<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Isabetta z Messyny
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ V
Isabetta z Messyny
Bracia Isabetty zabijają jej kochanka. Umarły ukazuje się jej we śnie i mówi, gdzie pogrzebiony został. Isabetta odcina trupowi głowę i wkłada ją do wazy, w której krzew kwietny zasadza. Każdego dnia płacze nad kwiatem nieutulonemi łzami. Bracia Isabetty odbierają jej krzew, a wówczas nieszczęśliwa kochanka umiera

Obdarzywszy nowelę Elizy niejaką pochwałą, król Filomenie opowiadać przykazał. Ta, głębokiem współczuciem dla nieszczęsnego Gerbina i jego umiłowanej dzieweczki przenikniona, z głębokiem westchnieniem rzekła:
— Miłe towarzyszki! Nie będę mówiła o tak znacznych i dostojnych osobach, jak bohaterowie Elizy. Mimo to jednak opowieść moja niemniej wzruszająca będzie. Przypomniałam ją sobie, gdy rzecz szła o Messynie, gdzie zdarzyło się to, o czem opowiedzieć zamierzam.
W Messynie tedy żyli trzej bracia. Po śmierci swego ojca, który z San-Gemignano pochodził i był bogatym kupcem, wielkie dziedzictwo otrzymali. Młodzieńcy mieli jedną siostrę, Isabettę. Mimo że staranne wychowanie otrzymała i niezwykłą urodą celowała, bracia zamąż jej nie wydawali. W jednym z kantorów, do młodych kupców należących, służył Pizańczyk, imieniem Lorenzo, który z wielką zręcznością sprawy kupieckie prowadził. Lorenzo był urodziwym i szlachetnym młodzieńcem. Isabetta, często go widująca, gwałtowną doń zapłonęła miłością. Lorenzo, spostrzegłszy to, odszedł od tych białogłów, do których przedtem upodobanie żywił, i całą duszą swoją młodej dzieweczce się oddał. Miłując się wzajemnie gorąco, wkrótce zbliżyli się do siebie i uniesieniom miłości folgować jęli. Niestety, pośród swej szczęśliwości nie umieli ostrożności zachować. Pewnej nocy, gdy Isabetta do komnaty swego kochanka się zakradała, spostrzegł ją jej starszy brat. Aczkolwiek osłupiał na ten widok, przecie, jako młodzieniec roztropny wielce, nie rzekł ani słowa i z miejsca swego się nie ruszył. Gdy dzień nastał, przywołał swoich braci i opowiedział im o wszystkiem, co tej nocy widział. Młodzieńcy, nie chcąc dobrej sławy swej siostry na szwank przywodzić, postanowili milczeć i udawali do czasu, że o niczem nie wiedzą. Bracia mniemali, że, w ten sposób postępując, doczekają się wreszcie sposobnego momentu, w którym, niepotrzebnego rozgwaru nie czyniąc i osławy sobie nie przyczyniając, sromotnym związkom swej siostry położą tamę, nim jeszcze one groźne skutki za sobą pociągną. Wierni temu postanowieniu, gawędzili i żartowali z Lorenzem, jak to uprzednio w obyczaju czynić mieli. Pewnego dnia kupcy pod pokrywką przechadzki wyprowadzili młodzieńca za miasto i zawiedli go w miejsce odosobnione. Lorenzo, nic nie podejrzewając, nie obawiał się swoich towarzyszy. Kupcy zamordowali go, nim się spostrzegł, co mu grozi, i w tajemnicy pogrzebali jego ciało. Powróciwszy zasię do Messyny, rozgłosili, że Lorenzo wysłany został przez nich w świat dla załatwienia różnych pilnych spraw. Nikogo to nie zdziwiło, wiadomo było bowiem wszystkim, że Lorenzo nieraz podobne poruczenia otrzymywał. Długa nieobecność kochanka zaniepokoiła wreszcie Isabettę, tak iż natarczywie swych braci dopytywać się jęła, kiedy Lorenzo do Messyny powróci. Wreszcie jeden z braci rzekł:
— Co to ma znaczyć? Dlaczego tak często o Lorenza się pytasz? Jeśli raz jeszcze podobne pytanie zadasz, odpowiemy ci tak, jak na to zasługujesz.
Młoda dzieweczka, strapiona nad miarę, już się o nic pytać nie śmiała, jeno w czasie bezsennych nocy nieraz Lorenza przywoływała, błagając go, aby, nie mieszkając, przybywał. Pewnego razu, gdy, znużona, wśród łez zasnęła, stanął przed nią Lorenzo, śmiertelnie na obliczu blady, w porwanych i okrwawionych szatach. Zdawało jej się, że kochanek tak do niej przemawia:
— Ach, Isabetto, przywołujesz mnie nieustannie, trapiąc się długą nieobecnością moją i łzami swemi za nią mnie winiąc! Wiedz, że powrócić nie mogę, bowiem tego dnia, gdyśmy się po raz ostatni widzieli, bracia twoi mnie zamordowali.
