Dyskusja indeksu:Wybór dzieł Klementyny z Tańskich Hofmanowej Tom I.djvu

LISTY ELŻBIETY RZECZYCKIEJ.
II. <>-
DZIENNIK FRANCISZKI KRASIŃSKIEJ.
Wstępem i życiorysem opatrzył
Dr PIOTR CHMIELOWSKI.
KRAKÓW.
NAKŁADEM »CZYTELNI POLSKIEJ«.
1898. Biblioteka Główna
UNIWERSYTETU GDAŃSKIEGO
DRUKARNI UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
Pod zarządem Józefa Filipowskiego.

Klementyna z Tańskich Hofmanowa.
Dnia 23 listopada 1798 w Warszawie przyszła na świat ta, którą rozgłośny nasz filozof Trentowski, w uznaniu jej zasług, nazywał pierwszą u nas »osobistością, pedagogiczną«, dodając, że ona sama jedna »dopełniła tego, co w Niemczech Weisse, Campe i Karolina Rudolphi« razem wzięci.
Rodzice jej, Maryanna z Czempińskich i Ignacy Tański, literat i poeta w smaku klasycznym, zbiednieli już wówczas, ale ochoty do zabaw ani wesołości nie stracili. Matka, kobieta bardzo piękna, chętnie bywała na babkach wiejskich, jakich w okolicach Warszawy za rządów pruskich wcale nie brakowało. Dzieci pozostawiano na łasce służby i piastunka, upiwszy się, upuściła Kbmusię na ziemię, w skutek czego prawa łopatka przesunęła się i sprowadziła później ułomność. Tyle wszakże serca okazywała matka dzieciom swoim, że najczulszą ich a trwałą otoczona była miłością, zwiększoną jeszcze i tem, że przez długie nieraz lata nie mieszkali razem, gdyż z powodu niezamożności Tańscy oddawali swe córki na wychowanie krewnym i znajomym.
W r. 1805 straciła Klementyna ojca, który umarł nagle w gościnie w Izdebnie, niedaleko Warszawy. Córka, przebywająca już tutaj od czwartego roku życia, powierzona była pani Izdebna, starościnie wyszogrodzkiej, Szymanowskiej, a w szczególności zostawała pod kierunkiem najstarszej jej córki, Doroty.
Dom to był pobożny, skromny, patriotyczny, lubiący pracę i gospodarność; ale obok tych zalet panowały tu przekonania dziwne, ówcześnie zresztą bardzo rozpowszechnione, o niezbędnej potrzebie frawiuszczyzm w wychowaniu. W połowie tego domu trzymała się jeszcze stara, prosta, poczciwa polszczyzna, a w drugiej połowde szerokie wrota otwarte były obczyźnie; i cudzoziemka wypierała silnie prawą dziedziczkę. Sama pani Szymanowska czysto i niemal zawsze mówiła po polsku, lecz jej córki uczyły się czterech języków zagranicznych; mówiły, pisały, korespondowały, modliły się po francusku wraz z dwiema przyjaciółkami, mieszkającemi w bhekiem sąsiedztwie. Raz w lipowej ulicy ogrodu, którą berceau de l’amitie (kolebką przyjaźni) nazwały, przysięgły uroczyście nie iść za maź za takich, coby nie umieli dobrze władać mową Paryżan; a tak one, jak ich matka czytały niezmiernie wiele, ale nigdy po polsku, „fańska dzieliła naturalnie ten tryb wychowania; przez całe dziesięć lat nie miała w ręku więcej jak dwie lub trzy książki polskie poważnej treści, z których mało co zrozumiała; jedynem wyźszem ćwiczeniem w języku ojczystym było ciche tłomaczenie na polskie modlitw zawmrtych wr La journćc du chrćtien (Dzień chrześcijanina), dla skrócenia sobie zbyt długich chwal, jakie nieraz przesiadywać musiała w kościele.
Odebrała tedy Klementyna wykształcenie w yłącznie francuskie; czytała bardzo wiele zarówmo ksiąg religijnych jak historycznych, a przedewszystkiem mnóstwo romansów. Więc obok dzieł Sturma, Rollina, Millota, o —
Debila, Chaleaubrianda, poznała wtedy powieści pań de Gcnlis, Cottin, Riccoboni, Souza. Radchfle, Mnntolieu, Reginy Rodie, Lafonlaine’a: zgoła wszystkie, jakie tylko wychodziły naówczas. A nietylko czytanie, lecz i nauka szła po francusku. Dorota Szymanowska, z największym trudem tłomaczyła Ristoryę narodu polskiego Naruszewicza na język francuski i dopiero w tej obcej szacie przedstawiała ją swojej wychowanicy... Dziennik i wyciągi z dzieł czytanych prowadziła Klementyna oczywiście także po francusku.
Czytanie romansów ówczesnych szybkią bez należytego wyboru, napełniło wyobraźnię młodej dziewczyny postaciami wymarzonemi, sielankowemi i egzaltowanemi; roztkliwiło serce nie dla nieszczęść istotnych, ale dla książkowych tylko; wyrobiło nie uczucie głębokie, prawdziwe, ale chorobliwą czułostkowość; nie rozjaśniło, nie rozszerzyło umysłu, ale go oderwało od przedmiotów rzeczywistych i, co najwyżej, przyozdobiło go modnymi komunałami sentymentalnych utworów.
To była jedna strona wychowania Klementyny. Kiedy kończyła rok czternasty, dostała się napowrót do maiki, do sióstr, do rodziny. Matka jej, obracając się ciągle wśród doborowego towarzystwa, umiała naturalnie po francusku, ale jako wychowana w staropolskim domu, jako żona dobrego obywatela i autora, mówiła i pisała chętnie po polsku; przytem mieszkała wraz z nią 70-letnia jej matka, Prowidencya Czempińska, pamiętająca wybornie czasy Augusta III i wcale nie rozumiejąca francuszczyzny. Prócz tego była w domu siostra Klementyny, młodsza od niej o sześć lat, którą trzeba było uczyć religii i historyk Do lej nauki używała Klementyna dzieł francuskich, ale musiała wykładać siostrze po polsku, gdyż la inaczejby nie rozumiała. W końcu towarzystwo przyjaciół matki, księdza Woronicza i Michała Wyszkowskiego, nie mówiących z zasady nigdy po francusku, pobudziło wychowanicę Izdebna do czytania książek polskich i wprawiania się w pisanie po polsku. Wymówmy i rzewmy »Żal za polskim językiem® Kazimierza Brodzińskiego dokonał reszty.
Nie tylko wszakże pod względem językowym, ale także i co do przekonań, dom matki ważne sprowadził odmiany. Oto są własne słowm Klementyny, przedstawiające wpływ matki na jej umysł: Ona mię nauczyła słowami, obejściem, przykładem, całą sobą, że można być pobożną a razem wesołą, przyjemną, podbijającą; bo nie samo wieczne, ale i ziemskie szczęście jest w cnocie, i nie odpowiadamy za nikogo tylko za siebie; ona mię przekonała, że staranność koło powierzchowności naszej jest obowiązkiem, bo od Boga mamy duszę i ciało; że można lubić i uprawiać nauki, ale będąc kobietą, nie trzeba kłaść ich nigdy na pierw-szem miejscu, ani nie módz wyżyć dnia jednego bez książki; a nareszcie ona mi zaręczyła, że wszystkie romanse to istne bajki, któremi wolno niekiedy się bawić, ale wierzyć im w czeinkolwiek, bron Boże! Nie zapomnę nigdy, jak odczytywałyśmy razem niektóre i jak jasno w’ykazywała ich przesadę i niedorzeczności. Trafiało się też często, w miejscach, gdziein pierwej rzewmie płakała, wtedy, zwłaszcza przy wesołości i dowcipie starszej siostry, boki zrywałam od śmiechu«.
Tymto sposobem wpływ francuszczyzny i sentymentalności został zrównoważony wpływem otoczenia polskiego i zdrów-ej atmosfery duchownej. Nienaturalna czułostkow’ość przemieniła się w uczuciowość, miarkowaną rozsadkiem; świat romansowy usunął się na plan drugi a może i dalszy, ustępując pierwszego miejsca praktycznej ocenie potrzeb i wymagań życia rzeczywistego; wymarzeni bohaterowie, zstąpili ze swych piedestałów pod działaniem trzeźwego poglądu. Niepodobna jednak przypuszczać, ażeby w umyśle 20-letniej Klementyny zaszła zupełna zmiana na korzyść staropolskiego wychowania. Naprzód i otoczenie rodz.nne, z wyjątkiem babki, należało już do pokolenia, wykształconego pod wpływem francuskim, pod wpływem »wieku oświeconego «; a powtóre dziesięć lat wrażeń najwcześniejszych nie mogło zniknąć bez śladu, choćby po siedmiu latach wpływów wprost przeciwnych.
Dlatego to, gdy w r. 1819 wystąpiła z pierwszem swojem dziełem p. t.: »Pamiątka po dobrej matce«, Tańska nie popierała bynajmniej wstecznictwa, lecz owszem wymagania postępowe na swój czas umiała w takiej wyrazić formie, że nie wywołała protestu ze strony starszego pokolenia, a wśród młodszego znalazła poklask powszechny. »Pamiątka« odrazu zapewniła swojej autorce uznanie ogólne i stała się dziełem epokowem w historyi wychowania niewieściego w kraju naszym. Pod datą 10 czerwca 1819 roku zapisywała Tańska skromnie a radośnie w swoim dzienniku: <Już trudno dłużej milczeć, trzeba zapisać choć część niezasłużonych i niespodziewanych powodzeń moich. Nigdym sobie nic wystawiała, żeby do tego stopnia moja Pamiątka podobać się w publiczności mogła; dotąd żadnej nie słyszałam krytyki, żadnej nagany, wszyscy się unoszą nad moją pracą, wszyscy ją uwielbiają. Dziełko moje powszechną zwróciło uwagę, powszechną zjednało pochwałę; słyszę to codzień od przyjaciół i obcych; podniósł się szacunek wszystkich dla mnie, uczęszczający w domu naszym... niezliczone mi tego dają dowody. dochodzą umie nawet pochlebne wyrazy na piśmie i w druku. W Tygodniku umieszczono przesadzoną pochwałę; już drugie wydanie Łątkiewicz drukuje, bo z pierwszego kilkanaście jest lylko egzemplarzy; poczciwy Wyszkowski podjął się z największą uprzejmością korekty; słowem dziwić mi się tylko wypada, a dziwując się składać dzięki opatrzności tego Boga tak błogosławiącego moim zamiarom; bez wątpienia jemu jedynie winnam to całe powodzenie; on mi obrał ten zawód, on mnie w nim prowadził, on opiekuje się mną od dzieciństwa, dał mnie takich, którzy zaszczepili w duszy mojej zasady wiary i cnoty, wybrał mi matkę, która więcej przykładem niż słowy dokonała rozpoczętego przez nich dzieła, uczynił mnie zdatną do wykreślenia na papierze tego, co ulał w serce. Jemu winnam jeszcze przyjaźń uczonych, jej użył, aby nadać dziełku mojemu ceny i ozdobić je tą narodowością, powszechnie teraz uwielbianą«.
Drugiem, nie mniej od Pamiątki < epokowem dziełem Tańskiej są > Rozrywki dla dzieci“. Były one najzupełniejszą nowością w piśmiennictr ie naszem. Do roku 1824 nikomu nie przyszło na myśl wydawanie czasopisma dla pożytku i zabawy jiodrastającego pokolenia. Tłumaczono wprawdzie > Przyjaciela dzieci“ Chrystyana Weissego i jego francuskiego naśladowcy Bcrquin’a; lecz podawano go w jednej książce, w jednej, że lak powiem, dozie; — artykuły, które niegdyś ukazywały się osobno, połączone razem, przekładano i wręczano do czytania dzieciom, tak jak im ofiarowywano > Wieczory Zamkowe“ lir. Mostowskiej lub »Robinsona Kruzoc«.
Tańska powzięła myśl wydawania czasopisma dla dzieci 10 września 1823 i poradziwszy się matki, rodziny oraz Michała Wyszkowskiego, rączo się wzięła do pracy i z początkiem następnego roku zaczęła w miesięcznych odstępach czasu ogłaszać »Rozrywki dla dzieci«. Znalazły one nadzwyczajne, jak na ówczesne nasze stosunki, powodzenie, były rozchwytywane, a niektóre roczniki bardzo prędko doczekiwały się przedruków.
Wszyscy interesowali się niemi, nie tylko młodzi, ale i starsi. Wśród nader smutnego stanu czasopiśmiennictwa warszawskiego w roku 1824, kiedy wiele pism upadło, a inne ledwie dyszały z powodu nacisku okoliczności zewnętrznych, Rozrywki« były istotnie zajmującem i pocieszaj ącein zjawiskiem. Pisała w nich przeważnie a niekiedy wyłącznie sama wydawczyni, gdyż wówczas bardzo jeszcze mało było ludzi, umiejących pisać przystępnie. Tylko Łukasz Gołębiowski, historyk, oraz Wyszkowski, Brodziński, Antoni Górecki — poeci od czasu do czasu wspierali swetni pracami czasopismo Tańskiej. Układ jego zrobiony był umiejętuie. Redaktorka nie goniła za zbyt wielką rozmaitością i słusznie, bo nie należy przyczyniać się do rozpraszania uwagi dzieci, owszem skupiać ją trzeba, o ile się to da bez uszczerbku w ich zainteresowaniu do pisma. Powtóre, zajmowała umysły młodociane przedmiotami, najbliżej je obchodzącymi; wszystkie niemal artykuły dotyczyły kraju, jego literatury, dziejów, obyczajów. Rozpoczęła swe wydawnictwo pod pięknem godłem, wyjętem z pism Alojzego Felińskiego:
Jak słodkie zatrudnienie giętki umysł wspierać,
Wzbudzać żywą do czynów szlachetnych ochotę I gruntować w umyśle nieskażonym cnotę. io
1 godłu leniu, powtarzanemu na karcie tytułowej każdego zeszytu przez lat pięć, wierną była ciągle. W skromnej a serdecznej do dzieci przemowie, na czele pierwszego numeru pomieszczonej, zawiadomiła je, że chce im być użyteczną, nauczać i zabawiać, dopomagać, o ile to było w jej mocy, do rozkrzewienia w ich sercach czystej miłości cnoty; obiecała im oryginalne i naśladownicze »piseinka«, wiele zdarzeń prawdziwych, wiele szczegółów o żyjących dzieciach, a nadewszystko »nauki moralne i wspomnienia narodowe, gdyż takowym żywiołom najlepiej młode dusze karmić przystało®.
Program swój zaczęła Tańska rozwijać zaraz w 1-szym numerze »Rozrywek«. Poznawszy go, będziemy mieli wyobrażenie o układzie czasopisma.
Najprzód pod ogólnym napisem: >Wspomnienia narodowe® znajdujemy króciutkie opowiadanie: »Dobroczynność ks. Adama Czartoryskiego, jenerała ziem podolskich®, zmarłego w roku 1823. Tańska wyznaje, iż od dzieciństwa samego Czartoryski był celem uwielbienia jej i wdzięczności; potem wyraziwszy cześć swą dla legionów polskich, opowiada, jak legionista pewien, przedany do Stambułu, został wykupiony przez Turka, którego niegdyś książę jenerał wyswobodził.
W drugim dziale p. n. »Powieści« czytamy powiastkę moralną (»Suknia perkalowa®), którą można uważać za typ znacznej liczby utwmrow Tańskiej w tym rodzaju: jest to zdarzenie z dziejów zubożałej rodziny, temat tak często przez naszą autorkę obrabiany, jako znamionujący ówczesną chwilę. Dążnością powiastki jest chęć wytępienia próżniactw a i nieochędóstwa za pośrednictwem zawstydzenia i przykładu inaczej postępujących: matka kazała leniwej i nielubiącej porządku córce ubrać się na balik w sukienkę perkalowa, źle zrobioną i poswmdrzoną; zawstydzenie poprawiło dziewczynkę, ldóra nabrała przekonania, że »gospodarstwo domowe« to jeden z pierwszych obowiązków kobiety.
W trzecim dziale, zatytułowanym: » Anegdoty prawdziwe o dz’eciach« znajdujemy szczerą odpowiedź Kleinenci. W czwartym — p. t. — Wyjątki służące do ukszałcenia serca i stylu »spotykamy krótkie wypracowanie o wdzięczności i wyjaśnienie paru synonimów’. W piątym — p. t.: Wiadomości mogące być matkom przydatne« są Listy matki o wychowaniu córek swoich «, według wzoru francuskiego opracowane. Na końcu samym. już bez osobnego napisu, pomieszczona została przypowieść p. t.: »Noc pierwszego dnia roku«.
Program tu w skazany udoskonalała i cokolwiek rozszerzała Tańska przez lat pięć. Szczególniej dział » wspomnień narodowych« wypełniany był artykułami coraz lepszymi, coraz bardziej zajmującymi. Tu bowiem ukazywmły się życiorysy sławnych Polaków’, zazwyczaj uczonych i poetów, rzadziej polityków lul.) wojskowych, wreszcie dwu kobiet. Maryi Leszczyńskiej i Maryi Lanckorońskiej. Kilka z tych życiorysówma dziś jeszcze niemałą wartość i to nie tylko pod u’zględem pedagogicznymi, ale i naukow-ym. Obok biografij znajdowały się w lymże dziale »wspomnień“ powieści historyczne, z początku słabe pod w-zględem pomysłu i wykonania, potem coraz doskonalsze, że wspomnę tylko » Listy Elżbiety Rzeczyckiej« i » Dziennik Franciszki Krasińskiej «.
W tymże dziale wreszcie mieściły się opisy różnych stron kraju rodzinnego (okol.ee Warszawy, Podlaskie, Lubelskie, Sandomierskie, Krakowskie, Prusy poi  skie). Największą ich zaletą było przypominanie młodzieży tego, co znać i kochać powinna. Na pierwszym w nich planie są wspomnienia dziejowe, popierane nieraz długiem wyliczaniem sławnych osobistości, napisów grobowych, a nawet aktów urzędowych: na drugim planie są zwyczaje, obyczaje i podania ludowe, na ostatnim krajobrazy. Niektóre z opisów mają dziś wielką cenę; lak n. n. opis Puław jest obecnie najdokładniejszem sprawozdaniem z tego, czom była ta siedziba Czartoryskich w roku 1825.
»Powiastek moralnych« pomieściła Taiiska w „Rozrywkach« czterdzieści. Stanowią one trzecią jej wielką wychowawczą zasługę: Tańska stworzyła polską czytelnie dziecinną.
Pomysł do napisania pierwszego zbiorku powiastek przyszedł jej przypadkiem, kiedy z powodu zajęć domowych w roku 1819 nie mogła pracować nad poważnem swem dziełem, mającem objąć wykład religii i historyę kościoła p. t. > Amelia Matką«. Szczególnym trafem trzy pierwsze powiastki tak się ułożyły, iż mogły oznaczać trzy pierwsze roku miesiące; autorka zastosowała do nich dalsze, napisała 12 króciutkich utworów i każdemu z nich dała tytuł jednego z miesięcy. W ten sposób powstały. Powieści moralne dla dzieci czyli Rok w powieściach« (Warszawa. 1820). Większość ich przedstawia ludzi bogatych: wszędzie karety, lokaje, sobolowe futra, metrowie, wyjazd za granicę do wód; jedna maluje stosunki ubogich dzierżawców, jedna zamożnych mieszczan; jedna — stan wiejski; w niektórych dla kontrastu z bogactwem użyte jest zupełne ubóstwo. Charakterystyki dobitnej nie umiało jeszcze wtedy pióro Tańskiej wyrazić; rozmowy dzieci są zanadto wystylizo wane. Go do uczuć, to zarówno dorośli jak dzieci odznaczają się dziwną obecnie dla nas czułością; łzy strumieniami płyną przy lada okoliczności; łkania głucho się odzywają przy najmniejszeni zranieniu serca. Te same cechy odnaleźć się dadzą i w pierwszej części drugiego zbiorku powiastek, wydanych p. n. > Druga książeczka Helenki (Warszawa, 1825). Druga część, zawierająca tylko cztery większe powiastki znacznie już jest lepszą. Aloralizowanie ustąpiło tu miejsca malowaniu stosunków dziecięcych, nieraz bardzo udatuemu. Charaktery trochę się wyraźniej zarysowują, senlymentalność zamienia się powoli na zdrowe, czerstwe uczucie.
Powiastki, pomieszczane w »Rozrywkach są nader różnej wartości. Wszystkie mają cel szlachetny: wykorzenienie jakiejś wady, a zalecenie jakiejś cnoty z zakresu życia dziecinnego lub z obrębu miernie uzdolnionych i miernie uczuciowych starszych osób; ale wykonanie raz jest prostem. gładkiem i potoczystem Piko opowiadaniem, bez żadnego usiłowania pod względem charakterystyki powieściowej; to znów wznosi się cokolwiek, stając się obrazem malowniczym, albo pewnych stron życia zewnętrznego, albo pewnych uczuć. Stosunkowo najsłabszemi są powiastki drukowane w pierwszym roczniku »Rozrywek’. Ale już i wtedy pojawiają się takie, co zapowiadały rozwinięcie się i udoskonalenie talentu autorki: »Listy Monisi« rozpoczynają ich szereg, w którym pomieścić należy: >Pawła Koczmarę®, »Kominek«, oraz pięć powiastek naśladowanych z angielskiego: >Łoże śmiertelne starego Szymona«, Pogrzeb Kościcluika«. Syn koszykarza«, »Występna rodzina«, »Tęcza«.
Dziś, kiedyśmy już przywykli do tylu pięknych i artystycznych, nawet w zakresie belletrystyki dziecięcej, utworów; kiedy nam francuskie i angielskie, a nawet niektóre polskie dziełka, wskazały łatwy sposób rozwijania wszystkich władz duchowych dziecka, kiedy malcy mogą się rozkoszować ślicznie ilustrowanemi pisemkami, w których moralność, fantazya, rozsądek i rozum, plastyka i zdolność kombinacyjna najściślej się łączą: dziś łatwo nam wykazywać braki, jakie w całości powiastek Tańskiej się znajdują. Ale kiedy potrzeba było dopiero stwarzać czytelnię dziecinną; kiedy wzorów nowego kierunku wychowania jeszcze nie było; kiedy szło przedewszystkiem o zachętę do czytania i n wpojenie najważniejszych zasad moralności i narodowości: niepodobna było wymagać czegoś więcej nad to, co Tańska dawała. Ona wszczepiała w serca młodych pokoleń uczucia zdrowe, serdeczne, czysto-ludzkie; ona wymownym głosem mówiła o chwale przodków i zachęcała do poznania kraju, języka i literatury własnej; ona wytworzyła ten ruch na polu piśmiennictwa dla dzieci, jakim do dzisiaj się cieszymy. Jej powieści, co do popularności u nas, mogą się jedynie porównać z temi, jakie Krzysztof Schmid pisał, a przecież jego utwory do najlepszych się liczą.
Przechodząc do innych działów’ »Rozrywek«, uwydatnić głównie potrzeba korespondencyę Zdzisława z Wandą (1824 r.), karcącą brzydki zwyczaj pisywania listów’ po francusku. Zdzisław przemówił gorąco do »wzrastających dziewcząt« za językiem ojczystym: »obym mógł wlać w dusze wasze szlachetny ku narodowości zapał; obym mógł napoić młodociany umysł tem przekonaniem, że wy język polski podnieść możecie«. Starsze kobiety — »choćby chciały, nie potrafią już nabyć biegłości, lecz wasz giętki umysł na każdą stronę nachylić jeszcze można; zostawszy żonami i matkami, wpoicie w serca córek
Waszych uczucia i zdania; zgubny przesąd ustanie na was, zakończy się na dzisiejszem pokoleniu i od was się ustali prawdziwych Polek pasmo, od was powstanie epoka nowego mowy ojczystej odrodzenia. Proście usilnie rodziców i opiekunów, niech was każą gruntownie uczyć po polsku. Modlitwy, wypisy, treści, dzienniki, listy, piosenki niech będą po polsku, strzegąc się pilnie mieszania słów i wyrażeń francuskich. Nie wierzcie tym, którzy utrzymują, że w języku naszym wydać nie można drobnych i trafnych postrzeżeń, uczuć delikatnych, że nikt z niego języka towarzystwa, języka serca uczynić nie potrafi. Chciałożby Niebo dać Polkom tkliwość i dowcip, a nie użyczyć im mowy, w którejby te dary wyrazić mogły? Nie! pięknym, bogatym, słodkim jest nasz język, lecz ktokolwiek nim w młodości wzgardzi, przed tym nazawsze skarby swoje zamyka«... Po tej wymownej odezwie daje Zdzisław siostrze swej trafne rady pod względem nabycia wprawy w języku polskim; Tańska zaś, rozwijając myśli przezeń rzucone, ułożyła następnie szereg wyjątków z celniejszych pisarzy naszych, najprzód pod napisem: »Kolenda Polki«. a potem, zastępując wyraz cudzoziemski, p. t. » Wiązanie«. Tu pomieściła wypisy z dzieł Reja, Górnickiego, Orzechowskiego, Stanisława Lubomirskiego, Modrzewskiego, Andrzeja Maksymiliana Fredry, Klonowicza, Włodka, Skargi, Maczuskiego. Pod tym względem Tańska oddała spółczesnym jedną z najważniejszych usług: spopularyzowała mało lub wcale już nieczytanych autorów, zręcznie wybrała najpiękniejsze ustępy, ażeby zachęcić młodzież do odczytania całości, praktycznie uzupełniła te suche wiadomostki, jakie młodzi czytelnicy mogli posiadać o dziejach literatury ojczystej.
W dziale piątym » Rozrywek, przeznaczonym wyłącznie dla wychowawców, a mianowicie matek, Tańska ogłosiła 32 listy o wychowaniu dziewcząt, w sposób nadzwyczaj przystępny napisanych, a oprócz tego kilka artykułów treści pedagogicznej, tak tłomaczonych, jak oryginalnych. Do nich należą: »() wychowaniu w ogólności i o trudnościach, jakie dziś nastręcza“. »O różnicy postępowania, jakiej w wychowaniu odmienność charakterów wymaga«. — Słów kilka o wakcynie, pierwotnem wychowaniu“, wreszcie »Próha sposobu dawania nauki religii w szkołach początkowych« przez Józefa Lipińskiego, gdzie autor radzi dopełniać naukę katechizmową za pośrednictwem rozmowy poufałej, tak prowadzonej, iżhy silne na dzieci wywrzeć wrażenie. Lipiński wypracował cały podręcznik takich rozmów’, mianych na egzaminach; Tańska znała dwie, z tych jedną, objaśniającą przystępnie pojęcie nieśnuertelności, w Rozrywkach“ przytoczyła.
W uznaniu zasług autorki >Pamiątki«, Wiązania Helenki“ i ^Rozrywek“. Komisya Oświecenia powołała r. 1824 Tańską na »ef’orkę< szkół żeńskich. Ona, ulegając prośbom postronnych osob i życzeniom matki, w zięła na swą odpowiedzialność dozór nad dwiema pensyami i dwiema szkołami żeńskiemi. W roku następnym wezwaną została na nauczycielkę do Instytutu guwernantek, świeżo wtedy założonego w Warszawie. Pierwszy egzamin panien, mających wstąpić do instytutu, był nader pochlebnym dla profesorki; minister bowiem oświecenia, Stanisław’ Grabowski, zadał im za temal pochwałę Tańskiej. ^Publicznie dwadzieścia ośm piór zajęło się mną — notuje 20 lipca 1825 r. nasza autorka — leraZ mi to miło, ale na razie nie byłam mu wdzięczną“. Że Tańska
spełniała sumiennie i gorliwie obowiązki eforki i nauczycielki, o tem nie możemy wątpić ani na chwilę i nie potrzebujemy powoływać się na świadectwo Komisyi oświecenia z roku 1827, która w nagrodę zasług piśmienniczych, pełnienia obowiązków damy dozoru i bezpłatnego wykładu nauki obyczajowej w Instytucie guwernantek, przeznaczyła jej pensyę dożywotnią w ilości 600 złp., oraz dała tytuł wizytatorki wszystkich zakładów naukowych żeńskich w Warszawie. Zapisując w swym dzienniku tę pomyślną dla siebie wiadomość, żałowała lylko, że matka jej nie dożyła tej chwili (zmarła 29 sierpnia 1825 r.). Smutek ten wszakże łagodzony był innem uczuciem, które czyniło ją szczęśliwą nad wyraz. W roku jeszcze 1822 poznała rówieśnika swojego, Karola Hofmana, który skończywszy wydział prawny w uniwersytecie warszawskim, wstąpił do służby publicznej w sądownictwie, przebiegając różne w niej stopnie. Pokochał on Tańską, ale nie mając zapewnionego bytu, nie śmiał prosić o jej rękę, ani swych uczuć wyraźnie wypowiedzieć Klementyna domyślała się ich. doświadczała nieznanych sobie wzruszeń, które ją niespokojną, choć szczęśliwą czyniły. Hofman, otrzymawszy w r. 1828 posadę radcy prawmego w nowro otwartym Banku polskim, 12 czerwca oświadczył się i został przyjęty. Oto jak określała Tańska stan swego serca w dńiu 1 lipca: ^Jeszcze dotąd zupełnie upojona jestem i tak szczęśliwa nieznanem mi szczęściem, że mi się ciągle wydaje, że to tylko sen zwodniczy. Dopomoże Bóg dobry, że nic przebudzę się z niego, aż przy zawarciu powiek; dopomoże Bóg dobry, że się przyłożę do szczęścia lego, którego on sam przeznaczyć, stworzyć dla mnie musiał, którego kocham daleko więcej od siebie, który tak godzien tego i przymio2 tami swymi i tą tkliwą, jaką ma dla mnie miłością. Doprawdy, że pisząc to, zdaje mi się, że marzę. Nie widziałam go już 15 godzin, a po tak długiem niewidzeniu zaraz jakieś powątpiewanie powstaje, mimowolnie coś w sercu drży i mówi: czy to prawda wszystko? czy prawda, że on mnie tak kocha? że tak szczęśliwą jestem, że jeszcze szczęśliwszą będę? że złączę z mojein przeznaczeniem wszystko, co lylko najpowabniejszego w przeznaczeniu kobiety być może? Teraz widzę, jak tylko gwałtem chciałam się przekonać, że sława może zapełnić życie kobiety. Jak te wszystkie dowody wziętości mało serce zajmowały; ile to uczuć uśpionych było; jedno słowo przywiązania z ust jego milsze mi sto razy od wszystkiego, co kiedykolwiek powiedzieć, napisać o mnie mogli. Jedno tylko przekonanie, że prace moje użyteczne, może cokolwiek iść w równi z tą rozkoszą, której doznaję, kiedy on mówi, że mnie kocha, że ja szczęście jego sprawić będę mogła. Tego też przekonania ani stracę, ani przestanę na nie zasługiwać; z łatwością da się wszystko połączyć. Przez te 18 dni, przez które wcale nowem życiem, na innem świecie żyję, choć lak nim zajęta, tak odurzona, przecież i lekcye zwykłe i wizyty odbyłam i Rozrywki wygotowałam. Później łatwiej praca pójdzie, boć przyjdzie czas, kiedy się z mem szczęściem oswoję, kiedy mu uwierzę, kiedy spokojnie używać go będę. O Boże wielki! Boże! czy ja kiedy spodziewać się mogłam, że. mi tak niezmierne, nieznane słodycze w życiu gotujesz! Przynajmniej wdzięczną za nie być umiem... Choćbyś mi jakie nadal gotował nieszczęście (byle nie jemu), znieść je potrafię, bo zdaje nii się, że niema niedoli, którąby samo wspomnienie szczęścia, jakiego używam, osłodzić nie mogło«.
Uczuciu temu pozostała Klementyna wierną do zgonu: ani na chwilę nie przestała równie szczerze, równie mesamolubnie kochać męża. Pogodzenie atoli zajęć literackich i wydawniczych, z obowiązkami gospodyni, na razie po zamązpójściu nie okazało się łatwem. Z rokiem 1828 musiała zakończyć wydawnictwo » Rozrywek«, pisała przez parę następnych lat mało, a drukowała jeszcze mniej. Sprawowała tylko wciąż swoje obowiązki nauczycielki i eforki. Dnia 29 grudnia 1830 roku Hofmanowa założyła »Związek dobroczynności Warszawianek«, i była naczelną jego opiekunką. Panie zajęły się służbą po lazaretach. W ciągu niecałego roku związek ten zebrał funduszu przeszło 28000 złp., nic licząc potrzeb szpitalnych w naturze. Ponieważ mąż bawił dla spraw krajowych w Paryżu, Hofmanowa dnia 14 października 1831 roku opuściła Warszawę nazawsze; we Wrocławiu zjechała się z Karolem, z którym udała się do Drezna. Wtedy nanowo się zabrała do pisania. Skreśliła książkę »Wspomnienia z podróży wr obce kraje«, czyli »Drezno i jego okolice«, »Opis przejazdu przez Niemcy«. Osiedliwszy się stale w Paryżu, nie mając dzieci, a więc rozporządzając czasem swobodnie, postanowiła wskrzesić swroje czasopismo warszawskie i zaczęła ogłaszać w roku 1834 »Nowe Rozrywki dla dzieci«, nie w miesięcznych wszakże zeszytach, tylko w kwartalnych, złożonych z 12 do 14 arkuszy druku. Do dawniejszych działów; dodała teraz opis krajów obcych, zaznajomienie z literaturą pedagogiczną francuską, udzielając treści i wyjątków z czasopism dla dzieci i młodzieży, w ychodzących w Paryżu, a wreszcie wskazówki odnoszące się do ręcznych robótek, ilustrowane rycinami. Dział wiadomości dla matek wypełniała wypisami z najnowszych dzieł francuskich

o wychowaniu, zawsze z zastosowaniem do obyczajów i potrzeb naszych, jako też artykułami o nowoczesnej literaturze francuskiej w ogóle, ze szczególnym naciskiem na autorki. Najwięcej pisała sama; do zapoznania czytelników z piśmiennictwem francuskiem dopomagała jej Łucya Rautenstrauchowa: wierszy dostarczali Niemcewicz i Witwicki. Brak ciągłej łączności z krajem wpłynął niekorzystnie na talent Hetmanowej to leż Nowe Rozrywki« nie miały powodzenia dawnych; przyczyniło się do tego utrudnienie w swobodnym obiegu wydawnictwa przez wszystkie dzielnice Rzeczypospolitej. Na dwu tomach kwarfalnych zakończyło ono swe istnienie, W kilka lat potem (r. 1838 — 1842) wydała Hofmanowa 5-tomikową >Nową biblioteczkę poświęconą dzieciom i młodym panienkom«. W 1-ym lomiku mieści się życie ś. Elżbiety, królewnej węgierskiej; w 2-iin powiastki, powieści i komedyjki moralne; w 8-im i 4-ym próbki dobrej literatury z XVI wieku, w 5-ym małe powieści i rozmowy dla dzieci zaczynających czytać po francusku (tekst polski i francuski).
Ażeby pisać dla dzieci, Hofmanowa potrzebowała być niemi otoczoną, jak w Warszawie; próbowała wprawdzie założyć pensyonat dla panienek, ale plan ten nie mógł się rozwinąć; szczupłą zaledwie garstkę dziewcząt polskich wychowała podczas pobytu za granicą, lila ich to użytku ułożyła trzytomową »Historyę powszechną»Rismo Święte wybrane z ksiąg Starego i Nowego Zakonu«, Encyklopedyę doręczną czyli Zbiór ciekawych wiadomości dla panien«. Swoje dawne wykłady w Instytucie dla guwernantek ogłosiła w skróceniu p. t.: »() moralności dla kobiet« (Kraków, 1841); w całości ukazało się to dzieło dopiero po zgonie autorki p. t.: »O powiunościach kobiet® jako tom IV — VI »Pisin pośmiertnych« (Berlin, 1849)
Do roku 1833 Hofmanowa cieszyła się zdrowiem doskonałem; pomimo delikatnej budowy ciała, miała tuszę pełną, jędrną i sił dostatek. W roku dopiero 1833 utworzył jej się po raz pierwszy gruczoł w prawej piersi. Szczęśliwie odbyta operacya powróciła zdrowie naszej autorce; ale w r. 1841 uznano potrzebę operacyi powtórnej; wyniki jej nie były już tak pomyślne jak poprzednio. Coraz częstsze bóle gardła, coraz wyraźniejsze symjitomata astmy zaczęły dręczyć Hofmanową. Ponieważ cierpienia te znikały w porze letniej, a wracały zwykle na zimę, lekarze radzili jej zmianę klimatu; to było jednym z głównych powodów przedsięwzięcia w czerwcu 1844 roku podróży do Włoch, o której marzyła od lat młodocianych. Przejażdżkę przez Belgię, okolice nadreńskic, Szwajcaryę i północną część Włoch odbyła Hofmanowa w pożądanym stanie zdrowia, kiedy niekiedy tylko doznając bólów jakby reumatycznych W krzyżach i ramionach. W Genui dopiero na przechadza« dotknął ją gwmłtowmy ból boku, jakiego nigdy przedtem nie doznawała. We Florencyi trapiły ją złe przeczucia; zapisywała w dzienniku, że się starzeje, że ją wszystko męczy, że ją sen opuszcza, że wzrok jej słabnie; radaby ujrzeć koniec podróży, pragnie spokojnego zakątka, w którymby patrzeć mogła »na ogródek i niebo«. Prawdę cały czas pobytu w Rzymie przeleżała, znosząc z budującą rezygnacyą swoje cierpienia i niemożność przyjrzenia się pamiątkom uecznego miasta tak, jak pragnęła. Po kilkumiesięcznej, nadaremnej kuracyi w Rzymie, wróciła Hofmanowm W maju r. 1845 do Paryża, a w końcu lipca przeniosła się na wieś do Passy, gdzie 19-sty września był ostatnim dniem jej życia. Przepędziwszy go jak zwykle, położyła się do łóżka, ale snu doczekać się nie mogła. Dręczona jakąś nadzwyczajną niespokojnością, kazała ustawicznie to podnosić oparcie głowy, to otwierać okna; raz nawet wstała i przy pomocy pilnujących ją osób przeszła się po pokoju; a gdy i to zmęczenie nie mogło snu sprowadzić, rzekła z zadziwieniem: «Nie wiem, co się ze mną dziś dzieje, jakiś szum czuję dziś w głowie«, Na zapytanie, czy nie pozwoli posłać po miejscowego doktora: »co on mi tam pomoże« zawołała z obojętnością. To były ostatnie jej słowa; zanim bowiem doktór nadszedł, wpadła w jakiś rodzaj omdlenia, poruszyła lekko ustami, jakby coś mówić chciała i zgasła niespodziewanie na ramieniu swego męża, nie wydawszy najmniejszego znaku boleści. Ciało jej spoczęło w Paryżu na cmentarzu Pére Lachaise, naprzeciwko grobów Lafonlaine’a i Moliera; tam wdzięczność rodaków wzniosła jej pomnik.
« «
«
Co do utworów, pomieszczonych w tomie obecnym, to ’-Listy Rzeczyckiej« drukowane były w »Rozrywkach dla dzieci« r. 1824 (sierpień grudzień), a »Dziennik Franciszki Krasińskiej« tamże r. 1825 (w tychże miesiącach). Obie te prace mają to historyczno-literackie znaczenie, że rozwinęły naszą powieść »tradycyjną« tj. na żywych jeszcze wspomnieniach opartą. Pierwszy Niemcewicz w szkicu: »Dwaj panowie Sieciechowie« (1815 r.) wszedł na tę drogę, kreśląc znamienne cechy życia dwu pokoleń, przedzielonych całem stuleciem (czasy Augusta II i Księstwa Warszawskiego). Zrobił to pobieżnie, bez dostatecznego rozmysłu artystycznego; ale tak trafnie, opie rając się częścią na tradycyi ustnej, częścią na własnej obserwacyi, umiał uchwycić i odtworzyć różnice zachodzące między dwiema epokami, że można go uważać za inicyatora tej gałęzi literatury. Hofmanowa (a raczej Tańska jeszcze wówczas) na szersze rozmiary, z większym zasobem artyzmu poszła za jego przykładem, ale nie stała się jego naśladowczynią; wyswobodziła się bowiem od chęci dydaktycznego zestawiania dwu chwil dziejowych, a zwróciła uwagę i wyobraźnię swoją ku wiernemu odmalowaniu postaci i obyczajów z końca panowania Augusta HI.
W » Listach« do nakreślenia tego zarysu obrała sobie autorka dziewczynę prostą, wychowaną w dworku wiejskim, uległą ówczesnym przesądom najzupełniej, ale roztropną, umiejącą patrzeć i słuchać. Dziewczyna la rozwija się w oczach naszych: poznanie ludzi, obcowanie z ukształconymi rozszerzyło to pragnienie tak, iż Elżbietka, która marzyła już o zostaniu w zakonie dlatego, że lam niema troski codziennej o chleb, a o zbawienie łatwiej, — szybuje już wyżej, myśli o sprawach ojczyzny.
» Dziennik« zaznajamia nas z innym typem panienki XVIII wieku. Franciszka jest bogata, wychowana w rygorze staropolskim, ale z polorom nowszym, francuskim. Pobożna, przesądna trochę, dosyć próżna, a wielce dumna i daleko planami swemi sięgająca, ulega łatwo wpływowi blasku zewnętrznego; ale przyteni jest czuła, serdeczna, śmiała i odważna. Lubi zabawy, wesołość, szczodrobliwość; ale też i rzeczami publicznemi zajmuje się pilnie. Boi się być nieposłuszną rodzicom, poddaje się jednak czarowi miłości i ambicyi, naraża się na przycinki, upokorzenia, biorąc tajemnie ślub z królewiczem Karolem, księciem Kurlandzkim. P, Chmielowski. Listy Elżbiety Rzeczyckiej
do
przyjaciółki swojej Urszuli«««
(za panowania Augusta III).
LIST 1.
Ze Lwowa, 8 lutego 1753 r. w Piątek.
Zdarza mi się sposobność pisania do ciebie, złota Urszulko; opuścić jej nie mogę, ile że gdybyś tu była jakim cudem, miałabym dziś wiele do mówienia z tobą. W dziwnein jestem położeniu: nie wiem, czy się mam cieszyć, czy smucić? czy skakać, czy płakać? Rzecz jest taka. Przyjechali wczoraj do Lwowa państwo Podstolstwo, moi rodzice chrzestni, i za dni kilka wracają na Ukrainę; ojciec mój prosił ich usilnie, żeby mnie z sobą zabrali, i oni przyrzekli mu to uczynić, jako dla kumy i dla sąsiada. Na pierwszą wieść wyjazdu z klasztoru, skoczyłam radośnie i klasnęłam w dłonie, ale potem ni stąd ni zowąd łzy mi się zakręciły w oczach. Prawda, zobaczę dobrą i kochaną matkę, ojca, siostrę, braci, długą podróż odprawię, nie będę zamknięta; w miejsce małego panien Dominikanek ogrodu, będę biegała po łąkach, po polach; ujrzę znowu piękną Granowa okolicę, sąsiadów, czeladkę naszą: jakże się tu nie cieszyć i nie podskoczyć? Ale z drugiej strony porzucę na zawsze przywiązaną ciotkę przeoryszę, która jakby drugą matką jest moją, lak mnie kocha, uczy troskliwie i pieści; porzucę tyle młodych panien tu do nowicyatu się gotujących, a które prawie wszystkie serdecznie polubiłam; porzucę pieszczoty zakonnic nadskakujących mi, jak zwyczajnie bratance przeoryszy; porzucę to wszystko; i co jeszcze, przestanę się uczyć, a wiesz, jaką mam niezmyśloną do nauki ochotę i skłonność. Jakże się tu nie smucić i nie zapłakać? Już też w domu podobno i nie zobaczę książki. Pamiętasz, jaki ojciec ma wstręt szczególny do ksiąg i do pióra. Te trzy lata, które bawię w klasztorze, i uczę się nietylko samych robótek, ale i czytać, pisać, rachować, to matka na klęczkach uprosiła; i nie uczynił on tego dla jej miłości, lecz przez wzgląd na swoją siostrę przeoryszę, która mnie koniecznie przy sobie mieć chciała. a którą on wielce poważa, bo starsza od niego. Ale co to było korowodów, nim on przystał na jej prośbę, jak wiele listów ciotka pisać musiała, jak’ przedstawiać korzyści nauki!
»To brednie — mówił zawsze ojciec — co dziewczynie po tych subtelnych robótkach, po wszelkiej nauce? niech ona umie prząść, szyć, kołacze piec, koło gospodarstwa chodzić, to dosyć!« A kiedy już znudzony zezwolił nareszcie, i gdym wyjeżdżała, zaklął mnie, żebym przynajmniej nic ważyła się uczyć po łacinie. »Kobieta mądra — powiedział wtedy — jest w moich oczach największą poczwarą; mniszki też z ciebie zrobić nie pozwolę, tego już na mnie przewielebna siostra nie wymoże. Nie do habitu moja czarno-brewa; ona musi jeszcze za mego żywota, bitnego pojąć wojaka: ja sam wyuczę wnuka jeździć konno po tatarsku! Dziewczyno! — dof3ał biorąc mnie obiema rękami za ramiona, (i jeszcze pamiętam jak mi surowo spojrzał w oczy), Dziewczyno! jeśli mi się poważysz otworzyć Alvara ) albo brewiarz ciotuleńki, to zobaczysz co cię spotka«. Usłuchałam wiernie zakazu ojca! Namawiała mnie nieraz ciotka i inne zakonnice, żebym się uczyła po łacinie, namawiały mnie także, żebym została zakonnicą; ale że mi dobrze tkwiły w pamięci słowa ojcowskie, słuchać nawet ich mowy nie chciałam; lubo ci się przyznam szczerze, że umie nieraz brała pewna chętka, nie do habitu, broń Boże! ale do łaciny. Ja lubię niezmiernie czytać, i nic dziwnego, żebym w każdej książce wszystko zrozumieć chciała.
Dawniejsze pisma polskie jako Skargi, Górnickiego, Kochanowskich, Fredry i innych, to rozumiem co do słowa, bo całe po polsku pisane; ale tych wszystkich, co teraz i od kilkunastu lat piszą i drukują, to żal się Boże, głupiemu czytać: tak sadzą łaciną, że dojść składu i domyśleć się rzeczy nie można, tym którzy nie tak mądrzy jak oni. Ale wracając się do mego położenia, powiem ci, moja Urszulko, że gdyby nie żal po ciotce po przyjaciółkach, po nauce, i nie bojaźu ojca, tobym się już serdecznie na powrót do rodziców cieszyła; mówią ludzie: Wszędzie dobrze, a w domu najlepiej! ale tak, to raz na tę, raz na ową stronę się ważę, i dotąd nie wiem, co się ze mną dzieje? Wiem jednak, iż się cieszę, że państwo Podstolstwo kilka dni we Lwowie zabawią; w poniedziałek wielka uroczystość odprawi się w klasztorze, płakałabym miesiąc cały, gdybym od niej odjechać musiała. Donosiłam ci już, że lu od roku odprawia swój nowicyat znakomita rodem i cnotami panj Leszczyńska z domu, dwa razy wdowa, raz po księciu Radziwille, drugi raz po księciu Wiśniowieckiin, kasztelanie krakowskim, z pięcią królami złączona, powinowata najpierwszych domów, przejęta nabożeństwem i pokorą chrześcijańską, postanowiła wyrzec się świata, bogactw, zabaw i zostać zakonnicą. W poniedziałek będą jej obłóczyny; już przygotowania robią, cały klasztor w ruchu, ciotka przeorysza ledwie w głowę nie zachodzi; będzie mnóstwo znakomitych osób, wielka parada: opiszę ci ten cały obrządek, a teraz bywaj zdrowa!
Dnia 13 lutego, we Środę. Spóźnił się jeszcze o dni kilka wyjazd państwa Podstolstwa, mego lisi u nie wzięto; dopiszę ci więc obiecane szczegóły wspomnianej uroczystości. Jużto nie dospałyśmy dwóch ostatnich nocy, tak było wicie do roboty, ale mi nic nie żal; i ciotka przeorysza pomimo wielkiego zatrudnienia, cały czas była dobrej myśli, gdyż niezmiernie się cieszy, że tak znakomita pani do jej zgromadzenia przybyła. W samej rzeczy, to blask rzuca na cały klasztor Dominikanek i na ród Rzeczyckich. Co to jest być przełożoną księżny! starszą od krewnej pięciu królów!...
Obłóczyny były wspaniałe, jeszcze jak żyję nie widziałam tyle światła, tyle pań, tylu panów, tak wiele klejnotów i bogactw. Cały prawie kościół był adamaszkiem wyłożony, a u dołu galony i trendzie złote; gdzie najmniejszy gzymsik, tam wszędzie były lampy, a świec jarzących tysiące. Tak wiele nastawiali światła, że się aż ciepło w kościele zrobiło, chociaż mróz był tęgi. O godzinie jedenastej przed południem, kiedy już wiele było ludu, przybył ksiądz arcybiskup lwowski, otoczony biskupami, kanonikamii licznem duchowieństwem, i zasiadł na tronie z umysłu dla niego suto przystrojonym. W tem od furty wyszły kolejno trzy panie bogato przybrane, a same księżne; niosły paradne poduszki, na nich mitry, znaki książęce, herby, krzyże dyamentowe; za nienn ukazała się księżna Wiśniowiecka; już nie młoda, ale poważna i miła; tak była bogato ubrana, że kapało złoto z jej sukien. “Syn jej zrodzony z pierwszego męża, książę hetman Radziwiłł, prowadził ją z jednej strony, a pan Potocki wojewoda kijowski z drugiej. Dwie wnuczki, jak aniołki paniątka, niosły długi ogon od sukni, Za niemi wysypali się książęta, wojewodowie, kasztelany i mnóstwo urzędników. Szli tak przez cały kościół, prześlicznie było patrzeć; przechodząc mimo tronu arcybiskupa, księżna się zatrzymała i prosiła go o błogosławieństwo. Otrzymawszy, udała się na miejsce jej przeznaczone. Ryła summa, którą sam arcybiskup odprawił, kapela przecudna brzmiała na chórze, zdawało się, żem już w niebie. Nasz prpwincyał miał bardzo długą mowę, co w niej było nie wiem, bom nie zważała, mając na tyle osób, na tyle rzeczy patrzeć, a osobliwie na prześliczną świecę dyamentami nasadzaną, którą księżna przez całyr czas w ręku trzymała. Po tej mowie ksiądz jirowincyał, ciotka przeorysza i jeszcze jedna zakonnica, oblekli księżnę w zakonny habit. O! jakże dziwnie ta czarna suknia wyglądała po tych aksamitach i klejnotach? Dali jej imię Taidy: którem tu imieniem wszystkim nazywać się każę, ale prawie wszyscy jeszcze księżną ją zowią. Po obłóczynach, gdy już wejść imała za klau
zurę zakonną, stanęła, i wymówiła ta głośno, że wszyscy słyszeli, te słowa z Pisma Świętego: »Tu mój odpoczynek na wieki wieków, ten pokój obrałam sobie: w nim mieszkać będę!« Weszła i zamknęły się za nią drzwi z trzaskiem; aż mnie dreszcz przeszedł...
W klasztorze witały ją i pozdrawiały wszystkie zakonnice, i ona zaraz bowiem dała dowód posłuszeństwa. Chciała bowiem iść do kraty i pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi, ale ciotka przeorysza widząc ją bardzo zmęczoną, iść nie pozwoliła. Usłuchała ją z pokorą, jako przełożonej, i poszła do swej celi, która nie jest ani większą ani piękniejszą od innych, tylko tyle, że dosyć w niej jest książek, bo siostra Taida bardzo uczona. Moja Urszulko, we Lwowie kobieta uczona nie jest żadną nowiną: na tych obłóczynach, prócz samej księżnej było ich trzy; ale to co się zowie mądrych, bo nietylko czytają i piszą jak się zwyczajnie pisze, ale co one napiszą, to zaraz drukują; przypatrywałam się im też niezmiernie; przecież żadna nie wydawała mi się poczwarą: zupełnie tak wyglądają jak inne. Było ich więc trzy: księżna Radziwiłłowa, pani Niemierzycowa i pani Drużbacka. Powiem ci o każdej, co mi się słyszeć zdarzyło, bo wiem, że cię te szczegóły zabawią. Księżna Radziwiłłowa jest synową naszej siostry Taidy. i bodaj czy jeszcze nie mędrsza od swojej świekry. Umie wybornie po łacinie, w Piśmie Św., w prawach kościelnych i świeckich, niezmiernie jest biegłą; ma doskonałą znajomość wszystkich ustaw’ sejmowych: słowem, jest jakby mężczyzną w robronie i w kornecie. Jak byłam wczoraj na obiedzie u moich chrzestnych, to właśnie jeden z jej dworzan tam będący powiadał, że ma w swojej bibliotece dwa tysiące dzieł, i że wszystkie przeczytała. O! moja
Urszulko, jak jej też głowa nie pękła! Nie dosyć na tem; w Nieświeżu, gdzie ona wraz z mężem mieszka, jest teatr; grywają na nim tragedye, komedye, a ona je sama wymyśla i pisze, niektóre mają po siedem aktów: był jeden jegomość u państwa Podstolstwa, który mówił, że trochę za wiele, ale dworzanin utrzymywał, iż pomimo tego, te dzieła księżny Radziwiłłowej są piękne, i że musi koniecznie otrzymać od niej pozwolenie ogłoszenia ich drukiem.
Pani Niemierzycowej także co do nauki niczego; podobno nie umie po łacinie, ale trzema innemi językami mówi, a najlepiej po francusku; najwięcej też francuskich książek czyta. Już dziesięć lat temu, wydrukowano tu we Lwowie jej Pieśni Duchowne; ciotka przeorysza obiecała mi je dać; przetłumaczyła ona także z francuskiego jakąś powieść: Piękny Polak czy Polka, ale jej czytać nie będę; nie ma jej ciotka: tam jest o miłości, a wiesz, że to rzecz niepotrzebna dla tak młodej jak ja dziewczyny, i zakazana w klasztorze. Teraz tłómaczy Bady dla swojej przyjaciółki. Go pani Drużbacka, to mi się najlepiej podobała. Najprzód bardzo przyjemna, choć już stara, a powtóre, nic umie ani po łacinie, ani po francusku, tylko sobie po polsku; ja zaś nie wiem czy z ojca, czy z siebie, ale wielką skłonność do takowych kobiet czuję. Wszyscy mówią, że ona lepiej od księżny Radziwiłłowej i od pani Niemierzycowej pisze, że ich dzieła zaginą, a jej wiecznie trwać będą. Ona pisze wierszami i nikt ją tego nie uczył, tylko tak sama z siebie; a powiadają, że to najlepiej. Opisała życie Dawida króla, wiosnę i wiele innych rzeczy; są jej dzieła drukowane: muszę koniecznie je czytać. Teraz nic nie pisze i sprawami żadnemi zajmować sic nie chce; osiadła w Kiasztorze w Tarnowie, i tam życia na modlitwie dokoi; ć pragnie: do Lwowa na parę tygodni tylko przyjechała. Mnie się zdaje, że ją toby i ojciec polubił; bo też Bogiem a prawdą, ona nie jest mądrą, nie umie po łacinie.
Ale co ci powiem dziwnego, moja Urszulko: le obłóczyny siostry Taidy, lubo takie paradne, zasmuciły mnit, już trzeci dzień się zaczął, a ja jeszcze słyszę, jak si zamykają drzwi z trzaskiem za tą zakonnicą: zdaje się, że ona już na wieki gdzieś w ziemię wpada. O! wdzięcznam bardzo kochanemu ojcu, że nie chciał pozwolić, żebym mniszką została. Można być w klasztorze szczęśliwą, ale trzeba mieć powołanie, którego, jak ja widzę, nie mam wcale. Od tego też czasu, więcej nierównie się cieszę, aniżeli trapię moim wyjazdem. Niezawodnie za trzy dni nastąpi.
LIST DRUGI.
Z Topolo wki, 18 Marca 1753 r. we Wtorek.
Już niedługo będzie miesiąc, jak jestem w domu u kochanej matki, droga moja Urszulko, i już mi nic nie żal klasztoru. Jednak wyjeżdżać bardzo mi było przykro. Ciotka rzewnie płakała, zakonnice, panny serdecznie się ze mną żegnały; tyle mi nadawały specyałów, upominków! musiało mi być bolesno. »Mój Boże! — mówiła ciotka załamując ręce — jam sobie pochlebiała, że nie wyjdzie mój wysoki urząd z Rzeczyckich imienia, że moja Elżbietka będzie kiedyś po mnie Dominikanek przeoryszą, a nielitościwy brat zepsuł moje szyki. Na co ci się przyda twoja umiejętność? mogłabyś być później ozdobą naszego zgromadzenia!... A jak mi tu będzie ’R/Utno bez mojej Elżbietki! kto mnie zabawi? kto mi Posłuży?...« Kochana ciotka! Płakałam tez i ja długo ^siadłszy do kolaski moich chrzestnych; i w tej chwili dla lego jedynie, żem pomyślała o tym wyjeździe, liter nie widzę, takie mi łzy stanęły w oczach. Przez kilka łni w drodze byłam smutna, bo też i droga była, niegodziwa; z początku flagi, a potem nagłe mrozy; ale im więcej zbliżaliśmy się do granic Ukrainy, tem mi lżej było na sercu: wjechawszy w województwo Bracławskie, zdało mi się że lepsze w niem, jak gdzieindziej, powietrze. Cóż dopiero, gdym zobaczyła miłą Topolówkę, gdym stanęła przed domkiem naszym, gdym matkę ujrzała: zapomniałam o wszystkiem.
Wszystkich. Bogu dzięki, w dobrem zastałam zdrowiu; wszyscy mnie poznali odrazu, nawet Bidak pies nasz stary; mówili tylko wszyscy, żem bardzo urosła. O! i bracia i siostry niezmiernie urośli. Stanisław już ojca dogania, a Anulka głową tylko odemnie niższa. Najukochańsza matka zdrowiuteńka. zdaje mi się, że ją teraz daleko więcej, niźli dawniej kocham i poważam; ale bom też i starsza, to się lepiej znam na dobrem. Nawet i kochanego ojca nierównie mniej się boję, i on też na mnie daleko łaskawszy. Lękał się cokolwiek, czy mnie ciotka gwałtem w klasztorze nie przytrzyma, i taki rad temu, żem wróciła, że słowa łaciny nie umiem, iż się już o nabyte moje umiejętności nie gniewa.. Owszem spodobały mu się podarki, którem mu przywiozła: woreczek na pieniądze z kolorowych jedwabiów ze srebrem, z herbem jego i cyfrą, i torbę myśliwską z sarniej skórki, zieloną siatką powleczoną; piekłam nm także już po kilka razy pieprzowe pierniczki, klasztornym sposobem, i bardzo mu smakują; a nawet od jakiegoś czasu, kiedy
KI. z T. Hofmanowa, T. I. 3 Wieczorem wróci do domu i położy się przy kominie na ławie, to pozwala sobie powiastkę jaką albo wierszyki powiedzieć lub przeczytać. Najczęściej wtedy usypia; ale przebudziwszy się, mówi zawsze łagodnie: »Bóg zapłać, moja dzieweczko«.
Już mnie dwa razy zszedł nad książką i wcale nie łajał’; jednak powiada, że mu się daleko milszą wydaje. kiedy mnie przy kądzieli zastanie, lub w czeladnej izbie z matką i z dziewkami. Ja też niewiele czytam, pisze tylko tyle, żeby nie zapomnieć; prawie cały dzień mi schodzi na gospodarstwie i na robocie. Wstajemy o piątej godzinie, ojciec natychmiast klęka przed obrazem Matki Boskiej; my za nim, mówimy różaniec, potem dalej do śniadania: matka, ja i Anulka, jemy najczęściej polewkę piwną, ojciec z braćmi bigos hultajski, który wródką popija. Po śniadaniu każde idzie do swego zatrudnienia. Ojciec najczęściej gdzie jedzie, czasem pójdzie w pole, ja krzątam się z matką koło domu, usługuję gościom na których nie zbywa; jednak w ciągu dnia, zawsze dopaść muszę książki albo pióra. Wieczór zaś wesoły bywa, jeszcze go jest, godzin kilka; schodzimy się więc cło czeladniej izby; przychodzą prządki ze wsi całej, matka i nam i im zadaje robotę: drzazgi i łuczywa się palą, a my przędziemy na wyścigi. Co śmiechu! co zabawy! więcej przez wieczór jeden, jak przez cały miesiąc w klasztorze. Matka i starsze prządki dziwne nam opowiadają rzeczy o strachach, o dawnych ludziach; jest jedna szczególna hitlorya o Mazepie, hetmanie Ukraińskim, ta nie bardzo dawno się stała! Opowiem ci ją, jak się kiedy obaczymy, bo już ją z dziesięć razy słyszałam, a zawsze bawi; często także śpiewamy sobie różne pieśni i dumy: nauczyłam się jednej bardzo smutnej o Morozie. Był to wódz kozacki sławny w Ukrainie, bitny i waleczny, miał matkę i żonę, był bogaty, ale cóż? chcesz wiedzieć, co się z nim stało? — przeczytaj:
Duma o Morozie Kozaku.

Fasą się na stepach konie,
Pasą się wesoło;
Wino, miód, Kozaki pija,
I pląsają wkoło.
Mówią do Morozy żony:
»Pij miód, wino z nami;
Mdź do tańca, wszakeś młoda?
»Nie siedź tak ze łzami!<
»Jakże ja mam iść do tańca! i Pic miód, wino z wami?
>Kiedy gdzieś tam mój Moroza »Na wojnie z Laszkami!< «)
I owóż Moroza z za gór Przez głębokie jary,
Wyjeżdża ze swym pocztem,
Koń go niesie kary.
Wyjechał — i głowę schylił,
Schylił aż do grzywy;
»Wszak tu Łaszków wojsko stoi?
»Ach! ja nieszczęśliwy!
Tam nad jarem, nad głębokim,
Ich okopy, szańce;
Nie ujdzie z nas żywa dusza,
Albo pójdziem w brance!<
Laszki Morozę zoczyli Było to w Niedzielę;
’) Tak Kozacy zwykli nazywać Polaków.

Otoczyli go biednego I rokoszan wiele.
»Przedawajże trzody, stada,
(risze on do matki)
« Przędą waj cielice, woły >1 wszystkie dostatki.
^Przybywaj wybawić syna »Z nieszczęśliwej doli!
»Wykupić go, on się dostaI »Do ciężkiej niewoli!«
Matka wyprzedaje stada!
Czuła litość matki!
Przedaje cielice, woły I wszystkie dostatki.
Okup La/mki nie przyjęli,
Bo innym na grozę,
Jego skarać się uwzięli I stracić Morozę.
Ej! Morozo, Morozeńku,
Ty sławny Kozacze!
Ciebie bitnego mołodca Ukraina płacze.
Ale nie tak Ukraina,
Jak twa kraśna żona,
Siedząc nad twoją mogiłą,
W żalu pogrążona.
Prawda, Urszulko, że to smutna duina? codzień ją śpiewamy? Ale otóż macie; tyle rzeczy chciałam ci donieść, a widzę ojca wracającego z jarmarku i z gośćmi; biedź muszę dopomódz matce do ich przyjęcia. O! wiele ci mam o sobie i o domu prawić. Wkrótce znowu pisać będę.
LIST TRZECI.
Z Topolówki, 2 Kwietnia 1753 r. we Wtorek.
Mam czas wolny, ojca w domu niema, piszę więc co tchu do ciebie. Ty nic nie wiesz, moja Urszulko, że ja uchodzę za bardzo umiejętną w całem sąsiedztwie. Moja chrzestna najwięcej mi tej sławy narobiła; i właśnie wczoraj, będąc u nas, mówiła do mojej matki: »Walna dziewczyna z naszej Elżbietki, wiele ma wiadomości, zręczna, układna, nie poszła w las klasztorna nauka; ale to mi się nadewszystko w niej podoba, że się nie chełpi z tego co umie, nie zadziera nosa, i równie jest potulna jak dawniej w domu i z sąsiadkami«. — Mój Boże! — pomyślałam sobie, słysząc te miłe słówka — a jażbym się z czego chełpić miała? Uczyli mnie i umiem, wielka rzecz! moich sąsiadek nikt nie uczył i nie umieją; a cóż one niebogie temu winny? Wreszcie wieluż ja to rzeczy nie umiem? Siostra Taida, księżna Radziwiłłowa, pani Niemieryczowa, ciotka przeorysza, to mądre, one i po łacinie, i po francuzku, i Bóg wie, po jakiemu czytają i piszą; a przecież sama ciotka przeorysza mi mówiła, że są ludzie daleko od niej i od tych pań mędrsi. 1 śliczneżby to były skutki nauki, gdyby ktoś dla tego, że cokolwiek uczony, zadzierał nosa, był hardy, nieusłuchany i pogardzał wszystkiemi? Zapewne to takowych skutków umiejętności obawiał się ojciec, kiedy mnie nie chciał do klasztoru puścić, i słuszna była jego obawa. »W każdym, a osobliwie w kobiecie mówiła często ciotka przeorysza — dobroć sto razy więcej od nauki popłaca!« żebym ja miała być złą i krnąbrną, dla tego, że gładko czytam, nie źle piszę, trochę rachuję i wiele w ykwintnych robótek umiem, tobym Wołała wszystkiego zapomnieć a być dobrą.
