<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Ijola
Podtytuł Dramat w czterech aktach z czasów średniowiecza
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przedsionek kościelny, w głębi zamknięty kratą, w której szeroko rozwarte drzwi. Przez kratę widno w poprzek przebiegającą ciemną nawę gotyckiego kościoła. Gdzieś na lewo, przed niewidocznym wielkim ołtarzem, płonie lampa. W słabym migotliwym blasku drżą długie cienie smukłych kolumn, — tu i ówdzie na ścianie błyśnie obraz złocony. — W przedsionku jest jasno od porannego słońca, padającego przez witraże u góry. — Na prawo i lewo w ścianach — nagrobki rycerzy. Drzwi jedne — od przodu. — W głębi, pod ścianą z prawej strony ustawiono czerwonem suknem okryte siedzenia. Zajmują je klasztorni DOSTOJNICY w tej chwili; O. HILGIER, opat, między nimi, i O. DAMAZY, zakonu inkwizytor. Obok za stołem DWÓCH ZAKONNYCH PISARZY — nad plikiem aktów, z gęsiemi piórami w ręku. — Po przeciwnej stronie kupią się znakomitsi z RYCERSTWA Kunowego. Jest też RYCERZ obcy, w zbroi z orlemi skrzydłami. — Kilku PACHOŁKÓW na przedzie — pod ścianą z lewej. — Wśród nich, pod STRAŻĄ, w cieniu jakiegoś grobowca, stoi WALA z rękoma w tył związanemi.
GRABIA KUNO
na wzniesieniu obok dostojników zakonnych — purpurowym płaszczem odziany — stoi, pięścią o stół się wsparłszy — i kończy przemowę:

Otóż te poszlaki
mając na względzie, oskarżam mą żonę,
wczoraj po nocy zranioną przezemnie,
Marunę Jagnę z książąt Pronu rodem —
o wiarołomstwo!

O. HILGIER.

Ciężkie oskarżenie,
gorzko go słuchać!

KUNO.

Bardziej gorzko dla mnie mówić przed wami...

Odetchnął głęboko. Po chwili znów mówi:

Mógłbym ja ci wprawdzie
sądzić sam, — sprawy to moje domowe,
i mam bezsprzeczną moc, jako małżonek
i jako ziem tych grabia, które cesarz
nadał mym przodkom z władzą samodzierżną
i prawem miecza. Wszakoż was wezwałem,
byście mnie wszyscy radą wesprzeć chcieli
w tej trudnej sprawie. Ja sam nie chcę sądzić;
zbyt to jest blizkie wszystko memu sercu:

mógłby żal łacno zaślepić me oczy,
mógłby gniew wyrok wypaczyć i skrzywić...
Zresztą, sędziowie, nie tylko srogości
swojej się boję, ale także zbytniej
pobłażliwości. Mam sądzić kobietę,
która mi droższa jest, niż życie moje.
To znaczy: była... Zresztą: i jest może...
Gdybym sam zechciał sędzią być, to albo
w poczuciu krzywdy zemściłbym się zaraz,
albo — przebaczył! Sądzićbym nie umiał.

O. HILGIER.

Rycerzu! jeśli tu można przebaczyć,
to pocóż sądzić?

KUNO wskazuje ręką dokoła.

A te groby ciche?
te z głazów ojce moje i pradziady?
Co oni na to powiedzą, gdy hańby
nie zdejmę z siebie? — A oni rycerze,
tutaj stojący, z którymi po świecie
goniłem sławę?...

O. HILGIER.

Może jest niewinna...

KUNO.

Oby to Bóg dał! Lecz wy rzecz zbadajcie.

Jeślim się mylił i oskarżał lekce,
do nóg jej padnę i wyżebrzę łaskę,
a Kościołowi sto włók ziemi oddam, —
lecz jeśli winna - niech w klasztornych murach
dokona życia...

O. HILGIER.

Niech się tedy stanie,
jak chcecie, grabio... Gorzki dzień to dzisiaj...
Otośmy przyszli od łoża jednego
z braci, od ojca Anioła, co kona,
rażony wczora tutaj, przed ołtarzem
— niech Bóg litości w będzie jego duszy! —
i serce mając jeszcze pełne zgrozy
od słów mrącego, sądzić znowu mamy
twą żonę, panie, którąśmy za czystą
mieli jak śniegi... Dziej się wola boża!
będziemy sądzić. — Każcie ją tu przywieść...

KUNO spojrzał w głąb kościoła:

Właśnie ją wiodą...

Cofa się i siada.
Wprowadzają MARUNĘ. W biały strój jest odziana, jako w noc z łoża była wyszła. Włosy rozpuszczone opadają jej na barki i na ramię jedno odkryte i przewiązane opaską, na której lśnią ślady krwi. Blada jest i z trudnością trzyma się na nogach. Chwiejny jej krok podtrzymuje MEDYK zamkowy i GERTA z drugiej strony obok niej postępująca.
GŁOSY wśród mnichów.

Grabina! — Maruna! — —
Jak piękna — — —

Szeptają między sobą, — niektórzy poglądają w głąb kościoła, dając sobie jakieś znaki.
O. HILGIER.

To jest wasza żona, panie...
Dziś po raz drugi widzę ją dopiero
twarzą w twarz. Roku już półtrzecia temu
zbiegło, gdym widział ją tutaj, witając
panią, a przecież tak mi się wydają
znane jej rysy, jakgdybym je kędyś
spotkał dziś — wczora...

Niektórzy z MNICHÓW poglądają znów w głąb, ku wielkiemu ołtarzowi, gdzie stoi posąg Maryi, szepcąc między sobą.
O. DAMAZY.

Nie o to tu idzie...

Zwraca się do Maruny.
Przystąpcie bliżej...
MEDYK.

Miejcie zmiłowanie,
dajcie jej pokój! wszakże ledwo żywie...
Rankiem dopiero minęło zemdlenie
po tym upadku. Cud, że uszła śmierci...

O. HILGlER.

Czy wiecie, pani, po co tu stajecie?

MARUNA
po chwili milczenia — słabym głosem:

Czy wiem? — Od dziś dnia, od dzisiejszej nocy
tak się już wszystko w głowie mej zmieszało,
że się nie zdołam nawet dziwić temu,
co się tu ze mną dzieje, ani żądać
wytłumaczenia...

O. DAMAZY.

Jesteś oskarżona,
o zdradę męża!

MARUNA.

Co?!

O. DAMAZY.

...żeś wychodziła
w nocy z swych komnat, ażeby mieć schadzki
z kochankiem, wiary powinnej niepomna!

GERTA.

A!

MARUNA.

Kto się ważył rzucić taką potwarz
na mnie, księżniczkę i zamku grabinę?

Rozgląda się — spostrzega męża.

I ty tu, panie? — i słuchasz spokojnie,
jak mnie tu hańbią?

KUNO.

Ja cię sam oskarżam!

