Jerozolima/Część II/W ojczyźnie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W ojczyźnie.

Musimy teraz opowiedzieć jak się powodziło córce Swena, Barbarze, podczas pobytu Ingmara w Jerozolimie.
Gdy Ingmar był już prawie miesiąc nieobecny, stara Liza na dworze ingmarowskim zauważyła, że Barbara dręczyła się jakimś niepokojem i bezradnością. „Dziwna rzecz, jakie ma oczy pomieszane“, myślała staruszka. „Nie zdziwiłabym się, gdyby pewnego dnia dostała obłąkania“.
Pewnego wieczora zaczęła wypytywać Barbarę. „Chciałabym wiedzieć, co ci jest?“ rzekła. „Gdy byłam młodą, widziałam, że przez jedną zimę gospodyni w dworze ingmarowskim także chodziła z takiemi oczami“.
„Czy to ta, która zabiła swe dziecko?“ zapytała Barbara szybko.
„Tak“, rzekła Liza, „i zdaje mi się prawie, że i ty nosisz się z podobnemi myślami“.
Barbara nie odpowiedziała wprost na to, lecz rzekła: „Gdy dowiedziałam się o tej historyi, dziwiłam się tylko jednej rzeczy“. Stara Liza zapytała, co to było. — „Że równocześnie i sobie nie zadała śmierci“.
Stara Liza siedziała przed kołowrotkiem i przędła. Położyła rękę na kółku, aby je wstrzymać, i zwróciła oczy na Barbarę. „Nie ma w tem nic dziwnego, że jesteś nieszczęśliwą, jeżeli spodziewasz się potomstwa w czasie nieobecności swego męża“, rzekła powoli. „Nie wiedział pewnie o tem, wyjeżdżając?“
„Nie wiedzieliśmy oboje o tem“, rzekła Barbara cichym głosem, jak gdyby ciężył na niej smutek tak wielki, że nie mogła mówić.
„Ale teraz musisz go powołać do domu“.
„Nie“, rzekła Barbara, jedyną moją pociechą, jest to, że pojechał“.
Kobieta opuściła ręce z przerażenia. „To ma być pociechą? zawołała.
Barbara stała przy oknie, patrząc prosto przed siebie. „Czyż nie wiesz, jaka klątwa jest złączona ze mną?“ rzekła, usiłując mówić spokojnie.
„O tak, jeżeli się żyje w jakimś domu, to musi się wiedzieć, co się w nim dzieje, rzekła kobieta. Słyszałam, że pochodzisz z pagórka troski“.
Przez chwilę panowała cisza; stara Liza puściła w ruch kółko i rzucała od czasu do czasu spojrzenie na Barbarę, która stała wciąż przy oknie tak rozdrażniona, że od czasu do czasu drżenie przebiegało przez jej ciało.
Po upływie kilku minut, staruszka zaprzestała> roboty i skierowała się ku drzwiom.
„Dokąd chcesz iść?“ zapytała Barbara.
„Mogę ci to powiedzieć. Chcę poszukać kogoś, aby o tem napisał Ingmarowi“.
Lecz Barbara zastąpiła jej drogę. „Ani nie myśl o tem!“ zawołała. „Zanim list będzie napisany, będę leżała w potoku“.
Stały naprzeciw siebie i wpatrywały się jedna w drugą. Barbara była wysoka i silna, i stara Liza myślała, że ona chce ją zatrzymać przemocą. Ale nagle Barbara wybuchła śmiechem i ustąpiła na bok.
„Tak, pisz sobie, skoro chcesz“, rzekła, „nic sobie z tego nie robię. Tylko poprostu zrobię jeszcze prędzej koniec, niż zamierzałam“.
„O nie“, rzekła stara, widząc że musi się ostrożnie obchodzić z Barbarą, ponieważ była w takie: rozpaczy. „Nie napiszę; nie chcę cię pchnąć do nierozważnego czynu“.
„Ale możesz napisać, to nie uczynić różnicy Zrozumiesz przecie, że muszę w każdym razie zrobić z sobą koniec? Nie mogę przecie wziąć na siebie odpowiedzialności za to, aby takie nieszczęście dłużej trwało na świecie“.
Kobieta zabrała się znowu do kołowrotka. „Czy nie myślisz już o liście?“ spytała Barbara.
„Chciałabym wiedzieć, czy można rozumnie pomówić z tobą? rzekła stara Liza.
„I owszem“, odrzekła Barbara, „mów tylko“.
„Myślę tak“, rzekła Liza, „przyrzeknę ci, że nikomu o tem nie powiem, ale ty musisz mi za to przyrzec, że sobie ani dziecku nie zrobisz nic złego, aż nie będziemy całkiem pewni, że jest tak, jak się tego obawiasz“.
Barbara zamyśliła się. „Ale czy przyrzekasz mi, że potem będę już miała wolną rękę?“
„Tak“, rzekła stara, „potem zrobisz co zechcesz, przyrzekam ci to“.
„O zdaje mi się, że mogłabym już teraz koniec zrobić“, rzekła Barbara z obojętnym wyrazom twarzy.
„Myślałam, że pragniesz przedewszystkiem, aby Ingmar naprawił złe, które uczynił“, rzekła Liza, „ale z tego nic nie będzie, jeżeli otrzyma taką wiadomość“.
Barbara drgnęła i podniosła rękę do serca. „A więc niechaj tak będzie, jak ty chcesz, ale to ciężkie przyrzeczenie“, rzekła. „Musisz bardzo uważać, abyś mnie nie zwiodła“.
Umowę tę dotrzymały dokładnie. Stara Lizanie zdradziła niczego, a Barbara odtąd tak się pokonywała, że nikt nie przeczuwał co się święci Poszczęściło jej się o tyle, że wiosna prędko nadeszła. Już w marcu śniegi stopniały w lesie, a skoro tylko ukazały się zielone źdźbła trawy, na paszę dla bydła, Barbara kazała pognać pewną ilość krów na hale, leżące dość odlegle między samotnemi ugorami. Sama sprowadziła się tam wraz z starą Lizą, dla pielęgnowania bydła.
Z końcem maja przyszło na świat dziecko. Był to chłopiec, który wyglądało wiele gorzej, niż dziecko, urodzone poprzedniej jesieni. Było małe i mizerne i krzyczało bezustannie. Gdy stara Liza pokazała je Barbarze, ta zaśmiała się gorzko. „Dla tego dziecka nie warto było, żeś mnie zmusiła do życia“, rzekła.
„Po tak małej istotce trudno wiedzieć, co z niej będzie“, rzekła stara.
„Myśl tylko o tem, że musisz dotrzymać przyrzeczenia i zostawić mi wolną rękę“ rzekła Barbara twardym głosem.
„Tak“, rzekła stara, „muszę jednak wprzód przekonać się, czy jest ślepe“.
„Udawaj tylko, że nie widzisz jakie to dziecko“, rzekła Barbara.