Poczem, objaśniwszy, w jakim miejscu ciało jego spoczywa, poprosił ją, aby już dłużej na niego nie czekała, i zniknął. Isabetta ocknęła się i gorzkiemi łzami się zalała, albowiem uwierzyła w swe senne przewidzenie. Nazajutrz rano, nie rzekłszy ni słowa braciom, postanowiła na wskazane miejsce się udać dla przekonania się, czy to, co we śnie widziała, prawdą było. Uzyskawszy tedy od braci pozwolenie na odbycie przechadzki za miasto, wybrała się w drogę w towarzystwie pewnej dziewczyny, która, służąc oddawna w ich domu, wszystkie jej tajemnice znała. Stanąwszy u celu, usunęła suche opadłe liście i jęła kopać tam, gdzie ziemia mniej twardą jej się być wydawała. Wkrótce odkryła nietknięte jeszcze zepsuciem ciało swego kochanka. Wówczas poznała dowodnie prawdziwość snu swego. Straszna rozpacz Isabettą owładła, aliści nie chciała ona teraz dać folgi łzom swoim. Chętnie byłaby całe ciało z sobą zabrała, aby je godnie pogrzebać, ale, ponieważ niemożliwą rzeczą to się okazało, więc poprzestała tylko na odcięciu głowy od tułowia. Potem głowę, w chustkę zawiniętą, oddała swej towarzyszce i, resztę szczątków na nowo ziemią pokrywszy, przez nikogo niespostrzeżona, do domu powróciła. Izabetta zaniosła głowę kochanka do swojej komnaty, zaparła drzwi i tyle łez wylała, że zmoczyła niemi włosy i martwe lico. Potem, obsypawszy głowę mnóstwem pocałunków, wzięła piękną wazę, z rodzaju tych, w których zwykle majeranek lub wasilki hodują, włożyła w nią głowę Lorenza, w najprzedniejsze płótno zawiniętą, przesypała ją ziemią i zasadziła nad nią krzew salerneńskiego wasilka. Podlewała zaś tę roślinę wodą pomarańczową, wodą różaną lub własnemi łzami. Siadywała przytem obok wazy, zawierającej cząstkę jej ukochanego, i, pełna niezmiernego smutku, nie spuszczała z niej oczu. Po kilku godzinach takiego wpatrywania się, pochylała się nad krzewem i długo, długo płakała, tak iż cała roślina łzami jej się zraszała. Dzięki troskliwej pieczy a także i przez żyzność ziemi roślina owa nietylko wyrosła niepomiernie, ale i nieporównaną woń rozsiewała.
Zachody te i pielęgnowanie kwiatu obaczyli niebawem sąsiedzi i donieśli o tem braciom Isabetty, którzy już spostrzegli, że jej uroda marnieje, a oczy gasną. Bracia Isabetty przekonali się wkrótce, że sąsiedzi prawdę mówili, i jęli strofować siostrę za jej postępowanie. Gdy słowa skutku nie odniosły, potajemnie wazę jej odebrali. Isabetta, nie znalazłszy jej na właściwem miejscu, długo i uparcie o nią się dopominała. Gdy zaś prośby jej i nalegania bez skutku pozostawały, wśród skarg i jęków w ciężką niemoc popadła, nawet w ciągu choroby nie przestając domagać się zwrotu rośliny. Młodzieńcy, prośbami temi zadziwieni, wpadli na myśl, aby przekonać się, co w tem naczyniu zawierać się może. Wysypawszy ziemię, znaleźli chustkę, a w niej głowę, nie całkiem jeszcze zepsuciem strawioną, tak iż po kędzierzawych włosach rozpoznać można było, że kiedyś do Lorenza należała. Srodze zatrwożeni, że zbrodnia ich najaw wyjść może, wzięli z sobą wszystko, co posiadali, i do Neapolu się przenieśli.
Dzieweczka zasię ciągle po dawnemu płakała i o swoją wazę się dopominała, aż wreszcie wśród łez i jęków umarła. Tak skończyła się jej miłość nieszczęsna. Zczasem zdarzenie to powszechnie wiadome się stało. Ułożono nawet pieśń o niem, którą do tych pór jeszcze się śpiewa:

„Jakiż to chrześcijanin srogi
Porwał mi ulubioną wazę“.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.