Jerozolima/Część I/U nauczyciela

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ I.
U nauczyciela.

W parafii, do której należeli dawni Ingmarsenowie, nie było człowieka z początkiem lat 80-tych, któryby mógł był wyobrazić sobie, iż byłby w stanie kiedykolwiek przyjąć nową wiarę, lub uczestniczyć w jakimś nowym kulcie religijnym. Ludzie słyszeli wprawdzie o tem, że tu i ówdzie w innych parafiach wsi Dalarne, powstawały nowe sekty, że niektórzy z członków tych gmin zstępowali do rzek i stawów, aby przyjąć nowy chrzest Babtystów; śmieli się jednak z tego, mówiąc: „Dobrze to może dla tych, którzy żyją w Apelbo lub w Gagnef, do nas jednak nie dojdzie to nigdy“.
Tak, jak wiernie trzymano się wszystkich innych zwyczajów, tak zważano z całą surowością i na to, aby każdej niedzieli być w kościele. Kto tylko mógł przyjść, przychodził, nawet w zimie podczas najostrzejszych mrozów. I właśnie w zimie było to koniecznem, gdyż w nieogrzanym kościele nie można byłoby wytrzymać przy czterdziestostopniowym mrozie, gdyby kościół nie był zapełniony ludźmi.
Myliłby się jednak, ktoby sądził, że ludzie dlatego tak tłumnie chodzili do kościoła, ponieważ mieli doskonałego proboszcza. Ksiądz, który nastąpił po starym proboszczu, jeszcze z czasów młodości Wielkiego Ingmara, dobrym był człowiekiem, nikt jednak nie mógł powiedzieć, iż miał on szczególny dar do wykładania słowa Bożego. W owym czasie przychodzono do kościoła dla sławy Bożej, nie zaś dla rozkoszowania się pięknem kazaniem. Gdy potem ludzie wśród mroźnego wichru i śnieżnej zawieruchy wracali z trudem do domu, myśleli sobie: „Pan Bóg zauważył to dobrze, żeś był w kościele przy tak silnym mrozie“.
To było najgłówniejszą rzeczą, zresztą nikt nie troszczył się o to, że ksiądz proboszcz mówił zupełnie to samo. co każdej niedzieli, odkąd przybył do wsi.
Bogiem a prawdą jednak, byli wszyscy prawie zupełnie zadowoleni z tego, co słyszeli. Wiedzieli, że to, co proboszcz czytał, było słowem bożem i dlatego podobało im się. Tylko nauczyciel, albo tu i ówdzie jeden ze starszych, mądrych chłopów, powiedział przy sposobności: „Nasz ksiądz zawsze ma zawsze to samo kazanie. Nie mówi o niczem innem, jak tylko o opatrzności Bożej i o rządach Bożych To uchodzi jeszcze, jak długo sekty trzymają się z daleka; obecnie bowiem twierdza nasza źle jest strzeżona i może upaść przy pierwszym szturmie“.
I w istocie, rzecz miała się tak, iż wędrujący kaznodzieje zawsze omijali tę parafię. — Nie ma tam po co przychodzić, mówili. — Ludzie tutejsi nic nie chcą słyszeć o przebudzeniu się. To też kaznodzieje i przebudzeni“ z sąsiednich wsi, uważali starych Ingmarsonów i innych mieszkańców tej parafii za wielkich grzeszników, a gdy odzywały się dzwony wiejskiego kościoła, mówili, iż wydzwaniały one melodyę „Usypiajcie wśród grzechu, usypiajcie wśród grzechu!“
Wszyscy ludzie we wsi, młodzi i starzy oburzeni byli, słysząc, jak tamci wyrażają się o ich dzwonach. Wiedzieli wszakże, iż nie ma człowieka w całej parafii, któryby nie zmówił Ojcze nasz“, gdy zadzwonią dzwony kościelne. I co wieczora, gdy zadzwoniono na modlitwę, w każdym domu i poza domem przerywano wszelką robotę; mężczyźni zdejmowali kapeluszy, kobiety pochylały się; wszyscy stali tak długo, aż zmówili „Ojcze nasz“. A ktokolwiek mieszkał we wsi tej, musiał uczuć, że nigdy wyraźniej nie odczuwał potęgi bożej „nad ziemią i siłą, i wszelkiem stworzeniem“, jak kiedy wśród letniego wieczoru spoczęły nagle wszystkie sierpy, zatrzymały się pługi na skibie, i stanął wóz żniwiarski w drodze do stodoły, a wszystko to dlatego, iż odezwały się dzwony. Zdawało się, jak gdyby ludzie wiedzieli o tem, że właśnie w tej chwili Bóg na wieczornym obłoku unosi się ponad wsią, potężny, wielki i dobry, rozsiewając błogosławieństwo swe nad całą okolicą.