Barbara czuła się tym razem znacznie gorzej niż przeszłej jesieni. Przez pierwszy tydzień była tak osłabiona, że nie mogła wstać. Dziecko nie leżało w pokoju, lecz stara trzymała je w małej stodole, stojącej pod wałem.
Pielęgnowała je dniem i nocą, dawała mu koziego mleka i z trudem utrzymywała je przy życiu. Kilka razy dziennie przynosiła je do izby; ale Barbara wtedy obracała się do ściany, aby go nie widzieć.
Pewnego dnia stara Liza stała przy małem okienku w chacie i patrzyła w okolicę. Miała na ręku dziecko, które jak zwykle krzyczało, a stara myślała właśnie o tem, jakie ono mizerne. „Ale, ale!“ rzekła nagle i przechyliła się, aby lepiej widzieć, „Ktoś tu przychodzi z wizytą. Natychmiast poszła z dzieckiem do Barbary. „Musisz wziąć tymczasem dziecko. Ja wyjdę naprzeciw i powiem, że jesteś chora i leżysz w łóżku, że nie będą mogli wejść“. Położyła dziecko na łóżko, a Barbara zostawiła je tak, nie dotykając się go. Krzyczało wciąż z całej siły. „Dziecko krzyczy tak głośno, że Słychać w całym lesie“, rzekła. „Jeżeli nie możesz go uspokoić to rzecz niemożliwa, ażeby ci ludzie nie dowiedzieli się, że jest tu dziecko.“ Po tych słowach wyszła, a Barbara nie umiała sobie inaczej poradzić, jak tylko kładąc dziecko do piersi.
Stara została przez dobrą chwilę na dworze. Gdy wróciła, dziecko spało, a Barbara przypatrywała mu się. „Możesz być spokokojna“, rzekła stara Liza. „Nie słyszeli niczego i poszli w mną stronę“.
Barbara rzuciła na nią ponure spojrzenie. „Teraz zdaje ci się, że ci się sztuczka udała. Myślisz że nie zrozumiałam, iż nikogo nie było i chciałaś mnie tylko przestraszyć, abym wzięła dziecko?“
„Więc teraz mogę je znów zabrać?“ zapytała stara.
„Zostaw je tu, aż się przebudzi“.
Około wieczora stara chciała wynieść dziecko. Było teraz spokojne i milutkie, zamykało i otwierało rączki. „Cóż ty z nim w nocy robisz?“ zapytała Barbara.
„Leży tam w stodole“.
„Tak, trzymasz go na dworze, jak kociątko?“
„Nie wiedziałam, że to rzecz taka ważna, gdzie to dziecko leży, ale jeżeli chcesz, to może tu być w pokoju“.
Gdy dziecko miało sześć dni, Barbara przypatrywała się z łóżka, jak stara je zawijała. „Trzymasz go źle“, rzekła Barbara, „nic dziwnego, że tak krzyczy“.
„Wiele dzieci już zawijałam“, rzekła stara, „i zdaje mi się, że rozumię się na tem tak dobrze jak i ty“.
Barbara milczała przez chwilę, ale w duchu myślała, że nie widziała, aby się ktoś tak źle z dzieckiem obchodził. „Tak go trzymasz, że mu twarz zsiniała“, rzekła niecierpliwie.
„Myślałam, że z takim potworkiem nie trzeba robić tyle ceremonii, co z księciem“, rzekła stara zagniewana; „ale skoro nie podoba ci się, to spróbuj sama zrobić“.
Barbara wzięła dziecko; zawinęła je i dziecko uspokoiło się. „A widzisz, teraz jest spokojne“, rzekła, gdy Liza weszła znowu do pokoju, i wyglądała jakby dumna z tego.
„Zawsze mi mówili, że umię obchodzić się z dziećmi“, rzekła stara, i długo jeszcze była w złym humorze.
Odtąd Barbara sama starała się o dziecko. Pewnego dnia, gdy jeszcze leżała w łóżku, prosiła Lizę o czyste pieluszki. Stara powiedziała, że nie ma żadnej, ale wypierzę natychmiast.
Barbara zarumieniła się i łzy stanęły jej w oczach. „Biedne dziecko, tak mu źle, jak gdyby urodziło się u żebraczki“. rzekła szybko.
„Powinnaś była sama myśleć o tem“, rzekła stara. „Ciekawam, cobyś była zrobiła, gdybym nie była spakowała trochę rzeczy dziecinnych, ile mogłam znaleść“.
Przeszłość powstała znów przed oczyma Barbary. Ponura rozpacz, która dręczyła ją przez całą zimę, opanowała ją na nowo i uczyniła ją hardą. „Lepiej byłoby nie pielęgnować tego dziecka i nie starać się o nie“, rzekła.
Następnego dnia Barbara wstała z łóżka. Wzięła igłę i nici i zabrała się do rozcinania prześciedła, aby porobić rzeczy dla dziecka, Po chwili pracy wróciły znów myśli ponure, „Na co się to przyda, że staram się o niego? Lepiej byłoby, gdybym z nim poszła do torfowiska, bo tam nas oboje czeka koniec“.
Poszła do starej Lizy, która doiła krowy, zanim je pognała w las. „Czy nie wiesz Lizo, jak długo to jeszcze potrwa, zanim z pewnością będziemy wiedziały, czy dziecko widzi?“
„To potrwa jeszcze osiem do czternastu dni, zanim będzie można powiedzieć z pewnością“, odrzekła stara. Barbara poszła do swej roboty. Gdy wzięła nożyczki, krajała nierówno, gdyż czuła że jej ręka drży. Wkrótce uczuła drżenie w całem ciele, tak że musiała na chwilę przerwać robotę. „Co mi jest, mój Boże? Czyż to możliwe, że cieszę się tak pewnością, że zatrzymam go jeszcze przez kilka tygodni?“
Stara Liza miała ciężką robotę w lesie. Musiała pilnować krów i sama zajmować się mlekiem. Barbara myślała tylko o dziecku i nie pomagała jej w niczem. „Mogłabyś doprawdy co innego robić, niż wciąż wpatrywać się w dziecko“, rzekła stara pewnego dnia, gdy była już ogromnie znużoną.
Barbara wstała i wyszła z chaty. Ale wróciła się z progu. „Później w lecie będziesz miała pomoc“, rzekła, „w tych dniach nie chcę odchodzić od niego“.
Gdy Barbara zaczęła coraz bardziej kochać swego chłopca swego, mówiła sobie w duchu, że najlitościwiej postąpiłaby wobec niego, gdyby wykonała swój poprzedni zamiar. Dziecko było przez cały czas słabe i chorowite. Ledwie rosło i było prawie jeszcze tak drobne, jak kiedy przyszło na świat. Ale najwięcej Barbarę martwiło to, że oczy jego były zawsze opuchnięte i czerwone. Ledwie próbowało podnieść powieki.
Pewnego dnia Liza zaczęła mówić o tem wiele dziecko ma tygodni. „Barbaro, dziś chłopcu właśnie trzy tygodnie“, rzekła.
„Nie“, odpowiedziała Barbara gwałtownie, „jutro dopiero“.
