Jerozolima/Część II/Na skrzydłach zorzy porannej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Na skrzydłach zorzy porannej.

Tego samego dnia kiedy Gunhilda dostała udaru słonecznego, Gertruda również wyszła z domu i szła jedną z szerokich ulic zachodniego przedmieścia. Miała kupić szpilek i wstążki do swej roboty, lecz nie była dobrze oznajmiona z tą częścią miasta i potrzebowała dużo czasu, zanim znalazła, czego jej było potrzeba; zresztą nie spieszyła się wcale, była nawet zadowoloną, że chodziła po wolnem powietrzu. Gertruda nie wiele jeszcze widziała z Jerozolimy; przywiozła sobie tak mało sukien z domu, że dotychczas wciąż prawie siedziała i szyła, aby miała się w co ubrać.
Jak zwykle gdy wychodziła na ulicę, uśmiech zadowolenia igrał na jej ustach. Czuła wprawdzie także straszny upał i piekący żar słoneczny, lecz nie cierpiała przy tem tyle, co inni. Z każdym krokiem, który zrobiła myślała o tem, że może Jezus kroczył tą samą drogą, co ona. Była przekonana, że wzrok jego spoczywał na owych pagórkach, które lśniły się tam na skraju ulicy. A gdy myślała o tem, czuła go tak blisko siebie, że oddawała się z tego powodu nadzwyczajnej radości.
Co Gertrudę po przybyciu do Palestyny tak nieskończenie uszczęśliwiało, to właśnie myśl, że była teraz o tyle bliższą Jezusowi, niż przedtem. Nigdy tu o tem nie myślała, że przeszło już dwa tysiące lat, odkąd chodził po tej okolicy z swymi uczniami, lecz oddawała się złudzeniu, iż żył tu jeszcze niedawno. Widziała ślady stóp jego na ziemi, słyszała echo jego głosu na ulicach Jerozolimy.
W chwili gdy Gertruda schodziła z stromego wzgórza ku bramie Jaffa, przeciągało ulicą kilkaset rosyjskich pielgrzymów. Chodzili oni już od kilku godzin zwiedzając święte miejsca w Jerozolimie, i byli już tak pomęczeni i osłabieni z wędrówki w żarze słonecznym, że zdawało się iż nie będą mieli dość siły, by dostać się do rosyjskiego hotelu na szczycie wzgórza.
Gertruda zatrzymała się i przypatrywała im się. Byli to sami chłopi i Gertrudzie dziwnem się zdawało, że byli tak podobni do jej rodaków, gdy przechodzili przed nią w sukmanach i włóczkowych kaftanach.
„Pewnie cała wieś wybrała się do Palestyny“, pomyślała: Ten z okularami na nosie jest nauczycielem, tamten znów z grubą pałką ma wielki dwór i rządzi całą wsią. Ten, co tak prosto maszeruje jest starym żołnierzem, a tamta postać o wązkich ramionach i długich rękach, to krawiec wiejski.
Gertruda była w dobrem usposobieniu, i według starego swego zwyczaju wymyślała sobie rozmaite historye o niektórych z przechodzących ludzi.
„Ta kobieta o jedwabnej chustce na głowie jest bogata“, pomyślała, „ale dopiero na starość mogła się z domu wydostać, bo wpierw musiała powydawać synów i córki i wychować swoich wnuków. Ta zaś kobieta, która idzie obok niej i nosi małe zawiniątko jest bardzo uboga. Jest to jedna z tych, które całe życie muszą walczyć i szczędzić, by zebrać pieniądze na podróż jerozolimską.“
Patrząc tylko na pielgrzymów można ich było polubić. Chociaż byli okryci kurzem i zagrzani, mieli jednak pogodne i wesołe twarze i nikt nie miał miny niezadowolonej.