Wieś ta nie miała jeszcze nauczyciela, który ukończył seminaryum, nauczyciel wiejski był to starej daty wieśniak, który sam nauczył się tego, co umiał. Dzielny to był człowiek, gdyż potrafił sam jeden dać sobie radę z nauką i wychowaniem więcej niż stu dzieci; od trzydziestu lat przeszło był tu nauczycielem i cieszył się największem poważaniem. To też nauczyciel bliskim był mniemania, iż losy całej wsi spoczywają na jego sumieniu i niepokoił się tem, iż mają księdza, który nie umie wygłosić kazania. Zachowywał się jednak spokojnie, jak długo po wsiach była tylko mowa o wprowadzenia nowego chrztu, lecz gdy słyszał, iż teraz przyszła kolej i na mszę pańską i że ludzie tu i ówdzie zgromadzają się po domach dla odprawiania nowej mszy, nie mógł pozostać obojętnym. Sam był wprawdzie biednym, lecz udało mu się kilku bogatszych chłopów pozyskać dla budowy domu misyonarskiego. „Znacie mnie dobrze“, mówił, „wiecie, że będę przemawiał, tylko na to, ażeby umocnić lud w dawnej wierze. Bo do czego to dojdzie, jeżeli kaznodzieje laicy będą nas nagabywali nowym chrztem i nową mszą, a nikt ludziom nie wytłumaczy, co jest prawdą, a co fałszem?«
Nauczyciel miał poważanie u księdza i wszystkich innych ludzi. — Często przechadzał się z księdzem między plebanią a szkołą całemi godzinami, jak gdyby nigdy nie mogli skończyć z tem, co sobie mieli do powiedzenia. Ksiądz przychodził często wieczorem do nauczyciela, siadał w obszernej kuchni i rozmawiał z matką Stiną, żoną nauczyciela. Czasami przychodził nawej co wieczora. W domu własnym było mu zbyt smutno, żona jego była zawsze obłożnie chora i tak nie było w domu ani ładu ani pogody.
Był to wieczór zimowy. Nauczyciel z żoną siedzieli spokojnie i poważnie przy ognisku, a w kącie izby bawiła się dwunastoletnia ich córeczka, imieniem Gertruda. Była to jasna, prawie białowłosa blondynka, o licach okrągłych i różowych, lecz nie wyglądała tak sprytnie i przemądrze, jak zwykle wyglądają dzieci nauczyciela.
Kącik, w którym siedziała, był jej izdebką do zabawy; nagromadziła tam mnóstwo rzeczy; małe czerepki kolorowego szkła, zbite talerze i filiżanki, okrągłe rzeczne kamyki, grube drewniane klocki i wiele tym podobnych gracików.
Już od dłuższego czasu bawiła się spokojnie; matka i ojciec nie przeszkadzali jej w zabawie. Siedziała na ziemi i budowała z całym zapałem swemi klockami i czerepami i bała się tylko, że co chwila odwołają ją do zadań szkolnych i do nauki. Ale nie, to doskonale, zdaje się, że z osobnej lekcyi rachunków, którą miała dziś odbyć z ojcem, nic już nie będzie.
Nosiła się w swym kąciku z wielkimi planami miała zamiar zbudować całą wieś. Chciała otworzyć całą parafię z kościołem i szkołą; musiały tam być i rzeka i most; wszystko miało być tak, jak w rzeczywistości.
Zrobiła już wielki kanał. Wysoki łańcuch gór, otaczający wieś całą, zrobiony był z wielkich i małych kamyków. Pomiędzy kamyki po wtykała małe gałązki jedliny, które miały przedstawiać las, od północy zaś sterczały spiczaste kamienie, które przedstawiały dwa szczyty Klakberg i Olof, stojące wprost naprzeciw siebie z obu stron rzeki i ocieniające dolinę.
Okrągła dolina między górami wysypana była ziemią wziętą z wazonika matki; dotąd wszystko poszło dobrze, ale teraz dziewczynka nie wiedziała, co zrobić, by dolina wyglądała zielono i urodzajnie. Pocieszała się jednak, że można pomyśleć, iż to wczesna wiosna, zanim jeszcze zeszły zboża i zioła.