MARUNA po chwili:

Panie, daj pokój igraszkom, bom ja się
zgniewać gotowa, a później mi będzie
trudno przebaczyć!

KUNO.

To nie są igraszki!
O wiarołomstwo oskarżam cię, żono,
o cudzołóstwo!

MARUNA.

Na jakiej podstawie
śmiesz mnie lżyć, panie?

KUNO.

Jeśliś jest niewinna,
tedy odpowiedz...

MARUNA.

To jest już zniewaga,
że pytasz o to, gdym ja jest niewinna!
Jeśli się pozbyć mnie chcesz w taki sposób,
to powiedz prosto: odejdę od ciebie!
lecz mnie nie kalaj takiemi zarzuty,
bom ja żałować gotowa, żem na nie
nie zasłużyła, gdy je słyszeć muszę!

KUNO.

To próżne słowa...

MARUNA.

Więc ty daj dowody!

KUNO.

Świadczy ta rana na twojem ramieniu
od strzały mojej...

MARUNA
pogląda ze zdumieniem na skaleczoną rękę.

Tyś mnie zranił, panie?
dlaczego? mów-że!

KUNO.

Czyś nie wychodziła
wczoraj w noc z łoża...?

MARUNA do Gerty z lękiem:

Babo! co to znaczy?
Czym ja — w noc — z łoża — ?

GERTA
zdławionym szeptem — do siebie:

Klątwa!

RYCERZ
z orlemi piórami występuje na środek.

Mnie pozwólcie
rzec tutaj słowo, dostojni sędziowie. —
Jam wczora wieczór, wstawszy od biesiady,
stanął pod oknem tej czcigodnej pani
z lutnią, by wedle tego obyczaju,
który szanuje zakon nasz rycerski,
pieśnią jej piękność uczcić. — Wtedy ona,
snadź lutni mojej dźwiękiem obudzona,
wyszła ku oknu. — Wiecie, co się stało
dalej... Jam widział ją w księżycu — białą,
widział, jak padła! A! święci anieli
snadź tę niewinną w swej opiece mieli
i skrzydła swoje podesłali pod nią,
iż spadłszy — żyje! — Jeśli to jest zbrodnią,
tom ja tu winien, ja! lecz nigdy ona —,
i pan, co łacno uwiedzion zazdrością,

wczoraj jej mało życia nie pozbawił,
a dziś oskarża o grzech, taką jasną
i piękną — patrzcie!

O. HILGIER zwraca się do grabiny.

Racz powiedzieć, pani,
czy tak się rzeczy miały, jako prawi
ten zacny rycerz?

MARUNA ze szczerem zdumieniem:

Nie wiem, — nie pamiętam.

RYCERZ.

Pani! myśl zbierzcie! Przestrach i zemdlenie
snadź wam pamięci władzę odebrały!

GERTA.

Może tak było? co? wspomnij — gołąbko!

MARUNA
zaprzecza powolnym, ale stanowczym ruchem głowy.
KUNO.

Złą pono drogę obrałaś, małżonko!
Oczywistościom przeczysz lub udajesz,
że nie wiesz o tem, coś sama robiła,
miasto skorzystać z słów tego rycerza
i w nich wymówki poszukać dla siebie...

MARUNA.

Mnie nie potrzeba wymówek, bom czysta!

KUNO.

To się pokaże!

GERTA.

Czemu ją ty krzywdzisz,
panie, gołąbkę moją, co na świecie
nie ma nikogo, prócz mnie jednej, starej
i wiernej sługi? Nie strach ci przed Bogiem
krzywdy sierocej? — Wziąłeś ją za żonę
— biedną, targaną niespokojnem sercem
i oto-ć wdzięczna była za to, panie,
bo jej się zdało, że u ciebie najdzie
ochronę przeciw życiu, przeciw sobie...

MARUNA chwyta ją za ramię.

Obcy słuchają!

GERTA niezważając, mówi dalej:

Czyś się ty zapytał,
czy ona kocha ciebie — starca? Hejże!
może krew młoda wrzała u niej w łonie,
i sny miesięcznych nocy duszę rwały,
lecz była wierna, chociaż tyś był zdala,
wierna przez wdzięczność i skróś swej przysięgi!

Nikto jej twarzy nie obaczył nawet,
a ty dziś mówisz, że jest wiarołomna!
Czy ci nie straszno, że tem jednem słowem,
że tą obelgą...

KUNO.

Zamilcz, wściekła babo,
nie z tobą mówią.

Zwraca się do żony:

I cóż ty, grabino,
cóż ty mi powiesz?

MARUNA zimno:

Żeś mnie sponiewierał
i przed obcymi rumienić się kazał, —
i dziś, gdy zechcę pokalać się sama,
nic już nie stracę, boś ty wprzód mnie zelżył.

KUNO z szyderstwem:

Kiedy tak mówisz, dumna, wnet bym wierzył,
żeś jest niewinna, żeś jest nieskalana! —
A przecież oprócz moich własnych oczu,
mam jeszcze świadków.

Wskazuje ręką na stojącego w kącie grobowca Walę.
MARUNA ogląda się, — patrzy.
Wala!
KUNO.

Znasz go, pani!

WALA
postępując krok naprzód — z lękiem:

Nie, nie! Nie wierzcie!

MARUNA wyniośle:

A! godnych masz świadków!
Jam tego człeka wczoraj mojej służbie
za drzwi wyrzucić kazała, jak zwierzę,
które mi przyszło brudzić dom, a dzisiaj
ty, panie, cześć mą jemu w ręce dajesz! —

O. DAMAZY do Wali:

Czy trwasz i dzisiaj przy tem oskarżeniu,
które przed panem wygłosiłeś wczora?

WALA milczy.
GERTA.

Z jego gadania to całe nieszczęście?

Przyskakuje do Wali.

Ty, ty! ty psiaku! Ja ci oczy wydrę!
ja pazurami gardło ci pokrwawię!
I ty — ty śmiałeś...

MARUNA powstrzymuje Gertę.

Daj mu pokój, babo. —

Zwraca się do Wali.

No mów, mów, Wala! Kłam, gdyś raz już zaczął,
tu ci uwierzą! — Oskarżaj, lżyj śmiało.

WALA milczy.
KUNO.

Wczoraj szczekałeś, jak pies, — czemuż dzisiaj
pysk ci się zawarł? — Ja ci go otworzę
żelaznym drągiem! —

WALA milczy.
O. DAMAZY.

Jeśli nie odpowiesz,
sąd cię na męki pośle, aby prawdę
wydobyć z ciebie! — Tu milczeć nie wolno! —

WALA milczy.
PISARZ.

Przy śledztwie także ust nie chciał otworzyć...

KUNO.

Czyś ją znał dawniej?

WALA milczy.
MARUNA.

Nim łgać zaczniesz, powiedz
w tej chwili prawdę... Pochwalże się, Wala,
żeś ty książęce usta me całował! —
Ja nie zaprzeczę!

KUNO.

