Jerozolima/Część II/Mury z czystego złota i bramy z kryształu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Mury z czystego złota i bramy z kryształu.

Między chłopami, którzy przyjechali do Jerozolimy, był kowal nazwiskiem Birger Larson. Był on z początku bardzo szczęśliwym z powodu wyjazdu; nikt tak łatwo jak on nie rozłączył się z ojczyzną, nikt więcej od niego nie cieszył się, iż ujrzy wspaniałości Jerozolimy.
Lecz Birger zachorował prawie w tej samej chwili, kiedy wylądował w Jaffie. Podróżni musieli przez kilka godzin czekać na dworcu rozżarzonym od żaru słonecznego, i było mu coraz gorzej. Gdy potem dostał się do gorącego wagonu, głowa bolała go tak, iż zdawało mu się omal, że pęknie. A gdy podróżni nakoniec dotarli do Jerozolimy, czuł się tak źle, że Tims Halfvor i Liung Björn musieli go podtrzymywać i prawie wynieśli go na dworzec.
Bo uwiadomił kolonistów telegramem wysłany z Jaffy o przybyciu chłopów z Dalarne. Kilku Szwedów z Ameryki czekało na peronie gdy nadszedł pociąg, aby powitać swych przyjaciół i krewnych. Lecz Birger miał już tak silną gorączkę, że nie poznał swych rodaków, chociaż niektórzy z nich byli niegdyś bliskimi jego sąsiadami. Tyle jednak zrozumiał, że jest już w Jerozolimie, i miał jedno życzenie, wytrzymać jeszcze tak długo, aż zobaczy święte miasto.
Jadąc z kolei dość oddalonej od miasta, nie mógł Birger niczego widzieć, a czekając aż pochód ruszy, leżał cicho z zamkniętymi oczami. Nakoniec wszyscy umieścili się w wozach, które na nich czekały. Jechali ku dolinie Hinsom i tu ze szczytu jednego wzgórza, ukazała im się Jerozolima.
Birger podniósł ciężkie powieki i ujrzał miasto, otoczone potężnym murem z basztami i wieżycami. Z poza muru sterczały wysokie, sklepione budynki i kilka palm kołysało się w wietrze.
Lecz był to już wieczór, słońce stało nisko ponad szczytem zachodnich pagórków. Było czerwone i wielkie, rzucało ogniste światło na całe niebo, a ziemia dokoła lśniła się również czerwono-złocistym żarem. Lecz Birger sądził, iż to światło pochodziło nie od słońca, lecz od miasta, które lśniło się szczerem złotem i z wieżyc krytych kryształowemi płytami.
Birger Larson uśmiechał się, widząc dwa słońca, jedno na niebie, a drugie na ziemi, a tem drugiem była Jerozolima, miasto boże.
Przez chwilę Birger czuł się, jakby uleczonym tą radością pełną zdrowia. Lecz wkrótce gorączka wzmogła się na nowo i podczas całej jazdy do kolonii, położonej po drugiej stronie miasta, leżał bez przytomności.
O przyjęciu w kolonii Birger również nie miał pojęcia. Nie mógł się cieszyć ani wielkim domem, ani białymi marmurowymi stopniami, ani wspaniałą galerią, okalającą dom. Nie mógł widzieć pięknej i rozumnej twarzy pani Gordon, gdy, stojąc na terasie witała przybyszów, ani Miss Hoggs z sowimi oczami, ani nowych braci i sióstr. Nie wiedział nawet, że przyniesiono go do wielkiego i jasnego pokoju, który miał odtąd być domem dla niego i dla jego rodziny, i gdzie pospiesznie sporządzono dlań łóżko.
Następnego dnia był jeszcze tak samo chorym, jednak odzyskał na kilka godzin przytomność. I wtedy dlań było wielkiem zmartwieniem, że musi teraz umrzeć, zamim wszedł do wnętrza Jerozolimy i ujrzał z bliska jej wspaniałości.