Żebyś Wiedziała, droga Urszulko, jaka ta Anulka dobra i wyśmienita, jaką jest matce pomocą, chociaż jeszcze i jednej litery nie zna. Ale przyznam ci się, że mnie to trochę korci. Jakoś me dobrzo, kiedy jedna siostra co umie, a druga nic; i kochanej matce to przykro; ale zajęta przędziwem, nabiałem, pasieką, czeladką, niema czasu dukwieć nad Anulką; wreszcie sama mówi, że j uż zapomniała tego, czego ją kiedyś w domu rodzicielskim dyrektor nauczył, i żeby nie potrafiła nikomu pokazać, jak czytać i pisać. Jużeśmy między sobą ułożyły, że jak kiedy ojciec będzie dobrej myśli, będę go prosiła o pozwolenie uczenia Anulki. Święta wielkanocne nadchodzą, będę tak gorliwie matce pomagać do święconego, taki zrobię wyborny kołacz, według nauki siostry Łucyi, szafarki Dominikanek), że sobie zupełnie łaski ojca zaskarbię; i pozwoli, żeby Anulka także czytać i pisać umiała, a wielką ma dziewczę do tego ochotę.
Ojciec teraz często jest dobrej myśli, dobrze mu się powodzi; właśnie ci o tem donieść jeszcze w ostatnim liście chciałam! Już nia na pana dzierżawcę, więcej na dziedzica patrzy; dom nasz zastałam nierównie zasobniejszy; przybyła kanapa, trypą żółtą wybita, sześć takichże krzeseł, stół piękny jesionowy z klapami, dwie szafy, w których ustawiona porządnie cyna gdańska; aż się lśnią ściany od mis, talerzy i innych cynowych sprzętów; przybył także prześliczny zegar ścienny, za każdą godziną wychodzi kukułka, i ile jest godzin, tyle razy kuka; obadwa nasze wielkie sepety prawie pełne, po ścianach wiszą piękne zbroje, komora nie próżna, wódki gdańskiej nawet mamy puzderko i parę gąsiorków Wo łoszyna; w piwnicy zawsze jest kilkanaście beczek miodu, wiśniaczku i krupniczku czyli zaprawnej gorzałki.
Powiadam ci, moja droga, że jakeśmy na Najświętszej Panny Zwiastowanie na odpust do Granowa pojechali, było na co patrzeć. Ojciec na dzielnym koniu cisawyin, w rzęd pozłocisty przybranym, jechał naprzód z tęgą miną; miał kontusz popielaty z galonikiem srebrnym, robotą u kołnierza z tatarska, żnpan różowy grodeturowy w kostki, pas złocisty; na to kireja zielona, wilkami podszyta, z potrzebami jedwabnemi; karabela niepospolita u boku, dwa pistolety w mosiądz oprawne za pasem, a na głowie czapka wysoka z siwym barankiem. My za nim w porządnej bryce krytej czterokonnej jechałyśmy żywo. Matka miała na sobie jubkę szafirową, siwemi barankami podszytą, kontusik i kołpaczek amarantowy z sobolem. Anulka i ja włożyłyśmy także na ten dzień nowe czerwone kuczbajki i kontusiki barankowe. A i braciom było niczego w nicowanych świeżo żupanach, w porządnych czapkach i pasach. Wszyscy w domu Bożym mieli na nas oczy zwrócone. Mamy teraz i pachołka, ale nie takiego warchoła, jak dawniej; ten bardzo porządnie ubrany, ma węgierkę z siwego sukna, potrzeby u niej zielone, guziki cynowe, kamizelka zielona, pas zielony rasowy. Ta barwa wisi zawsze na kołku w jadalnej izbie, ale skoro są goście, zaraz się w nią ubiera, i nie wiem, czy jej będzie miał na długo, bo jak ci już pisałam, na gościach u nas nie zbywa. Są jeszcze w komorze dwie hajduckie barwy, i jak już wielki jest zjazd, kładzie je pastuch i pachołek od koni: anibyś zgadła, że jeden dopiero z pola przygnany, a drugi przed chwilą gnój wyrzucał. Zdaje się, iż zawsze chodzą w tych sukniach, tak im przystały; ale co w usłudze, niekoniecznie szykowni: przecież liczba służących, choć takich, okazalszą postawę domowi daje; a miło na sercu, kiedy człowiek na większego pana wygląda, jak nim jest w istocie.
Pytałam się matki, zkąd nas tak Pan Bóg obdarza? powiedziała mi, że to najprzód ojciec, lubo nie bardzo gospodarstwem się trudni, i więcej fakcyami, sejmikami, niżeli rolą zajęty, przecież na dzierżawie trochę zarabia, Książe August Czartoryski, wojewoda ruski, do którego cały klucz Granowski należy, pan dobroczynny i niezmiernie bogaty, na niską cenę folwarki swoje szlachcie wypuszczać każę, łatwo więc wyjść na swoje; a powtóre, ojciec miał zawsze wielkie szczęście do koni, i w tych leciech pięknej się dochował stadniny. Ala teraz jeden zaprzęg sześciokonny, tak piękny i tak dobranej maści, że sam książę wojewoda pewnie niema piękniejszego; ma także kilku paradnych wierzchowców, jeden szczególnie gniady ze strzałką na czole, prześliczny! Królewicz mógłby się na nim przejechać. Prócz tych, ma jeszcze kilka pośledniejszych zaprzęgów, kilkanaście pojedynczych koni. O! nie mało szlachty przybywa do nas po te konie; jedni chętnieby dali pieniądz gotowy, drudzy życzą sobie zamianą nabyć, ale wszyscy chcieliby tanio, a ojciec droży, bo ma z czem. Nieraz tyle się ich nadjeżdża, że aż ciasno w naszych izdebkach; wrzawa straszna, kłótnie, pijatyka; już od tego czasu, jak ja do domu wróciłam, pękły cztery gąsiory krupniczku, miodu, prostej gorzałki co niemiara; i nie możemy nastarczyć z matką pierniczków, kołaczy, wędlin i gęsi karmnych. Jużem teraz zupełnie do tych biesiad napowrót nawykła; w nich się wychowałam, ale przyzwyczaiwszy się przez trzy lata do klasztornej ciszy, z pierwszego razu dziwne mi się wydawały. Jeszcze się tak Wydarzyło, że najpierwszy zjazd po moim powrocie był najburzliwszy. Było kilkunasto sąsiadów, między niemi pan Wolski, chciał nabyć owego gniadego wierzchowca, i w układy z ojcem przy szklanicy wchodził. Ojciec przy pierwszem słowie obstawał, nic nie odstępował, a tamteif nic nie chciał postąpić. Przyszło do przymówek i nareszcie pan Wojski poważył się powiedzieć memu ojcu: »Waszmość targujesz się, jakby żyd«. Ledwie wymówił te słowa, kiedy mój ojciec powstał z ławy, wąsa zakręcił, pasa poprawił, rękawy od kontusza zarzucił, stanął w środku izby, i zawołał groźnym głosem: — >Pokażę ja natychmiast Waści, jaki to żyd ze mnie!« i to mówiąc, wyzwał go. Silny, barczysty, wzrostu i mocy niezmiernej, pewna byłam, że na miazgę pana Wojskiego zgniecie; przustraszona, uciekłain aż pod strych, i’ nie wyszłam, póki się nie rozjechali. Nie stało się przecież żadnej krzywdy, przytomni pogodzili zwaśnionych, i nazajutrz ojciec mnie bardzo łajał za to, żem uciekła. >Otóż to takie — mówił do matki — owo zachwalone klasztorne wychowanie; śliczna z niego pociecha: tchórza mi zrobili z mojej czarnobrewej! Dziewczyno! rzekł do mnie — pamiętaj, żeś szlachcica polskiego, żołnierza z pancernej chorągwi, córka; jednej żyłki bojaźliwej nie powinno być w całem ciele Iwojem. Straszne rzeczy, że my tu biesiadujemy wesoło? Wiedz, że Polak podochoci sobie, przemówi się z sąsiadem, dobędzie karabeli, ale kobiety nie skrzywdzi. Nie uciekaj mi więc pod strych dziewucho, bo ja CL odwagi napędzić potralię«. I wtedy wyjął bat z zapasa i pogroził mi nim.
We dni kilka był znowu zjazd, było huczno, a ja nie uciekałam i nic mi się nie stało. Odtąd zawszę do trzymuję im placu, i właśnie onegdaj w Niedzielę, ojciec chcąc doświadczyć mojego męztwa i dać dowód swojej zręczności, kazał nn wejść na stół, siać spokojnie, i strzela! do korka mego trzewika; trafił, a ja tylko tyle, żem drgnęła. O! niesłychanie był kontet, wziął mnie obiema rękami za szyję, podniósł w górę, pocałował w głowę, i powiedział: »Już przecie zapomniała o klasztorze, już przecie znać, że w niej polska i szlachecka krew płynie!< 1 wziąwszy ustrzelony mój trzewik, wstawił w niego kielich, i wniósł prawdziwych j’olek zdrowie. Pili wszyscy, i tyle prawili o męztwie i odwadze babek i prababek naszych, że mnie aż chętka do pałasza wzięła. Ale matka już mi się dwa razy pytała: »Cóż ty tej swojej Lrszulce tak długo piszesz?« Muszę jej te banaluki odczytać. Bywaj zdrowa!
LIST CZWARTY.
Z Topolówki, 11 Lipca 1763 r. we Czwartek.
Donoszę ci drogo Urszulko, żeśmy wszyscy z łaski Pana Boga zdrowi; już bardzo dawno nie pisałam do ciebie, bom nie miała sposobności. Święta wielkanocne były paradne, gości bez liku. Drugiego dnia się zjechali, mieli wyjeżdżać nazajutrz, ale jakeśmy zaczęli molestować i prosić, bawili do Przewodniej niedzieli. O! była co się zowie hulanka! dogodziło się sercu mojemu, bo było czem częstować i kogo. Ojciec wyciągnął z komory puzderko gdańskiej wódki; wysączyliśmy sześć hasz co do kropli; wydobył i Wołoszyna z piwnicy: to takie słodkie i dobre winko, że i my dziewczęta, jakeśmy zaczęły go kosztować wieczorem, sen nas zmorzył i spałyśmy czternaście godzin jednym ciągiem. Było też huczno i wesoło; jeszcze mi nogi drgają, jak sobie wspomnę!
Nasz cłomek niekonieczne obszerny; cztery tylko mamy izby: sypialna, bawialna, jadalna i czeladnia, alkierz i komorę; w każdym też kąciku było pełno. Rodzice ustąpili starszyznie sypialnej komnaty i łóżek, a reszta gości i my, spaliśmy w drugich izbach na ziemi pokotem. Słomy nam nanieśli, kilimkami i skórami przykryli; i nasz król August nie śpi tak smaczno w swoich niemieckich pierzach, jak my smacznie spali. Święcone było wyborne i obfite; mój kołacz wielki jak stół karczemny, udał się wyśmienicie; we środę świąteczną już nie było i okruszyn z niego. Ojciec niezmiernie był kontent, i jak się goście rozjechali, i dom nasz cokolwiek do porządku wrócił, pozwolił mi uczyć Anulkę: ale dawszy 1o pozwolenie, powiedział’do niej: »Dziewczyno! zgadzam się wreszcie na to, żebyś się uczyła, ale żebyś mi przy tej nauce nie zarzucała gospodarstwa, bo natychmiast wszystkie książki i pióra popalę. Zapatruj się na siostrę, jak ona, czytajże już i pisz, kiedy taki nowy nastał teraz obyczaj, ale jak moja czarnul >rewa. nie leń się do pracy. Skłoniłam się ojcu do nóg za te słowa, aż mi się coś w sercu rozśmiało; a on jeszcze pogłaskał mnie po twarzy, i kochaną dziewką swoją mnie nazwał: wtenczas też zapłakałam, alem wybiegła co tchu z izbv i przemyłam sobie oczy u studni, bo ojciec nie cierpi, kiedy kto płacze; powiada, że to znak słabego serca, a takiem polskie i szlacheckie być nie powinno.
Anulka uczy się bardzo chętnie, już całe abecadło poznała i zaczyna dobrze litery składać; dziwnież mi miło ją uczyć! szkoda tylko, że mało mamy książek, uczy się na kantyczkach. Przewybornie dnie spływają, a tak prędko, że się i obejrzeć nie ma czasu; nie dawnośmy sieli, a wkrótce wypadnie myśleć o żniwie. Wprawdzie nie modlę się tyle co w klasztorze, nie tak często mszy słucham, ale matka mówi, że zarówno chwalę Pana Boga, bo nigdy nie próżnuję, i złego jak ognia się strzegę. 1 tu jak w klasztorze, Pan Bóg na mnie patrzy; i na naszych ścianach popisane są te słowa wielkiemi literami. Nieraz, jak jestem w izbie, spojrzę na to pismo, to choćbym miała co złego zrobić, daje pokój. Wczoraj naprzykład, dziewucha nasza, Zofka, tak pomotała śliczne nici na pończochy, że strach było patrzeć. Matka mi je dała do rozplątania; byłam sama, zaczęłamże się niecierpliwić, szarpać, ciągnąć ów mot biedny, i plątać go jeszcze gorzej. Wtem, przypadkiem spojrzałam na ścianę i przeczytałam te słowa: »Pan Bóg na nas patrzy«. Upamiętałam się natychmiast, zaczęłam zwijać pomału i uważnie, i doszłam do ładu.
Od niejakiego czasu więcej mam chwil wolnych, bo sąsiedzi już rzadziej nas odwiedzają: każdy w domu siedzi, gospodarstwem zajęty: urodzaje będą wielkie w tym roku. Ojciec się zawczasu troszczy, bo trzeba będzie kopać nowe doły do chowania zboża, a wszystkiego na gorzałkę nie potrafi wypalić. I owoców będzie mnóstwo; cieszę się na nie, osobliwie na czereśnie, bom do nich we Lwowie nawykła, i na śliwki Darmanckie, których jest kilka drzew w naszym sadzie. Ojciec je sam pielęgnuje, gdyż to owoc rzadki, pierwszy raz obrodził tego roku. Od ciotki przeoryszy raz tylko miałam wiadomość, zdrowa, ale pisze, że jej niesłychanie smutno bczemnie, i żeby mnie rada widzieć znowu u klasztorze. Ja jej tego nawzajem napisać nie mogłam, bo chociaż ją kocham serdecznie, bardzo mi w domu wesoło, i za góry złota nie odjechałabym już od rodziców. Siostra Taida, jak ciotka donosi, zupełnie szczęśliwa z obranego stanu; nic światowych wielkości i zabaw nie żałuje, a pokorą, posłuszeństwem i pobożnością, zbudowaniem jest całego zgromadzenia.
I my tu byliśmy zupełnie szczęśliwi, ale-od kilku dni mamy pewien kłopot. Ojciec mówi, że niesłuszny, ja się jednak cokolwiek turbuję, bo matka nim wielce zafrasowana. Straszą nas hajdamakami: jest to zgraja hullajów, łotrów, zbiegów, Bóg wie nie zkąd, którzy już od niepamiętnych czasów na granicach Ukrainy po stepach się kryją i źyją jedynie kradzieżą i łupieztwem. Coraz bliżej ku naszym stronom podchodzą: łączą się z niemi w wielu miejscach chłopi tak hardzi, jak wiesz, w tej krainie, i razem z niemi domy pańskie i posiadłości palą, rabują, pustoszą, a nawet czasem samych panów zabijają. Mówią o kilku lakowych przygodach, truchlejemy z matką: ojciec i bracia nie każą nam wierzyć tym wieściom, a wreszcie mówią, że nas obronią. Jeszcze wczoraj przy wieczerzy, matka błagała ojca, żeby pozwolił wywieźć do Winnicy kosztowniejsze rzeczy’. i sam przeniósł się tam z nami na czas jakiś; kiedy mu przedstawiała, że jest niepodobieństwem, ażeby on z kilkoma ludźmi od tej hołoty nas obronił, powstał na nią z okropnym gniewem i zawołał: »Cóż to kobieto! zapominasz, żem ja Polak, żem ja żołnierz pancernej chorągwi; mam jeszcze nad łóżkiem mój kaftan żelazny, mam całą zbroję, mam szablę, mam nawet łuk i sajdak ze strzałami, których już mało u kogo ujrzeć można; ramiona też nie dla kształtu noszę, a ta ręka nie jednemu dała się we znaki. I ja imałbym umykać z mego domu przed tą nędzną hołotą? Ja szlachcic polski!
A wiesz wnszmość co to jest szlachcic polski? Ja mogę być obrany posłem, Rzecz ypospob tej sprawy urządzać, jednem słowem cały sejm rozerwać, a co więcej, mogę być sam królem. Taki dobry Rzeczycki, jak Sobieski, a lepszy pewno od Wiśniowieckiego. Nie doczekasz się Waść, żebym ja przed kim zmykał; ja nie przy kądzieli. ale w obozach wychowany; gromiła dobrze Szwedów la karabela, da radę tym łotrom. Niech tylko zajrzą do naszej wioski, zobaczą jak ich przywitamKiedy sobie przypomnę te słowa ojca i tęgą jego minę nabieram odwagi; i żeby się tylko matka nie bała, jabym wszelkiej zaniechała bojaźni.
LIST PIĄTY.
Ze Lwowa, 18 Października 1753 r. w Piątek.
O! moja Urszulko! jakże cię ten list i zadziwi i zmartwi. Jakież okropne Pan Bóg zesłał na nas nieszczęście! Ojciec, kochany mój ojciec nie żyje! zginął, a jeszcze jakim sposobem! Te łotry, ci niegodziwi hajdamacy, zabili go! Właśnie dziś dwa miesiące, jak się to stało, a mnie się zdaje, że to wczoraj, bo jeszcze mam serce wskroś żalem przejęte. O! kochany ojcze! czemużeś przynajmniej nie zginął w bitwie jakiej z nieprzyjaciółmi ojczyzny, nie zdawałby nam się zgon twój lak srogi; nie byłaby twoja żona taką wdową, twoje dzieci takiemi sierotami, bo znalazłyby opiekunów w królu, w hetmanach; byłaby chwała, pociecha: ni< byłoby żalu do nikogo za śmierć twoję. Ale tak żal jest do samego ’jebie, jest chęć zemsty w dzieciach, a nie wiedzieć na kun jej poszukiwać, gdzie tego zbójcę żyda wyśledzić.
tych łotrów dogonić, jak poznać lego, który ciętą bezecną pałką ugodził!...
Wybacz mojej boleści, kochana Urszulko, sama niewielu, jakie słowa pióro moje kreśli; jeszcze dotąd o tem nieszczęściu spokojnie myśleć nie mogę: będę jednak się starała opisać ci porządnie wszystkie jego szcaegóły. Donosiłam ci. że nas straszą hajdamakami, a ojciec nie chce tym wieściom wierzyć; tymczasem codzień się pomnażały; nareszcie dowiedzieliśmy się, iż w samem województwie Bracławskiein, o dziesięć mil od nas, ci hultaje wpadli do wsi jednej, zupełnie ją spalili, zabiwszy pana i żonę jego; przelękniona matka uprosiła ojca, że jej pozwolił pieniądze i co było w domu droższego zakopać w sadzie, i żeśmy nigdy nie nocowali we wsi. Przed zachodem słońca wynosiliśmy się wszyscy w pole, codzień w inne miejsce; ojciec z braćmi, z bronią, z końmi i ludźmi gdzieindziej, matka z nami dwiema i z czeladką gdzieindziej, tak nawet, że jedni o drugich nie wiedzieli. Okropne to było życie! Wniwecz się obrócił porządek cały: ani ładu, ani składu, ani roboty, ani nauki, ani wesołości; trwoga sama i niespokojność; nie sypiałam nawet dobrze. Ileż razy, kiedy wiatr długiemi liśćmi trawy zaszeleścił, kiedy zając przebiegł, myślałam, że już hajdamacy napadają! śmiertelne poty występowały na mnie, a całując szkaplerze, polecałam się Najświętszej Panny opiece.
Już matka nie chcąc nas tak dłużej. poniewierać, chciała odwieźć mnie i Anulkę do znajomych swoich do Winnicy, kiedy jednej nocy słysżymy nagle w niejakiem oddaleniu gwar straszny; tentent i rżenie koni, szczęk pałaszów, huk samopałów, świst kańczugów, razy pałek, krzyk, jęk, wrzawa, wszystko to razem olało się o nasze uszy. Już nie było można wątpić, że najechali hajdamacy. Matka biedź chciała ratować ojca, lecz nie uszła i dwóch kroków, padła; ja z siostrą nie miałam nawet siły się podnieść, wszystkie trzy i czeladka koło nas będąca, straciliśmy przytomność, i dopiero pierwszy brzask dnia wrócił nam zmysły. Wkrótce podstarości, z kilkoma parobkami, wszyscy zbici i pokaleczeni, przywlekli się do miejsca, gdzieśmy byli. Matka spostrzegłszy ich, zawołała: ’>A mąż? a synowie?« a nie odbierając odpowiedzi, padła znowu jak bez duszy; przyszła wnet do siebie, gdy jej podstarości powtarzał, że żyją paniątka; ale o ojcu już nie wspomniał... Ojca już nie było!...
Właśnie tej wiosny, ojciec wybił żyda pachciarza za oszustwo, brodę mu ogolić kazał i ze wsi wypędził; len mszcząc się, poszedł do zgrai tych łotrów i podjął się naraić im gracką zdobycz i hulankę; nie przepomniał o pięknem stadzie naszem, o paradnym zaprzęgu, o ślicznym wierzchowcu, o domu zasobnym, o pełnych sepetach, cynie gdańskiej, porządnych sprzętach i rzadkiej broni; słowem, namówił ich, żeby na Topolówkę napadli, pana dzierżawcę tęgo zbili, cały dobytek mu zabrali, a on żeby z tego skorzystał. O niecnota! żeby przynajmniej tego łotra złapać można, ale tak uciekł, że ani śladu. Onto, znając wybornie całą okolicę, wyszpiegował miejsce, gdzie na tę noc ukrył się był ojciec, doprowadził do niego tych hultajów, a sam zwyczajnie jak żyd. zemknął. Stało się nad żądania jego! Ojciec, skoro napadniętym został, tak się bronił dzielnic, że przez czas jakiś kilkunastu się opierał, dwóch śmiertelnie zranił, każdego ugodził; lecz napróżno pomagali mu bracia, napróżno zasłaniać go chcieli, sami kilkakrotnie ranieni, czuli, że tracą siły; i kiedy Stanisław połą od żupana okręcał sobie szyję, z której krew się lała, jeden z tych łotrów ugodził ojca w głowę pałką: padł natychmiast, hełkotnął słów kilka, zapewne o Bogu, o swojej hańbie, o nas, jęknął i skonał... Obaczywszy to hajdamacy, zlękli się i do ucieczki zabierać się poczęli; gonili ich bracia z podstarościm i z ludźmi, ale znękani bólem i.żałością, dogonić ich nie mogli; tymczasem jeden ich oddział zabrał stadninę, broń, rzeczy wszystkie, które przy ojcu były, a drugi zrabował dom nasz do szczętu; zabrali wszystko co do nitki, a czego wziąść nie mogli, to porąbali, popsuli. Szukali oni i nas, ale rzecz szczególna! żyd. choć wiedział, gdzieśmy były ukryte, nie. chciał wydać. bo matka, która tak jest dobra, że nawet dla żydów rna litość, raz jego żonę lekami swemi z niebezpiecznej choroby wyprowadziła, i on jej to pamiętał. Dowiedzieliśmy się tego wszystkiego od jednego z łotrów, którego żywym na placu bitwy zastali; ale szczęściem dla niego, we dwa dni umarł, wszystkie sakramenta przyjąwszy.
Wystaw sobie moja droga Urszulko, co się z nami działo. Widać, że boleść nie zabija, kiedyśmy ten cios przeżyły. Pomimo ciężkiego żalu, matka opatrywała sama ciało ojca, chcąc dojść jakiego śladu życia, ale napróżno, już oddał ducha Bogu. ‘) moja złota! żebym stu lat doczekała, nie zapomnę nigdy tego ciała bez życia, lej głowy zsiniałej i roztrzaskanej, tych oczów wyszłych z miejsca, tych rąk pokaleczonych. Jeszcze mi się co noc wydaje, że przychodzi do mnie ojciec skrwawiony, słyszę jęki, widzę rany; jeszcze co noc powstaje drżąca z mego posłania, budzę Anulkę, z którą w jednem łóżku sypiam, i mówimy razem pacierz za duszę ojca... A bracia! bracia! jak okropnie wyglądali! 0 życiu Franciszka 4 wątpiliśmy dni kilka. O! już nigdy nie umrę, kiedym wtenczas nie umarła. Ale nie tu koniec nieszczęść naszych. Matka, jak wiesz, zakopała w sadzie pieniądze i co było w domu droższego; była lam i beczka miedzi, którą dla mnie na wiano uciułała, i półbeczek dla Anulki, nie tyle się trapiła okropną na majątku szkodą pewną będąc, że jako tako biedę połata; ale kiedy na koszta pogrzebu ojca, poszła do sadu odkopać te rzeczy, nic a nic nie znalazła. Zostaliśmy więc ogołoceni do szczętu. Dzierżawa od roku płaconą nie była, bo ojciec oglądał się zawsze na sprzedaż koni; na ten rachunek zaciągnął także tu i owdzie dłużków nie mało, jeszcze więc mniej, jak nic zostało.
Cieszyli matkę przyjaciele i sąsiedzi, którzy hurmem nas odwiedzali, tem, że dziedzic, książę wojewoda, panem jest miłosiernym i sprawiedliwym; ale ten dziedzic może o sto mil był wtedy, w jakichciś dobrach swoich w Puławach, a tymczasem bliższy komisarz granowskiego klucza, dokuczył nam srodze. Skoro się dowiedział o śmierci ojca, przysłał natychmiast pachołków z rozkazem, żeby matka zaraz zapłaciła roczną dzierżawę, i ustąpiła ze wsi, bo już ma innego dzierżawcę, marszałka ostatniego sejmiku. Biedna matka odpowiedziała, że ustąpi, ale zapłacić nie może. A kiedy prosili za nią przyjaciele i sąsiedzi, on im odpowiadał, że nie ma żadnej przyczyny być litościwym dla pani Rzeczyckiej; mąż zabity, synowie niedorostki, cóż z nich przyjdzie księciu wojewodzie? Ale wszyscy mówią, że on nie dobrze o swoim panu trzyma, bo on nie taki, jak inni panowie, którzy tylko dla pozyskania stronników, dobrze czynią; on nie swego, tylko ich patrzy interesu. Ale jakkolwiekbądź, komisarz chciał matkę do sądu pozwać, jeżeli choć połowy należytości nie złoży. Nie wiem coby się było stało, gdyby sąsiedzi nie byli zaręczyli za matkę. Rodzice moi chrzestni i ten sam pan Wojski, który od czasu owej kłótni z ojcem, zawsze był z nim na bakier, ofiarowali nam w swoich domach przytułek, ale matce tak zbrzydła Ukraina, tak wszędzie nowej tych łotrów napaści się boi, tak wreszcie zbliżyć się pragnie oddawna do Przemyskiej ziemi, gdzie się rodziła, że byłaby chciała ptakiem z tamtych stron wylecieć. Sprzedawszy więc niektóre z pozostałych manatków, któreśmy same wyratowały, zebrała trzysta tynfów, zapłaciła niektóre pilniejsze dłuźki a z resztą i z nami dwiema ruszyła do Lwowa, szukać u ciotki przeoryszy schronienia.
Już parę niedziel jesteśmy w klasztorze; kochana ciotka bardzo nam rada, chociaż się serdecznie spłakała nad śmiercią brata i nad smutnym naszym losem. Mamy osobną naszą izdebkę. Drugie zakonnice dosyć łaskawem okiem na nas patrzą. Przychlebiam się im też jak mogę. Nie jest nam wesoło, nie jest nam w setnej części jak było w domu, ale przynajmniej cicho i spokojnie, i nie bojemy się niczego. Bracia zostali na Ukrainie, Stanisław bawi przy moich chrzestnych, Franciszka naparł się koniecznie pan Wojski; wszyscy i tu i tam matce radzili i radzą, żeby się udała prosto do samego księcia wojewody: on napewno zlituje się nad jej niedolą, rok ten dzierżawy daruje, da sposób spłacenia dłużków i dalszego życia.
Nie wiem, czy wiesz, kochana Urszulko, że brat mojej matki jest szatnym ’) przy tym księciu; przez niego
Szatnym zwal się ten, który miai dozór nad sukniami i sprzętem pańskim; kiedy był szlachcicem i po polsku chodził,

więc poskarży się na komisarza, o sprawiedliwość i zlitowanie prosić będzie. Już pisała wczoraj do niego, a raczej ciotka przeorysza za nią napisała. Kochana matka 1 jedyną jej pociechą teraz jest myśl, że bawiąc w klasztorze czas zapewne dosyć długi, i ja i Anulka poduczymy się lepiej wszystkiego. Ile ojciec ksiąg nie lubił, tyle w nich smakuje matka; musi mieć to upodobanie od rodzica swego, który bardzo chętnie czytał i pisał. Miał on nawet zwyczaj — wielu dawnej, a podobno i dzisiejszej szlachcie wspólny — wpisywania w wielkie księgi cokolwiek za czasów jego napisano lub powiedziano z rzeczy ważniejszych; i to rok po roku. Zostało po nim dwie księgi takowych pamiętników i te matce się dostały. Ma je dotąd; uszły rąk hajdamaków, bo jak relikwii ich strzegąc, zawsze je ma koło siebie. Jest tam wiele ciekawych rzeczy, niektóre czytać matka mi pozwala; różne mowy sejmowe, listy, paszkwile, wiersze; szkoda tylko, że i do nich łacina się wkręciła: nie wszystko czytać mogę, a i tego, co czytam, często nie rozumiem. Kochana matka chcąc się rozerwać, wolnego czasu w klasztorze używa na przypomnienie sobie dawnych umiejętności, i już zaczyna gładko czytać w tych rękopismach. Łacinę ciotka przeorysza nam tłómaczy, i nie jeden wieczór zszedł nam mile przy tem czytaniu. O! ciotka! ciotka! jak też rada temu, żem ja do klasztoru wróciła! już mi zaczyna w tem przedstawiać zrządzenie jakieś Boskie: Kto wie — mówi ona — czy Pan Bóg nie objawia tym sposobem swojej woli, żebyś zakonnicą została?® Widzę w jej słowach i matki życzenia, lubo
wtedy miał rangę między oiicyalistami. Obcych, lub w francuskim stroju się noszących, zwano kamerdynerami, i już należeli do Iiberyi.
zawsze powtarza: że jedno tylko szczególniejsze powołanie przynaglić nas może obie do pójścia wbrew woli ojca, który tak stale nie chciał mnie widzieć mniszką. Ja tak jeszcze jestem strapiona, przejęta, znękana, nie swoja; sama nie wiem, czego mam żądać? Będę się szczerze modliła do Trójcy Świętej, będę słuchać matki, a Pan Bóg wszystko na dobre obróci... Oby tylko matka zdrową była! te kłopoty dużo ją zmęczyły. Osiwiała prawie zupełnie, a dotąt czarne jak kruk miała włosy; z dziesięć lat przez parę miesięcy jej przybyło.
LIST SZÓSTY.
Ze Lwowa, 23 Listopada 1753 r. w Sobotę.
Jużeśmy przecie weselsi, kochana Urszulko; Pan Bóg łaskaw na nas sieroty: matka zdrowsza, lepiej wygląda, ja spokojniej po nocach sypiam, już nie budzę Anulki, nie widzę tak zawsze ojca przed oczyma, a kochana ciotka codzień dla nas lepsza. Kto wie, czy to już nie taka wola Boska, żebym ja zakonnicą została; cały klasztor, zacząwszy od ciotki, zgadza się na ten wniosek, bo posłuchaj tylko, co mi się onegdaj szej nocy śniło. Śniło mi się, żem była niby w Topolówce, niby w klasztorze, niby w izbie, niby w lesie, a raczej w mieście, czyli też w ogrodzie. Długo szłam z matką i ciotką, ale niewiedzieć, jakim sposobem straciłam je z oczu; dogonić i znaleźć chciałam, a nie mogłam. Wiele napotykałam ludzi, wszyscy na mnie tylko patrzyli, a ja nie byłam dobrze ubrana. Czasem zdawało mi się, że niby widzę habit ciotki przeoryszy, ale wkrótce znikał’. Przechodziłam przez różne domy dla skrócenia drogi, widziałam wiele naczyń sre brnych, bardzo do naszej cyny gdańskiej podobnych, słyszałam zegar zupełnie tak bijący, jak nasza kukułka: w jednej stajence nadybałam na konia, był to niby nasz wierzchowiec, ale tylko o dwóch nogach; nareszcie zaszłam niby do jakiegoś lasku: patrzę: a tu na ziemi jagody rosną, a za jagodami strumień, a za strumieniem ksiądz jakiś; zerwałam parę jagód, zjadłam, a chcąc przejść strumień po kładce, spojrzałam w niego, zobaczyłam siebie, lecz z siwemi zupełnie włosami: zdziwiona, krzyknęłam, i obudziłam się.
Przy śniadaniu opowiadałam ten sen ciotce, aż się zaczerwieniała z radości; bo jak piszą w senniku: widzieć naczynia srebrne i godziny bijące słyszeć, znaczy stan odmienić; konia spotkać o dwóch nogach, to jest wielkie wyniesienie; zbierać jagody, to samo co wielkiego nieprzyjaciela pokonać, włosy zaś siwe u siebie zobaczyć, znamionuje urząd wysoki. A do tego ten habit, ci ludzie, ten ksiądz, czyż nie oczywiście mówią, że wejdę w stan duchowny? Tym nieprzyjacielem jest — mówi ciotka — ta skryta chętka zabaw światowych, która mnie od tak świętego powołania odwodzi; a urząd wysoki, godność przeoryszy, którą kiedyś piastować może będę. Zupełniein przekonana, i doprawrdy, że mi się zaczyna podobać życie klasztorne. Zbawienie pewnie, cicho, spokojnie, o nic głowa nie zaboli, robota żadna nie nagli; niektóre zakonnice sprzeczne, to prawda, czasem strasznie się kłócą, bo często od plotek cały klasztor się trzęsie, ale która lubi pokój i chce go, to go i ma. Siostry Taidy naprzykład, jakby tu nie było. Schodzi się z innemi na naznaczone godziny do chóru, do refektarza, odwiedza prawie codzień ciotkę przeoryszę, zresztą siedzi sobie w celi — i)i) —
czyta, pisze, modli się, robótki robi, nie wie o żadnych plotkach, i mówi, że jak żyje, tak szczęśliwą nie była.
Szczególne się też tego lata zdarzyło względem niej zjawisko, i przydało jej dziwnej zalety w oczach całego zgromadzenia. Przed oknem jej celi, w ogrodzie klasztornym urodziła się lilia biała, nadzwyczajnej wysokości; łodyga jej spłaszczona, jakby deska, na wierzchu sześćdziesiąt siedm kwiatów wydała, a zapach nierównie był od pospolitych lilij piękniejszy. Uważają to wszyscy za dowód, jako Pan Bóg przyjmuje mile jej śluby. Może kiedy przed moją celą jeszcze piękniejsza lilia wyrośnie? Cobądź, jej szczęście i swoboda bardzo mnie do habitu zachęca. Kiedy ona, księżna i tak wielka pani, może żyć bez zabaw światowych, czemużbym ja biedna dziewczyna, obejść się bez nich nie mogła? I Anulka ma do klasztoru ochotę, ta jej chęć mnie zachęca; byłybyśmy zawsze razem. O! gdybym tylko wiedziała, czy dusza ojca gniewać się na mnie nie będzie? ale skoro matka zezwoli, czegóżbym się bać miała? Ona jest mi teraz i matką i ojcem. A wreszcie okoliczności rzeczy zmieniają, jak mówi ciotka. Dawniej było wiano, był ojciec, to wojak chętnie byłby się posunął; ale teraz, kiedy hajdamacy wszystko zabrali, i ojca nie ma, trudniejsza będzie sprawa; a w klasztorze chleb do śmierci pewny. Od wuja jeszcze odpowiedzi nie ma. LIST SIÓDMY.
Ze Lwowa, 21 Grudnia 1753 r. w Niedzielę.
Droga Urszulko! zmieniło się wszystko. Sen mara Pan Bóg wiara, — i dobrze się stało; jednak gdzie niema woli ojca choćby i zmarłego, tam zapewne i woli Boskiej niema. Już nie będę ani zakonnicą, ani przeoryszą; będę wcale czem innem: posłuchaj. Był odpis od wuja. W nim pisze, że książę wojewoda tak jest sprawiedliwy i dobry, że niezawodnie, skoro się dowie o niedoli naszej. nagrodzić każę matce jej straty i krzywdy, i wróci ją do dzierżawy; ale jak ciotka mówi, z wujaszka dobrodzieja cały dwoiak. On pisze, że dla rodzonego ojca nie poważyłby się powiedzieć co wbrew księciu wojewodzie, na komisarza klucza granowskiego; bo książę pan, wielkie w tym człowieku położył zaufanie; ale dodaje, że będąc sam dosyć dobrze widzianym od księżnej Imości, ma nadzieję wyrobienia u niej, iż mnie w liczbie swoich panien dworskich pomieści. Wystaw sobie I rszulko, ja będę panną dworską u tak wielkiej pani: to lepiej jak zakonnicą... Może wreszcie nie lepiej dla zbawienia; droga cnoty u dworu ma być bardzo śliska... Ale pamiętam, że ksiądz Skarga, ten mąż taki mądry i poważny pisze: W każdym stanie zbawionym być można, byie kto chciał szczerze; jakoż pisząc Żywoty Świętach, nie o samych zakonnikach mówi. Święta Anna miała męża; a! i święta Klżbieta, patronka moja, miała męża i syna. Bez wielkiego więc strachu, udam się do dworu; na tej śliskiej drodze rekami i nogami trzymać się będę; przy pomocy Boskiej nie upadnę, i tem większą zasługę pozyskam: kochana matka wcale nie od tego; ale bo też i wujaszek dobrodziej bardzo jej córeczce pochlebił. Oto masz kawałek z jego arkuszowego listu; jak pisma i mowa wszystkich dzisiejszych mądrych ludzi nastrzępiony jest łaciną. Ciotka przeorysza nam ją wytłómaczyła. »Elżbietka — pisze on — jak mi vox populi — to ma znaczyć głos ludzki — donosi, dobrze się zowie Rzeczy cka. bo jest panna wcale do rzeczy, posiada wysokie umiejętności; zatem wpaść może in fanorem — czyli w łaski — księżnej pani; a ztąd lustr padnie na jej ród cały...«
Tak wiele sobie nie obiecuję; ale to być bardzo może, że jak raz będę przy księżnie, sprawa matki łatwo dobry obrót weźmie; zdarzy się niezawodnie sposobność, opowiedzenia jej całej naszej niedoli; ona to powtórzy księciu wojewodzie, alboliteż zajmie się sama polepszeniem losu matki: naprzód, że klucz granowski ona księciu w wianie przyniosła; a powtóre, że to ma być pani cnót rzadkich, i niesłychanie bogata. Jej szkatuła odpowiada sercu, a serce szkatule, pisze wuj w swoim liście; a ciotka przeorysza mówi, że to prawdziwe zjawisko. Kochaaa ciotka! strapiona tą zmianą, ale nie traci nadziei i powiada, że kiedym z Ukrainy wróciła do klasztoru, to tem łatwiej z Puław powrócę.
Przyznam ci się, że ja wątpię; już ani mogę myśleć o celi i o habicie: zupełnie co innego zajechało w głowę. Może to jakieś szczęśliwe przeczucie, ale nawet lubo wiem, że mi żal będzie opuścić matkę, Anulkę, ciotkę, przecież od tego listu jak inna jestem; tyłem o wielkich panach słyszała, a raz tylko na obłóczynach siostry Taidy, widziałam ich kilkunastu. Z wielką panią żadną nie rozmawiałam, prócz kilku słów z siostrą Taidą, ale ona już też nie jest wielką panią. Bać się też ich ani myślę: naprzykład jak będę przedstawioną pierwszy raz księżnie pani, wcale się ani zmieszam, ani zlęknę; i jeśli to się przyzwoicie da zrobić, opowiem jej zaraź całe nasze nieszczęście. Cuda wszyscy prawią o dobroci jej serca: jaka to ma być żona, jaka matka, jaka obywatelka! Ojciec jej, Adam Sienią wski, hetman wielki koronny, ostatnim był z znakomitego rodu Leliwczyków Sieniąwskich, a na niej jedynaczce dwóch imion MaryaZofia, kończy się i linia żeńska tego domu. Ona już drugiego ma męża. Pierwszym był Stanisław DóhnhofT, wojewoda połocki i hetman polny litewski, a powtórnym ślubem pojęła małżonka, jakiemu równego w uczynności, hojności i dobrym rządzie niema podobno Litwa i Korona. Mówią, że trudno pojąć ile on świadczy, jaką jest obywateli podporą... Wiesz co on robi drobnej szlachcie? Nie potrzebując nigdy cudzych pieniędzy, bo ma swoich zadosyć, bierze jednak chętnie, gdy mu kto chce oddać jaki kapitalik; ale cóż z nim poczyna? oto nie wyjmując i grosza z worka, przywiązuje do niego karteczkę, gdzie nazwisko właściciela, ilość sumy, dzień i rok, w których te pieniądze zostały złożone, są zapisane, i kłaść go każę do wielkiej skrzyni, od której klucz zawsze przy sobie nosi; na pierwsze zawołanie szlachcica, oddaje mu jego pieniądze wraz z należytym procentem, A jaki zamożny! Powiadają, że jak wjeżdża czasem do Warszawy, to z takim taborem, że już pierwszy powóz jest w bramie pałacu jego na Krakowskiem-Przedmieściu będącego, a ostatni jeszcze na Pradze za Wisłą; blizko ćwierć mili zajmuje orszak i dwór jego. Ach! jak to będzie dostać się do tak dobrych, do tak wielkich panów! Ale czy tylko się dostanę? Wszystko, jak widzę, niepewne na tym świecie! Ojciec się troszczył, że nic będzie miał gdzie chować zboża, a końca żniwa nie doczekał. Mnie się już tak na pewno śniło, że będę za konnicą, a dalej, dalej, przeoryszą: a coś się na to wcale nie zanosi. Wuj jednak, jak pisze, ma wielką mego przyjęcia nadzieję; bo skoro kto zaleci księżnie wojewodzinie panienkę uczciwego wychowania, ubogą a szlachciankę, natychmiast ją bierze. Ja to wszystko mam za sobą. Nie odrzuci mnie więc księżna. Wszak prawiła, Urszulko? Co bądź się stanie, nie omieszkam ci donieść, a teraz bywaj zdrowa!
LIST ÓSMY.
Ze Lwowa, C Lutego 1764 r. we Czwartek.
Kochana, złota, najmilsza Urszulko! już jak gdybym była u dworu; dwa tygodnie temu matka odebrała pomyślną od wuja odpowiedź: księżna pani przystała na przyjęcie Jmć Panny Elżbiety Rzeczyckiej, siostrzenicy pana szatnego, który — jak pisze — w coraz wyższych jest faworach u Ichmość księztwa. Przystała na to! czy słyszysz Urszulka? czemuż tu nie jesteś? uściskałabym cię. Bo zważ tylko, ile dobrych rzeczy ztąd wypaść może; matka wróci na swój chleb, będzie się znowu miała dobrze, bracia nie będą się czepiać po cudzych domach, będziemy wszyscy razem, a to wszystko przezemnie. Bo ja ani myślę wiekować u dworu; jak tylko otrzymam czego pragnę, wrócę, podobno już nie do klasztoru, ale do kochanej matki. Pan szatny pisał: „że w pierwszej fortunnej chwili, gdy zobaczy, że się może dyspensować przez czas jakiś od ważnych obowiązków’ urzędu swrego, złoży submissyą księciu wojewodzie, i sam po mnie zawita do Lwowa «. Księztwm bawią teraz w Puławach, i ja tam pojadę; podobno 36 mil ztąd drogi. Nie pisa łam do ciebie natychmiast po odebraniu tej pomyślnej wieści, najprzód, żem nie miała sposobności, a powtóre, czasu mi me pozostawało.
Dzień i noc prawie ciągle szyjemy i pracujemy z matką i z Anulką, żeby przecie jako tako u dworu wystąpić. Wuj napisał, że o to najwięcej starać się należy, bo dworacy po sukni o człowieku sądzić zwykli. Dziwni to muszą być ludzie!... Pan szatny przysłał na moją wyprawę 40 tynfów w podarunku; niech mu Pan Bóg stokrotnie zapłaci! Ciotka przeorysza dała co mogła, tak w pieniądzach, jak w rzeczach, nie wiele wprawdzie, ale z jak najlepszcm sercem; ona nieboga i tak się lęka, zęby jej drugie zakonnice nie miały za złe, że przez długi już czas troje krewniaków żywi i Bóg wie, póki dwoje żywić będzie musiała! Już i tak parę razy słyszałam siostrę szafarkę, jak sobie mruczała pod nosem: »Nastarczyć teraz niczego nie można, tyle gąb do jadła przybyło!« Niechże się to już prędko zakończy!...
Moja chrzestna, jeszcze przy wyjeździe naszym z Ukrainy, dała mi swój kontusik grodeturowy niebieski w białe kwiaty, królikami podszyty i obłożony, i jubkę drojetową czarną. Matka też miała jeszcze ślubną suknię kamlotową białą, trochę brabanckich koronek, i cienkiego płótna własnej roboty, wszystko to mnie dała; i ja pewna jestem, że żadna księżniczka w Litwini Koronie, już sutszej nie może mieć wyprawy, jak ja będę miała. Niech ci tylko napiszę: Będę miała czlery koszul, wszystkie cienkie i białe do połowy; będę miała trzy pary pończoch, sama nici na nie uprzędłam, a Anulka zrobiła; będę miała dwie pary trzewików na korkach, dwie spódnice dymowe białe z szerokiemi falbanami, dwie kuczbajki, jedna biała, druga czerwona; trzy kontusiki, jeden na zimę niebieski z królikami, drugi na śWięta kamlotowy biały, trzeci na codzień barakanowy ciemny, i salopkę drojetową czarną. Dotąd nie miałam nigdy więcej nad dwie spódnice i jeden kontusik, nie wiem też sama, co robić z radości? To mnie jedynie trapi, że matka ogołociła się ze wszystkiego dla mnie, i że Anulka nic takich piękności niema; moźeć też Pan Bóg mi pobłogosławi! a jak mi się u dworu powiedzie, to i matce i siostrze pomocą będę; a tym wszystkim, którzy mnie teraz darami obsypują, w trójnasób się wypłacę. Gorąco o tę łaskę Trójcy Świętej błagam! a skoro się uspokoję, zacznę odmawiać codzień Koronkę do Trzech Królów. Ciotka przeorysza mnie jej nauczyła i powiada, że to sposób najlepszy, żeby się w sprawach majątkowych dobrze powodziło. Sama odmawia ją codzień od młodości. Bywaj zdrowa, moja Urszulko, nic mogę pisać dłużej, mam jeszcze wiele do roboty. Dopierożto przy dworze, będę ci miała co prawić; już też z klasztoru żadnego odemnie nie odbierzesz listu.
LIST DZIEWIĄTY.
Z Puław, 24 Kwietnia 1754 r. we Czwartek.
Już tedy od tygodnia jestem u dworu i dobrze mi się powodzi, chociaż mi jakoś smutno. Wuj dobrodziej przyjechał po mnie w pierwszych dniach kwietnia. Oj! serdeczniem też płakała wyjeżdżając ze Lwowa; byłby mądry, ktoby był zgadł, żem sobie tak życzyła być u dworu. Ale bo też kochana matka, jak się żegnała ze mną, jak mnie błogosławiła, napominała: »Elżbietko — mówiła — bądź nabożna, pracowita, potulna, skromna,
grzeczna z pannami z tobą będącemi, ale bez żadnej poufałości; pamiętaj, żeś uboga, i nie zadzieraj nosa; pamiętaj, żeś szlachcianka, i nie bądź podła; z dworskiemi nie wdawaj się wcale; nie dopuść się niczego złego, i na każdy moment myśl sobie, że los twojej matki i rodzeństwa, od twego postępowania zalezy. A żeś jeszcze dziewucha młoda i swoją głową nie zajechałabyś daleko, słuchaj starszych, jakich nad sobą mieć będziesz; słuchaj wuja donrodzieja i wzywaj Boskiej pomocy: ja tu codziennie modlić się będę, żeby cię Duch Święty prowadził i oświecał, żeby ci się wszystko według tego powodziło, jak matka cię kocha i błogosławi! W mojej książce do pacierza zapisałam sobie te słowa kochanej matki, jeszcze teraz słyszę. Powiedziawszy je, pocałowała mnie serdecznie w czoło, nie przytrafiło mi się to szczęście, jak w Topolówce, kiedym z klasztoru do domu wróciła; dotąd też myjąc Iwarz, omijam zawsze to miejsce, żeby nie zatrzeć tego świętego śladu. A! żebyś wiedziała, droga Urszulko, jak wuja zaklinała, żeby mnie pilnował i łajał! Zanosiłam się prawie od płaczu; strofował mnie zaraz jeszcze na miejscu wujaszek, że faworów fortuny szanować nie umiem, ale cóż, kiedy mnie było niezmiernie żal matki, siostry, ciotki i wszystkich. W drodze jednak odmiana, myśl, że tyle dziwnych rzeczy obacze, psikusy, które na każdym noclegu i popasie wujaszek żydom i żydziakom wyrządzał i dykteryjki jego bardzo zabawnie, uspokoiły mnie nieco. Co on mi też o całym rodzic książąt Czartoryskich nagadał? Zapomniałam już połowy, ale com spamiętała, to ci napiszę, żebyś i ty wiedziała, u jakich ja panów jestem.
Być przy ich dworze, prawne równy zaszczyt, jak
być przy dworze królewskim. Niezmiernie są dawni, pochodzą od Jagiełłów, którzy i w Litwie i w Polsce kilkaset lat panowali, i coraz się pomnaża ich znaczenie i mająlek. Wiele blasku im nadała matka dzisiejszego wojewody. Morsztynówna z domu, pani bardzo piękna i rozumna; ale o bogactw, to najwięcej im przyniosła księżna pani; ona złączyła w sobie trzy majątki: po matce Lubomirskiej z domu, po ojcu ostatnim z Sieniawskich i nareszcie po pierwszym mężu Donhofie. Wkrótce też po owdowieniu swojem, wielu miała znakomitych zalotników; książę wojewoda dobrze fałdów przysiedzieć musiał, nim jej dostał, pojedynkował się dla niej i wielkie dziwy wyprawiał. Ale nic się nic dziwię, że ona sobie jego z pomiędzy wszystkich wybrała, chociaż miała bogatszych, bo on ją kochał bardzo i jakiż to pan? Takie ma znaczenie w kraju, taką powagę i miłość u ludzi, że przynajmniej czwarta część naszej szlachty, jest na jego zawołanie; gdyby tylko był chciał, dawno byłby królem i najpewniej. że dobrym. On pomimo obszernych w Litwie i w Koronie włości, taki jest rządny i gpspodarny, że niemal sam wszystkiem się trudni; a chociaż wiele świadczy i czyni, suto żyje, przecież nie traci, ale przysparza majątku. Książę wojewoda nie jedynak, ma brata i siostrę. Wujaszek mi także bardzo wiele o tym bracie mówił. Na imię mu Michał, jest wielkim kanclerzem Litewskimi i ma wielką głowę. Wujaszek powiada, że lubo nie u niego służy, przecież mimowolnie tak go szanuje, jak samego księcia pana. Ma on mieć oko niezmiernie bystre: jak spojrzy, zdaje się, ze wskroś przenika człowieka, odrazu go pozna i z duszą i z ciałem, a taką ma osobliwą pamięć, że więcej niż stu tysięcy szlachty pamięta postawę, związki, na zwisko, sposób myślenia, i zawsze stosownie z każdym z nich się rozmówi. Książę kanclerz ma żonę i miał córkę; tę wydał był za Jerzego Flaminga, syn iwca ministra nieboszczyka króla; ale ta pani w kwiecie wieku pięć lat temu, umarła na ospę, zostawiła jedynaczkę córkę Izabellę, chowa się przy babce, ksł uie kanclerzynie; wujaszek ją widział kilka razy: ma to być dziecię wielkich nadziei, nad wszelki wyraz dowcipne i przyjemne. Siostra zaś księcia wojewody poszła za mąż z miłości za Poniatowskiego, człowieka szczególnego; Karol VII, król szwedzki, bardzo go lubił, ale majątku nie miał żadnego i ród jego nie osobliwszy. Szkoda, że moja głowa i pamięć choć w dziesiątej części nie taka, jak u księcia kanclerza, prawiłabym ci do wieczora o tem. co mi wujaszek w czasie podróży naszej ze Lwowa do Puław powiedział; ale kiedy mój rozum nic z największych, musisz na tem przestać, a teraz ci będę o moim przyjczdzie, o Puławach, o dworze i o księżnie mówić.
Po czterech popasach i trzech noclegach, stanęliśmy tu, wczoraj tydzień minął; droga, jak na wiosnę, była niegodziwa, więźlismy po kilka razy i w dziurawych mostach zapadały nam często konie; ale przecież nie doznaliśmy żadnego szwanku; ruszając z każdego noclegu i popasu, wuj śpiewał grubym głosem, a ja za nim cieniuteńkim: Kto się w opiekę poda Panu sinemu! cóż więc złego stać nam się mogło? Przyjechaliśmy lu po okedzie; pogoda była śliczna i niezmiernie mi się podobały Puławy. Wisła, którą wtedy pierwszy raz zobaczyłam, płynie poważnie i szeroko; to rzeka wspaniała; nierównie jest większa od Dniepru i Bohu, a Pełtwa, co poci Lwowem płynie, lo jak strumyk przy niej. Po prawym jej brzegu ciągnie się pasmo gór, i na jednej z nich jest pałac bardzo okazały; odnoga, czyli łacha od Wisły, płynie niedaleko; ogród nie osobliwszy, juzem widziała piękniejsze; koło pałacu na górze jest kilka ulic lipowych, a dalej sady i dziczyzna dosyć smutna: świerki, sosny, jałowce. Oboje księztwo nie kochają się zbylecznie w ogrodach; ale ja, chociaż prostą dziewczyną jestem, jjrzecież widzę, że gdyby tylko kto chciał i umiał, prześliczne rzeczy mógłby tu porobić. Alożeć w samym rodzie książąt Czartoryskich zjawi się kiedy lakowa osoba; godne tego zjawiska Puławy, bo już same z siebie mają wdzięków wiele: czemźe byłyby, gdyby ich kto z gustem przystroił i ozdobił? Alt« więcej jeszcze1 od piękności położenia, zajęła mnie okazałość dworu; o moja Urszulko! tu zawsze ludu jakby na jarmarku, a wystrojeni, jakby na odpust. Co olieyalistów, co dworzan, co Iiberyi, hajduków, kozaków, laufrów, Bóg w ie, jak ich zowią; a wszyscy suto przybrani w barwie książąt Czartoryskich, zielona z czerwonem, szamerowana srebrem. Co koni, powozów, żołnierzy! bo książę pan ma swoją nadworną piechotę węgierską; doprawdy nic wiem, jak tam już być może dworniej u króla. L)o tego jeszcze po świętach wielkanocnych, które księzlwo tu przebyli, wiele zostało znakomitych gości. Goście tu bywać radzi, księztwo oboje tacy gościnni; jak kto zajedzie do Puław, lo mu się już wyjechać nie chce.
Nazajutrz rano po naszem przybyciu, wuj mnie zaprowadził do księżnej pani; weszliśmy do pałacu, przeszłam przez kilka wspaniałych pokoi, a w dwóch pierwszych liberya stała rzędami; gdzieś się podziało zuchowaci wo moje, miałam się nic nie bać, a drżałam jak listek i myślałam, że padnę, gdym już weszła do księżnej pani pokoju. Haftowała w’ krosnach, na małym sto5 fifi
liczku, niedaleko stojącym, leżała otwarta książka do pacierza i bardzo ładne paciorki do różańca. Księżna pani nie bardzo jeszcze stara, nizkiego wzrostu, otyła, ale poważna i wspaniałej miny, jakby królowa, a przytem łagodna, jak anioł. Po wielkich ukłonach i długich komplementach wujaszka, z których tylko dosłyszałam słowa Wasza Mość i submissyą, spytała mi się: »Jak ci na imię?« »Elżbiela« odpowiedziałam. »Elżbieta — powtórzyła — a to drużba mojej córki! A wiele masz lat kochanko?« Na szesnasty. »Cóż też przecie umiesz?« »Czytać, pisać, trochę rachować prząść len i wełnę, szyć i różne robótki klasztorne. »A haftować umiesz? »Umiem, nawet kratkowo i knopfsztychem«. »A katechizm?« Na to wujaszek, kłaniając się do sarnię ziemi, powiedział: /Jimie go mościa księżno i dobrze, bo ma zaszczyt być bratanka przewielebnej przeoryszy panien Dominikanek we Lwowie Księżna pani zdawała się być temu rada. Przyszła ochmistrzyni panien dworskich, niewiasta już w wieku będąca; kazała jej mieć o mnie szczególne staranie, mówiąc, żem się jej bardzo podobała. Obróciwszy się polem do mnię, tak powiedziała:
> A ty moja panienko, słuchaj jejmości we wszystkiem, a spodziewam się, że ci u mnie dobrze będzie. Chciałam jej paść do nóg, lecz nie pozwoliła. Podała mi rękę do pocałowania: jeszczem tak pięknej nigdy nic widziała. Już wtenczas daleko mniej się bałam, ale przecież o matce nic mówić nie mogłam, i pomimo całej usilnosei, ukośnych i groźnych spojrzeń wujaszka, łzy puściły — ię z moich oczów. »Cóź ci to Elżbiet ko? — spytała się księżna pani — może ci żal rodzicielskiego domu?« Nie mogłam nic odpowiedzieć dla wielkiego płaczu; byabyni chciała, żeby wujaszek był co zaczął o matce, ale on nic mówił i słowa, tylko się kłaniał, ile razy księżna spojrzała na niego. » Dobra jakaś dziewczyna!« wyrzekła jeszcze ta kochana pani, i kazała mi pójść za ochmistrzynią.
Poszłam do oficyny, niedaleko pałacu będącej, tam panny dworskie mieszkają; są duże dwie izby: w jednej sypialnia, w drugiej na robotę. Gdym weszła, wszystkie ciekawie na mnie patrzały, osobliwie tuż na mój ubiór; szturchały nię w bok, szeptały sobii do ucha, śmiały się nawet, i przyznam ci się, kochana Urszulko, że już łzy były niedaleko. Poratowała mnie ochmistrzyni, wzięła mnie za rękę, zaprowadziła do drugiej izby, pokazała mi łóżko, stolik stołek i skrzynkę, które już od tego czasu mojeml się stały. Pacholik wuja przyniósł moje manatki, i rozłożyłam się z niemi; iłem dotąd widzieć mogła, niektóre tutejsze panny sutszą daleko od mojej mają garderobę: niech tam sobie mają, ja im jiewno zazdrościć nie będę. Niezmierniem szczęśliwa z łóżka, bo z firankami; zawiesiłam sobie w mem Matkę Boską i Pana Jezusa, co mi matka i ciotka dały, i tam co rano i co wieczór pacieiz mówię i płaczę, a nikt mme nie widzi. Jednak już od dwóch dni bardzo mało płaczę, zaczynam się przyzwyczajać; czas wielkil tydzień minął, jak tu jestem.
Księżnę panią codzień widuję, często do mnie przemawia; ale cóż na to powiesz9 jeszczem jej nic o matce me mówiła, jeszcze jej się boję. Te bardzo wielkie panie coś dziwnego mają wr sobie, n’pzinie±ny strach wzbudzają. Poczekawszy, nadzieja w Bogu, że się ośmielę. Prosiłam wujaszka, żeby zaczął; ale on powiada, że lepiej czekać, aż wpadnę w fawory u księżnej, już to on widzę i słówka nie piśnie; boi się narazić, ani wiem

kiedy przystąpię do rzeczy... ale Bóg dobry, w Nim ufać trzeba. Koronkę też codzień odmawiam pobożnie. Jest nas tu panien kilkanaście starych, młodych; młodszej odemnie nie masz, i serce moje do żadnej jeszcze nie przystało. Wstajemy rano, prawie codzień słuchamy mszy w pałacu; jest tain bardzo piękna kaplica, bo co kościoła, nie masz wcale w Puławach: wieś to licha i źle zabudowana, jeden pałac się świeci. Odmawiamy także codziennie różaniec, towarzyszymy czasem księżnie pani na przechadzkę, i robimy różne roboty. Zastałam rozpoczęty cały aparat kościelny, ornaty, kapę; na różowym aksamicie haftują panny liście zielone i różne kwiaty złotem i jedwabiami. Księżna pani odnawiać każę z gruntu kościół w poblizkicj wiosce, w Końskiej woli, i już parę lat, jak samemi ozdobami kościelnemi i ona i jej panny zajęte. Zaraz piewszego dnia zasadziła mnie ochmistrzyni do krosien, starałam się robić jak najlepiej.
Księżna pani codzień do nas choć na pół godziny przychodzi i roboty ogląda. Bardzo jej się mój ścieg podobał, a więcej jeszcze moja pilność, bo i ona wic, że dwa razy czyni, kto z ochotą. Właśnie wczoraj głośno mnie pochwaliła; inne panny mi zazdroszczą, i widzę, żeby mnie w łyżce wody utopić chciały. Wujaszek powiada, że lo znak wyśmienity, gdyż widać, że zaczynam wchodzić w pańskie fawory. Dobrzcćby to było z jednej strony; ale jednak szkoda, że u dworu, jak widzę, pogodzić trudno łask pańskich z przychylnością dworzan: takby miło było wszystkich mieć za sobą. Możcć kiedy przyjdzie do tego... Dziwują się i tu mojej umiejętności, ale przecież nie tyle, co w Topolówce. Zabawiła mnie ochmistrzyni; zrazu przekonaną była, że ja tylko na jednej książce czytać umiem: od tego czasu jak doświad — fili — czyła, że i na Złotym ołtarzu i na Żywotach Świętych i na Przysłowiach Fredry i na Dworzaninie Górnickiego, a nawet na pisanem równic gładko mi idzie, z wielką jest dla mnie, jak sama wujaszkowi mówiła, konsyderacyą. Bardzo dobra niewiasta, a! za wszystkie grzechy nie chciałabym być na jej miejscu. Wielkać to prawda, że wielki urząd, wielka niewola; co ona też ma kłopotów nieboga! Panny często się swarzą, kłócą, skarżą jedna na drugą. Ona te wszystkie sprawy godzić musi.
Widzę, że prawie wszędzie lo samo się dzieje: u dworu, jak w klasztorze, wszędzie się kłócą, zazdroszczą sobie: z tego co znam dotąd, najlepiej mi się życie domowe u rodziców spodobało. Cóż? kiedym go tak krótko używała; dawniej, byłam dzieciakiem, wszystko mi było jedno, a jak rozum przyszedł, lak szczęście poszło... Ale wie Pan Bóg co robi; On najlepiej radzi o swojej czeladzi — mawiała zawsze kochana matka, będzie wszystko dobrze. Przynajmniej się spodziewam, że na mnie skarg nie będzie; księżna pani nigdy złego słowa na mnie nie usłyszy; a niezmiernie jej się wszyscy boją, ma tę powagę, która pewny strach wzbudza, i tak przystoi takiej wielkiej pani. Ja sobie zupełnie postępuję według nauki matki; słucham ślepo ochmistrzyni, z pannami jestem grzeczna bez poufałości; które mnie proszą, to ich chętnie robótek, jakie umiem, uczę. Dworskich mężczyzn bardzo mało widujemy, chyba przez okno, w kaplicy, albo w ogrodzie, kiedy z ochmistrzynią się pizechadzamy. Stoły osobne dla kobiet, osobne dla mężczyzn, i to wielkie szczęście. Powiadają, że po innych dworach, gdzie jedzą pospołu, nieszczęśliwe panny więcej się wstydu, niżeli potraw najedzą, takie śmieszki, takie żarty nieprzystojne. Tu wszystko się odprawia skromnie i przyzwoicie, księżna pani i ksiądz kapelan najmocniej tego pilnują. Stół obfity i porządny: codzień w dnie mięsne barszcz albo polewka, mięso wołowe dobra jarzyna z wędzonką, pieczeń, piwo, miód, a w dnie świąteczne i wino i ciasta dają; w postne na rybach nie zbywa, i mogę powiedzieć śmiało, że mi lu dobrze będzie, skoro się odtęsknię; co zapewnie niedługo nastąpi.
Księztwo mają tylko dwoje dzieci: córkę i syna. Córka, moja drużba, na święty Antoni będzie rok jak poszła za mąż za księcia Lubomirskiego, strażnika W. Korony; są tu oboje; widziałam ją kilka razy, przystojna pani, ma najwięcej lat dwadzieścia, i przepysznie się ubiera: dziś naprzykład, że lo jeszcze rano, ma dezabilkę białą z mnóstwem falban z brabanckich koronek, takąż samą salopkę; we włosy trefione wpięta iglica z drogiemi kamieniami, którą trzyma rączka murzyńska; tak właśnie przechadza się w tej chwili z mężem w ogrodzie pod naszemi oknami: zapewne gdzie pojadą, bo na długiej wstążce niebieskiej kapelusz słomiany wisi na jej ręce, a w drugiej prześlicznego mopka trzyma. Chwalą ją wszyscy, że ma być dobroczynna i uczona. Powiadają, że Lak mówi gładko po francusku, jak kto inny po polsku nie potrafi. Synowi naszego księztwa Adam na imię, od dziadka hetmana Sieniawskiego: nie ma go teraz w kraju, drugi rok temu jak pojechał za granicę, różne dalekie królestwa objeżdżać i rozumu od obcych się uczyć; bo mówią, że o tam daleko wdęcej mają jak u nas; młodszy od księżnej Lubomirskiej, niedługo ma wrócic i bardzom go ciekawa. Przepada za nim dwór cały, chociaż to ma być figlarz i psotnik, jakiemu równego trudno; na wołowej skórze-by nic spisał wszystkich jego konceptów, a jedne dowcipniejsze od drugich; ale serce ma nieoszacowane, każdemu do niego łatwy przystęp, i nikt jeszcze źle na jego figlach nie wyszedł. Kiedy komu figla zrobi, to w trójnasób nagradza, a od samego dzieciństwa taki miłosierny i dobroczynny, żeby duszę golów ubóstwu oddać. Matka kocha go niezmiernie i on ją nawzajem: często bardzo do ffiej pisuje, a kiedy list przyjdzie, w całym dworze radość.