Bezwstydnaś, zaiste,
kiedy śmiesz...

MARUNA zraca się do męża.

Ty mi, panie, wstyd zabrałeś,
rozumiesz? Dotąd jam cię oszczędzała,
kryjąc przed tobą wszystko z mego życia,
co mogło pozór cienia rzucać na mnie,
w chęci, byś widział mnie zawsze tak czystą,
jak jestem w duszy! Ale od tej chwili
nie mam litości! Kiedy chcesz koniecznie,
bym winna była...

O. DAMAZY.

Raczcie milczeć, pani! —

Zwraca się do Wali:

Czy wiesz co o tem, jakoby grabina
w noc wychodziła na schadzki z kochankiem?

WALA.
Zełgałem wczoraj.
O. DAMAZY.

Możesz tedy przysiąc,
że jest niewinna? na ten krzyż? na Chrysta
straszliwą Mękę?

WALA po chwili wahania:

Dajcie krzyż. Przysięgnę!

PISARZ podaje Wali krzyż, jeden ze STRAŻNIKÓW rozcina mu więzy.
KUNO
unosi się na siedzeniu i patrzy nań badawczo.
WALA kładzie dłoń na krzyżu.

Na krzyż przysięgam, na mękę Chrystusa,
że choćbym umrzeć miał — ust nie otworzę
i nic nie wyznam!

O. DAMAZY.

To grzech tak przysięgać!

KUNO zrywa się.

On wie, że winna! on zna jej kochanka!
— Ja męczarniami zmuszę cię do głosu,
ty psie parszywy!

WALA.

Wiedźcie na męczarnie,
jestem już gotów.

KUNO daje znak, — jeden z PISARZY powstaje. PACHOŁKOWIE biorą Walę pod ręce, aby go wyprowadzić.
MARUNA z mimowolnym wykrzykiem:

Wala! —

WALA ogląda się, — przystaje.
MARUNA
robi w pierwszej chwili ruch, jakby chciała podejść ku niemu, — spotkawszy się jednak z jego wzrokiem, zatrzymuje się i cofa. — Chwila milczenia.
WALA opuszcza powoli głowę.
MARUNA
której rysy przybierają napowrót wyraz wyniosłej, prawie szyderczej dumy.

Złóż zeznanie.
Wszak wczoraj głośnoś rzekł, że mam kochanka...

WALA milczy.
GERTA.

Myślisz, że milcząc, naprawisz tę krzywdę,
a nie chcesz, nie śmiesz, boisz się przysięgać,
że jest niewinna! Obyś na męczarniach
zdychał...

MARUNA.

Daj pokój.

Do Wali:

Oszczędź sobie męki, —
tak łatwo skłamać i wybawić siebie...
Tyś mnie pokrzywdził — a ja jestem mściwa,
i choćbyś skonał, nie zapomnę krzywdy!

WALA.

Jagna! —

MARUNA.

Ja księżna! —

KUNO do Wali:

Uczynisz zeznanie?

WALA potrząsa głową przecząco.
KUNO.

Wieść go na męki! —

STRAŻ wyprowadza WALĘ. Towarzyszy im jeden z PISARZY.
KUNO.

Czy nie wyda głosu,
wnet zobaczymy!

O. HILGIER do Maruny:

Jeżeli w męczarni
umrze ten człowiek, na was krew zaciąży!

MARUNA.

Jestem niewinna!

KUNO.

To słyszymy ciągle...

MARUNA.

Czysta ja wyjdę z tych twoich obieży,
— ale ty będziesz tego dnia żałował,
bo wiedz: — od dziś dnia między nami leży
owa godzina, kiedyś mnie zawstydził
i zelżył! — Odtąd — pamiętaj, żeś stargał
ty sam te więzy, które nas łączyły...
Dałeś mi wolność, — dziękuję ci, panie!
We śnie jam dotąd jeno szczęście znała,
we śnie... —

Odwróciła się tak, że wzrok jej padł w głąb kościelnej nawy. Urywa nagle: dostrzegła tam posąg — w jarzących świec blasku. Patrzy nań osłupiałemi oczyma; pobladłe wargi szepcą bezwiednie:

O Boże! — Figura Maryi...
Klątwa...

Milknie i chwieje się na nogach.
MEDYK podbiega i podtrzymuje ją, aby nie upadła.
GERTA z przerażeniem:

A! nie patrz! nie patrz tam, gołąbko!
Przyszła godzina...

O. HILGlER.

Zamilkliście, pani...

MARUNA.

Może ja winna...

GERTA z lękiem:

Wy jej nie słuchajcie!
Nie wie, co mówi!

O. DAMAZY.

Więc się przyznajecie?

MARUNA.

Nie wiem nic... Jeśli winą jest pragnienie,
jeśli sen winą może być nazwany...
Sądźcie mnie. Ja już nie uniknę losu.

O. HILGIER.
Dziwne to słowa, które powiadacie.
GERTA do Maruny:

A jam mówiła: strzeż się ty księżyca,
strzeż się snu, szczęścia jak moru się strzeż!

O. DAMAZY.

Ty wiesz coś, babo!

GERTA.

Juści wiem, a pewno!
Wiem, że przeklęli ją, nim na świat przyszła,
że wczora dzień był zły, znaczony, kiedy
nieszczęście z jamy wychodzi i szuka
swoich... Gołąbka już nie ujdzie doli —
darmo ja z losem walczyła! daremnie!

KUNO.

Nie pleć głupstw, babo. Masz-Ii co powiedzieć...

GERTA przerywa mu:

Hej! młodą żonkę wziąłeś sobie, panie,
aleś nie umiał serca w niej otulić,
aleś nie umiał uśpić jasnych oczu,
ażeby w księżyc blady nie patrzyły!
Tyś jeden winien! tyś winien wszystkiemu!...

O. DAMAZY.

A więc przyznajesz, że tam była wina? —

GERTA.

Czy ja przyznaję? Nie! — Ja jeno mówię:
Dajcie wy mnie ją! dajcie ją, panowie!
Ja będę Boga prosiła o zdrowie
dla was! Ja wezmę ją, poniosę w pola,
w lasy najgłębsze, gdzie się zbłąka dola
goniąca za nią...

MARUNA.

O, babo! o, babo!
ja nie chcę! — Raczej niech spełni się cała
klątwa.. Wszak los mi jeszcze jawą dłużny...

GERTA.

Nie! niema jawy! nie przyjdzie! to sen był...

Zwraca się do sędziów:

Dajcie ją, błagam! — dajcie mi ją, sędzie! —

Po chwili:

Nie chcecie prośby posłuchać, więc ja was przeklnę!

KUNO.
Dość tego!
GERTA.

O! wy mną nie gardźcie!
ja umiem z burzą rozmawiać, z ptakami,
umiem zarazę sprowadzić i gromy
i niespodzianą śmierć i trąd...

KUNO.

Hej! służba!
zamknąć jej gębę!

