvu”.