Fragment z poematu: Wygnaniec

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Fragment z poematu: Wygnaniec
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
FRAGMENT Z POEMATU: WYGNANIEC.

O módl się za mną, by mnie w moim grobie
Nie opiekielnił wieczny żal po tobie!
Z. K.



«A więc chodź z przeklętym w puszcze
Kędy szumią dzikie bory,
Huczą wody, wilków tłuszcze
Wyją dziko w ciemnej nocy —»
Porzuciła ojca, matkę,
Starym mchem zsiwiałą chatkę,
Stare sosny, i u chaty
Swojej wiosny lube kwiaty. —
Tylko kilka świeżych kwiatów,
Zanim znikła z wiosny światów,
Z pod swej strzechy dłonią drżącą
Wzięła, i na pierś gorącą
Zawiesiła, aż do końca;
Lecz przy sercu iskry tliły
Bardziej, niż upały słońca,
One kwiaty te spaliły —
Lecz choć uschły i więdniały,
Woń wiosenną dla niej miały. —
Wtedy wziąłem dłoń jej w dłonie,
A dłoń była taka drżąca,
Jak nów blady w fali łonie
Kiedy wietrzyk fale trąca. —
I poszedłem z nią —
Na ręku
Niosłem śpiące dziecię moje.
Ona szła — tak pełna wdzięku,

Jak męczennica na boje —
A syn śpiący, paczek mały,
Zemsty ducha spadkobierca,
Przekleństw moich, moich szałów,
Mej boleści, mego serca! —
Spał — lecz nie sny uleciały,
I zgryzoty nie — nie spały.
Ja kochanek mego ludu,
Ja męczennik po krwi braci!
Szedłem silny — siłą cudu
Niesion duchem — za mą gwiazdą,
Którą kiedy człowiek traci,
Traci orle pisklę gniazdo! —
Noc straszliwa — noc burzliwa!
Jak by wszystkie duchy, szały,
Na ostatni sąd powiały —
Trzęsła borem —
Aż poranek
Nad jeziorem
W blasków wianek
Strojny spłynął w jutrzni morzu.
Wtedy staliśmy na wzgórzu —
Na ramieniu, na mem prawem
Syn mój śnił — lecz budzeń dreszcze
Już zwiastował jękiem łzawym,
A na lewem spała jeszcze
Arfa moja uwieszona
Arfa moja złotostrona.
Ach! i ona w dźwięki wieszcze
Już budziła się — trącona
Listkiem drzewa — i poranka;
Promień złoty musnął struny
Jak pocałunkiem kochanka,
By senne zbudzić pioruny.
Wtedy staliśmy na górze,
I uklękli nad mogiłą
Dziką — słońce wychodziło
W przedświtowych zórz purpurze —

A w oddali jeszcze smuga
Tatrów modro się śnieżyła,
I wiślanej fali długa
Wstęga się po błoniach wiła —
I porwałem głaz krzemienny,
Chciałem zabić nim me dziecię,
Bo się zląkłem mej rozpaczy,
Że wygnańcze przędząc życie
On się stanie bezplemienny,
I zapomni co to znaczy
Słowo Polska — orzeł biały.
I me dłonie
Skrzesać chciały
O te skronie,
Głaz krzemienia,
By tu raczej skonał biały
Z iskrą piekieł wykrzesaną,
Jako pomsty w ziemię sianą,
Niżby zabył tam plemienia
I wśród obcych — i obczyzny
Zabył świętość swej ojczyzny.
Alem spojrzał — a tam w zamku
Słońca Polska była ziemia,
Taka boska jakby w wianku
Ludów, które krzyż rozplemia,
I poczułem — że Polski syn
Co zapomni swą ojczyznę,
Nie Polakiem! — i mą bliznę
Zagoiłem rankiem tym! —
I ukląkłem z arfą w dłoni,
I szarpnąłem dziko struny
Jak szponami, rozpędzony
Orzeł co zdobycz dogoni —
I ugodzi — tak ja gonię
Myśli moich, orłów stada
I ku znanej lecąc stronie,
Dusza stwórcy się spowiada.

A modlitwą tą z za góry
Polskich ptasząt piały chóry,
I jasne rzesze aniołów
I drzew wichry wśród żywiołów:
Boże! coś odział słońce jasnym blaskiem
By nocy cienie rozegnać w światłości,
Co burzę gromów upłodniłeś trzaskiem
A ciszę głębią ducha głębokości,
Boże, wróć wolność i miłość tej ziemi
Co w pętach skrzydły targa się orlemi! —

Żadna łza bratnia marnie nie przepada,
Drży nieśmiertelnie wśród gwiazd wniebowzięta,
Lecz wielkim sercom na tej ziemi — bieda!
Bo ludzie podli choć ludzkość jest święta!
Boleść i chwała, Boże, dziś nam zbroją —
Nie, że jest wielką, ale że jest — Twoją!

Miłość wielka bez granic — bez końca!
Ty burzysz światy i przemieniasz światy,
Ty będziesz, choć pogasną gwiazdy, słońca,
I w wiekach tylko przemieniasz twe szaty! —
Duch nasz zwycięży! — zdepcze hydrę wściekłą!
Wstanie w ludzkości i przeżyje piekło! —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.