PACHOŁKOWIE przyskakują do Gerty.
GERTA szamocąc się z pachołkami:

Nadarmo, nadarmo!
Ja będę wołać...

MARUNA.

Puście ją! —

O. DAMAZY.

Do lochu
tę czarownicę!

GERTA.

Przeklęci! przeklęci!

Milknie, uderzona w zęby przez pachołka, który wreszcie z pomocą drugiego wywleka ją z kościoła.
MARUNA do siebie:

O, Boże, Boże, niechże się to skończy.

KUNO do pisarza:

Czy przesłuchano służbę i straż, jako poleciłem?

PISARZ.

Wielce mętne i niewyraźne ich odpowiedzi. Jedna z dziewek służebnych kasztelanowej wyznała, że zaszedłszy kilkakrotnie po nocy do komnaty pani, w łożu jej nie zastała. Nie widział jej jednak nikt wychodzącej i nie wiadomo jaką drogą by mogła... Straż opowiada...

O. DAMAZY.

Co?

PISARZ.

... ale zdaje się, że ta rzecz nie ma z naszą sprawą związku. Otóż straż powiada, a także z dziewek niektóre, że widywano w księżycowe noce na gzymsie muru między zamkiem a klasztorem — upiora...

Szmer między mnichami.
GŁOSY.

I bracia widywali...
Już od paru miesięcy...
Ale to przecież niepodobna...

PISARZ ciągnie dalej.

Jedna z dziewek opisywała go nawet, — ma to być biała, trupia postać z zielonemi oczyma, zionąca ogniem...

KUNO.

I pewni są, że to upiór?!

PISARZ.

Przysięgają na to. Ale to, jak rzekłem, nie należy, zda się, do rzeczy...

O. DAMAZY.

Tak, to jest inna sprawa, nie mniej smutna...

O. HILGIER.

Niechaj Bóg będzie grzesznikom miłościw.
Nie mówmy o tem.

PISARZ ciągnie dalej:

To wszystko. Więcej nie można się było niczego dowiedzieć.

Siada napowrót.
O. HILGIER po chwili:

Nie pojmuję zgoła
tej całej sprawy. Nie wiem, jak mam sądzić,
nie wiem, jak wydać wyrok.

Szmer między mnichami.
JEDEN Z OJCÓW.

Niema świadectw...

DRUGI.

Dowodów niema...

INNY.

Ja nie widzę winy...

INNY.

Lecz są poszlaki...

INNY.

Rzecz dziwnie zawiła...

O. DAMAZY.

Strzeżcie się, bracia, przedwczesnego sądu! —
Niechaj was litość płocha nie uwodzi! —
o sprawiedliwość idzie tu jedynie,
i o nic więcej! — Trzeba sprawę zbadać,
trzeba raz jeszcze wszystko po kolei
przejść i zawezwać nowych świadków, póki
nie będzie jasne...

Zwraca się do Maruny.

Odpowiedz nam, pani...

MARUNA.

Dajcie mi pokój! nie męczcie mnie dłużej!
Róbcie, co chcecie! — ja mówić nie będę!

O. DAMAZY.

A jednak musisz...

MARUNA.

Nie muszę! nie będę!
Kto wy jesteście! jakie macie prawo,
aby mnie sądzić? Skazać mnie możecie,
ale nie sądzić! —

RYCERZ występuje na środek.

Czcigodni ojcowie
i ty szlachetny grabio, możny panie,
mój gospodarzu! — pozwólcie, że oto
powiem wam słowo! Gościem jestem w zamku
z dalekich krajów przybyłem tu, wiedzion
snadź losem jakimś... Piękności szukałem,
świętości, aby swojem życiem całem
jej służyć... Otom ją znalazł — w kobiecie,
tej najcudniejszej na szerokim świecie...
Wierzę, iż Pan Bóg piękność daje cnocie,
i przeto wierzę w niewinność tej pani!
Dziwne pozory przeciw niej się sprzęgły,
a nikt jej stanąć nie chce ku pomocy,
więc, choć nie wątpię, iż wy sami, sędzie,
zwolnilibyście ją od wszelkiej winy,
rzecz rozpatrzywszy bliżej, — chcąc oszczędzić

tej jasnej dłuższej męki poniżenia,
w której się oto przed wami rumieni,
proszę was, byście dali przyzwolenie,
abym rycerski spełnił obowiązek
i skończył sprawę! — Oto rękawica
zdjęta z mej dłoni, której nigdy jeszcze
żaden niegodny czyn nie skalał w życiu!
Sługa piękności i słuszności rycerz,
na tę kamienną posadzkę kościoła
rzucam ją śmiało i mówię: Niewinna
jest-ci ta pani! jest taka niewinna,
jako ten obraz Maryi w ołtarzu,
na który oczy wasze się zwróciły,
kiedy tu weszła!

MARUNA z mimowolnym lękiem — do siebie:

Jak obraz Maryi...

RYCERZ ciągnie dalej:

A kto inaczej utrzymuje, tedy
niechaj podniesie ową rękawicę
i walczy ze mną! — Na sąd boży wzywam
oskarżyciela! Niechaj Bóg rozstrzyga!

O. HILGIER.
Niech Bóg rozstrzyga!
GŁOSY wśród mnichów.

Niechaj Bóg wyroczy!

O. DAMAZY po chwili, skłaniając głowę przyzwalająco:

Niech Bóg wyroczy!

RYCERZ zwraca się do grabi, który siedzi niemy ze schyloną głową.

Czy słyszycie, panie?
Wy oskarżacie o grzech swą małżonkę...
Wybierzcież człeka z pośród tych rycerzy,
jeśli nie chcecie stawić mi się sami
i tak otwarcie zelżyć ją przed Bogiem,
jako przed ludźmi tuście ją zelżyli!
Wybierzcież człeka! niechaj walczy ze mną
o cześć, o cnotę, niewinność tej pani!

Zwraca się do zgromadzonych rycerzy.

Na sądy boże wzywam was, rycerze,
Kto rękawicę podniesie rzuconą?

Milczenie.
KUNO powstaje i powtarza patrząc na rycerstwo swoje:

Kto rękawicę podniesie rzuconą?

KLUCZNIK który pojawił się był podczas pierwszych słów rycerza we drzwiach kościelnych, odzywa się naraz wśród ogólnej ciszy:
Ja!
Wszystkie głowy zwracają się ku niemu, on zaś wchodzi na środek przedsionka i mówi, skłaniając się przed sędziami:

Darujcie, ojcowie czcigodni a sędziowie dzisiaj, daruj mi i ty, panie jasny, któremu życie całe wiernie służyłem, — darujcie mi, że tak nierychło przychodzę...

Aleć ja nie sam, — przywiodłem synaczka,
dziecinę moją, którą trzeba było
ubrać i umyć aby się stawiła
godnie przed sądem, — umyć... z krwi czerwonej...
Jeno go zbudzić nie mogłem, by przyszedł
sam — więc go przynieść kazałem — na marach!