„Ach — biadał — odbyłem tak daleką podróż a teraz umieram, nie ujrzawszy pałacu Jerozolimskiego i złotych ulic, któremi kroczą Święci w białych jedwabnych szatach, niosąc w ręku palmy“.
Przez dwa dni skarżył się tak bezustannie. Gorączka wzmagała się, ale nawet w gorączkowych fantazyach dręczyła go obawa, że nie ujrzy nigdy złocistych murów i lśniących wieżyc, które strzegą Miasta Bożego.
Rozpacz i trwoga jego były tak wielkie, że Ljung Björn i Tins Halfvor ulitowali się nad nim i postanowili pomódz mu. Sądzili, że lepiej mu będzie, gdy pragnienie jego będzie spełnione. Sporządzili więc nosze i pewnego wieczora, gdy powietrze cokolwiek ochłodło, ponieśli go do Jerozolimy.
Obrali prostą drogę ku miastu, a Birger był zupełnie przytomny i spoglądał bez przerwy na kamienistą ziemię i łyse pagórki. Gdy doszli tak daleko, iż mogli już widzieć bramę Damaszku i mury miasta, zdjęli nosze, ażeby chory mógł nasycić się upragnionym widokiem.
Birger nie powiedział ani słowa; Ocienił sobie ręką oczy i natężał się by módz dobrze widzieć.
Lecz nie widział przed sobą niczego, prócz szaro-brunatnego muru z kamienia i wapna, podobnego do innych murów.
Wielka brama z niskiem wejściem i wyzębioną fasadą wydała mu się ponurą.
Leżąc tak bezsilnie i nieruchomo, wyobrażał sobie, że oni nie przywiedli go do prawdziwej Jerozolimy. Przed kilku dniami, onego wieczora, gdy przybyli, widział inną Jerozolimę, tak promienną, jak słońce.
„Że też moi starzy przyjaciele i rodacy, mogli tak ze mną postąpić“, pomyślał chory. „Ach dla czegóż nieobcą mi pomódz, bym ujrzał prawdziwą Jerozolimę!“
Chłopi znieśli go ze stromej pochyłości, wiodącej ku bramie. Birgerowi zdawało się że niosą go do piekła.
Gdy minęli sklepienie, Birger podniósł się cokolwiek. Chciał zobaczyć czy wnieśli go teraz do złotego miasta.
Ale dziwił się coraz bardziej, widząc ze wszystkich stron tylko brzydkie szare mury domostw, i jeszcze bardziej był zmieszany, gdy ujrzał powykrzywianych żebraków siedzących przed domami i całe mnóstwo chudych i brudnych psów, które po cztery lub pięć leżały i spały na wielkich śmieciskach.
Nigdy jeszcze nie czuł tak dziwnego, wstrętnego zapachu, i tak dusznego upału, jaki weń tu uderzył i pytał się w duchu, czy mógłby wiatr być dość silnym, aby poruszyć tę ciężką atmosferę.
Gdy Birger rzucił okiem na kamienie brukowe, ujrzał, że są one pokryte zaschniętą warstwą brudu. Dziwił się nie mało tem śmieciem, liśćmi kapusty i odpadkami owoców, zalegającymi ulicę.
„Nie pojmuję, w jakim celu Halfvor pokazuje mi to nędzne i wstrętne miejsce“, mruknął Birger z cicha.
Chłopi szybko nieśli go przez miasto; byli tu już kilkakrotnie sami, mogli więc objaśnić chorego, jak się nazywają miejsca, które mijali.
„Oto dom bogatego człowieka“, rzekł Halfvor wskazując na budynek, który wyglądał, jak gdyby mógł się każdej chwili zawalić.
Skręcili do ulicy tak ponurej, jakby nie był nigdy wnikł do niej promień słońca. Birger patrzył na łuki ciągnące się na poprzek ulicy od domu do domu. „To istotnie potrzebne“, myślał, gdyż baraki te zawaliłyby się, gdyby nie były dobrze podparte“.