„Jacyż nabożni i cierpliwi być muszą“, myśłała, „i jak miłują Jezusa, jeżeli są tak szczęśliwi, iż kroczą po jego ziemi, i że nie znają cierpienia!“
Na końcu pochodu szło kilku pielgrzymów tak osłabionych, że ledwie mogli wlec się jeszcze. Wzruszającym było patrzeć, jak krewni i przyjaciele brali ich za ręce i pomagali im wchodzić na wzgórze. Ci jednak, którzy mieli się najgorzej, musieli iść sami; było z nimi tak źle, i nie czuł się nikt na siłach pomagać im.
Całkiem z tylu szła siedmnastoletnia dziewczyna. Ona jedna wyglądała młodo, wszyscy inni byli starzy lub w średnim wieku. Gdy Gertruda ujrzała młodą dziewczynę, sformułowała szybko w duszy przypuszczenie, że z pewnością doznała wielkiego nieszczęścia i dlatego było jej w domu życie nieznośne. Może i ona zasmucona ujrzała w lesie zbliżającego się ku niej Jezusa, może i jej poradził On, aby wyjechała do Palestyny.
Młoda pielgrzymka była bardzo znużona i cierpiąca. Była delikatnie zbudowana a grube, ciężkie suknie, a przedewszystkiem ciężkie buty, które miała na sobie, tak samo, jak inne kobiety, ciążyły jej niezmiernie. Chwiejąc się, postąpiła jeszcze kilka kroków, i zatrzymała się ażeby zaczerpnąć oddechu. Lecz gdy tak nieruchomo stanęła w pośród ulicy, była w wielkiem niebezpieczeństwie, być pchnięta przez wielbłąda, lub przejechaną przez wóz.
Gertruda czuła w sobie nieprzeparty pociąg pospieszenia z pomocą chorej. Nie namyślając się długo, zbliżyła się do niej, objęła ją ramieniem i pokazała jej jak się ma oprzeć, aby znalazła podporę. Dziewczyna spojrzała tępym wzrokiem. Nawpół nieprzytomnie przyjęła pomoc i dała się Gertrudzie pociągnąć o kilka kroków dalej.
W tem jedna z starszych kobiet odwróciła się. Spojrzała ostro na Gertrudę a potem rzuciła murowym tonem kilka słów chorej. Ta przelękła się widocznie; wyprostowała się, odepchnęła Gertrudę i usiłowała sama iść dalej, ale po chwili musiała znów stanąć.
Gertruda nie zrozumiała, dlaczego dziewczyna nie chciała przyjąć jej pomocy. Sądziła, iż pochodzi to stąd, że Rosyanie są zbyt skromni aby przyjmowali pomoc od obcych. Dlatego pospieszyła znów do chorej i objęła ją powtórnie ramieniem. Ale twarz chorej wykrzywiła się z ogromnego strachu i wstrętu. Nie tylko wyrwała się od niej ale uderzyła ją, i zaczęła biedź aby uciec od niej.
Teraz poznała Gertruda, że dziewczyna bała się jej i zrozumiała, że mogło to być jedynie wynikiem ohydnej potwarzy, jaką rozsiewano o Gordonistach. Wtedy Gertruda rozgniewała się i zasmuciła się zarazem; widziała, że jedyną rzeczą, jaką mogła zrobić dla tej biednej było zostawić ją w spokoju i nie trwożyć jej więcej. Ale patrząc za nią, ujrzała, że dziewczyna, uciekając przed nią, w zamieszaniu i trwodze biegła wprost naprzeciw wozu, który całym pędem zjeżdżał z pagórka, i z przerażeniem poznała Gertruda, że nie można było oczekiwać czego innego, jak tylko, że zostanie przejechaną i zabitą.
Gertruda chciała zamknąć oczy, aby nie widzieć strasznego nieszczęścia, lecz straciła zupełnie władzę nad sobą i nie mogła nawet spuścić powiek. Stała więc z szeroko otwartymi oczami i widziała, że konie wpadły na chorą i przewróciły ją, ale w tej samej chwili prawie piękne i rozumne zwierzęta same się pohamowały; cofnęły się, oparły się silnie o grunt, aby powstrzymać cały ciężar toczącego się wozu, rzuciły się potem rączo w bok i pobiegły dalej, tak, iż leżąca na ziemi dziewczyna nie została dotkniętą ani podkową, ani kołem.
