<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Hanysek
Pochodzenie Na normandzkim brzegu
cykl Ci mali
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1904
Druk L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII
HANYSEK
Typem rozwijającym się najwcześniej z górniczych typów w Dąbrowie jest Synek, albo Hanysek.

Hanysek miewa od siedmiu do czternastu lat; ścisłej wszakże kontroli wieku jego nikt nie prowadzi.
Skądżeby? Na pięciu Hanysków, co! na dziesięciu nawet, zaledwo jeden ma autentycznego ojca i autentyczną matkę, a co za tem idzie — autentyczną metrykę. Reszta wywodzi się z kopalni, jak pisklaki z gniazda i dość.
Jużci i Hanysek ma jakiś ród swój i początek, ale nie dochodzi tego. Czuje zato mocno przynależność swoją do kopalni. Jest z Redenu, jest z Paryża, jest z Koszelewa, bywał z Cieszkowskiej, póki jej nie zalała woda.
I kopalnia poczuwa się do niego, uznaje go w obrębie swoim i na zmianę z Hanyskiem, nazywa go »Synek«. Że taki berbeć ma tam prócz tego jakieś inne imię, a czasem nawet i nazwisko, co to obchodzi kogo? Może być sobie Jaśkiem, Staśkiem, Wickiem, Antkiem — prywatnie; ale w publicznem, w swojem życiu, to jest na terenie kopalni, z której się wywodzi, jest zawsze Hanyskiem.
Hanysek, to nietylko nazwa. To także urząd i uobywatelenie chłopca. To jego stanowisko polityczno-prawne. To przyznanie go za swego, gremialne wprawdzie i zwyczajowe niewielkie, które przecież w obrębie kopalni ma wigor nie gorszy wcale od notaryalnego. Przyznanie owo niewiele zapewnia przyznanemu zysków i korzyści. Właściwie tyczy się jego honoru, ale nie jego strawy i nie jego koszuli na grzbiecie. Stąd Hanysek jest zazwyczaj przeraźliwie chudy i równie przeraźliwie brudny. Jest to nawet rzecz całkiem wątpliwa, czy bywa syty kiedy. Ot, trochę marnych rachitycznych kości w umorusanej skórze, zapadły srodze żywot, konopiasta grzywa, śmiejące się oczy, zawsze głodne zęby, długie, cienkie jak piszczele nogi, ręce jak ta święta ziemia i fantazya od stu djasków, — taki jest Hanysek.
Hanysków jest na każdej kopalni pełno. Przed biurem, na odkrywkach, na drodze, na powierzchni, wszędzie jak wróble kręcą się, do usług gotowi.
Bo Hanysek jest pracowity na swój sposób; i owszem, bezczynności prawie że nie znosi. Ręce jego rzadko wprawdzie bywają zatrudnione, ale nogi w ciągłym są ruchu. Hanysek jest komisyonerem, telegrafem i telefonem kopalni. Posługuje się nim każdy kto chce, i każdy się uważa za jego prawowitą zwierzchność. Do głowy wprost nie przychodzi nikomu, że chłopak mógłby nie posłuchać rozkazu. Hanysek tu, Hanysek tam, Hanysek po oliwę, po piwo, po chleb, po kiełbasę.
Ta ciągła bieganina właśnie utrzymuje go w tej hartowatości, którą się od innych chłopców wiejskich i miejskich charakterystycznie odróżnia.
Z duchowych jego przymiotów wyrabia się w nim przedewszystkiem spryt, karność w obrębie swojej kopalni i niezależność po za nią. Rozwija się w nim także bardzo wcześnie duma. Hanysek bowiem, jak tylko nosa ucierać się nauczy, uważa się za oficyalistę kopalni, i mówi o niej: my, u nas. Sztygarów, a i naczelnego inżyniera nazywa »stary«, jak to u szleperów słyszy.
Że ideałem Hanyska są niedopałki cygar, papierosów, o tem i mówić nie trzeba; znaczną też część jego zarobków pochłania tytoń, od jakiegoś dziesiątego roku życia włącznie. Że wszakże, nim palić zacznie, rujnuje się na chleb świętojański, nigdy przeto nie wychodzi ze stanu utracyuszowstwa, a i zadłużony też nierzadko bywa.
Nie przeszkadza mu to wcale rozwalić się do góry brzuchem na pierwszej lepszej transzy i drzeć się na całe gardło:

Oj niemasz to, niemasz,
Jak naszym górnikom,
Pieniądze nam płyną,
Jako woda rzykom!...

Hanyski nie stanowią luźnych gromad, ale tworzą ściśle zorganizowaną korporacyę, która się dzieli na przyjazne albo nieprzyjazne grupy. Hanysek z Mortimera ma się za coś niezmiernie wyższego od Hanysków z Redenu, których szwedzkiemi zapałkami zowie, ile że kompania szwedzka kopalnie te posiada. A kiedy Cieszkowską woda zalała, Hanyski tamtejsze były w tak powszechnej wzgardzie, jako niedołęgi, które na coś podobnego pozwolić mogły, że musiały wysługiwać się przez resztę hanyskowania kolegom jakoś mniej licznym wtedy, gdyż ospa dużo szleperek zabrała, i zupełnie podupadli na honorze.
Starsze Hanyski nietylko za posyłkami latają. Smarują też na powierzchni maszyny, czyszczą ich drobniejsze części składowe, pasy, rzemienie, pucują krany, skutkiem czego miał węglowy, zmieszany z tłuszczem, nazawsze do nich przywiera i staje się jeszcze jedną skórą na ich ciele.
Śmiertelność wśród Hanysków bywa zwykle znaczna. Z wiosną zwłaszcza. Pod lada szopą, pod lada pryzmą węgla, pod lada transzą gliny widzieć wtedy można trzęsionego przez febrę Hanyska, po której, opuchły, kwęka jeszcze przez lato, a na jesień, jak mucha zamiera.
Marzeniem chorego na śmierć Hanyska jest, żeby mu na pogrzebie grała muzyka górnicza. Ale jest to marzenie zgoła niedościgłe. Muzyka bowiem górnicza temu tylko za trumną gra, kto w kopalni z przypadku ginie, nie zaś swoją śmiercią umrze.
Ale podobno raz, Hanysek jeden po arak posłany, przykucnął między szleperami i zjeżdżał chyłkiem na Łabęckiej, kiedy się winda urwała.
Temu grali, bo go na dziewiątego dorzucili przy pochowie ośmiu dużych trumien.
Ale to dawno.
Paradują wprawdzie do dziś dnia tem graniem ci z »Łabęckiej«, wypominając je przy każdej zwadzie, z Paryżakami zwłaszcza. Ale taki Paryżak tylko ręką machnie. Bo cóż, że się tam raz kiedyś zdarzyło!
Gdy jednak Hanysek tężej zaweźmie się na życie, a jeszcze i ospę przetrzyma, wtedy sobie ze świata kpi i hanyskuje aż do lat czternastu. Zaczem znika z powierzchni ziemi i zwolna przemienia się w szlepera.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.