„Oto Droga krzyżowa“ rzekł Halfvor do Birgera. „Jezus rzekł tędy niosąc swój krzyż.“
Birger leżał cichy i blady. Krew jego nie szumiała już tak w żyłach jak podczas ubiegłego dnia; zdawało się że stanęła w obiegu i Birger był zimny jak lód.
Dokąd przybył, wszędzie widział tylko szare, uszkodzone mury, lub tu i ówdzie niską bramę. Zrzadka było okno, i to zawsze zbite, a w puste ramy wetknięte były szmaty.
Halfov znów zatrzymał nosze. „Tu stał pałac Piłata“, rzekł, „i tu też wyprowadzono Jezusa i powiedziano o nim! „Patrzcie, jaki człowiek!“
Birger Larson skinął na Halfovora, aby się zbliżył i ujął go uroczyście za rękę.
„Musisz mi jedną rzecz powiedzieć, bo jesteś moim krewnym“, rzekł. „Czy sądzisz, że to jest prawdziwa Jerozolima?“
„Z pewnością“ odrzekl Halfvor, „to jest prawdziwa Jerozolima“.
„Widzisz, chory jestem, i może umrę jutro, zrozumiesz więc, że nie wolno ci mnie okłamywać“, rzekł Birger.
„Nikt niema zamiaru okłamywać cię, rzekł Halfvor.
Birger spodziewał się na pewno, że potrafi skłonić Halfvora, aby mu prawdę powiedział. Łzy stanęły mu w oczach, gdy myślał o tem, że Halfvor i inni mogli tak źle wobec niego postąpić.
Nagle przyszła mu dobra myśl.
„Robią to dlatego, ażebym później ucieszył się tem bardziej, gdy mnie wniosą przez wysoką bramę do miasta sławy i wspaniałości“, pomyślał. „Nie będę się już sprzeciwiał, gdyż wiem, że mają dobre zamiary. My Helgnusczycy przysięgliśmy wszakże, że będziemy postępować w obec siebie jak bracia“.
Chłopi nieśli dalej Birgera przez ponure ulice. Niektóre poprzewieszane były olbrzymiemi płótnami, w których były liczne zadarcia i dziury. W miejscach, gdzie wisiały te płótna ledwie można było wytrzymać od ciemności i smrodu i duszącego gorąca.
Nosze zatrzymano teraz na podwórzu wielkiego, szarego budynku. Plac ten zapełniony był żebrakami i kalekami sprzedającymi różańce, laski dla pielgrzymów, święte obrazy i tem podobne rzeczy.
„Oto widzisz kościół zbudowany nad Grobem świętym i na Golgocie“, rzekł Halfvor.
Zamglonym wzrokiem Birger Larson spojrzał na budynek. Były tam wprawdzie wielkie drzwi i szerokie okna i budynek był dość wysoki, lecz Birger nie widział nigdy jeszcze kościoła tak wciśniętego między innymi domami. Nie widział ani wieży, ani chóru, ani przedsionka. Nie, tego nikt mu wmówić nie zdoła, że to ma być dom Boży. I to mu się również niemożliwem zdawało, iżby tu tylu handlarzy i kupców w przedsionku być mogło, gdyby to był istotnie Grób Chrystusa. Wiedział dobrze kto wygnał z świątyni wekslarzy i poprzewracał klatki handlarzom gołębi.
„Widzę, widzę“, rzekł Birger, skinąwszy głową Halfvorowi. Ale w cichości myślał! „Ciekaw jestem, „jakie mi teraz bajki opowiedzą“.
„Nie wiem, czy możesz dziś jeszcze więcej rzeczy zwiedzić“, rzekł Halfvor.
„O mogę, mogę“, odrzekł chory „jeżeli wy tylko możecie“.