„Czy tak“, rzekła stara, „może się przerachowałam, ale przypominam sobie dokładnie, że urodził się w środę“.
„Zdaje mi się, że mogłabyś mi pozwolić, abym go miała jeden dzień dłużej“, rzekła Barbara.
Gdy stara Liza ubierała się następnego ranka, rzekła do Barbary: „Nie ma paszy tu w pobliżu, muszę pognać krowy dalej w las. Wrócimy dopiero wieczorem“.
Barbara zwróciła się ku niej gwałtownie i zdawało się, że chcę coś mówić, ale zacisnęła wargi i milczała.
„Chciałaś coś powiedzieć?“ zapytała stara. Zdawało jej się, jakby Barbara chciała ją prosić, aby została w domu. Ale Barbara milczała.
Wieczorem stara powracała powoli z bydłem. Popędzała krowy naprzód, które odbiegały w prawo i lewo i zatrzymywały się, gdzie tylko ujrzały zielone miejsce. Liza niecierpliwiła się. Łajała uparte bydlęta. „Nie warto wcale tak się spieszyć, ty stara Lizo“, mówiła do siebie. „Jeszcze dość wcześnie zobaczysz, co cię tam czeka“.
Gdy otwarła drzwi chaty, Barbara trzymała dziecko na kolanach i śpiewała mu. „O Boże, jak późno przychodzisz, Lizo!“ zawołała. „Nie wiem co zrobić; patrz, dziecko dostało wysypki!“ Zbliżyła się i pokazała kilka czerwonych plam na szyi dziecka. Stara Liza stała jeszcze w drzwiach; uderzyła w dłonie ze zdziwienia i zaczęła się śmiać. Barbara spojrzała na nią, z przerażeniem. „Czy ta wysypka nie jest niebezpieczna?“ zapytała.
„Do jutra przejdzie“, rzekła stara i śmiała się wciąż.
Barbara była jeszcze więcej zdziwiona, aż przypomniała sobie, w jakiej trwodze staruszka żyła przez ten cały dzień. „Tak, lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdybym to była uczyniła“, rzekła.
„To było zapewne i twojem przekonaniem i dlatego poszłaś dziś na cały dzień“.
„Myślałam w nocy o tem, co mam uczynić“, rzekła stara, „i coś mi szepnęło, że dziecko ustrzeże się samo najlepiej, gdy zostawię je z tobą same“.
Gdy robota wieczorna była gotowa i obydwie udały się na spoczynek, rzekła Liza do Barbary: „Czy teraz jesteś już pewną, że nie zrobisz nic złego dziecku?“
„Tak“, odrzekła Barbara, „jeżeli Bóg da mu zdrowie, ażebym mogła je zatrzymać“.
„A jeżeli będzie ciemne i idyotyczne?“
„Wiem przecie już, że tak jest“ rzekła Barbara. „Ale nie jestem w stanie zrobić mu coś złego. Jakkolwiek jest, cieszę się, że mogę go pielęgnować“.
Stara usiadła na krawędzi łóżka i namyślała się. „Gdy już tak rzeczy stoją, to może napiszesz do Ingmara? rzekła.
„Zdaje mi się, że zależy ci na tem, aby dziecko żyło“, rzekła, „ale jeżeli napiszesz do Ingmara, to nie wiem, co zrobię“.
„Ciekam, czy można inaczej postąpić“, rzekła Liza. „Pierwszy lepszy, który dowie się, że masz dziecko, może napisać do niego i donieść mu o tem“.
Barbara była przerażona. „Chciałabym ukrywać go tak długo, aż Ingmar ożeni się z Gertrudą“.
Stara Liza milczała i myślała długo nad temi słowami. Widziała wyraźnie, że Barbara uwzięła się, aby sprowadzić na siebie nieszczęście, a nie miała odwagi sprzeciwić jej się. „Byłaś bardzo dobrą dla wszystkich ludzi na ingmarowskim dworze“, rzekła nieśmiało, „nie dziw się, że chcięlibyśmy ażebyś została naszą gospodynią“.
„Jeżeli byłam kiedyś dobrą dla ciebie“, odpowiedziała Barbara, „to odwdzięczysz mi się tysiąckrotnie, jeżeli będziesz mi posłuszną w tej sprawie“.
Stało się, jak chciała Barbara i przez całe lato nikt nie dowiedział się o istnieniu dziecka. Gdy ludzie przychodzili do chaty, chowano dziecko do stodoły. Największą troską było dla Barbary, jak to zrobić, aby go ukryć gdy w jesieni będzie musiała wrócić do wsi. Cały dzień o tem myślała.
Ale z każdą godziną kochała dziecko więcej i przez to odzyskała po części dawny spokój duszy. Powoli dziecko nabierało sił, chociaż zawsze jeszcze rosło powoli i nie nabierało ciała. Przez całe lato płakało wciąż, a powieki jego były zawsze zaczerwienione i opuchnięte, tak że ledwie mógł je podnieść. Barbara nie wątpiła ani chwili o tem, że było idyotyczne, a chociaż teraz chciała już aby żyło, to jednak przechodziła z jego przyczyny ciężkie chwile.
Najczęściej działo się to w nocy i wtedy wstawała i przypatrywała się dziecku. Było bardzo brzydkie, miało żółtawą cerę i rzadkie, rudawe włosy. Nos był zbyt krótki, dolna warga zbyt wielka a podczas spania ściągało w ten sposób brwi, że tworzyły się głębokie zmarszczki na czole. Patrząc na dziecko, Barbara myślała, że ma on prawdziwą fizyonomię idioty i płakała całą noc z żalu że syn jej będzie takiem marnem stworzeniem. Ale nad ranem dziecko obudziło się, leżało wypoczęte i wesołe w koszu, który mu służył za kolebkę i wyciągał rączki do Barbary, gdy do niego przemawiała. Wtedy Barbara była znów spokojna i cierpliwa. „Zdaje mi się, że inne matki, które mają zdrowe dzieci, nie kochają ich tak, jak ja kocham to biedne moje“, mówiła do starej Lizy.
Minął czas i lato miało się ku końcowi. Barbara nie doszła jeszcze do decyzyi, jak ma to urządzić, ażeby dziecko po powrocie swym ukryć jeszcze przed ludźmi. Czasami myślała, że nie pozostanie jej nic, jak chyba wyjazd z kraju.
Z początkiem września było pewnego wieczora bardzo ciemno, deszczowo i burzliwie. Barbara i Liza zapaliły ogień w kominie i grzały się przy płomieniu. Barbara miała dziecko na rękach i jak zwykle zastanawiała się nad tem, jak to urządzić, aby Ingmar nie dowiedział się niczego.
„Inaczej powróci do mnie“, myślała. „Nie wiem jak mu to wytłumaczyć, że chcę ciężar mój nosić sama“.
Gdy o tem myślała, otwarły się drzwi chaty niespodziewanie i wszedł wędrowiec.