Gertruda sądziła już, że niebezpieczeństwo minęło zupełnie. Młoda Rosyanka leżała wprawdzie jeszcze na ziemi, nie ruszając się, ale zapewne ze strachu straciła przytomność.
Ze wszystkich stron zbiegli się ludzie, aby pomódz dziewczynie. Gertruda przybyła pierwsza. Schyliła się, aby jej pomódz wstać. W tem ujrzała, że z pod głowy wypływała krew, a twarz zwrócona ku górze przybrała dziwny, nieruchomy wyraz. „Umarła“, pomyślała Gertruda, „i ja to, ja jestem przyczyną jej śmierci!“
W tej chwili jakiś mężczyzna niecierpliwie chwycił ją i odepchnął w bok. Zaryczał coś, z czego tylko tyle zrozumiała, że istota tak nieczysta, jak ona niegodna jest dotknąć się nabożnej, młodej pielgrzymki. Za chwilę dokoła niej powtarzano te same słowa. Grożono jej rękami, popychano i potrącano ją, aż znalazła się poza gęstym tłumem, otaczającym dziewczynę.
Przez chwilę Gertruda była tak rozgniewana tem zachowaniem się, że zaciskała pięści. Chciała się bronić, chciała znów dotrzeć do Rosyanki, chciała dowiedzieć się, czy istotnie była nieżywą.
»Nie ja jestem niegodna zbliżyć się do niej, lecz wy, wy wszyscy!“ wołała głośno w szwedzkim języku. „Wasza podła twarz wpędziła ją do grobu“.
Nikt nie rozumiał co mówiła i złość Gertrudy zamieniła się w straszny lęk. Boże drogi, gdyby ktoś widział był, jak się wszystko stało i powiedział to pielgrzymom! Wszyscy ci ludzie bez litości rzuciliby się na nią i zabiliby ją!
Spiesznie uciekła z tego miejsca; biegła tak szybko, jak mogła, chociaż nikt nie prześladował jej. I nie zatrzymała się, aż nie znalazła się w pustej okolicy, ciągnącej się za północną stroną Jerozolimy.
Tu zatrzymała się, pociągnęła ręką po czole i położyła ręce splecione na głowie.
„O Boże! O Boże!“ zawołała. — „Czyż jestem zabójczynią? Czy naprawdę winną jestem śmierci człowieka!“
Po chwili zwróciła się ku miastu, którego wysokie, ponure mury sterczały ku niej. „Nie, nie ja nią jestem, lecz ty!“ zawołała. „Nie ja, lecz ty!“
Wzdrygnęła się, i odwróciła się, by iść do kolonii, której dach świecił się już zdaleka. Ale co chwila stawała, starając się uporządkować cośkolwiek myśli, które się jej tłumnie narzucały.
Kiedy Gertruda przybyła do Palestyny, myślała: „Oto jestem w krainie mego Pana i Króla, i stoję teraz pod jego szczególną opieką, nic złego nie może mi się tu zdarzyć!“ I tak wżyła się w tę wiarę, że Chrystus kazał jej iść do ziemi świętej bo widział, że dość smutku doświadczyła i że odtąd nie ma więcej cierpieć, lecz ma żyć w pokoju i spoczynku.
A teraz czuła, co musi czuć człowiek, który mieszkał w ochronnem mieście, a nagle widzi, że wały i wieże walą się. Widziała, że jest bezbronna, nie było zapory między nią a zbliżającem się nieszczęściem. Przeciwnie, tu mogło ono ją spotkać jeszcze łatwiej niż w innem miejscu.
Odważnie odepchnęła od siebie myśl, że była przyczyną śmierci Rosyanki, nie chciała robić sobie wyrzutów z tego powodu. Ale czuła głuchą trwogę przed złem, na które mogło ją narazić to zdarzenie.
„Teraz będę ją zawsze widziała przed sobą lecącą wprost między konie“, skarżyła się, „i nigdy już nie będę mogła się weselić“.