Ludzie wzięli więc znowu nosze na barki i poszli dalej; przybyli teraz do południowej części miasta.
Ulice wyglądały zupełnie tak samo jak, inne tylko że było w nich pełno ludzi. Halfvor zatrzymał nosze na ulicy poprzecznej i zwrócił uwagę Birgera na beduinów o ciemnej cerze, z gwerem na plecach i sztyletem za pasem. Pokazał mu współnagich wodziarzy, którzy nieśli wodę w workach ze skóry wieprzowej i rosyjskich księży, którzy mieli włosy po kobiecemu spięte w węzeł na karku, oraz machomedańskie kobiety, wyglądające jakby upiory w długich białych szatach i z czarną zasłoną na twarzy:
Birger był najmocniej przekonany, że przyjaciele jego robią sobie z nim szczególny żart. Ludzie, ci wszakże niepodobni byli zgoła do spokojnych wędrowców, kroczących z palmami w ręku po ulicach prawdziwej Jerozolimy.
Gdy Birger dostał się w wir uliczny, popadł na nowo w gorączkę. Halfvor i inni ludzie dźwigający nosze, widzieli iż był coraz bardziej chorym. Ręce jego niespokojnie błądziły po kapie, którą był przykryty i kroplisty pot występował mu na czoło.
Lecz skoro tylko wspomniano o powrocie rzucał się i mówił, że przyprawią go o śmierć, jeżeli nie poniosą go tam, gdzie będzie mógł obaczyć miasto Boże.
Popędzał ich tak, aż doszli do góry Sion, a gdy ujrzał bramę siońską zawołał, iż chce, by go tam wniesiono. Podniósł się pełen nadziei, że za tymi murami ujrzy piękne miasto Boże, za którem tak tęsknił.
Ale z drugiej strony muru widział tylko nieurodzajne, spalone upałem ugory, pokryte kamieniami, gruzami i śmieciem.
Tuz przy bramie klęczało kilku biednych ludzi. Przy czołgali się bliżej, aby żebrać i wyciągnęli do chorego ręce, których palce były przegniłe. Wołali nań głosem podobnym do warczenia psów, a twarze ich były nawpół przeżarte, jeden z nich nie miał nosa, a drugiemu brak było policzków.
Birger krzyknął głośno z przerażenia. W bezsilności swej zaczął płakać i skarżyć się, pełen trwogi, iż ponieśli go do piekła.
„Ależ to są tylko trędowaci“, rzekł Halfvor; „wierz przecież iż są tu tacy ludzie?“
Chłopi tymczasem pośpiesznie ponieśli go dalej na wzgórze, aby uwolnić go od widoku tych nieszczęśliwych.
Potem Halfvor zdjął nosze, przystąpił do chorego i podniósł głowę jego z poduszki. „Spróbuj teraz spojrzeć przed siebie, stąd ujrzeć możesz nawet morze Martwe i górę Moab“.
Raz jeszcze Birger podniósł znużone powieki. Spojrzał po pustej, dzikiej okolicy górskiej, na wschód od Jerozolimy. Hen daleko lśniło się zwierciadło wód, a pozaniem wysoka góra występowała w błyszczącem, jasnem złotem zalanem błękicie.
Było to tak piękne, jasne, przejrzyste i świetlane, że trudno było uwierzyć, iż to co oko przed sobą widziało, było jeszcze ziemią.
Niesiony zachwytem Birger wstał z noszy, aby pospieszyć ku dalekiemu zjawisku. Lecz po kilku chwiejnych krokach, upadł zemdlony.
Chłopi sądzili zrazu iż Birger umarł; lecz życie powróciło jeszcze i trwało przez całych dwa dni. Aż do chwili śmierci fantazjował o prawdziwej Jerozolimie. Skarżył się, że ucieka przed nimi, gdy chcę się zbliżyć do niej, tak iż ani on, ani nikt inny nie dostanie się do niej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.