„Niech będzie pochwalony!u rzekł wchodząc. Szczęście, że znalazłem wasz dom. W tej ciemnej nocy nie mógłbym dojść do wsi; ale przypomniałem sobie że w tej okolicy jest gdzieś chata górska Ingmara.
Człowiek ten był to biedak, który przedtem był wędrownym kramarzem. Teraz nie handlował już, tylko zebrał. Nie był wprawdzie tak zubożałym, aby nie mógł żyć bez odwoływania się do miłosierdzia ludzkiego, ale nie mógł już obejść się bez włóczenia się z dworu do dworu i obnoszenia nowin.
Pierwsza rzecz, którą ujrzał w chacie, było naturalnie dziecko, i był nie mało zdziwiony, gdy je ujrzał.
„Czyje to dziecko?“ zawołał szybko. Obie kobiety milczały przez chwilę potem stara Liza rzekła krótko i stanowczo: „To dziecko Ingmara Ingmarsona“.
Człowiek miał minę bardziej jeszcze zdziwioną. Był także zakłopotany, gdyż oczywiście dowiedział się o czemś, czego nie powinien był wiedzieć. W swem zmieszaniu pochylił się nad dzieckiem. „Ciekaw jestem wiele mieć może taki malec?“ zapytał. Teraz Barbara pospieszyła się z odpowiedzią: „Ma jeden miesiąc“.
Człowiek ów był nieżonaty i nie rozumiał się na dzieciach; nie mógł poznać, że Barbara go oszukuje. Spojrzał na nią z przerażeniem. „Czy doprawdy ma miesiąc?“ zapytał.
„Tak“, odrzekła Barbara tym samym tonem.
Włóczęga zarumienił się i był zakłopotany, mimo że był już dość starym; ale Barbara miała taką minę, jak gdyby ją ta rzecz wcale nie obchodziła. Spostrzegł wprawdzie że stara Liza dawała Barbarze jakieś znaki protestujące, ale ta siedziała z głową dumnie wzniesioną i nie patrzyła na Lizę. „Stara nie lęka się kłamstwa“, myślał, „ale po Barbarze poznać, że uważa się za zbyt dobrą do kłamstwa“.
Następnego ranka uścisnął dobrodusznie rękę Barbary. „Będę milczał“, rzekł.
„Tak, liczę na to“, rzekła Barbara.
„Nigdy nie zrozumię, co cię napadło, Barbaro“, rzekła stara, gdy odszedł: Dlaczego skłamałaś na własną szkodę?“
„Nie miałam innego wyjścia“, odrzekła Barbara.
„Czy sądzisz, że kramarz będzie o tem milczał?“
„Nie chcę wcale, aby milczał“.
„Jakto, więc ludzie mają myśleć, że chłopiec nie jest dzieckiem Ingmara?“
„Tak“, rzekła Barbara, „teraz nie mogę go dłużej ukrywać. Nie zostaje mi więc nic innego, jak rozpuścić tę pogłoskę.
„I tobie się zdaje, że ja zgodzę się na to?“ zapytała stara.
„Musisz się zgodzić, jeżeli nie chcesz, aby taki biedny idyota był spadkobiercą ingmarowskiego dworu.
W połowie września wracają wszyscy, którzy podczas lata byli na halach.
Barbara i Liza sprowadziły się również do dworu Ingmarowskiego i wnet zmiarkowały, że nowina o Barbarze rozeszła się już była po całej wsi. Nie ukrywała się też już wcale z tem, że ma dziecko, ale obawiała się ogromnie, aby je ktoś zobaczył i ukrywała je zawsze u starej Lizy w tylnej komorze gorzelni. Nie mogła znieść myśli, że ktoś mógłby je widzieć i odkryć, że jest chory i że nigdy nie będzie z niego normalny człowiek.
Naturalnie, że przez całą jesień obmawiano i ganiono Barbarę. Ludzie nie zadawali sobie nawet trudu ukrywać się z tem, co myśleli o niej, a Barbara tak się wnet wzdrygała przed nimi, że nie chciała wcale wychodzić z domu. Ale nawet czeladź dworska inaczej się w obec niej zachowywała niż przedtem. Porobcy i dziewki robili złośliwe aluzye, gdy była w blizkości, i trudno jej było uzyskać posłuszeństwo.
Wnet jednak skończyło się to. Odkąd Ingmar bawił w dalekich krajach, mieszkał we dworze Ingmar Silny i rządził jako pan. Pewnego dnia usłyszał, że jeden z parobków dał Barbarze niegrzeczną odpowiedź, wtedy Ingmar Silny dał mu tak silny policzek, że parobek aż się zachwiał i o ścianę oparł. „Jeżeli raz jeszcze usłyszę coś podobnego, to potraktuję cię całą porcyą“, rzekł stary.
Barbara spojrzała z zdziwieniem. „Dziękuję ci“, rzekła.
Zwrócił się ku niej, ale wzrok który na nią, skierował, nie był uprzejmy. „Nie masz mi za co dziękować“, rzekł. „Jak długo jesteś gospodynią na ingmarowskim dworze, będę się starał u to, aby czeladź okazywała ci cześć i szacunek“.
Trochę później w jesieni, nadeszła z Jerozolimy wiadomość że Ingmar i Gertruda wyjechali już. „Być może, że będą już w domu, gdy ten list do was dojdzie“, pisano w liście. Gdy Barbara dowiedziała się o tem, odczuła najpierw wielką ulgę. Teraz była pewną, że Ingmar zgodzi się na rozwód, a gdy będzie wolną nie będzie ani dnia dłużej znosiła brzemię pogardy, które przygniatało ją dotychczas.
Lecz trochę później, w ciągu dnia łzy bezustannie cisnęły jej się do oczu. Serce jej się krajało na myśl, że między nią a Ingmarem wszystko miało być skończone, że miała nastąpić taka pustka dla niej, że odtąd nie mieli mieć nic z sobą wspólnego.

∗             ∗

Pewnego dnia późną jesienią dużo ludzi szło pewnego poranku do budynku szkolnego. Poprzedniego dnia przyjechała Gertruda, a teraz w kuchni matki Stiny ustawiony był duży stół a na nim leżały wszystkie podarunki, które Gertruda przywiozła z Jerozolimy dla ludzi we wsi. Przez, dzieci szkolne dała znać wszystkim w okolicy, którzy mieli krewnych i przyjaciół między kolonistami aby przyszli do szkoły. A teraz przychodzili jeden za drugim, Hök Matts i Per, brat Ljunga Björna i wielu innych. A Gertruda dawała każdemu co było dla niego przeznaczone i opowiadała przytem o Jerozolimie, o kolonii i o wszystkich cudach, jakich koloniści w mieście świętem doznali.
Bo Manson był również obecnym w szkole i pomagał Gertrudzie w opowiadaniu, lecz Ingmara nie widziano. Podczas całej podróży myślał, że to, co Karina opowiadała mu o Barbarze było tylko potwarzą, ale gdy przybył do wsi ojczystej i dowiedział się że to było prawdą, zdawało mu się z początku wprost niemożliwem spojrzeć ludziom w oczy. Pozostawał u rodziców Boa; tam zostawiano go w spokoju, nikt się o niego nie troszczył ani z nim nie mówił.