Właśnie przy mnie była już wiadomość od niego, i zaraz się po całych Puławach rozniosło: że młody książę zdrów, że był u papieża; że papież z wielką przyjął go grzecznością, a po audyencyi oświadczył, iż z książąt i z kawalerów z obcych krajów przybywających, ten mu się osobliwie podobał< Sam książę wojewoda to mi pan wspaniały; tyłkom dwa razy go widziała; ale jeszcze więcej wzbudza bojaźni jak sama księżna! O! ani wiem, ani przewiduję, kiedy się odważę co im o matce powiedzieć...
Moja Urszulko, nin tak tu dobrze pismo idzie jak w klasztorze, bo wielki hałas: już trzeci dzień nad tym listem dukwię: tyle kobiet, to nieustanna gadanina; wreszcie mamy pilną robotę, dopadkami jedynie pisać mogę, a do tego tylebym ci jeszcze miała rzeczy prawić, że nim jednę namażę, druga mi z głowy wyleci. Byłam wczoraj w pałacu, bo księzlwo ze wszystkiemi gośćmi pojechali w sąsiedztwo na obiad do księztwa Lubomirskich do Janowca za Wisłę; wspaniałe są bardzo pokoje w pałacu, osobliwie jedna sala złota z pięknemi malowaniami; ma być taka sama gdzieś lam daleko w Paryżu, w pałacu królewskim; stołki i kanapy wyzłacane, okryte ą pyszną materyą amarantową ze złotem; zwierciadeł jest kilka bardzo wielkich, a okna wychodzą na ganek, z którego widok na Wisłę prześliczny; w lej sali zwyczajnie tańcują, kiedy się dużo gości /jodzie: muzyka jest nadworna j huczna.
Chociaż ten list bez ładu i składu napisany, wiem jednak, że cię zabawi i że będziesz mu rada, bo uczciwie długi; jeszcze dłuższy napisałam do maiki i do ciott Wujaszek je dziś weźmie i odeśle za n.tj pierwszą sposobnością. Miłoc mi jest, że przecie choć jego mam tu ze swoich: bo lubo wszyscy dworscy grzeczni, układni, milą się i kłaniają, przecież nic lgnie serce do żadnego; jakoś un i wierzyć nie wielka jest ochota; nie wiem sama, dla czego, ale zdaje mi się, że oni wszyscy nieprawdę mówią: w klasztorze wierzyłam wielu, w domu wszystkim, a tu prawie nikomu. Mo/e się to z czasem odmieni, to wiem jednak dobrze, że żadnej panny, żeby lam ona była i święta, nie będę tak koch.ić, jak ciebie.
LIST DZIESIĄTY.
Z Puław, 8 maja 17, ’H.
Wyjeżdżamy ztąd pojulrze, i wielka z lego powodu zazdrość w sercu panien dworskich, a w mojem radość i nadzieja. Przyszła wiadomość, że książę wojewodzie w tych dniach wraca do kraju: będzie jechał na Warszawę, a ponieważ księztwo o milę ztamtąd mają włość W ill mów, oboje umyślili tam naprzeciw niego pojechać, żeby go prędzej zobaczyć, księżna pani mianowała łych wszystkich, którzy z nią mają jechać, a między pannami dworskienu mnie, mnie samą raczyła wymienić. Chociaż przy najpiękniejszej wiośnie, Puławy są teraz juześliczire, przecież wyjadę z nich bez żalu, bo w ujaszek utrzymuje, że len wybór jest wielkim dowodem łaski zakazał mi z całą powagą ojcowską, żebym się nic ważyła słowa o matce teraz powiedzieć. — Stoisz na drabinie faworów — powiedział mi poważnie — ale stoisz jeszcze słabo, i dopiero na pierwszym szczeblu: łatwo zatem niewczesna prośba zrzucićby cię mogła; milcz więc, póki się w tym losie fortunnym nie utwierdzisz«. Będę więc milczała czas jakiś. Miałam wiadomość ze Lwowa, matka i wszyscy zdrowi; i Anulka do mnie pisała; prawda, że duże jeszcze stawia litery, ale mi niezmiernie były przyjemne. Kochana matka tak temu rada, że ja przy takiej wielkiej i dobrej pani zostaję, iż zapomina o sobie: rozkazuje, żebym o niej nie wspominała, póki się dobrze w umyśle księżnej nie ugruntuję: boi się, żebym sobie nie zaszkodziła, chcąc jej dopomódz. Anulka mi pisze, że im smutno bczemnie, ale że się mojem powodzeniem zupełnie pocieszają.
Mnie co dzień weselej, przyzwyczajam się. Ochmistrzynię już prawie tak kocham jak ciotkę przeoryszę, i są tu dwie panienki, niezmiernie dobre, z temi najlepiej jestem. Jedna z nich jedzie z nami. Ta podróż wielce mnie raduje: naprzód jest dowodem łaski, powtóre sposobnością zwiedzenia kraju. Będziemy pewnie w Warszawie; może i króla i królowe zobaczę; tego roku sejm, przyjadą niezawodnie z Drezna. Królowej najbardziej ciekawa jestem, bo ma być niezmiernie dobra i pobożna, i chociaż nie piękna, mąż i wszyscy bardzo ją kochają. Żebym ja potrafiła wszystko opisać, co widzieć i słyszeć będę, dopiero moje listy byłyby zabawne. Bywaj zdrowa, kochana Urszulko. Pan szatny jedzie także z nami, będziesz więc zawsze miewała wiadomości odemnie.
LIST JEDENASTY.
Z Willanowa, 1 Czerwca 1754 r. w Niedzielę.
Już blisko dwa tygodnie, jak tu jesteśmy, kochana Urszulko; jużem widziała nieraz młodego wojewodzina, i bardzo mi się podobał. Jużeśmy go tu zastali; księżna pani dojeżdżając do Willanowa, ledwie ze skóry nie wyskoczyła z niespokojności, a jak już zobaczyła syna rozpłakała się z wielkiej radości. Rzucił się książę obojgu rodzicom do nóg. a oni go podnosząc, ściskali serdecznie. Mnie, patrzącej z daleka, przypomniało się, jak rok temu witałam się z matką i z ojcem w Topolówce, i zapłakałam rzewnie. Coż to odmian od tego czasu! Wielki Róże! niech Cię to wszystko chwali! Drogę odbyliśmy wybornie, z laką w ygodą, z kucharzami; aż mi było żal, że Willanów tylko o ośmnaście mil od Puław1; amby zrachować można liczby pojazdów’, bryk wozów; a z jakiem uszanowaniem byli dziedzice, dzierżawcy karczmarze dla nas: jak nam się wszy-cy kłaniali! i innie się zdawało, żem wielką panią zoslała.
Część dworu ruszyła prosto do Warszawy, dokąd się księztwo na przyjazd królestwa i na sejm wybierają, a część tu została. Ślicznieć to w tym Willanowie. Pałac i ogród bardzo piękny; zbudował go i założył sławny Jan III: niewolnicy tureccy nosili cegłę, k linienie, maleryały do Lej roboty w spaniała Wisła, którą w’ Puławach polubiłam, i tu płynie niedaleko pałacu: topole nadwiślański! i lip’ ręką króla — adzone, znacznej są wysokości Pałac zewnątrz i wewnątrz bardzo piękny: mówią, że jesl zupełnie wr włoskim guście; pokoje, w których królestwo mieszkali, nietknięte, wszystka’ sprzęty stoją tak, jak za nich stały: książę wojewoda szanuje te pamiąlki, bo dobrym jesl Polakiem. Słyszałam, że Willanów weźmie w posagu księżna Lubomirska, zapewne i ona i jej dzieci, jak ich kiedy mieć będzie, zarówno będą umiały szanować lak drogie pamiątki. Szkodaby też było zacierać ślady tego walecznego króla; ja go bardzo kocham, chociaż wiele osób mówi, że on’lepszy był na hetmana, jak na monarchę: bił się walnie, ale panować nie umiał, nietylko nad narodem, ale nawet w domu.
Tu jest margrabia bardzo siary, wybornie go pamięta, i różne o nim i o Maryi Kazimierze, żonie jego, rzeczy rozpowiada; trudno uwierzyć, żeby człowiekiem, który tysiące Turków zwyciężał, jedna kobieta rządziła. Nasza ochmistrzyni bardzo często tego margrabiego zaprasza do siebie; jak sobie trochę miodkiem podochoci, to dużo mówi; a ja się ich rozmowom przysłuchuje: niezmiernie lubię starych ludzi, którzy o dawnych rzeczach prawią. Król Sobieski umarł w Willanowie pięćdziesiąt ośm lat Lemu; z młodu miał być bardzo wspaniały i piękny, ale na starość niezmiernie się roztył; królowa także była ładna, ale cóż z tego, kiedy niedobra. Są tu i ich dzieci portrety; prosiłam, żeby mi pokazali najmłodszego królewicza Konstantego, bo jemu, jak mówił margrabia, król szwedzki, po śmierci ojca, ofiarował polską koronę: ale ponieważ on miał dwóch braci starszych, Jakóba i Aleksandra, którzy wtenczas siedzieli więzieni przez Augusta Ib, nie chciał jej przyjąć, uważając to za uchybienie. Lepszego brata pewnie świat nie widział.
Bardzo dobrze się tu bawię, moja Urszulko, i codzień jesieni weselsza; księżna pani wyraźnie mnie lubić zaczyna: wiele gości bywa; nowin, ploteczek bez liku; ja na wszystko otwieram i oczy i uszy, żebym miała na długo co matce i siostrze prawić; zupełnie jesteśmy jak na przedmieściu warszawskicm, ledwie się stanic co w mieście, my natychmiast wiemy. Królestwa obojga spodziewają się nie żartem, już rozmaite przygotowania r obią: czyszczą, zamiatają ulice, o różne łaski prosić zamyślają. Będzie sejm, będą uczty, gale; już wielu panów miało się pozjeżdżać; wszystko to wiem od znajomych naszej ochmistrzyni, która rodem jest z Warszawy i wiele odbiera odwiedzin. Jedna z nich powiadała właśnie wczoraj zdarzenie bardzo przykładne, które muszę i ciotce przeoryszy donieść, bo wiem, że ją ucieszy. Był w Warszawie generał wojsk saskich i pułkownik artyleryi koronnej, Jauch, bardzo światły i zacny człowiek, ale luli r ten się rozchorował, i w przeciągu ośmiomiesięcznej choroby Bóg go natchnął, żeby prawdziwą wiarę przyjął; nie odrzucił tego n.ilehnienia, użył erasu słabości na wyuczenie się religii katolickiej, i w dniu pierwszym maja zrzekł się dawnej wiary, i przyjął nową z rąk księdza kapucyna: trzeciego dnia potem z jak największą ^pokojnoscią i przy zupełnej przytomności umysłu skonał, mając lal 69. Zostawił żonę niepocieszoną, i jedynaczkę córkę, która już jest za mężem, za konsyliarzem Lelewelem Niezmierne dary kościołom poczynił, między i.inmni księżom Bernardynom dał fundusz na okna zwierciadlane.
Druga znowm znajoma naszej ochmistrzyni, żona bogatego warszawskiego rzeźnika, powiadała nam przypadek, który ICJ się w tamten tydzień tralił. Niezmiernie lubi karpia, i co piątek, choćby to kilkanaście złotych kosztować miało, musi nneć pięknego karpia na obiad. W tamten tydzień na całych Rybakach jeden tylko był piękny targowała go rzeżniczka, targował go i kucharz pani marszałkowej Bielińskiej; a że rzeżniczka postąpiła parę złotych więcej, niźli dawał kucharz, kupiła rybę i zjadła. Nazajutrz rano, kiedy w najlepsze kiełbasy uprawiała, przychodzi do niej hajduk pani marszałkowej Bielińskiej, z rozkazem stawienia się w jej pałacu o pierwszej godzinie z południa. Wylękła się strasznie kobieta, bo trzeba ci wiedzieć, że pan Bieliński jest marszałkiem policyi, rzetelnie swój urząd sprawuje, ale bardzo ma być surowy, i z nim i z żoną jego żarty niebezpieczne. Jednak rzeżniczka nastawiwszy dobrą minę, powiedziała hajdukowi, że przyjdzie; i ubrawszy się jak mogła najlepiej, poszła o godzinie naznaczonej. Zaslaje w przedpokoju tego samego hajduka, ten prowadzi ją do sali jadalnej i tam czekać jej każę: siół był nakryły, liberya się uwijała, wkrótce dano wazę, i weszła pani marszałkowa z synowcami i z dworem. Rzeżniczka siała w kącie. Pani marszałkowa zobaczywszy ją, powiedziała: »A jesteś tu waść, siadajże z nami do stołu!« i posadziła ją obok siebie. Gdy po rybnej polewce dano ogromnego karpia, pani marszałkowa kazała najpierwej rzeźniczce półmisek podać. Ona nie tracąc fantazyi, wzięła sobie głowę, a zabierając się do jej objedzenia, zaczęła od oka. Ledwie to zobaczyła pani marszałkowa, zawołała na głos: »Masz waść szczęście! podkupiłaś mnie wczoraj, z twojej łaski nie miałam pięknego karpia na stole; czekała cię kara za tę śmiałość, ale kiedy znasz się na rzeczy, i wiesz co najlepszego w karpiu, warlaś go jadać, i nic ci nie będzie! Rzeżniczka na te słowa ochłodła i ze smakiem dokończyła karpiej głowy; ale powiada, że nic była tak dobrze przyrządzona jak u niej, i mówiła lakże: iż wróciwszy szczęśliwie do domu po tym niespodzianym honorze, na trzy msze do Pana Je zusa do Fary posłała, — Już jabym lam me chciała być w jej, skórze podczas lego obiadu, strasznie się Wielkich panów boję, chociaż już od szesciu tygodni codzień na nich patrzę.
Wujaszek mój bardzo zajęły: książę pan nowe suknie sprawiać sobif każę na przyjazd królestwa, żeby sulo wystąpić; niema jednak dnia, żeby mnie choć na chwilę nie odwiedził. Zawsze mi zabrania mówić księżnie pani o matce, ja też nie mówię, i nie byłoby kiedy; księżna bardzo synem, gośćmi zajęta. Bywaj zdrowa, moja Urszulko. Bodaj byś mnie tak kochała jak ja ciebie.
LIST DWUNASTY Z Warszawy, 21 Czerwca 1754r. we Wtorek.
Moja kochana Urszulko, sprowadziliśmy się do Warszawy prędzej, niż ię każdy spodziewał. Księżna strażnikowa Lubomirska 4 czerwca nagle zachorowała i powiłą córkę; natychmiast dano znać do Willanowa. księżna pani tu spiesznie przyjechała, a za nią my wkrót<e. Księżna pani uszczęśliwiona z wnuki, a książę strażnik ma żałowaić, że nie syna żona mu urodziła. Warszawa bardzo mi się spodobała, większa nierównie od Lwowui i ma także wiele pięknych kościołów i pałaców; bardzo jest obszerna ale niejednostajnie zabudów.ina; obok naj wspanialszego pałacu jest lichy dworek, obok zamieszkałej ulicy gołe pole, a za tem polem znowu domy. Pałac, gdzie mieszkamy, i który księżna pani przyniosła księciu wojewndzie wr wianie, jest na najznaczniejszej prawie ulicy, na Krakowskiem-Przcdmiesciu, okazały i obszerny, ale smutny, osobliwie panien dworskich pokój. Cała je dna strona pałacu Wychodzi na wazką i błotnistą uliczkę: tam na dole jest bardzo wiele pokoi; w jednym z nich, osłonionym kratą żelazną, my mieszkamy; ta przynajmniej jesl w nim dogodność, że okno otworzyć można, a nikt z przechodzących ani zajrzeć bardzo blisko do pokoju, ani też zagadać może. Przy pałacu jeśl ogród poinierny. wiele mi przyjemności sprawia, bo się po nim codziennie przechadzamy.
Nie można w Warszawie tak wybiegać śmiało na dwór, jak w Puławach, albo w Willanowie, i ja jeszcze nie widziałam całej Wijrszawy; najlepiej się przypatrzyłam tej ulicy na której mieszkamy: na jej początku są dwa kościoły, księży Dominikanów i.Święty Krzyż, a na końcu statua Zygmunta Ill-go, którą mu syn, Władysław I\ postawił; za tą statuą jest brama do tej części Warszawy, kbirą Starem Miastem zowią, i która niedawnemi czasy była fortecą; tam zamek królewski, kościół Farny, Jezuicki i Auguslyanów, domów, sklepów i mieszkańców najwięcej; ale ulice bardzo ciasne, sam rynek nie duży, i większą jego połowę zabiera ratusz. Kościół Farny, czyli św. Jana, z wierzchu nie jest bardzo osobliwy, wewnątrz piękniejszy bo niezmiernie wielki; a kapliczek, nagrobków, ołtarzy, napisów takie mnóstwo, że ledwie napatrzyć się można. Niedaleko drzwi wchodowych wisi chorągiew turecka, którą waleczny król Jan pod Wiedniem zdobył. Po lewej stronie wielkiego ołtarza jest kaplica i w niej cudowny Pan JEZUS; księżna najlepiej lubi w niej niszy słuchać, i mnie tain dziwnie miło się modlić; jak lylko mogę, lo z ochmistrzynią idę do Fary na mszę i w tej kaplicy mówię pacierz za matkę. Królestwa dziś niezawodnie się spodziewają, ale najpewniej, że ich nie zobaczę, bo jakby sowy, zwyczajnie po nocy przyjeżdżają. Ja myślałam, że om w zamku królewskim mieszkają, a oni w pałacu, saskim nazwanym, który bardzo blisko jest naszego; stajnie królewskie na naszą uliczkę wychodzą. Ojciec teraźniejszego króla. August fl-gi, ten pałac wystawił, bo królewicz Jakób Sobieski, po śmierci ojca, zamknął się w zamku, i nie chciał go puścić; musiał więc rad nie rad o innem myśleć mieszkaniu, i tak polubił ten pałac, że później, chociaż mógł był przenieść się do zamku, najczęściej tam przemieszkiwał. Syn jego, dzisiejszy król nasz, toż samo robi, bo on w wielu rzeczach ojca naśladuje. Księżna pani, która lak jest łaskawa, że chce, ażeby jej panny co tylko jest ciekawego w Warszawie, widziały, pozwoliła nam iść wczoraj zobaczyć ten pałac i ogród, za nim będący. Udało nam się nawet być w niektórych królewskich pokojach, bardzo wspaniałe; ale uważałam, że największy zbytek w porcelanie Ogród królewski, który pospolicie saskim zowią, jest dosyć piękny i zupełnie uszykowany do zabaw, w których król najwięcej smakuje; bo trzeba ci wiedzieć, że polowanie i strzelanie najmilszą jest jego rozrywką. Polować w ogrodzie saskim nie można, bo zbyt mały, ale król całe dnie tam trawi, na strzelaniu do celu: jest po lewej ręce ulica z kasztanów, w której zwykle te ćwiczenia odbywa: kamienna figura, na końcu jej będąca, za cel mu służy. Królowa ma być bardzo dobra, jak ci już donosiłam, ale tak jest surowa, że nigd^ nawet nie zagada do kobiety, o której ludzie źle mówią. Sama też najlepszy przykład daje. bo i skromna i pobożna. Obok ogrodu saskiego jest kościół ojców Reformatów, pokazywał nam wujaszek furtkę wyrobioną w murze; królowa wydeptała do niej ścieżkę, bo tamtędy prawic codzień chodzi na mszę do tego kościoła.
A i innych nic zaniedbuje; do Pana JEZUSA u Fary szczególne ma mieć nabożeństwo. W tej samej stronie, jak kościół Reformatów, jest pałac Orzelskiej. Nieboszczyk król kazał go postawić dla swojej kochanki. Stanął w sześciu miesiącach; dla większego pośpiechu, przy pochodniach go budowano; ponieważ cały blachą pokryty, jeszcze częściej błękitnym go zowią: było z niego do saskiego pałacu przejście podziemne, ale już się zawaliło.
Cóż mówisz, moja Urszulko, czyż napróżno w Warszawie siedzę; albożem ci nie nakleciła huk rzeczy, które nietylko w głowie, ale w piecie nam nigdy nie postały. Dobrze to jednak trochę świata przewidzieć; od tego czasu, jak jestem przy dworze, a szczególniej też w Warszawie, prawdziwe dziwy się w mojej głowie dzieją; zdaje mi się, że mi ktoś otwiera jakieś zamknięte dotąd kryjówki, i tak jestem, jak gdybym się na nowo urodziła. Wujaszek mówi, że się to nazywa nabierać światła i poloru; nie jestem przeto weselsza, owszem daleko mniej się śmieję jak dawniej, pókim głupszą była; ale bo też i Irudno być wesołą, kiedy matka na cudzej łasce, a nawet kiedy nie wiem, jak się miewa, bo już od pięciu niedziel nie miałam od niej wiadomości.
LIST TRZYNASTY.
7. Warszawy, 1 Lipca 1751 r.
Donoszę ci najprzód, kochana Urszulko, żem miała przecie wiadomość od matki; zdrowa, ale już jej się przykrzy jeść tak długo chleb cudzy. Ciołka przeorysza mocno chorowała i przez ten czas dały się we znaki i matce i siostrze inne zakonnice. Już teraz Rogu dzięki,
KI. z Hofmąnowa. T!
ciotka wstaje; i ona pewnie prędzej ozdrowieje, niźli matki serce, bo go strasznie wymówkami i przycinkami ubodły. O! Boże litościwy, połóżże tem cierpieniom koniec! Mam nadzieję, że to lada dzień nastąpi, tak szczerze się modlę! a nawet zaraz, odebrawszy ten list ze Lwowa, poszłam z ochmistrzynią do Farnego kościoła i tam dziwne miałam zdarzenie. Było to w piątek po obiedzie, bo u Fary co tydzień bywa o tej porze nabożeństwo; spóźniłyśmy się, już się ludzie rozeszli, kilka tylko osób modliło się po kątach: ja poszłam do kaplicy Pana Jezusa, a ponieważ była zamknięta, klękłam sobie cichuteńko z boku przed kratą, i zaczęłam się modlić serdecznie. Zaczynając mój pacierz, zdawało mi się. że niema nieszczęśliwszej nadeinnie; bo małoć to jest: ojca, majątek, posag stracić, oddaloną być od swoich, i wiedzieć, że tam gdzieś daleko matka cudzym chichem się dławi? Ale im więcej się modliłam, leni jakoś bardziej świat się rozjaśniał przedemną, tem lżej i milej na sercu mi było. Kiedy mi się tak działo, usłyszałam jęk i płacz tak żałosny, że mi napaść hajdamaków zupełnie przypomniał; patrzę, zkądby wychodził, i przy świetle gasnącej już prawie lampy, widzę, ezegom dotąd dla własnych łez sposlrzedz nie mogła: widzę kobietę, pięknie, lubo w czerni ubraną, która na stopniach ołtarza, w kaplicy zamkniętej, klęczy, a ku sarnią ziemi schylona, modli się. gorliwie i żałośnie. Łkania i jęki wznosiły jej piersi i twarz zmieniały, a łza żadna nic szła z oka. >O! — pomyślałam sobie — ona nieszczęśliwsza odemnie, kiedy nawet i płakać nie może! Westchnęłam wiec szczerze do Boga, żeby jej żalowi ulżyć raczył! Jak gdyby mnie wysłuchał, bo wkrótce puściły się łzy obfite z jej oczów, przestała łkać i jęczeć, i widziałam oczywiście, że ją
Bóg pocieszył. Ochmisl rzyni siedząca w ławce w kościele, przyszła wtenczas powiedzieć mi, że już czas odejść; ja jej mimowolnie, wskazałam na tę kobietę. Skoro ją spostrzegła, wzięła mnie co tchu za rękę i powiedziała:
Cicho, cicho, odejdźmy: to królowa! Zdumiałam i słowa wyrzec nie mogłam; nie w.em sama, jak przeszłam przez kóściół, jaki pokłon oddałam BOKU wychodząc, bom prawie od zmysłów odeszła. Nareszcie już, będąc na ulicy, zawołałam: To być nie może! królowa taka nieszczęśliwa?® — Alboż to myślisz, moja dzieweczko — powiedziała ochmistrzyni że mi pan większy, tem szczęśliwszy? oh, co nie, to nie; mają oni tak dobrze za swoje, jak i my chude pachołki. Królowa naprzykład jest córką cesarską, do kilku koron ma prawa, a wszystkie jej druga jakby z pod nosa wzięła; i na innych zmartwieniach jej nie zbywa: oto i leraz córka jej ukochana, Dellinowa francuska, chora, a ona do niej jechać nie może, i kto wie. może ją już nigdy w życiu nie zobaczy: ma też prócz t<Łgo i różne domowe kłopoty: jedyną jej pociechą, jak i nas biednych, jest modlitwa, i często ją w tej kaplice zdybać można Podczas całej tej mowy, powtarzałam niekiedy: »Ach mój Boże! krylowa nieszczęśliwa Nic chciało mi się to jakoś pomieścić w głowie; przeszłyśmy i Swieto-Jańską ulice i Krakowską bramę, minęłyśmy króla Zygmunta, a ja jeszcze z mego zadumienia wyjść me mogłam. Dopiero, gdfsuiy już do pałacu przyszły, i ja po wieczerzy w łożko się położyłam, dopiero wedy zastanowiłam się, jak należało« Moja Prszulko, wszyslkich widzę ludzi Pan Bóg strapieniem dotyka. Każdy ma sw’cgo móla, który go niszczy, a im kto większy, tem i mól jego większy; mnie tylko półbeczek miedzi zabrano, a królowej kilka koron; ja
6« matkę, choć ubogą, zobaczę kiedyś, ona swojej córki Delfinowcj nigdy: jam więc jeszcze szczęśliwsza od niej. Szczęśliwsza od królowej? uwierzysz temu Urszulko. W podobnych myślach i w wielu innych, usnęłam wtenczas i bardzo miałam sny dobre, ale od tego klasztornego, nie tyle im wierzę.
Widziałam i drugi raz królowe z królem, także u Fary, ale już w loży, koło wielkiego ołtarza, zkąd zwyczajnie w święta mszy i kazania słuchają: napatrzyłam im się do woli: królowa prawda, że nie piękna, ale miłą ma twarz, król piękniejszy, ale nie tyle przyjemnym mi się wydawał, oboje już wcale nie młodzi. Dwóch synów, królewicza Karola i Ksawerego, przywieźli z sobą z Drezna, i tych widziałam; ci bardzo jeszcze młodzi i przystojni, osobliwie książę Karol, ale nie mają przecież tej wspaniałej miny naszych polskich panów, i nasz książę wojewodzie więcej nierównie od nich na królewicza patrzy. Królestwo już tu są od dziesięciu dni, w nocy przyjechali; sto razy uderzono z armat, jak w mieście stanęli: jam tego nic słyszała, bo mam znowu teraz napowrót sen twardy, i żeby się świat przewracał, to się nic obudzę, póki mną kto dobrze nie szarpnie i nie zawoła: Elżbietko! Elżbietko! Od czasu przyjazdu królestwa, ciągle u nich sute i wspaniałe obiady; senatorom, ministrom, innym panom dają audyencyą; już oboje księztwo byli u nich po kilka razy. Księżna się bardzo pięknie ubiera, a mnie coraz lepiej lubi; bo zawsze się wkręcę do pokoju, gdzie jej gotowalnia stoi, i zawsze znajdę sposób przypodobania i przysłużenia jej się. Czynię to z wuja rozkazu i z własnej chęci, bo ją serdecznie kocham. A wreszcie, jeśli ma dla mojej miłości jaką łaskę matce wyświadczyć, toć trzeba, żeby mnie pierwej pokochała: a pewnie mnie nie pokocha za nic, bo nic darmo na tym świecie, jak mówi wujaszek.
Żebyś ty wiedziała, kochana Urszulko, co to jest ubiór tak wielkiej pani, wiele to do niego rzeczy, czasu poirzeba? Sam fryzyer, co on ma żelazek, papilotów, pomad, proszków, śpilek: godzinę a czasem i dwtój włosy fryzuje, tapiruje, czesze, zawija, — smaruje, posypuje; ale też jak usadzi fryzurę w melon na pół łokcia, jak czoło wymuska, a na wierzchu głowy przypnie pióro, kwiatek, albo świecidło jakie, to jest na co patrzeć. A nie na lem jeszcze fryzowania koniec; obok pokoju gotowalnianego jest mały gabinet, a prędzej korytarz wązki a długi, w nim nic nie ma tylko pułki, a na nich puder; jak już księżna ufryzowana, kamerdyner porusza ten puder w ow\ m gabinecie, księżna przechodzi się po nim parę razy, i wychodzi cała biała, Boże przepuść, nieprzymierzając jak młynarz. Po ufryzowaniu, jak zacznie kłaść rogówki, jubki, kontusiki, suknie z fałdami i z ogonem, gorsy koronkowe, mankiety, salopki, jak nawiesza zausznic dyamentowych, pereł uryańskich, łańcuchów; jak na wszystkie palce sygnety pokładzie, i na ogromnych korkach trzewiki weźmie: to trudno jej się ruszyć i nie w każde drzwi się zmieści, ale też każdy w niej pozna wielką i bogatą panią. A w pokojach, jak też pięknie; jeszczem ci podobno o tem nigdy nic pisała; sama nie wiem, które śliczniejsze, czy w Puławach, czy w Willanowie, czy w Warszawie? Ściany prawie wszędzie przykryte umyślnie do nich robionemi obiciami. Te obicia pospolicie adamaszkowe, karmazynowe albo niebieskie, a wszystkie gzymsy złocone, gdzieniegdzie są gobeliny: jest to robota przepyszna z włóczek wyrobiona jakby igłą, wystawia różne figury: zdaleka zdają się, jak gdyby żywe, a zbliska, jak najcudniej malowane; stołki, kanapy złocone, adamaszkiem pokryte, lub leż pięknemi samej księżnej i jej maiki haftami; sloły marmurowi’, zegary, obrazy, zwierciadła w złotych ramach, pająki kryształowe szały złociste ze srebrem, z koszlownemi sprzętami, z księgami A jakie klejnoty! i jakie ich mnóstwo! księżna pani ma sporą szafeczkę, w której jest kilkadziesiąt szufladek i kryjówek, a w każdej inne i piękniejsze kanaki. Łóżko z złotogłowiu z bogatemi brankami i frendzlami. Cóż dopiero wspomnieć o szatach; jakie suknie lite! jakie szuby sobolowe! co koronek! W Warszawie najwięcej się tym ślicznościom przypatrzyłam, bo wszystkie tu zwieźli i całą garderobę księżnej odnawiali i wietrzyli. Księżna pani sama wszystko przeglądała i rachowała, i rozdała część jedną. Mnie się dostała jubka tryumfantowa; na dnie kawowem rzucane są różne kwiaty najmniejszy z nich piwonja; prześliczna ta jubka i bardzo mało podszarzana, niema też jeszcze lal trzydziestu, bo z wyprany księżnej pani. Ja jej się nie tchnę, ale ją w całości matce dochowam; kazała mi księżna dać przyteni dwie pary trzewików i nici na pończochy; bardzo mi się przydadzą, bo już te, com przywiozła z klaszloru. dziękują za służbę. Strasznie się u dworu drze obuwie, nie można ani na chwilę boso, ani nawet przybos chodzić, a do tego bruk warszawski, jakby nożycami podeszwę kraje. I nogi niepospolicie od niego bolą, ale już się zaczynam przyzwyczajać. Ze wszystkiem oswoić się można. <S7
LIST CZTERNASTY.
Z Warszawy, 26 Lipca 175i r. w Piątek.
Moja kochana Urszulko, jaka Leż lo prawda, że z wielkich rzeczy czasem bardzo mały bywa początek; wystaw sobie moje szczęście: jestem w największych u księżnej pani łaskach, u księżnej pani! Po kilka Rodzin z nią. w jej pokoju siedzę; mówi do mnie, ja jej odpowiadam: może niedługo w jednej karecie z nią jeździć Będę, a co było do tego powodem? ani zgadniesz. Wolę ci opowiedzieć rzecz całą, jakem ją już matce opisała. Ach! matka, kochana matka! jak też ona będzie szczęśliwa! Ale słuchaj: księżna pani, jak rano pacierze odbędzie. sprawy domowe załatwi, lak siada do krosien i haftuje: wtedy ją zwyczajnie bliscy krewni, albo poufalsi krewni odwiedzają, a kiedy niema nikogo, lubi bardzo, żeby jej czytano głośno książkę, albo pismo jakie. Ma kapelana, sekretarza, który zwykle tę przysługę jej oddaje: ale tydzień lemu, księżna siadła do roboty, nikt z gości nip przyszedł, a żadnego z czytelników nie było. Róg dobry — bo któżby inny? tak zrządził, żem właśnie weszła z ochmistrzynią do pokoju, ukończony ornat pokazać, kiedj do panny służącej mówiła: Wyszedł wczoraj Kurjer Polski, radabym go słyszała, z robotą się śpieszę, a czytelnika niema — Nie wiem zkąd? pewnie z Boskiego natchnienia. wyrwałam się z temi słowy: Jeśli księżna pani pozwoli, ja jej Kurjera przeczytam — — Czy doprawdy moja dziewczynko, tak biegłą jesteś?. »()! tak mościa księżno, odezwała się tu poczciwa ochmistrzyni, panna Rzeczycka w każdej książce, a nawet i pisane gładko czyta. — Kiedy tak, przeczylajże mi tę gazetę!« powiedziała księżna, i podała mi półarkuszck dosyć drobno drukowany. Stanęłam obok niej, zaczęłam czytać; drżał mi głos, tchu mi brakowało, ale jednak prawie bez omyłki cały przeczytałam. Zważałam, że księżna pani, pomimo pilnej roboty, przestawała niekiedy haftować, i patrząc się na mnie uważnie, słuchała. Gdym skończyła, rzekła łaskawie: »Bardzo dobrze moja dzieweczko; bardzo dobrze! nie spodziewałam się po tobie takiej umiejętności; nietylko czytasz gładko i wyraźnie, ale i rozumiesz co czytasz, i miło cię słuchać. Godzien odtąd możesz o tej godzinie do mego pokoju przychodzić, i czytać mi kiedy nikogo nie będzie«. To mówiąc, pogłaskała mnie po twarzy, jam jej się skłoniła do nóg, i powiedziałam, że to dla mnie największcm szczęściem będzie. Nie zmyślałam wcale, bo jakiż to zaszczyt księżnie pani czytywać! a powtóre będąc z nią codzień, często sam na sam, możeć się kiedy odważę c“ jej powiedzieć o matce; dotąd i to mnie wstrzymywało, że zawsze nas kilka koto niej. Jakże tu wobec tylu oczów ni ztąd ni zowąd paść do nóg i o łaskę prosić?
Wuj niezmiernie się ucieszył, gdym mu o swojem szczęściu powiedziała; aż mu się najeżyła czupryna z radości, i bił się po brzuchu: »No, teraz moja Elżbietko — powiedział odrazu kilka szczebli drabiny faworów przeskoczyłaś; trzymaj że się dobrze, upatruj fortunnego momentu, i schwytaj go, skoro będziesz mogła; bo fortuna jest to szklanka, wyśliznie się łatwo, a jak upadnic, już amen! niema się poco i schylić«. Kazał mi być jeszcze pokorniejszą, niźli byłam dotąd, jeszcze więcej księżnie pani nadskakiwać, żadnych sobie nie dawać tonów, nie wynosić się z mego szczęścia, nie chełpić przed pannami dworskiemi. Ja zupełnie tak robię; już tydzień moje fawory trwają, żadnej jeszcze nie miałam przykrości. Ćo nawet powiem ci dziwnego: teraz, kiedy byłoby czego zazdrościć, żadna z panien starszych, dawniejszych, godniejszych odemnie, bynajmniej mi nie zazdrości; ani przycinków, ani przytyków żadnych, jak to bywało z początku: owszem grzeczniejsze dla mnie jak nigdy. Chwalą mnie, całują, mówią, że księżna pani ma gust wyśmienity, kiedy innie polubiła. Kiedym to onegdaj wujaszkowi mówiła, Fiu fiu! zawołał zdejmując czapkę i kłaniając mi się — Imośe panna Rzeczycka nie żartem w faworach: już jej się łaszą! — >Gdzież tam, powiedziałam mu, a mnie biednej dziewczynie o cóżby się kto miał łasić?« »0 niewiniątko! — zawołał raz jeszcze — to ty nieboże myślisz, że one się lak w tobie raptem rozmiłowały? nie, kocham-czko, boją się, żebyś im u księżnej pani nie zaszkodziła i dla tego tyle ci afektu okazują. Oho! nie darniom ja szpakowatym przy dworze został! szpak też ze mnie niepospolity, znam się dobrze na tych wszystkich dworskich manewrach: nikt mnie w pole nie wywiedzie®.
Nie wiem sama, czy wierzyć wujowi, jużci on starszy odemnie, więcej musi mieć rozumu, i zapewne słusznie mówi. Prawda, żem młoda dziewucha, ale się też nic a nic na dworszczyznie nie znam. Bądź co bądź, to pewna, że jestem w łaskach u księżnej pani; od tego dnia szczęśliwego (który, żebym stu lat doczekała, całe życie suszyć będę) codzień do jej pokoju przychodzę, codzień śmielej czytam, i księżna codzień na mnie łaskawsza; już nawet, gdy kto z gości przyjedzie, to mnie zostawać każę. Ten numer Polskiego Kurjera muszę koniecznie zkąd dostać: złożę go w kilkoro i wszyję sobie w szkaplerz; jest z siedmnastego Lipca, a jak gazeciarz pisze, z siedmnastego Julii; ho i on bardzo często łaciną sadzi; i doprawdy nie wiem, jak mnie tam księżna pani rozumie, bo słowa łacińskie lak czytam, jak mnie Pan Bóg nauczył. W tym numerze było prócz różny ch nowin z Warszawy, z Poznania, z Lublina, z Piotrkowa, było mówię doniesienie, że we Lwowie wyszła książka pod tytułem: Uady mądrości albo zbiór maxym Salomonowych. Po francusku była ta książka napisana, ale przełożyła ją ojczystym językiem wielka książęcego rodu dama która już niejedną pracą taką nas zbogaciła. Założyłabym się, że to siostra Taida. bo ona zawsze w swojej celi czyta i pisze. Żebyś wiedziała moja Urszulko, jakem zobaczyła w Polskim Kurjerze wiadomość ze Lwowa, ucieszyłam się niezmiernie, bom pewna była, że tam o matce co znajdę, ale nie; gazeciarz, chociaż wszystko wie, nie mówił nic przecie wr tym numerze o Panien Dominikanek klasztorze. Jest i druga gazeta: Uprzywilejowane wiadomości z obcych krajów, tegoż samego; i tę księżnie pani czytam: ale mnie Kurjer nierównie więcej bawi, bo on tylko o Polsce pisze, a mnie daleko bardziej obchodzi co się w moim kraju dzieje, jak to, co tain za granicą, i księżna pani tak samo mówi.
Daleko częściej teraz wyjeżdżam z domu, bardzo często ciekawe rzeczy widzę; i tak, wczoraj byłam świadkiem prześlicznego obrządku. Trzeba ci wiedzieć, kochana Urszulko, że tu w Warszawie od lat już kilkunastu jest ksiądz Francuz, nazywa się Bodue, żywy anioł z nieba; przyszło mu na myśl, gdyż ma serce niezmiernie dobre, żeby dla biednych dzieci dom wystawać, taki jak święty Wincenty a Paolo wrystawił w Paryżu; bo zapewne nie wiesz, jak i ja nie wiedziałam, że we wszystkich wielkich miastach są tacy nielitościwi rodzice, którzy dzieci własne topią, zabijają, dlatego jedynie, że ich chować nie chcą, albo też nic mają za co. Ale ten ksiądz Bodue był ubogi, nie nie miał’ prócz serca swego; zaczął więc chodzić po domach panów, kupców, rzemieślników: wszędzie prosił, żeby mu dawali pieniędzy na dom dla sierót. Chodził tak długo, wiele obelg [ioniósł, złorzeczeń, ” śmiechu, ale nie zraził się niczem; przy Boskiej pomocy tyle uzbierał pieniędzy, że już założyć ten dom może. Właśnie onegdaj królewiczowie Ksawery i Karol, imieniem króla, pierwszy kamień zakładali; któlowa przyjechać nie mogła, bo słaba, ale nie pojmuję, jak król ścicrpiał, żeby przyteni nic być. To był prześliczny widok; biskup smoleński, Hilzen, ceremonie odprawił; nazjeżdżało się mnóstwo panów, a pospólstwa było jak maku. Dom ten będzie stał w gołem polu, za kościołem świętego Krzyża, trochę w bok; widziałam rysunek jego: będzie obszerny, wygodny, w czworagran zabudowany; w środku kościół, od ulicy, koło do wkładania weń małych dzieci, a na facyacie len napis z Psalmów Dawida: Ojciec mój i matka moja opuścili mnie, Fan Bóg zaś przyjął mnie; zwać będą ten dom Dzieciątko Jezus; bo i Chrystus Pan nasz, lakże był dzieciątkiem i ubożuchnym na ziemi. Szare Siostry doglądać tych dzieci będą, a jeśli starczy Funduszów mają tam później być i chorzy i waryaci, i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwi. O! dajże Panie Boże! żeby le dochody zwiększały się dobroczynnością panów i królów polskich, żeby ten cały zakład utrzymywał się sumieniem i dobrym rządem przełożonych! Bo jakieżto dobrodziejstwo ochronić rodzicom tak szkaradnej zbrodni, niewinnemu dziecku ocalić życie, i dać biednej sierocie sposób utrzymania się; bo tam dziewczęta robót, a chłopców rzemiosł uczyć mają.
Żebyś ty była widziała, złota Urszulko, lego księdza Bodue onegdaj, jaki on był szczęśliwy! zdawało się po jego twarzy, że już jest w niebie, Boga i aniołów widzi. Tak on kiedy ten dom wystawiony zobaczy, i w nim sierót kilkadziesiąt jego staraniem żyjących i szczęśliwych, to chyba z radości oszaleje. Bo moja droga, musić to być wielkie szczęście własnem staraniem i zabiegami szczęście bliźnich zapewnić: taki człowiek doskonale pokazuje, żeśmy na obraz i podobieństwo Boże stworzeni. Nasi Księztwo nie mało się przyczynili do tego zakładu; jaki ten cały ród książąt Czartoryskich dobroczynny, to nie do wypowiedzenia; wszak ci to szpital świętego Bocha, który tu jest w Warszawie naprzeciwko świętego Krzyża, gdzie wielu chorych wszelką ma wygodę, matka naszego księcia wojewody własnym kosztem założyła. O! księżna pani uszczęśliwiona, że przychodzi do skutku zamiar księdza Bodue. Właśnie wczoraj, gdym jej Kurjera czytała, wszedł książę wojewoda i rozmawiała z nim o tem: »Szkoda jednak — powiedziała że nie jaki Polak ten dom założył, nie tak miło brzmią te francuskie imiona »Moja panno! — rzekł na to książę — wszystkoć to jedno; kto zrobił, to zrobił, byle ludzkość na tem skorzystała«. Bywaj zdrowa, moja l rszulko; radabym, żeby ten list ptakiem poleciał i doszedł cię jak najprędzej; matka już wiedzieć o mojem szczęściu musi: ach! jak ona cieszyć się będzie, że i księżna pani się dowiedziała o umiejętności jej Elżbietki.
LIST PIĘTNASTY.
Z Warszawy, d. 12 Sierpnia 1754 r. we Wtorek.
Bóg widzi, kochana Urszulko, że jeszcze ani razu nie brałam się z taką skwapliwością do pióra, jak dzisiaj; co ja ci też mam rzeczy napisać, a jakich mądrych! czego ja przez jeden dzisiejszy poranek się dowiedziałam, nauczyłam, to podobno więcej, niźli przez całe życie? Kogo ja widziałam? kogo ja poznałam? Widziałaś ty kiedy wielkiego człowieka? pewno nigdy; a no; ja widziałam dziś rano. Jakem tylko przyszła według zwyczaju do księżnej pani, natychmiast mi powiedziała: Pośpiesz się z czytaniem moja dzieweczko, bo wnet ma tu przyjść człowiek, którego wszyscy Polacy uwielbiaćby powinni, prawdziwie wielki człowiek-. Wielki człowiek! — pomyślałam w duchu — jakżem go ciekawa! Widziałam wielkich panów, widziałam kobiety piszące książki, widziałam cnotliwego księdza, widziałam króla, królowe, ale wielkiego człowieka nigdy. Ukłoniłam się więc księżnie pani i spytałam jej się: — Czy mi pozwoli zostać w pokoju, jak ten wielki człowiek przyjdzie?« »I owszem, powiedziała ta kochana pani, zostań! Pan Bóg ci dał wcale dobrą główkę, możesz skorzystać z jego rozmowy«. Pocałowałam ją w kolana za lo pozwolenie, a ośmielona jej łaskawością, poważyłam się zapytać, jak się ten wielki człowiek nazywa? — »Stanisław Konarski, odpowiedziała łaskawie; jest to ksiądz Pijar, wielki człowiek, gdyż pomimo największych przeszkód, wiele bardzo dobrego zrobił krajowi i chce jeszcze zrobić!« Tu księżna pani zaczęła wyliczać to wszystko; a ja ci to opiszę, jak potrafię i spamiętam.
Najprzód, trzeba ci powiedzieć rzecz bardzo smutną,
której ja się bynajmniej nie domyślałam i która cię także pewno zmartwi; nie dobrze z naszą Polską się dzieje, już oddawna nachyla się ku upadkowi: nie ma porządnego wojska, długim pokojem gnuśnieją Polacy, panowie zbytkują, drobna szlachta u ubóstwie, chłopki jak bydlęta w nędzy i uciemiężeniu; młodzież chowa się jak sama chce. bez karności, bez porządku; nie ma zgody w narodzie, nie ma rządu; król bezwładny, choćby chciał, nic dobrego zrobić nie może; każdy gada i wolności, obstaje za nią, każdy cho być panem i jest mm, bo robi co mu się podoba; a bardzo ma być źle krajowi, gdzie każdy jest panem; bo nie wiem, jakim się sposobem dzieje, ale tam każdy jest niewolnikiem. Sejmy, lubo częste, nic złemu nie zaradzają; gdyż taki osobliw y wkradł się do nich obyczaj, że choćby < I najlepszej uradzili, jak jeden poseł powie. Nie pozwalam! lak wszystko za nic. Bodajby nic żył ten poseł Siciński, który go pierwszy wprowadził; już lo sLo dwa lat lemu, za Jana Kazimierza. Chociem dziewczyna młoda i nie uczona, przecież sama widzę, jakiem to głupstwem, jaką przeszkodą do wszystkiego jest ten przywilej Liberum veto zwany; niektórzy Polacy, osobliwie książęta Czartery cy, widzą to oddawna z boleścią, ale cała szlachta dałaby się zabić za ten przywilej, nikt więc nie śmiał odzywać się głośno przeciw niemu; pierwszy ksiądz Konarski miał te odwagę; nie będąc ani bogatym, ani zamożnym, pierwszy się naraził dla prawdziwego dobra Polaków, na ich nienawiść i zemstę: napisał całą księgę przeciwko Liberum veto. Szlachta sromotnie gniewa się na niego, pali na sejmikach to pismo; ale on się nie zraża, ciągle pracuje nad zwalczeniem tej poczwary: spodziewa się tego — 95 —
doczekać, czy później, czy prędzej, i w tej nadziei nic mu przykrem nie jest.
Ale nie tu koniec szanownych dzieł jego, posłuchaj, jak wiele zrobił ksiądz Konarski, dla lepszego wychowania młodzieży, dla podniesienia języka polskiego, za co serdecznie go kocham. On urodził się 1700 roku, ma teraz lat 54. Do trzydziestygo roku życia swego, lubiący nauki, ksiądz, umiejąc dobrze po łacinie, pisał tak, jak prawie wszyscy dziś piszą, co Lo polszczyzna łaciną nastrzępiona. Ale wysłany do Włoch przez zgromadzenie Pijarów, w tym kraju, gdzie wielu ma być uczonych, Wrócił do Polski innym człowiekiem, i w r. 1741 wydał’ dzieło: O poprawie wad wymowy, po łacinie, żeby od mądrych czytane było. Ta jego księga wiele narobiła hałasu, wiele nieprzyjaciół; ale on nic zważając na nic, wydał drugą: O sztuce dobrze myślenia i zupełną wypowiedział wojnę teraźniejszemu sposobowi pisania, który się makaronizmem zowie. Nie dosyć na tem; zostawszy naczelnikiem zgromadzenia Pijarów, urządził jak najrozsądniej ich szkoły; bo jak ci wiadomo, Pijarzy i Jezuici trudnią się wychowaniem pierwszych paniczów naszych: to jego urządzenie cztery lata temu, sam papież Benedykt XIV potwierdził i już teraz wszyscy szanować go nmszą. Uczono dawniej w szkołach według reguł Alrara (tego samego, co to ojciec tknąć mi nie kazał), te reguły miały być bardzo trudne; ksiądz Konarski napisał sam gramatykę łacińską i teraz według niej się uczą i daleko jest lepiej. Otóż tego człowieka, który tyle dobrych rzeczy zrobił, który tak szlachetnie myśli, że naWet o pieniądze nic nie dba, i biskupstw o odmówił, tego człowieka, którego po wszystkie wieki, wielkim zwać będą Polacy, ja dziś poznałam. Szkoda kochana Urszulko, żem zaraz pisać nie mogła tego, co oni mówili (bo prawie razem z księdzem Konarskim, przyszedł książę wojewodzie); długo i żywo rozmawiali, a księżna pani tylko im niekiedy dogadywała. Jaki zapał’ w mowie tego człowieka; jak on kocha swój kraj, jakby chciał oliarą własnego życia, kupić dla ojczyzny szczęście i wielkość prawdziwą! jak czuje konieczną potrzebę odmiany rządu, zaprowadzenia porządku; jak zagrzewał młodego księcia żeby on się do tego dzieła przyłożył. »Panie Adamie! — powiedział do niego — zazdroszczę ci tego młodego wieku, jeszcze tyle lat możesz służyć miłej ojczyźnie, tyle dobrego zrobić rodakom; ja już z pola schodzę i nie wiem, czy owoc prac moich zobaczę... Ale rośnie młódź szlachetna, która pomyślne nadzieje wróży i ufam w Bogu, że za jej pomocą, ocucony naród polski z letargu lat kilkudzicsiąt, albo odzyska dawną świetność, albohLeż — jeśli winą ojców naszych gmach tak podkopany, że koniecznie upaść musi runie przynajmniej z chwałą i szlachetnym uzacni się zgonem«.
Uważasz Urszulko, jak mi się udało spamiętać te ostatnie słowa; powiem ci jak się stało. Powiedziawszy je, ksiądz Konarski się zatrzymał, łzy mu stanęły w oczach i milczał długo. Ja przez ten czas powtórzyłam j® sobie kilka razy po cichu i spamiętałam co do litery. Wkrólee zaczął znowu mówić i wyliczał tych młodzieńców, w których pokłada nadzieję zwalenia Liberum veto, ustalenia porządku, poprawy wychowania, oświecenia narodu. Zapewne wielu z nich przepomnę, ale o tych, których nazwiska spamiętałam, napiszę co on mówił. Już to najprzód wymienił księcia wojewodzica, powiedział mu w oczy: »Panie Adamie! bardzo młodym jesteś, lubisz zabawy płoche, rozrywki zajmują cię, ale znam serce twoje; znam duszę prawdziwie polską: wiem, że pomimo tego, wcześnie ojczyźnie użytecznym będziesz, wiele nadużyć poprawisz, więcej zrobisz, niż ktokolwiekbądź dla wychowania publicznego, dla nauk godnym się okażesz ojca i stryja, i imię swoje w sercach Polaków wyryte zostawisz!’« — Młody książę na te słowa rzucił się na szyję księdzu Konarskiemu, dziękując mu, że tak dobrze o nim tuszy; mówił, że to wszystko uczyni. że najprzód musi być posłem i marszałkiem sejmowym, że pod jego laską musi być Liberum veło zniesione: że urządzi sam taką szkołę dla młodzieży, jakiej jeszcze w Polsce nie było; że będzie zachęcał nauki, kunszta, będzie wspierał uczonych, będzie śledził we wszystkich klasach ludzi zdatnych, będzie sam pisał.
Trzeba było widzieć radość księdza Konarskiego, gdy on tak z zapałem mówił; a księżnie pani jak się zaiskrzyły oczy, chociaż łzy jak groch na krosna kapały, przecież jak dwie świece. Ksiądz Konarski wspominał potem o młodych Poniatowskich, o synach siostry księcia pana; jeden z nich Stanisław, który teraz jest w Petersburgu, ma mieć nadzwyczajne w naukach i pięknych sztukach upodobanie. Jeśli ten kiedy zamożnym zostanie, powiedział, uczeni będą się mieli od niego dobrze. Wspominał także z pochwałą o jednym młodym Pijarze, zowie się Onufry Kopczyński; ma dopiero lat dziewiętnaście, a tak już wiele łacińskich pisarzy czytał i nad językiem polskim tak pracuje, że ksiądz Konarski widzi w nim nowego ojca mowy ojczystej. Mówił potem o Jezuitach, ci jako dawniejsi, więcej jeszcze mają od Pijarów zdatnych i wiele obiecujących subjektów, tak z księży jako z uczniów. Między pierwszymi wymienił księdza 7
Wyrwicza, który ma być tak uczony, jak mało kto na świecie; księdza Naruszewicza, ten do wiersza wielką ma ochotę, i w dziejach świata i polskich bardzo się zagłębiać lubi; księdza Albertrandego: o tym długo mówił, bo księżna nigdy jeszcze o nim nie słyszała. Ojciec jego jest Włoch i nawet nie szlachcic, ale on rodził się w Warszawie, ma polskie i szlachetne uczucia; pamięć zaś nadzwyczajną, pracowitość niepojętą, objęcie niesłychane. Bóg wie jakiemi językami mówi, a chociaż tak młody, największe ma upodobanie w starych szpargałach; żeby nie wiem jak był zamazany rękopism. nikt go nie przeczyta, ksiądz Albert, randy odrazu, jak gdyby drukowane Między uczniami zaś, mają Jezuici kilku niepospolitych: Ignacego Krasickiego naprzykład; on uczy się we Lwowie, wielkiego jest rodu, ma mieć dowcip i zdatność do wiersza rzadką, dtęczę, że ten będzie nad wszystkich naszych pisarzy sławny!« mówił o niin ksiądz Konarski. Osobliwszy ma mieć także dar ten Krasicki spostrzegania śmieszności i wyszydzenia ich zręcznie. »A takiego nam też właśnie dowcipu potrzeba — mówił jeszcze — bo mamy wiele śmieszności«. Drugi znowu także we Lwowie, Grzegorz Piramowicz, rokiem od Krasickiego młodszy; ten rozsądkiem i dobrem postępowaniem nad wszystkiemi celuje i do nauk wielką także okazuje skłonność; przywdzieje niedługo sukienkę: ksiądz Konarski bardzo się z tego cieszy, powiada, że to będzie wzór księży.
No! moja Urszulko, czym ci nie siła mądrych rzeczy nagadała? Co ty mówisz na te dziwy, które się z twoją Elżbietka dzieją? Miałam ci ja mądrego prapradziada, Andrzej Rzeczycki, zdaje mi się w 1585 roku, wydał w Krakowie książkę prawną, bardzo piękną, ła ciną napisana; może wiec i ja zostanę kiedy mądrą? ale nie, nie chcę, bo ojciecby się na tamtym świecie gniewał; a wreszcie jakżebym mogła pisać po łacinie i o prawie, kiedy ani jednego ani drugiego nie rozumiem?
LIST SZESNASTY.
Z Warszawy, 19 Sierpnia 1754 r. we Wtorek.
Teraz chętnie i co tydzień pisałabym do ciebie, kochana Prszulko, bo mam o czem; codzień siedząc parę godzin u księżny pani, czytając jej różne księgi i pisma, widując znakomite osoby, dowiaduję się bardzo wielu rzeczy; a do tego stopnia jestem w łaskach, żem onegdaj z księżną panią w karecie jechała. Ach! jak też byłam szczęśliwa! jednak cały czas żal mi było, że mnie ani matka, ani ciotka, ani Anulka, ani ty widzieć nie mogli. Wujaszek lylko z moich mnie widział i cieszył się serdecznie. Byliśmy w Bibliolece Załuskich; księżna pani powiedziała wyjeżdżając. »Elżbietko! lubisz książki, jedz ze mną, napatrzysz się dowoli«. 0 prawda! co książek w bibliotece! aż w głowie się przewraca; ma być do dwóchkroć sto tysięcy dzieł, a samych polskich 20, 000. Trzebaby żyć ze trzysta lat, żeby to wszystko przeczytać. A jak tam pięknie! jakie są figury kamienne! wszyslkich królów polskich widziałam popiersia. Moja 1Tszulko, jam bardzo temu rada, że mnie Pan Bóg Polką stworzył, bo wielu jest cnotliwych Polaków, i wszystko dla miłej ojczyzny poświęcić gotowych. Wystaw sobie, że wszystkie te książki dwaj bracia zebrali; zowią się Załuscy: jeden z nich Józef jest biskupem kijowskim; zbierali je z wielką pracą, z wielkim kosztem i w kraju

i zasramcą. Biskup wszystkie pieniądze, jakie tylko miał, na ten cel obracał, i nieraz na wieczerzę zjadł tylko kawałek sera i chleba, a za to coby miał jaki przysmak »obie kupić, wołał książkę albo rękopism sobie nabyć. 0 poczciwi! niech ich Bóg błogosławi. Już jedenaście lat temu jak ta biblioteka została otworzoną dla całej publiczności: kto chce, może iść do niej i czytać co mu się podoba; mówią, że nie jest jeszcze zupełnie dobrze ułożona, ale biskup kijowski właśnie się stara o człowieka zdatnego do jej ułożenia, i podobno, że ksiądz Albertrandy będzie do tego użyty. Kiedy lubi rękopisma, to się tam nasyci, bo widziałam ich stosy. Księżna pani mówiła, z wielkim szacunkiem o tych Załuskich, oni niezmierną liczbę ksiąg polskich od zupełnego zatracenia wyratowali; a potem wiele bardzo dzieł, które dotąd pisane tylko były, om drukować pozwalają: tym drukiem trudni się niejaki pan Mitzler, i prawie w każdej gazecie jest doniesienie o nowej jakiej książce.
Gazety mnie zawsze bardzo bawią, przyjemnie jest wyczytać drukowane te nowinki, które się pierwej słyszy, a przy tem wiele innych. Sejm będzie niezawodnie. Bardzo mi się podobał uniwersał króla, czyli odezwa jego do wszystkich swoich poddanych: »Składa on Sejm walny zwyczajny na dzień 30 Września 1754 r., zaprasza wszystkich posłów do wspólnego i szczerego nad szczęściem ojczyzny pracowania; powiada, że cokolwiek dobrze życzący synowie, wynajdą do uszczęśliwienia matki sposobów: on do wszystkiego się skłoni, bo w tej okazyi bierze na siebie kochającego ojca postać. Pragnie; żeby ten sejm nie był zerwany jak przeszły, który wstydliwą zostawił pamięć, ale żeby stał się szczęścia początkiem, i żeby urodzeni posłowie, wybór narodu poi skiego, użyli mocy wolnego głosu na ożywienie, a nie na zabicie ojczyzny!« Prawda Urszulko, że to bardzo pięknie? i w całej odezwie niema i słowa łaciny; aż miło! widać, że napomnienia księdza Konarskiego skutkują. Mówią, że wielu posłów na ten sejm zupełnie polskie będą miewać mowy; daj Boże! alboż to każdy po łacinie umie? Na tego gazeciarza to mnie czasem złości biorą; zwyczajnie w najciekawszem miejscu słowo łacińskie wsadzi, i wiedzieć nie można co pisze. Naprzykład bardzo często są takie kawałki: Jaśnie Wielmożna ta a ta Pani, tego rodu, tych cnót falis cessit albo desiil vivcre; Jaśnie Wielmożny ten i ten Pan sitperwMmw?/, albo pererit. Trzeba być prorokiem, lub też umieć po łacinie, żeby wiedzieć co im się stało. Ale co uważałam szczególniej w Kuryerze Polskim? pełny jest szafunku łask króla; najwięcej takich znajdziesz artykułów: »Jaśnie Wielmożny ten i ten, otrzymawszy od Króla Jegomości lo starostwo, ten urząd, tę godność, wyjechał z Imością swoją do dóbr tych i lych«. Jak się ci panowie nie wstydzą tak brać a brać, kiedy już tyle mają. Już teraz się nie dziwię, że szlachta uboga a chłopi w nędzy; panowie wszystko zabierają, cóż im się ma zostać niebożętom?
Zaczynają mnie bawić i wiadomości z obcych krajów, a wiesz dlaczego? bo w niektórych kobiety panują. W Austryi Marya Teressa z mężem wprawdzie, alt’ jakoś więcej o niej mówią; na tronie francuskim zasiada Polka; choć nie ona rządzi, przecież wiadomości z Paryża najciekawsze są dla mnie; bo zawsze myślę, że się czegoś o Maryi Leszczyńskiej dowiem? Rzadko jednak gazeciarz o niej wspomina, częściej panowie polscy przybywający z obcych krajów o niej mówią. Ma to być rzadkiej cnoly i pobożności pani, a nie bardzo szczęśliwa; mąż jej, Ludwik XV, nie kocha jej. a Pan Bóg zabiera jej dzieci; dwa lata temu straciła córkę Henrykę 24-letnią: teraz mówią, że Delfin, syn jej ukochany, a mąż córki naszego królestwa, słaby, gaśnie pomału. ’Stanisław Leszczyński, jej ojciec, były nasz król, siedzi sobie spokojnie w Lunewilu. Polacy się na nim nie poznali, a Lotaryuczycy, których jest księciem, uwielbiają go jak jakie bóstwo; i Marya Leszczyńska i on wcale nie zapomnieli o Polsce; niezmiernie Polakom radzi jak na ich dwór zawitają. Królowa pisuje tu do swoich krewnych po polsku, i lakby rada światło rozkrzewić w Polsce, że niedawno księżom Missyonarzom tutejszym, przysłała w podarunku bardzo wiele ksiąg o wysokich naukach i narzędzia do tych nauk. Takiż sam dar spotkał Jezuitów w Poznaniu. Bardzo ją kocham, gdybym kiedy królową została, taką byłabym jak ona.
Od czasu ostatniego mego listu, widziałam raz księdza Konarskiego; mówił wiele i pięknie: jaka szkoda, że ly choć portretu jego mieć nie możesz, a twarz mgo bardzo miła i otwarta. Coraz więcej go uwielbiam i kocham; ale prawda, że wielu ma nieprzyjaciół, sam wujaszek mój uie bardzo mu sprzyja: właśnie wczoraj kiedym mu powtarzała jego iłowa, on powiedział: »Ks.ądz przemądrzał, i nie wie sam co baje! lepiejby patrzał brewiarza. Nasi ojcowie, którzy trochę więcej od niego mieli oleju w głowie, zawrsze mawiali: 1 olxka besrzad^m śtoi.
’>Kto ma słaby umysł, kto chce koniecznie słuchać, i jakby do tego się urodził, ten naszej wolności przygania; a to Liberum veto, które onby chciał zwalić, to klejnot szlachectwa, najdroższe oczko nasze, i chyba ksiądz nie szlachcic, kiedy takiego przywileju chce szlachtę po zbawić. Moja Urszulko, komu lu wierzyć? prawdziwie aż się w głowie przewraca; byłam daieko sobie swobodniejsza, kiedj o tem wszystkiem niewiedząe. Bogu duszę byłam winna; a przecież zapomnieć tego wszyslkiegobym już nie chciała, bo mi się wydaje, że dwa razy tyle warta jestem teraz. Bywaj zdrowa!
Tego samego dnia wieczór. Dopisuję jeszcze słów kilka do mego listu i wiem, że się o to gniewać nie będziesz; posyłam ci bowiem kopią listu królowej francuskiej; wystaw sobie, żem jej własnej ręki pismo widziała, czytała i przepisała. Pismo królowej! Patrz, na co to twoja Elżbietka wyszła. Dziś rano, gdym była u księżnej pani, przyjechała księżna Jabłonowska, kasztelanowa krakowska. kuzynka królowej francuskiej i ten list, który wczoraj odebrała, przywiozła. Księżna kazała mi go przepisać; jakem się leż siliła i starała, ale mi się wcale niezgorzej udało. Oto jest len list. Czy też ty myśłałaś kiedy, że ja ci królewskie pisma przesyłać będę.
»Już wiele, kochana kuzynko, jakem do ciebie pisała; przypominam tu moje lenistwo i dziękuję za to, coś mi przysłała, jestto bardzo ciekawe. Ra dam tu bardzo naszym paniom polskim; jedna już odjeżdża. Księżna Lubomirska i pani Stumieniecka jeszcze tu zabawią, dla zdrowia mając do wód jechać; grzeczne obydwie, każda w innym sposobie. Wiesz kuzynko, jak kocham Polskę, sądzić więc możesz, jak jestem szczęśliwą widzieć je: ale coby za moja pociecha była, gdybym cię jeszcze raz widzieć mogła. Przepraszam cię kuzynko, za mój styl tak poufały, ale się tak jeszcze lepiej wyraża. Ściskam cię serdecznie kochana kuzynko.