Rzekę Dalelf, która szeroką smugą przepływała parafię naznaczyła Gertruda ważkim i długim kawałkiem szkła, a chwiejny pomost, łączący obie części wsi był już również zrobiony i płynął po wodzie.
Oddalone dwory i stawy poznaczyła już czerwonemi cegiełkami. Tam daleko na północ leżał w pośród łąk i pól dwór ingmarowski, staw Kalaos leżał na wschodzie na stoku góry, tartak zaś Bergana najdalej na południe, tam, gdzie rzeka w skokach i spadach przekracza dolinę i przebija łańcuch górski.
Całe zewnętrzne otoczenie było więc już gotowe. Gościńce posypane żwirem i piaskiem ciągnęły się między dworami a dokoła domów stały tu i ówdzie małe drzewka. Dziewczynka rzuciła okiem na swą budowę z kamieni, ziemi i jedliny i miała przed sobą całą parafię. Było to w jej oczach pięknem nad wyraz.
Kilkakrotnie też Gertruda wzniosła głowę, aby zawołać matkę i pokazać jej cudowne swe dzieło, lecz zawsze powstrzymywała się. gdyż najlepiej było zdaniem jej nie przypominać rodzicom swej obecności.
Pozostawała jeszcze do zrobienia rzecz najtrudniejsza, to jest budowa samej wsi która roztaczała się w pośród parafii z obu stron rzeki. Musiała przesuwać bez końca kamyki i czerepy, zanim wprowadziła ład w cały ten chaos. Tu dom wójta wypychał sklep, a tam znów nie mogła pomieścić sądu obok domu doktora. Truduo nawet było pamiętać o wszystkiem, co było we wsi: kościół i plebania, apteka i poczta, wielkie dwory i budynki gospodarskie, gospoda, dwór myśliwski, stacya telegraficzna — — —
Wreszcie cała wieś z białymi i czerwonymi domkami była już gotowa. Tylko jednej rzeczy brakowało jeszcze.
Pospieszyła się ze wszystkiem, ażeby nareszcie dojść do budowy szkoły. Do szkoły potrzebowała wiele miejsca. Miał to być nad brzegiem rzeki wielki, biały, dwupiętrowy budynek, z dużym ogrodem i wysoką chorągwią na podwórzu.
Najlepsze klocki odłożyła na budowę szkoły i długo siedziała i namyślała się, jak to wykonać. Najchętniej byłaby szkołę zbudowała całkiem tak, jak była w istocie: z wielką izbą szkolną na każdym piętrze, z kuchnią i pokojem, gdzie mieszkała z rodzicami.
„Ale to zajmie wiele czasu, a tak długo niej zostawią mnie w spokoju“ pomyślała.
Wtem odezwały się w sieni kroki, ktoś otrzepywał na dworze śnieg z butów i dziewczynka zaczęła na nowo szybko budować. Wszak to ksiądz proboszcz, pomyślała sobie, który będzie rozmawiał z ojcem i z matką, będzie więc miała wieczór wolny. Zaczęła więc z nowym zapałem kłaść fundament pod szkołę, która była tak wielka, jak połowa wsi.
Matka usłyszała także kroki w sieni. Wstała i przysunęła stary fotel do ogniska. Równocześnie zwróciła się do męża. „Czy powiesz mu dziś wieczorem?“ — „Tak, odrzekł nauczyciel, skoro tylko zdarzy się sposobność!“ Ksiądz wszedł do izby cały zawiany i zmarznięty, uradowany, iż może w ciepłym pokoju usiąść przy piecu. Był jak zwykle bardzo rozmowny. Trudno było wyobrazić sobie przyjemniejszego człowieka niż ksiądz, kiedy przyszedł, aby o wszystkiem rozmawiać. Mówił bardzo biegle i szczerze o wszystkiem, co tyczyło się świata, i nikt nie byłby uwierzył, iż to ten sam człowiek któremu z takim trudem przychodziło kazanie. Ale skoro tylko rozpoczęto mówić o tem, co należało do drugiego świata, krew uderzała mu do głowy, nie mógł znaleść słów, i nie powiedział nigdy czegoś, co warto było usłyszeć, chyba iż mówił o rządach Bożych.
Gdy ksiądz usiadł, nauczyciel zwrócił się do niego i rzekł radośnie: „Muszę powiedzieć księdzu, że mam zamiar zbudować dom misyonarski.“
Ksiądz zbladł i skulił się prawie w fotelu który matka Stina dlań przysunęła.