Wskazuje na CZTERECH LUDZI w głębi nawy kościelnej, którzy wnoszą na marach ciało zabitego chłopięcia.
O. HILGER.

Trupa przynosisz? i po co — człowiecze?

KLUCZNIK.

By pomsty wołał — ze mną razem, ojcem!

MARUNA.
Heno! — Chce się zbliżyć ku ciału.
KLUCZNIK.

Nie tykaj, pani, tego trupa!
on mój! Powrócił do starego ojca
ze służby gorzkiej, z twojej służby, pani!
od której życiem wykupić się musiał!
Dzisiaj już wolny...

MARUNA.

Kto zabił?

KLUCZNIK.

Ty! — pani!
Twoje go oczy zabiły przeklęte,
co nawet dzieciom nie dają pokoju!

MARUNA.

Co? moje oczy?

KLUCZNIK.

I twój grzech!

RYCERZ.

Ten człowiek
czysto oszalał! — Wszak wiecie...

KLUCZNIK nie zważając na słowa rycerza, ciągnie dalej, zwrócony do Maruny:

Patrz! krwawa
chusta, na którą z serca krew pociekła, —
to twoja chusta!

Rzuca na nią skrwawioną chustkę.
MARUNA cofa się.

Boże! — co to znaczy?

KLUCZNIK.

Aż nazbyt sama dobrze wiesz, co znaczy!
On wiedział o twym występku, on ciebie
kochał i bronić chciał, chłopię szalone!
A kto wie nawet, czy nie z twojej rady,
z twojej namowy stanął tam — z sztyletem!
Możeś ty chciała tą niewinną dłonią
uwolnić siebie od męża i pana,
abyś bezkarnie mogła gzić się z gachem?

MARUNA.

Milcz, sługo! pani ja tu jestem twoja,
której nie wolno ci słowem obrażać!

KLUCZNIK.

Nie! Bóg na niebie pan mój! — a to drugi,
któremu służę wiernie aż do śmierci!

Ja ciebie nie znam, przybłędo w tym zamku,
wszeteczna żono, dzieci trucicielko! —
On słusznie umarł, że na swego pana
rękę śmiał podnieść, lecz tyś jest sprawczynią
winy i śmierci — a ja mściciel jestem!

Zwraca się do rycerza.

Rycerzu, z krajów dalekich przybyły,
wchodząc w ten kościół, słyszałem, żeś wyzwał
na sądy boże za cześć onej... dziewki
oskarżyciela. Otom ja przed tobą!
oto podnoszę twoją rękawicę:
ja ją oskarżam o zdradę wierności,
o uwiedzenie chłopięcia do zbrodni
i o nasłanie zbójcy na małżonka!
Czyś gotów ze mną stoczyć bój, rycerzu?

RYCERZ.

Niech mnie Bóg broni, abym się zawahał.
Aleś ty stary i sił ci zabraknie
podnieść miecz...

KLUCZNIK.

Siły moje Pan Bóg skrzepi,
wy się nie troszczcie o to, mając w pieczy
raczej los własny, iż rękę wznosicie
w obronie sprawy nieczystej!

RYCERZ.

Dość tego!
Gdy chcesz koniecznie zginąć, jam gotowy!
By zaś zbyt łatwem zwycięstwem nie podać
w wątpliwość jaką bożego wyroku,
bez tej przyłbicy stanę, bez pancerza,
a ty się zakuj w zbroicę żelazną, —
i tak mój miecz ją przetnie!

Zwraca się do Maruny:

Jasna pani,
dajcie mi wstążkę... nie! wstęgi nie macie,
więc krajkę jaką z waszej białej szaty,
chustę, cokolwiek, — swą dolę mi dajcie
z czemś, co jest wasze...

MARUNA.

Dolę, moją dolę?

RYCERZ.

Tak...

MARUNA
rozgląda się, coby mu podać, naraz spostrzega chustkę, którą rzucił był na nią Klucznik. Podejmuje ją i wyciąga ku Rycerzowi:
A więc macie! to jest moja dola!
RYCERZ cofa się mimowolnie.

Wy mi dajecie chustę — i na chuście
krew mi dajecie?

MARUNA.

Strach jej wam, rycerzu?

RYCERZ.

Biorę ją. Pan Bóg patrzy w wasze serce.
A jeśli na śmierć wy mnie nią znaczycie:
wolej mi umrzeć, niż ostać tu żywym
z myślą, że z niewiast wszystkich najpiękniejsza,
nie jest zarazem najczystszą wśród niewiast!

KLUCZNIK.

Najczystsza!? — wkrótce Pan Bóg to pokaże!
Lecz jeśli chcecie, czcigodni ojcowie,
zanim bój krwawy rozstrzygnie tę sprawę,
wiedzieć, to patrzcie jeno na ten posąg!
Ten rycerz mówił, że ona tak czysta,
jako ten obraz we wielkim ołtarzu, —
a ja wam mówię, że ten obraz właśnie
świadczy, że winna jest! Pojrzyjcież jeno!

Ruch między obecnymi; wszyscy zwracają twarze w głąb nawy kościelnej.
O. HILGIER.
Posąg Maryi...
KLUCZNIK.

Czyście się przyjrzeli
dobrze tej twarzy? — Wezwijcież rzeźbiarza,
który figurę rzezał do kościoła
i zapytajcie, skąd zna zamku panią...

KUNO.

To jej kochanek?

O. DAMAZY
powstał, — usta ma zaciśnięte, blade, — oczy uporczywie na posąg zwrócone, — kładzie dłoń na ramieniu kasztelana.

Cicho, panie, cicho!
Nic nie pytajcie...

GŁOSY wśród mnichów i rycerstwa.

Tak jest, tak! to ona!
To są jej rysy! — Patrzcie, jak pobladła! —

O. HILGIER.

Rozumiem teraz! — stare moje oczy...
nie byłem pewny...

Zwraca się do braci zakonnych.

Niech tu zaraz przyjdzie
brat Arno...

JEDEN Z BRACI wychodzi.
MARUNA.

Boże...

O. HILGIER do odźwiernego:

Gdzie on noc przepędził?
czy był w kościele?

ODŹWIERNY.

Leżał tutaj krzyżem,
tu przed ołtarzem — do samego świtu,
przed tym rzeźbionym obrazem Maryi...

KUNO.

To on był! — Małom butem nie nadeptał...
Czemuż gadziny nie przebiłem!

O. HILGIER.

Panie!
ten człek niewinny, jako mnie się zdaje,
choć niepojęte tam się działy rzeczy...
Jam go spowiadał wczoraj, — jest niewinny,
nie wiedział nawet, że to żona wasza...

PISARZ.

Oto go wiodą...

