I Sfinks przemówi.../„Oj młody! młody!“, Fredry-syna

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Oj młody! młody!“, Fredry-syna
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Oj młody! młody!“, Fredry-syna.

Nie — młody, młody! zawołać należy, wysiedziawszy się na owej farsie — ale: oj głupi, głupi! Bo ten cały Józio, około którego lawiruje aż osiem spódniczek, przedstawia się jako wzór skończonego głupca, o porządnie rozwiniętych zwierzęcych instynktach. I to ma być „młodość“, ta młodość, co to nad poziomy wzlatuje! co jest wiosna życia i życia burza, pełna zapału, pragnień, dążeń — która pożera, pochłania wiedzę — wszystko, co wieki przed tą potężną, wszechwładną panią świata, młodością, składają! A jeśli już młodość ma być koniecznie szaławiłą miłosnym, to mamy w naszej literaturze dramatycznej taki typ szczerze młodego — typ wiecznie piękny i pełen niewysłowionego uroku, mamy Gucia ze „Ślubów“!
I gdy porównamy tego Gucia z tym Józiem, płaskim głupcem, ogarnia poprostu gniew i śmiać się nie można z tych niby pustot panicza na wakacjach, który zakrawa na jakiegoś erotomana i kwalifikuje się raczej do czubków, niż do studjów scenicznych. Myśmy przywykli już widzieć innych młodych, przeciążonych nauką, zmęczonych i wyczerpanych umysłową pracą, ogarniających wzrokiem wcześnie obowiązki społeczne.
Tacy Józie, to dziwolągi, które mogły się lęgnąć kiedyś, kiedyś... gdy było jeszcze puściej i weselej na świecie, choć w naszym kraju dawno już młodzieży nie było pusto ani wesoło... Jeszcze, gdyby ten Józio rósł jak Wicek i Wacek Przybylskiego, w domu, na wsi bez kontaktu z młodzieżą, zbudzoną i myśląca — ależ on się kształcił w mieście, zdał maturę, rozwijał się prawidłowo, jak każdy młody, kształcący się serjo. Więc dlaczegoż ten młody — taki... głupi? — Inaczej nie byłoby owej farsy, nie byłoby kilku sytuacji, choć naciągniętych, ale zabawnych. Humoru jednak prawdziwego w tej komedii niema. Typów żadnych. Cała rzecz płaska i robi wrażenie niedbale nakreślonego szkicu.
Publiczność może dawniej, gdy była mniej wymagająca, zadowalała się takiem zabiciem czasu w teatrze. Dziś przez scenę przeszła myśl i trzeba nadzwyczajnej roboty scenicznej, aby rzecz pusta mogła zająć. W „Młodym“ tej roboty niema, a więc nic dziwnego, że sztuka zajmować przestała. A najlepszym dowodem przerażające pustki, które panowały wczoraj w teatrze. Dziwić się nie można. W dodatku grano owego „Młodego“ jak za pańszczyznę i w pierwszym akcie dominował suñer, który w drugim w jednej scenie krzyczał tak rozpaczliwie, iż z cierpliwości mógł wyprowadzić wszystkich słuchaczów. Chwilami artyści stawali bezradni, nie wiedząc, co czynić (akt I scena wejścia Pufferowej). Widocznem było niedbalstwo w próbach i w reżyserji.
Poszczególne role grzeszyły bladem wykonaniem i po części niewłaściwą obsadą. P. Roman i p. Węgrzyn byli zupełnie bladzi i bez najmniejszej energji. Szczególnie p. Węgrzyn ograniczał się na recytowaniu przed budką swej roli frontem do publiczności, co grą nazwanem być nie może. P. Fiszer w roli Puffera był bardzo dobry, jak zwykle, a że rola ma kilka monologów, w których p. Fiszer celuje, więc wyzyskał te chwile na swoją korzyść i ożywił trochę publiczność. Rola Puffera ma szczęście we Lwowie, bo grał ją przedtem pan Feldman, także z bardzo dodatnim rezultatem i humorem. Dlaczego pan Wysocki robił z nauczyciela wiejskiego, skretyniałego chłopa, tego pojąć trudno. Można być ślepym mężem, ale mimo to rozsądnym człowiekiem.
Co do pań — trójka dam w osobach pani Rotter, Solskiej i Siennickiej miała wdzięczne i ładne przedstawicielki. Nie może to się odnosić do pani Bednarzewskiej, która zupełnie niewłaściwie udawała hożą i rosłą leśniczynę. Panna Jankowska, mająca za zadanie obudzić prawdziwe uczucie w sercu Józia, była zanadto lalkowatą i strojną. Owa Julka powinna być uosobieniem prostoty dziewczęcej i naiwności. Tego w grze panny Jankowskiej, ani w jej ubraniu nie było. To samo odnosi się i do panny Mrozowskiej, która zwykłą pokojówkę w dworku szlacheckim przerobiła na subretkę a la Louis XV. Na miejscu była pani Modzelewska, prosta w ubraniu i mowie.
W niemej prawie roli dziewczyny wiejskiej, przesunęła się pogrążona w katakumbach od trzech miesięcy pani Ogińska, która wraz z innymi młodymi artystami i artystkami zatraca swe zdolności i rutynę sceniczną.
Pana Nowackiego zostawiłam na zakończenie. Gdy widzę tego artystę, marnującego swe zdolności w jakiejś banalnej kreacji, w której pan Nowacki, chcąc grać dobrze, gra nazewnątrz i popada chwilami w banalność, żal mi poprostu jego czasu i pracy. Pan Nowacki z kretyna Józia robił... kretyna Józia. A p. Nowacki kilkoma rolami, choćby Kazimierzem w „Rodzeństwie”, dał dowód ogromnego postępu w technice scenicznej i pogłębianiu roli. Słowem — ten „Młody“ nikomu nie przyniósł pociechy. Ani dyrekcji, ani artystom, ani publiczności — ani kasie teatralnej, z czego nauka, iż wznawiając, lepiej wznowić arcydzieło, a mierne i przeżyte sztuki pozostawić w spokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.