Powstało teraz w sercu jej pytanie, które wprawdzie starała się natychmiast stłumić, lecz które wciąż na nowo się podnosiło. Pytała, dlaczego Chrystus posłał ją do tego kraju. Wiedziała, że to grzech wielki, stawiać to pytanie, ale nie mogła się powstrzymać; bezustannie dźwięczało jej w duszy, jakie zamiary Chrystus miał, posełając mnie do tego kraju?“
„O Boże“, rzekła w rozpaczy, „sądziłam, iż kochasz mnie i pragniesz jak najlepiej urządzić dla mnie wszystko! O Boże! byłam tak szczęśliwa w myśli, że otoczyłeś mnie swoją opieką!“
Gdy Gertruda wróciła do kolonii, uderzyła ją dziwna cisza i uroczystość. Chłopak otwierający drzwi, był nadzwyczaj poważny, a gdy weszła na podwórze, zdziwiła się, że wszyscy tak cicho przesuwają się po kamieniach i nikt głośno nie mówi. „Tu śmierć chyba zawitała“, pomyślała, zanim jeszcze ktoś słowo do niej przemówił.
Wnet dowiedziała się, że Gunhildę znaleziono nieżywą na ulicy. Przyniesiono ją już do domu i ułożono w piwnicznej pralni na katafalku. Gertruda wiedziała, że na Wschodzie muszą szybko grzebać zmarłych, lecz przeraziło ją to przecie, gdy ujrzała, że robią już wszelkie przygotowania do pogrzebu. Tims Halfvorn i Ljüng Bjórn sporządzali trumnę, a kilka starszych kobiet zajmowało się przybraniem zmarłej. Pani Gordon udała się do przełożonego amerykańskiego zakładu z prośbą, ażeby pozwolił pogrzebać Gunhildę na amerykańskim cmentarzu. Bo i Gabriel stali na podwórzu z łopatami i czekali tylko na powrót pani Gordon. aby iść na cmentarz i wykopać grób.
Gertruda zeszła do pralni. Długo wpatrywała się w Gunhildę, nie odwracając oczu, a potem wybuchła gwałtownym płaczem. Kochała towarzyszkę swą bardzo, a oto leży martwa; ale stojąc tak i wpatrując się w Gunhildę, była zupełnie tego świadomą, że ani ona, ani nikt inny w kolonii nic okazywali Gunhildzie tyle miłości, na ile ona zasługiwała. Wszyscy wprawdzie czuli to, że była uczciwa i dobra i miłująca prawdę, ale utrudniała ona życie sobie i innym, ponieważ z łatwością wpadała w gniew z powodu byle jakiej drobnostki i tem zraziła sobie ludzi. Ilekroć Gertruda o tem myślała, żal jej było tak strasznie Genhildy, że łzy jej płynęły na nowo.
Nagle jednak przestała płakać i wpatrywała się w Gunhildę z niespokojem i strachem. Spostrzegła, że Gunhilda miała ten sam wyraz twarzy, jaki w życiu miewała, kiedy myślała o jakiejś trudnej lub zawikłanej sprawie. Dziwne to było, że leżała z takim głębokim fałdem między oczami i z wargami naprzód wysuniętemi i myślała.
Powoli oddalała się Gertruda od zmarłej. Gdy spostrzegła pytający wyraz w twarzy Gunhildy, przypomniała sobie na nowo swoje własne troski. Zdawało jej się, ze Gunhilda również zapytywała się, dlaczego ją Chrystus wysłał do tej krainy. Dlaczego miałam tu przybyć, jeżeli czekała mię tylko śmierć — pytała się może.
Gdy Gertruda wyszła na podwórze zbliżył się do niej Bo. Prosił ją, aby z nim poszła do Gabriela Hök Matsona i przemówiła kilka słów do niego.
Prawie nieprzytomnie spojrzała Gertruda na Boa; była tak zajęta swojemi myślami, że nie zrozumiała nawet, co mówi.
„Gabriel znalazł Gunhildę na ulicy“ rzekł Ba dla objaśnienia.