Paryż, 10 Czerwca 1754 r.
Marya.
Prawda, Urszulko, że widać po tym liście, że królowa dobra być musi. Książe pan mówił, że ten list niekoniecznie dobrze napisany, a młody książę powiedział: że to z francuska po polsku ale jakże się temu dziwić, królowa szósty rok miała, jak wyjechała z Polski; od tego czasu nieboga zawsze koło siebie szwargotanie francuskie słyszy. Dobrze, że nie zapomniała zupełnie!
LIST SIEDMNASTY.
Z Warszawy, 29 Sierpnia 1754 r. we Środę.
Moja kochana Urszulko, jak się kiedy zobaczymy, to ty mnie pewno nie poznasz, ja zupełnie wymądrzeję; jak ja też wielu rzeczy dziwnych i pięknych się napatrzę! możnaby sto lat w klasztorze siedzieć i nie widzieć nic podobnego. Przez ten jeden tydzień byłam dwa razy w teatrze, i widziałam rozmaite ciekawości, a zawsze z księżną panią. Raz byłam w teatrze w kollegium księży Pijarów, a drugi raz u dworu. Sama nie wiem, gdzie się lepiej zabawiłam. Śmiesznać to rzecz widzieć grających. Z początku śmiać mi się chciało, myśląc sobie, że ci studenci poprzebierali się i udają; ale potem zapomniałam zupełnie, że to udanie, i spłakałam się serdecznie. Bo u Pijarów to nie aktorowie płatni, ale studenci, najpierwszych domów panicze, dla zabaw} i dla ćwiczenia się w pięknej mowie, różne tragedye i komedye grają. Tego wieczora grali Alzyrę, bardzo piękną i prawdziwie chrześcijańską sztukę; uczy doskonale, jak chrześcijanin największym nieprzyjaciołom przebaczać powinien. Ten pan Wolter, który ją w francuskim języku napisały musi być człowiek bardzo pobożny. Wystaw sobie, że mężczyźni udawali kobiety; Jan Sołłohub, bardzo ładny kawaler, przebrany był za Alzyrę. a kasztelanie Konarski za jej powiernicę. Na teatrze dworskim przyznam ci się, więcej mnie bawiło uważać na osoby patrzące, niżeli na aktorów, bo mówili i śpiewali po włosku; a jak wiesz, ja zupełnie tyle umiem po włosku co i po łacinie, to jest ani słowa. Jednak i tam być bardzo zabawnie i zaszczyt wielki, znajdować się w jednej sali z królestwem i z tyła znakomitych parni w. Przytem też roznoszą różne chłodniki i łakocie; częstują niemi wszystkich, i ja tyle słodyczy zjadłam, że mi aż ckliwo się robiło. Ale co ci powiem szczególnego? nie wiele było osób patrzących; pierwsze miejsca pełne, a dalsze prawie zupełnie próżne. Król jednak chciałby koniecznie, żeby sala napełnioną była; dworskim swoim, dworzanom wielkich panów, wojskowym rozdawać każę bilety, oni przecież nie przychodzą. Wujaszek naprzykład, dwa razy na tydzień, we Wtorek i w Piątek, mógłby bywać na tym teatrze, a nigdy nie bywa. Pytałam go się właśnie wczoraj o przyczynę? »Moja dzieweczko! — odpowiedział mi — kiedy człowiek nad wieczorem uwolni się ftd ważnych obowiązków służby swojej, woli sobie pójść do jakiej gospody, albo do przyjaciela, pogawędzić, naśmiać się dowoli, podochoeić sobie wytrawnym miodkiem, albo węgrzynem. Co mi za niewola iść na ten teatr! siedzieć jak lalka na nieinieckiem kazaniu, i oblizać lodów albo limoniadki; to 10G
istna ślinka: ani lo człowieka pożywi, ani zagrzeje, ani rozweseli. Jak mi kto zaśpiewa krakowiaka, mazura albo polskiego utnie, to mi aż nogi drgają; ale tych włoskich trelów polskie ucho bynajmniej nie rozumie. Poniekąd to on i słusznie mówi, bo napatrzywszy się raz królestwa i przytomnych panów, nudno być musi nie rozumieć tego, co aktorowie prawią; i mnie to już ku końcowi zaczynało korcić.
Moja Prszulko, w tej Warszawki człowiek czesi o ma lę przykrość, że nie rozumie, co koło niego mówią: mężczyźni najczęściej miedzy sd&ą prawią po łacinie, wielkie panie prawie wszystkie, osobliwie też młode szczebiocą po francusku, na teatrze dworskim mówią i śpiewają. po włosku, a wojsko komenderują po niemiecku. Dziwne się to wydaje, mając swoją mowę, szukać obcych; ale cóż poradzisz, już taki Polaków fchyczaj; możeć d i Bóg, że się kiedy z tego nałogu poprawią, osobliwie, jeśli więcej będzie obywateli do księdza Konarskiego podobnych; i w moich przynajmniej oczach to zupełnie rzecz szczególna kochać kraj swój, a nie miłować języka. Ale na począł ku tego listu pisałam ci, żem rożne ciekawości widziała. Widziałam najprzód nosorożca; jesl lo zwierz ogromny, koloru czerniąwego, bez sierci, skórą grubą jak dłoń przykryty, prawdziwie straszny; na nosie ma róg. a oczy bardzo małe; zjada na dzień 70 funtów siana, i 2(5 funlów chleba, wypija 14 wiader wody: ma dopiero lal Sb, a może życ 150. Mój Hoże! on nas wszyslkich przeżyje! Jego może jeszcze za pieniądze pokazywać będą, kiedy moje kości, a co gorsza twoje, już oddawna zgniją wr zimni. Ale on leż jak raz padnie, to i po wszystkiem, a nasze dusze wiecznie żyć będą. Lepiej wec żyć krótko na tej ziemi, a być człowiekiem! Oby tylko Róg dopomódz raczył do pozyskania szczęśliwej wieczności!... Widziałam także Anglika, który na rozciągnionym drucie chodzi, tańcuje i dziwne sztuki wyprawia, jakichby drugi na podłodze nie potrafił; widziałam jeszcze pieska bardzo umiejętnego: imiona składa z liter jakie “chcesz, i rachunki mnie doskonale. Bardzom temu rada, żem te dziwy widziała: a na te wszystkie ciekawości dla panów niema żadnej taw; zostawiona jest ich grzeczności i pańskiemu humorowi: i wybornie właściciele na tym koncepcie wychodzą. Panowie polscy tacy wspaniali i szczodrzy! Jakeśmy byli, książę pan rzucił sześć holendrów na tackę, a nie było nas jak czternaście osób, nawet już z liberya rachując.
Poznałam także temi dniami drugiego brała księcia pana, o którym dawniej mówić ci przepomniałam, księcia Teodora, biskupa poznańskiego. Ochmistrzyni nasza szczególne mi o nim opowiadała rzeczy. Jest to wielki pan, mający znaczne dochody chowa dwór znaczny i żołnierza nadwornego; ale ma osobliwe jakieś upodobanie żywić i utrzymywać ludzi nie patrząc na nich. Ma około Poznania wieś. Ciążeń zwaną, z wspaniałym pałacem i ogrodem, rezydencyą biskupów poznańskich, ale on tam nigdy nie mieszka; chociaż tam bawi dwór jego cały, tam kuchnia, piwnica, kapela, stajnia: on sobie siedzi w Dolsku, miasteczku o siedm mil odległem, o jednym dworzaninie o dwóch lokajach i hajdukach, o jednym strzelcu i kucharzu, i o jednym zaprzęgu koni. Kiedy chce wyprawiać uczle obywatelom albo przyjaciołom, wtedy pisze do marszałka, żeby przybywał z częścią dworu: a po skończonej gali, wysyła go jak najprędzej napowrót do Ciążenia; kiedy zaś ma zjechać do Warszawy na sejm, albo na jaką uroczystość, wysyła los
naprzód dwór swój: ten paradnie, powoli, w niezliczonych powozach, gościńcem prostym ciągnie; a on zaś inną drogą, jedną karetą i kuchennym wozem najczęściej pocztą pędzi. Już ten nie urodził się na pana polskiego; ja daleko więcej humoru pańskiego w sobie czuję: gdybym się była urodziła księżną, musiałby mnie otaczać zawsze dwór liczny, i byłoby u mnie suto i wesoło. Pannom dworskim wyprawiałabym co tydzień wieczerze z tańcami, i musiałyby nietylko porządnie. ale pięknie być ubrane. Ale inaczej się stało, książę biskup ze swoją skromnością wielkim jest panem, a ja z moim pańskim humorem ubogą dziewczyną. Musi tak jednak być lepiej, kiedy Bóg tak urządził. On wie lepiej od człowieka, czego każdemu z nas potrzeba. I żarty na stronę, mnie się tam ani śni o wielkich bogaci wach, o dworze okazałym; wiosczynę maleńką z ladajakim domkiem, gdziebym przy matce i z siostrą spokojnie mieszkać mogła, rodzicielski chleb jeść, to wszystkie życzenia moje, i nadzieja w Bogu, że się spełnią czy prędzej czy później.
LIST OSMNASTY.
Z Warszawy. 5 Września 175t r. we Środę.
Kilka liter dziś do ciebie napiszę. nie więcej, złota Urszulko, bo jutro wyjeżdżamy z Warszawy. Książę pan i książę wojewodzie zostają, ale księżna jedzie do Puław, gdzie się znakomitych spodziewa gości; a ztamtąd do Sieniawy, do dóbr, które ma po ojcu. Ja się niezmiernie z tego cieszę, bo Sieniawa tylko o ośm mil od Lwowa; może Bóg da. że kochaną matkę zobaczę, a będąc bliżej, prędzej o niej księżnie pani co powiem. Gdyby nie ta nadzieja, żałowałabym trochę Warszawy, a jeszcze w czasie blizkiego sejmu, mogłabym nabyć wiele nowych wiadomości; ale ponieważ księżna pani ciągle na mnie łaskawa, czytywać sobie każę i rozmawia ze mną, wszędzie rozumu przybywać mi będzie. Bywaj zdrowa; — mamy wiele roboty przed wyjazdem: spieszyć się trzeba.
LIST DZIEWIĘTNASTY.
Z Sieniawy, 1 Października 1754 r. we Środę.
Już blisko od dwóch tygodni jesteśmy w Sieniawie kochana Urszulko, a ja matki jeszczem nie widziała i nic o niej księżnie pani nie mówiłam. W Warszawie zdawało mi się, że skoro za rogatki wyjedziemy, zdarzy mi się sposobność przemówienia, ale teraz widzę, że daleko było łatwiej mówić w Warszawie, i ani wiem dlaczegom tego nie zrobiła; tam był i wujaszek, tam był i książę pan. O Boże! Boże! kiedyż ja co powiem za matką, kiedy ja się z nią zobaczę? Drży mi serce, gdy sobie pomyślę, że ona tak blizko; radabym ptakiem do Lwowa polecieć, ale nie mam skrzydeł i nie mogę. Tak mi było pilno przyjechać do tej Sieniawy, jak gdybym do matki jechała; a przyjechawszy, widzę, że to jedno, czy być o 50 czy o ośm mil: tak samo matki ztąd nie widzę, jakem jej nie widziała z Warszawy. Jechaliśmy tu prawdziwie rzemiennym dyszlem, bośmy wstępowali w różne miejsca, czasem o kilka mil z drogi. Byliśmy najprzód w Sulgustowie u wojewody Świdzińskiego; zacny też to pan; ma dwóch synów. Michała i Ignacego, dwie córki młodziusieńkie, Bonę i Maryannę, urodziwe, dziwnie przyjemne i dobre paniątka. Tam nam radzi byli, co się zowic; księżna pani tylko pól’ dnia bawić miała, ale ani jej chciał puścić pan wojewoda: pozdejmować kazał koła od powozów i musiała na noc zostać. Podobno ani ona, ani nikt z jej dworskich nic gniewał się o to. bo nam wszystkim w Sulgustowie bardzo dobrze było. Zamożni państwo, a hojni i gościnni, aż miło. W Puławach lakże byliśmy, jak gdyby wslępując tylko na dwa dni; ale te dwa dni huczne były. Żona ministra królewskiego Briihla i grafowa Bellrgarde, zjechały tam; to bardzo znakomite osoby. Wymyślała też im księżna pani różne, zabawy: sprosiła całe sąsiedztwo; były tańce! kazała przyjść całemu dworowi do złotej sali: tańcowaliśmy na zabój, a dla zabawy gości, chłopcy nawet pokojowi, umiejący gładko tańczyć kozaka, mazura i krakowiaka, popisywali się ze swoją umiejętnością. Nie pamiętam, jak żyję, żebym się tak wylańcowała i tak zabawiła; aż mi smutno było nazajutrz, bo nogi drgały jeszcze do tańca i muzyka szumiała w uszach, a lu jpchać kazali.
Wstępowaliśmy. wyjechawszy z Puław, jeszcze we dwa miejsca; a już niedaleko będąc Sieniawy, księżna pani zboczyła do Jarosławia, miasLa do niej należącego, i tam zjechała się z panią ordynatów ą Zamoyską. Byliśmy świadkami tkliwego obrządku. Pani ordynatowa właśnie wyprawiała za granicę syna swojego Andrzeja. W kościele Panny Maryi była msza śpiewana, słuchał jej młody ordynat klęcząc przed ołtarzem; po mszy świętej dał mu ksiądz błogosławieństwo, matka go także przeżegnała i uścisnęła, i prosto z kościoła ruszył w drogę, w towarzystwie jakiegoś barona de Saint Pol. Pewna jestem, że mu się nic złego w podróży nic stanie. Kto z Bogiem i z matką, len bezpieczny. Biedna pani ordynatowa, tak rzewnie płakała; syn kilka lat w cudzych krajach ma gościć. Księżna pani bardzo młodego ordynata chwaliła; ma mieć duszę wielką, sposób myślenia szlachetny, w naukach wielkie upodobanie; choć taki młody, już bardzo lubi zgłębiać rozmaite prawa, któremi ludy się rządzą. Nie zawstydzi on pięknego rodu Zamoyskich i może kiedy Andrzpj stanie obok wielkiego Jana. Księżna pani mówiła: ^Bardzo żałuję, że niemam drugiej córki, zarazbym mu ją dała<.
W Sieniawie podobne prowadzimy życie jak i wszędzie, z tą jednak różnicą, że księżna pani więcej ma czasu i dłużej sobie czytywać każę. I tu nam przysyłają z Warszawy Kurjera i Gazetę, a oprócz tego czytujemy różne książki. Pan Nicolai, księgarz warszawski, wydaje w kilku toniach: Zbiór Rytmów wierszopisów żyjących, lub naszego wieku zeszłych; księżna pani przywiozła z sobą dwa tomy: pierwszy zawiera w sobie godne prace i poetyczne zabawy pani Drużbackiej; drugi, rozmaite tragedye i dramy, a najwięcej nabożnych, jako to: Józef od braci poznany. Ofiara Abrahama, Męka Zbawiciela, Nawrócenie ś. Augustyna; w świąteczne dni i piątki czytać sobie każę księżna pani nabożnp rzeczy, a w powszednie świeckie. Pani Drużbackiej pisma najmilej mi czytać, dla tego, żem ją widziała.
Prawie tu równie dworno jak w Puławach i w Warszawie, gości huk; w Przemyskiej ziemi bardzo zacni i majętni obywatele mieszkają, i bardzo do księcia, jako do swego wojewody, przywiązani; od tego też czasu, jakeśmy do Sieniawy zjechali, śpieszą z powitaniem księżnej. Ona wszyslkich uprzejmie wita, łaskawie przyjmuje i powiada, że nigdzie jej nie jesl Lak dobrze jak w Sieniawie, nigdzie tak wesoło się nie bawi. Wierzę, tu dziecinny wiek spędziła, i pierwsze lata małżeństwa swego z księciem wojewodą; Sieniawa od jej ojca, wielkiego hetmana, imię i początek wzięła; ja tylko tyle, żem się urodziła w Topolówce, i kilkanaście lat w niej strawiłam, a tak ją serdecznie kochani; i lubo nas tam srogie nieszczęście spotkało, przecieżbym ją kiedy obaczyć rada. Prawdę jednak mówiąc, nie bardzoć to piękne miejsce ta Sieniawa; ani jej równać można z Puławami albo z Willanowem: smutna, niepozorna; jeden San, który płynie niedaleko, ożywia ją nieco; dom obszerny, ale nie wspaniały, ani podobny do książęcego pałacu; zabudowania diewniane i niskie, ogród nie wielki i niezbyt dawno założony; są w nim już jednak dosyć piękne piramidy świerkowe. Z całej Sieniawy najlepiej mi się podoba dziedziniec, obszerny i piękny, zasadzony lipami szczególnego gatunku. Sprowadzono dawmiej te lipy z Gdańska na statkach wracających Wisłą do Polski; zowią je holenderskiemi, rosną niezmiernie wysoko i liść mają większy nad pospolity. Widziałam w Wysocku chłodnik z lip, zasadzony ręką króla Sobieskiego, kiedy z wiedeńskiej wyprawy powrócił. Wysock jest to wieś o dwie mile od Sieniawy leżąca, należy także do księżnej pani: byłam tam z nią w zeszłą niedzielę, i bardzo mi się podobało. Ten chłodnik szczególnie, który lipnikiem zowią, dziwnie już jest piękny i wspaniały. Kocham króla Jana, że tak drzewa lubił i tyle ich sadził; po całej Polsce miłe i trwałe zostawił po sobie pamiątki.
Od księcia pana i od księcia wojewodzica częste bywają listy. Posłowie zjeżdżają się na sejm, onegdaj miał się rozpocząć. Nuncyusz papiezki, arcybiskup Serra, wjazd swój odprawił do Warszawy; szkoda, żem tego nie widziała, bo jak piszą, było paradnie. Książę wojewodzie wybornie się bawi, poluje z królewiczami w okolicach
Warszawy; często bywają u dworu koncertu, asamble, dwa razy w tydzień komedye. Nie obiecują się tu książęta, aż po wyjeździe królewskim, chyba na święta Bożego Narodzenia. Do tej pory pewno się już coś w moim losie wyświęci.
LIST DWUDZIESTY.
Z Sieniawy, 17 Listopada 1754 r. w Piątek.
Nie pisałam już do ciebie kochana Urszulko czas bardzo długi, dla dwóch przyczyn. Najprzód wujaszka tu nie ma, został z księciem panem w Warszawie, trudniej mi więc przesyłać listy; powtóre. smutna jestem: a po co pisać kiedy kto smutny, i martwić kogoś drugiego? Już drugi miesiąc jak blizko ^natki jestem, a raz tylko miałam od niej wiadomość; zdrowrn wprawdzie i ciotka przeorysza toż samo; ale już ten chleb z łaski kością w gardle jej staje, i już mnie sama przynaglać zaczyna, żebym mówiła; a ja milczę gdyby mruk jaki; codzień sobie mówię, wstawszy rano: już dziś księżnie pani wszystko powiem; idę na zwyczajne czytanie zawrsze w tej myśli, a jak zasiądę przy niej, odkładam do jutra; i tak dzień za dniem schodzi: każdego wieczora gniewam się na siebie, każdego poranku to samo robię.
Dziś i przez tydzień przynajmniej niepodobieństwo w^yrzec i słowa; źlebym się z taką prośbą wybrała, bo księżna pani bardzo zmartwiona: właśnie dziś bojar z Warszawy przyjechał i przywiózł jej listy i gazety. Sejm się już rozszedł, przerwał go pan Strawiński, poseł starodubowski i sam uciekł. Pięć tygodni zeszło izbie poselskiej na niczem, na samych sprzeczkach, kłótniach;
8
nawą I na obranie. mar.-.załka zgodzić się nie mogli. Przewodził przez cały czas marszałek starej laski, to jest zeszłego sejmu, Massalski, i nic a nic nie uradzili. Księżna pani i smutna i gniewa się. »Żeby białogłowy z całej Polski się zjechały mówiła toby może więcej dobrego zrobiły!« Kiedym jej czytała ostatnią mowę marszałka Massalskiego (bo przysłał ją książę pan) rozpłakała się rzewnie; prawda, że i ja bez łez czytać jej nie mogłam. Marszałek wyraził żal i nieukontentowanie króla i tak powiedział żegnając izbę poselską: Pókiż Opatrzność cierpieć będzie rozpasaną na występki rzeczpospolitę? do jakiego końca pędzą nas te niepohamowane nałogi? obraca się walna rada w urąganie, sejmy imieniem tylko, nie rzeczą się szczycą. Łatwo zgadnąć co nas czeka, a nie postrzeżemy zguby naszej, chyba w środku upadku!...« »O! niechże ja już wtedy nie żyję! zawołała księżna pani, gdym jej te słowa czytała. Książę wojpwodzic pisał także z wielkim gniewem na ten sejm ohydny! Co tam z księdzem Konarskim dziać się musi?
Ubędzie mu na dziesięć lat życia z wielkiego zmartwienia. Nie mogę dłużej pisać, księżna pani tak na mnie łaskawa, że ze wszyslkich panien swoich, mnie jednę dopuściła do zaszczytu pomagania jej w bardzo pilnej i pięknej robocie. Ilobi dla księcia pana prześliczny czaprak; na ponsowym aksamicie haftuje jedwabiami, srebrom i złotem, cyfrę, herby księcia wojewody, a to wszystko w przecudnych wieńcach. Przy tak krótkim dniu wolno jej idzie robota, wezwała mnie więc do pomocy. Jakże jej z całego serca pomagam, jak się sadzę, jak się staram, łatwo pojmiesz. Jeszcze bardzo mało zrobionego, biegnę więc do krosien, Bywaj zdrowa!
LIST DWUDZIESTY PIERWSZY I OSTATNI.
Dnia 28 Grudnia 1751 r. z Sieniawy.
O kochana Urszulko! jaki też ten Bóg dobry! jacy księstwo jedyni! co za szczęście niepojęte i niespodziewane! Wnet droga matka wróci do dawnego bytu su ego, będzie miała własny kawałek chleba. i to przezemnie... O Rozę! Bożpt nie posiadam się z radości; nie wiem sama co piszę. nip wiem jak ci to wszystko porządkiem opowiedzieć potrafię!... Jużem do matki pisała, sam książę pan kazał wysłać bojara do Lwowa, przypisał się do mojego listu.... Matka tu przy jedzie, ja ją zobaczę, ja jej nogi i ręce ucałuję, już nie będzie na łasce... 0 Boże! Boże! czyż ja godna takiego szczęścia?... Ale niechże ci powiem jak to się stało? Pisałam ci podobno o tym czapraku; dobrzein robiła, żem się do niego śpieszyła; warto było i oślepnąć nad nim: on szczęście matki sprawił... Drogi czaprak! na zawsze drogi! pocałowałam go wczoraj, jak nikt nie patrzył. Ale cóż? ja widzę, że nigdy nie zacznę.
Otóż jak wiesz, pracował&m koło tego czapraka przez miesiąc cały, od rana do wieczora nad nim siedziałam, a nawet księżna pani lakże codzień pilnie koło niego robiła, ale jeszcze daleko mu było do końca. W lem przyjeżdża bojar z doniesieniem, że książę wojewoda niezawodnie na wigilią zjedzie i solenizanta księcia wojewodzica przywiezie. Trzy dni lylko było do wigilii, księżna pani się cieszy, że mąż i syn przyjadą. ale się Irapi, że czaprak ni«’ będzie skończony. Widząc to. proszę ja kredencerza o świec woskowych kilka, przysiaduję w nocy, właśnie w poranku dnia tego, kiedy książę

pan przyjechał, kończę robotę. Księżna pani była uszczęśliwiona, darowała mi prześliczną suknię i pocałowała mnie w czoło. Ale nie na tem miał być koniec. Dzień przyjazdu książąt był dniem powszechnej radości. Księcia wojewody dawno tamtejsi dworscy i obywatele nie widzieli, a co młodego księcia, to już od lat kilku. Cisnęli się więc goście tłumem, by ich powitać i zjazd był niezmierny, cisnęli się też i domowi. W wieczór suta była wieczerza, książę pan bardzo żałował, (a my dziewczęta jeszcze bardziej), że adwent, bo bylibyśmy tańcowali. Obiecał nam to nagrodzić w dzień świętego Szczepana, jakoż i tak się stało; ale wróćmy do szczęścia mego. Nazajutrz rano po przyjeździe książąt, ledwiem wstała i ubrać się zdążyła, przysyła księżna pani hajduka, z rozkazem, żebym do niej przyszła. Biegnę, wchodzę do jej pokoju i zastaję księcia pana. Stał przed stołem, na którym czaprak był rozłożony, chwalił niezmiernie robotę, a księżna pani mu mówiła: »nie miałbyś go i za rok, gdyby nie Elżbietka: oto jeszcze czerwone ma oczy, tak nad nim ślepiała!«
»Bardzom ci wdzięczny, moja panno — powiedział na to książę — kazaliśmy cię przywołać, bo radbym ci tę piękną pracę odsłużył, a nadewszystko tę przychylność ku mojej żonie i ku mnie nagrodził. Wiem, że cię księżna jiność lubi, więc tobie, moja panno na niczem nie zbywa; ale musisz mieć rodziców, braci, możebym się im przysłużyć potrafił. Mów śmiało!Nie mogło być pory lepszej do wynurzenia tej prośby, która już od ośmiu miesięcy na mojem sercu ciążyła; westchnęłam szczerze do Boga i całą przygodę naszą od początku do końca opowiedziałam, z większą śmiałością, niźlim się kiedy spodziewać mogła. Był to prawdziwie cud łaski Boskiej.
Rozczulili się księztwo oboje, księżna pani mnie łajała, żem jej przez tak długi czas nic o tem wszystkiem nie mów iła; książę pan zdziwił się zaś mocno nad nieludzkością komisarza klucza granowskiego. Natychmiast kazał zawołać pana szatnego, który wraz z książętami, przyjechał; przyszedł wuj, i lubo przez zęby cedził słówka, przecież potwierdził prawdę powieści mojej. Książę pan tak mi wtedy powiedział: »Bądź zupełnie spokojna moja dzieweczko, sprawiedliwość zostanie wymierzoną matce twojej; ja o niej i o całem twem rodzeństwie będę miał staranie Księżna pani dodała łaskawie, że sądząc po mnie, cała rodzina Rzeczyckich godna jest opieki.
Co się ze mną wtenczas działo, tegoby i siostra Taida i pani Drużbacka opisać nie potrafiły. Byłam jak błędna; tyle razy mi się już śniło, żem księżnę panią za matką prosiła, że nie wiedziałam sama czy wierzyć, czy nie uderzyć temu co się działo? czy Bogu, czy księstwu dziękować? Padłain nareszcie na kolana i wiem, że jakby zapomniawszy o przytomnych, podniosłam ręce do nieba i te słowa tytko wyrzekłam: »Dobry Boże! zapłać im!« Pamiętam, że księżna pani miała łzy w oczach i że mnie jak rodzoną córkę uściskała. Wiem od wuja, że książę pan wydał rozkazy stosowne do wypełnienia swojej obietnicy. Jeżeli matka będzie chciała, to wróci do dawnej dzierżawy; jeśli nie, to jej książę dożywotnie na nizką cenę w kluczu Wysockim wioskę z domkiem porządnym wypuścić każc. Zapewnie to obierze, bo rodem jest z przemyskiej ziemi, ma tu pewno krewnych jakich, a Ukraina na śmierć jej zbrzydła.
Wysłuchał więc Bóg dobry życzeń moich. Wuj szczęśliwy i powiada, żem to wszystko winna jedynie radom jego. Książę pan, braci obydwóch chce wziąść do dworu swego, ale co ja. to nie będę z matką mieszkać; księżna pani mi już wyraźnie oświadczyła, że mnie nie wypuści, póki mi się dobry mąż nie zdarzy, a wtedy i wianem opatrzy. Wystawże sobie, złota [frszulko, szczęście moje, niedługo matkę zobaczę, bo niezawodnie lada dzień tu zjedzie; nie będzie już nigdy na cudzym Chlebie, będę ją mogła widywać często, bo księżna pani zabawi czas jakiś w Sieniawie. O wielki Boże! dziękuję Ci za le wszystkie łaski Twoje! Dziękuję Ci, że tak dobroczynnych panów’ dajesz Polsce! błogosław, przechowmj ród książąl Czartoryskich w najdłuższe lata! niech wnuki, prawnuki, piastują cnoty babki i dziada, niech będą zawsze przez dobroczynność swoje, nieszczęśliwych pociechą i podporą, Polski chlubą i chwałą! II. &»-
<0 cj
DZIENNIK FRANCISZKI KRASIŃSKIEJ,
w ostatnich lalach panowania Augusta Ill-go pisany.

Dziennik Franciszki Krasińskiej,
w ostatnich latach panowania Augusta Ill-go pisany.
1 stycznia 1758 r. w Maleszowskini zamku, w Poniedziałek.
Tydzień temu, AA same święta Bożego Narodzenia, Jmć dobrodziej ojciec mój kazał przynieść sobie ogromną księgę, w którą już od lat kilkunastu, obyczajem wszystkich niemal panÓAY polskich, wpisuje AA’łasną ręką, rozmaite. publiczne i prytratne pisma; są AA’ niej mowy, mamfesla, uniwersały, listy, pafezkArile, Atiersze, Arszystko jiorządkiem dat ułożone; pokazy wał nam ów zbiór szacowny, czytał niektóre kawałki. Bardzo mi się podobała ta my.-l zapisywania cieką wszyć li zdarzeń i okoliczności; a ponieważ już od lat kilku i po francusku i po polsku dosyć gładko czytać umiem, i niezmiernie pisać lubię; ponieważ i we Francyi wiele białych głów podobne rzeczy piszą: przyszło mi na myśl, czybym i ja też coś takiego A\’edlug możności mojej rozpocząć nie mogła? Uszyłam sobie zatem duży sekstern; umieszczę AV nim jak najdokładniej cokohviek się mnie i blizkiej mojej rodziny tyczy, AA’spomnę jak potrafię o rzeczach publicznych. Jmć dobrodziej, jako mężczyzna i człoAYiek stateczny, niemi wyłącznie swoją księgę zajmuje: on ją układa dln wszystkich, i sposobem poważnym: ja jako panna nieuczona i młoda, moje ramotę jedynie dla własnej zabawy pisać będę, ale z głowy, szczerze i bez pretensyi: będzie to prawdziwy dziennik, bo go prawie codzień pisać zamyślam. Dziś właśnie nowy rok i poniedziałek, wyborna pora do zaczęcia porządnie jakowej rzeczy; już tydzień jak ją w umyśle układam, trzeba raz z nią wystąpić: zaczynam więc; mam czas wolny, nabożeństwo odbyte rano, pacierze pozostałe odmówię na nieszporach; jużem ubrana i ufryzowana; właśnie dziesiąta bije na zamkowym zegarze, dwie godziny mam jeszcze do obiadu: napiszę dziś co tylko wiem o sobie, o rodzinie mojej, o domu naszym, o Rzeczypospolitej, a potem pisać będę kolejno cokolwiek nam wszystkim ciekawego się przydarzy.
Urodziłam się 1743 roku, mam więc rok szesnasty; na chrzcie świętym dano mi imię Franciszki. Słyszałam już nieraz, żem gładka i dorodna, i nieraz jak spojrzę w zwierciadło, innie samej zdaje sie, żem ładna. »Panu Bogu dziękować, mówi Jmć dobrodziejka, a nie chełpić się. On nas stwarza, nic my siebie’ Mam czarne oczy i włosy, płeć białą, żywe rumieńce; chciałabym jeszcze być nieco wyższą, bo lubo wysmukła i wcięta w stanie, są wyższe odemnie białogłowy; ale mnie straszą, że już nie urosnę. Jdę nietylko ze szlachetnej, ale z bardzo dawnej i zacnej familii Korwinów Krasińskich; to znakomite nazwisko nosząc, broń Boże! abym go splamić miała, owszem radabym uświetnić go jeszcze; i dlatego żałuję czasem, żem nie mężczyzną, gdyż snadniej by mi to przyszło. Jmć dobrodziej i Jmć dobrodziejka, tak są przejęci zacnością domu Korwinów Krasińskich, tak często o tem i oni sami i dworscy i goście nawet mówią, lak naganną znajdują rzeczą o swoich antenatach dokładnie nie wiedzieć, że wszystkie mamy tą wiadomością głowy nabiteJa genealogią Krasińskich, i hisloryą każdego z nich tak umiem jak pacierz i łatwiejhy mi było poczet przodków^ moich, niźli kolej królów polskich wymienić. O! niech lylko spróbuję erudycyi mojej w tej mierze! niech zacznę! nie skończę tak prędko... Wreszcie pewna jestem, że niektóre szczegóły nigdzie nie są zapisane, tylko w pamięci naszej; lepiej im więc choć białogłowskiem piórem trwałości nadać. Może kiedy po mojej już.śmierci, kto ten dziennik znajdzie, i wnuki nowe w nim dla siebie wyczytają rzeczy?... Dziwna myśl... nie pomału mnie zajęła; któżby miał za lat kilkadziesiąt po śmierci mojej czytać ten dziennik? A czemuż nie? wieleżto listów, pamiętników we Francyi podobny los spotkał. O! trzeba pisać starannie i wyraźnie, szkoda tylko, żem w styl nie tak w prawna, jak naprzykład pani de Sevigite albo ftiotteviUc; kto wie? możeby i mnie lepiej po francusku się udało? bo i pewnie... Ale nie; nie wypada żeby Polka, żyjąc w Polsce, przestając z Polakami, nie po polsku dziennik swój pisała; wreszcie francuski język dziś jest w wielkiem używaniu pomiędzy panami; ale ta moda minąć może, i zapewneby się kto w późniejszych czasach ze mnie zgorszył. Jeśli więc len sekstern myszy nie zjedzą, lub też przy tylu fryzurach kto na papiloty nie podrze; jeśli go kto kiedy znajdzie i przeczytać zechce, niech wybaczy nieumiejętności mojej w wielu rzeczach, niech pamięta, żem się nigdy pisać dziennika nie uczyła, że jeszcze lat szesnastu nie mam, i że co mnie dziś bardzo zajmuje i obchodzi, jemu w innych stosunkach i po tylu latach zapewne obojętnem się wyda... Ale co mnie się też po głowie uwija; jakież dziwactwa na myśl mi przychodzą? Wysławiam ‘ sobie rzeczy, które nigdy nie będą; ja bardzo lubię tak bujać, a to niema czasu na le urojenia; lepiej wrócić do rzeczy, do zaczętego rodziny mojej opisu: już ani zbocze z drogi, wszystko jednym ciągiem pióra napiszę.
Ród Korwinów znany jest w Polsce od Bolesława Wstydliwego; za jego panowania Warcisław Korwin, z starodawnej rzymskiej idący familii, przybył tu z Węgier; przy Konradzie księciu Mazowieckiem był najprzód marszałkiem dworu, później hetmanem; ożeniwszy się z Pobożanką, szlacheckiego rodu panną, herb swój, kruk z pierścieniem, a inaczej Ślepowron, wyniósł nad Połogiem, herbem żony swojej, i taki jest dotąd herb nasz. Wnuk owego Warcisława, Sławomir, od jednych z dóbr swoich Krasno nazwany, pierwszy Krasińskim nazywać się zaczął. Wnuk zaś jego, Andrzej Krasiński, hetmaniąc ludziom księcia Konrada, poległ mężnie na Bukowinie r. 1407, w owej niepomyślnej za.lana Olbrachta przeciw Wołochom wyprawie, w której nie mało walecznych Polaków zginęło. On był dziadem Franciszka, biskupa krakowskiego, którego ja bardzo kocham. Wizerunki wszystkich sławniejszych Krasińskich, wiszą w bawialnej sali naszej; ale ja na obraz biskupa z największcm upodobaniem patrzę, i bardzo się cieszę, żem jest jego drużba. On zostawszy księdzem i kanonikiem, dwa razy od całego duchowieństwa polskiego jeździł do Pawła IV Papieża, i bardzo dobrze« się sprawił; potem od Zygmunta Augusta wysłany posłem do Maksymiliana cesarza, sprawy sobie zlecone uspokoił: zostawszy biskupem, bardzo wiele do tego się przyłożył, iż w r. 1569 doszła do skutku na sejmie Lubelskim Unia Litwy z Koroną. Król Zygmunt August, szacując wysoko wielkie jego przymioty, wyniósł go na biskupstwo krakowskie, a sam niedługo potem, umierając, w Knyszynie, od niego na śmierć był przygotowany i Sakramentami opatrzony. Łagodnego charakteru, on jeden z biskupów na sejmie Warszawskim r. 1573, w czasie bezkrólewia, podpisał artykuły pokoju z różnowiercami, a gdy mu to wymawiano, usprawiedliwił się oczywiście, iż tak dla prawdziwego dobra Kościoła uczynił. Ojczyznę bardzo kochał, nieraz na jej obronę wysyłał własnym kosztem uzbrojonych żołnierzy. W Krasnem wymurował kościół, szkołę i szpital założył. Dwór chował liczny, ubogim znaczne sypał jałmużny; nie stracił braciom i synowcom majątku, ale też go nie przysporzył, i P° jego śmierci bardzo mało w szkatule pieniędzy znaleźli.
Jeden z synowców biskupa, Jan kanonik, był sekretarzem Stefana Batorego; bardzo uczony, dosyć pism zostawił; wr jednem pod tytułem: Polska, drukowmnem w Bononii, opisał prowincye, rządy, obyczaje kraju swego wyborną łaciną, i przypisał je Henrykowi Walezyuszowi, żeby i on i jego Francuzi obeznali się z Polską. To dzieło bardzo już rządkiem się stało; Jmć dobrodziej jeden tylko ma egzemplarz, i jak relikwie go chowa; pisał on i o elekcyi Stefana i o śmierci Henryka: wszystko pięknie i po łacinie. Drugi synowiec biskupa, Stanisław wojewoda płocki, wiele podróżował, Maltę, Sycylią, brzegi Afryki zwiedził, a z dwóch żon, pięć córek i dziesięciu synów zostawił; siedmiu z nich się ożeniło, mieli potomstwo, i rozkrzewili bardzo ród Krasińskich; jeden z nich Aleksander, towarzysz husarski, za nieszczęsnego panowania Zygmunta Ill-go, w tym samym Maleszowskini
zamku, W którym ja dziś tak spokojnie piszę, Tatarom, zagony swoje aż po tc strony zapuszczającym, lak mężny i dzielny dawał opór, a w wycieczkach swoich tak srodze ich porażał, że wódz przymuszony odstąpić od zamku, nie mógł przenieść na sobie ażeby nie zostawił panu jego dowodu swego szacunku. Przez powiernika, lakże Tatarzyna, przysłał mu w darze co miał najdroższego: zegar, prostej wprawdzie roboty, ale u nich natenczas za dziwowisko miany. Ten zabytek szczególny, ten dar od nieprzyjaciela, od Tatarzyna. który brać, nie dawać umie, chowany jest doląd z wielką starannością w naszej rodzinie; dwa razy tylko widziałam go, tak go Jmć dobrodziej pilnie chowa, i wiem, żeby go nie oddał za dziesięć zegarów paryskich z kurantami. Mężny ten antenat nasz zginął na wojnie nie zostawiwszy potomstwa, czego wielce żałuję; miłoby mi było iść w prostej linii od lak w alecznego męża. Synowiec jego. Jan Bonawentura, wojewoda połocki, w Warszawie znacznym nakładem bardzo piękny i wspaniały pałac w włoskim guście wysławił, z dosyć sporym ogrodem. Nic byłam nigdy w Warszawie, więc nie wiem czy to prawda? ale już od wielu osób słyszałam, że jesl jednym z najpiękniejszych gmachów stolicy, nierównie piękniejszej architektury od pałacu Saskiego, a nawet od zamku królów’.
Ten Jan miał dwóch braci; jeden zostawił dwóch synów; Michała podkomorzego Ciechanowskiego i Adama biskupa kamienieckiego dotąd żyjących; biskup w wielkim jest u wszystkich szacunku, i nieraz Jmć dobrodziej mówi: że Kamieniecki jeszcze przejdzie Krakowskiego w sławie; drugi brat Jana Bonawentury, Aleksander podkomorzy sandomierski, był rodzonym moim dziadem bo syn jego, Stanisław starosta nowowiejski, prasznyski, ujski, je.M Jmcią dobrodziejęm, najukochańszym ojcem moim. Poją! za małżonkę Anielę Humiccką. sławnego wojewody podolskiego córkę, Jmć dobrodziejkę matkę moje; ale ta linia Krasińskich na nim zgaśnie z wielkim żalem moim, bo nie mamy brata; za to jest nas sióstr cztery: Basia najstarsza, ja druga z kolei, Kasia i Marynia.« Sługi i dworscy powtarzają mi często, że ja mam być najpiękniejszą, ale ja doprawdy, że (ego nie widzę; wszystkie jesleśmy ułożone jako na panny wysokiej kondycyi, na starościanki przystało; wszystkieśmy proste jak trzciny, zdrowe jak rybki, białe jak mleko, rumiane jak róże; każdą z nas, zwłaszcza kiedy ją Madame dobrze wysznuruje, jak to mówią: rękąby objął w stanie. Na pokojach, przy gościach umiemy dygać nisko i z degage, siedzieć spokojnie na samym brzeżku stołka, oczy spuścić w ziemię, usteczka ścisnąć, rączki ułożyć; mogłoby się wtedy zdawać komu, że żadna z nas trzech zliczyć nie umie, i chodzić dla nie; trudnością; ale niechby nas kto widział, kiedy w poranki letnie bez sznurówek, bufonek i fryzur, bez trzewików na korkach, ale w rannej dezabilce i w wygodnych patynkach pozwolą nam państwo isć do lasu, po górach się drapać; biegamy jak łanie, śpiewamy na humor, a biedna Madame ledwie nóg i piersi nie straci, tak za nami dąży i woła. Ja i młodsze moje dwie siostry jeszcześmy mało z domu wyjeżdżały; Końskie, gdzie mieszka (iolka nasza, pani wojewodzina Małachowska, i gdzie dwa razy do roku bywamy; Piotrkowice, wieś do nas należąca, w której Jmć dobrodziej, wróciwszy z Włoch, piękną na wrzór Loretańskiej wystawił kaplicę, w której częste bywają odpusty i wielu ludu; Lisów, dokąd parafia Maleszowej, to cała nasza publika; ale Basia, jako najstarsza, już kawał świata zwiedziła: była dwa razy w Opolu, u ciotki naszej, księżnej lubomirskiej, wojewodziny lubelskiej, którą Jmść dobrodziej nietylko jak starszą siostrę, ale jak matkę kocha i poważa; była przez rok cały w Warszawie u Panien Sakramentek; najwięcej też z nas wszystkich umie, najniżej dyga, najprościej się trzyma i najwięcej ma prezencyi. Myślą państwo, żeby i mnie gdzie na dokończenie edukacyi oddać i lada dzień spodziewam się, że powóz zajdzie. Jinść dobrodziejka wsiąść z sobą każę i do Warszawy albo do Krakowa pojedziemy. Wybornie mi w domu, ale Basi i w klasztorze było wyśmienicie; będzie tak i ze mną; a co się wydoskonalę w francuskiej mowie (bez której, jak mówią, dorzecznej białogłowie już żyć na świecie trudno), w menuecie, w muzyce, co wielkie miasto zobaczę, to będzie moje. Ponieważ dotąd nic prawie, prócz Maleszowej, — nie widziałam, sądzić nie mogę, czy piękna czy nie? wiem tylko, że mi się bardzo spodoba.
Niektórzy mówią, że nasz zamek o czterech piętrach, z czterema narożnikami, otoczony rowem pełnym wody, z mostem zwodzonym, w kraju skalistym i wśród lasów położony, jest nader smutny; ja tego bynajmniej nie doświadczam; mnie lak na świecie wesoło, żebym chętnie cały dzień skacząc śpiewała. Słyszę państwa mówiących nieraz, że im nie dosyć wygodnie; w samej rzeczy, są cztery piętra w naszym zamku, na każdem sala, sześć pokojów i cztery gabinety w narożnikach; jednak ponieważ nas jest bardzo wiele, nie możemy wszyscy i ze wszystkiem na jednem piętrze się mieścić: na innem jadamy, na innem sic bawimy, a my panny aż na trzeciem mieszkamy. Państwo oboje już nie młodzi, przykro im tak codzień wchodzić i schodzić, ale mnie te wschody niezmiernie bawią; kiedy jeszcze rogówki nie mam, to często, jak się uchwycę poręczy, w mgnieniu oka jestem na dole, nie dotknąwszy nogą ziemi. Pomimo lego, że goście często w ciasnocie mieścić się muszą, bywa ich bardzo wiele i nie wiem, czybyśmy w wielkich gmachach lepiej bawić się mogli? czyby Maleszowski zamek, cTioćby trzy razy był większy, mógł być świetniejszy? tak w nim huczno, dworno i okazale, że go sąsiedzi małym Paryżem zowią; osobliwie jak Bóg da zimę, to już kapitan dragonów naszych, mostu przed wieczorem spuszczać nie każę, tyle się zjeżdża osób; kapela nadworna ma co do roboty, gra codzień, a my tańczymy do upadłego. I lato nie jest bez przyjemności: chodzimy, jeździmy, poobiedzia trawimy w naszej sieni, która jest wyborna; niezmiernie wysoka, bo przez wszystkie piętra zamku idzie, oświecona z góry: w największe upały tak w niej chłodno jak w piwnicy 1). A i dworu naszego przepomnieć nie mogę: stosownie do majątku państwa, który jest bardzo znaczny, do mnóstwa osób, które prawie nieustannie w Maleszowskim zamku goszczą, musi być liczny i okazały; jest też takim, i nie wiem, czyby wielu panów w Polsce przejść nas mogło w tej mierze?
Dwór nasz składa się z dworzan i z dworskich; dworzanie w większej są powadze: jedni są respektowi, drudzy płatni, wszystko sama szlachta z szablą u boku; niektórzy z nich byli wprawdzie przedtem czynszowi, czyli okoliczną szlachtą, lecz Jmć dobrodziej powiada: „szlachcic na zagrodzie równa się wojewodzie®, nikt im
’) Zaniku Maleszowskiego już niema; przedostatni właściciel rozrzucić go kazał; ale żyje jeszcze wiele osób, które go w całości widziały.
KI. z T. Hofmanowa. T. i
Więc żadnego zarzutu nie czyni, uchodzą za szlachtę, na sejmikach mają głosy, i dobrze ich mieć za sobą. Respektowych dworzan, których jest kilkunastu, taka cała funkcya: przyjść na pokoje, czekać przybycia Jmć dodrodzieja, prezentować mu się w przyzwoitym ubiorze, z miną do usług gotową, wykonać spiesznie rozkaz jego, jeśli da jaki; jeśli nie, rozmawiać z nim, grać w karty, towarzyszyć mu w czasie odwiedzin, albo przejażdżki, bronić go w każdej potrzebie, głosować za nim na sejmikach, i jego i gości kiedy są, bawić. Tej ostatniej powinności najlepiej dopełnia nasz Macieuko; szczególny to człowiek, a powiadają. że dawmiej takich ludzi bardzo wiele bywało, i nie mógł się żaden dwór obejść bez takowego: niby on jest głupi, niespełna rozumu, a tymczasem bardzo trafnie o wszystkim sądzi, i często bardzo dowcipnie się odezwie. Żaden z dwmrzan jego przywilejów niema; jemu zawsze wolno mówić i to prawdę. Dwór cały zowde go błaznem, ale my zowdcmy go Macieńkiem, bo mu Maciej na imię i na tamten przydomek bynajmniej nie zasługuje.
Du respektowych dworzan należy szesć panien dobrego urodzenia, które z nami mieszkają, pod naszej Madamy są okiem, i dwóch karłów. Jeden z nich ma lat 40, twrarz starą, a wzrost czteroletniego dziecka, ubierają go po turecku; drugi ma lat 18, bardzo foremny i ładny, po kozacku chodzi: często na zabawę Jmć dobrodziejka stawiać go każę na stole w czasie obiadu, i on tak się przechadza pomiędzy półmiskami i butelkami, jakby po ogrodzie. Dworzanie respektowi nie biorą żadnych zasług; prawie wszyscy są synami dosyć majętnej szlachty, oddani do naszego dworu, dla nabrania ułożenia i dla promocyi do urzędów. Daje im się jednak obrok na parę koni, i dwa złote na tydzień na masztalerza albo na pacholika, którego sobie utrzymywać powinni. Każdy ma swojego służkę, jeden go po węgiersku, drugi po kozacku ubiera; to moja największa zabawa patrzeć, jak każdy z nich w czasie obiadu lub wieczerzy za panem swoim stoi, zagląda na jego talerz ciekawie, oblizuje się i łyka zawczasu, i radby wydrzeć oczami każdy kawałek, który on do gęby kładzie; bo to, co mu pan zostawić raczy, całem jest jego jadłem: dla tych służków stołu osobnego niema. Macieńko codzień dziwne rzeczy ze swoim pacholikiem wyprawia, często boki zrywamy śmiejąc się z nich obydwóch. Płatnych dworzan jest więcej, niźli respektowych; ci nie siadają do stołu, prócz kapelana, doktora sekretarza; marszałek i piwniczy stoją za stołem, chodzą, patrzą czy gdzie komu czego nic brakuje: państwu i gościom codzień i gęsto wina dolewają; dworskim tylko w dni świąteczne, i to po małej lampeczce. Komisarz, podskarbi, koniuszy, rękodajny1), szatni, wszystko to u marszałkowskiego stołu siada. Jużto i ci dworzanie, co z nami siadają, honoru mają wiele, ale korzyści nie dużo, bo niezawsze jedzą to samo co my, chociaż z tego samego półmiska; naprzykład na pieczyste kucharz ułoży na wierzchu drób i zwierzynę, a pod spodem jest pieczeń wołowa albo wieprzowa; dla tego też kawał stołu, przy którym siedzą, szarym końcem się zowie. Chociaż na dwóch ogromnych półmiskach każdą potrawę obnoszą, i z początku zdaje się niepodobieństwem, żeby zniknąć miały te fury zrazów, albo bi-
’) Rękodajnym zwał się dworzanin, wyznaczony do assysLowania pani domu i powodowania ją za rękę, gdy gdzie szta lub jechała. gosu, bardzo często ostatniemu ledwie łyżka slrawy się dostanie. Potężnie wszyscy jedzą, i czy jak codzień kucharz da cztery potraw, czy siedm w dnie świąteczne, czy dwanaście, kiedy wiele gości, jeszcze nic pamiętam, żeby kiedy co zeszło ze stołu. Panny służebne w równej są u nas godności jak dworzanie respektowi, bo do naszego stołu siadają.
Dworzanie płatni wcale sute biorą zasługi, od trzechset do tysiąca złotych, obrok dla koni, barwa dla służącego; ale też Jmć dobrodziej wymaga, żeby porządnie chodzili, i osobliwie kiedy są goście, aby się prezentów ali suto i modnie. Kiedy z którego kontent, lo znajdzie łatwo sposobność obdarzenia go, a co rok w dzień imienin swoich, hojne nn daje podarunki, to z garderoby, to w gotowiżnie. Dworskich nierównie jest u nas więcej jak dworzan, wszyscy pod jurysdykcyą marszałka, który ma moc strofować ich i karać; wr pierwszym rzędzie są pokojowcy; ci zwykle są szlachta, i tylko w tej służbie jakby nowicyat odprawiają, niedłużej na trzy lata: wszystko chłopcy młode od lat 15 do 20. Tych, choć marszałek bić każę, jak innych, skoro przewinią, nie rozciągają na gołej podłodze, jak liberyą prostej kondycyi, ale na kobiercu. Nasz marszałek dosyć jest surowy7, częste plagi rozdaje; powszechne jest zdanie, że tak czynić z młodzieżą przystoi, dla utrzymania jej w przyzwoitej ryzie. Jmć dobrodziej zawsze powtarza, że w całym zamku Maleszowskim niema pokoju, niema stołka, na którymby plag nie dostał; może dlatego taki dobry?...
Pokojowców’ mamy kilkunastu; jednemu z mch, Michałowi Chronpwskiemu, dorodnemu ale ubogiemu szlachcicowi, w dzień Trzech Króli, nowicyat się skończy: będzie ceremonia wyzwolenia. Całą służbą pokojowca jesl: być na pokojach paiiskich, dobrze ubranym, prawie od rana do wieczora; kiedy jedzieiny powozem, asystostować konno albo pieszo, i być zawsze gotowym do posyłki; bo czy państwo list mają pilny, czy chcą gości jakich zaprosić, czy podarek komu posiać, zawsze pokojowców używają. Reszty dworzan i wyliczyć trudno; doprawdy ani waem, jak wiele u nas kapeli, kucharzy, hajduków’, kozaków’, pacholików’, chłopców, garderobian, dziewmząt służebnych^ wiem tylko, że jest pięć stołów, a dw-óch szafarzy od świtu do południa mają co robić z wydaniem na obiad i na wieczerzę. Bardzo często Jmć dobrodziejka jest przy lem, zwłaszcza kiedy nou’e do magazynu przywożą prow anty; klucz zaś od apteczki, gdzie korzenie, specyałki i dobra wmdka, zawsze przy n.ej, a co rano marszałek podaje jej spis potrawr, jakie mają być na obiad i na wieczerzę? a ona z radą Jmć dobrodzieja zmienia je lub pochwala.
Porządek naszego życia jest zwykle laki: wstajemy letmą porą o szóstej, zimową o siódmej godzinie; wszystkie czlery sypiamy razem w jednym pokoju na trzecicm piętrze, wraz z Madame; każda z nas ma łóżko żelazne z firankami; Basia jako najstarsza ma dwie poduszki i becik manlynowy: my po jednej i kołdrę flanelową; wstawszy i ubraw-szy się naprędce, mówimy z Madame pacierz francuski. poezem zaraz do nauki. Dawmiej dyrektor uczył nas wszystkie po polsku czylać. pisać i rachować, a ksiądz kapelan katechizmu; ale teraz tylko Kasię i Marynię uczy, a Basię i mnie sama Madame. Uczymy się na pamięć rozmów^ i wokabuł z gramatyki, słów i anegdot z noinenklatory, a o ósmej godzinie schodzimy na dół do państwa na dobry dzień i na śniadanie. Polew-kę piwną w zimie, mleko w locie, pra wie codzieii jadamy, w dnie poslne żurek bardzo wyśmienity; po śniadaniu idziemy wszyscy na mszę do kaplicy zamkowej, która jest bardzo piękna i z chórem; tam po mszy, kapelan czyta modlitwy po łacinie; cały dwór i my mówimy je głośno za nim: muszę się też kiedy spytać co one znaczą? Po tem nabożeństwie wracamy na górę uczyć się wokabuł i słów niemieckich; piszemy też i listy na zadania; Madame nam wiersze poety francuskiego Mahlherba dyktuje; mamy też klawicymbał i metra do niego Niemca, który oraz kapeli nadwornej przewodzi, i trzysta złotych na rok bierze. Wszystkie się uczymy grać, Basia wcale niczego brzdąka; potem kładziemy podwłośniki i fryzyer nadworny po starszemu nas fryzuje: często ból srogi ponieść wypadnie, osobliwie kiedy nową jaką tworzy fryzurę. Ja mam najdłuższe L najgęstsze włosy, po ziemi się włóczą, gdy na taborecie przed gotowalnią siedzę, na mojej też głowie zwyczajnie swoje próby robi; ale prawda, że dziwnie piękne i sztuczne układa fryzury; dzisiejsza naprzykład, w moim guście najpiękniejsza, bo jakaś jakby z niechcenia: włosy wszystkie zczesane do góry, część ułożona w pukle na wierzchu głowy, część zawinięta, spada kręcąc się na kark i na ramiona: pudru w nich z pół funta. Ubiór nasz trwa parę godzin, przez ten czas uczymy się na pamięć przysłowiów różnych francuskich, a bez pamięci, cierpliwości; jak teraz, to czas gotowalni krótszy mi się wydaje, bo nam Madame czyta głośno dzieło najnowsze, dziwnie zabawne i arcymoralne: Magasin des Enfans przez panią de Beaumont napisane. Są to rozmowy guwernantki z elewkami; wyborne rozpowiada im bajki.
0 dwunastej, skoro na Anioł Pański zadzwonią, odI
OIT
on —
mówiwszy go. schodzimy na dół na obiad, i już do końca dnia państwo u siebie bawić nam pozwalają. Dwie godziny siedzi się zwykle u stołu, potem przechadzka, jeśli pora sprzyja. Mamy też raz na raz pilną robotę do naszego kościoła do Piotrkowic, haftujemy w krosnach póki tylko widno, a przy świecy robimy siatki na wyścigi; świec pali się zawsze kilkanaście w srebrnych pająkach; chociaż żółte, bo z naszego wosku i domowej roboty, przecież bardzo widne: ja tej już zimy wieczorami do całej komeszki zrobiłam siatkę z pokrzywki, i poszyłam ją w drobne muszki. Wieczerza o siódmej i zimą i latem; po wieczerzy już niema roboty, tylko zabawa: gramy w karty w maryasza albo w drużbarta; warto widzenia jakie miny Macieńko wyrabia, kiedy ma dolę albo siódemki: ja pękam od śmiechu. Kiedy nadejdzie dzień, w którym pokoj owiec wysyłany co tydzień do Warszaw-y powraca, kapelan czyta Gazety, Kuryera, listy; niektórym wiadomościom bardzo chętnie się przysłuchuję. Często także czyta nam Jmć dobrodziej stare kroniki, czasem nudne, ale czasem w-cale zabawme; w-yznam jednak, że mnie francuskie daleko więcej od polskich zajmują, i nierównie więcej ich czytałam: nasza Madame ani słowu po polsku nie umie, z państwem raz w tydzień, a z nią codziennie czytujemy. Jak w zapusty to jeszcze rzadsze czytanie, gości pełno, a wtenczas gry, muzyka, taniec. Ani sobie wystawiam jak się bawią w Warszawie, u dw-oru; bo oczywiście, że jeszcze lepiej i huczniej jak w Maleszowskim zamku: radabym z duszy przez ciekawość sama zakosztować kiedy tych zabaw... Ale co słyszę? już na dwunastą dzwonią; trzeba pióro rzucić, Pozdrowienie anielskie co tchu odmówić, fryzury poprawić, biedź na dół, i zostawić na jutro lo, com dziś jeszcze w lym dzienniku napisać zamierzała.
2 Stycznia, we Wtorek.
Wczoraj byłam zajętą, jak Jmć dobrodziej zowie, prywatą, Lo jest domoweini rzeczami; dziś zajmuje mnie publika, czyli rzeczy publiczne. Nie byłabym godną być Polką, gdyby mnie nie obchodziło to, co z krajem moim się dzieje; często też o nim w domu naszym mowa: ja zawsze przysłuchiwałam się temu pilnie, ale od czasu jak ten ‘dziennik pisać zamierzyłam, dwa razy więcej nadstawiam ucha. Mam więc co powiedzieć. — Dziś u nas panuje August 111, elektor saski, siedmnastego tego miesiąca 25 lat się skończy, jak go biskup krakowski koronował. Przeciwna jemu partya, jak niegdyś ojcu jego Augustowi II, chciała po drugi raz wynieść na tron Stanisława Leszczyńskiego; lecz August potężne miał wsparcie, i przy nim korona została. Leszczyński, któremu nawet przeciwna strona nic zarzucić nie może, jedno to, iż nie miał pieniędzy i wojska, wrócił do swoich Lotaryńczyków, których dotąd uszczęśliwia. Do ubiegania się o koronę Polską, na którą dzisiejszy król po śmierci ojca obojętnie miał spoglądać, powiadają, że go najwięcej namówiła żona jego Marya Józefa, a tej pani powszechnie tę oddają sprawiedliwość, że była godną być królową Polską. Kochała Polaków, intryg nie lubiła, męża odwodziła od złego ile mogła: miłosierna, dobroczynna, pobożna, dobra żona, dobra matka, surowych obyczajów, zbiorem cnót niewieścich nazwać ją było można; drugi rok temu jak umarła w Dreźnie: czternaście dzieci miała, jedenaście zostawiła żyjących, siedm córek i czterech synów. Pamiętam dobrze, jakim żalem jej śmierć wszystkie serca napełniła. Po wszystkich kościołach żałobne za nią odprawiło się nabożeństwo; w naszych Piotrkowicach były sute evekwie, ubodzy szczególniej rzewnie płakali, bo prawdziwą w niej matkę stracili.
Król bardzo ma być łagodnego i dobrowolnego umysłu, polega też zupełnie na zdaniu ministra swojego Briihla; ten prawdziwie i nim i Polską i Sa\onią rządzi. W Sa\onii teraz bardzo źle się dzieje; Prusy, owe nowo powstałe państwo, dziś prawie Europą trzęsie. Wielki, jak mówią, człowiek nad mcm panuje. Kurlirszt Brandeburski 1701 roku tytuł króla Pruskiego przybrał, i sam sobie na głowę koronę włożył. Bzeczpospolita dotąd tego tytułu nie przyznała, a dziś następca jego Jodług upodobania gotów drugim korony kłaść lub zdejmować; sam opiera się Austryi, Safonii i Bossyi, i codzień kraje swoje powiększa: zręczność jego, biegłość w polityce, znajomość sztuki wojennej ma być niepojęta, a przytem filozol uczony, i charakteru dzielnego. Słyszałam już nieraz mówiących: »Oj! Fryderyka Wielkiego by teraz Polsce na króla potrzeba!“ Ale kiedy nietylko nic mamy go na naszym tronie, ale owszem na przeciwnym sobie, dodają także mądrzy ludzie i te słowa: »bodajbyśiny z łaski jego później czy prędzej nie zginęli! bodajby to państwo, które z Polaków powstało, nie zgubiło kiedy Polaków!« Bo jak ciż sami mądrzy ludzie do ucha sobie szepcą, źle z Bzeczpospolitą się dzieje, a co jest najgorsza, i na to życie i na tamto, co do wszelakiej wielkości największą bywa przeszkodą, coraz mniej w Polakach ma być starodawnej cnoty; wszyscy prawie szukają dogodzenia własnej ambicyi, własnego zysku, zapominają o wspólnej matce; aby iin dobrze było, o oaół nie stoją; sejmy choć się zbiorą, nie dochodzą, nic więc dobrego uradzić me 13S
mogą. Napróżno głos księdza Konarskiego, i kilku prawdziwych Polaków woła na tych obłąkanych! nie słyszą go, bo już przeważyła złych i podłych szala, i patrzeć tylko chwili, kiedy wszystkich za sobą pociągnie. Jednak jest jeszcze nadzieja, może być ratunek. Nasz tron jest elekcyjny, król dziś nam panujący bardzo stary, ma lat 63; nie długo więc może być inny. Ten, jeśli będzie wysokiego umysłu, cnoty stałej, niepospolitego męztwa, potrafi wybawić Rzeczpospolitą. Jeszcze w granicach swoch nienaruszona, jeszcze ogromny kraj posiada. Pan Bóg dobry i miłosierny udzielić raczy dzielności głowie narodu, zgody członkom, i ocaleni będziemy. Już tej głowy narodu, tego przyszłego króla, wszyscy wypatrują ciekawie; kilku mają na oku, mnie o dwóch słyszeć się zdarzyło: jednym jest Stanisław Poniatowski, syn kasztelana krakowskiego, który w takich był łaskach u Karola XII i księżniczki Czartoryskiej; drugim, jeden z synów naszego króla, królewicz Karol. Nie wiem dlaczego ku temu drugiemu serce moje więcej się skłania, chociaż tamten bliższy, bo rodak; ale już wiem dlaczego? więcej przymiotów w nim wszyscy upatrują. Osoby, które kiedyś rządzić nami mogą, obchodzić nas muszą; napiszę więc tutaj, co tylko wiem o obydwóch.
Poniatowski jest młody i bardzo piękny, uprzejmy, zwiedził wiele krajów, przejął grzeczność francuską i białogłowom szczególnie dziwnie podobać się umie; nauki i uczonych bardzo lubi: przeszło cztery lata ciągle w Petersburgu gościł, jako sekretarz Rzeczypospolitej poselstwa, teraz niedawno odwołanym został. Królewicz Karol ma lat 26, z czterech synów dorosłych króla on jest trzeci z rzędu, najwięcej od ojca i od wszystkich kochany, i jak mówią, najgodniejszy kochania; postawa jego ma hyc okazała, twarz nadzwyczajnie przyjemna, łagodna, obejście się z każdym miłe. Rzadki ma dar serc ujmowania; prawie od urodzenia ciągle bawi w Polsce, kocha Polaków, zna nasz język; w Rzeczypospolitej i na grzecznym dworze chowany, ani jest dumny, ani nadto się pospolituje. Uznawszy w nim te przymioty, król nasz, który synów swoich przy różnych dworach mieścić się stara, tego przeznaczył do służby w wojsku rosyjskiem, i do zarabiania na życzliwość dworu, na którego opiekę najwięcej rachuje. Rok będzie niedługo, jak go pierwszy raz do Petersburga wyprawił; miał w tem jeszcze i inne widoki: chciał, żeby królewicz księciem Kurlandyi mógł zostać. 0 tem księstwie Kurlandzkiem, jak sobie zapamiętam, tak mówiących słyszę, i oto jest, co mi o niem zostało w pamięci. Księstwem Kurlandzkiem, państwem hołdowniczem Polski, król nasz, nie wiem doprawdy jakim sposobem, miał prawo raz już tylko rozporządzić. W roku 1737 oddał go prawem lennem hrabi Bironowi i potomstwu jego płci męskiej; ale Biron, niegdyś faworyt Imperatorowej Anny, wpadł w niełaskę, i wygnany wraz z rodziną na Syberyę został: tam już lat kilkanaście siedzi, a księstwo Kurlandzkie dotąd było bez pana. Król nasz namawiany oddawna do rozporządzania niem na nowo, nakłonił się dać je synowi swojemu; ale do ważności tego daru przychylenia się Rosyi i Sianów Kurlandzkich trzeba było; gdyż Biron był tylko jakby tymczasowo z tej godności wyzuty. Któż mógł snadniej to przychylenie sprawić od królewicza Karola, który tak skłaniać serca ku sobie umie? Jadąc do Petersburga, zatrzymał się czas jakiś w Mitawic, stołecznem mieście Kurlandyi, i ujął sobie znaczniejszych obywateli. Przyjechawszy do Petersburga, zaledwie kilka tygodni zabawił, kiedy Imperatorowa Elżbieta oświadczyła publicznie, że już nigdy ani Birona, ani synów jego nie odwoła z wygnania, i że żąda nawet, aby król Polski synowi swemu księstwo Kurlandzkie nadał.