Około południa jednak zmniejszył się przypływ ludzi do szkoły i przez chwilę Gertruda była sama w kuchni. Wtem weszła słuszna i piękna kobieta do kuchni. „Kto to może być?“ myślała Gertruda. „To dziwne, że jest we wsi ktoś taki, którego nie znam!“
Obca kobieta zbliżyła się do Gertrudy i podała jej rękę. „Przypuszczam że ty jesteś Gertrudą“, rzekła. „Chciałam cię zapytać, czy to prawda, że Ingmar nie ożeni się z tobą?“ Gertruda chciała się już oburzyć, że przychodzi jakaś nieznajoma i pyta się ją tak prosto z mostu o takie rzeczy. Ale nagle przyszło jej na myśl, że to zapewnie jest Barbara, żona Ingmara.
„Nie, Ingmar nie ożeni się ze mną“, rzekła.
Tamta westchnęła i zwróciła się ku drzwiom. „Nie chciałam wierzyć temu, zanim nie słyszałam na własne uszy“.
Barbara myślała też o trudnościach, jakie powstaną dla niej z tej przyczyny. Teraz Ingmar przyjeżdża do domu wolny i zapewne z tą samą miłością dla niej z jaką był odjechał. „Teraz dopiero za nic w świecie nie mogę oświadczyć że to jest jego dziecko“, myślała. „Wiem bowiem, że uważałby się w obec ludzi za nikczemnika, gdyby mnie z chorem dzieckiem porzucił. Prosiłby mnie z pewnością, ażebym dalej została jego żoną, ja zaś nie mogłabym mu odmówić i tak cała nędza zaczęłaby się na nowo. Ale ciężką to będzie dla mnie rzeczą nosić przez całe życie na sobie piętno hańby, na którą nie zasłużyłam“.
Gdy już była w drzwiach, odwróciła się jeszcze do Gertrudy: „Ingmar nie zechce teraz pewnie powrócić do dworu?“ rzekła cichym głosem.
„Może nie wolno mu wrócić, przed dokonanym rozwodem“, rzekła Gertruda.
„Może i bez tego nie chce wrócić do domu“, rzekła Barbara.
Lecz Gertruda szybko zbliżyła się do Barbary. „Teraz mam przekonanie, że ty sama o sobie szerzysz kłamstwa!“ zawołała. „Zawsze to mówiłam, a teraz, gdy cię poznałam, jestem tego pewną“.
„Jakże mogę kłamać?“ rzekła Barbara. Mam przecie dziecko“.
„Niesłusznie postępujesz w obec Ingmara, który tak bardzo tęskni za tobą“, rzekła Gertruda. „Będzie straconym człowiekiem, jeżeli nie powiesz mu prawdy“.
„Nie mam nic do powiedzenia, odpowiedziała Barbara.
Gertruda spojrzała na Barbarę tak, jak gdyby chciała ją zmusić spojrzeniem.
„Czy mogłabyś donieść Ingmarowi pewną wiadomość?“
„Naturalnie, że mogę“.
„Powiedz mu, że Irgmar Silny jest umierający. Niechaj więc przyjdzie, aby się z nim pożegnać; ze mną nie będzie zmuszony spotkać się“.
„Najlepiej byłoby, abyście się spotkali“.
Barbara znów zwróciła się ku drzwiom, ale gdy je otworzyła, odwróciła raz jeszcze głowę. „Wszak nie jest prawdą, że Ingmar ociemniał?“
„Stracił jedno oko, lecz drugie jest teraz zdrowe“.
„Dziękuję ci“, rzekła Barbara. „Cieszę się, że cię widziałam“, dodała, patrząc przyjaźnie na Gertrudę. Potem zamknęła drzwi za sobą i odeszła.
W godzinę później Ingmar był w drodze do ingmarowskiego dworu, aby pożegnać Ingmara Silnego. Nie szedł szybko, widocznem było, że każdy krok był dla niego trudnym.
W pewnym oddaleniu stała mała uboga chata przy drodze. Ingmar z daleka jeszcze widział wychodzącego mężczyznę z kobietą i zdawało mu się, że kobieta wciskała coś w rękę mężczyźnie. Potem wyszła na ulicę i szła szybko ku ingmarowskiemu dworowi.
Gdy Ingmar przechodził koło chaty człowiek stał jaszcze na progu. Obracał w ręku kilka srebrnych monet. Ingmar poznał teraz Stiga Börjesona.
Stig spojrzał dopiero, gdy Ingmar minął już chatę. Zawołał za nim: „Czekaj Ingmarze, czekaj! Zaczekaj, mówię ci, mam ci coś do powiedzenia!“ Wybiegł na ulicę, ale gdy Ingmar szedł dalej nie oglądając się, zaczął się irytować!
„Tak uciekaj tylko“, zawołał, „chciałem ci coś powiedzieć, coby cię ucieszyło!“
Po kilku chwilach Ingmar doszedł do kobiety, która właśnie pożegnała się była ze Stigiem. Było jej widocznie spieszno, gdyż szła bardzo szybko. Gdy słyszała za sobą kroki, sądziła, że to Stig i rzekła nie odwracając się: „Musisz się zadowolić tem, co ci dałam; nie mam więcej“. — Ingmar nie powiedział nic, lecz szedł prędzej. — Na drugi tydzień dostaniesz więcej, jeżeli tylko nie powiesz nic Ingmarowi“, mówiła dalej. W tej chwili Ingmar położył jej rękę na ramieniu. Wyrwała się i odwróciła się z gniewnem spojrzeniem.
Gdy spostrzegła że to nie był Stig lecz Ingmar, klasnęła w ręce, jakby z radosnego zdziwienia. Ale gdy oczy Ingmara ją spotkały, podniosło się ramię jego w górę, a czoło zmarszczyło się groźnie i wyglądał tak, jak gdyby miał ogromną ochotę powalić ją na ziemię.
Barbara nie ulękła się, przez chwilę patrzyła mu spokojnie w oczy, potem cofnęła się zwolna.
„O nie, Ingmarze“, rzekła, „nie unieszczęśliwiaj się z mojej przyczyny“.
Ingmar opuścił ramię. „Przepraszam cię“, rzekł sztywnie i chłodno. „Ale nie mogłem znieść tego, aby cię widzieć w towarzystwie tego Stiga“.
Barbara odrzekła cichym głosem: „Wierzaj mi, że byłabym wdzięczna każdemu, któryby mnie uwolnił od życia“.
Nie mówiąc ani słowa, Ingmar przeszedł na drugą stronę ulicy i szedł milcząco. Barbara również milczała. Łzy stanęły jej w oczach. „Ach, nawet mówić ze mną nie chce, po tak długiem niewidzeniu się! Ach dlczego oboje jesteśmy tak nieszczęśliwi!“
„Lepiej byłoby pewnie, gdybym powiedziała prawdę“, przeszło jej przez myśl. „Nie mogę znieść tego, by mną gardził. Lepiej będzie, jeżeli powiem mu prawdę, a potem zabiję się“.