Ale Gertruda niesłuchała co mówił, stała przed nim i ciągle myślała o tem, dlaczego Gunhilda miała taki wyraz twarzy.
„Dla Gabriela była to straszna rzecz, gdy idąc ulicą i nie przeczuwając nic złego, ujrzał ją nagle martwą przed sobą“, rzekł Bo. Gdy Gertruda nie rozumiała go jeszcze, dodał głosem głębokiego wzruszenia: Gdyby tu w kolonii była osoba, którą kochałbym bardzo i znalazłbym ją na ulicy martwą, nie wiem, coby się ze mną działo.“
Jakby zbudzona ze snu Gertruda obejrzała się dokoła. Tak, to prawda, tak to prawda, wiedziała przecie już od dawna, że Gabriel kochał Gunhildę. Byliby się pobrali, gdyby nie nastąpił wyjazd do Jerozolimy. Wówczas postanowili, że oboje wyjadą do Jerozolimy, chociażby nie mogli zostać mężem i żoną. A teraz Gabriel znalazł Gunhildę martwą na ulicy.
Gertruda zbliżyła się do Gabriela, który stał przy bramie nieruchomie z zaciśniętemi mocno wargami i błędnym wzrokiem, wtykając łopatę w ziemię między kamieniami.
„Dla niego byłoby dobrze, gdyby mógł zapłakać“, szepnął Bo Gertrudzie.
Milcząco podała Gertruda rękę Gabrielowi, jak to jest zwyczajem na pogrzebach między najbliższymi krewnymi; ręka Gabriela leżała zimna i bezsilna w jej ręku.
„Bo powiedział mi, żeś to ty znalazł Gunhildę, rzekła Gertruda.
Gabriel stał wciąż nieporuszony.
„Ciężka to była rzecz dla ciebie“, ciągnęła dalej Gertruda, gdy Gabriel stał wciąż, jak posąg z kamienia. Lecz teraz Gertruda wżyła się w jego boleść, zrozumiała, jak strasznem to było dla niego.
„Zdaje mi się, że Gunhildzie miłem to było, żeś ty ją właśnie znalazł“, rzekła.
Teraz Gabriel drgnął i spojrzał na Gertrudę wielkiemi oczami.
„Czy sądzisz istotnie, że było jej to miłem?“
„O tak“, rzekła Gertruda, „rozumie się, że dla ciebie była to ciężka rzecz, ale pewna jestem, że ona byłaby pragnęła, abyś ty ją znalazł.“
„Nie odstąpiłem jej ani na chwilę“, rzekł Gabriel z cicha, „aż nadeszli ludzie, którzy mogli mi pomódz i poniosłem ją ostrożnie i łagodnie.
„Tak, mogę sobie to wyobrazić“, rzekła Gertruda.
Wargi Gabriela zaczęły drgać i nagle łzy trysnęły mu z oczu. Bo i Gertruda stali cicho obok niego i dali mu się wypłakać. Gabriel wcisnął się twarzą we framugę i płakał serdecznie.
Po chwili jednak uspokoił się. Zbliżył się do Gertrudy i wziął ją za rękę. „Dziękuję ci, żeś mnie doprowadziła do płaczu“, rzekł. Głos miękki i łagodny, można było sądzić, że to ojciec jego mówi, stary Hök Matts.
„Teraz pokażę ci coś, czego nikomu pokazać nie śmiałem“, rzekł dalej: „Gdy znalazłem Gunhildę, trzymała w ręku list od swego ojca, ja zaś wziąłem go, gdyż myślałem, iż byłem przed innymi uprawnionym do tego. A żeś ty mię doprowadziła do płaczu, więc pokażę ci ten list, bo i ty masz przecie w domu starych rodziców.“
Gertruda wzięła list i przeczytała go. Potem spojrzała na Gabriela.
„Więc dlatego umarła?“
Gabriel skinął głową i odrzekł: „Tak, zdaje mi się, że dlatego umarła.“
Wtedy Gertruda zawołała głośno: „O Jerozolimo, Jerozolimo, ty nam wszystkim zabierasz życie! Widzę, że Bóg nas opuścił!“ załkała.