„Co pan mówi, panie Storm?« zapytał. „Macie tu budować dom misyonarski? A cóż się stanie z kościołem i zemną? Czy mamy ustąpić?“
„Kościół i ksiądz są mimo to bardzo potrzebni,“ odrzekł nauczyciel zupełnie pewnym tonem. „Mojem zdaniem, Dom misyonarski będzie podporą kościoła. Tak wiele fałszywych proroków uwija się po okolicy. że kościół doprawdy potrzebuje pomocy.“
„Myślałem, że jesteś pan moim przyjacielem, panie Storm,“ rzekł ksiądz, zasmuconym głosem.
Przed chwilą wszedł tu tak wesoły i pewny siebie, a teraz nagle tak podupadł, jak gdyby czuł się blizkim końca.
Nauczyciel rozumiał, dlaczego ksiądz był tak zrozpaczony. Wiedział on, tak dobrze jak wszyscy we wsi, że ksiądz miał kiedyś doskonałą głowę, lecz że w młodych latach zanadto wesoło żył, dostał udaru mózgowego i nigdy już nie odzyskał dawnej siły umysłowej. Często sam zapominał o tem, że jest już tylko ruiną człowieka, ale ilekroć przypomniał sobie o tem, owładnęła nim rozpacz ponura.
Siedział teraz jak martwy w fotelu i długi czas nikt nie śmiał wyrzec słowa. Ksiądz proboszcz nie powinien w ten sposób pojmować sprawy, odezwał się na koniec nauczyciel i starał się mówić głosem cichym i uprzejmym.
„Cicho, panie Storm,“ rzekł ksiądz „wiem dobrze, że nie jestem znakomitym kaznodzieją, ale nigdy nie byłbym przypuścił, że zechcecie odebrać mi urząd.“
Storm zaprzeczył ruchem rąk, że zpewnością nie ma tego zamiaru, lecz nie odważył się wyrzec słowa.
Nauczyciel był człowiekiem sześćdziesięcioletnim, lecz jeszcze w pełni sił mimo ciężkiej pracy jaką sobie nałożył. Pomiędzy nim a księdzem było wielkie przeciwieństwo. Storm należał do najsłuszniejszych ludzi w Dalarne, czoło jego okalały czarne loki, cerę miał ciemną jak miedź, a rysy twarzy ostro zakrojone. Wyglądał jak olbrzym obok księdza, który był małego wzrostu, miał zapadniętą pierś i łysą czaszkę.
Pani profesorowa sądziła, że mąż jej właśnie jako silniejszy winien ustąpić. Dała mu znak, aby to uczynił, ale nauczyciel, jakkolwiek zasmucony, nie zdawał się chcieć odstąpić od swego zamiaru.
Zaczął teraz mówić powoli i wyraźnie. Jest to, rzekł, rzecz całkiem pewna, że ruch sekciarski przedostanie się wnet i do tej gminy. Potrzebnem więc jest miejsce, gdzie można rozmówić się z ludem sposobem prostszym niżeli w kościele, miejsce, gdzie można dowolnie wybrać sobie temat, wytłumaczyć ludziom całą biblię i objaśnić gminę o znaczeniu wszystkich trudniejszych kwestyi.
Żona dawała mu znaki, aby umilkł; czuła ona iż ksiądz myśli przy każdem słowie: „Tak więc ja nie dawałem objaśnienia, nie jestem obroną przeciw niewierze, i muszę zaprawdę być bez wartości, skoro mój własny nauczyciel, człowiek, który jest tylko chłopem, samoukiem, sądzi że potrafi lepiej wygłosić kazanie, niżeli ja.“
Nauczyciel jednak nie umilkł, lecz mówił dalej o wszystkiem, co należy uczynić, aby uchronić trzodę przed napadem wilków.
„Nie widzę jednak wcale wilków,“ rzekł ksiądz. „Wiem że są już w drodze“, odpowiedział nauczyciel.
„I pan to, panie Storm jesteś właśnie tym, który im bramę otwiera.“
Ksiądz powstał z fotelu; słowa nauczyciela rozgniewały go; krew uderzyła mu do głowy i odzyskał znów część swej godności.
„Kochany panie Storm, nie mówmy więcej o tej sprawie“, rzekł.
Zwrócił się do gospodyni i zaczął żartować z nią o pięknej narzeczonej, którą niedawno zdobiła do ślubu, matka Stina stroiła bowiem do ślubu wszystkie narzeczone we wsi. Ale prosta kobieta wiejska rozumiała, jak straszny ból ksiądz odczuwał z powodu swej własnej niemocy; płakała z współczucia i łzy dławiły ją tak, że nie mogła odpowiadać; tak więc ksiądz sam prowadził dalej rozmowę.