MARUNA
spostrzegłszy w głębi zbliżającego się Arnę:
O, Boże! — Cofa się mimowolnie.
ARNO wchodzi — w habicie — ze spuszczoną głową, jakby senny, wprowadzony przez jednego z braci zakonnych. Pobladł był od wczoraj, — policzki mu zapadły, w oczach ma blask gorączkowy. Wszedłszy, staje tyłem do Maruny, tak że jej nie widzi.
O. HILGIER.

Mój synu,
masz nam świadectwo złożyć w ważnej sprawie.
Czy znasz grabinę, zamku tego panią?

ARNO obojętnie:

Nie znam.

O. HILGIER.

Zwróć oczy, stoi tu za tobą,
spojrzyj na lica jej... Czy znasz?

ARNO
odwraca się i wznosi oczy na Marunę, i w tejże chwili rzuca się w tył z przestrachem.

Ijola!

MARUNA z radosnym wybuchem:

To ty? mój...! Żyjesz! — to nie sen? to prawda?
Żywy tu stoisz przedemną? Nie marzę?
O Boże! dzięki!... O, jakież to szczęście,
że to jest prawda!

ARNO prawie nieprzytomnie:

Toś ty jest? ty jasna?
Czekałem! marłem, myśląc, że już nigdy...

Rzuca się ku niej.

O! teraz nic mnie z tobą nie rozłączy,
nic już! —

KUNO
mieczem zasłania mu drogę.

Precz! —

MARUNA.

Arno!

ARNO.

Nie śmiem oczom wierzyć...
Czyżbym śnił znowu?

O. HILGIER.

Nie śnisz już, niestety, —
nie śniłeś nigdy!

ARNO.

Więc to była jawa?
a więc to jawa! — Bogum się chciał oddać,
myśląc, że ciebie niema! — lecz gdy żyjesz,
kiedy cię widzę...

Gwałtownym ruchem zdziera habit z siebie.
Precz ta suknia mnisza!
GŁOSY MNICHÓW.

Grzech! święta szata...

ARNO przypada do stóp Maruny.

Znów jestem człowiekiem!
człowiekiem tylko — i twoim — na wieki!

MARUNA.

Tak, mój! mój jesteś...

Zwraca się do sędziów.

I na cóż czekacie?
Kocham go! Róbcie teraz, co zechcecie.
Niech umrę teraz, niech się spełni klątwa,
kiedy się jawą stało szczęście moje...
To jawa, jawa! —

O. HILGIER.

Więc się nie wypierasz,
pani, żeś z człekiem tym miewała schadzki?

MARUNA.

Nie! nie! — Miewałam! Nie wiem, jak to było,
ale miewałam!

RYCERZ.

Pani! jam przed chwilą
za twą niewinność na boży sąd wzywał!
W obłędzie mówisz, pani! Rzeknij słowo,
zbierz myśli! powiedz, że to jest nieprawda!

MARUNA.

Jakże chcesz, panie, abym ja przeczyła
swojemu szczęściu?

RYCERZ.

Więc znasz tego człeka?
więc-eś się jemu...?

MARUNA.

Tak! duszą oddała!
W myślach i we śnie! Znam go! znam go! znam go!
Będę to sobie powtarzać, bym sama
nie śmiała wątpić, że jawą to szczęście!
Byłam u niego w izbie, — w noc niejedną...
Dużo tam kwiatów i blasku księżyca...
Za sen to miałam...

KLUCZNIK.

I cóż wy, rycerzu?

RYCERZ
po chwili milczenia wyciąga z pochwy miecz, opiera końcem brzeszczotu o posadzkę i naciskając rękojeść oburącz, łamie.

Miecz mój złamany!

Zwraca się do Maruny:

Bądźcie zdrowa, pani!
niech Bóg wam będzie miłosierny! Wiara
moja tak prysła, jak ten brzeszczot jasny,

któregom nigdy nie podniósł za życia
w nieczystej sprawie! W tych kościelnych progach
zostawiam sen swój o czystej piękności,
której szukając, świat zjeździłem cały!
Wy najpiękniejsza jesteście na świecie...
Bój i tęsknota od dziś pójdą ze mną
w drogę, co odtąd — nigdzie już nie wiedzie!

Wychodzi pospiesznie z kościoła.
Wśród obecnych głuche milczenie.
MARUNA
do Arny, który cofnąwszy się nieco od jej nóg, patrzy teraz ze zdumieniem na to, co się dokoła dzieje:

Patrz, wszyscy już mnie opuścili...
Tak lepiej, prawda? Teraz my oboje...
Umrę... To klątwa była. Lecz — cóż znaczy!
Śmieję się z tego, kiedy ciebie widzę...

ARNO.

Nie mogę myśli zebrać... Więc ta zjawa,
to szczęście moje... sen mój...? Kto ty jesteś
i jakim cudem u mnie się jawiłaś?

MARUNA.

I cóż ci o to kto ja jestem! Twoja
jestem i żywa...

O. HILGlER.

To jest zamku pani,
małżonka ślubna grabiego...

ARNO z przerażeniem:

Maruna?!

O. DAMAZY.

...o wiarołomstwo oskarżona, jakoż
o skrytobójcy nasłanie na męża
i uwiedzenie chłopięcia!

MARUNA z krzykiem:

Ty nie wierz!

Zwraca się do sędziów.

Litości, sędzie! małżonku, litości!
wy mnie nie brudźcie wobec niego! Ja mu
tak święta byłam!

ARNO.

O Jezu! Maryjo!

KLUCZNIK.

Ojcowie, trzebaż wam jeszcze dowodów?
Gdy pan mnie wczoraj o te sprawy pytał,
nie chciałem mówić, głupim strachem zdjęty
i miłosierdziem... Wiedziałem ja zdawna,

że się ta pani oknem wykradała
i tam po gzymsie muru jakąś sztuką
djabelską ściany czepiając się gładkiej,
chucie swe niosła nocą do rzeźbiarza,
ażeby...

ARNO zrywa się.

Kłamstwo!

GŁOSY wśród obecnych.

Ten upiór! — Straż... dziewki...
bracia widzieli...

KLUCZNIK.

Tak! upiór, co życie
wysysa z ludzi! —

ARNO.

To kłamstwo, powtarzam!
Ja jeden mogę tu świadczyć! — Ojcowie!
łaską mi ona była i natchnieniem,
jak kwiat niewinna...

PISARZ wchodzi.

Człek na mękach skonał.

Chwila głuchego milczenia.
KLUCZNIK.
I on zmarł przez nią! —
ARNO.

Co to? co? kto taki?

MARUNA.

Boże! nie pytaj! Zostaw mnie! uciekaj...

KUNO.

Czy nic nie wyznał?

PISARZ.

Zęby ściął, nie jęknął
nawet, choć kości trzeszczały na kole.
Skonał bez głosu. —

O. HILGIER.

Wieczny odpoczynek...

KLUCZNIK.

Na nią krew spada! Przez nią zmarł ten człowiek,
nic chcąc jej winić! — Słyszałem rozmowę,
którą z nią wczora wiódł, choć rzekłem panu
inaczej... Słyszcie! on był jej kochankiem —
ten obcy pisarz wędrowny!