Nagle zaczęła mówić. „Nie pytasz wcale, jak rzecz stoi z Ingmarem Silnym?“ rzekła.
„Przyjdę jeszcze dość wcześnie, abym mógł sam się przekonać, rzekł Ingmar mrukliwie.
„Przyszedł dziś rano do mnie, mówiła Barbara, „i opowiadał mi, że tej nocy otrzymał poselstwo iż dziś umrze“.
„Czyż nie jest chorym?“ zapytał Ingmar.
„Miał przez cały rok silne rwanie członków, i skarżył się wciąż, że ty nie powracasz i dlatego nic może umierać. Mówił że nie może zejść ze świata zanim ty nie wrócisz z pielgrzymki“.
„Ale czy dziś nie jest bardziej chorym niż był?“
„Nie, nie jest bardziej chorym, ale jest silnie przekonanym, że umrze, i położył się na łóżko w izdebce. Przedsięwziął sobie, że musi zupełnie tak samo umierać, jak twój ojciec i musieliśmy posłać po księdza i po doktora, bo oni byli również u łoża Ingmara Wielkiego. Żądał też tej kapy wspaniałej, którą przykryty był Ingmar wielki, ale nie było jej już we dworze. Sprzedano ją na licytacyi“.
„Tak, przy licytacyi sprzedano wiele rzeczy“, wtrącił Ingmar.
„Jedna z dziewek wspomniała, że Stig Börjeson kupował tę kapę, chciałam więc spróbować odkupić ją, aby spełnić życzenie Ingmara Silnego. I rzeczywiście udało mi się. Oto ją mam“, dodała, wskazując na pakiet który miała w ręku.
„Byłaś zawsze dobrą dla starych ludzi“, rzekł Ingmar. Głos jego był ostry i twardy chociaż słowa uprzejme. Nie powiedział nic więcej i znów zapanowało między nimi milczenie. Tęsknym wzrokiem spoglądała Barbara na drogę przed sobą. „Strasznie jeszcze daleko“, myślała. „Mamy jeszcze przynajmniej pól godziny drogi, i przez ten czas muszę patrzyć na to jak jest nieszczęśliwym. I nie mogę mu pomódz. Byłoby jeszcze gorzej, gdybym mu powiedziała prawdę. Wtedy chciałby znów moje życie połączyć ze swojem. Ale nigdy w życiu jeszcze nie przeszłam tak strasznej godziny!“
Usiłowała iść szybko, ale mimoto, zdawało się obojgu, że bardzo powoli poruszają się naprzód. Ciężkie myśli zawisły na nich i powstrzymywały ich w chodzie.
Nakoniec doszli do sztachetowej bramy podwórza. Tu Ingmar stanął przed Barbarą.
„Muszę skorzystać z sposobności i zapytać cię o coś“, rzekł. „Bo jeżeli nie zgodzisz się na to, to nie spotkamy się już nigdy w życiu. Chciałem ci zaproponować, abyśmy cofnęli podanie o rozwód““.
Ingmara głos brzmiał zimno, a oczy jego nie patrzyły na Barbarę, lecz na stary dwór, leżący przed nim. Kiwał głową do budynków, gdyż zdawało mu się, iż one z otworów na dachu i z niskich okien spoglądają na niego zamyślone. „Tak teraz zwróciły oczy na mnie“, szepnął. „Chcą przecie wiedzieć^ czy nauczyłem się nareszcie kroczyć Bożemi drogami!“
„Myślałem dzisiejszego dnia dużo o przyszłości“, rzekł Ingmar głośno. „Nie mogę dać zginąć takiemu człowiekowi jak Barbara, myślałem sobie. Muszę opiekować się nią, ale zwyczajnym sposobem, mężem i żoną nie możemy być. Chciałem więc zapytać cię, czy nie miałabyś ochoty wyjechać ze mną do Jerozolimy a tam oboje wstąpilibyśmy do kolonii. Ludzie są tam dobrzy i wiele jest naszych, tak że wnet oswoiłabyś się“. Zatrzymał się na chwilę, aby usłyszeć co mu odpowie.
„Więc chciałbyś z mojej przyczyny porzucić dwór?“
„Chcę tylko to uczynić, co jest słuszne“. Ingmar mówił tonem tak rubasznym, że o mało nie zlodowaciała.
„Straciłeś tam już oko, i słyszałam, że musiałeś powrócić do domu, ażeby nie ociemnieć“.
„Oto nie należy nam się troszczyć“, rzekł Ingmar „Wszystko dobrze się kończy, jeżeli ludzie tylko czynią to, co słuszne“.
Barbarze znów zdawało się, że sama litość nakazywałaby jej powiedzieć mu prawdę. W duszy jej wszczęła się gorąca walka, zdobyła się jednak na siłę i milczała. „Nie, nie mogę sprowadzić na niego takiego nieszczęścia“, myślała. „Najlepiej będzie jeżeli drogi nasze się rozdzielą, inaczej wiem, że będę musiała zabić się“.
Gdy milczała, rzekł Ingmar: „Więc będziemy musieli pożegnać się na długo“, Barbaro.
„Tak“, odpowiedziała; podała mu rękę, a on przyjął ją. Gdy ją trzymał w swej dłoni przeszło drżenie przez ciało jego. Przez chwilę zdawało się, jak gdyby chciał Barbarę gwałtownie przycisnąć do serca.
Lecz ona rzekła: „Pójdę i powiem Ingmarowi Silnemu, że przybyłeś“.
„Tak idź“, odrzekł Ingmar rubasznie i puścił jej rękę.

∗             ∗

Ingmar Silny leżał w izdebce swej na łóżku. Nie miał bólu, lecz serce uderzało słabo, a oddech stawał się z każdą chwilą cięższy. „Tak, wiem to z całą pewnością, że umrę dziś“, myślał w duszy.
Jak długo był sam, miał przy sobie skrzypce. Od czasu do czasu poruszał z cicha struną i zdawało mu się że słyszy całe melodye i pieśni. Gdy przyszedł lekarz i ksiądz, położył skrzypce na bok i opowiadał im o cudownych rzeczach, które go w życiu spotkały. Obracało się to głównie około Ingmara Wielkiego i duchów leśnych, które przez długi czas żyły z nim przyjaźnie. Ale odkąd Hellgum ściął krzak róży przed jego chatą, nie wiodło mu się już tak dobrze na świecie. Duchy leśne przestały się nim opiekować, i spadały nań rozmaite nieszczęścia. „Może mi ksiądz proboszcz wierzyć, że ucieszyłem się szczerze, gdy tej nocy przyszedł do mnie Ingmar Wielki i powiedział mi, że nie potrzebuję już dłużej czuwać nad jego dworem, i mogę iść na spoczynek.
Ingmar Silny był w bardzo uroczystym nastroju i widocznem było, że wierzył silnie w swoją śmierć. Ksiądz odezwał się wprawdzie, że nie wygląda wcale na chorego, ale lekarz, po opukaniu go i zbadaniu serca rzekł poważnie: „Nie, nie, Ingmar Silny wie co mówi. Nie daremnie oczekuje śmierci“.