W tej chwili weszła przez bramę pani Gordon i posłała Gabriela i Boa natychmiast na cmentarz, Gertruda zaś udała się do małego pokoju, w którym mieszkała z Gertrudą, i została tam przez cały wieczór.
Siedziała opanowana jakimś lękiem gwałtownym, niepokonanym, podobnym do długotrwałego strachu przed upiorami; zdawało jej się, że tego dnia musi się jeszcze coś złego zdarzyć, i lękała się tego, co tam z zasadzki czyhało na nią. Równocześnie zaś dręczyły ją przykre wątpliwości.
„Nie wiem dlaczego Chrystus nas tu posłał“, myślała. „Przynosimy tylko nieszczęście sobie i innym.“
Odsunęła na chwilę rozpacz od siebie, ale natychmiast pochwyciła się na wyliczaniu wszystkich, którzy przez ten wyjazd doszli do nieszczęścia. Było to przecież zupełnie pewnem, że sam Bóg rozkazał im udać się do Jerozolimy, jakże więc było to możliwym, że wynikiem tego było tylko nieszczęście?
Postarała się o pióro i atrament, aby napisać do swych rodziców, ale nie mogła. „Cóż im napiszę aby mnie uwierzyli?“ zawołała. „Chyba gdybym umarła, wtedy może uwierzyliby mi, że jesteśmy niewinni?“
Dzień nareszcie skończył się i nadeszła noc. Gertruda czuła się zbyt nieszczęśliwą, aby mogła usnąć. Zawsze widziała twarz Gunhildy przed sobą; musiała się wciąż pytać, o czem zmarła myślała, i stało się dla niej pewnikiem, że Gunhilda umarła z tem samem pytaniem na ustach, które i ją dręczyło.
Zanim jeszcze dzień zawitały Gertruda wstała i ubrała się aby wyjść.
Podczas ostatniego dnia i ostatniej nocy oddaliła się tak od Jezusa, że nie wiedziała jak znajdzie napowrót do niego drogę. Nad rankiem ogarnęła ją gorąca tęsknota za jakiemś miejscem, o którem z pewnością wiedziała, że bawił tam kiedyś Zbawiciel. Jedynem zaś miejscem o którego położenie nigdy nie sprzeczano się, była góra Oliwna. Gertruda dlatego sądziła, że jeżeli tam się uda, będzie bliższą Jezusowi, tam będzie się czuła ocienioną jego miłością i tam może zrozumie jaki miał co do niej zamiar.
Zrazu gdy wyszła jeszcze w cienie nocy, trwoga jej zdwoiła się. Raz po raz przypominała sobie jakie nieszczęście i jaka krzywda stały się w tym jednym dniu.
Lecz w miarę, gdy wchodziła na górę, rozjaśniało się w jej duszy. Spadał ciężar przygnębiający ją i błysnęła przed nią myśl objaśniająca wszystko.
„Tak, tylko tak można to zrozumieć“, myślała. „Jeżeli taka niesprawiedliwość może istnieć, musi to już być koniec świata. Inaczej nie mogę sobie wytłumaczyć, że dobre przemienia się w złe, że Bóg nie ma mocy powstrzymania krzywdy, że święci cierpią prześladowanie a kłamstwo nie znajduje oporu.“
W zamyśleniu zatrzymała się. Tak istotnie, zbliża się powrót Pana i niebawem ujrzy go zstępującego z obłoków na ziemię.
Jeżeli tak się rzecz miała, wówczas mogła zrozumieć, dlaczego ich wszystkich powołano do Jerozolimy. Łaską Bożą tylko ona i przyjaciele ich wysłani byli tu, aby spotkać Jezusa. Klasnęła w dłonie, ze zdziwienia i z radości, myśląc o tem, jakie to było nieskończenie wielkie.
Szybkimi krokami postępowała teraz w górę, aż doszła do najwyższego punktu, gdzie Jezus wzniósł się ku niebu.