To jej oświadczenie i zalecenie uroczyście było oddane w roku przeszłym królowi w chwili, kiedy się sejm zgromadzał; ale że ten według panującego od jakiegoś czasu obyczaju, zerwanym wcześnie został przez Podhorskiego, posła wołyńskiego, nie mogła być ta okoliczność na nim roztrząśnięta; zwołano wiec radę senatu. Wielkie były spory; niektórzy senatorowie, osobliwie książęta Czartoryscy dowodzili, że król nie ma już prawa rozporządzać Kurlandyą, zwłaszcza bez sejmu; że Biron, nie wytrzymawszy procesu kryminalnego i sądu, nie może być pozbawionym nadanego sobie raz księstwa; że wreszcie nadanie go królewiczowi trwałem nie będzie, bo ze śmiercią panującej Imperatorowej wszystko odmienić się może: nic to nie pomogło, 5 tylko głosów było przeciwko królewiczowi, 128 głosów za nim, oczywiście więc przeważyli. Wielki kanclerz koronny Diploma na to księstwo mu oddał, a dziś właśnie jest dzień naznaczony na Inwestyturę: wielkie uczty mają się odprawiać w Warszawie. Król z radości, że doszła część widoków jego względem ukochanego syna, mówią, że o dziesięć lat odmłodniał. Ja wiedzieć nie mogę, czy to źle, czy dobrze się stało? To wiem, żem bardzo z tego kontenta, bo dobrze królewiczowi życzę. Nie wiem doprawdy, zkąd, za co i dlaczego, ale mocno mnie obchodzi; zdaje mi sie, że los Rzeczypospolitej wkrótce od niego zależeć będzie, że on burzę, Polakom grożącą, odwróci, rząd dobry, prawa nam nada; tego wszystkiego nie będzie mógł zrobić, jeśli królem Polskim po ojcu nie zostanie, a wszyscy mówią, że księstwo Kurlandzkie bardzo mu może posłużyć za stopień do tronu. Bądżcobądź, żal mi trochę, żem w tej chwili nie w Warszawie; ciekawabym była uczt, festynów, króla, dworu, a nadewszystko królewicza. Będzicmyż przynajmniej zdrowie jego u stołu spijać i głośne wykrzykiwać wiwaty.
Dnia 3 Stycznia.
Wczoraj, kiedy w najlepsze przy odgłosie nadwornej kapeli i strzelaniu naszej dragonii, piliśmy wraz z gośćmi zdrowie księcia kurlandzkicgo, pokoj owiec, wysłany do Warszawy, wrócił, i przywiózł listy donoszące, że dla słabości królewicza odłożona uroczystość inwenstytury na 8 Stycznia. »To jakaś nie dobra wróżba, powiedział Macieńko, usunęła się mitra, wysunie się korona«. Jam się zasmuciła. Ale nie mogłam być długo smutna; po obiedzie przyjechało więcej gości: przyjechała pani podczaszyna z synami i córką, i nareszcie pan Świdziński, wojewoda bracławski, z synowcem księdzem Wojciechem jezuitą; ten już był w Maleszowie kilka razy: bardzo zacny i pobożny. Państwo niezmiernie go lubią i szacują wysoko; chociaż jeszcze nie stary, wszyscy, jako księdza, całujemy go w rękę; na Basię szczególniej łaskaw, przywiózł jej różaniec, i nową książkę do pacierza, la Journće du Chretien; przy wieczerzy siedział przy niej, i kilka razy do niej przemówił. Nic dziwnego, Basia najstarsza, najlepsza, wszyscy zawsze dla niej najgrzeczniejsi.
Dnia 5 Stycznia, w Piątek.
Ciągle bawi pan wojewoda z synowcem i inni goście, a dziś podobno nowi przybędą. Przyjadą obadwa synowie pana wojewody, starszy starosta radomski, młodszy pułkownik wojsk króla JMC’, 1. Pan wojewoda, wdowiec od lat kilkunastu, ma prócz tych synów dwie córki; obie już za mężem: starsza, Bona, jest za Granowskim, wojewodą rawskim; młodsza, Maryanna, za Lanckorońskim, kasztelanem połanieckim; tej niedawno odprawiło się wesele. Tych panów Świdzińskich bardzo jestem ciekawa, bo obadwa chowali się we Francyi, w Lunewilu; zupełnie inaczej muszą wyglądać jak nasi Polacy. Bobry król Stanisław, choć w obcym mieszka kraju, przecież swoim rodakom chce być użytecznym; utrzymuje własnym kosztem kilkunastu z młodzieży polskiej, tam im najpiękniejszą edukacyą dawać każę; panicze z najpierwszych familii ubiegają się o ten zaszczyt, wynajdują sobie pokrewieństwa z Leszczyńskim, choćby najdalsze; i niema dla młodego kawalera lepszej rekomendacyi, jak kiedy powiedzieć o nim można: edukował się w Lunewilu, był w Paryżu. Już natenczas pewnie grzeczny, umie po francusku i z gracyą tańcuje menueta i kontredanse. Wszyscy też kawalerowie z Francyi przybyli, wielki, zwłaszcza u białychgłów mają sukces, i powtarzam, żem niezmiernie panów Świdzińskich ciekawa.
Dnia 6 Stycznia, w Sobotę.
Przyjechali wczoraj po obiedzie, nie mogę powiedzieć, żeby byli zupełnie lak, jakem ich sobie wystawała, zwłaszcza pan starosta. Jaru myślała, że zobaczę jakiegoś młodego, wysmukłego trefnisia, podobnego do księcia Cheri (tak ślicznie wystawionego przez panią Beaumont), który nieinaczej tylko po francusku mówić będzie, a pan starosta już niemłody, ma lat trzydzieści, dosyć otyły, tańcować nie lubi i nawet nie wiem jak mówi po fran cusku, bo się ani razu z francusczyzną nie odezwał; łacinę lak mięszał jak i ojciec jego. Pan pułkownik lepiej mi się podobał: młodszy, w mundurze, i przecież parę razy po francusku przehąknął. Dziś Trzy Króle, dzień wesoły, odprawi się ceremonia wyzwolenia Michała Chronowskiego, i ogromny placek pieką w kuchni z migdałem; kto też go dostanie? Ach! mój Boże! gdybym ja królową została! mnieby wieniec na głowę włożyli, jabym miała prawo przez cały wieczór rej wodzić w zabawach! o! dopiero byłyżby tańce!... może i tak będą, bo bardzo wiele spodziewamy się gości. Mruczał sobie stary nasz kredensarz pod nosem, że przed kościołem w Piotrkowicach pełno ma być karet, kolasek i bryczek; on już zawczasu zrzędzi, i narzeka na robotę; a ja z radości skaczę: mój Boże! jak to jedna rzecz jednego martwi, a drugiego cieszy.
Dnia 7 Stycznia, w Niedzielę.
O! w samej rzeczy pełno było i jest gości, staremu Jacentemu przybyły dwie nowe zmarszczki na czole, ale my zabawiliśmy się cudownie. Nie ja, lecz Basia zośtała królową, i równie wesoło zszedł mi wieczór, jak gdybym ja nią była. Kiedy przy końcu obiadu, po rozdaniu placka, Basi migdał się dostał, jakby we krwi stanęła; a gdy to nasza Madame przy niej siedząca na głos oświadczyła, wszyscy będący u stołu, nawet dworscy za stołem krzyknęli wiwat! Macieńko opowiedział z uśmiechem: »kto dostał migdała, dostanie Michała. Bo to podobno jest laka wróżba: której pannie w dzień Trzech Króli migdał się dostanie, ta jeszcze w te same zapusty za mąż pójdzie. O! dałby Bóg, żeby się ta wróżba na Basi ziściła! mielibyśmy wesele. — Pan starosta ciągle mi się nie podoba, taki poważny; wczoraj tylko polskie tańce tańcował, o Paryżu, o Lunewilu bardzo mało rozprawia, z nami pannami wcale się nie wdaje, do żadnej nie przemówił; z państwem jedynie rozmawia, gra w maryasza, gazety czyta: zawsze powtarzam, że już wolę brata; naprzód młodszy i przecie na nim znać więcej Paryż i Lunewil. Ale... zapominam o Michale Chronow’skim; ceremonia wyzwolenia jego odbyła się po obiedzie, ubawiła mnie bardzo. Wszyscy goście zebrali się na sali i zasiedli; Jmć dobrodziej zajął nieco wyższe krzesło w środku: otworzyły się podwoje, marszałek, dworskich kilku, wprowadzili wyzwoleńca już nie w barwianych, ale w paradnych sukniach: ukląkł przed Jmć dobrodziejem: ten go uderzył z lekka w twarz, żeby pamiętał łaskę jego, przypasał mu szable do boku, wypił do niego spory kielich wina, i ofiarował konia z siedzeniem i drugiego z masztalerzem, którzy już w tę chwilę czekali przed zamkiem na now’ego pana: zapytał go się potem, czy chce pozostać u naszego dworu, czyli też woli iść w św iat? Chronowski odpowiedział, że lubo mu bardzo tu dobrze, przecież życzyłby sobie szukać promocyi, i żądał rckomendacyi do księcia Lubomirskiego, wojewody lubelskiego, szwagra Jmć dobrodzieja; przyobiecał ją, a wsunąwszy mu w’ rękę 20 czerwonych złotych, prosił, ażeby wr zamku Maleszowskim do końca zapust gościć raczył; przyjął Chronowrski te zaprosiny z wielką radością, a skłoniwszy się do nóg obojgu państwu, i wszystkie przytomne damy pocałowawszy w rękę, przypuszczonym został do naszej kompanii i w wieczór dzielnie z Basią mazura i krakowiaka wywijał: przyznać mu trzeba, że nikt tak gładko i ochoczo nie tańcuje jak on; Basia także dziwmie w tańcu szykowna, i pięknie im było razem.
Dnia 8 Stycznia, w Poniedziałek. Już też rzecz niepodobna, żeby komu wróżba migdała prędzej się ziściła; Basia tych zapust jeszcze pójdzie za mąż, i za kogo? za Michała; bo panu staroście Swidzińskiemu Michał na imię, a on wczoraj wieczór Jmć dobrodzieja o jej rękę prosił; przysłali po nią państwo dziś rano przed śniadaniem, oświadczyli jej tę jego prośbę, i zaręczyny odprawią się jutro. Basia zapłakana wróciła do nas; powiedziała nam po co ją wołał pukojowiec; mówiła mi, że się boi iść za mąż, że jej bardzo żal będzie domu rodzicielskiego, ale że niepodobna tej partyi omijać, kiedy ją oboje państwo zapewniają, że będzie bardzo z panem starostą szczęśliwą. Ma być człowiek pobożny i uczciwy, łagodny; familja jego szlachecka, dawna, majętna; pod Chocimem, pod buławą sławnego Chodkiewicza, trzej bracia Świdzińscy: Aleksander, Michał i Antoni polegli; majątek piękny, już ma wypuszczone od rodziców dobra Sulgostów z wspaniałym pałacem, a oprócz tego król mu dał niezłe starostwo, i czekać tylko rychło kasztelanią dostanie. Pan wojewoda i ksiądz Wojciech jedynie tu po to przyjechali, już oddawna ten projekt mieli, i bardzo sobie gorąco życzą, żeby doszedł do skutku. Panu wojewodzie niezmiernie miała Basia do serca przypaść; jak ją pozna, pokocha ją jeszcze lepiej. Będziemy więc mieli wesele; o! cieszę się niesłychaińe; odprawi się w Maleszowskini zamku 25 lutego, w same ostatki: będzieinyź tańcować!... Basia zostanie panią starościną; to jedyna szkoda, że już jej nie będzie wolno Basią nazywać, Żal mi teraz tego, com o panu staroście w tym dzienniku napisała — ale cóż? nie jest ci to nic tak bardzo złego? Wreszcie kiedy się Basi podoba, to i dosyć; ona mówi, że się zawsze mło10 dych bała, że lubi takich poważnych mężczyzn, i Jmć dobrodziejka powiedziała, że tacy najlepszymi bywają mężami. Może być, ale ja jednak wesołych i fertycznych wolę; każdemu swój gust mieć wolno... Ale, ale... dziś też niezawodnie odprawi się w Warszawie inwestytura królewicza Karola na księstwo Kurlandzkie: już wyzdrowiał; pan pułkownik Świdziński zna go z blizka, odchwalić się nie może jego przyjemności: pan wojewoda i starszy syn jego me są jednak za tem, żeby on był po ojcu królem Polskim, mówią, że rodak lepszy.
Dnia 10 Stycznia, 1750 r., we Środę.
Już w ięc po zaręczynach: odprawiły się wczoraj. Do obiadu wszystko było jak zwyczajnie, Basi tylko, gdyśiny na pokoje się zeszli, Jmć dobrodziejka dała do zwinięcia motek splątanego jedwabiu. Basia wzięła się do tej roboty, cała w płomieniach; oczów na nikogo podnieść nie śmiała, tem bardziej, że oczy wszystkich a szczególniej pana starosty na nią zwrócone były. Wołała więc patrzeć jedynie w swój jedwab i w ziemię; a do tego niegodziwy Macieńko sprzeciwiał jej się niesłychanie, żarciki sobie z niej stroił, z których wszyscy śmieli się serdecznie: ja tych żarcików po większej części nie rozumiałam, ale jednak śmiałam się może więcej od wszystkich. Po obiedzie Basia usiadła przed zwijadcłkiem w oknie, pan starosta zbliżył się do niej i powiedział dosyć głośno: Czyż prawda, że wć panna dobrodziejka nie sprzeciwiasz się szczęściu mojemu?® Wola najukochańszych rodziców była zawsze dla mnie najświętszcm prawem®, odpowiedziała Basia cichym i drżącym głosem, i skończyła się narzeczom ch rozmow a.
Gdy się liberya i dworscy rozeszli, i zostaliśmy sami z gośćmi, pan wojewoda z księdzem Wincentym powstał z miejsca swego, wziął za rękę pana starostę, stanął z nim przed państwem, którzy właśnie razem na jednej kanapie siedzieli, i tak powiedział: »Oddawna serce moje najszczerszem afektem, najgłębszem uszanowaniem ku przezacnemu domowi Korwinów Krasińskich jest przejęte; oddawna życzę sobie gorąco, ażeby skromy mój Półkozic «) uświetnił się ich zacnym Ślepowroiiem; i niewymowną jest dla mnie satysfakcyą, iż przccudowna łaska jjww. państwa dobrodziejstwa tej konsolacyi dziś zakosztować mi pozwala. Macie przezacną córę, Barbarę, ja inam syna Michała, który jest chlubą i pociechą moją; raczyliście się już przychylić do połączenia dozgonnie tej młodej pary: raczcie dziś potwierdzić tę obietnicę. Oto pierścień, który przed laty od rodziców, dla zmarłej już niestety! lecz żyjącej jeszcze w sercu mojem oblubienicy, w podobnymże razie dostałem: pozwólcie, aby go syn mój na zadatek ściślejszego związku córze waszej ofiarował«. To mówiąc, dobył kosztownego pierścienia z brylantami, i złożył go na tacy, którą trzymał ksiądz Wincenty; ten przemówił także do paiistwa, ale że wiele przymieszał łaciny, nie zrozumiawszy, nie mogłam słów jego spamiętać. Jmć dobrodziej zaś tak obudwom odpowiedział: »Com onegdaj wy rzekł, to i w tej chwili powtarzam; przeciwko dozgonnemu związkowi córki mojej z zacnym starostą nic nie mam: daję mu ją chętnie z życzliwcm błogosławieństwem, i całe moje prawo ojcowskie nad nią zlewam na niego. — I ja toż samo z serca czynię, dodała Jmć dobrodziejka; oto pierścień, klejnot w domu moim najdroższy, bo go ojciec mój Ste-
’) Herb Świdzińskich.
10«
fan Humiccki, wojewoda podolski, z rąk ś. p. Augusta Ii-go dostał, kiedy do skutku pakta karłowieckie doprowadził, i Kamieniec Podolski ostatnio Turkom odebrał Tym pierścieniem ja zaręczoną zostałam, len pierścień najstarszej córce mojej daję z macierzyńskim afektem i z szczerą prośbą do Wszechmocnego Boga, ażeby jej szczęście podobne mojemu przyniósł«. I położyła na tacy pierścień z „Ogromnym dyamcutem, pod spodem którego jest miniatura nieboszczyka króla«.
— Basiu! chodź tu wasze! — zawołał wtenczas Jmć dobrodziej, wstała, poszła, ale nie wiem jak mogła przejść pokój, tak była zmieszana, tak się chwiała, że aląc ledwie nie upadła. Ksiądz Wincenty wyrzekł nad pierścionkami łacińskie błogosławieństwo, dał’ pierścień z brylantami panu staroście, który go na mały palec u lewej ręki, serdecznym zwany, siostrze mojej włożył, pocałowawszy ją pierwej w tęż rękę, a Basi dał pierścień z portretem, mówiąc, żeby go panu staroście oddała; na sam koniuszek palca go włożyła, ale pan starosta skoro go odebrał, raz ją jeszcze pocałował w rękę, potem upadł do nóg państwa, dziękowrał im. świadczył się Bogiem, że będzie się starał córkę ich uszczęśliwić, tymczasem pan wojewoda całował w czoło drżącą Basię, i pan pułkownik i ksiądz Wincenty śliczne jej komplimt nta praw iii. Jmć dobrodziej wziął wielki puhar, nalał go starym węgrzynem, wniósł zdrowie oblubieńców, i wszyscy spełnili go kolejno. — Tak to wszystko było uroczyste i tkliw’e, że innie patrzącej zdaleka, cały czas łzy się z oczów toczyły. »Nie płacz Franulku, powiedział Macieńko, (który był cały czas w pokoju, ale przecie milczał), nie płacz, i z hnościanką tak najdalej za rok będzie!< — Za rok, to jeszcze za prędko; ale za parę lat, to się i nie rozgniewam, jak się ze mną tak stanie.
Cała rodzina Świdzińskich niepojęcie dla Basi uprzejma i grzeczna, państwo oboje pocałowali ją wczoraj w twarz, jak im dobrej nocy życzyła; w całym domu wszyscy dla niej od dnia wczorajszego mają jakieś względy, crnikim, tylko o niej mowa: wszyscy jej winszują, wszyscy się jej polecają, każdyby rad, żeby go do swego przyszłego dworu przyjęła. Jmć dobrodziej dobył z sepecika tysiąc dukatów holenderskich, zalecając Jmć dobrodziejce, żeby porządnie i uczciwie opatrzoną córkę z domu wyprawiła. Oboje naradzali się nad wyprawą godzin kilka. Jutro panna Zawistowska, białogłowa bardzo zacna, koło trzydziestu lat mająca, w domu państwa od maleńka wychowana, i która będzie wyprawną panną Basi, pojedzie z komisarzem do Warszawy, dla zakupienia potrzebnych rzeczy. W skarbcu naszym stoją już oddawna cztery wielkie kufry srebra dla każdej z nas; kufer B;isi przeznaczony, kazał Jmć dobrodziej otworzyć, przepatrzył sam wszystko, i naczynia potrzebujące naprawy lub odczyszczenia, także do Warszawy pójdą. Pan wojewoda jutro wyjeżdża wraz z panem starostą, żeby dom Sulgostowski na przyjęcie Basi urządzić. Jmć dobrodziej gotuje listy, i pokojowców po wszystkich stronach Polski z niemi rozsyła: wszystkim osobom, które pokrewieństwem, przyjaźnią, zażyłością z domem naszym są złączone, donosi o tynl wypadku i na wesele zaprasza. Najurodziwszy zaś z dworzanów naszych, koniuszy, suto wyekwipowany, wyjedzie za parę dni z listami do króla i królewiczów, do prymasa i celniejszych senatorów; w nich Jmć dobrodziej uwiadamia ich o przyszłem postanowieniu córki, prosi o błogosławieństwo temu zwią zkowi. ale wyraźnie nic zaprasza, zostawując lo łasce tak dostojnych osób. Ach! żeby też który z nich przyjechał, naprzykład książę Kurlandzki. dopiero uświetniłoby się wesele. Ale najpewniej, że tylko posłów swoich przyślą, którzy w takim razie takie mają miejsce i honory, jakieby się niemal należały tym, których reprezentują. Jaka to będzie wesołość, jakie uczty! jak już radośnie i huczno w naszym zamku, aż miło.
Każdej z nas sióstr śliczne dał upominki pan starosta: jam dostała kosztowną spinkę z turkusami, Zosia krzyż rubinowy, Marysia łańcuszek wenecki, państwu nawet ofiarował podarki i raczyli je przyjąć: Jmć dobrodziejowi puhar bardzo piękny, Jmć dobrodziejce szkatułkę z narzędziami do roboty, wszystko w niej z perłowej macicy w złoto oprawne. O Madame nawet nie zapomniał, blondynową salopkę dziś rano na łóżku swojem znalazła; wysławia też hojność polską: to jest jedna rzecz, którą w narodzie naszym chwali. Choć to nasza Madame, i z innych miar bardzo ją szanuję, przecież za tę pogardę Polaków nie lubię jej. Wczoraj była paradna wieczerza, kapela grała prześlicznie, spijano za zdrowie przyszłej pary; dragonia nasza strzelała, a rotmistrz dał za hasło rocie swojej Michał i Barbara. Już i Basia trochę śmielsza, wstydzi się jeszcze swego pierścionka; kryje go jak może, a każdy go widzi, bo dyamenty jak gwiazdy jaśnieją. Dziś rano wszyscy na szczęście Basi pojechali na polowanie. Mówią, że dawniej był taki zwyczaj, że panna w takim razie koniecznie strzelcom nóżkę swoje pokazać musiała, ale ten zwyczaj nieskromny ustał, chwała Bogu! Basia spiekłaby się od wstydu; a ten Macieńko taki pocieszny, że koniecznie się tego domagał, i mówił: iż skoro ta formalność nie do pełniona, polowanie się nie powiedzie, bo niema szczęścia. Nie zgadł jednak, tak było pomyślne, jak rzadko kiedy: zabito dzika, dwie sarny, jednego rogacza, zajęcy mnóstwo; sam pan starosta dzika zabił, i tę zdobycz u nóg Basi złożył.
O! przekonałam się, że z pana starosty zuch wielki. Wyprowadzić kazał Jmć dobrodziej dla myśliwych wszystkie konie ze swojej stajni, w sute rzędy przybrane; był między niemi jeden śliczny, ale prawie zupełnie dziki; koniuszy na nim jeździć nie śmie, bo wszystkich zrzuca; pan starosta powiedział, że go pokona: jakoż wsiadł, pomimo przedstawień przytomnych osób, i tek go dzielnie ujął, że wśród skoków, pierzchali, wybryków jego, trzy razy w około bez najmniejszego szwanku zamek Maleszowski objechał. Pięknie było na to patrzeć. Basia trochę zbladła jak wsiadał na tego dzikiego konia, ale gdy zobaczyła, że tak nim kierować umie, gdy zaczęły się rozlegać przytomnych oklaski, żywy rumieniec twarz jej okrył, tem żywszy, że wszyscy prawie na nią spojrzeli. Od tego czynu pozyskał zupełnie moje łaski pan starosta; kto tak mocno siedzi na koniu i teki śmiały, temu już wybaczyć można, choć menueta i kontredansa tańczyć nie lubi. Jmć dobrodziej darował przyszłemu zięciowi tego konia z bardzo bogatym rzędem i masztalerzem. Zasłużył sobie na jen podarek.
Dnia 20 Stycznia, w Niedzielę.
Więcej niż tydzień nie pisałam Dziennika mego, bośmy wszyscy bardzo zajęci. Gości moc niezmierna, z nimi więc poobiedzia i wieczory schodzą, a poranki oddane robocie. Zarzucone zupełnie nauki. Nomenklator, Gramatyka francuska, sama nawet pani Beaumont leży w kącip; każda z nas trzech sióstr chco koniecznie Basi podarkiem własnej pracy do wyprawy się przysłużyć. Ja jej haftuję dezabilkę linową z falbanami w robotki; wstaję też rano i przy świecy pracuję, żeby koniecznie na czas wykończyć; Marysia wyszywa rańtuch bardzo ładny, na izabelowym muślinie, będzie arabesk złotem i ciemnemi jedwabiami; Zosia haftuje szydełkiem przykrycie do gotowalni. Jmć dobrodziejka od samego rana otwiera sepety, kufry i szafy, dobywa z nich płócien, materyi i futer, makat, kotar, kobierców; wiele ma rzeczy pozostałych z własnej wyprawy, wiele także po zamężciu nabytych, bo już od lat kilkunastu zbiera na wyprawy nasze piękności rozliczne. Piawdziwie jest czemu się przypatrzeć! a co najmocniej mnie zajmuje, kiedy mnie Jmć dobrodziejka do pomocy wezwać raczy, to jej baczność, ażeby żadnej z nas na włos nie ukrzywdzić; wszystkie te bogactwa na cztery części dzieli i nieraz aż Jmć dobrodzieja i księdza kapelana prosi, żeby dali zdanie swoje, czy wszystkie części równe, czy nie? Krawca i kuśmierza państwo sprowadzili z Warszawy, i ci tyle mają do roboty, że ledwie za miesiąc wszystko wykończą. Wielkie szczęście, iż bielizna prawie cała już uszyta, przez dwa lata panny dworskie ją szyły; teraz ją znaczą niebieską bawełną w oczka, spodziewam się, że się wprawią w litery B. K. Bardzo piękna będzie wyprawa. Basia nie pojmuje co z tylą sukniami pocznie? bo dotąd wszystkie mamy po cztery pary, dwie sycowe ciemne na codzień, i czarne do nich inantynowe fartuchy: jednę białą kartonową od Niedzieli, drugą linową od większych świąt i uroczystości, i bardzo nam dosyć; ale Jmć dobrodziejka jej mówi: że pani starościna piękniej powinna się ubierać od Basi i że co dla panny wyborne, dla mężatki już nie przystoi. Basi kazała Jmć dobrodziejka z owego jedwabiu starganego sakiewkę dla pana starosty zrobić, jesl nią zupełnie zajęta, bo pięknieby ją wydać rada. Z taką cierpliwością ten jedwab zwinęła, że chociaż zielony, nic koloru nie zmienił, i ani razu nie urwany. Śmiało może iść za mąż, sam Macieńko jej to przyznaje. Pokojowcy i koniuszy z listami już pojechali; bardzom ciekawa odpowiedzi. Basia truchleje, żeby który z królewiczów nie przyjechał, a jabym tak rada.
Ale inwestytura królewicza Karola na księstwo Kurlandzkie odprawiła się ósmego bieżącego miesiąca uroczyście. W wigilią dnia tego nasz pociot, książę Lubomirski, wojewoda lubelski, marszałek królewicza, dawał suty bal; gale, festyny, obiady, trwały więcej niż tydzień. Nowy książę kurlandzki miał jednę mowę po polsku, czem wszystkich przytomnych niewypowiedzianie uradował. Już teraz zupełnie jest uważany jako książę udzielny, i z wielką przyzwoitością miał odegrać tę całą rolę. Jest w Kuryerze Polskim obszerny dyaryusz tej inwestytury; gdyby czas był po temu, przepisałabym go tutaj, bo mnie bardzo zajął. Prawdę mówiąc, wołałabym jeszcze być świadkiem tego wszystkiego, bo dwa razy lepiej widzieć rzecz jaką, aniżeli czytać o niej. Ale kiedy to być nie może, rada jestem przynajmniej, że się już ta inwestytura odbyła.
Prócz tej dobrej wiadomości, niema żadnej i żal serce mi ściska, kiedy nagląc z moją dezabilką, słucham jak kapelan gazety czyta. Zewsząd ubliżają powadze Rzeczypospolitej. Lecz co tam o lem myśleć i trapić się, lepiej jak Jmć dobrodziej mówi używać obecnych momentów, cieszyć się, radować póki pora służy. Bo i pra wda! prawią pokątnie o jakichciś nieszczęściach, biedach, a tymczasem Polska cala w ucztach, festynach, biesiadach. Może też oni wszyscy tak robią jak nasz Macieńko; on kiedy ma jakie zmartwienie, to kieliszka z ręki nie wypuści, powtarzając: »dobry trunpk na frasunek«, i im więcej strapiony, tem więcej pije.
Dnia 25 Stycznia, w Piątek.
Pan starosta wczoraj w wieczór przyjechał, dwa duże srebrne kosze cukrów i pomarańcz Basia dziś z rana na swoim stoliku od roboty zastała; wszystkie te specyały rozdzieliła między nas, panny dworskie i służebne; robota też piorunem idzie, i moja dezabilka prawie przez połowę gotowa. Z własnego gospodarstwa będzie miała Basia pościel: już bardzo dawno, jak każda z nas ma swoje gęsi a nawet łabędzie; mamy też w garderobie biedną głupowatą Marynę, która nic innego robić nie umie, tylko pierze drzeć; każda z nas ma osobną beczkę na pierze, osobny worek na puch, i tyle się każdej uzbierało, że Basia będzie miała dwa napchane piernaty, ośm dużych puchowych z gęsi poduszek, a dwie małe z łabędziego puchu; nasypki będą z gęstego, płócienka domowej roboty, poszewki z karmazynowej mantyny, a powłoczki z cienkiego holenderskiego płótna z falbanami. Te falbany panny teraz właśnie obrzucają szydełkiem.
Dnia 2 Lutego, w Sobotę.
Pan starosta bawił blisko tydzień i pojechał; jak powróci, to już nie odjedzie sam, tylko z Basią. Zdaje mi się rzeczą niepodobną, żeby ona sama z mężczyzną nas odjechała, ’ wierzyć mi się temu nie chce; ale jak zobaczę, to będę musiała uwierzyć. Basi szacunek i przy jaźń dla pana starosty codzień większy, codzień jej się lepiej podoba, chociaż kiedy tu jest, bynajmniej z nią nie mówi, tylko z państwem cała rozmowa; im wszystkie swoje attencye okazuje, wszystkie affekta wynurza. Jak mówią, zaw-sze tak wr każdej uczciwej konkurencyi się dzieje, bo jakiż lepszy sposób pozyskania serca córki, jak podobać się jej rodzicom? Za trzy tygodnie wesele, i ja i wszystkie siostry będziemy imały nowe suknie. Basia nam je sprawia, jako i wszystkim pannom dworskim. Już z gości zaproszonych wielu odpisało, że przybędą; ale król i królewicz posłów tylko przyślą, z wielkim moim żalem. Wątpię także, żeby księżna wojewodzina Lubomirska zjechać mogła, bo im nie wypada teraz opuszczać Warszawy: ale bardzo pochwala wraz z mężem zamężcie Basi: piękny list napisała z błogosławieństwem, z czego Jmć dobrodziej niewymownie był szczęśliwy. Moja dezabilka będzie gotowra na czas, lecz fałdów’ przysiedzieć muszę, ile że Jmć dobrodziejka tak na mnie łaskawa, że mnie często do swojej pomocy i usługi wołać raczy; dotąd Basia jedna jako najstarsza tego szczęścia używała, ale teraz państwo chcą, żebym ja się wprawiała i umiała potem ją. zastąpić. Już dwa razy miałam sobie powierzony k’ucz od apteczki; zdaje mi się też od tego czasu, żem spoważniała, i że mi przynajmniej z rok przybył. O! muszę się pilnie przyglądać temu wszystkiemu co Basia dla państwu robi, jakie usługi im czyni, żeby jak ją nam pan starosta zabierze, nie tyle jej straty uczuli. 0 to lylko idzie, czy im tak potrafię dogodzić jak ona?
Dnia 12 Lutego, we Wiórek.
W Warszawie z powodu zapust, a szczególniej z powodu szczęśliwie doszłcj inwestytury królewicza, uczt, balów, zabaw bez liku; pełne gazety opisów tych uroczystości. Do nas też mcpomału zjeżdżają się goście i nieladajakie robią na wesele przygotowania. Już prawie wszystkie pokoje gościnne zajęte, albo przeznaczenie swe mają; folwark, probostwo; lepsze chałupy nawet użyte będą, jak się więcej zjedzie; kucharze i cukiernicy już zaczynają przyrządzać różne na te dnie specyały; wielkie pranie w domu: ogród, podwórza zasute sznurami z bielizną. Praczki wróżą Basi w małżeństwie szczęście i wielką, miłość przyszłego męża, bo jak tylko prać zaczęto, z czasu mglistego zrobił się najpiękniejszy, mroźny, ale jasny, suchy, i jej bielizna będzie taka biała jak śnieg, który w tej chwili wszystko pokrywa, Już niemal cała wyprawa skończona, dziś właśnie Jmć dobrodziejka wysłała do Sulgostowa łóżka, kufer jeden srebra i dwa ogromne kufry z pościelą, z makatami, kobiercami i t. p. rzeczami. Łóżka będą bardzo piękne, żelazne, firanki do nich, kołdry i podniebienie adamaszkowe niebieskie, a na czterech rogach pęki piór strusich białych i niebieskich. Basia prawie co chwila ma za co całować ręce i nogi państwa, tak ją obdarzają. Jmć dobrodziej własną ręką w wielkiej księdze całą wyprawę spisuje; na początku są te słowa: »Spis wyprawy, którą ja Stanisław z Korwinów Krasiński etc etc. i Aniela z llumieckich, małżonkowie, dajemy najstarszej i najukochańszej córce naszej Barbarze, oddając ją w dożywotni związek jw. Michałowi Swidzińskiemu, staroście radomskiemu, i wzywamy dla tej najukochańszej córki naszej błogosławieństwa Niebios i błogosławimy ją sami rodzicielskim afe
kłem w Imię Trójcy Przenajświętszej, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amcn«. Wypisałabym tu chętnie cały ten spis, ale najprzód niemam czasu, powtóre, sama kiedyś podobnej spodziewając się wyprawy, i spis taki, a co lepsza takie błogosławieństwo otrzymam.
Dnia 20 Lutego, we Środę.
Już za pięć dni wesele, a pan starosta przyjechał wczoraj; zadrżała Basia jak listek, gdy go pokojowiec wprowadził do sali; dziś spodziewamy się pana wojewody. pułkownika, księdza Wincentego, pani wojewodziny Granówskiej, siostry pana starosty z mężem. Druga jego siostra pani Lanek orońska, kasztelanowa połaniecka, zjechać nie będzie mogła, bawi teraz na Podolu z mężem w dobrach jego w Jagielnicy. Basia bardzo żałuje, że jej nic pozna, bo tyle dobrego wszyscy o niej mówią. W piękną familię Basia wejdzie, sami zacni i pobożni ludzie, i tak dla niej grzeczni i uprzejmi, jak gdyby księżniczką była. Już wyprawa zupełnie skończona; to co jeszcze nie poszło do Sulgostowa, ułożone w kufrach, i klucz oddany pannie Zawistowskiej. Bardzo Basi miło, że ją mieć będzie; nawykła patrzeć na nią od dzieciństwa, będzie jej się zdawało, że jakąś cząstkę domu rodzicielskiego w niej zawiezie na nowosiedliny swoje. I wiele innych osób z Maleszowej z sobą zabierze: dwie pokojówki, dwie dziewczynki, córki swoje chrzestne, już edukowane do robót knopfsztychowych; garderobianę i panienkę wcale dobrego urodzenia, dziwnie żwawą i fertyczną, Ludwisię Linowską, która od lat kilku jest u nas i Basię kocha nad życie. I więcej się tu kobiet przyszłej pani starościnie zaleca; gdyby tylko państwo pozwolili, mogłaby ich mieć ze dwanaście. Jak ja kiedy będę szła
za mąż, tu muszę wziąć jeszcze więcej; już trzem dziewczętom uroczyście przyrzekłam, że je wezmę: jedna z nich jest córką Jacentego, który mi za to przyrzeczenie do nóg się skłonił, i pierwszy raz w życiu rozmarszczyło mu się czoło.
Dnia 24 Lutego, w Niedzielę.
Jutro ślub Basi, gości nazjeżdżało się co niemiara, już są wszyscy posłowie; posłem króla jest minister Borch, księcia kurlandzkięgo kasztelanie Kochanowski, zausznik jego, bardzo przystojny i grzeczny kawaler, prawdziwie jaki pan, taki Iram, że innych pominę. Wszyscy jakby słono sobiu dali, przejechali wczoraj; wjazd ich był prawdziwie wspaniały. Państwo uprzedzeni będąc o dniu i o godzinie, wszystko kazali mieć w przyzwoitym porządku; oni jeszcze zbliżając się do zamku dawali znać o sofcie; przed każdym występowała nasza dragonia, bito z armat i z ręcznej broni, muzyka brzmiała. Najwięcej jednak odebrał poseł królewski: Jmć dobrodziej z odkrytą głową czekał go na moście, a skoro wstąpił, zebrani goście, dworzanie, dworscy, liberya w szereg ustawieni do samych drzwi wchodowych, krzyknęli » Wiwat! « i skłonili się do ziemi. Dziś w przytomności wszystkich, przed wybranymi na to świadkami, pisana była intercyza czyli kontraki ślubny: co zawiera nic wiem, bo mc jej nie zrozumiałam; wiem tylko, że nasza panna młoda prześliczne dostała podarunki: od pana starosty trzy sznurki pereł ury ańskich, zausznice modne dyainentowe, i różyczki takież z uszkami u spodu do nawlekania,; od pana wojewody krzyż dyamentowy suty i egretka na głowę z trzęsidłami dyamt utowemi: od pana pułkownika zegarek paryski z emalią i z łańcuszkiem bia łogłowskim; ort księdza Wincentego różne relikwie, od każdego z krewnych upominek: zarzucona jest niemi, ani śmie wierzyć, że tyle bogactw do niej należy. Jedynym jej kanakiem dotąd (prócz pierścienia, którym zaręczona) był pierścionek z Matką Boską, i dla tych przecież nowych i pysznych klejnotów starego przyjaciela Basia nie porzuci. Dłużej pisać nie mogę, właśnie mi pokojówka dezabilkę wypraną i uprasowaną przyniosła: prześliczna; trzydzieści jest w niej gatunków kratek i robótek, muszę wykostkować sama niektóre, a potem zaniosę pannie Zawistowskiej, żeby ją pannie młodej na jutro nagotowała. Już widzę jak jej ślicznie w niej będzie.
Dnia 2G Lutego, w ostatni Wtorek.
Otóż już panny Barbary na sto koni nie dogoni, jak mówi Macieńko; już panią starościną. O! ślicznaż to, uroczysta i tkliwa rzecz, takie wesele! a bo wesołości, zabawy, tańców! ale wszystko muszę opisać porządnie. Wczoraj raniuteńko pojechaliśmy wszyscy do kościoła do Bisowa, państwo młodzi spowiadali się i do Komunii przystąpili; przez całą Mszę śpiewaną klęczeli razem przed wielkim ołtarzem, a po Mszy świętej nasz proboszcz dał im błogosławieństwo. Panna młoda była w mojej dezabilce, w której zgadłam, że jej prześlicznie; szkoda tylko, iż dla zimna musiała wziąść na wierzch salopę białą grodeturową z lisami białemi, i trochę się pogniotła; na głowie miała piękną fryzurę, a na wierzchu długi welon koronkowy. Wróciwszy do zamku, po sutem śniadaniu przystąpiono do ubioru panny młodej. Dwanaście pań poważnych ją ubierało, a Jmć dobrodziejka na czele. Miała suknię przepyszną z materyi białej w szerokie pasy atłasowe i morowe z wielkim ogonem, a u dołu falbana z koronki brabanckicj z kampanką srebrną; na przodzie bukiet z rozmarynu, a na samym środku głowy wianeczek takiż na łubku złotym, na którym wierszami życzenia dla Basi, dzień i rok ślubu. Bardzo jej było do twarzy. Klejnotów żadnych Jmć dobrodziejka wziąć nie pozwoliła, bo kio się w nie do ślubu stroi, kwaterką łez potem każdy opłakać musi. Basia i tak dosyć płakała, aż jej oczy zapuchły. Nim jej Jmć dobrodziejka wianek przypięła, starym obyczajem, włożyła w środek dukat z roku urodzenia się Basi, chleba kawałek i soli bryłkę, ażeby jej nigdy na tych potrzebnych rzeczach w tym nowymi stanie nie zbywało, a chcąc przykrości małżeństwa (które mają być bardzo wielkie) zawczasu córce osłodzić, przydała i cukru kawałek.
Trochę pierwej przed Basią my druchny zeszłyśmy na dół; dwanaście nas było, wszystkie w bieli przy bukietach i w kwiatach na głowie, a najstarsza z nas lat ośmnaście niedawno skończyła: u drzwi bawialnej sali czekały nas dziewosłeby czyli swaty, ksiądz Wincenty i pan pułkownik. W sali zastaliśmy już pana młodego z dwunastą drużbami i całą kompanią. Niesiono za nami tacę ogromną bukietami przepełnioną, każdy z nich rozmaryn, mirt, cytrynowe, pomarańczowe gałązki i barwinek w sobie mieścił, każdy białą wstążką był związany. Te bukiety przeznaczone były dla młodych kawalerów i panien obecnych na weselu, a każda z nas druchen uzbrojona była w pewną liczbę iglic szczerozłotych, pozłacanych, srebrnych, aby niemi podług dostojeństwa osób te godła weselne przypinać. Jmć dobrodziejka i poważne panie uczyły nas długo, jaki porządek w tej posłudze zachować należy, żeby komu nie uchybić, a dając mniej znakomitemu pierwszeństwo, nie stać się powodem
do urazy, o którą w wielkiem zgromadzeniu lak łatwo. Zdawało nam się, żeśmy te nauki dobrze pojęły, ale wszedłszy do sali, zapomniało się wszystkiego; przypinałyśmy bukiety poważnie z początku, z uśmiechem później, z pustotą nareszcie: nie obeszło się bez tysiąca uchybień, ale je wszystkie przebaczono, bo już Jawno to uważam, że na młode, a zwłaszcza ładne panny, nikt niema serca się gniewać. Nasza wesołość tak wszystkich ogarnęła, iż i żonaci i sędziwa mężowie, i młode mężatki, i poważne białogłowy, którzy żadnego prawa do bukietów w takim razie nie mają, dopominać się ich zaczęli: jakże było im odmówić’ kto się nadarzył, bukiet dostał; znikł więc wnet ów stos z tacy, zanim drugi i trzeci z gotowalni przyniesiono, zabrakło igliczek, choć tyle ich przygotowano; trzeba było pro&temi śpilkami przypinać, ale i te z rąk naszych mile przyjmowane były. Nareszcie dogodziło się wszystkim, każdy był kontent, każdy przy bukiecie; sala ogrodem się być zdawała, radość była powszechna: prawdziwie wesele. Ale mijam się z prawdą; nie wszyscy byli weseli: Macieńko stał w kącie smutny; chociaż kawaler, bukietu nie dostał, i tak wyglądał, jak gdyby nie należał do godów. Przyszłam do niego, a on mi powiedział do ucha pocichu i z serdecznym żalem: — Że inne druchny o mnie zapomniały, nie dziwię się, ale panna Franciszka, którą na ręku nosiłem, którą od tylu lat bawię i rozśmieszam, nie będę też na jej weselu, choćby za królewicza iść miała «. Zapłonęłam się na te słowa, miło i przykro mi się zrobiło; pobiegłam sama do garderoby, ale jak na nieszczęście już i jednego bukietu nie było;.hnć dobrodziejka posłyszawszy o tem co się działo w sali, sobie i poważnym paniom asystującym ubiorowi panny młodej, 11 resztę kwiatów poprzy[>inała; do ogrodnika daleko posyłać, a chciałabym koniecznie, żeln Macieńko miał bukiet. 0 pewno! nie za płochą jego wróżbę; jam nie Radziwiłłówna, i teraz nie Le wieki, kiedy królowie pojmowali cnotliwe Polki i z niemi byli szczęśliwi... Przyszła mi myśl przedziwna: porwawszy kawałek białej wstążki i śpilkę, wróciłam z pośpiechem do sali; odpięłam własny bukiet, podzieliłam się nim z Macieńkiem, przypięłam mu go złotą iglicą, sobie prostą zachowując śpilkę; uradowany, zawołał: > Franusiu, nie dosyć żeś piękną, zawsześ dobra. Ja czasem bywam prorokiem; oby się spełniły i wróżby i życzenia moje!... Co bądź to bądź, schowam ten bukiet do twego wesela, i kto wie czem będziesz, gdy ci go oddam...Dziwna rzecz! te jego słowa pomimo tylu roztargnień brzmią jeszcze w uszach moich, i kiedy tylko o Basi pisać powinnam, o sobie prawię... Czas wrócić do niej.
Otóż już wszyscy przy bukietach, oczy mają na drzwi wchodowe zwrócone: otwierają się podwoje, wchodzi zapłakana Basia nieśmiała, wspierana, otoczona od pań poważnych, a pierś jej okazuje swem poruszeniem tłumione łkania: przystępuje do niej bolejący na jej cierpienia pan młody, bierze jej rękę, z nią razem ojcu, matce czołobitność oddaje, o błogosławieństwo [nosi, i od rozrzewnionych odbiera; udają się potem do nas, do krewnych, obchodzą wszystkich gości, domowych, i nie było nikogo, ktoby nie błogosławił szczerze, i łez w oczach nie miał. W tem otworzono kaplicę. Ksiądz Wincenty włożył koronkową komeżkę i bogatą stułę; stanął przed ołtarzem i wezwał nas. Minister Borch jako poseł króla, lubo żonaty a zatem nie drużba, i pan kasztelanie Kochanowski, wzięli pannę młodą pod ręce; mnie i wojewodziunce Małachowskiej, starszym druchnom, kazano poprowadzić pana młodego. Państwo, obie rodziny, reszta gości szli za nami, trzymając się w pary; głębokie nastało milczenie słychać było każdy krok, każdy chrzęst materyalnych sukien, szelest, nawet piór i bogatych trzęsideł, które panie miały u fryzur swoich.
Doszliśmy do ołtarza, gorzał od mnóstwa świec jarzących, a wszystkie paliły się wybornie; złotolitym kobiercem okryte były stopnie, na najwyższym leżały dwie aksamitne ponsowe poduszki: na jednej herb Krasińskich, na drugiej herb Świdzińskich, były złotem wyszyte. Państw# młodzi uklękli, my druchny stanęłyśmy po prawej, drużbowie po lewej stronie ołtarza; jam trzymała na tacy złotej dwie ślubne obrączki; państwo stali za panną młodą, pan wojewoda za panem slarostą. Zagrano VeniCreator, poezem ksiądz Wincenty miał długą przemowę, prawie całą po łacinie; po niej zaczął ślub dawać. Basia chociaż zapłakana, dosyć wyraźnie mówiła: Ja Barbara, biorę sobie ciebie« itd.. ale pan starosta nierównie wyraźniej.
Po ślubie i po włożeniu obrączek, państwo młodzi padli do nóg najprzód państwu, potem panu wojewodzie i od wszyslkich trojga błogosławieństwo otrzymali; wtedy marszałek dał znak: kapela na c.iórze i śpiewacy włoscy, umyślnie sprowadzeni, zagrali i zaśpiewali marsz tryumfalny, a dragonia nasza dała suto ognia z armat i z ręcznej broni. Gdy się lo uspokoiło, i właśnie młoda para przed państwem stała, Jmć dobrodziej, jak zwykle w takiem zdarzeniu się dzieje, przemówił w te słowa: »To powołanie, który już kościół Boży ratyfikował i pobłogosławił. niechże Panu rządzącemu nieba obrotami i tym swiat.i padołem, wieczną chwałę przyniesie! Już tedy
11«
Róg życzenia i affekla wasze uświęci! Sakramentem, utwierdził zobopólną przysięgą. Niechże ich skul ki chwałę Mu przyniosą. To staranie do was obojga należy, szczególniej aż do Jmć pana. Mościpanie młody, który od lej chwili nietylko małżonkiem, lecz ojcem, przewodnikiem małżonce twej będziesz; znając cnoty i przymioty jwwc pana, nie wątpię, że temu zadosyć uczynić potrafisz, i zupełnie spokojny jestem! A co zaś twoich obowiązków się tyczy, córko najukochańsza, oto naprzód: miej wdzięczność ku Jmć matce twojej, za edukacyę tobie daną, troskliwość od najpierwszych lat aż dotąd około zdrowia i potrzeb twoich; niech ci równem będzie ukontentowaniem moment, który cię ogłosi wyborną Antygoną, jak ten, kiedy cię przecudowną Eponiną nazwą. Bądź cnotliwa; cnota jest to skarb nieprzebrany, przyjaciel prawdziwy, ciężar niefatygujący, droga niebłądząca, sława nigdy nieustająca. Staraj się, ażebyś w słowach ostrożność i roztropność, w uczynkach skromność i powolność, a we wszystkiem rzetelność zachowała. Naostatek chwal Boga, kochaj i słuchaj męża, jakeś dotąd względem rodziców czyniła; nienawidź przywary, miej władzę nad sobą samą: bądź stałą w przeciwnościach, sprzeciwiaj się pokusom świata.
»I niechaj cię rozsądek, miłość, wiara wstawi,
A jako teraz Ojciec, niech Bog błogosławi
Na tc ostatnie wyrazy, Basia ciągle płacząca głośno, jęknęła, i raz jeszcze do nóg państwa upadła; chciała coś mówić, zapewne o tem, że będzie się starała wypełnić żądania najukochańszego ojca, ale jednego słowa dla wielkiego płaczu z ust dobyć nie mogła. Potem nastąpiły wzajemne uściskania, ukłony, winszowania; ksiądz — IGA —
Wincenty pokropi! nas wszyslkich święconą wodą, i dał patynę do pocałowania; chybił w tem tylko, że podał ją pierwej stolnikowej.Tordanowej, niźli pani kasztelanowej Kochanowskiej, matce posła królewicza: Jmć dobrodziejka to spostrzegłszy, prosiła ją za to, żeby z panią wojewodziną Granowską pana młodego odprowadziła; jakoż tak się stało, i wszelkich uniknęło się niesmaków: pannę młodą wziął poseł królewski i wojewoda Małachowski i wróciliśmy do bawialnej sali.
Wkrótce dano znać do stołu. Stół był ogromny w literę B ustawiony; zastawa wspaniała. W środku stała dwutygodniowej inwencyi i pracy naszego cukiernika francuza, wysoka na dwa łokcie piramida wystawiająca świątynię Hymenu, z rozmaitemi ozdobami i figurkami; były herby Krasińskich i Świdzińskich, i różne napisy w francuskim języku wyrażone. Prócz tej piramidy stały na stole różne inne ozdoby, kosze srebrne, porcelanowe figurki, aż ciasno było, i nasz karzełek Piotruś jużby się tego dnia nie był mógł z wygodą przechadzać. Potraw ani podobna zliczyć, gąsiorów i butelek wina nie wiem czy się sam piwniczy dorachuje. Prócz innych, wypili przy tym jednym obiedzie antał wina winem panny Barbary zwanego; to jest wybornego węgrzyna, które Jmć dobrodziej według staropolskiego zwyczaju, roku narodzenia się Basi umyślnie kupił na to, żeby go na jej weselu wypróżniono. Każda z nas ma także takąż beczkę, piwniczny nieraz mi mówił, że jeśli moje jeszcze z parę lat postoi, będzie wyborne. Jmć dobrodziej częstował z niepospolitą ochotą, a goście pili z równąż. A dopiero jak się zaczęły wiwaty, państwa młodych, Bzcczypospolitej, króla, księcia kurlandzkiego, królewiczów, prymasa, duchowieństwa, gospodarstwa,
ICH
dam, a za każdym huczne wykrzyki, Huczenie kieliszków i butelek, bicie armat, odgłos kapeli, wrzawa jakby na Sądz.e ostatecznym.
Nareszcie już po rozniesieni u wetów, wszystko na chwilę ucichło, i wszyscyśmy myśleli, że czas wstać, kiedy Jmć dobrodziej dał znak marszałkowi: ten postawił przed nim puzdro czarną skórką powleczone z mosiężnemi ozdobami, któregom jeszcze nigdy nie widziała; Jmć dobrodziej otworzył go i wyjął puhar szczerozłoty kamieniami wysadzany, w kszlałcie kruka; powiedział, że była to jeszcze po rzymskich Korwinach pamiątka, i że nie był z puzdra dobyły od czasu jego własnego wesela; potem wziąwszy z rąk piwnicznego butelkę kwartową, pleśnią okrytą, stuletniem, jak mówił, napełnioną winem, wylał ją całą, dolał jeszcze z drugiej i wniósł wiwat: pomyślność młodej pary. Przyjęto go z okrzykiem, kapcia brzmieć zaczęła, uderzono z armat, każdy spełnił to zdrowie duszkiem; pękło butelek kilkadziesiąt, i po tym ostatnim wiwacie, kto mógł, wstał od stołu. Już była noc zupełna. Damy poszły się przebrać, panna młoda i my druchny zostałyśmy w naszych strojach; koło siódmej godziny, gdy mężczyznom trochę wyszumiało wino, zaczęto mówić o tańcu, wnet się też rozpoczął ochoczo. Panna młoda, z posłem króla jnici bal otworzyła, i przez cały czas zawsze w pierwszej tańcowała parze. Z początku były same polskie, menuety, kontredanse, ale potem przy coraz większej ochocie, przy wznowionych kielichach, wzięto się do mazura i do krakowiaka: kasztelanie Kochanowski wybornie krakowiaka Lańczy, i tak jak zawsze czynić należy, skoro w pierwszej jest parze, śpiewa piosnki w tejże chwili złożone; tak wczoraj tańcząc z panną młodą zaśpiewał: Dziś nie chciatbym być królem ani wojewodą., «
Tylko se slarostą z laką panną mtoilą.
Po długich lancach, sutej czestacyi, kapela grać ustała; postawiono stołek na środku pokoju, panna młoda usiadła na nim, my druchny otoczywszy ją, zaczęłyśmy włosy jej rozpinać, i śpiewać żałośnie znaną piosnkę:
Ach! Basiu, już cię tracimy i t, d.
Jmć dobrodziejka zdjęła jej wianek z głowy, a pani wojewodzina Małachowska czepiec koronkowy na to miejsce włożyła. Zdawało mi się, że na żart tak się przebrała, i gdyby nie to, że nieboga zalewała się łzami, byłabym się śmiała serdecznie; do twarzy jednak Basi w czepku i wszyscy mówili, że mąż ją będzie kochał: o czem ani wątpię, bo któżby takiej dobrej kochać nie miał. Po oczepinach, dla uczczenia panującego domu, obyczajem przez niego wprowadzonym, kazano pannie młodej tańcować drabanta z posłem króla jinci, potem z upodobaniem do ojczystych przechodząc zwyczajów, kapela zagrała polskiego, bardzo poważnego. Zacząwszy od pana wojewody Świdzińskiego, panna młoda kolejno ze wszystkiemi obecnymi mężczyznami tańcowała, aż nareszcie przyszła do Jmć dobrodzieja; ten przetańczywszy z nią raz, przyprowadził ją do pana sbarosty, i oddał mu ją, nietylko na ten taniec, ale na całe życie: na tym polonezie skończyła się dla nas panien tego dnia zabawa. Jmć dobrodziejka kazała nam pójść spać; poważne [tanie wzięły pannę młodą, żeby ją zaprowadzić do pokojów dla niej i dla pana młodego przeznaczonych: tam udały się wszystkie mężatki i poważniejsi goście, i jak mi dziś powiadano, tam były jeszcze mowy przy oddawaniu panny młodej, podziękowania w imieniu [tana — ifis
młodego, kielichy kolejne, co późno w noc trwało Wyborniein tez spała po tem zmęczeniu; tańcowałam do upadłego, a pra« ie mnie nic nogi nie bolą. Tańczyłam ze wszystkiemi, najwięcej jednak z posłem królewicza, z kasztelanicem Kochanowskim; wiele rozmawiał ze mną; był wr Paryżu i w Lunewilu, dopiero rok jak z zagranicy wrócił: spędził go przy księciu kurlandzkim i bardzo wychwala swego pryncypała. Jeśli jeszcze grzeczniejszy jak on, to niech go nie znam. Już się cieszę na wieczór, a wrcześni( trzeba, będzie zacząć tańce; w ostatni wtorek do dwunastej tylko tańcować wolno. Basi, a raczej pani starościny, (bo tak ją państwo zwać przykazali) jeszczem dziś nie widziała; dziw no mi, że jej z nami niema; odziedziczyłam za to jej łóżko, jej stolik do roboty, wszystkie prawa starszeństwa: już mnie teraz wszyscy panną starościanką zwać będą, a dotąd wołano na mnie: Franciszko, a najczęściej Franusiu,.kdno choć trochę wynagrodzi drugie.
linia 27 Lutego, we Środę.
Już Popielec; szkoda! dopiero za rok takie tance i zabawy będą. Już się goście zaczynają rozjeżdżać, już poseł króla jmci wyjechał, państwo młodzi wyjada pojutrze, ale my ich odprowadzimy do Sulgostowa. Pan starosta gości żadnych nie prosił, bo w post nie przystoją huczne zabawy, sama tylko będzie familia; wyrosii się jednak i pan kasztelanie pod pozorem towarzystwa szkolnego, jakoż W Lunewilu rok jeszcze był razem z panami Swidziuskimi, rok pierurszy swego tam pobytu, a ich ostatni, bo nierównie od nich młodszy. Bardzo się na przenosiny cieszę, gdyźem ciekawa wsi, pałacu, gospodarstwa najukochańszej siostry. Z trudnością mi przychodzi przyzwyczajać się do zwania ją panią starościną, ale inaczej już mówić nie wypada, państwo nawet tak ją najczęściej zowią. Bardzo spoważniała po ślubie, bo też zawsze chodzi w kornecie, na rogówce w sukni z ogonem; zdaje się, że jej kilka lat przybyło; smutna, mało mówiąca; nic dziwnego: żal jej zapewne z domu rodzicielskiego wyjeżdżać, i oddać się zupełnie mężczyźnie, którego zna tak mało. To niezmiernie musi być rzecz przykra. Jeszcze bardzo nieśmiała z panem starostą, niktby nie zgadł, że to jej mąż; jeszcze go ani razu tak nie nazwała, on już mówi o niej: »moja żonka«, często do niej się przybliża i więcej już z nią, niźli z państwem rozmawia. Pojutrze jedzieiny do Sulgostowm.
Dnia 9 marca, w Sobotę.
Wróciliśmy wczoraj wieczór z Sulgostowa, bardzo dobrze się zabawiłam, szkoda tylko, że pani starościna z nami nie wróciła. W przeszły piątek, kiedy już wszyscy goście się rozjechali, ona raniuteńko pojechała do parafialnego kościoła naszego, do Lisowa, gdzie jest ołtarz św. Barbary, jej patronki; tam zawiesiła pół serca szczerozłotego, w dowód, że tu na zawsze połowu jej afektów zostanie; potem pożegnała się z proboszczem, z każdym z dworzan i z dworskich z osobna, i każdemu dała jakiś upominek, od każdego dobre usłyszała słowo. Poszła polem do swego gospodarstwa; swoje krowy, kury i gęsi darowała biednemu gospodarzowi z Maleszowej któią niedawno z całą chudobą pogorzał, dwie tylko kokoszki śliczne czubate i łabędzie prosiła, żeby jej można do Sulgostowa odesłać; ptaszki swroje i kwiatki, koło których bardzo starannie chodziła, mnie oddała nareszcie obeszła cał^ zamek od dołu do góry, jak gdyby z każdym kącikiem pożegnać się chciała. Najdłużej bawiła w kaplicy i w naszym panieńskim pokoju. Gdyśmy naprędce jedli podróżne śniadanie, rzęsiste trzaskanie z bicza słyszeć się dało, pokojowiec oświadczył, że już wszystko gotowe; pan starosta, szepnął żonie do ucha, że jechać trzeba: ona wtedy z wielkim płaczem rzuciła się do nóg państwu, dziękując im za dobrodziejstwa przez lat ośmnaście doświadczane, przepraszając, jeśli ich w’ czem kiedykolwiek obraziła, i świadcząc się Bogiem, że niczego sobie nie życzy, tylko tak być szczęśliwą w dalszem życiu, jak dotąd nią była. Pierwszy raz widziałam.hnć dobrodzieja plączącego. O! jak też oboje ją błogosławili; serce rosło słuchając, a ktokolwiek był przytomny płakał. Wyszliśmy na most, kapitan podnieść go kazał, i nie chciał wypuścić pani młodej, póki mu pan starosta nie dał bogatego pierścienia, jako w zakład, że ją tu przywiezie: przez ten czas przypatrywałam się ekwipaźom pana młodego: paradne; jedna kareta żółta, trypą ponsową wybita, na dwie osoby, druga landara na cztery, kolaska do lekkiej podróży, i bryczek kilka. Konie śliczne, osobliwie sześć siwych jabłkowitych u żółtej karety. W tej państwo młodzi wyjechali sam na sam, i uwierzyłam czemu wierzyć nie chciałam; za niemi szły pojazdy z fraucymerem, a my na ostatku. Pani starościna tak płakała, że słychać było jej szlochania, ale bo leż wielu z dworskich, kilku z chłopstwa o parę staj ją odprowadzali, błogosławiąc głośno; co miała pieniędzy to im rzuciła, i pan starosta sypnął także suto, a pierwej jeszcze od szafarza do pomywaczki, od marszałka do stróża, każdego obdarzył podarkiem. Gdziekolwiek stanęliśmy na popasie albo na noclegu, wszystko staraniem pana młodego już było golowe; żyd wyforowany z karczmy, z belami i z bachorami swemi; stoły zastawione, liberya: nareszcie drugiego dnia wieczorem wjechaliśmy do Sulgustowa. Już z popasu pan wojewoda z księdzem Wincentym wyjechali najpierwsi, żeby panią starościnę na jej nowosiedlinach przyjąć; na granicy sulgostowskiej gromada wiejska z sołtysem na czele zatrzymała karetę państwa młodych, ofiarowano jej chichy, a jeden ze starych gospodarzy miał oracyą, po której wszyscy krzyknęli: »Niech żyją sto lat nowożeńcy!«
Za ich wjazdem na dziedziniec, kompania huzarów, którą pan starosta na dworze swoim trzyma, dała ognia z ręcznej broni; kapitan salutował ich oboje. Przed drzwiami stał pan wojewoda z synowcem, stał dwór cały i wszyscy radośnie i uprzejmie panią młodą wilali. Skorośmy weszli do pałacu, pan starosta przyniósł żonie swojej ogromny pęk kluczy, oddając pod jej dozór dom cały. Zaraz nazajutrz pani starościna objęła rządy i gospodarstwo, i doprawdy, dziwić się należało, jak jej wszystko szło jak z płatka; ale bo też od małego dziecka Jmć dobrodziejka, jako najstarszą córkę przyzwyczaiła do wyręczania siebie. Sulgostów w innem położeniu jak Maleszowa, pałac nie zamek, ale wesoło i okazało; dwór liczny, stół dobry, dom zasólmy, a co najważniejsza, wszyscy kochanej siostrze przychylni: już widzę, że wkrótce po naszym zamku się odtęskni. Najadłam się i napiłam w Sulgostowie wielu dobrych rzeczy, a między innemi kawy. Państwo nie lubią tego modnego trunku, który się niezbyt dawno w Polsce zjawił, i u nas dają go tylko wtenczas, kiedy są znakomici goście; ma też być bardzo niezdrowy dla młodych panien, szczególniej krew i płeć psuje, i ja dotąd tylko parę razy jakby na żart go skosztowałam. Ale w Sulgostowie napiłam się Jej dowoli, cała familia pana starosty przepada za tym trunkiem, i na prośby jego i mnie państwo codzień filiżankę wypić pozwala!’ Śmiano się z pani starościny, |e me będzie mogła jak owa żona w wierszach naszej poetki, pani Drużbackiej, zarzucie mężowi:
K iwy w moim domu nie znajdzie trzech ziarnek.
Piwa mi z serem każę zagrzać garnek.
i utworzyć sobie z tego punkt do rozwodu. Bardzo nam było smutno powracać. Rozweselał mnie tylko kasztelanie, który nam konno cały czas towarzyszył; prawdziwie słusznie szarmanckim go zowią. Jakiż to musi być pryncypał jego!... Pani starościna bardzo płakała żegnając się z nami. W Maleszowej jeszczem się nie rozpatrzyła, bośmy wieczór przyjechali, a dziś raniuteńko to piszę; luz wiem naprzód, że mi przez jakiś czas smutno będzie.
Dnia 12 Marca, we Wtorek.
Zupełniein zgadła, bardzo smutno bez najukochaiiszej siostry; takie pustki w zamku, jak gdyby nikogo nie było: zdaje się, że z sobą cały dwór nasz, całą wesołość zabrała. I państwo bardzo tęsknią; ona jako najstarsza, najwięcej do nich zbliżoną była, tysiączne im czyniła przysługi; ja lubo się staram ją zastąpić, przecież ani Jmć dobrodziejowi tak dobrze lulki nałożyć. ie umiem, ani Jmć dobrodziejce tak zręcznie dobierać kolorów do haftu: z czasem, da Bóg, że się sprawię; nie wiem jednak, czy kiedy wyrównam Basi? (bo choć na ten raz tak ją nazwać muszę). Lubo chcę szczerze, o wielu rzeczach zapominam, a ona lak o wszystkiem pamiętać umiała! Jak ją też mile cały dwór wspomina! Ciągła jeszcze o niej mowa. Już państwo dziś wysyłają pokojowca do Sulgostowa, by się o jej zdrowiu i powodzeniu dowiedzieć; formalna była lukta między nimi który ma jechać, każdy miał niezmyśloną ochotę, a Michał Chranowski, który dopiero jutro do Opola ma wyjeżdżać, żałował, że już nie jest pokojowceiu.