Przez cały czas jednak myślał wciąż: „Ach, ach, gdybym był jeszcze tak silnym i zdolnym jak za młodych lat! Przekonałbym wnet tego chłopa jak źle czyni.“
Nagle zwrócił się znów do nauczyciela. „Skąd weźmiecie pieniądze, panie Storm?“
„Założyliśmy towarzystwo“, odrzekł Storm 1 wymienił kilka chłopów, którzy przyrzekli mu pomoc, aby dowieść, że są to ludzie, którzy ani księdzu ani kościołowi nie mają zamiaru szkodzić.
„Czy Ingmar Ingmarson także do was należy? zapytał ksiądz, i odczuł jak gdyby nowy cios śmiertelny. „Tak samo jak ufałem Stormowi, tak pewnym byłem i Ingmara Ingmarsona.“
Nie powiedział jednak nic więcej, lecz zwrócił się znów do gospodyni i rozmawiał z nią, „Widział wprawdzie, że płakała, udawał jednak, że nie zauważył tego.
Po chwili znów zwrócił się do nauczyciela.
„Porzuć, pan tę myśl, panie Storm,“ prosił go: „Porzuć ją ze względu na mnie. I panu również nie podobałoby się, gdyby ktoś założył szkolę obok waszej szkoły.“
Nauczyciel patrzył w ziemię i namyślał się. „Nie mogę, proszę księdza,“ rzekł w końcu i starał się wyglądać odważnie i spokojnie.
Ksiądz nie rzekł już ani słowa i przez jakich dziesięć minut panowała w pokoju cisza grobowa.
Potem ksiądz wstał, włożył futro i czapkę i zwrócił się ku drzwiom.
Przez cały wieczór szukał za słowami, które miały dowieść Stormowi, że nie ma słuszności i wyrządza krzywdę, nietylko księdzu, ale całej gminie, którą tem przedsięwzięciem naraża na zgubę. Lecz chociaż słowa i myśli tłoczyły mu się w mózgu, nie mógł ich wypowiedzieć, nie mógł ich uporządkować, gdyż był człowiekiem złamanym.
Idąc ku drzwiom spostrzegł Gertrudę, siedzącą w kąciku i bawiącą się klockami i czerepami. Stanął i spojrzał na nią. Nie słyszała ona widocznie ani słowa z całej rozmowy, oczy jej błyszczały, z-radości a policzki były bardziej zaróżowione niż zazwyczaj.
Ksiądz uderzony był przeciwieństwem między, tą wielką lekkością umysłu bez trosk, a swojem własnem ciężkiem zmartwieniem, i przystąpi! do niej. „Co ty tu robisz?“ zapytał.
Dziewczynka już dawno uporała się z całą wsią. Zburzyła już ją nawet i zabrała się do nowej budowy.
„Gdyby ksiądz proboszcz przyszedł był o chwilkę wcześniej!“ rzekło dziecko, „Zbudowałam tak piękną wieś, z kościołem i szkołą.«
„Gdzież się ta wieś podziała?“
O, zburzyłam wieś a teraz zaczynam budować Jerozolimę i“ — — —
„Co mówisz?“ zawołał ksiądz. „Czy rozumiesz przez to, żeś zburzyła wieś, aby budować Jerozolimę?
„Tak,“ odrzekła Gertruda, wieś była bardzo piękna, ale wczoraj uczyliśmy się w szkole o Jerozolimie. więc zburzyłam wieś, aby zbudować Jerozolimę.
Ksiądz stał i patrzył na dziecko. Potarł ręką czoło, aby rozjaśnić swe myśli. „Zaprawdę, ktoś większy od ciebie przemawia przez twe usta“ rzekł.
Słowa dziecka wydawały mu się tak dziwnemi że powtarzał je raz po raz. Czyniąc to, wszedł na zwykły tor swych myśli, i zaczął się dziwić jak Pan Bóg rządzi światem i jakich środków używa dla przeprowadzenia swej woli.
Przystąpił znów do nauczyciela i rzekł zwykłym swym uprzejmym głosem, lecz z zupełnie nowym, jasnym wyrazem w oczach.
„Nie gniewam się na was, panie, Storm: Czyni Pan to, co pan pewnie czynić musi. Przez całe życie moje myślałem o tem, jak Bóg rządzi światem, lecz nigdy nie było mi to zupełnie jasnem. I tej sprawy nie rozumię, lecz wiem tyle tylko, że czynisz pan, co pan czynić musi.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.