Nie mogła wprawdzie wejść do środka odgraniczonego miejsca, ale stała tuż przed nim i spoglądała ku chmurom, które teraz lśniły się od zorzy porannej.
„Może dziś już jest ten dzień, w którym się zjawi“, myślała. Złożyła ręce i patrzyła ku mu niebu, pokrytemu lekkiemi chmurkami. „Nadejdzie, to rzecz pewna, że nadejdzie“.
Wpatrywała się w zorzę, jak gdyby widziała ją poraź pierwszy. Zdawało jej się, że spojrzała głęboko w niebiosa. Całkiem na wschodzie ujrzała głębokie sklepienie z wysoką i obszerną bramą, i zdawało jej się, że wnet zatoczy rozsuwające się łuki, ażeby Chrystus wraz z aniołami swymi mógł przejść.
Po chwili w istocie otwarła się brama na wschodzie i słońce zjawiło się na niebie. Z zapartym oddechem czekała Gertruda nieruchomie, aż słońce oblało swym blaskiem góry na zachód od Jerozolimy i jakby fale na morzu zaczęły się wyłaniać szeregi wzgórz. Spokojnie czekała, aż słońce wzeszło tak wysoko, że promienie jego iskrzyły się w krzyżu na kopule kościoła Świętego Grobu.
Wtedy przypomniała sobie Gertruda, iż słyszała, że Chrystus zjawi się podczas wschodu słońca na skrzydłach zorzy porannej, i poznała, że tego dnia nie mogła go już oczekiwać. Lecz nie czuła się tem ani przygnębioną, ani zaniepokojoną. „Przyjdzie więc jutro“, rzekła z całą ufnością.
Zeszła z góry i wróciła z rozpromienioną twarzą do kolonii, nie zwierzyła się jednak nikomu z tą wielką uszczęśliwiającą pewnością, która napełniła jej duszę. Zajmowała się przez cały dzień jak zwykle swoją robotą i mówiła o rzeczach obojętnych.
Ale następnego dnia wstała znów przed Wschodem słońca i poszła na górę oliwną.
I tak wchodziła tam co poranku, gdyż chciała być pierwszą, która ujrzy Chrystusa zjawiającego się w blasku porannym.
Wędrówki jej zwróciły wkrótce na się uwagę kolonii i proszono Gertrudę, aby ich zaprzestała. Koloniści przedstawiali jej, że może im to zaszkodzić, jeżeli ludzie będą ją widzieli co rana klęczącą na górze Oliwnej i czekającą na zjawienie się Chrystusa. Jeżeli to potrwa dłużej, okrzyczą Gordonistów jeszcze jako szalonych.
Gertruda usiłowała być posłuszną i zostać w domu. Ale z pierwszym brzaskiem dnia budziła się i natychmiast stawało się dla niej pewnością, że właśnie tego dnia Jezus nadejdzie. I nie mogła się wstrzymać, wstała i wyszła, aby przyjąć Zbawiciela i Króla.
Oczekiwanie to stało się jej drugą naturą. Nie mogła mu się oprzeć, nie mogła się zeń wyzwolić. We wszystkich innych rzeczach było z nią jak przedtem; umysł jej był zupełnie w porządku i o tyle tylko zaszła zmiana, że była weselszą i bardziej uprzejmą niż przedtem.
Po pewnym czasie przyzwyczajono się tak do jej rannych wędrówek, że wolno jej było odchodzić i wracać i nikt się już o to nie troszczył. Ale wychodząc rano, widziała jakąś postać stojącą w cieniu obok bramy i oczekującą ją. A gdy wchodziła na górę, słyszała za sobą kroki butów gwoździami okutych. Nie przemówiła nigdy do tego cieniu, lecz opanowało ją uczucie bezpieczeństwa, gdy słyszała za sobą te ciężkie kroki.
Czasem, gdy zeszła z góry spotkała nagle Boa, opartego o mur i czekającego na nią z spojrzeniem wiernego psa. Bo zarumienił się i odwrócił wzrok, a Gertruda szła dalej, nie okazując wcale, że go widziała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.