Bardzo smutno u Maleszów skini zamku. KaszRbinic pojechał, a przez te trzy dni nikt nie był prócz dwóch kwestarzy i jednego szlachcica z sąsiedztwa, który przyjechał prezentować państwu młodą żonę swoją, bo był niegdyś na ich dworze. Bardzo do rzeczy zdaje się człowiek. — »Moje serce. Powiedział do żony, która z wielkiej nieśmiałości ledwie dwa razy otworzyła usta; jeśli będę dobrym mężem i ojcem, panu staroście za to dziękuj, i oto temu panu marszałkowi: pierwszy mi strofowali, drugi plag z młodu nie szczędził«. Podobała mi się ta szczerość jego; udarowali go państwo wspaniale. Zresztą nikt nie był; cicho, głucho, smutno, jak lo zwyczajnie po wielkiej wesołości i wrzawie; jednak już raz uśmiałam się serdecznie. Jmć dabrodziejka całą garderobę panieńską pani starościny, pannom respektowym i służebnym rozdała; przez czas niebytności naszej każda z tych datków coś sobie zrobiła, to jubkę, to kontusik, to fartuch, to salopkę i wszystkie jakby namówione wystąpiły w tych strojach w niedzielę; gdzie rzucić było okiem u stołu, wszędzie był szczątek garderoby Basi: spostrzegł to pierwszy Macieńko, westchnął okropnie, a zapytany, odpowiedział, że boleje nad tem rozszarpaniem chudoby ś. p. panny Barbary; wszyscy w śmiech, ja z Teklusią najbardziej, aż nas łajał Jmć dobrodziej i przypomniał nam to starodawne przysłowie: Przy stole jak w kościele Ale jakże śmiać się nie było?
Dnia 15 Marca 1759 r„ uPiątek. Wczoraj zdarzyła mi się też nowa i zupełnie nie
spodziewana przygoda, która w tyin dzienniku miejsce zająć powinna. Gdym jak zazwyczaj w południe z Madame i z siostrami przyszła na pokoje państwa na obiad, zastałam kasztelanica Kochanowskiego; stojąc w framudze okna z Jmć dobrodziejem, rozmawiał tak żywo, że nic spostrzegł, kiedyśmy weszły; nie mogłam dosłyszeć tego co mówili, jednak obiły się o moje uszy te ostatnie Jmć dobrodzieja słowa, które z niejakim wyrzekł przyciskiem: >0 finalnej rezolucyi wnet się WMość dowiesz —. I to powiedziawszy, szepnął coś do ucha Jmć dobrodziejce; ta kiwnęła na marszałka, dała mu jakiś potajemny rozkaz, i nie długo obiad dano. Pan kasztelanie naprzeciwko mnie usiadł, i dopierom się dokładnie przypatrzyła, jak był wystrojony. Frak aksamitny haftowany, kamizelka atłasowa biała, żaboty i mankiety koronkowe, fryzura jak z pudełka: a szastał się, kręcił, rozmawiał francusczyzną i dowcipem sadził, dwa razy więcej niż kiedy; bardzo był piękny i zabawny. Obiad trwał dłużej niż zwykle, na pieczyste czekaliśmy chwilę i zważałam, że wtedy pan kasztelanie, lubo prawie nieustannie gadał i śmiał się, przecież mienił się jak cudowny obraz; nareszcie drzwi od sieni się otworzyły, weszli pacholiki z pieczystem. a mój kasztelanie zbladł jak chusta: spojrzałam na półmiski, obaczyłam gęś z czarnym sosem, i domyśliłam się wszystkiego. Nie śmiałam podnieść oczów, dziwne myśli cisnęły mi się razem do głowy: przypomniały mi się owe piękne krakowiaki, zręczne mazury i menuety, wyborne siedzenie na koniu, gładka mowa francuska, śliczne komplementa, i jakiś żal serce mi ścisnął! nie miałam odwagi wziąść z półmiska, państwo nawet go się nie tchnęli, i gdyby nie szary koniec, byłyby oba zeszły całe; ale Macieńko pierwszy napoczął, a za jego przykładem poszli inni; taki nic dobrego, że wziąwszy udko gęsi na głos powiedział: »Twardym to wprawdzie kawałek, ale i to się strawi«. Wieki całe siedzieliśmy u stołu, mnie się przynajmniej tak zdawało, bo mnie i ciekawość dręczyła nie pomału.
Nareszcie Jmć dobrodziej dał znak wstania; powstaliśmy, i gdy każdy był zajęty dziękowaniem Panu Bogu, widziałam jak kasztelanie chyłkiem wymknął się z sali; już więcej nie wrócił, a gdy się dworzanie i dworscy rozeszli, państwo mnie odwołali od mojej roboty, i Jmć dobrodziej tak do innie mówił: » Mościa panno! pan Kochanowski, kasztelanie radomski, oświadczył się dziś o twoją rękę: lubo ród jego jest dawny i znakomity, majątek uczciwy i dosyć stosowny, nie zdała się la partya ani mnie, ani Jmć dobrodziejce: naprzód pan kasztelanie bardzo młody, sam z siebie nic nie znaczy, ś. p. ojca swego lylko tytułem się szczyci i nie odebrał jeszcze żadnej gruntownej łaski z szafunku dworu; powtóre, nie wziął się jak przynależy do rzeczy, nie użył ani swatów, ani dziewosłębów, sam dziś oświadczył się jakby z kopyta, żądał natychmiast rezolucyi finalnej: otrzymał też przyzwoitą. Ani wątpimy, że i wepanna, Franulku, tegoż zdania jesteś®. To powiedziawszy, nie czekając odpowiedzi mojej, kazał mi wrócić do roboty. Zapewne, zastanowiwszy się, i z obowiązku i z przekonania sposób myślenia państwa dziele; ale ponieważ tu wszystko szczerze pisać się obowiązałam, wyznam, że wcale nie dla tego, że młody, ani też, że się wziąść do rzeczy nie umiał, ale najwięcej dla tego, iż nie ma sam z siebie znaczenia; jak Macieńko powiada to nic na którem kończy się kasztelanie, nie wiele blasku przynosi: mnieby się przynajmniej zupełnego kasztelana chciało. Wreszcie Bóg widzi, że jeszcze najmniejszej ochoty nie mam iść za mąż; tak mi dobrze w rodzicielskim domu. Kilka dni po powrocie z Sulgostowa smutno mi było, ale teraz już wracam do dawnej wesołości, gram nierównie większą rolę, jak dawniej; kiedy gości niema, mnie czwartej u stołu półmiski podają, ja teraz z państwem wszędzie jeździć będę; szkodaby tego wszystkiego porzucić, a polem zamężcie kończy zupełnie zawód białogłowy: skoro wyjdzie za mąż, jużci klamka zapada, i po wszystkiem; wie czem będzie, gdzie będzie do śmierci; ja zaś w myśli mojej bujać lubię, i na wołowej skórze nie spisałby tego, co mi czasem przy krosnach lub przy siatce po głowie się uwija. Jmć dobrodziejka wprawdzie bardzo często powtarza: Pannie dobrze edukowanej i urodzonej nie przystoi zabawiać myśli mężem-;. Ja też doprawdy, że nie o mężu myślę, tylko tak o różnych andronach, a cokolwiek mi się zdarzy czytać, wszystko to mimowolnie zaraz do siebie stosuję. Dzielę los wszystkich księżniczek, heroin z dzieł pani de Beaumont, panny de Seuderi, pani de la Fayette, i często mi się wydaje, żem na takie same przeznaczona awantury.
Teraz kiedy już Basia za mąż poszła, większą mam ku temu łatwość, ona te bujania zawsze we mnie ganiła i nie wiele romansów czytać dawała; lecz dla odwelowania straty czasu w ciągu jej w-yprawy, sama — Madame wiele czytać mi każę, a im więcej czytam, tem więcej myśli moje rozkołysane. Basia zawsze zupełnie odmienne od mego miała usposobienie; ona mi się nieraz przysięgała, iż nigdy o przyszłości, o mężu nie myśli, chyba przy pacierzu; bo trzeba wiedzieć, że z rozkazu
Jmć dobrodziejki, każda z nas gdy szesnasty rok zkczyna, do prośby o rozum dobry, zdrowie dobre, przyjaźń ludzką, dokłada i męża dobregdFBasia zwała rzeczą bardzo słuszną, prośbę do Boga o to, żeby był dobry ten, który nam kiedyś ojca i matkę ma zastąpić, z kim żyć trzeba do śmierci, kogo słuchać i kochać należy; ale nigdy nłe postało jej w głowie, gdzie go pozna, jak i kiedy? czy jej się zdarzą jakie szczególne przygody, czy nie? mówiła zawsze: jak się trafi, dosyć będzio czasu, Bardzo dobrze na tem wyszła; takiego słusznego dostała człowieka, pisała do państwa, że skoro się odtęskni od ich domu, nie będzie nad nią szczęśliwszej białogłowy; widać, że coraz bardziej kocha pana starostę, i że zupełnie z losu swojego kontenta. Kto wie? możebym ja takim losem zaspokojoną nie była?... co bądź to bądź, bardzo dobrze państwo zrobili, że odmówili kasztelanicowi; żal mi trochę nieboraka, iż taki wstyd poniósł, ale nadzieja w Bogu, sprawdzą się słowa Macieńka i on strawi ten przykry kawałek.
Dnia 17 Marca, w Niedzielę.
Jużeśmy wczoraj do wieczerzy siadać mieli, kiedy nas zajechali arcy-przyjemni i zupełnie niespodziewani goście: księżna wojewodzina lubelska, z mężem, ciotka moja. Dla ważnych spraw i obowiązków, a najwięcej dla obecności królewicza, nic mogąc być na weselu pani starościny, gdy on do Kurlandyi wyjechał’, zjechali tu umyślnie, chcąc sobie to nagrodzić i państwu powinszować wydania córki za mąż szczęśliwie. Przyjazdem tych znakomitych gości, znowu się nasz zamek ożywił; Jmć dobrodziej nie posiada się z radości i prawdziwie miejsca księżnie znaleść nie umie: radby jej Nieba przychyli lił, lak ją uwielbia i poważa. Księstwo wojewodowie już pięć lal w Maleszowej nie byli, ja przez ten czas z dziecka na pannę wyrosłam, dosyć się też nademną wy dziwić nie mogli; wstyd mi wyznać, ale mnie tak z urod; chwalili, żem nie wiedziała gdzie się podziać?... Bardzoć są przyjemne te pochwały, ale kiedy je człowiek jakby przypadkiem słyszy, wręcz powiedziane, niemal przykre; i milej mi teraz wspominać je sobie, jak było wczoraj ich słuchać. Książę wojewoda powiedział bez żartu, że gdybym się pokazała w Warszawie, zgasłaby i starościanka Weslowa i krajczyna Potocka i księżna Sapieżyna, żona kanclerza, które za pierwsze piękności uchodzą; księżna zaś uznała, że mi tylko niedostaje lepszego trzymania się, ułożenia, poloru. Jak żyję. tyłem pochlebnych nie słyszała rzeczy, i wcalein sobie nie wystawiała, żebym lak dalece piękną była. Widziałam, jak na te pochwały rosło z radości serce Jmć dobrodzieja, ale co Jmć dobrodziejka, to mnie kazała dziś rano przywołać do siebie, i mocno napominała, żebym tym słówkom zupełnej nie dawała wiary, zowiąc je dwotszczyzną.
Coś mi się wszystko wydaje, że są na mnie jakieś projekta. O! jakbym leż wiedzieć rada? Niespokojności mnie aż biorą, i prawdziwie, że tej nocy dobrze spać nie mogłam, takie mi się dziwy snuły. Ale, bo co też księstwo naopowiadali rzeczy ciekawych, zabawnych; państwo chcieli, żebym jak zwykle o dziesiątej z Madame i z siostrami na górę spać poszła, ale książę wojewoda uprosił, żem do końca wieczora siedziała. Jakie to były w Warszawie uczty, bale, z powodu inwestytury królewicza; nie pamiętają od dawna tak świetnych zapusl: w’ ostatki we wszystkich kolegiach grano tragedye i komedye, i taki jest powszechny do królewicza zapał, że wszędzie były do niego przystosowania. Tak wr ostatni poniedziałek („właśnie w dzień wesela Basi) u księży Jezuitów grano tragcdyę Antygonę, w której Denietriusz rycerz wielki, ojca swego od nieprzyjaciół obrania, i państwo mu przywraca; na końcu więc takie do królewicza powiedziano wiersze:
\IP u samych synowie wierni byli Greków,
Są Oimetryuszowie i u nas tych wieków.
Ty nam Wielki Karolu, ten przykład wskrzesiłeś.
Gdy lepszego niz Greczrn ojca krzywd broniłeś,
Bądzże Ojcem Ojczyzny, tej, króluj nad nami:
Wszyscy za Ciebie będziem Demelryuszaini.
Jnż więc królewicz głośnych ma stronników, mnie coś do ucha szepcze, że on królem Polskim będzie; słuchałam z wielkiem upodobaniem pochwał, które mu dawał książę wojewoda: to mój bohater, i on wyjdzie na wielkiego człowieka. Ale cóż? kiedy to u nas o zgodę tak trudno; po kilku drobnych rzeczach dostrzegłam, że księżna wojewodzina nie jest tego zdania, innego króla Rzeczypospolitej, nie królewicza ani Poniatowskiego, zdaje mi się, że jakiegoś trzeciego ma na oku. Czyje też widoki i życzenia Bóg spełni? prawdziwie rzecz ciekawa.
Dniu 19 Marca, we Wtorek.
Wyjechali księstwo przed pół godziną; jeszcze wczoraj wyjeżdżać chcieli. ale Jmć dobrodziej koła z ich pcę wozów pozdejmować kazał i przekonał, że w poniedziałek puszczać się w podróż niebezpieczno, bo to jest dzień feralny. Do końca bardzo na mnie byli łaskawi, szczególniej książę wojewoda. Tyle państwu głowę kłócili, że kto wie, czy dla dokończenia edukacyi, nie oddadzą mnie na pensyę do Warszawy. Od niedawnego czasu niejaka
1’«
panna Strumle, cudzoziemka, którą, lubo pannę, wszyscy Madame zowią, założyła pensyę panien, bo dotąd po klasztorach tylko się chowały; ta jej pensya w wielkiej jest renomie. 7, najpierwszych domów córki nabywają tam talentów i poloru; niepospolite subjekta ztamtąd wychodzą, i dla młodej panny być czas jakiś u Madame Strumle taka, zaleta, jak dla kawalera być w Lunewilu. Do niej książę wojewoda choć na rok oddać mnie radzi, tam mam nabrać tego wszystkiego co mi niedostaje. Państwo u uleliby do Sakramentek, w klasztorze zawsze przyzwoiciej; nie wiem zatem na czem się skończy, wiem tylko, żem jakaś niespokojna: nie tyle uważam tego, co czytam, robota nie tak dobrze mi idzie jak dawniej; więcej myślę o tem, co będzie, jak o tem co jest; Lak jestem, jak gdyby mi się co dziwnego stać miało. Nie trzymałam tak dobrze o sobie przed pobytem księstwa, a daleko z swojej osoby kontentniejszą byłam. Doprawdy, że sama siebie nie rozumiem.
Dnia 34 Marca, w Niedzielę.
A! Bogu dzięki! pojutrze jedzieiny do Warszawy; koniecznie musiałam potrzebować tego wyjazdu, bo od czasu jak postanowiony, zupełnie jestem spokojna. Nie wiem jeszcze gdzie oddaną będę, ale rzecz pewna, że do Maleszowej nie tak prędko wrócę, bo Jmć dobrodziejka całą inoję garderobę zabrać kazała, i z jej sukien dwie dla mnie przerobiono. Państwo niespodzianie powołani zostali do Warszawy dla interesów sukcesyi po ś. p. Błażeju Krasińskim, stryjecznym naszym, który zszedł bezdzietnie, i znaczny majątek zostawił. Takain szczęśliwa, że jadę, może też dlatego, że zboczymy do Sulgostowa. Pani starościna właśnie wróciła z bardzo miłej podróży; obwoził ją pan starosta po krewnych, sąsiadach, przyjaciołach swoich; wszędzie jej radzi byli: teraz już ciągle w domu siedzieć będzie, i bardzo się z tego cieszy; na wyborną gospodynię się zanosi, pan wojewoda Świdziński z takiem o niej uniesieniem pisał, z taką wdzięcznością, że się aż państwo rozpłakali nad jego listem, a to jedynie z radości. Miło kiedy rodzice nad dzieckiem łzy radości leją. Basia do innych łez, nigdy państwu powodem nie była, chyba wledy, jak ztąd wyjeżdżała. Bardzo się cieszę, że ją zobaczę.
Dnia 7 Kwietnia w Niedzielę, z Warszawy.
Sama temu wierzyć nie śmiem, już od wczoraj banię na owej sławnej pensyi u Madame Strumle; księstwo wojewodowie tak dobrze wszystko ułatwili, żem odrazu wstęp znalazła, a na słowo księżnej,.Imć dobrodziej Sakramentek odstąpił. Radość moja niewypowiedziana, bom sobie tego gorąco potajemnie życzyła. Jadąc do Warszawy, byliśmy w Sulgostowie; pani starościna wesoła, szczęśliwa, jak też była państwu rada! powiedziała mi, że kto tego nie doznał, wystawić sobie nie może, co to jest za szczęście, rodziców w własnym domu przyjmować? Wszystkie potrawy, wszystkie trunki i przysmaki, które państwo lubią, wszystkie były na stole przez te trzy dni; nie zapominała o niczem, coby im przyjemność zrobić mogło, a na wyścigi z panem starostą usługiwała im, dogadzała. Słyszałam jak dobrodziejka mówiła do niego, że Basia jeszcze lepsza od tego czasu, jak za mąż poszła. »Nie lepsza, odpowiedział, już ją taką z rąk państwa dobrodziejstwa dostałem; ale ma teraz większe pole ukazania przymiotów swoich, a jaką jest przez le parę dni dla rodziców, taką dla mnie codzień®. Widać też. że ją serdecznie kocha, a ona jak ojca szanuje go, słucha, poważa. Już się zupełnie rozgospodarowała, i bardzo dobrze umie domem zarządzać, gości przyjmować. Państwu nie chciało się wyjeżdżać; ja wyznam szczerze, że mi było bardzo do Warszawy pilno, i bardzo byłam temu rada, gdy ich listy do wyjazdu przymusiły. Miałam się do czego śpieszyć, tu prawdziwie ukształcę się, wydoskonalę, a ja dosyć niani ochotę zostać niepospolitą białogłową. Chcąc się do tego przysposabiać, wzięłam się szczerze do nauki, i zawieszając na czas wszystkie myśli, bujania, całą przyszłość, chcę zająć się jedynie tem. co jest, nie tracić napróżno ani chwili. Wczoraj, jako w dzień, w który tu oddaną zostałam. Jmć dobrodziejka zawiozła mnie do kościoła; spowiadałam się i komunikowałam z jej rozkazu na tę inlencyę, żeby nauki i światło, których mam tu nabrać, na dobre nie na złe mi wyszły. Usłuchałam, lubo tego nie pojmuję, jakby inaczej stać się mogło? Skoro się rozpatrzę na tych nowosiedlinach, opiszę wszystko — dotąd jeslem odurzona. Przywykła widzieć zawsze znajome twarze, wydziwić się nie mogę, iż tu nie znam nikogo.
Dnia 12 Kwietnia, w Piątek.
Już zupełnie się rozpatzyłam i nieco oswoiłam z nową siedzibą moją. Madame Strumle bardzo mi się podoba, do rzeczy białogłowa, i dziwnie na mnie łaskawa. Nie tak tu dworno, wspaniale, huczno jak w Maleszowskim zamku, ale uczciwie i dosyć wesoło; mnie sama nowość bawi; naprzykład: niema ani pacholików. ani hajduków, tylko do stołu i wszędzie same usługują kobiety. Jest nas panien kilkanaście, wszystkie z najpierwszych domów i niłodziuteńkie. Bardzo lu często wspominają siostrę pana starosty, pannę Maryannę, dzisiejszą kasztelanową Połaniecką; była na tej pensyi przez parę lat, i w sercu Madame i towarzyszek swoich słodką i niewytartą pamięć zostawiła. Ma to być dobra, rozsądna, wesoła, ze wszech miar przyjemna i nieoszacowana osoba; bardzo dobrze nauki przyjęła. Państwo przypatrzywszy się tej pensyi, zupełnie zaspokojeni zostali; już w klasztorze nie może być panna lepiej strzeżona. Madame nosi w kieszeni klucz od drzwi wchodowych, nikt bez jej wiedzy, ani wyjść ani wnijść nie może: gdyby nie kilku starych metrów, możnaby zapomnieć, jak mężczyźni wyglądają: krewnym żadnym płci inęzkiej bywać nie wolno. Metr od tańca chciał już przy mnie, żeby panowie Potoccy, w kolegium Jezuitów będący, mogli tu bywać i z siostrami swemi razem kontredansów się uczyć: Madame Strumle ani słyszeć o tem chciała. »Ci panicze nie są braćmi wszystkich pensyonarek moich, tylko dwóch, powiedziała, a zatem przystępu do mego domu pozwolić im nie mogę«.
Mam metra od francuskiego i od niemieckiego języka, od tańca, od rysunku, od haftu i od muzyki; śliczny tu jest klawicymbał, nie taki szpinet jak w Maleszowej; ma aż półszóstej oktawy, a tony 23 razy odmieniać można. Kilka jesl panien, które już polskiego tańca wcale nie źle zagrać potrafią, i to nie z palców, ale z nut. Metr mi obiecuje, że najdalej za pół roku dojdę i ja do lej doskonałości; imałam Leż i z domu jakie takie począł ki. Rysuję doląd same wzorki, i dosyć zręcznie mi to idzie; ale nim dokończę edukacyi, muszę koniecznie tyle się nauczyć, żeby zrobić farbami suche drzewo, na gałęzi zawieszony wieniec z kwiatów, a w środku cyfra pań
siwa, i ofiarować im to dzieło w nagrodę poniesionych kosztów, ho zapewne dosyć znaczne będą. Księżniczka Sapieżanka, lu od roku będąca, robi właśnie takąż malaturę dla rodziców, i mnie aż zazdrość bierze, ile razy spojrzę na tę jej robotę. Jakby dobrze się wydawała w bawialnej sali w naszym zamku, pod tym wielkim mego ukochanego biskupa obrazem.
Metr od tańca prócz menuetów i kontredansa, uczy nas chodzenia, kłaniania się; ja dotąd na jeden tylko manier się kłaniam, a to ich jest kilka: inaczej królowi, inaczej królewiczom i innym panom i paniom; o ukłon królewiczowski najpierwej prosiłam i najlepiej go umiem; może też choć raz księciu kurlandzkietnu się ukłonię. Nieustannie zajęta, chciwa nauki, czas mi prędko i dosyć mile schodzi. Jmć dobrodziejka już raz mnie odwiedziła. bardzo zakłopotana sprawami. Wyznam szczerze, że pierwszych dni dziwno mi tu było: te ciągłe przestrzegania, pokuty, ten krzyż żelazny, w który mnie ubrano, żebym się prosto trzymała; ta machina, w której po godzinie stać potrzeba, żeby się nogi prostowały “(choć moje zdaje mi się, że dosyć są proste); wszystko to nie szło mi w smak. Na weselu Basi i po jej odjeżdzie, zupełnie na słuszną pannę wyszłam; oświadczenie kasztelanica Kochanowskiego, pochwały i szeptania księcia wojewody, wszystko gdzieś daleko myśl zawiodły: jużem sądziła, że jestem czemciś, aż tu nagle zdziecinniałam: Madame Strumle nawet z pacierza prośbę o dobrego męża wyrzucić kazała, a na to miejsce naukę dobrą włożyła. I tu prawdziwie o czem innem jak o nauce myśleć niepodobna.
Dnia 28 Kwietnia, w Niedzielę.
Już Trzeci tydzień pobytu mego na pensyi się kończy, a ja ani słowa w tym dzienniku nie napisałam; bo dni zupełnie jednakowe prędko schodzą, ale mało rzeczy do opisu podają: oto i w tej chwili dumam nad tem co piszę? Państwo niedługo wyjadą. nsiężna wojewodzina raczyła mnitodwiedzić, i uważała, że się lepiej trzymam; metrowie ze mme kontenci, Madame bardzo łaskawa, panny przychylne i grzeczne: zresztą nic a nic nie wiem. Zdaje mi się niepodobną rzeczą, żebym ja w Warszawie była, bo z publicznych rzeczy nierównie mniej wiem, i znakomitych ludzi nierównie mniej widzę jak w Maleszowej. Królestwa oko moje nie ujrzało. Księcia kurlandzkiego wcale niema, i nie tak prędko powróci.
Dnia 9 Lzeiwca, w Niedzielę.
Gbybym zawsze na pensyi zostać miała, wnetby « ustał mój dziennik, a szkoda, że nie mam co w nim pisać, bo może zupełnie po polsku zapomnę; prócz listów do państwa, którzy już wyjechali, gdyż urządzenie tej sukcesyi nie tak prędko się ułatwi; prócz rozmowy z gardcrobianką moją, i tego dziennika, nigdzie ojczystej mowy nie używam: wszędzie i zawsze po francusku. W naukach znaczne postępy czynię, a co mnie mocno cieszy, księżna wojewodzina, która innie przez miesiąc cały nie widziała, zapewnia, żem znacznie urosła, i że już bardzo dobrze się trzymam; prawda, żem teraz ze wszystkich panien tu będących najwyższa, a moja przepaska łokcia nie trzyma. Teraz kiedy tak pięknie i zielono na świecie, czasem nie wiedzieć zkąd jakaś tęsknota mnie napada; chciałabym być ptaszkiem, wylecieć daleko i znowu do mojej klatki powrócić; ale nic z tego: trzeba siedzieć,;i jeszcze na takiej ulicy? na Rednarskiej. podobno z całej Warszawy najbrzydszej. Na przyszły rok da Róg doczekać, będzie inaczej.
Dnia 2fi Lipca, w Piątek.
Przy zatrudnieniu, choć bez zabaw i nowin, driic jak widzę bardzo prędko mijają; dziś za głowę się wzięłam, kiedy po tak długiem milczeniu, chcąc coś napisać w tym dzienniku, szukałam v\ kalendarzu jaki dzień mamy? i dowiedziałam się, że już siedm niedziel jak się go ani tknęłam; dzisiejszy dzień jednak pamiętnym mi będzie: dziś jak żyję na tym świecie, pierwszy list do siebie pisany odebrałam. Nieoszacowana pani starościna zrobiła mi tę przyjemność, i na kopercie napisała mój adres. Już więc na poczcie wiedzą, że jest w Warszewie Mademoiselle la Comtesse Franroise Krasińska; skakałam z radości ten list odebrawszy; schowam go wraz z kopertą na wieczną pamiątkę. Pani starościna zdrowa, szczęśliwa i taka łaskawa, że z intrat ogrodowych. które jej pan starosta do rozrządzenia oddał, przysłała mi cztery dukaty w złocie. żebym z niemi zrobiła. co mi się podoba. Pierwsze to pieniądze, których panią jestem, i te nie mało mnie ucieszyły. Co też na nich miałam projektów? zdawało mi się, że całą Warszawę zakupię! Dla siebie nic nie potrzebuję, bo z łaski paiistwa mam wszystko; ale chciałam każdej pannie zostawić upominek, i dać każdej po pierścionku złotym. Madame mnie zmartwiła mówiąc, iżby ledwie dla czterech wystarczyło; chciałam potem kupić dla Madame Strumle salopkę blondynową, alem się dowiedziała, że taka kilkadziesiąt dukatów kosztuje; nareszcie po długich wachaniach tak się namyśliłam: dukata poślę do
Kary do Pana Jezusa na Mszę, żeby państwa inleresa dobry obrót wzięły, i pani starościna zawsze tak szczęśliwą była jak teraz; dukała zmienię na tynfy, i rozdam między służebne tego domu, a za dwa dukaty w Niedzielę małą ucztę wyprawię: będzie kawa, której tu nigdy nie, pijamy, będą ciasta, owoce; już Madame Strumle zezwoliła na ten użytek pieniędzy. Niech Bóg da zdrowie kochanej pani starościnie, że mi taką przyjemność sprawiła, bo jak mnie się zdaje, większej nic ma nad częstowanie i obdarzanie drugich; jeśli sobie życzę dostać męża jeszcze bogatszego od siebie, najwięcej dla tego, żebym pieniądze i podarki sulo rozdawać mogła.
Moja edukacya znacznym postępuje krokiem, już kilka konLredansów i menuetów gram z nut, a wkrótce zacznę się uczyć najmodniejszego teraz polskiego tauca, nie piękne bo Stu dyabtów zwanego; najdalej za miesiąc suche drzewo z wieńcem będzie w robocie; haftuję też na kanwie Strzelca z 1’uzyą i z chartem na smyczy; czytam wiele, piszę pod dyklacyę, przepisuję, po francusku gładziej mówię niźli po polsku, i w tem dowodzę, że nie długo do dobrego tonu należeć będę mogła. O taniec ani się pytać, nie w’< m czy mi metr uje pochlebia, ale mówi zawsze, iż w całej Warszawie mema takiej jak ja tancerki. U księstwa bywam czasem, ale rano kiedy nikogo niema; zawsze tam wiele miłych nasłucham się rzeczy, osobliwie od księcia, który jużby miał ochotę, żeby mnie odebrano z pensyi, ale księżna i państwo zimy chcą czekać. Dopiero konie® Lipca, to bardzo daleko. Czy też ta zima przyjdzie kiedy?
linia 2fi Grudnia., wc Wtorek.
Przyszła nietylko zima, ale i chwila opuszczenia pensyi; przyszedł ten moment pożądany, w którym inne zupełnie rozpocznę życie. Dziennik mój nawet zrobi się obfitszym, zabawniejszym, i Lakże z tego niezmiernie się cieszę. Nie wrócę do Maleszowskiego zamku, aż Bóg wie kiedy; księstwo tak łaskawi, iż żądali koniecznie i otrzymali od państwa pozwolenie zatrzymania mnie przez tę zimę u siebie, i wprowadzenia w wielki świat, i osiądę na dobre u księstwa. Żal mi trochę porzucać Madame Strumle i panien, z któremi się zaprzyjaźniłam, ale wyznam szczerze, że radość wydobycia się z tej klatki, poznania tego świata, o którym już tak dawno słyszę i myślę, zupełnie żal przemaga. Wnet zobaczę króla, królewiczów, będę u dworu; księcia kurlandzkiego codzień się spodziewają, i jego poznam. Ach! jakże od tych dni kilku, co wiem, że już rzucę pensyą, czas pomału idzie.
Dnia 28 Grudnia, w Sobotę.
Dzisiejszy dzień na zawsze dla mnie pamiętny; z rana przyjechała sama księżna wojewodzina i wzięła mnie; przy niej żegnałam się z pannami, z Madame Strumle i pomimo tego, żem tej chwili od tak dawna żądała, od łez wstrzymać się nie mogłam. Po drodze wstąpiliśmy do kościoła, ale nie byłam zdolną modlić się dobrze, bo myśli dziwnie były rozbujane. Jużem usadowiona; księstw’0 mieszkają w swoim pałacu na Krakowskiem Przedmieściu ’), prawie naprzeciwko pałacu księcia wojewody ruskiego, nie zbyt wielki ale wcale piękny; z drugiej strony ma widok na Wisłę i maleńki
«) Dzisiejszy patac Tarnowskich.
ogród. Ja mieszkam w ładnym pokoju, który w lecic osobliwie, dziwnie musi być przyjemny, bo z gankiem i wyjściem do ogródka; z jednej strony mam komunikacją z księżną z drugiej z służebną moją. Już był krawiec, brał mi miarę i dziwił się nad szczupłością i giętkością stanu mego; zrobi mi sukien par kilka, nie wiem jakie będą, bo księżna sama dysponuje, a takie uszanowanie (bodaj czy nie strach) we mnie wzbudza, że i spytać jej się o nic nie śmiem. Książę choć mężczyzna. daleko mi mniej imponuje, bo też bardzo łagodnego charakteru, i wiele przyjemny; żal mi, że go teraz w Warszawie niema: pojechał do Białegostoku, naprzeciw księcia kurlandzkiego; w tych dniach oba wrócić mają: w wysokich jest łaskach u królewicza. Jutro mamy jechać na wizyty, księżna mnie obwiezie po znaczniejszych domach, gdyż tak się zawsze czyni, kiedy kto chce być znanym, i na kompanie proszonym. Trochę się lękam tych wizyt, a oraz i cieszę się niemi; będą mi się przypatrywać, ale i ja też wiele rzeczy i osób zobaczę; początek każdej rzeczy jest przykry.
linia 29 Grudnia, w Niedzielę.
Trzy dobre nowiny mam do zapisania: królewicz Karol wczoraj o godzinie pierwszej z południa przyjechał; z nim książę wojewoda, który mnie jak rodzoną córkę w domu swoim witał, i już po wizytach; oddaliśmy ich kilkanaście; nie wiem czy potrafię wszystkie domy wyliczyć, zwłaszcza że były takie, gdzie nas nie przyjęto; jak to u posła, francuskiego i hiszpańskiego, którzy tu są z żonami, u prymasa i u wielu innych: tam księżna zostawiać kazała karteczki ze swoim tytułem i nazwiskiem. Naprzód byliśmy u pani Humieckiej, iyy
miecznikowcj koronnej, jako u wujenki mojej, potem u księżnej strażnikowej Lubomirskiej, bratowej księstwa; ta jako młoda, przystojna i księżniczka Czartoryska z domu, rej między młodemi paniami wodzi i niezmiernie francuzczyznę lubi. Bardzo nn się przydaje moja umiejętność w francuskiej mowie, której już dobre początki wywiezłain z Maleszowej, a wydoskonaliłam się na pensyi. Tu, im dom znakomitszy, im gospodyni młodsza, tem więcej po francusku mówią, a jak mężczyźni poważni łaciną strzępią mowę swoje, tak młodzież francuzczyzną. Wolę ten zwyczaj, bo rozumiem co mówią.
Byliśmy u hetmanowej Branickiej; jej mąż hetman wielki koronny, jest jednym z najbogatszych panów w Polsce, ale dwór źle go widzi. Byliśmy i u księżnej wojewodziny ruskiej, u tej rozmowa była co do słowa po polsku; bo też to już stateczna pani, podobała mi się niezmiernie. Poznałam u niej jedynaka jej syna, dziwnie przystojnego i grzecznego kawalera; wiele mi pięknych rzeczy powiedział, i podobnom na tej wizycie najlepiej się zabawiła. Ale źle mówię, zabawiłam się równie dobrze u kasztelanowej krakowskiej, Poniatowskiej. To białogłowa niepospolita, wiele i z zapałem mówiąca; zastaliśmy ją w wielkiej radości, gdyż w gronie familii witała ukochanego syna, który niezbyt dawno z Petersburga powrócił, owego syna, o którymto mówią cichaczem. że królem może będzie. Przypatrywałam mu się pilnie; nie mogę powiedzieć, żeby mi się podobał, ale przyznać muszę, że piękny i grzeczny. Nie wiem czy to tak z natury, czyli też udanie, ale zdawało mi się jakby już coś królewskiego miał, czy chciał mieć w sobie: wspaniała i układna nad wiek postawa, chód i ukłon inny jak u wszystkich. Zabawiłam się także wybornie u wojewodziny podolskiej, Rzewuskiej, bośmy zastali i męża jej hetmana polnego. O przygodach dziecinnych lat jego, jak w dobrach ojca między wiejskiemi dziećmi ukryty, boso chodził: o męztwie, zahartowaniu, tyle słyszałam od Jmć dobrodzieja, iż dziwnie mi go było widzieć. Ma lat przeszło 50, zdrów i silny; obyczajem dawnych Polaków brodę nosi, co mu powagi dodaje; ma być i niepospolicie uczony; książę wojewoda mi powiadał, że wcale piękne tragedye pisze. Ryliśmy i u pani Brtihlowej, żony ulubionego ministra króla Jmci; chociaż jego nikt nie szacuje, u niej wszyscy bywają i z powinności i chętnie, bo bardzo grzeczna osoba. Byliśmy także u pani Sołtykowej, kasztelanowej sandomirskiej. Już wdowa, ale jeszcze młoda i przystojna; prezentowała nam swego syna Stasia; stryj jego, biskup krakowski, chce go koniecznie wziąść do siebie na edukacyą, a matce żal niezmierny z nim się rozłączyć. Chłopczyna mieć może lat dziewięć, a już grzeczny i rozmowny; jeszcze nie siedziały poważne panie, kiedy on j uż dla mnie krzesło przysunął: powiedział’ mi gładki komplement, i pani kasztelanowa mówiła, że niezmiernie piękne twarze i czarne oczy lubi.
Byliśmy u podskarbim wielkiej koronnej, Moszyńskiej, także wdowy; ona najczęściej w Dreźnie gości; łaskawie, czule nawet mnie przyjęła, jakiś nadzwyczajny afekt ciągnie mnie do niej, zdaje mi się. jakbym ją oddawna już znała. I ona uspokoić się nad moją urodą nie mogła; już to prawdę powiedziawszy, wszędzie o niej mówiono, lubo nie wszędzie głośno; alem ja się zawsze tego domyślała; wyznać też trzeba, że nigdy w życiu, nawet na weselu Basi, nie byłam tak pięknie ubrana, nie było mi tak do twarzy. Miałam suknię grodeturową
białą z szerokiemi gazowemi falbanami, niebieską turkiezę z ogonem, a na głowie perły. Zupełnie byłabym kontenta z tych wizyt, gdybym była gdzie księcia kurlandzkiego spotkała; a z tą nadzieją wyjeżdżałam, ale omyloną została. Po długiem niewidzeniu się z ojcem, z królem Jmcią cieszy się teraz, i nie wyjeżdża z królewskiego pałacu. Łatwo to pojąć, i mnie już nieraz (osobliwie na pensyi) bardzo było do państwa tęskno. Ale wkrótce karnawał się zacznie. balów, asamblów będzie bez końca; królewicz Karol na wszystkich prawie bywa, gdyż jak książę wojewoda mówi, bardzo bawić się lubi, poznam go więc bezwątpienia.
Dnia l Stycznia 17G0 r., we Środę.
Otóż spełnione życzenia moje, i jak! Nietylko poznałam królewicza, ale mówiłam z nim; nietylko mówiłam z nim, ale i... Lecz niebędzieżto zbyteczna śmiałość napisać to, do czcgobyrn się może nikomu nie przyznała, czemu zaledwie śmiem wierzyć, co mi się może jako niedoświadczonej dziewczynie przyśniło?... Oj! nie przyśniło się! co nie, to nie! Ja zawsze wiem dobrze, kiedy się komu podobam, jeszczem się nigdy w tej mierze nie omyliła; miałżeby to być raz pierwszy? i proszę, cóżby w tem było tak dziwnego, że kiedy mnie Pan Bóg piękną stworzył, i wszyscy mnie za taką uznają, królewicz patrzył na mnie takiemi oczyma jak wszyscy! Jak wszyscy? Oj! podobno w oczach jego coś więcej jak we wszystkich było. Może też to oczy takie; pierwszy on królewicz, któregom w życiu widziała i słyszała; na tym balu maskowym nie było innego; zapewne każdy z nich taki uprzejmy i grzeczny... Takaźby wielka między nimi i innemi ludźmi miała być różnica?... Ale rzecz każdą zawsze porządnie opisywać należy, trzeba więc wszystko powiedzieć koleją.
Wczoraj rano, księżna kazała mnie zawołać do siebie i tak mi powiedziała: »Dziś, jako w ostatni dzień roku, bywa zwyczajnie reduta czyli bal maskowy; wszyscy panowie, król nawet i królewicze bywają na nim, i wepanna będziesz z nami ubrana za Dziewicę słońca Ucieszyłam się niesłychanie i pocałowałam księżnę w rękę. Niedługo po obiedzie zabrano się do ubioru mego; zupełnie on był od zwyczajnego odmienny, bo bez pudru, bez rogówki... Księżna mi powiedziała bardzo poważnie, że lubo strój mój wcale nie jest przyzwoity, i zgubioną byłaby białogłowa, któraby w’ innej okoliczności podobnież się ubrała, ona się spodziewa, że ja najmniejszej nieprzyzw oitości nie popełnię, i układnością twarzy i postawy nagrodzę co strojowi na powadze zbywa. Usłuchałam jej wiernie; chociaż wesołą i żywą jestem, umiem przybrać wspaniałą minę, i tak mi się to udało tego wieczora, że wiele osób słyszałam pytających się; Cóż to za przebrana królowa?Nie przyszło mi to dotąd do głowy, a teraz mnie ta myśl zmartwiła... Nie spo»ób tak codzieii chodzić: a może w tym ubiorze ładniejszą byłam jak codzień?... Ładniejszą jak ładniejszą, ale zupełnie inną. Włosy z pudru wyczesane jak kruk czarne, spadały wijąc się na czoło, szyję i ramiona; suknia gazowa biała bez ogona, w stanie bogatą przepaską ścieśniona; na piersiach słońce złote, a na głowie wielki welon przezroczysty i biały, który ęwijał mnie eałą jakby obłokiem. Nie poznałam się, gdy po skończonym ubiorze pozwmlono mi się przejrzeć w zwiereiedle; możeby mnie dziś niepoznano?...
Gdyśmy weszli do sali, już była prawie pełną; odu13
rżałam na to mnóstwo osób pięknie i rozmaicie ubranych, w maskach, bez masek, w strojach zwyczajnych i nadzwyczajnych; nic wiedziałam gdzie wzrok obrócić, komu się przypatrywać najpierwej? W tem szmer się zrobił, » książę kurlandzki!< powiedziało głosów kilka, i w gronie dorodnej i bogato przystrojonej młodzieży ujrzałam go. Lubo w mało co odmiennym od otaczających go ubiorze, odrazu go poznałam, bo wzrostem, kształtną i okazałą postacią, łagodnością dużych oczów niebieskich, słodyczą uśmiechu, różnił się od wszystkich. Potem na niego patrzałam, póki on mnie zobaczył; ale skoro się oczy nasze raz spotkały, już przypatrywać mu się nie mogłam, bom zawsze jego wejrzenie spotykała; widziałam jak się o mnie pytał, i kogóż? księcia wojewody; widziałam wyraz radości na twarzy jego, gdy.-się dowiedział kto jestem, i jeszcze ten wyraz nie znikł, kiedy przystąpił do księżnej, przywitał ją uprzejmemi słowy i głosem nad wyraz miłym. Zaraz po pierwszych komplementach, wzięła mnie księżna za rękę i prezentowała jako siostrzenicę swoją; ani wiem jak się ukłoniłam, podobno nie tak jak mnie metr uczył, bom bardzo była zmieszana: nie wiem także co królewicz do mnie mówił, tylko że otworzył bal z księżną, a drugiego polskiego tańca już ze mną tańcował: i czegobym się mgdy nie była spodziała, on mówił do mnie, a ja mu dosyć śmiało i gładko odpowiadałam. Pytał się o państwo, o panią starościnę, o jej wesele? dziwno mi było, zkąd to wszystko mógł wiedzieć, ażeni sobie przypomniała, że kasztelanie Kochanowski zausznikiem jest jego. Taki poczciwy, że nietylko strawił gęś z czarnym sosem, ale jeszcze jak najlepiej królewicza o wszystkich nas uprzedził; mnie bardzo zachwalił, lecz jak mówił królewicz, ani przez połowę jak należało. O! jak tez wiele podobnych powiedział mi rzeczy, i w czasie lego tańca i innych, bo prawie z nikim, tylko ze mną i menuety i konlredanse tańcował, a usta mu się nie zamknęły.
Kiedy o północy uderzono z armat na znak, że rok nowy starego pokonał, powiedział mi: — O! na zawsze tę noc pamiętać będę, nie tylko Nowy Rok, ale nowe życie rozpoczęła dla mnie A jak wiele do ubioru mego zręcznych przystosowań; ani podobna wyrazić lego po polsku, bo on ciągle po francusku mówił: me to złoto na piersiach, ale oczy moje były słońcem; ich spojrzenie ogień wieczny w sercach wznieca, i tysiąc podobnych rzeczy; piękniejszych komplementów ani w romansach pani Seuderi, ani w pani de La Fayette nie czytałam. Miałażby to wszystko być dworszczyzna? udanie? miałżeby te przyjemne słówka mój ubiór jedynie sprowadzić? Bieda mi wielka, że nie mam się kogo o to zapytać; państwo w Maleszowej, księżnej się boję, księciu jako mężczyźnie takich rzeczy mówić nie śmiem; sama sobie zostawiona, tydzień temu jeszcze na pensyi, wśród nauk, metrów, dziś już grająca jakąś rolę na świecie, zupełniem omamiona. Za dziesięć dni najdalej Basia ma tu zjechać; ona rozsądna, ona mnie pewno oświeci; cieszę się niezmiernie z jej przyjazdu; już trzy kwartały jakem nie widziała tej ukochanej siostry, wiem tylko, że coraz szczęśliwsza, coraz więcej od męża kochana... Mój Boże! czy ja też kiedy królewicza obaczę? czy on mnie też pozna w zwyczajnym stroju moim?
Unia 3 Stycznia w Piątek 17C0 r., w Warszawie.
Ciekawość moja nie długo natężoną była, widziałam królewicza, już nawet dwa razy, i poznał mnie. Ani poj-
13« inuję, zkąd mi takie dziecinne obawy przyjść mogły do głowy? gdyby się on niewinni jak przebrał, wszakbym go poznała; dlaczegóż on miał być mniej uważnym? Ledwiein w dzień Nowego Roku dziennik pisać skończyła, kiedy przyszedł do mego pokoju książę wojewoda. Franusiu! powiedział, przeszłaś wszelkie spodziewanie; ułożenie twoje na wczorajszym balu było wyborne, podobałaś się, powszechnie, a nawet znakomitym osobom. Wracam w tej chwili z pokojów, gdziern wraz z senatorami i ministrami, królowi Jmci powinszowania składał; Jego królewiczowska ilość, książę kurlandzki, przyszedł sam do mnie, i wyznał, iż nie widział nic podobnego tobie; i gdyby nie etykieta dworska, która go przymusza cały dzień dzisiejszy z królem Jmcią strawić złożyłby ci osobiście powinszowanie swoje. Myślałam, że mi krew wytryśnie z twarzy, takim rumieńcem spłonęłam na le przyjemnt’ słowa; książę zaś jakby tego nie widząc odszedł, a mnie zostawił z radością i z myślami niemi... Nie omyliłam się więc w niczem... Nietylko na balach, ale w domu widywać będę królewicza! Nie widział nigdy nic mnie podobnego!« Le ostatnie wyrazy nieustannie dotąd słyszę, jakby mi je kto ciągle powta-
w
rżał; a pochlebne słówka tak mile w ucho wpadają. Dano wnet znać do stołu, nadzwyczaj byłam we
soła, księżna aż strofowała mnie kilka razy; zaraz po obiedzie pojechaliśmy znowu na wizyly, aleśmy tylko dwa razy wysiedli, bo wszystkie osoby, którym księstwo powinszowania złożyć chcieli, wyjechały w tymże samym celu: spotykaliśmy się na ulicach; zatrzymywały się karety, często kilka się ich zjechało; oddawano sobie nawzajem bilety: wielki był krzyk, śmiech, wrzawa. Powiększyła się jeszcze uciecha, gdy się ściemniło; bo wlen czas hajduki i laufry pozapalali pochodnie, i pięknie było patrzeć na to mnóstwo migających się sw iateł, wśród tego natłoku powozów, jezdnych, Iiberyi i koni. Było nawet przypadków kilka, ale nam, Bogn dzięki, nic się nie siało. Już o późnej porze wróciliśmy do domu; zmoczona, usnęłam prędko, lecz dziwno marzenia uwijały mnie się we <nie... Nazajutrz o samem południu, kiedy już na cały dzieu ubrana, siedziałam z księżną w dużym bawialnym pokoju, którego okna na ogród wychodzą, i nową w krosnach rozpoczynałam robotę, wpada z pośpiechem pokojowiec i woła: Jego Królewiczowska Mość książę kurlandzki’ Księżna zerwała się i pobiegła przyjąć go u drzwi przedpokoju; ja J pierwszem poruszeniu schronić się chciałam, ale cekawość przemogła bojaźu, i zostałam. Wszedł; natychmiast przystąpił do krosien, pytał się o moje zdrowie. Lubo zmieszana, odpowiedziałam wyraźnie: a gdy usiadł przy krosnach, zajmując się moją roboLą, tyłem na sobie przemogła, że pomimo rąk drżenia, kilka cicniuchnych igieł dosyć grubym jedwabiem nawlekłam odrazu: królewicz chwalił moją zręczność bawił z pół godziny i chociaż najwięcej z księżną rozmawiał, znalazł przecież sposobność umieszczenia wdelu grzecznych dla mnie słówek; mogłam się przekonać, że mnie strój nie odmienił w jego oczach; żegnając się oświadczył, iż spodziewa się widzieć nas dziś jeszcze na balu? Dowiedziałam się wtedy, że poseł francuski margrabia d’Argenson daje bal, i że ja mam być na nim: jakoż byłam.
Niech się schov< a wesele Basi; nie co do parady, ale co do grzeczności i zabawy. Jak, e to wszyscy w tej Warszawie wysoko edukowani! co kio usta otworzy, to Komplement; najpiękniejsze jednak królewiąza komple menta: alf« nie mógł tyle ze mną rozmawiać jak na balu maskowym, ja mu też nie odpowiedziałam tak śmiało: naprzód już nie byłam Dziewicą Słońca, tylko sobą samą, bo teraz inaczej, a powtóre zawsze się tak zdarzało, iż która z dam obecnych stała tuż koło nas, jakby podsłuchiwać chciała. To mi się nie podobało; brzydko tak być ciekawą, zwłaszcza osobom wysokiej edukacyi. Księżna w bardzo dobrym humorze, królewicz z nią tylko jedną z poważnych pań na wczorajszym balu tańcował. Książę jeszcze łaskawszy na mnie jak zwykle, ale i zapytań wszelkich unika, i żadnych mi rad nie daje; coraz z większą niecierpliwością kochanej siostry wyglądam. Cóżbym ja jej też rzeczy powiedzieć miała!... Dopiero dziś tydzień jakem pensyę opuściła, zdaje mi się, że już miesiąc; tyle przez ten czas myśli się przesunęło, tyle uczuć doznało, tak zupełnie inną jestem, tak rzeczywistość przechodzi nawet marzenia.
Dnia » Stycznia, w Niedzielę.
Ktoby to zgadł? Przez cały dzieli wczorajszy, królewicz, bale, zabawy i wszelkie marzenia, zniknęły mi zupełnie z myśli; zajęta byłam siostrą jedynie, łubom jej wcale doląd nie widziała. Przyjechała wczoraj zrana wcześniej niż przyjechać miała, bo niespodzianie zasłabła; ledwie stanęła w mieszkaniu swojem, cierpienia jej się wzmogły: przybiegli tu dać znać. Księżna natychmiast pojechała do niej na cały dzień: jam koniecznie także jechać chciała, ale mi nie pozwolono, w okropnych niespokoj nościach byłam do północy, do trzech kościołów posyłałam na msze, nareszcie o pierwszej wróciła księżna z pomyślną wiadomością, że Basia zdrowa, i córkę powiła. Dziś prawie na klęczkach prosiłam, żeby mnie do niej puszczono, ale odpowiedziano mi, że ją nie tak prędko zobaczę, gdyż nie przystoi pannie dobrze wychowanej odwiedzać położnicę. Pan starosta był tu na chwilę uszczęśliwiony, że ojcem został; dziewczynka ma być śliczna, tłusta, rumiana, będzie się zwała \niela, dla kochanej matki naszej; żeby mi przynajmniej ją widzieć dano, cóż mi z tego, żem ciotką, kiedy nie znam mojej siostrzenicy. Królewicz dziś rano przysyłał tu winszując wnuczki, i dowiadując się o nasze zdrowie? Jak mi przykro, że siostry widzieć nie mogę, wyrazić nie potrafię; takem jej wyglądała niecierpliwie, i na cóż mi się zda jej przyjazd?
Dnia 8 Stycznia, we Środę
Kochana siostra codzień zdrowsza, ale jeszcze w łóżku leży; królewicza raz tylko przez te dni widziałam: wyjeżdżał onegdaj na polowanie z królem, ale za to wczoraj był znowu niespodzianie z wizytą i więcej niż godzinę bawił. Jaki on też dobry być musi, jak ojca kocha! 0 ś. p. królowej ze łzami wspominał; widać równie, /e wielką skłonność do Polaków czuje, że mężną ma duszę. Ach! wszystko com kiedykolwiek o nim słyszała, com tu sama zapisała w tym dzienniku, wszystko to szczerą jest prawdą; owszem za mało go jeszcze chwalono, bo któżby opisać potrafił wdzięk jego głosu, uśmiechu i słodycz spojrzenia; ani się dziwię, że się Imperatorowej podobał, że serce Kurlandczyków skłonił, ani się dziwić będę, gdy po śmierć, ojca Polacy królem go Swoim wykrzykną... I jam mu się podobała’ czasem mi się zdaje, że tc, być nie może... jednak mi to wczoraj jaszcze oczy, mowa jego, i słowa księcia wojewody stwierdziły.
Księżna mnie nieco zasmuciła, bo jakby niechcący powiedziała u stołu, że królewiczowi bardzo wiele białogłów się już podobało i zawrze ta. którą ostatnią pozna, najpiękniejszą mu się wydaje... Ale jaka ja leż dziecinna! czegóż się tem smucić? czyż na całym świecie mnie jedną tylko ładną Pan Bóg stworzył; w moich oczach wszystkie trzy warszawskie piękności: starościanka Weslowa, krajczyna Potocka, księżna Sapieżyna, daleko odemnie piękniejsze; i co jeszcze? umieją wszystkie dodać sobie wdzięków, a ja tej sztuki bynajmniej nie znam; królewicz mówi, że w tem mój wdzięk największy, jednak mnie się wydaje, że mój rumieniec gaśnie przy ich licach. Osobliwie na balu posła francuskiego, krajczyna była zachwycająca, i królewicz tańcował z nią dwa razy. Niepodobna, żeby oczu nie miał; a wreszcie czegóż ja to pragnę? Dawniej, jedynem życzeniem było widzieć go; potem życzyłam sobie od niego być widzianą i ukłonić mu się; nareszcie zaczęło mi się zachciewać, żeby mnie pochwalił; wszystko to się siało a ja nie przestaję na tem, i zdaje się. jakbym czegoś więcej oczekiwać śmiała. Dobrze to ktoś powiedział: życzenia człowieka granic nie mają.
Pnia 19 Stycznia, w Niedzielę.
Już też spodziewam się, że teraz powinnam być kontentą; we czwartek na balu u księcia wojewody ruskiego, królewicz ze mną tylko tańcował; w piątek był znowu z wizytą, wczoraj przysłał nam przez swego adjutanla inwitacyę na nową operę włoską Semiramidę, którą wystawiono na teatrze dworskim. Tam królewicz mną jedynie był zajęty, tam prezentowania byłam królowi, który bardzo dla mnie był łaskaw; pytał się o obojga państwa, szczególniej o hnć dobrodziejkę, a przed godziną pizyjechał tu pan starosta z tem oświadczeniem, iż królewicz chce koniecznie trzymać sam do chrztu maleńką Anielkę i to ze mną. Ze mną, broń Boże z kim innym: taka wyraźna jego wola. Ja z królewiczem w jednej parze?... a trzeba wiedzieć, że chrzest będzie paradny, w kościele kolegiaty kr/dswskiej. Miało być więcej par w kumy wezwanych, ale przez uszanowanie dla królewicza, jemu tylko zostawiony ten zaszczyt; inni będą świadkami, i w tym celu zaproszą wieki znakomitych osób: cała Warszawa o tych chrzcinach mówić będzie, zapewne i Kuryer Polski bak wielką nowinę umieści. Co też tarn madame Strumle i panny z pensri na to powiedzą? co państwo? co wszyscy w Maleszowskim zamku? co Macieńko poczciwy? on gotów utrzymywać, że to skutek wróżb jego.
Oj! ten Macieńko! jak on mi często ze swemi Słówkami na myśli staje; on tych wszystkich niespokojności moich jest przyczyną; bo gdyby me on, nigdyhy mi żadne niedorzeczno myśli nie postały w głowie. Kiedy ja też ledwie parę minut z tych chrzcin nawet uradowaną byłam; księżna powiedziała, nie wiem skąd i dlaczego, że kumostwo do małżeństwa jest przeszkodą, i ja na te słowa zadrżałam.... Rzecz niepojęta! co się to w tej głowie roi! co się w tem sercu dzieje1 ta nieustanna wątpliwość, lo nieustanne przechodzenie z radeftoi do jakiejś obawy: nieznośne! Czasem wysokich nadziei, wesołych myśli natłok, i w jednej chwili jakby kto uciął, smutek i niesmak umysł zajmuje. Ale co mnie cieszy, obaczę przecie/ kochaną siostrę chot na chwilę; po chrzcinach pojedziemy do niej, już wstała, zdrowiuteńka, ale jeszcze nie tak prędko wyjeżdżać będzie.
Dnia 15 Stycznia, we Środę.
Wczoraj odprawiły się zapowiedziano chrzciny; widziałam Basię: jaka też śliczna! wybielała, zeszczuplała; a zawsze dobra jak anioł, i szczęśliwa jak gdyby królowa jaka. Chociaż królewicz prosił bardzo, żeby jej córeczce moje imię dano, Basia oparła się temu, bo komuż jeśli nie matce pierwszeństwo się należy; skłonił ją przynajmniej do obietnicy, że gdy drugą córkę mieć będzie, Franciszką ją nazwie: przyrzekła, a tymczasem tę ochrzcił ksiądz Szemhek Anielą. Ładna dziewczynka, ale niezmiernie czerwona; podczas całej ceremonii bardzo krzyczała, znać że się wychowa: daj Boże! bo już ją kocham serdecznie. Nie wiedziałam jak sobie dać z nią radę, pierwszy raz w życiu dziecko trzymałam, aż mi królewicz pomagać musiał, tak mi ręce mdlały. Jaki on też dobry! Jak mi dziwno było stać wraz z nim przed ołtarzem, w przytomności tylu osób; w wielkiej księdze obok jego imienia swoje położyć: otóż to zapewne do tej osobliwości ściągały się wróżby Macieńka! Wszyscy mi tego honoru bardzo winszują; królewicz od tego czasu nierównie grzeczniejszy, nieco poufalszy: nie nazywa mnie inaczej tylko piękną kumą swoją, a maleńka, to nasza. Anielka. 1 pani starościnie i mnie piękne podawał podarunki, kobiecie podającej dziecko, otaczającym ją dworzanom i ubogim sypnął po królewsku, a panu staroście obiecał wyrobić u króla kasztelanią radomską. Ja tyle świadczyć nie mogę, choćbym z duszy rada, ale i moje krzyżino dla Anielki, biała sukieneczka haftowana, nie jednę mnie godzinę kosztowała; w tak krótkim czasie trzeba ją było wykończyć. J królewicz pochwalił tę robotę. Później i czapeczkę jej zrobię w same robótki;
czasem jak pomyślę o tylu zaszczytach i honorach, zdaje mi się, że to wszystko snem tylko...
Ale zapominam o bardzo ważnej okoliczności: od kilku czasów przedmiotem rozmów wszystkich w Wysokiem towarzystwie Warszawy, są łowy, które książę Hieronim Radziwiłł, chorąży wojska litewskiego, gotuje, dla ucieszenia króla i królewicza. Tysiące, krocie łożv. żeby z czemciś paradnem wystąpić: zwierza dzikiego z głębi Litwy niemal o się mil sprowadza, i to polowanie ma już być jutro. Czas piękny, mroźno, sanna wyborna; królewicz koniecznie radby swoją kumę powiózł, i tak się stanie. Cztery piękności warszawskie (bo do trzech dawnych już mnie jako czwartą liczą.) w jednych saniach pojadą, a królewicz końmi kierować będzie. Wszystkie cztery będziemy miały jednego kroju ubiór, ale każda innego koloru; jam sobie obrała amarantowy, krajczyna niebieski, księżna zielony, starościanka bmnzowy. Będziemy miały szuby aksamitne, do stanu zrobione, z sobolami i takież same kołpaczki. Szkoda, że Basia tego wszystkiego widzieć nie będzie, ale ona taka ze swojej Anielki szczęśliwa, że już niczego w ięcej nie żąda.
Dnia 17 Stycznia, w Piątek.
Jak żyję na lym świecie, nic podobnego nie widziałam, i już podobno nie zobaczę: jakże te łowy były wspaniałe! Wyjechaliśmy o godzinie dziewiątej z rana; niktby nie zliczył mnóstwa sań i koni, nasze jednak były najpiękniejsze, i zaraz za królewskiemi jechały. Królewicz w myśliwskim stroju, zielonym aksamitnym, nadzwyczaj pięknie wyglądał: pojechaliśmy daleko, daleko za kościół Ś-to Krzyzki: tam między Szulcem i Ujazdowem, sunąwszy się z góry, na której leży cała Warszawa, jest równe pole1), zwykle zbożem zasiewane; to pole książę Radziwiłł ogrodzić kazał, i to ogrodzeniem przeslicznem, z herbami i napisami. W pośród tego pola wystawiono zieloną altanę2) żelazną, na wszystkie strony otwartą, rogal kami żelaznemi przeciw dzikiemu zwierzowi obronioną; wewnątrz jak na dole tak w górze zielonym aksamitem była wybita, a dno przedniemi krzyżykami wysłane. Tam wszedł król z królewiczem: dla przedniej szych panów było miejsce koło altany, niedźwiedziami zasłane, a dla dam i reszty panów amfiteatr z obu stron ogrodzony; cały był pełny: przyległe góry zupełnie okryte ciekawym ludem. Tem piękniejszy był widok, iż zostawiwszy plac wolny koło altany, dalej wysadzono drzewami ulic kilkanaście; wysokie sosny wizerunek prawdziwego lasu przedstawiały...
Ledwiesmy przyjechali i zasiedli miejsca swoje, kiedy za danym znakiem z rogów i trąb myśliwskich, z miejsc gdzie zwierza trzymali strzelcy księcia Radziwiłła, puszczono ośmiu łosiów, trzech niedźwiedzi, wilków dwudziestu pięciu, dzików dwudziestu trzech. Psy wyuczone, przez knieje napędzały zwierza przed altanę; ani podobieństwo opisać tego ryku, tej psów i dzikiego zwierza zajadłości, krzyku niewiast, lej całej wrzawy; król strzelając z altany sam ubił trzech dzików; pod wystrzałami królewicza padło kilkanaście zwierza, a niedźw iedzia jednego wziął na oszczep, co jest rzadkiej siły i zręczności dowodem: skórę jego będę miała pod nogi.
’) Dziś Łazienki.
«) Tę altanę przed lulku laty widzieć było można w Łazienkowskim lasku.
Przeciągnęła się la zabawa aż do czwartej popołudniu; rozdawano mięsiwa, ciasta i różne rozgrzewające napoje, strzelców i strażników księcia Radziwiłła było 84, w barwę jego suto przybranych, /<>strzelbą i z dzidami. Prawdziwie każdy z łatwością mógł poznać, że bogaty i wspa-
«
niały książę, królowi swemu ucztę i zabawę wyprawia. Bardzo w icle wierszy łacińskich i polskich napisano na to polowanie, te mi się najlepsze zdawmły:
Tu gdzie klęski licznego zwierza i zawody Niedawno się pierzchliwe śmiele pasty trzody;
Tu gdzie gaj zielonemi cień podaje drzewy,
Niedawno się w kształt lali bujne chwiały siewy.
Sławo! któraś Rzymianów widoki wielbiła,
Te nam widziei przewaga daje Radziwiłła,
Czy spojrzysz na patrzące, na zwierze, na lasy.
Nic wspanialszego dawne nie widziały czasy:
Czem sławne były gmachy i gonitwy w Rzymie.
Toś zniósł wszystko na ten plac, wielki Hieronimie!
Wilią rocznicy koronacyi królewskiej tak suto obchodził książę Radziwiłł, z lej okazyi będzie i dziś bal u marszałka Bielińskiego: proszonam na niego.
Dnia 19 Stycznia, w Niedzielę.