Gdy weszła Barbara i rozpostarła piękną kapę na łóżku, zbladł cokolwiek. „Teraz już zbliża się koniec“, rzekł, gładząc rękę Barbary. „Dziękuję ci to i za wszystko inne. I proszę cię, abyś mi przebaczyła, że byłem w ostatnim czasie tak przykrym dla ciebie“. Barbara łkała. W sercu jej nagromadziło się tyle smutku, że na płacz zbierało jej się bardzo łatwo. Raz jeszcze stary pogładził jej rękę i podroczył się z nią, że płacze. „Nie płacz, Ingmar wnet już będzie z nami“, rzekł.
„Jest już tu“, powiedziała Barbara. „Miałam wejść pierwej i zapowiedzieć jego przybycie“.
Gdy Ingmar wszedł, stary podźwignął się mozolnie na łóżku i wyciągnął do niego rękę. „Pozdrawiam cię w domu!“ rzekł.
Ingmar zasmucił się widząc go. „Nie spodziewałem się, że zadasz mi ten ból, i położysz się w dzień mego powrotu, aby umrzeć“, rzekł.
„Nie gań mnie zato“, mówił stary usprawiedliwiając się niejako. „Przypominasz sobie przecie, że Ingmar Wielki przyrzekł mi, iż będę mógł przyjść do niego, skoro ty powrócisz z pielgrzymki?“
Ingmar usiadł na krawędzi łóżka. Stary gładził mu rękę, ale długo nie mówił ani słowa. Widocznem było, że śmierć nadchodzi. Był coraz bledszy a oddech wydawał się już jak stłumione syczenie.
Barbara wkrótce wyszła z pokoju a wtedy zaczął stary wypytywać Ingmara. „Czy dobry miałeś powrót?“ zapytał, patrząc przytem bystro na niego.
„Tak“, odpowiedział Ingmar, pieszcząc go ręką, „miałem dobrą podróż“.
„Tu opowiadano, że przywieziesz z sobą Gertrudę?“
„Tak, przyjechała istotnie i wychodzi za mąż za mego kuzyna Boa Mansona“.
„Czy jesteś z tego zadowolony Ingmarze?“
„O tak, zupełnie zadowolony“, odrzekł Ingmar stanowczym głosem.
Stary spojrzał na niego badawczo; potrząsnął głową. „Wydawało mu się to niezrozumiałem. „Co z twojem okiem?“ zapytał.
„Straciłem je w Jerozolimie“, odrzekł Ingmar szybko.
„Czy i z tego jesteś zadowolony?“ zapytał stary.
„Wiesz przecie Ingmarze Silny, że Pan Bóg żąda czegoś na zastaw, jeżeli chce kogoś obdarzyć wielkiem szczęściem.
„Czy obdarzył cię wielkiem szczęściem?“
„Tak“, rzekł Ingmar, „pozwolił mi naprawić, to co złe zrobiłem“.
Umierający zaczął rzucać się niespokojnie w jedną i w drugą stronę.
„Czy cię coś boli?“ zapytał Ingmar.
„Nie, lecz jestem niespokojny“.
„Powiedz mi co ci jest“.
„Czy ty nie okłamujesz mnie przypadkiem, abym miał spokojną podróż?“ zapytał stary bardzo czule. Ingmar był do głębi wzruszony. Stracił swój spokój i wybuchł płaczem. „Powiedz mi lepiej prawdę“, błagał stary.
Ingmar uspokoił się natychmiast. „Wolno mi przecie płakać, gdy tracę takiego jak ty przyjaciela“.
Stary był tezaz zupełnie bezradny i zimny pot wystąpił mu na czoło. „Tak niedawno wróciłeś do domu Ingmarze“, rzekł nakoniec, „że nie wiem czy już słyszałeś, co zaszło we dworze.
„O tak“, rzekł Ingmar, „to o czem myślisz, słyszałem jeszcze w Jerozolimie“.
„Powinienm był lepiej strzedz twojej własności Ingmarze“.
„Powiem ci Ingmarze Silny, że niesłusznie czynisz, jeżeli Barbarę posądzasz o coś złego“.
„Niesłusznie czynię?“ zapytał stary.
„Tak“, odrzekł Ingmar silniejszym jeszcze głosem. „Dobrze, że wróciłem, i że ma kogoś aby ją bronił“.
Ingmar Silny chciał coś odpowiedzieć, ale Barbara, która w sali przygotowywała dla gości kawę, słyszała przez wpółotwarte drzwi całą rozmowę. Weszła teraz szybko do izdebki i zbliżyła się do Ingmara, jak gdyby chciała mu coś powiedzieć. Ale w ostatniej chwili namyśliła się; pochyliła się nad staruszkiem zapytała jak się czuje.
„Lepiej mi, odkąd mówiłem z Ingmarem“, odrzekł.
„O tak, z nim dobrze mówić“, rzekła cichym głosem, odchodząc i siadając przy oknie.
Teraz nikt już nie wątpił o tem, że Ingmar Silny gotuje się do odejścia. Leżał z zamkniętemi oczymi z złożonemi rękami. Wszyscy zachowywali się cicho, aby mu nie przeszkadzać.
Ale myśli Ingmara silnego powracały wciąż do dnia, kiedy umarł Ingmar Wielki. Widział przed sobą izbę jak wyglądała, gdy przyszedł pożegnać się z nim. Potem przypomniał sobie dzieci, które pan jego uratował i które siedziały na jego łóżku gdy umierał. Gdy o tem myślał, był bardzo wzruszony. „Widzisz Ingmarze wielki, tyś miał przecie jeszcze lepiej odemnie, szepnął, gdyż wiedział, że przyjaciel jego młodości był w tej chwili nie daleko Od niego. „Ksiądz i doktór są przy mnie, i jestem nakryty twoją kapą, ale nie ma małego dziecka, ktreby siedzieć mógł u stóp moich na łóżku“.
Ledwie to powiedział, usłyszał że ktoś mówi: „Jest tu we dworze dziecko, któremu mógłbyś w godzinie twej śmierci wielkie dobrodziejstwo wyrządzić“.
Gdy to usłyszał Ingmar Silny, zaczął się uśmiechać. Zdawało się, że zrozumiał teraz, co ma uczynić. Zaczął więc głosem słabym już, ale jeszcze wyraźnym biadać nad tem, że ksiądz i doktór muszą tak długo czekać na jego śmierć. „Ale kiedy ksiądz proboszcz jest już obecny“, rzekł, chciałbym uwiadomić go o tem, że jest w tym domu dziecko nieochrzczone, i chciałby zapytać, czy ksiądz proboszcz nie zechciałby ochrzcić go podczas, gdy tu czeka na mnie?“
Było już poprzednio cicho w pokoju ale po tych słowach zrobiło się jeszcze ciszej. W tem ksiądz, rzekł: Dobrą myśl miałeś, Ingmarze Silny. Powinniśmy byli uczynić to już dawno“.