ARNO.

Co? Wala!

KLUCZNIK.
Zwał ją imieniem dawnem: Jagna!
ARNO.

Chryste!
to — Jagna jego, przez którą on... życie...?
I zmarł?...

MARUNA.

Czy on ci o mnie mówił? Nie wierz!
Zełgał! nie byłam ja jego kochanką!
O! czemuż słuchasz tego! Idź stąd! Idź stąd!

ARNO jak nieprzytomny:

Jagna — Maruna — Ijola... Już nie wiem...

Urywa nagle i rozgląda się w koło.

Ojcowie! mówcież, mówcie, co to znaczy...?
Jam posąg Marji rzezał, patrząc w lica
zjawy tak jasnej w promieniach księżyca,
a teraz słyszę, że przez nią w rozpaczy
zginął człek...! Księża! ten człek mi był bratem!
i on mi... wyznał.. takie straszne rzeczy
o niej... Niech mówi kto, niechaj zaprzeczy,
niech zbudzi trupa, by przed całym światem
odwołał... Wszak z niej jam postać Maryi
uczynił..., litość wy miejcie nademną!
Postać Maryi najczystszej...! tak ciemno...

MARUNA z krzykiem:

Ja czysta jestem! Wierz — na miłość Boga —
że jestem czysta!

ARNO wybucha szaleńczym śmiechem:

Ha, ha, ha! ty czysta!
Głupi ja! głupi! po trzykroć szalony!
Teraz rozumiem naszą noc — ostatnią! — —

Z błędnym śmiechem rzuca się na ziemię u podnóża filaru.
MARUNA.

Śmiejesz się? Śmiech ten mnie zbudził. Sen minął,
bo mimo wszystko sen to był jedynie...
już dokonany... I los mój się spełnił...

KUNO.

Tak jest. — Milczenie.

KLUCZNIK odchodzi ku marom w głębi.

Pójdź, synku. Jesteś już pomszczony.
Teraz ci na sen pora się ułożyć...
Pójdź już...

Wychodzi wraz z ludźmi, dźwigającymi mary.
MARUNA zmienionym głosem:

Dlaczego tak wszyscy siedzicie
w milczeniu! Mówcie! — ja się ciszy boję,
bo w ciszy słychać, jak się serce moje
targa i pęka... Czegóż jeszcze chcecie?
Zdradzałam męża. Jeżeli nie czynem,
to w myślach, we śnie. Wszak to wszystko jedno,

o cóż wam idzie? Co dnia go zdradzałam
i winna jestem... lecz napowrót dumna!
To już minęło... Weźcie tego człeka,
niech nań nie patrzę... Wilgnie mi powieka...
nie dbam, czy klasztor czeka mnie, czy trumna,
byleby prędzej... prędzej, bom gotowa
płakać przed wami — ja, kasztelanowa,
księżniczka... Boże! czyż chcecie koniecznie
łzy moje widzieć?

KUNO.

Płacz już nie pomoże!

Powstaje i wśród ogólnego milczenia zwraca się do Arny.

Idź stąd, rzeźbiarzu! Złożyłeś świadectwo,
możesz więc odejść. Zbyt mały mi jesteś,
bym szukał zemsty,.. A także, jak widzę,
zbyt głupi, aby mścić się było warto.
Odejdź! —

Zwraca sie do sędziów.

Ojcowie, dość my już słyszeli...

O. DAMAZY.

Wstrzymaj się, panie! Sprawa nieskończona!

O. HILGIER.

Cóż jeszcze więcej możemy tu mówić?
Czy wam nie dosyć jasna jest jej wina?

O. DAMAZY.

Tak, nie dość jasna. Wy o wiarołomstwo
ją oskarżacie i jak wiarołomną
chcecie ukarać! — Ja z mego urzędu
w bożem imieniu, w imieniu Kościoła
cięższą podnoszę przeciwko niej skargę!

O. HILGIER.

Nie wiem...

O. DAMAZY.

Lecz ja wiem. Posłuchajcie jeno:
Przez jakie moce ta pani sprawiła,
że chłopię dla niej wzniosło zbrojną rękę
na pana swego? i przez jakie moce
zamknęła usta człekowi, co świadczyć
mógłby przeciwko niej, a wolał raczej
umrzeć, niż mówić? Czy to nie są czary?
i czy nie spada na nią krew tych ludzi? —
Słyszymy także, że po gzymsie gładkim
szła — i widziano ją nawet... Sędziowie!
ludzką tam sztuką przejść jest niepodobna! —

GŁOSY.

To prawda! — Człowiek spadłby tam niechybnie!

MEDYK.
Dajcie mi mówić! — Oddawna już chciałem

wtrącić tu słowo... Baczcie, to choroba,
to wyjście z łoża w księżycu... Na wschodzie,
kędy uczyłem się sztuki lekarskiej
od pogan wprawdzie, ale wielce mądrych,
znana jest. Człowiek nią dotknięty błądzi
w świetle miesiąca i śmiało się wspina
na mury, wieże...

O. DAMAZY.

Może tam na wschodzie
znają chorobę taką, — tu jej niema!
tutaj inaczej rzecz tę nazywamy,
szatańskie sprawy znający chrześcianie!
Zresztą świadectwo człowieka, co czerpał
wiedzę u pogan niewiernych, nie może
tutaj zaważyć... Zważcie jeno, sędzie,
w jakiej postaci zachodziła ona
tam do snycerza! W drodze ją widziano
jako upiora ogniem zionącego
— mamy świadectwo służby, braci, straży
a jemu być się wydała aniołem!
i tak dalece jego myśl zaćmiła,
że świętokradzko rysy jej Maryi
dał na posągu! To sprawa szatana,
który wyszydzić pragnął świętą wiarę
i wszetecznicy głowę tu postawić
w ołtarzu, byśmy się przed nią modlili!

ARNO.

Boże!

GŁOSY.

O, zgrozo! O, grzechu!

KUNO.

Do czego
zmierzasz, mój ojcze?

O. DAMAZY nie zważając:

Tak! to grzech i zgroza!
Bracia! a jeszcze jedno. Wszak dziś rano
byliśmy wszyscy świadkami publicznej
spowiedzi brata naszego, Anioła,
który z rozpaczą wyznał, iż go szatan
nachodził w nocy, przyjąwszy na siebie
postać kobiety, którą on raz zoczył
w kościele, kiedy zwrócon od ołtarza
miał błogosławić ludowi: Pan z wami!
Bracia! wy wiecie, jak się strasznie kajał,
jak przez dwa lata pościł, leżał krzyżem,
jak grzeszne ciało biczował! Wy wiecie,
że nie odprawiał najświętszej Ofiary,
czując zakałę swoją, tę, o której
myśmy do dziś dnia nawet nie wiedzieli,
za pokutnika mając go świętego! —

Czyli wam nie brzmią w uszach jeszcze słowa,
gdy się oskarżał — jak w noce przychodzi
przez mur, przez kraty zamknięte szatańskie
widmo i ogniem nieczystym rozpala
krew jego starą, — żre pożarem kości,
pocałunkami dusi i wysysa
szpik i mózg w czaszce topi i obłędną
rozkoszą żądzę piekielną zażega...