Bal był wspaniały. Królewdcz wesoły, szczęśliwy, bo król go w lym dniu udarowa! kosztowną gwiazdą orderową z samych brylantów’. Wieczerza była suta, tem szczególniejsza, że jako w Piątek ani kawałka mięsiwa nie dano. Ja bardzo wiele tańcowałam, serdecznie też nogi mnie bolą; żal mi jednak, żem się z tem wymówdła, bo już mam zapowiedziane dziesięć dni siedzenia w domu i odpoczynku. Księżna dę boi, żeby mi nie zaszkodziły te nieustanne tańce i nie wczasy; jakoż w samej rzeczy zbladły cokolwiek moje rumieńce. Mieliśmy listy z Maleszowej; Jmć dobrodziejka sama pisać do mnie raczyła, bardzo mi zaleca, ażebym zdrowia ochraniała, a nadewszystko żebym troskliwą była o moją sławę i szczęście, żadnej się nie dopuściła płochości, i wiary zupełnej nie dawała pochlebnym słowom, które się o moje uszy obiją. Jmć dobrodziejka mówi, iż często nie piękność prawdziwa, ale jakieś uprzedzenie sprawia, że pannę za piękną okrzyczą; że bardzo często ztąd wypływa nieszczęścia, bo zawróci jej się głowa, gdzieś wysoko swoje widoki zamierzy, i najczęściej osiada na koszu. Mam w Panu Bogu nadzieję, iż ze mną tak nie będzie: choćbym nawet zbyt rrysoko moje widoki zwróciła, i nie udały się, niktby tego po innie nie poznał. Jednak do łez innie rozrzewnił list Jmć dobrodziejki, noszę go zawrsze w kieszeni i często odczytuję; dobrze to Pan Bóg zrobił, że słowa matki albo ojca tak prosto do serca traliają; szczęśliwa młoda panna, która rodzicielskiego nie opuszcza domu: pomimo wszystkich sukcesów moich, bardzo często Maleszo wąskiego zamku żałuję.
Dnia 29 Stycznia, we Środę.
Skończyło się przecie dziesięć dni rekolekcyi moich, przez ten czas cztery były bale; jeden z nich maskowy, gdzie w kadrylu szkockim jaz trzema pięknościami figurować miałam; zastąpiła mnie wojewodzina Małachowska, a ja przez te dni nogą nie ruszyłam, bo pomimo próśb usilnych królewicza i Bóg wie nie czyich, księżna przebłagać się nie dała: jak raz co powie, nie zwykła odmieniać zdania. Żal mi było trochę tych balów, szczególniej maskowego; ale nikt tego po mnie się nie domyślił, bo to wstyd, słuszną panną będąc, dziecinne okazywac żale; Wreszcie królewicz tak często bywał, i tę moją stałość i męstwo tak wysoko cenił, iż nie mogłam być smutną. Od czasu chrzcin znika codzień bardziej ten wielki przedział, który svn króla, księcia udzielnego, przy szłego może następcę tronu, od starościanki Krasińskiej dzielił; coraz mniej między nami etykiety: królewicz chce być za równego miany; jaka to niepojęta dobroć! Nad w\raz też mile godziny w je.go towarzysb ie schodzą; mówi nam o Pelersburgu, o Wiedniu, gdzie także czas jakiś gościł; opisuje poczciwych Kurlandczyków, a zawsze choćby dwadzieścia było osób, umie wsunąć słówko jakie pochlebne, którego znaczenia nikt podobno nie zgaduje, tylko ja jedna. Jak on zna dobrze, co się w nieszczęsnej Rzeczypospolitej dzieje; jedynie przez uszanowanie dla ojca nie s-mie mówić Wyraźnie.
0 Boże! wielki Boże! żeby on też został królem! Księżna powiada, że ztąd pochodzą w-szyslkie jego nadzwyczajne grzeczności, iż sobie zawczasu partyą chce robić, i że gdyby kiedy był królem, możeby na nas i nie spojrzał: o! co temu wcale nie wierzę. Jużto ja dobrze w idzę, iż księżna mu nie sprzyja; wszystko mi się zdaje, że ona Lube mirskiego chciałaby widzieć królem. Wątpię, żeby się spełniły jej zycze nia Dziś jest waeczorna zabawa u jianun Kanoniczek, tam będę; 1 aidzo dom przyjemny i uczęszczany: ksieni pani Komorowska, prawdziwie geelna i szanowna białogłowa.
Właśnie wczoraj przy stole mówiono wiele o Kanoniczkac-b. Z Zachore wskich. oidynatowa Zamoysken laidzn doi ie czynna i światła cl; n a, ufur.de wała to Zgromadzenie, i przepisała mu prawa na podobieństwo takiejże, dam świeckich kapituły, w mieście Remiremont w Lotaryngii będącej. Mówią, że jej powodem do tej fundacyi była litość nad młodą panną, która ze wstrętem, z rozpaczą prawie szła za mąż, jedynie dla tego, iż sierotą zostawszy, nie czując w sobie żadnego do życia klasztornego powołania, a dla wysokiego rodu iść w służbę nie mogąc, nie miała gdzie się umieścić. Chcąc dla podobnie opuszczonych i równie zacnie urodzonych dam z narodu polskiego przytułek otworzyć, gdzieby z chwałą Boga, z honorem swoim i domów swoich, chrześciańskie życie prowadzić mogły, nie obowiązując się do kląuzury zakonnej, ani do przystojnego małżeństwa drogi sobie nie zawierając, ordynatowa Zamoyska ten zakład uczyniła. Kupiła Marywil, wielką budowlę na ulicy Senatorskiej będącą. Założoną przez Marye Kazimirę Sobieską, kaplicę, którą na pamiątkę zwycięstwa pod Wiedniem stawiać zaczęto, dokończyła, część pałacu przerobiwszy na mieszkania dla Kanoniczek, dochód z wynajęcia rcszLy, im oddała. Składa się to Zgromadzenie z dwunastu dam; jedna ksieni, jedenaście Kanoniczek. Ażeby panna była tam przyjętą, powinna mieć lat 15-ście, być nietylko z urodzenia szlacheckiego, ale dowieść trzeciego pokolenia z ojców i z matek. Jest jeszcze w lem Zgromadzeniu 8 panien, które chór niższy składają, i te powinny być szlachcianki; one czynią posługi domowe i doglądają służebnych. Dziadek nawet kościelny powinien być szlachcicem ubogim. Już prawdziwie szlachecki Zakład.
Dnia 1!) Liilego, w Wstępną Srolę.
A! Boguż dzięki! już po zapustach! widzę, że i zabawy naprzykrzyć się mogą; nie wiem czybym zrachować potrafiła, na wielu byłam balach przez te trzy tygodnie? a tak mnie zmęczyły, że już nic robić mi się nie chciało, a raczej na nic czasu znaleść nie mogłam, bo mnie zajmowały stroje, wizyty, asamble i inne gale. Zycie takie zrazu przyjemnem się zdaje, ale jakiś niesmak wewnętrzny zostawia; nie pamiętam, żebym kiedy tyle chwil smutnych, tyle godzin nudnych spędziła, a tymczasem tyle osób mnie ma za najszczęśliwszą, tyle mi zazdrości. Podobno to Basia tego mi narobiła; już od dwóch tygodni bywam u niej bardzo często, ona się lęka o mnie, sama tak szczęśliwa, iżby koniecznie rada, żeby mój los podobnym był do jej losu; a to bodaj już rzecz niepodobna; trwogę i niespokojność swoją w moje serce przelała i ja coś przemyśliwać zaczynam... Jak też krajczyna Potocka piękną była na wczorajszym balu maskowym... ubrana za sułtankę, zdawało się, że panuje nad innemi białogłowami. Wszyscy byli w zachwyceniu. Jak wiele lańczyła! Ja oprócz jednego poloneza nie tańcowałam wcale, noga mnie zabolała; wielu mnie prosiło i królewicz zapraszał w końcu, alem już nie chciafa. A! Boguż dzięki, już po zapustach!
Dnia 22 Lutego, w Sobotę.
Choć słów kilka naprędce: niespodzianie jadę na parę tygodni do Sulgostowa; wczoraj jeszcze o tem wzmianki nie było, chociaż paiistwo starostwo już tu byli z pożegnaniem; ale dziś rano przyszedł do mego pokoju książę wojewoda i powiedział, że niezmiernie o te łaskę siostra i szwagier proszą, że tam może i pańslwo przyjadą, a zatem zobaczę się z niemi. Nawykła powodować się wolą księcia, który wiem, iż tylko dobra mojego pragnie, usłuchałam i jadę. Księżna także wyjazd mój pochwala; korci mnie tylko, że królewicz o niczem nie wie, a nie śmiałam zalecić nikomu, ażeby nielł znacznie o tem wspomniał... Księżnaby to najlepiej potrafiła, ale cóż? kiedy tak jej się boję!... Może on leż nie bardzo moim odjazdem się zmartwi, może i uważać go nie będzie... tyle pięknych białychgłów w Warszawie... Krajczyna nigdzie nie jedzie... Ale już na mnie wołają, trzeba się pakować.
Dnia 15 Marca, w Niedzielę.
Od dwóch dni jestem napowrót w Warszawie; nie wiem jakim cudem dziennik mój, który zdaje mi sięT żem włożyła do sepecika, został tu w kantorku, i w Sulgostowie nic pisać nie mogłam. Blisko trzy tygodnie tam baw iłam, zdało mi się, że dłużej; państwa nie widziałam, dopiero za cztery dni zjadą do starostwa, a książę wojewoda sam po mnie przyjechał, i pół dnia czekać nie chciał; rozstawionemi końmi w dniu jednym przylecieliśmy tutaj. Królewicz był zaraz nazajutrz, uważałam, że zmieniony, zdaje się, że słaby; dał mi do zrozumienia, iż wyjazd mój nagły bez pożegnania tak go zmartwił; powiedział mi z goryczą, iż więcej względów’ mieć należy dla kuma, dla przyjaciela... Przyjaciela? Królewicz przyjacielem moim! O! teraz żal mi, żem odjeżdżała... chociażem tego nieraz już i w Sulgostowie serdecznie żałowała... Książę wojewoda mówi jednak, że bardzo dobrze się stało; przyznaje się, że często go nie rozumiem, ale słucham ślepo, bom sobie wystawiła oddawna,. iż on w układzie losu mojego wielką grać będzie rolę. Księżna łaskawie mnie przyjęła. W Sulgostowie najwięcejj mi czasu zeszło na pieszczenia się z Anielką — która przedziwma dziewczyka — i na robocie; już dawno jak obiecałam na pewną intencyą wyhaftować poduszkę do Pana Jezusa do Fary; u Basi — bo tak się zwać pozwala — znalazłam wszystko co mi było do tego potrzeba, i tak pracowałam pilnie, żem skończyła. To były najmilsze moje momenta; zdawało mi się, że każdy ścieg przyśpiesza spełnienie tajemnych życzeń, których tu i wypisać nie śmiem... W Sulgostowie obchodzono sutp rocznicę wesela Basi, dużo się gości zjechało; co to odmian w tym roku? najwięcej ich w sobie samej spostrzegłam; i co dziwnego? rok temu nierównie byłam weselsza, a przecież nie chciałabym może być taką jak wtenczas, nie chciałabym do tej nic nieznaczącej swobody powracać. Jednak wtedy daleko byłam szczęśliwszą, bo byłam nią ciągle i zawsze, a teraz tak królkie szczęścia, takie długie niespokojności, obawy i niesmaku chwile.
Unia 19.Marca, we Czwartek.
Królewicz wczoraj tyle był wesół i przyjemny, jak w początkach poznania się naszego, a ja oddawna równie miłego dnia nie pamiętam. Był najprzód z rana, ale tylko na godzinę, bo z królem wybierał się na pokiwanie do puszczy Kampinowskiej: w wieczór zaś, gdyśmy się go ani spodziewali, przybiegł, ja myślę, że piechotą. bo sam, bez żadnego hałasu. Polowanie bardzo się udało, i przedziwne było zdarzenie. Kampinowska puszcza graniczy z lasami jakiegoś Zaborowa, dziedzic jego ma być szlachcic wcale do rzeczy: ten mając już kilka razy króla na gruncie swoim, i zawsze częstując go suto, w altanie umyślnie na to wystawionej przy drodzeprzymawiał się już kilka razy o jakąś nagrodę: król mu starostwo obiecał ale pud warunkiem, żeby niedźwiedzia zabił w jego lesie; już kilku ubito, a król obictnicy zapomniał; nareszcie dziś w oczach króla, szlachcic zabił sam ogromnego niedźwiedzia: nie tracąc i chwili, przyciągnął zwierza pod jego nogi, i powiedział: Najjaśniejszy panie! Ursus est, yrieileyiiuu non est. Niedźwiedź jest, a przywileju nicma«. Król się rozśmiał serdecznie, i święcie starostwo przyrzekł. Przeszło dwie godzin baw ił królewicz; teraz nieco jesl wolniejszy, może niekiedy wymknąć się z pokojów królewskich, bo dwaj jego bracia Albrycht i Klemens są teraz w Warszawie. Królewicz Klemens dziwnie ma być dobry i nabożny; do stanu duchownego ma powołanie, i zapewme księdzem będzie. Słuszna rzecz ze strony króla, iż kilku mając synów, jednego na służbę Bożą poświęci. Dobrze jednak, że ta kolej nie na królewicza Karola padła.
Dnia 9T Marca, we Wtorek.
Chociaż to w post, bardzo mi w esoło dnie od mego powrotu ze wsi schodzą. Królewicz jak tylko może wgrywa się z królewskiego pałacu, i do nas przybiega; mówi zawsze, iż mu cięży bardzo ta dworska etykieta, ale już od dnia jutrzeszejgo ustaną nasze zabawy. Księżna ma parę pokoików ciągle dla siebie gotowych u pp. Sakramentek, i tain co rok przed W ielkanocą na ośm dni się zamyka dla przygotowania dostatecznego do spowiedzi; wszystkie pobożniejsze panie tak robią, i ja naturalnie. że księżnie towarzyszyć będę. Przez ośm dni będziemy tylko widzieć ksież\. czytać książki nabożne, robić sprzęty do kościoła, albo co dla ubogich.
Dnia 2 Kwietnia, w Wielki Czwartek.
Już nasze rekolekcye odbyte, spowiedź Wielkanocna odprawiona, i nie pamiętam dawno, ażebym tak spokojmp
lak swobodnej myśli była. Wielkieć to i nieocenione dobro w zgodzie być z sobą i z Bogiem’ O! jak miłe, jak słodkie, jak poważne obrzędy wiary naszej, jakie szczęście wychowanym być w ich pełnieniu! Wybornego miałam spowiednika, księdza Bodue; on jesl w modzie bo Francuz, ale i bez mody zawsze byłby przewodnikiem duchownym z mego wyboru, gdyż prawdziwie św ięty człowiek; a w takim z łatwością uznać Namiestnika Boga: takiego rad skwapliwie się słucha! Nie mało mi godzin zeszło na osobnych z nim rozmówcach..lak też trafić umiał do serca mojego, jaką skruchą go przejął, jak wchodził w moje położenie, jak zbijał próżność, miłość wdasną! Jak mnie przeświadczyć potraliił o marnościach rzeczy ludzkich, o niebezpieczeństwach świata, o słodyczy życia poświęconego Bogu!... Doprawrdy, było kilka momentów, w których miałam ochotę Szarą Siostrą w jego szpitalu zostać. Już nad tem me żartem dumałam, przechadzając się żywym krokiem po izdebco mojej: czemuż w ten moment wzeszła pokojowa, i o strzelcu królewicza coś mówić zaczęła: rozeiwała świątobliwie myśli moje, i jużem ich potem uchwycić nie mogła... Jednak sam ksiądz Bodue mówił mi nieraz, że i żyjąc wt świecie, zbawionym być można, byk1 w niczem cnocie nie uchybić; i że taka świętość jeszcze więcej ma zadugi, bo trudniejsza: dlaczegóż nie mam się odważyć na Lrudniejszy zawód, kiedy czuję w sobie dostateczne siły; już ja nic podłego, nic niegodnego Krasiiiskich imienia nie zrobię: jeśli grzeszę, to nie Lem, że nizko, ale I Tędzej tem, że w ysoko patrzę. Ksiądz Bodue i tego nie gani: on pow iada, że nie szkodzi dążyć do wysokiego szczytu, byle iść do niego drogą cnoty, byle nad nim widzieć zawsze Boga, i być gotową bez szemrania wrć <;i(’ na dół, gdyby taka była wola Jego. W takim ja leż zupełnie stanie zostaję, i doprawdy, tak jestem dziś lekka, swobodna, tak mi oddychać łatwo, iż mi żal, że ten tydzień już minął, lubośmy nikogo a nikogo przez ten czas nie widziały; dziś to wszystkich zobaczę. Będziemy w zamku na zwykłych Wielko Czwartkowych ceremoniach: bardzom ich ciekawa.
Dnia 10 Kwietnia, w Piątek.
I Wielki tydzień i Wielkanocne święta minęły. Nie mogę mówić, żeby te dnie były bez przyjemności; owszem miałam wiele chwil szczęśliwych, ale ta spokojność umysłu i serca, ta już gdzieś uleciała... już się też i nagrzeszyło nie mało; ten biedny człowiek taki słaby i ułomny! pomimo najstalszych przedsięwzięć i zamiarów, za najmniejszą okazyą do dawnego się wraca. Naprzykład, czy to rzecz słychana, w Wielki Czwartek, nazajutrz po spowiedzi i komunii dałam się unieść próżności; doprawdy, że czasem mnie gniewa ta uroda. Gdym tego dnia ubierać się miała wr żałobę, jak zwykle w tej porze, weszła do mego pokoju księżna, za nią jej panny służebne, i przyniosły mi ubiór przepyszny, zupełnie biały: suknia atłasowa z wielkim ogonem, wieniec z róż białych na głowę, takiż bukiet do boku, i długi blondyno wy welon; zdziwienie moje księżna zaspokoiła mówiąc że jest taki zwyczaj u dworu, iż w Wielki Czwartek po skończonem w kaplicy pałacowej nabożeństwie, król i wszyscy schodzą się do wielkiej sali, w której już zastają przy nakrytym stole dwunaslu starców: król umywa im nogi, naśladując pokorę Zbawiciela naszego, usługuje gdy jedzą. a podczas tej ceremonii jedna z znakomitych pierwszego towarzystwa panien, biało i pięknie ubrana, chodzi do przytomnych panów z tacą, i prosi o dar jaki dla ubogich. Król sam zawsze tę pannę wymienia, i na ten raz mnie kw^starką mianować raczył; zebrane zaś pieniądze zawczasu księdzu Bodue na szpital jego już na dokończeniu będący, przeznaczył. Ucieszyłam się niezmiernie tą wieścią; ale cóż? wcale nie w tej myśli, że przyłożę się do tak miłosiernego uczynku, lecz że się nie pokażę światu w żałobie w które] mi nie do twarzy, że w gronie tylu dam, j.i jedna pięknie i biało ubrana będę a żalem naj pięknu j iza. Nie byłaż to niesłychana próżność, zwłaszcza w dzień taki?... Lżej mi na sercu, żem ten błąd tu wypisała.
Kwesta udała się jak najpomyślniej, do czterech tysięcy dukatów zebrałam; sam książę Karol Radziwiłł mówiąc do mnie: » Panic kochanku! trzebać co dać tak pięknej damie!« sypnął odrazu pięćset sztuk złota, aż się taca ugięła. Z początku byłam nieśmiała, nogi mi drżały przy nizkim ukłonie, który przed każdym uczynić wypadało; ale potem ośmieliłam się. i dopieroż w ten dzień przydały mi się prawdziwie metra od tańca nauki. Marszałek dworu oprowadzał mnie, w ymieniał każdego z panów i prosił za mnie; bo już co mówić, tobym nie była potraliła; a kiedy taca zdawała się zbyt ciężką, wypróżniał ją w osobny worek. Nasłuchałam się komplenuntów co niemiara; królewicz mi powiedział, że szczęście wielkie, żem pieniądze nie serca zbierała, bokażdy byłby musiał oddać mi swoje: ja mu na to: »Nie prosiłabym nigdy o rzecz takową, bo któżby dbał o uproszone serce?« Podobała mu się ta moja otwartość; dziwię się jednak, jak mógł sądzić, żebym ja inaczej myśleć mogła? Niewieście prosić kogo o serce? choćby króla samego, miałabym za podłość! Przyjąć kiedy się dobro wolnie odda, i kiedy się przyjąć godzi, to co innego... Ale gdzie się myśli moje zapędzają, wcale o czem innem pisać wypada.
Ceremonia umywania nóg dziwnie mi się podobała: ten król schylony u nóg ubogich starców, stojący polem za ich stołkami, jeszcze mi doląd tkwi w pamięci; a do tego nasz August III, choć już nie młody, bardzo piękny, poważny, i wszystko mu przystoi. Królewicz Karol zupełnie się wdał w ojca. W Wielki Piątek obchodziłyśmy groby, w grubej żałobie; w siedmiu kościołach byłyśmy, w każdym odmawiając po pięć pacierzy; u Fary klęczałam godzinę całą przy grobie Pańskim. Rezurekcya była jiaradną w Wielką Sobotę w wieczór, muzyka dworska prześliczna. Święcone u nas było okazałe, i do wczorajszego dnia ciągle zastawiano stoły różnemi ciastami i mięsiwem.
Ktoby mi też był powiedział rok temu, kiedy właśnie jako w trzeci dzień mojego na pensyę przybycia, smutnie u madame Strumle nad skroinncm święconcm dumałam, że ja w ten Poniedziałek świąteczny z królewiczem dzielić się będę: a był u nas dnia tego: jedliśmy z jednego talerza. Jak mi też smakuje mięso po tych czterdziestu dniach postu; w Wielki tydzień tak tu jak w Maleszowej z olejem jedliśmy, a w Wielki Piątek wcale z suchotami. I królewicz pościł: zdaje mi się też, że dużo zmizcrniał. Właśnie wczoraj z niespokoj nością wpatrywałam się w niego, myślałam, że tego nie zważał bo rozmawiał z księciem, a on mi polem za tę niespokojność dziękował. Ażein się zawstydziła; jak też to młodej pannie baczną być trzeba: nie dosyć jej w słowach być ostrożną, jeszcze i oczu pilnować musi. Proszę. na co się przydać mogą w takim razie guwernan tki? Dobrze księżna mówi, że klóra panna lebie nie strzeże, tej i dziesięć guwprnatek upilnowtań nie potrafi
Dnia 15 Kwielnia,, we Środę.
Jutro wyjeżdżamy z Warszawy, księstwo jadą do dóbr swoich do Opola, i ja z niemi: był list od.Jmć dobrodzieja do księżnej, w którym zezwala na to, abyin bawiła przy niej, póki się jej me naprzykrzę, i sama, mnie nie wypędzi: spodziewani, się. że to nie nasLąpL, bo staram się jej przypodobać jak tylko mogę i umiem. Księżna wzbudza we mnie szczególne, jakieś uszanowanie i bojaźń; wołałabym niewiem co zrobić jak ją obrazić, a kiedy na mnie łaskawie spojrzy, i widzę, że ze mnie kontenta, jakby mi się nieco otw ierało. Jeśli kiedy sędziwwch lat doczekam, chciałabym mieć tę wspaniałość; sam królewicz jej się boi. Nie wiem jak to wytłumaczyć, alem kontenta z tego, że nie do Maleszowej jadę. Nabiła nn się głowa tą myślą, żem tam wracać nie powinna taką samą, jak wyjechałam; a gdybym ‘leraz wróciła, żadnej by odmiany nie biło? Żadnej? ach! jest i wacika!... al< cóż z niej?... Nie sposób jednak, żeby rzeczy w tym tanie długo zostały; musi koniecznie nastąpić jakaś stano w cza zmiana: pomyślna mnie już nie zdziwi, przeciwną znieść potrafię, bom szlat hel nie urodzona, bom chrześcijanka. Ale jakie ja lu kreślę zagadki: gdyby też komu dostał się len dziennik w rękę, myślałby, żem niespełna rozumu; a ja właśnie dla tej obawy, tak niewyraźnie piszę: ja kiedy myślę o nim, to się boję, żeby kto myśli mojej nie usłyszał, a pisaćbym zaś miała? 1 to już zanadto, lepiej przestać, i pod cztery zamki ten papier schować! Chw ilka dłużej, a wy dałaby się tajemnica. 21S
Dnia 21 Kwietnia w Piątek, w Opolu. Blisko od tygodnia tu jesteśmy, miejsce dosyć przy
jemne, mnie jednak nie bardzo wesoło, bo mi się też nic nie darzy. Drzewa powinnyby się już zielenić, a jeszcze zupełnie czarne, powinnoby być ciepło, a zimno; chciałam zacząć haftować, brak mi najpotrzebniejszych jedwabiów: chciałam grać, klawikord odstrojony, dopiero do Lublina poślą po organistę. Jest tu biblioteka dosyć znaczna, ale klucz od niej u samej księżnej a boję się prosić o niego. Książę ma różne nowe książki francuskie, dzieła Woltera, najsławniejszego autora we Francyi; za kilkaście tomików w moich oczach dał szesć dukatów w złocie: księżna czytać mi ich nie pozwala. Co gorsza, przyszedł świeżo z Paryża romans, za którym wszyscy przepadają: Nowa Heloiza®, przez jakiegoś Russa napisana; juzem go miała czytać, ale cóż? sam autor umieścił w przedmowie te słowa: żadna matka nie da tej książki córce swojej; i księżna zakazała mi ją surowo. Do tych wszystkich przeciwności, cóż jeszcze zdarzyło mi się wczoraj? Księżnie doktorowie warszawscy kazali, gdy będzie na wsi. konno jeździć dla zdrowia; ona śmiała się z nich mówiąc, że tego nigdy nie uczyni: oni jednak obstawali przy swojem, i książę kupił dla niej śliczną powolną klaczkę z wygodnem siodłem. Przeprowadzili ją tu, księżna jednak jeździć nie chciała, ledwie ją namówili, żeby się przejeżdżała po ogrodzie, co od kilku dni codziennie czyni; ale mnie, klóra się koni nie boję, przyszła niczmiernia ochota jeżdżenia konno; odezwałam się z nią wczoraj: księżna mnie strofowała, zowiąc tę zabawę bardzo nieprzyzwoitą dla panny, i pożegnać się z tym projektem musiałam; a jak też zawrócił mi głowę, jak już w myśli dokazy walam na tym koniu, jeździłam na polowanie i z kiui jeszcze?...
Bardzo tu dworno i wiele osób się zjeżdżało jako do wojewody; nie wiem dlaczego mnie to wszystko nie bawi; widziałam i Michała Ghronowskiego, owego niegdyś pokojowca naszego; zupełnie się odmienił: książę za rekoinendacyą Jmć dobrodzieja oddał go do Palestry Lubelskiej, i on lam dobrze się ma kierować, ale wychudł, nachylił się, jakichciś rumieńców osobliwych dostał i kilka krys ma na twarzy. Ani razu od ślubu Basi nie tańcował; już teraz nie mazury, nie krakowiaki, ale e\-dywizye, kondemnaty. kaduki ma w głowie: strasznie się nudny zrobił, bo nic nie można zrozumieć co mówi. Kto bywa w Opolu bardzo przyjemny i zabawny, to książę Marcin Lubomirski, brat stryjeczny księcia, ale znacznie młodszy: znałam go już w Warszawie: księżna zawsze coś w nim do nagany znajdzie, mnie zaś on się niesłychanie podoba; ma tu niedaleko hrabstwo janowieckie, i bardzo nas do siebie, zaprasza: może pojedziemy. Z nim rozmawiać miło, bardzo lubi zabawy, niezmiernie wesoły, wielki przyjaciel królewicza; jak go też chwali, to aż serce rośnie!
linia I Maja w Piątek, w Janowcu.
Od dwóch dni bawimy w Janowcu, i książę Marcin zawczasu oświadcza, że nas nie tak prędko puści. Piękniej tu nierównie jak w Opolu, a równie dworno. Nie’ wiem czy jest w świecie kto hojniejszy, weselszy i gościnniejszy od księcia Marcina. Pieniędzmi tak sypie i sieje, mówi księżna, jak gdyby się spodziewał, że mu wyrosną i że je zbiorze. Co on też teraz robi? Przez śliczny las, który ma niedaleko zamku, każę wycinać wielką perspe ktywę; z gabinetu gdzie mieszkam i piszę, widzę właśnie w tej chwili, jak padają wspaniałe drzewa pod siekierami przynajmniej stu robotników na jej końcu staniają pałacyk, ale z takim z pośpiechem, że się zdaje, że w oczach rośnie: z Warszawy i Bóg wic zkąd nasprowadzał majstrów, przepłaca ich; ale założył się z księciem wojewodą, że w przeciągu czterech tygodni pałacyk stanie, i ja pewna jestem, że wygra. Cały ten las ma kazać ogrodzić i zwierzyniec w nim założy; okolica obfituje w dzikiego zwierza, ale on rozesłał ludzi swoich w dalekie strony, żeby mu i łosiów i niedźwiedzi sprowadzono. Wszystko mi się zdaje, że w stawia.iu tego pałacyku i w zakładaniu tego zwierzyńca jest jakaś tajemnica, i raczej ją przeczuwam, niżeli zgaduję.
Daleko mi weselej w Janowcu: prześliczne miejsca, zamek wspaniały na górze nad Wisłą, starożytny bo jeszcze po Firlejach; widok ztąd na Kaźmierz, na Puławy ks. Czartoryskich, bardzo przyjemny; sal i pokojów bez końca, malowania i sprzęty przepyszne. Ale podobno w całym zamku mój pokoik najmilszy, jest w wysokiej wieży; zdaje mi się. żem jakąś romansową heroiną, od czasu jak w nim mieszkam; są w nim okna na trzy strony, z każdego czarujący widok: w jednem najczęściej siedzę, bo mnie nad wszelki u yraz ta perspektywa i ten wzrastający pałacyk zajmuje. Na Icianach je~t Olimp. Wenery mu dotąd brakowało, teraz ją posiada, powiedział grzecznie książę Marcin, gdy mnie tu wprowadzał. Dziwnie mi było w tem oknie, w tym gabinecie: zdaje mi się, jakby w Janowcu coś dobrego przytrafić mi się miało.
Dnia 3 Maja, w Niedzielą.
Nie wiem czym kiedy w życiu tak rano wsiała, dopiero trzecia bije na zamkowym zegarze, a ja już siedzę i piszę. Jeszcze nie było zupełnie widno, kiedym się snuła po długich tego zamku korytarzach, jak widmo jakie. Bo trzeba wiedzieć, że jest tu sala prześliczna i wielce szacowna. Książę Marcin, idąc za miłym i nauczającym przodków naszych obyczajem, którzy przechowywali starannie portrety znaczniejszych z familii osób, i pamięć znakomitszych ich czynów, umyślił wszystkie podobne zabytki Lubomirskich rodu w jednej zgromadzić sali. Sprowadził sobie z Włoch biegłego malarza, wezwał pomocy człowieka uczonego, który nietylko był wyćwiczony w dziejach rodu Lubomirskich, ale i w historyi narodu naszego, i po długich naradach ten zamiar wykonanym został, sześć lat temu 1756 roku, jak świadczy napis nad drzwiami. Szkoda tylko, jak mówi księżna, że nie olejno na płótnie, ale a! fresco na ścianach te wszystkie obrazy i portrety; już ich przenieść nie można, i przechować trudniej. Ale nie myśląc o przyszłości, toraz ta sala prześliczna; wczoraj po obiedzie książę Marcin wraz z księżną i księciem wojewodą tłómaczył i opowiadał mi wszystko, a jam sobie zaraz ułożyła, że to wszystko zapisać muszę. Wstałam więc przed słońcem, przyszłam na palcach do tej sali, i kiedy wszyscy śpią jeszcze, nakreślę w tym dzienniku com słyszała i co widzę. Naprzód na wszystkich rogach jest herb Lubomirskich, Srzeniawa bez krzyża, herb prawtdziwie Polski, nadany im podobno za zwycięztum, które ich naddziad odniósł“ nad brzegiem Srzeniawy, rzeki wpadającej do Wisły o siedm mil od Krakowa. Najpierwszy obraz — bo książę Marcin samej już tylko chciał prawdy — wystawia trzech
braci Lubomirskich, młodych i dorodnych mężów, którz\ w przytomności licznych świadków w obliczu Sieciecha, wojewody krakowskiego, siedzącego na ławicy sądowej, dzielą się dziedzictwem po ojcu; i ten dział urzędowane uczyniony, dwóch pisarzów wojewody na pargaminie kreśli. To ich pismo od roku 1088, od panowania Władysława I, syna Kazimierza Mnicha, przechowało się dotąd: i ponieważ jest naj dawniej szem pismem urzędowem. znanem w naszym kraju, którego powaga niezaprzeczona, książęta Lubomirscy bardzo się niem szczycą, i mnie książę Marcin tłumaczenie jego z łaciny dał do przepisania. W tych jest słowach:
»My Sieciech wojewoda krakowski, wódz wojska, wiadomo czynimy i oświadczamy komu o tem wiedzieć należy, wszem wobec i na przyszłe czasy uznawać to potrzebującym: że kiedyśmy na ławicy sądowej zasiadali, przed nasze i zasiadających z nami oblicze przybyli znakomici. rycerze herbu Srzenimm: Joachim, Jacek i Przecław. Adryana, z Lubomira pana, chorążego krakow skiego synowie, zdrowi na ciele i na umyśle: i za poradą życzliwą swych przyjaciół uznali: jako oni dobra niżej wymienione prawem Boskiem i przyrodzonem ze spadku ojcowskiego na siebie przypadające, między siebie takim sposobem podzielili; to jest: Joachim wziął miasto Lubomir z przyległościami, i dom w Krakowie, w którym ojciec ich zwykł przemieszkiwać. Pan Jacek zaś Lipie z przyległościami, i 93 grzywien pieniędzy, które Mikołaj z Morawicy ojcu ich winien; pan Przecław
podobnież z przyległościami; i będą odtąd w następne czasy każdemu z nich tak wydzielone ich dziedzictwa, i w nich każdy panem i dziedzicem wraz z potomstwem swoim pozostanie, posiadać je będzie spokojnie, jak są oznaczone granicami swojemi; ani z nich który może mieć prawa jakie do majątku drugiego, lecz na swej części pozostawać ma on i następcy jego. Do czego w naszej obecności ciż Joachim, Jacek i Przecław obowiazali się nawzajem«.
»Dan w Krakowie dniem przed Oczyszczeniem N. Maryi Panny, roku Pańskiego 1088. W przytomności tych świadków: Jana z Wielopola stolnika krakowskiego, Spytka z Zakliczyna, Szymona z Gajów, Andrzeja z Żydowa dziedziców, Eustachego i Rudolfa pisarzów naszych«.
Po obrazie tego działu następuje cały rząd portretów, mężów z rodu Lubomirskich: jedni byli sławni w boju, drudzy znakomici w radzie, przymioty Srzeniawczykom właściwe; dlatego też ich pominę. Ale któż jest ta białogłowa, którą pierwszą wystawioną w obrazie tu widzę? to Zofia zakonnica Norbertanka; w sze-naslym wieku żyjąca, wielką świątobliwością słynęła; leży już bez duszy na śmiertelnem łożu, a twarz jej nadobną jakaś jasność otacza: chorzy dotykają się jej ciała i są uzdrowieni. Obok niej portret wielkości naturalnej jej brata Mikołaja kanonika; trzyma w ręku księgę otwartą, której tytuł: Hymeneus na weselu księżnej Ostrogskiej l.j9ts r. Miał być uczony, i wiersze pisał gładko. Piękny jest obraz pod nim będący: przed ołtarzem Matki Boskiej klęczy małżeństwo; już 13 lat żyje Joachim z żoną swoją Zofią Staszkowną, a jeszcze potomstwa nie mają; modlą się więc razem; Święta Dziewica uśmiecha się do nich i są wysłuchani: w kilka czasów rodzi się syn Aleksander.
Widzę tu na drugiej ścianie wizerunek jego w ubiorze rotmistrza pancernej chorągwi. Ale Sebastyana, który kupiwszy Wiśnicz, lytuł hrabiego na Wiśniczu dla siebii i dla potomstwa otrzymał, aż w dwóch widzę obrazach, raz otaczają go księża, sieroty, ubodzy, studenci, a on im wszystkim stosowne dary sypie; drugi raz w późnej starości, pięćset ludzi własnym kosztem uzbrojonych, co więcęj, dwóch synów swoich wysyła pod chorągw ie Zygmunta III. Jednego z tych synów, Joachima, młodzieńca dwudzicsloletniego spostrzegam nieco dalej; ale jakże zmieniony! ledwie siedzi o swej mocy, na obozowem łożu pod uchylonem namiotem; gorączka śmiertelna go trawi, już prawie kona! Bratu schylonemu nad nim, szablą, którą z pracą unosi, wskazuje nieprzyjaciół z daleka się snujących; twarz jego i to ruszenie malują boleść wddoczną, że nie wśród nich, nie od żelaza umiera. Szczęśliwszy brat jego Stanisław: to on. który może śmiercią Joachima, poznawszy jakie szczęście żyć dla ojczyzny i chwały, oddał się im zupełnie; i tyle zasłużył, że gdy w czasie Chocimskiej wyprawy wielki Chodkiewicz przeniósł się do wieczności, on hetmanem na jego miejscu ogłoszonym został. Wystawał malarz te chwilę, kiedy mu Polacy z radością buławę oddają; sam królewicz Władysław ściska mu rękę i okazuje swem wejrzeniem, jaką ufność w nim pokłada; Litwini tylko niechęlnie nan patrzą, a on wskazując na czarnym kirem okryte zwłoki zeszłego hetmana, zdaje się mówdć: starać się będę Jemu wyrównać, 1 wyrównał, jak świadczą dzieje.
Przy innej zabawde wystawiony jeden z trzech synów jego Aleksander, wojewroda krakowski: stały i w nieszczęściu Jana Kazimierza przyjaciel; on długo nie mając dzieci, ślub uczynił, a gdy mu się potomek urodził, dopełnia go w’ kaplicy Matki Boskiej w Częstochowie odważa tyle złota, ile fiyfn jego nowo narodzony waży.
Tego syna Józefa, marszałka koronnego, widzę tu gdy do ślubu młodą oblubienicę prowadzi; wdowa po księciu Wiśnio wieckim, siostrzenica króla Jana, księżniczka ostrogska i zasławska, wielki majątek i znakomite pokrewieństwo w doin Lubomirskich wniosła; znajduje się osobny jej portret: więcej była bogatą niż piękną. Ale jaz jeszcze wystawił malarz hetmana Lubomirskiego, w wieku sędziwym; siedzi na łożu, na którym już od dziesięciu lat ciężka choroba go trzyma, i ani radą, ani ręką służyć ojczyźnie nie pozwala. Czując się bliskim śmierci, cały swój majątek równo między trzech synów rozdzielił, trzy tylko rzeczy zostawił nad podział; namiot wzięty Turkom pod Chocimem, laskę marszałkowską, i kamienicę w rynku krakowskim; dwie pierwsze, rysunek trzeciej, leżą koło niego, on pokazuje je otaczającym go synom i jakby mówi: ten je dostanie, kto się ich godnością dokupi. Wszyscy na nie patrzą chciwie, ale w wydatnej twarzy Jerzego coś więcej jak w innych się maluje; on też później te wszystkie trzy rzeczy odziedziczył: laskę jako marszałek, namiot jako hetman, kamienicę jako starosta krakowski, a przez zasługi swoje w ojczyźnie, nieustraszone męztwo, niezgiętą stałość odziedziczył i sławę. Potrafili go jednak zawistni poróżnić z Janem Kazimierzem, pomimo, iż on tyle razy w sprawie tego nieszczęśliwego króla, życie i majątek łożył; wyzuto go z honorów: rozgniewany, zebrał wojsko swoje, uderzył na królewskich i rozsypał ich. Widzę go jednak po tej wygranej składającego szablę zwycięską u nóg króla, który go z dobrocią przyjmuje.
Obok tego obrazu jest portret drugiej żony Jerzego, Barbary Tarłównej; ona wniosła w dom Lubomirskich (en Janowiec, w którym dziś piszę; na pamiątkę tego, 15 niemal w każdym pokoju jest jej wizerunek. Ale więcej chluby białogłowom tego domu, przyniosła córka Jerzego i pierwszej jego żony, Ligęzianki, Krystyna; dwa razy ją też malarz wystawił: pierwszy obraz jest taki: w pośród panien i dziewcząt służebnych siedzących nad robotą, stoi dziecina nadobna; twarz jej z przyrodzenia żywa i wesoła, przemijającą jest powleczona posępnością; po nóżkach widać, żeby chciały biegać, a tylko tupać mogą, bo dziecinę za jej psoty przywiązała do nogi stołowej poważna i sędziwa osoba, ciotka jej, księżna kanclerzyna Radziwiłłowa, i surowo na nią patrzy. Na drugim już co innego. Wyrosło żywe i niesforne dziewczę, a czytaniem ksiąg nabożnych, napomnieniami starszych zniewolona, klęczy sama w pokoju przed Matki Boskiej obrazem; zapał maluje się w jej pięknych oczach, z palca iglicą złotą przekłutego zbiera krew piórem, i takiem pismem poprawę i wieczną służbę przyrzeka. Dotrzymała słowa; wydana za hetmana Feliksa Potockiego, słynąca pięknością, wzorem była pobożności i cnót wszelkich: nie było nad nią zręczniejszej w robotach ręcznych, nie było bieglej szej w muzyce, a Bogu wszystkie te poświęcając zdolności, kościoły Jogo zdobiła, o Nim i Świętych Jego wiersze składała i śpiewała; dobrych jej uczynków ani wyliczyć można; klasztorów kilka założyła, a jej własny spowiednik życie jej szeroko napisał: mógł śmiało, bo same cnoty miał wyjawiać. Tak zacna siostra, sławnego miała brata; jest obraz jego naturalnej w ielkości, a pod spodem Katona i Balomona Polskiego przydomki. Stanisław Lubomirski zasłużył na nie, tak obywatelstwem, miłością ojczyzny, jako też rzadką mądrością; widzę przed nim stos ksiąg wielki: na jednej ^Przysłowia moralne®, na drugiej »Próżność i prawda®. na innych nabożne tytuły, a nad nim wznosząca się sława, wieńczy go laurowym i dębowym liściem, wielbiąc w nim pisarza i obywatela. I drugi brat Krystyny, Hieronim, także jej godzien; towarzysz Jana IH-go, z nim tu wystaAriony, kiedy pod Wiedniem przyglądają się oba AAzięfej Turkom Mahometa chorągwi; chlubna radość jaśnieje AAT oczach Polaków: wstyd, boleść i jakby zdziAA’ienie, że żyć jeszcze po takiej stracie można, wyrażają twarze kilku schylonych jeńców Tureckich opodal stojących.
Ale szczególny obraz kończy ten zbiór szacoAAmy, — bo żyjących jeszcze książąt Lubomirskich późniejszy dopiero pędzel \A-yslawi oto AA\śród ogołoconego przez zimę lasu, mcdżaviedź rozjuszony, toczy Arnikę z dorodnym hajdukiem; już zdaje sie. że go ma pokonać, kiedy zastępuje z tyłu niedźwiedziowi młoda jeszcze niewiasta AA’ myśliwskim ubiorze, i dwie krucice przykłada mu do USZÓAA’. Z daleka widać konia przelęknionego, który z przeAAróconemi saneczkami pędem ucieka. Prosiłam o dokładne tcgjj obrazu wytłóinaczpnie, bo mnie Acielce zajął; taka cała hislorya: jedna księżna Lubomirska miała upodolianie AV myśliwstwie; wyjechawszy raz na polowanie na niedźwiedzia, gdy wracała do domu jednokonnemi saneczkami, z jednym tylko hajdukiem, rozjuszony przez strzelców niedźwiedź wypadł na nią; koń przelękniony saneczki AA’ywrócił i uciekł z niemi: księżna i hajduk zostali Avystawieni na zapalczywość dzikiego zwierza, ale wierny i odważny sługa, AATJ-mówiwszy tylko Le słowa: » Mościa księżno! pamiętaj o żonie mojej i dzieciach!« rzuca się do niedźwiedzia, na dwóch łapach ku nim idącego, chce z nim walczyć i pastwą nawet jego zostać, byle pani czas do ucieczki miała. Odważna Polka,
15« godna lego imienia i poświęcenia się sługi, opuszczać go nie chce; owszem zajmuje się jego obroną: doln wa kracie z za pasa, zachodzi z tyłu, przykłada je niedźwiedziowi do uszów, i na miejscu zabija. Doprawdy, że jej tego czynu zazdroszczę... Niema zdaje się potrzeby dodać, że hajduk na całe życie z żoną i dziećmi dobrym bytem opatrzony został, mógł był nawet nie służyć, ate tak będąc przywiązanym, nie chciał pani swojej odstąpić do śmierci.
Ale już od chwil kilku słyszę hałas w zamku, już nawet słyszałam i głos księcia Marcina, jak z swemi psami rozmawiał; kocha je i pielęgnuje Jak dzieci, znanj też jest w całej okolicy jako najlepsze charty mający; zagorzały myśliwy: prawdziwy post dla niego czas teraźniejszy, w którym się najzapaleńsi oil łowów wstrzymują. O! już potrzeba kończyć, już i około tej sali chodzenie słyszę; już też piąta godzina.
Dnia li Maja, w Czwartek.
Jeździliśmy do Opola na dni kilka, i znów u nas książę Mi ircin do Janowca koniecznie sprowadził, zebyśmy świadkami byli ukoiiczenia pałacyku; już z okien gabinetu mego zupełnie ukończonym się wydaje, bo wewnątrz tylko niedostaje mu niektórych rzeczy. Wygrał zakład książę Marcin, i nie wiem co się lo ma znaczyć, ale już kilka razy mówił do mnie, że już co ten wydatek, to wcale nie był napróżno, jak mu wiele takowych w ymawiają, gdyż sowitej się spodziewa nagrody za koszta w tym celu poniesione; a odbiorze je za moją przyczyną. Doprawdy, że i samej siebie i tego co się koło mnie dzieje, pojąć często nic mogę.
linia IG Maja, w Sobole.
A! już leż prędzej śmierci mogłam się spodziewać, jak zdarzonego wczoraj szczęścia. Królewicz przyjechał, królewicz jest tu; ten pałacyk, Len zwierzyniec, wszystko to dla niego, a raczej dla mnie; bo już trudno taić się: on mnie kocha, on nie mógł dłużej znieść mojej, niebytności, i książęta chcąc mu się przypodobać, wynaleźli ten sposób zbliżenia go pozornie do przedmiotu tak niepojętego kochania. 0 Boże! do czegóż to innie przeznaczysz?.... Szczęście, wielkie szczęście, że już było ciemno jak przyjechali; byliby wszyscy obaczyli mój rumieniec, moje pomieszanie, byłby i on zbyteczną radość w oczach moich obaczył. Jeszcze go nigdy tak dla siebie czułym nie widziałam; co to z lego będzie? na czem się ta miłość skończy?... Doląd udawałam zawsze, że nie rozumiem rzeczy dwuznacznych, które mi mówił, starałam się pilnie ukrywać to, co czuję; ale czyż tak dłużej p<itralię. osobliwie teraz, kiedy codzień w każdej chwili widywać go będę, i lo przez czas nie mały, bo tu i królewicze bracia jego zjada: wielkie będzie polowanie na zwierza, umyślnie na to sprowadzonego, a którego jeszcze nie zwiezli... Jakże ulrudza i męczy ta nieustanna praca nad sobą, to ukrywanie uczuć, które gwałtem dobywają się z serca; la niepewmość przyszłości, len dalszy los, który raz tak świetnym się wydaje, że się go aż lękać trzeba, drugi raz tak ponurym, że aż dreszcz przechodzi; ta bojaźń skryta czy się nie błądzi, czy się źle nie czyni? w szystko to umysł w taki w prowadza odmęt, że rozpoznać myśli swoich nie zawsze można. Żebym przynajmniej komu zwierzyć się miała? Ale prędzej umrzeć jak słowo podobne księżnie powiedzieć; ona już dziś kilka razy napomykała, że szaloną byłaby ta, któraby miłości królewicza dawała wiarę, i że jego żona będzie najnieszczęśliwszą. Książę zdaje się, że zwierzenia mego unika; prawda, zawsze coś powie takiego, co mnie zachęci, w nadziejach utwierdzi; ale ufności mojej nie wzywa: zdaje się, że tyle polega na moim rozsądku i cnocie, iż mu się wydaje. że nie potrzebuję rady i sama najlepiej sobie poradzę: ani wypuszczę z rąk szczęścia, które mi Niebo podaje, ani też najmniejszej nie popełnię płochości. Bóg więc jedyna ucieczka moja; dziś prawie noc całą na modlitwie spędziłam. On mnie oświecić, poprowadzić raczy. O! jaka szkoda, że tu księdza Bodue nie ma!
Dnia 18 Maja, w wieczór.
Mamże wierzyć temu co się stało? temu co się stanie? Ja, Franciszka Krasińska, nie żadna nawet księżniczka, ja będę żoną królewicza, księżną kurlandzką, a może kiedyś i czem więcej?... ja, tak od niego kochana, że dla mnie zapomina o Ojcu, o nierówności stanów naszych, o wszystkiem. O Boże! mocny Boże! czy tylko mi się to wszystko nie śniło? Prawdaż to, żeśmy pojechali dziś wszyscy po obiedzie do zwierzyńca. Księżna wchodząc na schody źle stąpiła, i zostać w pałacyku musiała z panną respektową, klóra zawsze i wszędzie z nami, a książęta, on i ja poszliśmy chodzić po lesie: książę Marcin zatrzymał się, żeby pokazać księciu wojewodzie przygotowania do łowów, królewicz powiedział, że chodzić woli, i wziął mnie pod rękę. Długo milczał, jam dziwiła się temu, bo zawsze wiele zwykł mówić, szczególniej też ze mną; nareszcie zapytał sie: ’Czy nigdy zrozumieć nie zechcę, do kogo on tu przyjechał i po co?« Zwyczajem moim odpowiedziałam: Ze zapewne do księcia Marcina, dla zabawy polowania, które tak lubić. A on już ani tając się, ani dwuznacznie tłómamacząc, jak najwyraźniej oświadczył: że przyjechał jedynie dla mnie i po szczęście całego życia... Zdumiałam się na te słowa. » Gdzieżby to być mogło? wyrzekłam, książę, czyż, zapominasz czem jesteś, czem być możesz? Królewny dla ciebie...« »Ty królową moją, zawołasz zapałem, tyś najprzód wdziękami zajęła te oczy, a potem skromnością i cnotą opanowałaś serce. Nawykłem, że mnie szukały inni’ kobiety, skorom przemówił do nich Ty jedna, luboś mnie może więcej od tamtych kochała, unikałaś mnie zawsze, zgadywać trzeba było co czujesz. Tyś godna pierwszego tronu świata, i jeśli królem polskim być pragnę, to dla tego najwięcej, bym to piękne czoło koroną uwieńczył...«
Jakże ja nie mam myśleć, że mi się to wszystko śniło?... Kiedym osłupiała, odpowiedzi znaleść nie mogłam, książęta zbliżyli się do nas. »Was i Niebo biorę za świadków, wyrzekł królewicz, jako innej żony mieć nie chcę, tylko tę Franciszkę Krasiiiską siejącą tu przed wami; dla okoliczności łatwych do zrozumienia, żądam sekretu do pewnego czasu, wy lylko o miłości i szczęściu mojem wiedzieć będziecie, a kto innie wyda, za nieprzyjaciela go poczytam«. Książęta kłaniać mu się zaczęli, mówić o wielkiem zaszczycie, zapewniać, że ukryją tajemnice; szepnęli mi oba do ucha: Godnaś tcgo!« i nieznacznie odeszli.
Jam jeszcze stała zdumiona, ale nareszcie trzeba było oczywistości uwierzyć, trzeba było odpowiedzieć czułym królewicza wyrazom; musiałam nawet wymówić, że go kocham, i to oddawna; i zdaje mi się, żeć można uczynić takie wyznanie przyszłemu mężowi. Mężowi? znowu odchodzę od siebie; czy nie czary to jakie?... 232
Ale co słyszę. Północ bić będzie na zanikowym zegarze, jeśli to sen albo czary, mówią, że moc ich o tej godzi nie się kończy i znika... Słuchajmy... Już wybiła dwunasta, a nie skończyło się szczęście moje, nie znikła wielkość... A ten pierścionek odmieniony cóżby znaczył? Miałam od Basi pierścionek z złotego węża, w Sulgostowie mi go dała; uważał go królewicz: taki sam zrobić kazał; wyryto w środku »na wieki!« i wziął mój a ten mi włożył. Tych skromnych zaręczyn naszych drzewa i słowiki jedynemi były świadkami... I ja tego wszystkiego nikomu, księżnie nawet powiedzieć nie mogę; ani Basia, a więcej ani państwo o tem nie wiedzą. Pierścionków tych nikt nie poświęcił, nie ojciec kochany oddał mnie przyszłemu mężowi, nie pobłogosławiła mi matka!... O, już teraz wierzę!... rne sen to, ani czary; żal serce ścisnął, łzy obfite z oczów mi płyną... prawda!... wszystko prawda!...
Dnia 25 Maja w Poniedziałek 1200 r.. w Janowcu.
W tak ciągłem byłam omamieniu, tak przeznaczeniem mojem. tem co jest, tem co kiedyś będzie, odurzona, że nie wiem czy to moja, czyby też polskiego języka wina« ale niestawało mi wyrazów do opisania tego wszystkiego jakby należało. Tydzień minął, ani jednego słówka nie nakreśliłam w moim dzienniku; a był to tydzień takiego szczęścia, tak godzien wspomnienia! I we środę, i przedonegdaj i wczoraj brałam pióro w rękę; zawsze tyle się natłoczyło myśli i uczuć, i niniem ładu z niemi doszła, nimem stosowne znalazła wyrazy, czas z trudnością na to upatrzony upłynął, i wstać trzeba było od stolika. Dziś pierwszy raz uderzyła mnie mytl okropna że to szczęście moje podobno uleci, i dziś pisać mogę. Dziwna rzecz: bojaźń i smutek miałyżby mieć więcej słów od szczęścia?... Królewicze Klemens i Albrycht przyjechali tu we Czwartek; w tenże sam dzieii zwierza dzikiego ze wszech stron nazwożono; przez piątek i sobotę polowanie się odbywało: dziś dwaj królewicze wyjeżdżają, jak mi pokojówka oznajmiła to przed chwilą, i mnie dziś pierwszy raz ta myśl uderzyła, że i on odjechać może...
Przez ten tydzień cały, omamiona obecnem i przyszłem szczęściem, zajęta staraniem ukrywania go przed obcymi, wreszcie poraź pierwszy w życiu, grająca role gospodyni domu, bo księżnie od tego stąpienia tak noga spuchła, że aż w łóżku leży, i ja zastępować ją muszę, nie miałam bynajmniej czasu myśleć o tem, co nastąpić może, i nie wiem doprawdy czym myślała, że to już rzeczy Lak na zawsze zostaną? czy też podobno nie myślałam wcale; ale to wiem, iż bojaźń i smutek zupełnie mi wyszły z pamięci; dziś, jakby ze snu temi słowami pokojówki obudzona, czuję nieznośne udręczenie. Cóż to będzie jak królewicz pojedzie? z jakąż ja myślą się obudzę? po co wstanę? dla kogo się starannie ubiorę? kim, czem przez dzieii cały zajętą będę? Ani wiem, ani wystawiam sobie, ani pojmuję... aż mi niedobrze... okno otworzyć muszę. A!... oddycham, lepiej mi teraz; choć dopiero szósta godzina, już postrzegłam w oknie pałacyku, w tym pokoju gdzie on od przybycia braci mieszka, powiewającą.chustkę białą. Taki co rano znak na dobry dzień mi daje; nie przyznam mu się nigdy do lego, broń Hoże! iż dopiero raz jeden znak ten już zastałam wstawszy; nie chcę go zawstydzać, żem od niego ranniejsza...
Ale któż to tak pędem, perspektywą przez las wy ciętą na koniu jedzie? może on? nie, to strzelec ulubiony jego; zapewne z bukietem dla mnie: wiem, że po niego o mil kilka do jakiejś oranżeryi posyłał. Czegóż ja się też troszczyłam? po co te obawy? on tu jeszcze; od nikogo nie słyszałam, żeby miał wyjeżdżać: może wcale nie pojedzie, a przynajmniej nie tak prędko: ani wątpić, będę jeszcze miała i drugi i trzeci i czwarty takiego szczęścia tydzień.
Linia 27 Maja, wc Środę.
0 nie! skończyło się na tym jednym! a już widzę że pamięć jego, wszystkie następne w porównaniu z nim. czarne i posępne uczyni! Ale bo to najgorzej, kiedy się od poniedziałku źle darzyć zacznie. Te słowa pokojówki były pierwszemi, które usłyszałam w ten tydzień, i odtąd same złe nowiny słyszę; zaraz tego dnia dowiedziałam się z pewnością i od Strzelca, który mi bukiet przywiózł, i od samego królewicza, że wyjechać wkrótce musi: zaledwie pod różnemi pozorami trzy dni po braciach miał tu bawić, te jutro dopiero się skończą, a on już dzisiaj wyjeżdża. Król przysłał w nocy sztafetę z rozkazem, żeby wracał jak najprędzej; pojechał raz jeszcze do pałacyku, bo tam ważnych papierów zapomniał, za pół godziny wróci, a potem pojedzie. Sam nie wie kiedy się zobaczymy. Ach! czemuż to dni szczęścia krótsze są od innych?
Dnia 7 Czerwca, w Niedzielę.
Już blisko dwa tygodnie jak królewicz pojechał, dwóch posłańców było od niego, dwa liściki wsunął do mnie pod kopertę księcia wojewody. Ale cóż to jest list? jakże to w nim słów i rzeczy mało dla tych, którzy rozmawiać, wszystko sobie zwierzać przywykli, i czytam je i odczytuję, zawsze toż samo. List tak mało zastąpi rozmowę, jak portret osobę; zostawił mi swoję miniaturę królewicz, dosyć podobna: ale cóż mi z niej? ja mam Iwarz jego jeszcze podobniejszą w pamięci wyrytą, a ten portret zawsze jednakowy, ani mówi, ani się uśmiecha. A nadto, jakże to czczą rzeczą jest list, na który odpowiedzi dać nie można, to istna z niemym rozmowa; bo co już tego, to przenieść na sobie żadnern prawem nic mogłam: zdawałoby mi się, że mi ręka uschnie, gdybym bez wiedzy ciotki, rodziców, starszej siostry, do kochanka jednę literę napisała: powiedziałam królewiczowi, że listu odemnie mieć nie będzie, dopóki żoną jego nie zostanę, i choć Bóg jeden wie ile mnie to kosztuje, dotrzymam słowa... O! jakże po wyjeździe jego dzieii każdy był nieznośny... byłabym chciała jakim cudem przespać czas jego niebytności... Mamże powiedzieć, co mnie z tego letargu obudziło! Księżna nagle zapadła, w skutku tego nieszczęsnego stąpienia; nic umiano się obchodzić z lą nogą odrazu, spuchła i zaogniła się tak mocno, że księżna dostała gwałtownej gorączki, i przez trzy dni była bardzo źle. Ani wyrazić potrafię, co się zo mną przez Le trzy dni działo? Nie sądziłam, żebym o czyje zdrowie, prócz o zdrowie państwa, sióstr i kogoś jeszcze, tak niespokojną być mogła.
Przez te trzy dni nie tęskniłam do królewicza, co więcej rada byłam temu, że go tu niema; bo w jego przytomności nie byłaliym mogła tak zupełnie zająć się księżną. Myśl, że ona umrzeć może, w rozpacz mnie wprowadzała; bo pomimo tego wszystkiego, co książęta, co królewicz codzień mówili mnie i mówią, ja znam dobrze, że ją milczeniem mojem obrażani, i ta myśl tru2:’.d
cizną jesl dla mnie bo niema zgryzoty nad zgryzotę sumienia. Od samego początku cieszyłam się jedynie nadzieją. że przyjdzie dzień, w którym i jej i państwu i kochanej siostrze do nóg upadnę, i mimowolny błąd wyznam; przez te trzy dni, kiedy w niebezpieczeństwie była, ta nadzieja za każdą chwilą spełznąć mogła. Ach! cóżby się natenczas ze inną stało? Opanowała mnie także, nie wiem zkąd, ta myśl sroga, że i państwo już nie młodzi, że i ich nagła choroba, śmierć zaskoczyć może. Piekielne męki przez le trzy dni wytrzymałam; księżna zdrowsza, z Maleszowej były dobre wiadomości: ożyłam.
Doprawdy, gdyby dziś powiedziano mi, że król pozwala synowi publicznie żenić się ze mną, nie mogłabym serdeczniej Bogu dziękować, jak kiedy doktór zaręczył, że księżna zdrową będzie; chociaż tamta wiadomość celem jest życzeń moich: bo cóż się to w sercu królewicza dziać musi? on, który pewnym jest, że nietylko ukrywaniem swojej miłości, ale samą miłością srogo obraża ojca!... truchleję na tę myśl. O Boże! czemuż mi te uwagi dawniej nie stawały w pamięci? czemuż mi nic postały w głowie przy królewiczu? pocóż on odjechał? póki tu był, los mój tak świetnym, tak szczęśliwym mieniłam; teraz zdaje mi się często, że niema nademnie nieszczęśliwszej istoty. Bo też tak jest. Obrażać najlepszych rodziców1, ukochaną siostrę, szanowną ciotkę, być przyczyną tego, iż syn dobrego ojca, poddany króla swego obraża, to boleść dotkliwa, niepojęta; czemuż ja jej nie przeczułam? czemu mnie kto nie ostrzegł?... A gdy sobie przeszłość przypomnę, jakże gorąco pragnęłam tego, co dziś dzieje się ze mną; od jak dawnegoto już czasu La myśl wyniosła, jak wróg jaki opanowała mój umysł. Nieszczęsny Macieńku! tyś ją podobno pierwszy mojej próżności podsunął.
Szczęśliwa Basiu! czemuż królewicz nie urodził się równym moim? Równym? cz^ szczerze chciałabym tego? Ach! jak też dobrze, że nikt prócz Boga i nas samych w głębi serca czytać nie może; Bóg przez nieskończoną dobroć, my przez słabość tak wiele sobie wybaczamy!... Ale już pół godziny, jakem od księżnej odeszła; ona lubi mnie mieć koło siebie, nikt iej tak jak ja dogodzić w niczem nie umie, i prawdziwie, mnie już teraz nigdzie tak nie jest dobrze, jak przy jej łóżku: tam czuję się być potrzebną, tam widzę z radością, że serca mego nie opanowało wyłącznie jedno uczucie.
Dnia 18 Czerwca we Czwartek, w Opolu.
Księżna tak już znacznie do sił i zdrowia przyszła, iż przedonegdaj przyjechaliśmy tutaj; żal mi było wyjeżdżać z Janowca. W ostatnim liście zastraszył mnie królewicz, że do księstwa swego na parę miesięcy jechać będzie musiał; głowę sobie łamie, jakimby sposobem widzieć innie przed odjazdem; dopieroż to te miesiące żółwim krokiem iść będą: trapi mnie nadewszystko jego zmartwienie. Jest tu kilka osób z Warszawy, jest nawet i biskup kamieniecki, tak godzien poważania i szacunku; uspokoić się nie mogą nad zmienieniem się królewicza: mizerny, smutny, od ludzi stroni, i to wszystko z mojej przyczyny. Ach! doprawdy, wielki kłopot kochać kogo bardzo; wszystko w dwójnasób się czuje, a ponieważ więcej złego niż dobrego na tym świecie, trochę radości, wiele zmartwienia z każdem kochaniem przybywa. Co się też i ze mną stało? wszyscy mnie mizerną znajdują; kochana księżna składa tę zmianę na niewczas i trudy przy niej poniesione: każda podobna jej mowa, każda pochwala przywiązania mego ku niej, jakby sztyletem serce mi przeszywa. Kiedyż się te okoliczności odmienią? kiedyż szczęście wróci? kiedy na tem sumieniu tak niegdyś lekkiem, nic ciężyć nie będzie?
Dnia 11 Lipca, w Sobotę.
Zabłysła chwila szczęścia i minęła: był tu, ale tylko dwie godziny; w tę środę wyjechał z Warszawy, niby do Kurlandyi, a on tymczasem wysławszy tylko ekwipaże swoje, sam zamiast na północ, na południe się udał; przyjechał tu, a teraz dniem i nocą dąży, żeby razem z dworem swoim w Białymstoku stanął. Widziałam go tak królko, że mi to widzenie snem się wydaje; przebrany za swego Strzelca przyjechał, nikt go nie poznał, nikt go też poznać nie był powinien, prócz mnie i księcia. Jak też mnie błagał, żebym pisywała do niego, płakał; szczęście wielkie, że tak mało czasu byliśmy z sobą, bo kto wie, czybym się była dłużej łzom jego oparła. Trzy miesiące, czas najkrótszy pobytu jego w Mitawie; ileżto dni w trzech miesiącach! ile godzin, ile minut! Niczem jeszcze byłoby samej cierpieć, ale jego to oddalenie tyle martwi: prawda, że zmizerniał do niepoznania.
Dnia 3 Września, we Czwartek.
Nie pisałam blisko dwa miesiące; minęły, bo widzę, że wszyslko mija na świecie i złe i dobre; czy smutno? mówić o tem nie trzeba; ale kiedy tc minęły, możeć minie i ten jeszcze, który mnie od szczęścia dzieli, Królewicz ile razy do mnie pisze, zawsze upewnia, że w październiku wróci; dziś tak się ucieszyłam, zobaczywszy w tutejszym ogrodzie kilka liści suchych na ziemi: zdało mi się, że to już październik; nie długo pojedziemy do Warszawy, księżna zapomniała, że słabą była. Miałam przez ten cza wielką biedę; trafiała mi się znakomita partya: księżna, klóra od czasu słabości swojej dwa razy tyle mnie pokochała, zniósłszy się z paiistwein. wraz z biskupem kamienieckim, wszystko ułożyła, i była pewną, że ja przystanę na te układy z radością.
O Boże! jakże mi było bolesno zniszczyć te wszystkie jej plany, znieść jej gniew słuszny, słuchać uwag, napomnień, a nadewszystko pizycinków dla królewicza i milczeć. A do państwa jakże mi było trudno list z przeproszeniem napisać? Udałam się w pokorę; słusznie mówią, że ona Niebiosa przebija; Jmć dobrodziejka odpisać mi raczyła łaskawie, z żalem, ale bez gniewu: » Rodzice którzy wypuszczą córkę z rąk swoich, dziwić się nie mogą (pisze na końcu) jeśli ich woli nie słucha«. Zwyczajne błogosławieństwo, krzyżyk macierzyński przesyła mi, a na gorące prośby moje zapewnia i ręczy, że Jmć dobrodziej się nie gniewa. Czym ja też przewidzieć mogła, że to co szczytem szczęścia mieniłam, w taką otchłań utrapień mnie wrzuci; z owej pomyślności usnuło się zupełnie jakieś pasmo zmartwień; dzień każdy, nowe, niespodziane do dawnych dodaje, a końca nawet przewidzieć nie można.
