[57]
MUZA[1]
Jana Kochanowskiego.
Sobie śpiewam a Muzom, bo kto jest na ziemi, Coby serce ucieszyć chciał pieśniami memi?
Kto nie woli tymczasem zysku mieć na pieczy, Łapając grosza zewsząd, — a podobno k'rzeczy,
Bo z rymów co za korzyść krom próznego dźwięku? Ale kto ma pieniądze, ten ma wszytko w ręku:
Jego władza, jego są prawa i urzędy; On gładki, on wymowny, on ma przodek wszędy.
Nie dziw tedy, że ludzie cisną się za złotem, A poeta słuchaczów prózny[2] gra za płotem,
Przeciwiając się świerczom, które nad łąkami Ciepłe lato witają głośnemi pieśniami.
Jednak mam tę nadzieję, że przedsię za laty[3] Nie będą moje czułe nocy bez zapłaty;
[58]
A co mi za żywota ujmie czas dzisiejszy, To po śmierci nagrodzi z lichwę wiek pozniejszy.
I opatrzył to dawno syn pięknej Latony,[4] Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony.
Przeto, jako was kolwiek prosty gmin szacuje, Panny,[5] którym lotnego konia[6] zdrój smakuje,
Ja jeden niech wam służę, a za cześć poczytam Sobie, że się dróg inszych, niż pospólstwo, chwytam.
Wy mię z ziemie wzwodzicie, wy mię wyłączacie Z liczby nieznacznej i nad obłoki wsadzacie,
Skąd prózne troski ludzkie i niemęską trwogę, Skąd omylną nadzieję i błąd widzieć mogę.
Za wami idąc, ani o bogate złoto, Ani o perły drogiej ceny dbam, dbam jako to[7]
O rzeczy, które wedle swego zabaczenia, Raz mnie szczęście, raz temu da krom uważenia.
Ale to moja praca, bezecna zazdrości! Przepadni ziemię,[8] abym i w tej śmiertelności
I potem był u ludzi w powieści uczciwej, A nie podlegał wszytek śmierci zazdrościwej.
Do tego mi pomożcie, o boginie święte, Szczęściąc przyjaźnią swoją prace me zaczęte.
Wam wolno dać i niemym rybom głos łabęci, O Panny, o Jowiszów, o pięknej pamięci
[59]
Cny narodzie! wy, siedząc przy ojcowskim stole, Tam, gdzie wszytek niebieski zbór używa w kole,
Złączacie swój wdzięczny głos z gęślami mownemi, Przypominając bogom to między inszemi,
Jako skrzętny Encelad, Mimas niezmierzony,[9] Zuchwalec Porphyrion, Rhoteus nieskrócony,
Dziewięsił[10] Briareus i Typhon storęki Chcieli z drugimi braty do nieba przezdzięki,[11]
Góry na góry kładąc, i tak blizko byli, Że już twardymi dęby w jasną bramę bili.
Prózno to; strach był w niebie i trwoga niemała. Ale naduższy olbrzym co Bogu udziała?
Tu w szczerym dyamencie Mars ogromny stoi Z mieczem na obie ręce; tu w ognistej zbroi
Wulkanus, przy nim Juno nieprzewyciężona I tarczą nieprzebitą Pallas zasłoniona;
Byłeś i Ty Apollo, nad zastępy śmiały, Wyniszczyłeś do czysta sajdak pełnostrzały.
Nakoniec sam Jupiter, gniewem poruszony, Wziął w rękę ostry piorun, piorun niezgaszony,
Niepochybny, niezłomny, którym więc, rzecz tęga, Przez ziemię aż do piekła ostatniego sięga.
Tym uderzył w pośrzodek zuchwalców swowolnych A ci na szyję spadli aż do krajów dolnych;
Tamże je roztrzaśnione góry przywaliły,
[60]
Żywe i martwe zaraz wedle ciał mogiły.
To wy Bogom śpiewacie, a owym w pokoju Miło wspominać dawny strach przeszłego boju.
Z was ma cnota zapłatę, a dzielność milczana, Ledwe nie toż jest, co i gnuśność podkopana.
Nie sama od przyjaciół ni od matki z łona W obce kraje Helena morzem uniesiona;
Nie jeden Menelaus o żonę się wadził, Nie pierwszy Agamemnon tysiąc naw prowadził,
Nieraz Troja burzona, przed Hektorem siła Mężnych było, którym śmierć przy ojczyznie miła,
Ale wszyscy w milczeniu wiecznem pogrążeni, Że poety zacnego rymy przebaczeni.[12]
A choć dobrze Homerus w tej liczbie przedniejszy, Jednak ma swoje chłubę i wiek pośledniejszy,
Który w Elejskim[13] prochu sławnych zapaśników Nie zamilczał i skrzydłonogich zawodników.
Ktoby był znał tych wieków Turna walecznego, Albo mężną Kamillę, albo Lausa cnego?[14]
Kto Palanta,[15] kto burdy zaś we Włoszech nowe Trojańskie, by nie głośne wiersze Maronowe?[16]
A nie mniej i to sławni, nie mniej znakomici, Które sprawca łacińskich słodkobrzmiących nici
Uczcił pieśniami swemi, nad złoto droższemi; O nowszych niech czas sądzi za czasy przyszłemi.
[61]
Mówi zazdrość: Wiem, o co idzie, pisorymie! Chciałbyś wziąć. Jędzo! ta się mnie troska nie imie,
By mi był nie zostawił ojciec nic po sobie, Albo żebym nie umiał przestać na chudobie;
Jednakby mię Myszkowski Piotr był nie przebaczył, Który swą hojną ręką podeprzeć mię raczył,
Nie przeto, żebym przed nim stał w pacholczem kole, Albo i przy nastołce[17] ciągnął się przez pole;
Ale żebym, wygnawszy niedostatek z domu, Tym głośniej śpiewał, a nie podlegał nikomu.
Tę łaskę jego, proszę, siostry wiekopomne, Pomnicie opowiadać na czasy potomne,
Aby w niebie swą ludzkość i sam widział potem; Bo żyw być, a nie słyszeć, ledwieby co po tem.
A ja, o panny! niechaj wiecznie wam hołduję, I żywot swój na waszych ręku ofiaruję,
Kiedy ziemi zleciwszy śmiertelne zewłoki, Ogniu rowien prędkiemu, przeniknę obłoki.
|