NIEKTÓRZY Z MNICHÓW
żegnają się z przestrachem, inni szepcą:

Niechaj Bóg będzie nam grzesznym litościw...

O. DAMAZY.

On tam umiera dzisiaj, a wy wiecie,
że padł w kościele wczora — przed ołtarzem
gromem rażony, bo w rysach Maryi
poznał szatana, co go prześladuje! —
Myśmy to mieli za piekieł igraszkę,
lecz teraz wiemy do kogo podobny
posąg i kto się nocą tam — po gzymsach...
Oto jest szatan! — stoi tu, przed wami!

Wskazuje ręką na Marunę.
GŁOSY przerażone.
Sukkubus! zgroza!
Wszyscy odsuwają się od MARUNY, która stoi oniemiała, nie rozumiejąc zgoła, co się w tej chwili około niej dzieje.
ARNO zakrywa oczy.

Przenajświętsza Panno!

KUNO zrywa się.

Co wy mówicie!?

MEDYK do grabiego:

Miłosierdzia, panie!
Tamten mnich bredził w gorączce, majaczył!

KUNO hamując się na chwilę:

Skończmy te sądy! —

O. DAMAZY.

Teraz się dopiero
sąd rozpoczyna! Nie o wiarołomstwo
ani o zdradę idzie tu! Ja skarżę
ową kobietę o spółkę z szatanem,
i o praktyki...

KUNO grzmiącym głosem:

Ja tu sędzia jestem,
ja, grabia! pan wasz i wasal cesarza!

O. DAMAZY.

Tutaj cesarska władza już ustaje
i twoja, panie! tutaj Kościół sądzi!
a jeśli winę znajdzie i potwierdzi,
wtedy dopiero sądy świeckie będą
karać skazaną, ale nie klasztornem
zamknięciem, jeno lochem albo... stosem!

KUNO.

Ja nigdy tego nie dopuszczę!

O. DAMAZY.

Musisz!
A jeśli zechcesz się oprzeć, to klątwa
kościelna także i ciebie dosięże!
pomnij!

MEDYK do grabi:

O, panie! ratuj-że ją! ratuj!
Przecież to chora kobieta, nic więcej!

KUNO.

Jam wiarołomną żonę chciał ukarać
i po to tylko was tu zawezwałem,
lecz nie pozwolę, aby z niej czyniono
czarta! To śmieszne! Dość mam silną rękę,
aby obronić tę... biedną grzesznicę
przed waszą klątwą i kaźnią i stosem!

O. DAMAZY.

Łudzisz się, panie! Nie tacy się mocni
w prochu kajali pod gromem Kościoła!

KUNO zwraca się do swoich ludzi.

Hej, moi! wziąć mi zaraz tę kobietę
i zaprowadzić do celi na wieży!

STRAŻ zbliża się ku Marunie, aby spełnić rozkaz.
O. DAMAZY.

A ja zabraniam wam w imię Kościoła
słuchać rozkazu! — —

STRAŻ cofa się z lękiem.
KUNO do strażników:

Psy parszywe! łotry!
a więc wy śmiecie...?

Zwraca się do rycerzy:

Hej! rycerze moi!
więc do was mówię, bitew towarzyszy...

KILKU RYCERZY bierze Marunę między siebie.
O. DAMAZY.
Stójcie!
O. HILGIER.

Dość sprzeczki! Ustąpcie, czcigodny
ojcze! Nie będziem tu przecież krwi lali!

KUNO
daje znak rycerzom, którzy wyprowadzają Marunę.
O. DAMAZY.

Przemocą winną wydzierasz sądowi,
lecz nie tryumfuj, grabio! My się jutro
o nią upomnim! a jeśli się oprzesz...

KUNO.

Co jutro będzie, to jutro pokaże!
lecz dzisiaj moja wola tutaj rządzi!

Wychodzi z resztą rycerstwa. SŁUŻBA postępuje za nim w milczeniu.
O. DAMAZY wyciąga dłoń za odchodzącymi.

Do jutra, panie! do jutra, powtarzam!

MNISI wychodzą przeciwną stroną, przez kościelną nawę. W opustoszałym przedsionku pozostaje tylko ARNO i ODŹWIERNY.
ODŹWIERNY
zbliża się po chwili ku niemu i kładzie dłoń na jego ramieniu.
Bracie! wyszli już wszyscy z kościoła i ja chciałbym zamknąć wrota...
ARNO
wznosi się, patrzy nań nieprzytomnie.
ODŹWIERNY.

Co wam się stało?

ARNO
chwyta go za rękę i mówi obłędnie:

Słuchaj mnie, słuchaj... więc ona...

Z nagłym wybuchem:

O Jezu Maryja! więc ja szatana rysy posągowi dałem! — Najświętszej Panny twarz niepokalaną...

ODŹWIERNY.

Bracie...

ARNO wskazuje w głąb.

Czy widzisz — tam w ołtarzu — pośród świec jarzących — jak się uśmiecha — bezwstydnie — obraz — szatana?

Chwieje się cały — rękami drze koszulę u szyi.
ODŹWIERNY.

Boże, zmiłuj się nad nami! Ja nic nie widzę!

ARNO.

Patrz! patrz! — Czy słyszysz? mówi: Przezemnie ludzie ginęli! uwodziłam dzieci, młodzieńców, mężów i starców! w piekło ich ciągnęłam, krwawemi usty duszę z nich wypijałam! aż wreszcie — świętej postać przyjąwszy — uwiodłam serce głupiego rzeźbiarza — i stać teraz będę w ołtarzu — zwycięska, — i będę zbierać modły ludzkie, ażeby nie szły do nieba! — To moja wina! moja! moja wina! i mój grzech straszliwy!

ODŹWIERNY.

Uspokój się, bracie...

ARNO.

Ha! widzisz! śmiechem znów się krzywią lica...

ODŹWIERNY.

To wam się zdaje... płomień świec tylko się chwieje...

ARNO.

Drwi ze mnie, drwi, żem ja ją miał za anioła — i kochał... Znowu, patrz, znowu... Ha! —

Porywa z ziemi ułomek miecza, zostawiony przez rycerza obcego i rzuca się w głąb kościoła. Słychać głuche uderzenie i łomot spadającego drzewa.
ODŹWIERNY z przerażeniem:
Co robicie! O Jezu! Rozłupaliście posąg, już poświęcony! To świętokradztwo!
ARNO,
który powróciwszy stoi z mieczem w dłoni:

Posąg — już — poświęcony...

Upuszcza miecz — cofa się z przestrachem pod filar.

Grzech! — Zwyciężył szatan!


koniec aktu trzeciego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.