Dnia 22 Września we Wtorek, w Warszawie.
Od kilku dni gościmy w Warszawie; z jakąż radością zbliżałam się do niej, jak mi się piękną zdawała! Tu królewicza obaczę; w ostatnim liście zaręczył mi, że na pierwszego października przyjedzie: to za tydzień; gdyby tez nie ta nadzieja, usclniąćby już trzeba, a w War szawie sto razy mi gorzej jak na wsi. Te wizyty, assamblc, te ubiory, które dawniej tyle mnie bawiły, dziś mi są nieznośne; zdaje mi się. że każdy tajemnicę moją z mych oczów czyta, ale w zły jakiś sposób, bo jakby sobie szydzili ze mnie, osobliwie też białogłowy. Jedna tak mi dopiekła wczoraj pytaniami, troskliwością swoją, że już łzy na doręczu były; a działo się to w obliczu pięciudziesiąt osób: nie wypiszę jej nazwiska, radabym go i z pamięci wymazać, gdyż wielką mam skłonność do nienawidzenia jej; a tego uczuciaby mi leż jeszcze do zupełnej niedoli potrzeba. Książę wojewoda ulitował się nademną, i w pomoc mi przyszedł; niech mu Bóg stokrotnie tę dobroć zapłaci: zginęłabym już oddawna; gdyby nie on; zawsze w najtrudniejszym razie ratuje mnie; to tylko bieda, że wcale zmartwieniom moim nie daje wiary, i kiedy się przed nim użalać chcę, on mnie dzieckiem zowie: już mu nigdy nic nie powiem.
Dnia 1 Października, we Czwartek.
Przyjechał, widziałam go, zdrów, ale cóż? widziałam go przy licznych świadkach, i kiedybym była chciała wybiedz naprzeciw niego na dziedziniec, trzeba było czekać spokojnie przy stole, aż wejdzie do pokoju, z księstwem się przywita, i ukłonić mu się niziuteńko. To przynajumiej dobrze, że przyjechał, i że zdrów; wszystko wesclszem mi się wydaje, wszystko dobrze będzie.
Dnia 20 Października, wc Wtorek.
0 Boże! jakież ja to słowa wyrzekłam przed chwilą! jakąż obietnicę dałam! cóż to się stanie za dni kilkanaście? czwarty listopada jakiż to dzień będzie? to imieniny królewicza, i jakiegoż on wiązania się domaga? Oto ręki mojej; zaklął mnie na Boga, na rodziców, powiedział, iż zwątpi o mojem przywiązaniu, jeśli tego nie uczynię: zmiękczona łzami jego, zachęcona naleganiami księcia wojewody, obiecałam, i już obietnicy mojej żałuję; ale on, jakże szczęśliwy odszedł. Jednak i królewicz musiał coś uczynić dla mnie: chciał naprzód, żeby się to wszystko odbyło bez wiedzy państwa, tylko z wiedzą książąt Lubomirskich; już co temu oparłam się zupełnie; powiedziałam nm wyraźnie, że wołałabym raczej odrzucić miłość jego, zakonnicą zostać: pozwolił więc napisać do państwa i obiecał przypisać się do mego listu. Wyznam szczerze, że obraził mnie tem nieco; wszak to zawsze kawaler pokornie prosi rodziców panny o jej rękę: prawda, kawaler ale nie królewicz: dziś pierwszy raz uczułam z przykrością różnicę, jaka jest między nami, i to że on łaskę mi robi, żeniąc się ze mną. Była chwila, w której cofnąć się chciałam, wszystko zerwać, ale już było za późno, jużem dała słowo. Teraz pisać do państwa trzeba, wyznać im tak długo tajoną miłość taką ich obrazę, takie przestąpienie ufności i uszanowania, jakie dziecię każde rodzicom winne. O Boże! wielki Boże! natchnij mnie! dodaj siły’ nie wiem czy ten winowajca, którego przed sąd prowadzą, może więcej drżeć odemnie? czy nieszczęśliwszym być może?
Dnia 22 Października, we Czwartek.
Już pojechał zaufany pokojowiec księcia wojewody do Maleszowej; ja dosyć byłam kontenta z mego listu, ale królewicz go zganił: powiedział, że zbył pokorny, i jabym też była miała ochotę zganić nawzajem przypisek jego i powiedzieć, że zbyt królewski; ale mi książę usta zamknął. Jaka też będzie ich odpowiedź! czasem lf.
mi się zdaje, że nie pozwolą: bo dziwna rzecz, iż <>d jakiegoś czasu, wszelka próżność znikła z serca mego: to mi się zdaje niczem, że on jest królewiczem, księciem kurlandzkim, że królem Polskim być może; a to wszystkiem, że on zezwolenia ojca, ja błogosławieństwa rodziców nie mam. Jedna rzecz przynajmniej nieco mnie pociesza: Bóg natchnął mnie myślą, żeby prosić, czyby nasz proboszcz Maleszowski nie mógł tu przyjechać i dać nam ślubu? Książę powiedział, że to uczyni; będzie przynajmniej jakieś wyobrażenie rodziców, jakiś cień przyzwoitości: jakże mi teraz często los Basi w pamięci staje! ja myślałam. że ona mi mało życzy, a ona mi wiele życzyła, kiedy powtarzała: »Obyś tylko tak była jak ja szczęśliwą!«
Dnia 2S Października, we Środę.
Jest list od państwa, zezwalają, życzą nam szczęścia; ale w ich błogosławieństwie niema tej czułości, której Basia tyle doznała, i słusznie: jam na nią nie zasłużyła. Królewicz spodziewał się osobnego do siebie listu, nic ma go; obraził się tem cokolwiek, i wiele mówił z księciem o dumie niektórych panów polskich. Już przynajmniej szczęsliwam z tego, że państwo wiedzą o wszystkiem: kamień spadł mi z serca; obiecali dochować sekretu, póki ich sam królewicz nie uwolni; wr ich wyrazach przebija nieco radości i zdziwienia nad związkiem tak zaszczytnym, ale szczególniej w słowach kochanej matki jest jakiś żal rozlany; te mnie najmocniej dotknęły: »Jeśli będziesz nieszczęśliwa, mówi do mnie, nam swego nieszczęścia przypisać nie będziesz mogła; jeśli zaś (o co Majestat Boski błagać nie przestanę) izczęście w tem postanowieniu znajdziesz, rodzice cieszyć się nad tobą będą; ale nie tyle co nad inneifli, boś im nu« dozwoliła pociechy przyłożenia się w czem, do szczęścia twego. Już prawie tych słów w liście państwa nie znać, tyłem łez nad niemi wylała; w sercu zostaną na wieki. Proboszcz przyjedzie, od dziś za tydzień będzie po wszystkiem. Książę o indult się wystara; sekret dochowuje się wybornie, mnie samej wierzyć się nie chce, że ja panną młodą będę; żadnych przygotowań do wesela: wszystko cicho, głucho, to też wesela nie będzie! Mój Boże! na tydzień przed ślubem Basi, co się działo w Maleszowskim zamku!
Żebym przynajmniej królewicza codzień widywać mogła, ale czasem i dwa dni miną, bez widzenia go. Boi się niezmiernie obudzić troskliwość króla, a bardziej jeszcze Briihla, więc i w publicznych miejscach mnie unika i u księstwa rzadziej bywa. Tak się też to dobrze udaje. że wczoraj na wieczorze u pani Moszyńskiej, którą bardzo kocham, usłyszałam przypadkiem taką rozmowę. Jakiś pan mnie nieznany, mówił do drugiego: >Ale starościanka Krasińska dużo spasowała«. »Nic dziwnego, odpowiedział tamten, wszyscy mówią, że pannie książę kurlandzki zawrócił głowę, on zaś kogo widzi pięknego, to kocha: oto i teraz udaje się do kraj czyny, i schnie niebożątko«. Chociaż wiem, że królewicz tak umyślnie dla niepoznaki robi, zimny dreszcz przeszedł mnie na te słowa; wreszcie jakże przykro pannie uczciwej być żarcików celem!... I nikogo, przyjaciółki żadnej, żeby jej się zwierzyć, rady zasięgnąć; pokojówkę, którą dotąd miałam, głupiuteńką (bo nie domyśla się niczego) książę aż gdzieś do Litwy odsyła, a za dni kilka mam mieć jakąś dobrego urodzenia pannę służącą, mężatkę, już w wieku, bardzo do rzeczy, ale której nie znam wcale. Nie mam
IG«
nawet z kim się naradzić, jak się ubrać do ślubu? Pytałam się księcia, on mi powiedział: »Jak codzień«. O! jakże dziwne przeznaczenie moje? robię najświetniejszą party e w całej Litwie i Koronie, a córka mojego szewca świetniejszą mieć będzie wyprawę i wesele.
Dnia L Listopada, we Środę.
Juz stało się, juzem żoną królewicza: on mnie, ja jemu przed ołtarzem, przed Bogie-m, nie ma temu jak godzma, wieczną poprzysięgliśmy wiarę i miłość. Okropny jednak był ten ślub! z takim strachem tak nagle! jeszcze drżę cała i myśli moich rozpoznać nie mogę... Już dwa dni nie widziałam była królewicza; udawał chorego na mocną fluksyą, krokiem nie wyjeżdżał z domu i na dziś od obiadu u księcia prymaSa i u posła hiszpańskiego, od balu u pana hetmana się wymówił... Pokojówkę moją onegdaj odesłano, a wczoraj przybyła owa panna, która księciu przed krucyfiksem zatajenie wszystkiego co widzieć będzie, przyrzekła... Dziś o piątej rano, zastukał do drzwi moich książę wojewoda; już byłam ubrana, i na nogach od dwóch godzin. Udało nam się wyjść cichuteńko, królewicz i książę Marcin czekali u bramy; wiatr był niezmierny, ciemno zupełnie, szczęściem przynajmniej, że deszcz nie padał. Poszliśmy piechotą do Karm’litów, pojazd byłby narobił hałasu; to kościół najbliższy: tam nas czekał poczciwy proboszcz; choć tak blizko, gdyby nie królewdcz. byłabym kilka razy upadła. A w kościele jakże okropnie! cichość i ciemność grobowca, na ubocznym ołtarzu świec tylko dw ie, nikogo prócz księdza zakrystyana; rozlegał się odgłos naszych kroków, jak gdyby w odludnej jaskini. Nie trwała ceremonia i dziesięciu minut; ledwie sie.-kończyła, jak gdyby nas kto gonił’, uciekaliśmy z kościoła. Królewicz odprowadził nas do bramy; książę Marcin gwałtem prawie go przymusił, żeby odszedł, i wrócił do swego pałacu, bo stał długo i odejść nie chciał.
Ubiór mój był codzienny, nawet nie biały; gałązkę tylko rozmarynu wetknęłam naprędce we włosy« wczoraj przypomniawszy sobie ślub Basi, nagotowałam sama sobie ze łzami dukat, kawałek chleba, trochę eoli i cukru. ale dziś z wielkiego pośpiechu wziąść zapomniałam. I teraz jestem znowu w swoim pokoju, nikt mnie nie winszuje, nikt nie błogosławi, wszyscy śpią; dnieje, a świeca się pali jakby przy umarłym, i gdyby nie ten dreszcz zimny, którego się od wczoraj pozbyć nie mogę; gdyby nie ta złota obrączka, którą niedługo zdjąć i schować wypadnie, nie wierzyłabym, że jużem na wieki z królewiczem złączona, że wracam od ślubu, żem jest mężatką.
Dnia 24 Grudnia w Poniedziałek, w Sulgostowie.
Już nic miałam pisać wcale dziennika; pozyskawszy dozgonnego przyjaciela, któremu wszystkie myśli zwierzałam, nie widziałam nawet potrzeby pisania go, ile że królewicz (bo już podobno tak go całe życie zwać będę) nie umie tak dobrze po polsku, żeby go mógł czytać i rozumieć; ale od dwóch dni los srogi, który mnie ciągle prześladuje, oderwał mnie od ukochanego męża. Bóg wie, kiedy się znowu z nim złączę, trzeba do dawnego wrócić powiernika. O! jakże te dni ostatnie były okropne! co wypadków! co ciosów! Prawdziwa Opatrzność Boska, żem nie dostała zupełnego pomięszania zmysłów; jednak tu przyjechawszy, tak byłam dziwna, że gdym Basię i jej męża do osobnego pokoju wezwała, gdym im 24R
zaczęła opowiadać, że mnie księżna wojewodzina z domu swego wypędziła, żem ja niewinna, że jestem żoną królewicza; nieboga siostra niewiedząe o niczem, zdumiała: przestraszona, chciała biedź po ludzi, po ratunek, bo przekonaną była, że mam waryacyę. Teraz kiedym im wszystko opowiedziała, kiedy wszystkiemu uwierzyli, ich rozsądek rozum mi przywrócił, i może potrafię tu zapisać tę straszną przygodę. Jak kiedy Bóg pozwoli, iż zupełnie szczęśliwą i spokojną będę (o czem wątpię, żeby to kiedy nastąpiło) miło będzie odczytać te dawnych prześladowań losu opisy, chociaż najdoskonalsze szczęście nie potrafi wymazać ich z pamięci.
Już szósty tydzień od okropnego dnia ślubu naszego się skończył; król, dwór, Warszawa cała, nikł w domu nawet ani się domyślał tego co się stało, ja zawsze jak i dziś jeszcze starościanką Krasińską od wszystkich zwana. Królewicz nigdzie prawie nie uczęszczający, pod pozorem zdrowia; nasze schadzki przez księcia wojewodę ułatwiane, i jemu tylko wiadome; ale tydzień temu, królewicz wyjeżdżać zaczął, i jak dawniej i księstwu oddał wizylę. Byłam natenczas w pokoju, pierwszy raz od dnia jak mężem moim został; widziałam go w przytomności obcych, nie mogłam ukryć pomieszania, nie mogłam nie spojrzeć mile, i księżna to spostrzegła. Gdy odjechał, nie szczędziła łajań, napomnień, słów przykrych; ja pewna niewinności mojej, odpowiedziałam zbyt hardo: nieszczęsna! dałam nawet do zrozumienia, że nie płocha miłość z królewiczem mnie wiąże, i ta odpowiedz przyczyną się stała całego nieszczęścia.
Księżna przez dzieii następujący niezmiernie była pomieszana, nazajutrz królewicz znowu przyjechał; miał mi jakąś dobrą nowinę donieść: pewny, że dnia tego nie będzie mótił mówić ze mną na osobności, bilet napisał, a bawiąc się z koszykiem moim do roboty, wsunął go zręcznie. Nie uszło to bacznego oka księżnej, ledwie wyszedł, porwała koszyk, a przeczytawszy na bilecie podpis: Four mn hienami«, już me mogła gniewu położyć granic: nie wiem jak mnie nie zabiły na miejscu jej słowa, bo inni! nazwała hańbą, wstydem rodu Krasińskich: bo mi powiedziała, że ojca i matkę w grób zapędzę. »Ale nie udadzą ci się te fortele, dodała jeszcze, (gdy ja wskroś przejęta tym obelg nawałem, mogąc usprawiedliwić s.ię jednem słowem, milczałam jednak, bom mężowi milczenie przyrzekła), »nie udadzą ci się, zapobiegłam ich skutkom; oto kopia listu, który dziś rano Brtihlowi posłałam: w nim uwiadamiam go, że uczciwość i honor nad wszystkie familijne przekładając związki, nad w.-zystkie wielkości widoki, ma.ni solne za święty obowiązek donieść mu, że królewdcz w tobie się kocha; błagam go, by wyrwał księcia z 1 ych sideł, czynił co mu się zdawać będzie, byle przerwań tę miłość póki czas jeszcztk byle mnie usprawiedliwić, żem do tej podłej intrygi nie należała, i chyba zbytecznem zaufaniem w cnocie własnej siostrzenicy zgrzeszyłam! Tak o wstydzie twoim i szalonej dumie może już teraz i król uwiadomiony!« >Król! zawołałam odchodząc zupełnie od siebie na te słowa; niechże mu przynajmniej nikt me powie, żem już jego żoną!« a klęka, ąc przed księżną, z wdelkim płaczem i łkaniem ściskałam jej kolana. »Żoną? jiowtórzyła za mną, — żoną? byłażebyś żoną królewicza!
Na to zapylanie objęłam dopiero myśl okropną, iż zdradziłam tajemnicę; przelękniona wadząc już także przed sobą rozgniewanego męża, zdało mi się (znając szczególnie z kihi miałam do czynienia), że cały ralunek jesl lylko w zupełnem wyznaniu. Zawsze więc u nóg księżnej wyznałam jej wszyslko, błagaj a c o darowanie i o sekret przed światem całym. Bądź obrażona tak późnem i wymuszonem zwierzeniem sie, bądź mając żal do samej siebie za porywczość swoją, a nie chcąc go przyznać, zdziwiła ją, lecz nie ułagodziła mowa moja. Praw da. wstać mi kazała, mówiąc, że nie przystoi tak wielkiej pani czołgać się u nóg czyich; przepraszała mnie, iż nie wiedząc o godności mojej, uchybiła mi nieraz, ale reki swojej pocałować nie dała; a pod tym błahym pozorem, że dom jej nie godzien być króle wieżowej, księżnej udzielnej, przyszłej królowej polskiej przytułkiem, natychmiast wszystko do odjazdu mojego przygotować kazała. Potrafiłam Sie wstrzymać od najmniij przykrego słowa, za co Bogu dziękować wiecznie będę; bo jakżeby dla słów kilku tyle dowodów’ przywiązania zapomnieć! z uległością szesnatoletniej panienki przysposabiać się do podróży zaczęłam, łubom umaić nić wiedziała gdzie jechać?
Nie wiem, czy ja, czy księżna wspomniała na szczęścił’ Sulgostów; marszałek, który przyszedł po rozkazy pani swojej, usłyszał to słowo, i w chwali jednej w przedpokoju i w’ garderobach ułożono, że ja do Sulgostowa na święta Bożego Narodzenia jadę. Szczęśliwa z tego wniosku, potwierdziłam go; napisałam tylko długi list do królewicza na ręce księżnej, okazałam mu potrzebę kwierzenia się Sioslrze i szwagrowi, i nie wyszło dwóch godzin, a zamknięla w Karecie z panną moją, jechałam spieszne, ledwie wiedząc, co się dzieje ze mną. Dopiero zobaczywszy Sulgostów, przyszło mi na myśl, jak ja to wszyslko sioslrze i szwagrowi powiem? Nic nie wy myśliwszy, stanęłam przed ich obrazem; dlatego też Basia za waryatkę mnie wzięła. Już teraz tak dalece przyszłam do siebie, żem się serdecznie z tej imaginacyi wraz z nią dziś śmiała; ale przez dwa dni śmiechu nic było, i teraz jeszcze nie bardzom do niego skora, bo żadnej nie mam od królewicza wiadomości: zapewne go strzegą. Kamienne prawdziwie mam zdrowie, że mi te wszystkie wzruszenia mało co szkodzą; druga delikatna osoba mogłaby i śmierć znaleść, nimby się owego szczęścia doczekała. Czy i ja doczekam go kiedy? to wielkie pytanie. Te nadzieje swobody i wielkości, spełniąż się kiedy?
Dnia 20 Grudnia, w Niedzielę.
Jadę do Maleszowej, może tam lepiej niż tu mi będzie; Basia miała także jechać, ale ponieważ spodziewa się słabości, mąż jej nie pozwala jechać. Miałam list od królewicza, w rozpaczy żem wyjechała, w gniewach na księżnę, w obawie wielkiej, czy Briilil wszystkiego nie odkryje? Ja koniecznie potrzebuję ztąd wyjechać; lak jestem nieszczęśliwa, że obraz powodzenia ukochanej siostry trucizną jest dla mnie. Ten jej dom tak dobrze urządzony, te starania, ta miłość familii mężowskiej, le dowody nieustanne przywiązania państwa, troskliwości o jej zdrowie, ta Anielka taka przedziwna, która ją tak kocha, z której ojciec taki szczęśliwy: to wszystko rozdziera mi serce; a jednak Bóg widzi jak serdecznie siostrę kocham, jak gorąco się modlę, żeby zawsze tak szczęśliwą była. Może gdy usłyszę z ust kochanych rodziców słowa przebaczenia, może gdy ich nogi ucałuję, spokojniejszą będę; może też rok z niemi zaczęty, równie szczęśliwy będzie jak owe lata, które niegdyś tak swobodnie w Maleszowie płynęły.
Dnia 5 Stycznia 176 L r., w Maleszowskim zamku.
Już tu jestem od dni kilku i podobno pojutrze wrócę do Sulgostowa, bo tu jeszcze gorzej. Nie dlatego, żeby mnie paiistwo źle przyjąć, źle traktować mieli; owszem bardzo są na mnie łaskawi: aletu czuję mocniej niż gdziekolwiek, jak świetny los mój w imaginacyi, jak nędzny w istocie. Mała naprzykład rzecz napozór, ale niesłychanie dotkliwa: przyjechałam do rodzicielskiego domu prawie po dwóch latach niebytności, a żadnego gościńca nie przywiozłam siostrom młodszym, ani nikomu. Pieniędzy wcale niemam; panną będąc nie potrzebowałam ich, księżna na wszystko łożyła, mnie tylko do ręki co miesiąc dwanaście tynfów dawała; na styczeń już i tego nie dostałam: a wołałabym umrzeć, jak królewicza albo paiistwa o pieniądze prosić; im też to jakoś do głowy nie przychodzi, muszą wzajemnie myśleć, żem w nie dostatecznie opatrzona. Basia, prawda, jak od Sakramentek wróciła, chociaż mniej jeszcze odemnie pieniędzy miała, niemal każdemu jakiś podarek przywiozła; ale z nią wcale było co innego: ona sobie była młodziuchną panienką, niczem nie miała ani zajętej ani nabitej głowy, i sama swemi rekami moc drobnostek narobiła. Ja choćbym była wiedziała, że tu przyj adę, nie miałabym była do podobnej pracy ani czasu, ani głowy, a kto wie, może i ochoty. Wystawiałam sobie zawsze, że jak do Maleszowskiego zamku po ślubie zawitam, każdemu z dworzan i dworskich sypnę po królewsku; chłopki miały nawet dostać piękne czepki, dziewki wstążki, gospodarze czapki, a parobcy pasy; a tu na to wszystko złamanego nic mani szeląga. O! co się teżto w tej głowic uwijało; jakże prawda mało do tych marzeń podobna!... y7 Od tego czasu jak tu jestem, jeszcze oczów z łez nie osuszyłam. Państwo tak szczególnie mnie witali; jam do ich nóg rzucić się chciała, i takby mi dobrze tam było, a oni nie pozwolili, a.Imć dobrodziej jakby obcej, niziuteńko mi się kłaniał. 1 teraz jeszcze wstaje jak ja wchodzę, nie usiędzie blisko przy mnie, i ten pierwszy hołd uszanowania królewiczowskiej godności mojej oddany, srogą boleść mi sprawia. O! jeśli wszystkie hołdy i honory takie gorzkie będą: wołałabym prostą być szlachcianką!... Przy pierwszym obiedzie. który razem jedliśmy (i który, jak mi z przykrością uważać przyszło, niespokojną czynił Jmć dobrodziejkę, czy dosyć dobrym będzie) szepnął mi do ucha: ^Mógłbym kazać stoczyć niby na próbę butelkę wina z beczki panny Franciszki; przykro mi go nie skosztować przy pierwszym obiedzie. ale zwyczaj jest, że pierwszy kieliszek pije ojciec a drugi pan młody; inny porządek za złą wróżbę miany... Ale czy przyjdzie kiedy podobna chwila«?... dodał, i westchnął tak głęboko, że mnie łzy puściły się z oczów. Zupełnie jeść mi się odcchciało, a przymuszałam się do jedzenia, bom widziała niespokojność kochanej matki, i bałam się ją obrazić. O! ten obiad i wszystkie inne, prawdziwą dla mnie męczarnią! Już mnie i Macieńka koncepta nie rozśmieszają, bo i jemu się też nie klei. Jmć dobrodziej coraz na niego mruga, żeby co dowcipnego pow iedział: on się sili ale mu się nie udaje.
Wczoraj i on mnie rozczulił; szpak wielki, zatem domyśla się wszystkiego: przyszedł cichuteńko do mego pokoju kiedy nikogo nie było, klęknął przedemną na obadwa kolana, a z miną napół bufońską, napół smutną, 2^2
wyjął z zanadrza pęczek uschłych kwialów’ i liści, białą wstążką związany, złotą iglicą spięty. Zrazu nie wiedziałam co się to znaczy, aż przypomniałam sobie ów bukiet z wesela Basi; on wymówił tylko te słowa: Ja czasem bywam prorokiem!« oddał mi go a zaw-sze na klęczkach posuwając się w tył, doszedł do drzwi. Ileż mi rzeczy len bukiet przypomniał, ile podał myśli! Wstałam, a biegnąc za Macieńldem, wyjęłam kosztowną śpilkę brylantową, którą mi dał królewicz, i wpięłam ją w’ kontusz jwb. Ani on, ani ja, nie wymówiliśmy i słowa, ale podobno każde z nas dumało nad tem, że jeśli dziwmą było rzeczą, iż spełniła się płocha wre/ba jego, dziwniejsza jeszcze, że lubo spełnienia, żadnym oczekiw miotu zadosyć nie uczyniła. To pisanie moje przerwała mi kochana matka, o! jakże dobrocią swoją ubodła mnie w serce; przyszła lu ukradkiem lak obładowana, że ledwie iść mogła: naznosiła mi różnych kosztownych materyi, klejnotów, koronek, a złożywszy je na stołkach, z nieśmiałością powiedziała: »Przy niosłam tu cząstkę rzeczy, każdej z córek naszych należących się; przyniosłabym i więcej, ale cóż, kiedy lo wszystko nie wydaje mi się dosyć pięknem; a nic piękniejszego, Bóg widzi, w całym domu nic mam. Jużem mówiła z Jmć dobrodziejem; przędą wiosek parę, żeby jak pora szczęśliwa przyjdzie, i rzecz się wykryje przed światem, i druga córka nasza stosowną do wysokiego zamężcia dostała wyprawę«
Zalana łzami, całować chciałam jej kolana, a ona mi nia pozwoliła, i ciągle mnie przepraszała za te nędzne (jak ich zwała) podarki... O! już pojutrze niezawodnie w’yjadę, bo i oczu dworzan, i wykrzykników Madame, sióstr i starych sług nad bladością moją, nad tem,
2ó3
żem jeszcze za mąż nie poszła, znieść nie mogę. Były leż u mnie i owe trzy dziewczęta, którym przyrzekłam, że je wezmę do siebie skoro za mąż wyjdę; stary Jacenty przyprowadził sam swoję córkę. O! jakże mi te ich odwiedziny przykre były; jakżeby się zdziwiły, dowiedziawszy się, że już mam męża, a jednakich nie biorę do siebie, bo ten mąż królewicz.
linia 9 Stycznia wc Środę, w Sulgostowie.
Jnż wróciłam do siostry, i nie zastałam listu od królewicza; nie wiem czy nie chory, albo czy też król o wszystkiem się nie dowiedział, i nic karał go surowo. Wielka mi bieda, że księcia wojewody od połowy grudnia aż dotąd w Warszawie niema; onby pewnie do mnie napisał: książę Marcin roztrzepany, szczęśliwie zapomniał. Z pożegnania się z paiistwein niecom więcej uradowana, niźli z powitania; ale najmilsze chwile spędziłam wLisowic: chciałam odwiedzić proboszcza w domku jego; zastałam go sadzącego świerki w swoim ogrodzie, pozwolił mi jeden najpiękniejszy na cmentarzu koło kościoła posadzić, i uczyniłam to własną ręką: smutną po sobie zostawiam pamiątkę1), ale bo leż i ja smutna jestem. Wiele słów pocieszających usłyszałam z ust proboszcza, i jakaś mężniejsza i szczęśliwsza z domku jego wyszłam. O! gdyby tylko wiedzieć, że królewicz zdrów!
Unia 15 Stycznia, wc Wtorek.
A! już też zupełnie nową walkę przez le dni wytrzymałam! czyż już żaden rodzaj udręczenia i boleści
’) Ten świerk dotąd cieni tę starożytną budowę. niema mi być obcym? Zupełnie niespodzianie, w chwili kiedyśmy do obiadu siedli, hałas się zrobił w sieniach, usłyszeliśmy trąbkę pocztarską; drzwi się otworzyły, i wszedł do sali minister królewski Borch: zgadłam odrazu cel jego odwiedzin, i zadrżałam jak listek; on zaś ukrył go pozorem chęci oddania swojej attencyi państwu starostwu, na których ślubie znajdować się miał zaszczyt. Taką grał rolę, póki się obiad nie skończył, pókiśmy nie zostali sami; ale wtedy zaprosiwszy mnie do gabinetu pana starosty, powiedział zaraz z góry, że on i Briihl uwiadomieni o wszystkiem, ale się śmieją z tego; że to całe małżeństwo za dziecinną igraszkę uważane być powinno; że ślub taki bez wiedzy rodziców, nie od miejscowego pasterza dany, nic nie znaczy, i z jak największą łatwością zerwany być inoże. Przyznaję, że w pierwszym momencie, uwierzywszy niejako podobieństwu tych słów, ledwiem nie padła nieżywa; ale nagle przypomniawszy sobie z czyim posłańcem mówię, objąwszy tę myśl, że od stałości obecnej los całego życia mego zależy; stawiłam się mężnie, ośmieliłam się obwinić i jego i Briihla o podstęp, o chęć złudzenia nieświadomej białogłowy. »Ale nie jeslem tak dziecinną i nierozsądną jak świat sądzić może, dodałam w końcu, a on mnie słuchał zdziwiony; wiem, że ślub mój już ważny, bo był w kościele, za pozwoleniem rodziców moich i biskupa, przez pasterza mojej paralii, przy dwóch świadkach zawarty; wiem, że są rozwody, ale wagi nie mają, póki obie strony aktu nie podpiszą; a mego i królewicza na rzecz takową podpisu, ani gwałt, ani prośby żadne nic wymogą«.
Dziwie się sama teraz mojej śmiałości, Bóg mnie natchnąć musiał; Borch, który był przekonany, że odrazu do podpisania rozwodowego aktu mnie skłoni, zwłaszcza gdy mi znaczny zapis w nagrodę pokażę, zdumiał się i dalszych namów zapomniał; dwa dni tu siedział, i codzień podobne słowa słyszał odemnie: nareszcie tej przynajmniej żądał obietnicy, że gdyby kiedy królewicz na rozwód przystał, ja się sprzeciwiać nie będę. Na to zezwoliłam, i on poprzestał na podobnem oświadczeniu na piśmie. O tom się najwięcej bała, żeby Basi ten przestrach nie zaszkodził; ona tak żywo dzieli wszystkie moje zmartwienia i kłopoty, to prawdziwie drugie ja; ale zdaje się, Bogu dzięki, że jej nic nie. będzie. Biedny pan starosta, tak już był o nią niespokojny; nad życie ją kocha!... O! smutne! smutne przeznaczenie moje! zamiast pociechy i swobody, trwoga i niepokój zupełnie za mną chodzą!
Tu się kończy dziennik Franciszki z Krasińskich królewiczów^ polskiej; smutek dalszych jej przeznaczeii odjął jej ochotę i siłę zwierzania papierowi nieustannych, a coraz nowych udręczeń: najdotkliwszą z nich była zmiana uczuć tak gorąco kochanego męża, i obawa rozwodu, którą mimo tkliwego niedowierzania swego, po kilku razy zagrożoną była. Pomimo tak świetnego na ffozór losu, nie jeden przykry i uciążliwy rok minął, nim się przecież przewinąć zdołało to długie pasmo udręczeń, nim snuć zaczęła dni swobodniejsze; zawsze jednak bardzo dalekie od owej świetności, którą żywa jej wyobraźnia obiecywała niegdyś zbyt łatwowiernej dumie. Oto są niektóre szczegóły jej dalszego życia, od czasu, w którym dziennik len się kończy; możeby ich więcej czytel nicy żądali, ale niech wybaczyć raczą niemożności wydawcy.
Pu odjeżdzie Borcha, królewicza czas długi w Sulgostowie gościła; lam Barbara Świdzińska powiła naprzód syna, potem drugą córkę, a dotrzymując obietnicy danej, Franciszką ją nazwała; tmn ciągle widok szczęścia domowego, którego używać nie miała ani rychłej, ani pewnej nadziei, przykry był jej sercu i tem przykrzejszy, że sobie wmawiała t<> mimowolne uczucie. Gdy też poslępowanie królewicza najdotkliwszą boleść utwierdziło w jej duszy, sama sobie nie miła, przejeżdżała się z miejsca na miejsce. Ubyło jej właśnie wr tym czasie najprzyzwoitsze schronienie, doświadczyła srogiego nieszczęścia, poniosła niepowetowaną stratę: umarli jej zacni rodziep, umarli, nie doznawszy radości uściskania znakomitego zięcia, nie odebrawszy od niego żadnego hołdu uszanow mii a.
Osierocona córka, nie mając w domu męża przytułku, prawdziwą tułaczką przez czas długi była. Klasztor Sakramentek w Warszawie, klasztor Franciszkanek w Krakowie (dotąd kochająca ją siostra, małą Anielkę dla rozrywki jej przywiozła), Częstochowa, Opole, gdyż zacna, lubo żywo czująca ciotka, nie długo na ulubioną bratankę gniewać się mogła,.olejno były jej mieszkaniem; lecz nigdzie szczęścia znaleźć nic zdołała; a lubo wszędzie z wyższyi li rozkazów, kryła los swój i znakomite imię, każdy się ich domyślił po smutku. Wprawdzie królewicz wr samej nawet niestałości niestały, wracał niekiedy do niej z czułością. Wtedy znowu nad rzadką sposobnością widywania, się z nim bolała, a gdy wzmagała się wr niej nadzieja dzielenia kiedyś przeznaczeń jego, wrodzona duma cierpiała, iż tym przeznaczeniom 2.37
codzieii i w obecnej chwili i na przyszłość świetności ubywało. Bo według słów prorockich Macieńka, najprzód mitra, potem korona wysunęła się królewiczowi; Biron został powtórnie księciem kurlandzkim, a gdy August III umarł w Dreźnie 5 października 1763 roku, w następującym, Stanisława Poniatowskiego ogłoszono królem polskim.
Tak w przeciągu lat kilku obalił się cały gmach wielkości, którym przez tak długo młoda królewiczowa się łudziła; ale nowa obawa zmiany uczuć męża, spelznienie tych nadziei zapewnie mniej przykrem czyniła. Bo ta jest przynajmniej wielkich nieszczęść korzyść, że nam uboczne przykrości obok nich nie tyle dolegać potrafią. Doląd królewicz składał na bojaźń skrócenia życia sędziwego ojca tajemnicę, którą swoje małżeństwo okrywał; ale już lat kilka od śmierci Augusta minęło, już cała rodzina królewska, cały dwór Saski przeniósł się był do Drezna, i królewicz tam mieszkał, a żona jego tułała się jeszcze bez nazwiska. Zadrżeli o szczęście, o los dalszy ukochanej bratanki księstwo Lubomirscy natenczas kasztelaństwo krakowscy, tem bardziej, że sierotą była, i nie miał się kto bliższy za nią upomnieć. Księżna kochała ją na nowo jak córkę, książę niemniej przywiązany’, miał jeszcze powód większy do zajęcia się jej losem, bo znał dobrze, że to małżeństwo, z którego on tyle obiecywał sobie, bez jego zachodów^ i pomocy nie byłoby nigdy doszło do skutku; widząc, że spełzły zaszczyty, które powinowatej swojej niegdyś zapewnić pragnął, chciał przynajmniej, żeby jej szczęście domowe zostało. Dżył ku lemu, jak mówią, wpływu cesarzowej Maryi Teresy, użył jak się zdaje innych sposobów. Skutkiem ich królewicz wzruszył się i po długim czasie ozię17
258 —
Mości i milczenia, napisał nagle do żony list najczulszy, przepraszając ją za dawne uchybienia, błagając, ażeby przyjechać do niego do Drezna raczyła. Tam, mówił, nazwie ją żoną swoją; tam. zupełnie się poświęci, by szczęściem reszty jej życia, wynagrodzić owe lata najpiękniejszej młodości, we łzach i poniżeniu spędzone.
Szczęśliwa z tej pomyślnej zmiany, niczem raz powziętemu przywiązaniu niezmieniona królewiczowa, nie uległa jednak natychiniasl żądaniom męża; serce może inaczej mówiło, ale szacunek samej siebie uznał, że czekać należy powtórnego zaproszenia: może też radę winną była szlachetnie myślącej ciotce, gdyż właśnie natenczas w Opolu gościła.. Nie czekała jednak długo: rozkochany jak w pierwszych dniach poznania się z nią królewicz, dręczony wyrzutami sumienia, naglił jej przyjazd; każde słowo listów jego żywciu tchnęło uczuciem: byłby chciał teraz wszystkie zaszczyty, wszystkie dostatki zsypać na przedmiot wznowionej miłości. Pensya, którą brał jako książę Saski, nikczemną mu się zdawała, pragnął jej powiększenia: a odmówienie elektora Fryderyka, który Krasińskiej ani żoną brata przyznać, ani tytułu dać nie chciał, taką zgryzotą go napawało, że aż niszczało zdrowie jego. Tylu dowodami wróconej miłości zaspokojona, pragnąca od tak dawna tej chwili, pojechała królewiczowa, otoczona licznym pocztem wysłanym przez męża do towarzyszenia jej; tkliwym listem1} pożegnała uko-
’) Przyłączony tu wierny podpis tego listu: styl jego i pisownia może się zdawać będą mniej polskie jak w dzienniku: mieszanina w nim jest słów i wyrażeń francuskich. Prócz innych przyczyn, przypisaćby można tę zmianę zupełnemu przez lat wiele zaniechaniu pisania ojczystym językiem, i codzień wzmagającej się w owym czasie nieszczęsnej modzie francuzczyzny. Ubolewając 2Ó9
chana siostrę, lysiącznemi uściskami tych, którzy dla niej miejsce zmarłych rodziców trzymali.
Odtąd królewiczowa mieszkała ciągle w Sa\onii, w Plsterwerdzie albo w Breznie: w lat kilkanaście dopiero po zamężciu została matką. Powiła mężowa, gorąco tego szczęścia pragnącemu, córkę, równie nadobną jak była kama. Marya imię jej dali; to było jedyne ich dziecię, a miłość zobopólną, szczęście domowe, szczęściem i skarbem jedynem. Nie używała bowiem nigdy marzonych niegdyś honorów i przywilejów. wraz z córką żadnego tytułu nie miała; dochody jej Lakże w miarę niegdyś spodziewanych dostatkówi uwodzonej wspaniałości, bardzo szczupłe były: bo chociaż po rodzicach i krewnych znaczny odziedziczyła spadek, chociaż od cesarzowej Maryi Teresy, od której bardzo kochaną była, piękne dobra Landskoronę dostała, mało ją dochodziło gotowych pieniędzy: ten niedostatek ciągle jej się czuć dawał, a najwięcej dla togo, że licznej rodziny ukochanej siostry podporą być nie mogła. Pełne są podobnych utyskiwali jej listy; pisywała bowiem bardzo często do różnych osób, zwłaszcza do księżnej kasztelanowej krakowskiej, do siostry, a piiżniej do chrzestnej córki swojej, Anieli z Świdzińskich Szymanowskiej, starościny wyszogrodzkiej. Ta do dnia dzisiejszego pamięta przysmaczki, jakiemi ciotka i matka chrzestna w klasztorze ją karmiła, a wnęcej jeszcze jej przyjemne i miłe z nią i z kaniul tym błędem dawnych Polek niech mi wolno będzie cieszyć się lubą myślą, że młode czytelniczki IRozrywek«, już dziś podobnie nie piszą, i że gdy której z nich życie za lat kilkadziesiąt wyda się godnem opisu, szczęśliwsza odemnie autorka, wierny przerys jakiego ich listu, czystą polszczyzną napisanego, z rozkoszą umiośei. żdym obejście. W tych listach, których kilkadziesiąt mani w tej chwili przed sobą, przebija zawsze tenże sani charakter, toż samo serce. Żywość wyobraźni i czucia, trafność w sądzeniu, wyniosłość, szlachetność uczuć wiadomość własnych interesów i rzeczy publicznych, przywiązanie do męża, córki, rodziny, ojczyzny, tkliwa pobożność, i zawsze widoki, nadzieje. 1’mieszczam tu niektóre z nich wyjątki, jedne z oryginału drugie tłómaczone.
Do Barbary Swufciiiskiej.
Dnia 2J Sierpnia 1781 r.
...Dałby Bóg, abym była kiedy w stanie ziścić to, co moje przywiązanie dla ciebie mi dyktuje; gdy długi spłacę, będę ci pomocniejszą: wzdycham za lą chwilą... Moja córka, chwała Bogu! już ma trzy zęby; nic na nie nic chorowała, lylko za każdym ognipióry dostajc... Czy prawda, że p. pisarz Małachowski1) marszałkiem sejmowym być ma? takżeż on dobry jak dawniej był? Za t.wojem mi opisaniem jego sposobu myślenia i dla krewnych przychylności, wyrażę ci pewne moje względem niego widoki...
Linia 30 Września.
...Łaska nieboszczki cesarzowej przyniosła nam więcej ambarasu niż zbogacenia; kto pieniędzy niema, dóbr nie kupuje; my przeciwnie: zczasem znajełziemy znaczni
h Stanisław Małachowski urodził sic dnia 2-i Sierpnia 1736, umaił dnia 26 Grudnia 1809 roku; znany jest pod nazwiskiem Arystydesa Polskiego.
z tych nabytych dóbr awantaż. lecz teraz wiele zmartwienia... Daj Boże! nam raz z tych kłopotów i zatrudnień się wygrzebać, będziemy wam użyteczniejsi; to tak rzetelnie, jak że ciebie kocham, a kocham cię serdecznie: Bóg tej prawdy jest świadkiem.
Dnia 12 Stycznia L782 r.
Zawsze mi nadtr miłe twoje odezwy, niemniej i ta ostatnia; jednak w krótkich słowach na nią odpisać muszę; dla dziesięciodniowej i bardzo przykrej lluksyi oczu, pidrwszy raz w tej słabości pióra używam, i gwałt sobie czynię... Już dłużej pisać nie mogę; jak zdrowszą będę, będę więcej pisać: daj nam Boże szczęśliwszy i spokojniejszy zaczęty rok, jak przeszły... Adieu, kochajcie mnie oboje!
J )nia i Marca 1789 r.
Zaczynam odpis na tw ój list od twego zdrowia, artykuł, który mnie, jak me życie interesuje. Kazałam tu zrobić konsultacyą o twojej chorobie, wszyscy doktorowie i chirurgi drezdeńscy zgadzają się w pochwaleniu twoich; zaklinają cię, ażebyś w nich ufność imała, że tego tylko, czasu i cierpliwości potrzeba. Rezolucya tej konsultacyi wielce mnie zaspokoiła; zmiłuj się kochana siostro, staraj się być spokojną i nie kłopotaj się.
Dnia 10 Sierpnia.
Choroba, która (jak mi księżna kasztelanowa pisze) od czterech niedziel w łóżku cię trzyma, czułym jest ciosem dla serca mego... daj że Boże, aby cię ton list zdrowszą zastał! Niemam od ciebie wiadomości, felczer nawet z Warszawy pisze mi, że od twego wyjazdu nic o tobie nie wie. Kochana siostro, nie pisuj do mnie własnoręcznie, wiem i znam jak to męczy; ja sama dyktuję moje listy, nawet i do księżnej: polskie tylko sama pisać muszę, bo niemam nikogo coby język umiał: dyktujże i ty twoje listy do mnie, byłem tylko wiedzieć mogła o twojem zdrowiu.
Do Anieli Szymanowskiej.
Dnia 21 Września.
Sprawiedliwość oddajesz sercu memu, kochana siostrzenico, udzielając mi szczegółów nieszczęścia twego; nikt go szczerzej nademnie czuć wraz z tobą nie może. Bóg zabrał ci męża1), nie mógł sroższym doświadczyć cię ciosem. 1 legnij z uszanowaniem i bez szemrania woli Wszechmocnego: zachowuj zdrowie dla dopełnienia obowiązków’, które ci przeznacza. Są to obowiązki matki, córki. Wychowanie działek twoich, pielęgnowanie matki chorej, liczną rodziną obarczonej, wymagają całej twej czynności; oddając się tym obowiązkom, wypełnisz miarkę poddania się woli Stwórcy, który doświadczenia i zgryzoty warunkiem życia ludzkiego uczynił, abyśmy za ich pomocą na wiecznie szczęśliwe zasłużyć mogli. O! kochana Anielo, jakżebym rada dzielić z tobą owe obowiązki, o których ci wspominam...
’) Alichat Szymanowski, starosta wyszogrodzki, mąż pełen cnot domowych i obywatelskich, umarł 15 Sierpnia L777 r.
Dnia 4 Października.
Czuję cale przygnębienie twoje, lak rychło po mężu straciłaś najlepszą matkę1). Ach! i ja w niej straciłam siostrę, która drugą mną była. Szanujmy rękę martwiącą nas! Pocieszajmy się szczęściem wiecznem, którego zapewne już używa. Tm Bóg sprawiedliwy wspierać zechce błogosławieństw y swemi osierociałe działki. Brat twój Jan donosi mi o lej wspólnej.stracie naszej, ale w żadne szczegóły nie wchodzi: nie lubię tego; raz na zaw-sze was proszę, zaniechajcie w listach waszych wszelkich komplementów’ i ceremonii; pisujcie do mnie otwmrcie, z ufnością, jako do osoby, która was serdecznie kocha. Donidś mi, kogo nieboszczka opiekunem mianowała2) wieli# dzieci jest jeszcze w demu? jak się obrócą?... Nit zdaje mi się, żeby wypadało siostrom twoim mieszkać przy bracie, on jeszcze na to za młody; trzeba im obmyślić uczciwe schronienie za klasztorem bym jednak nie była: lamby zapomniały co umieją i mogłyby nabrać ułożenia przeciwnego dla tych, które przeznaczone, żeby żonami i maikami były, a nie sądzę, żeby która z nich ochotę miała być zakonnicą...
Do Jana Suńdzińskiego, tego samego dnia.
Odebrałam list, w którym mi donosisz o stracie ukochanej matki: nie chcę rozdzierać serca twego opisem
’) Barbara) z Krasińskich Świdzińska, naprzód starościna, potrni kasztelanowa radomska umarła 8 Września 1789 roku, zostawiwszy sześi córek: Anielę. Franciszkę, Maryannę, Zofię, Bonę, Krystynę, i dwóch synów Jana i Kajetana.
2) Michał Świdziński, umarł przed żoną 17 Sierpnia 1788r. 2G4
mojej boleści: straciłeś matkę, zyjącą jedynie dla szczęścia dzieci, ja siostrę ukochaną. Tem się tylko pocieszam, że jej cnoty i długie cierpienia otrzymały od Boga zasłużoną nagrodę... Przykład obojga rodziców twoich, ich uczciwość, otwartość i cnoty powinny być ci wzorem: miej ich zawsze przytornnemi pamięci, a będziesz żył szczęśliwy i od wszystkich szacowany... Nie wątpię, iż będziesz chciał kierować jak najlepiej interesami rodzeństwa twego; ale młody jesteś, i z najlepszą chęcią w twoim wieku nie można mieć tego doświadczenia, którego położenie twoje wymaga. Proszę cię więc i zaklinam, abyś się radził w trudniejszych razach księżnej kasztelanowej i hrabiego Moszyńskiego: ich zdanie będzie pewne i bezinteresowne. Proszę cię raz jeszcze, kochany siostrzeńcze, skoro czas pozwoli, jedz do księżnej, obchodź się z nią otwarcie, szczerze, z ufnością, a pozyskasz jej przyjaźń. Ta ci do szczęścia posłuży...
Do Anieli Szymanowskiej.
Dnia 15 Października.
Odbieram w tej chwili list twój, donoszący mi o niepowetowanej stracie naszej: nie mówuy już o tem, zbyt lo tkliwa strona. Dziękuję ci za użyczone mi o pozostałych dzieciach szczegóły... Wszystkie więc siostry twoje umieszczone... pani Miecznikowa bierze jedne, Grzybobowska drugą1), Kuszlowa2) trzecią, a cz war la u ciebie;
«) Zofia z Krasińskich Wodzicka, starościna grzybowska, siostra królewiczowcj.
5) Franciszka z Świdzińskich Kuszlowa, druga córka Barbary Świdzińskiej. znajdzie w tobie pewna jestem, i siostrę i opiekunkę, nauczysz ją być tak dobrą żoną i matką jak sama jesteś. Zostawmy czasowi i okolicznościom dalsze ich postanowienie, ja sama upatrywać im będę stosowne partye.
Unia 22 Listopada.
Piszesz mi, że siostrze twojej Maryannie kilka partyi się trafia; życzę, aby wybrała stosowny związek i uczciwego człowieka: to szczęście małżeństwa stanowi.

Dnia 12 Stycznia 1790 r.
Postępowanie twoje względem brata i sióstr, czyni zaszczyt twemu sercu i sposobowi myślenia; czyń tak zawsze z ląż samą uczciwą rzetelnością, a będziesz powszechnie szacowany: Bóg ci błogosławić będzie! Skoro się dowiesz, że księżna kasztelanowa jest w Warszawie, jedz tam natychmiast; jej przyjazd jest nieoszacowana, ale ostrzegam cię, iż chcąc ją pozyskać, trzeba z nią postępować otwarcie i z ufnością.
Do Anieli Szymanowskiej.
Dnia BO Czerwca.
Odebrałam list twój z doniesieniem o przyszłem zamężciu siostry twojej Maryanny; wyznają, że spełniły się w tem modły moje, bom dawno życzyła hrabiego Jabłonowskiego dla jednej z siostrzenic moich. Znałam bardzo dobrze ojca jego, równie był szacowany dla przymiotów serca jak dla rozumu; jak mi piszesz, syn je
Wszystkie odziedziczył’... Dziękujmy Bogu za Opatrzność, którą w postanowieniu sióstr twoich pokazuje, to ci powinno być pociechą: i druga także, Zofia, idzie za Karczewskiego: tego ojca nie tyle znałam. W rozpaczy jestem, że nic dla obydwóch w ten moment uczynić nie mogę: ale interesa nasze w bardzo złym stanie, tak z powodu wojny jako i dla smutnych okoliczności, w których się Polska znajduje. Czuję bardzo coby uczynić należało, ale muszę jeszcze czekać owej szczęśliwej pory, kiedy moim użyteczną być potrafię. Jeszcze ich więc dwie pozostanie... Ufność w Bogu! nikt jej więcej nademnie zalecać niema prawa. On mi dopomógł do przebycia wszystkich udręczeń i zawad losu mojego; nie sądź kochana Anielo, ażebym i Leraz bardzo silnych nie napotykała, ale ten Bóg, który mnie doląd wspierał, i teraz nie opuści. On dopomógł do przebycia ich. On mi pozwoli zapewnić los córki, i być kiedyś użyteczną moim. Z Jego ręki jedynie spodziewam się tego szczęścia, i mam je za nieochybne... I teraz w wielkich byłam niespokojnościach: córka bardzo mi chorowała ze skutków kataru, kaszle jeszcze, ale mi ręczą, że ani na teraz, ani na potem. nie mam się czego obawiać. O! bodajby żadna z córek twoich nie dała ci nigdy do takiej trwogi powodu.
Dnia 19 Lipca.
; Do niczego jestem, tak mnie dręczy niespokojność o zdrowie księżnej kasztelanowej; przyjaźń twoja, kochana siostrzenico, obudzą mnie z tego odrętwienia, bo od ciebie wiadomości o ciotce się spodziewam. Były tu listy z Polski, donoszące, że jej zdrowie w złym stanie; tyś ją widziała, napiszże mi jak najprędrej jak się miewa? Ach! jakże to przykro daleko być od osób ukochanych! Bywaj zdrowa, kochana Anielo! słabe pióro moje, żeby ci moc przywiązania mego wyrazić mogło.
Do księżnej kasztelanowej krakowskiej.
Dnia 15 Sierpnia.
Prawdziwą radość miałam w odebraniu listu kochanej Cioci dobrodziejki 25 z. m., w wigilią dnia ślubu Zosi pisanego. Winna więc będzie szczęście swoje przywiązaniu i dobroci kochanej Cioci, wdzięczności jej dzielić nie przestanę; tak więc jednej osobie, bratanki i wnuczki w inne są szczęście swoje... Donosi mi Ciocia dobrodziejka, że jedzie do Krzeszowic; ach! gdyby skutek tych wód życzeniom moim odpowiedział, trwałoby jej zdrowie przyniosły. Mąż mój i córka zdrowsi, pierwszy jedzie na polowanie jelenia o cztery mile ztąd... Kasz książę Antoni wyjeżdża dziś z żoną do Wiednia; ona sama przedziwma osoba, niezmiernie kocha mego męża, i mnie wiele okazuje przyjaźni; mówi, że odziedziczyła względem mnie, babki swojej Maryi Teresy uczucia.. Żegnam kochaną Ciocię dobrodziejkę, ściskamy ją wszystko troje serdecznie; racz nas też kochać cokolwiek...
Do Anieli Szymanowskiej.
Dnia 19 Września.
Donoszą mi z Krakowa, że księżna kasztelanowa bardzo chora, że się obawiają, aby nie została gdzie w drodze z Krzeszowic do Opola; donoszą mi także, że nikogo przy sobie niema. Kochana siostrzenico, nie mo głabyś pojechać do niej, zaklinam cię, uczyń mi tę łaskę; sposobem myślenia i położeniem zdajesz się być przeznaczoną na lo, ażebyś przynosiła ulgę krewnym w potrzebie. Ach! czemuż tego o sobie powiedzieć nie mogę!...
Unia 14 Listopada.
Jakżeż to wiele od dwóch lat ciosów!1j znosisz je Wszystkie, kochana Anielo, z chrześcijanki cnotą, która przykładem naucza; radabym cię naśladować... Poddajmy się woli Wszechmocnego; ja już przemilczam boleść moją, żeby i twego i swego nie rozdzierać serca. Zujmijmy się lepiej uczczeniem pamiątki ukochanej ciotki, świętem dopełnieniem jej woli.
Dnia 14 Stycznia 1791 roku.
Przyznam ci się kochana siostrzenico, że ów obraz zbrzjdł mi, skoro jabłkiem niezgody między rodziną został, bo jabym chciała owszem do zgody miedzy wami dopomagać. Książę Aleksander Lubomirski, pierwszy napisał do mnie prosząc o niego; ponieważ ten obraz umyślnie do pałacu Opolskiego robiony, a Opole jego, przystałam chętnie na Lę prośbę. Teraz Grzybowska domaga się koniecznie... Zagódź tę sprawę, kochana Anielo; powiedz mojej siostrze niech mi przyśle miarę, a ja jej przez tego samego malarza (iraalla, zrobić każę takiż sam. Będzie nas miała, prawda, wszystko troje kilkoma laty starszych, ale ta sama ręka potrafi toż samo uchwycić podobieństwoł).
’) Księżna Lubomirska, naprzód wojewodzina lubelska, potem kasztelanowa krakowska, umarta w tym czasie.
’) Te dwa obrazy są dotąd: pierwszy u JW. hrabiego Wincentego Krasińskiego, drugi u JW. prezesa Wodzickiego. 2(59
Do Jana SiridzUmkieyn.
Dnia 2 Lutego.
Nie mogę tylko pochwalać i błogosławić uczuciom twoim dla hrabianki Dembińskiej1). Pisze do jej matki i do biskupa kamienieckiego, którego proszę, żeby się wstawił za tobą... W ostatnim liście nie donosisz nic o interesach sukcessyi; już ci przebaczam to milczenie przez wzgląd na miłość tak dobrze umieszczoną... Ale zaklinam cię kochany siostrzeńce, niechże twoją winą podział dóbr się nie spóźni; niechże wszystko na dziesiątego maja gotowem będzie, zebyśmy sobie wymawiać nie mogli nieszczęścia biednych chłopów, którzy już od trzech lat żyją bez pana, bez podpory, na łasce pierwwszego przechodnia.
Do Anieli Szymanowskiej.
Dnia 15 Sierpnia.
List twój ostatni oznajmia mi, że trafia się partya siostrze twojej Bonie: drugi Karczewski. Zachęca mnie do jej przyjęcia i razem mocno cieszy obraz szczęścia, którego starsza siostra za starszym bratem używa; szczęście domowe wszystkiem jest ’w tem życiu.
’) Starsza to córka Urszuli z Morsztynów Dembińskiej, starościny wolbromskiej, która w r. 1762 żoną Tadeusza Czackiego została; Jan Świdziński ożęnił się zaś w parę lat później z hrabianką Jabłonowską. Dnia II Stycznia 1792 roku.
Odebrałam lisi twój pisany przez twego szwagra. Józefa Szymanowskiego «). Dziękuję, ci, żeś mu zaleciła, żeby do mnie się udał, bo prócz sposobności mówienia o tobie, podoba mi się nieskończenie. Wiele nam okazuje przyjaźni, a ponieważ Mazur, wierzyć mu trzeba. Nie mając żadnego prawa do jego przyjaźni, jeśli ją pozyskam, tobie to przy piszę... Prosił mnie, żebym ci przez niego nasze sylwetki przysłała; nie chciałabym ofiarować ci główek umarłych, bo tak sylwetki uważam; ale bądź trochę cierpliwa, a miniatury nasze ci poślę: te ci lepiej twych przyjaciół przypominać będą, bo kolorami łatwiej oddać podobieństwo.
Dnia 23 Marca
Ten list przez szwagra twego piszę; zleciłam mu wysłowienie ci przyjaźni mojej. Byłabym chciała posłać ci miniatury, ale nieskończone; jednak niedługo mieć je będziesz: tymczasem niech ci nasz wspólny przyjaciel mówi o nas. a obraz wrnet przybędzie, i jiolwierdzi to, co on powie...
Dnia S Lipca
Czekam niecierpUwie, na kogo jadącego do Polski, bo już mój portret gotów’. Przypominać ci będzie starą i przywiązaną ciotkę. Obj Bóg dał pokój i ułożył tak okoliczności, żeb\in ci i oryginał wkrótce przedstawić mogła. Jakżebym sobie tego życzyła’...
1 Ten wyborny pisarz rodzonym byt bratem starosty w yszogrodzkiego.
Dnia 15 Lutego 1793 roku.
...Kochana siostrzenico! jakże mało mogą ludzie na tym świecie! jakież okropności dzieją się wszędzie. Francya jakże nieszczęśliwa! I Polsce Bóg przez straszne próby przechodzić każę, moźeć i do wyjścia z nich dopomoże!...
Przestać muszę na tych wyjątkach, są jeszcze niektóre listy, któreby całkiem umieścić należało, bo w nich widać, jak rzeczy publiczne mocno ją zajmowały, i jak do końca niemal życia, karmiła się wyniesienia nadzieją. Dla uzyskania, pewnych w tej mierze a nie mogących jej szkodzić wiadomości, utworzyła sobie klucz, a niby wypytując się o dobra swoje, badała innych doniesień. Jest dowcip w tworzeniu tego klucza; i tak np. ministrów ie byli Komisarzami, sejm przezwała Sądem Gminy, marszałka Wójtem, wojnę gradem, pokój pomyślną porą i t. p. Ojczyzna i jej dobro wielce ją także, obchodziły. Prócz wspólnych wszystkim Polkom, miała do tego przywiązania szczególne powody. Na sejmie 177(5 roku, naród polski szanujący nietylko królów polskich, ale i tych nawet, którzy mu królować przestaną, wyznaczył pewne dochody dla synów Augusla III, a żonę królewicza Karola księżną polską uznał. W tomie ósmym praw i konstytucyi Królestwa Polskiego i W. K. Litewskiego, na karcie 897, taki względem tego czytać można artykuł: Upewnienie prawa dożywocia dla Najjaśniejszej Franciszki z Krasińskich. N. Karolu Królewicza Polskiego, Księcia Saskiego małżonki.
Gdyśmy dla NN. Królewiczów Polskich, Książąl Saskich summę roczną ze skarbu obojga narodów w konstytucyi wy rażoną wyznaczyli, z której równa cześć dla NN. Królewiczów Polskich, Książąt Saskich przypada, zaczyni na połowie tegoż N. Królewicza Polskiego, Księcia Saskiego, dla Najjaśniejszej Franciszki, z domu starożytnego Krasińskich małżonki jego, dożywocie, aż do zgonu życia onej rozciągamy, i że w przypadku zejścia z tego świata N. Karola Królewicza Polskiego. Księcia Saskiego, połowę summy dla małżonki jego, skarby obojga Narodów wypłacać będą powinny, warujemy i postanaw iamy.
Królewiczowa nie doczekała późnego wieku, nie doczekała nawet jedynaczki swojej zamężcia; po dwuletnicm cierpieniu, umarła w roku 179(5 na jedne z najokropniejszych chorób w świecie: na raka w piersi. Oto jest list przyjaciółki jej od serca, „Moszyńskiej, do Anieli z Świdzińskich Szymanowskiej, opisujący zgon i chorobę jej znakomitej ciotki.
Dnia 8 Czerwca 179G roku, w Dreźnie.
> Wypełniam rozkazy JWWGPani dobrodziejki, ale nie z małym dla siebie żalem: gdyż jej strata jesl także moją, i nigdy w życiu mojem nieodżałowaną. Choroba N. Królewdczowej od dwóch lat [wzeszło się zaczęła: w piersi jednej okazały się: guz i twardość; jedni to nazywali rakiem, drudzy twierdzili, że to tylko twardość. Operacyę czyniła w tej piersi lat temu dwa; po niej dosyć była zdrową, ale to krótko trwało; znowu się guzy pokazały, i po tej stronie wielkie w całej ręce boleści; cierpiała ta pani cierpliwie ale niezmiernie; kuracyę zaczęła i przez dwanaście niedziel nikogo prócz domowych i mnie nie widziała. Doktorowie raz powiadali, że lepiej, drugi raz, że gorzej; nareszcie gorączka codzienna przyszła, z nią zniszczenie... Dysponowała się na śmierć święlobliwie i z wszelką przytomnością; skonała 30 kwietnia w nocy. Pierś się otworzyła kilku niedzielami przed śmiercią. Exenterowano ją i znaleziono tysiączne, jak mówią, przyczyny do śmierci; ja już tego i słuchać nie mogę, bom najlepiej wiedziała, że innej nad tę pierś nie było... Alt’ cóż czynić? la szkoda nieodżałowana już się stała! Ja na to ledwo żyję, i wspomnieć sobie tej pani bez wielkiego żalu nie mogę. Królewicza dotąd nie widziałam; raz mówią, że zdrowszy, drugi raz, że i on niedługo pożyje. Czemu wierzyć? nie wiem. Księżniczkę Marye widuję, kocham ją jak moje życie; ale wszędzie na tym miłym świecie są przeszkody, a więc ja tylko codzień raz bywam u niej. Jest nieoszacowana, charakter ma wielki. Królewiczowa umierając oddała ją szczególnej protekcyi królewnej Elżbiety, siostry królewicza. Jakoż ta królewna bardzo ją kocha; jest to pani wielkich przymiotów; szczerze żałowała królewiczowej i niezmiernie przywiązana do brata... Dopraszając się, abyś mnie JWWĆPani dobrodziejka przechowała w łasce swojej, zostaję z prawdziwym szacunkiem.
JWWĆPani dobrodziejki, najniższą sługą L. Moszyńska.
KI. z T Hofmanowa T. J.
Szczególnem prawdziwie zdarzeniem i jakby w dowód oczywisty, ile się przywiązał do żony królewicz, od jej śmierci mocno chory, umarł po niej w kilka miesięcy. Została bez matki i ojca nieszczęśliwa księżniczka Marya. Bóg wziął ją w opiekę swoją, bo tak zwykł zawsze z sierotami czynić. Ledwie rok od śmierci rodziców upłynął, kieefy goszczący w Dreźnie książę sabaudzki, Karol de Carignan, upodobał ją sobie i pojął za żonę. Ta pani żyje dotąd: z dwojga dzieci, które mężów i powiła, córka Marya Elżbieta Franciszka zaślubiła 1820 roku brata cesarza austryackiego, arcyksięcia Rajnera, wice-króla lonibardzko-weneckiego; syn zaś Karol Emanuel byłby panował kiedyś na tronie sardyuskim, gdyby śmierć nie była niedawno życia jego przerwała... Barbara zaś Świdzuiska, sześć córek, z których pięć dotąd żyje, i dwóch synów powiła; z tych już dziś do sześciudziesiijl wmuków i prawnuków powstało, z tych, jako z prawdziwych dzieci swoich, ojczyzna korzysta i korzystać będzie, a płeć żeńska cnót domowych wzory daje.
KONIEC. T R E Ś f.
Str.
Wstęp i życiorys Klementyny z Tańskich Hofmanowej przez
Pra Piotra Chmielowskiego. 3
I. Listy Elżbiety lizeczyckiej do przyjaciółki swojej Urszuli 25 II. Dziennik Franciszki Krasińskiej..... 119
BIBLIOTEKA
UNIWERSYTECKA
GDAŃSK «) Miejsce gdzie była la altana jeszcze jest widoczne.
14«

Powrót do strony „Wybór dzieł Klementyny z Tańskich Hofmanowej Tom I.djvu”.