Barbara była przerażona. „O nie“, rzekła „teraz nie czas po temu“. Dawno już myślała o tem, że gdy przyjdzie jej chrzcić dziecko, będzie zmuszoną powiedzieć, kto jest jego ojcem, i dlatego odkładała tak długo chrzest. „Gdy będę już prawnie rozwiedzioną, dam go ochrzcić“, myślała sobie. Teraz zaś była tak przestraszona, że nie wiedziała jak wybrnąć.
„Mogłabyś mi zrobić tę uciechę, abym w mojej ostatniej godzinie wyrządzić mógł komuś dobrodziejstwo“, rzekł Ingmar Silny, powtarzając słowa, które zdawało mu się, że słyszał.
„Nie, to być nie może“, rzekła Barbara.
Ale teraz i doktór wstawił się Ingmarem Silnym, „Jestem przekonany, że Ingmar Silny przez chwilę miałby lżejszy oddech, gdyby myślał o czemś innem, niż o zbliżającej się śmierci“.
Barbarze zdawało się, że ją skuto w kajdany, gdy proszono ją o to w pokoju, gdzie leżał człowiek umierający.
Rzekła tonem cichej skargi. „Czy pan nie rozumie, że to być nie może?
Teraz ksiądz zbliżył się do Barbary i rzekł z powagą: „Wiesz dobrze Barbaro, że dziecko musi być ochrzczone“.
„Tak, ale dziś to niemożliwe szepnęła“. „Jutro przyjdę z dzieckiem na plebanię. Nie można go przecie chrzcić teraz, Gdy Ingmar Silny jest umierający“.
„Widzisz przecie, że Ingmarowi Silnemu sprawiłabyś tem uciechę“, odpowiedział ksiądz. Dotychczas Ingmar siedział cicho nie mieszając się do rozmowy. Był ogromnie wzburzony, gdy widział iż Barbara była tak upokorzona i nieszczęśliwa. „Strasznie ciężkie to przejście, dla tak dumnej jak ona osoby“, myślał w duszy. Nie mógł wprost znieść tego, ażeby ta, którą kochał i szanował nadewszystko była narażona na taka hańbę.
„Porzuć tę myśl, Ingmarze Silny“, rzekł, „Jest to zbyt przykre dla Barbary“.
„Ułatwimy jej to, niech tylko przyniesie dziecko“, rzekł ksiądz. „Może, to co potrzeba napisać na karteczce, a ja to później w domu zapiszę do księgi kościelnej“.
„O nie, o nie to niemożliwe! zawołała Barbara, natężając myśl aby wynaleść coś dla odłożenia chrztu“.
Lecz Ingmar Silny podniósł się na łóżku i rzekł z wielkim naciskiem: „Będziesz tego przez całe życie żałował, Ingmarze jeżeli nie urządzisz tak, aby ostatnie moje życzenie zostało spełnione“.
Wtedy Ingmar wstał szybko. Zbliżył się do Barbary i pochyliwszy się nad nią szepnął:„Wiesz przecie, że kobieta zamężna nie potrzebuje podawać innego nazwiska, jak swego męża“. I dodał głośno: „Każę zaraz przynieść tu dziecko. Spojrzał na Barbarę. Ona zadrżała, lecz nie powiedziała ani słowa. „Zdaje mi się, że jest bliską obłąkania“, myślał Ingmar.
Wyszedł i wnet były przygotowania do chrztu skończone, z torby podróżnej, którą ksiądz zawsze miał przy sobie wyjęto sutannę i książkę do modlenia i przyniesiono miseczkę z wodą. Potem stara Liza weszła z dzieckiem.
Ksiądz zapiął sutannę. Przedewstkiem muszę wiedzieć, jakie imię mam dać dziecku“, rzekł.
„Barbara sama oznaczy imię“, zaproponował doktór.
Wszyscy spojrzeli na Barbarę; poruszyła wargami, ale nie wydała tonu; wszyscy czekali daremnie.
Widząc to Ingmar pomyślał: „Myśli pewnie o tem, jakie imię miałby jej syn, gdyby wszystko było w porządku. Ze wstydu nie może mówić“. Miał taką litość za nią, że znikł cały gniew do niej i opanowała go zupełnie miłość. „Dziecko jej może przecie nazywać się Ingmarem“, myślał dalej. „Co mi to szkodzi? Tak czy tak rozłączymy się. Najlepiej byłoby, gdyby można wmówić ludziom, że dziecko jest moje, aby odzyskało swe dobra i swój honor“.
Nie chciał jednak wprost powiedzieć tego, lecz znalazł wybieg. „Ponieważ Ingmar Silny zarządził ten chrzest, więc sądzę, że powinniśmy dziecko nazwać Ingmarem“. Spojrzał na żonę swą, mówiąc to, aby wiedzieć, czy rozumiała jego zamiar.
Ale ledwie Ingmar przestał mówić, gdy Barbara odezwała się. Postąpiła zwolna naprzód, aż stanęła przed księdzem i rzekła stanowczym głosem „Ingmar jest dla mnie tak dobrym, że nie mogę już żadną miarą dręczyć go dłużej, lecz oświadczam, że dziecko do niego należy, ale nie może nazywać się Ingmarem, ponieważ jest ślepe i idyotyczne“.
Gdy to mówiła, czuła ogromne rozgoryczenie, że wyrwano jej tajemnicę od której życie jej zależało. Wybuchła gwałtownym płaczem, a czując, iż nie umie się opanować, wybiegła z pokoju, aby nie przeszkadzać umierającemu.
W sąsiedniej sali pochyliła się nad dużym stołem i gorzko płakała. Po chwili podniosła głowę i słuchała co się dzieje w izdebce. Ktoś mówił tam cichym głosem. To stara Liza opowiadała, jak im się wiodło w chacie górskiej.
Barbara znów czuła całą gorycz z powodu zdradzonej tajemnicy i znów wybuchła płaczem. Jakaż to moc zmusiła ją mówić właśnie w chwili, gdy Ingmar wszystko tak dobrze urządził, że mogła jeszcze milczeć przez parę tygodni aż do dokonania rozwodu. „Teraz muszę się zabić“, myślała, „oto ostatnia moja godzina“.
Potem znów podsłuchiwała. Teraz ksiądz odczytywał formułkę chrztu. Mówił tak wyraźnie, że słyszała każde słowo. Nakoniec doszedł do imienia. Wymówił go jeszcze głośniej niż wszystko inne. Słyszała imię Ingmar.
Gdy to usłyszała, zaczęła w uczuciu swej niemocy na nowo płakać.
Wkrótce otwarły się drzwi i wszedł Ingmar. Zbliżył się do niej i zmusił ją podnieść głowę. „Wiesz przecie, że między nami wszystko tak musi zostać, jak postanowiliśmy przed wyjazdem twoim“, rzekła.
Ingmar gładził łagodnie jej włosy. „Nie chcę cię zmuszać do niczego*, rzekł. „Po tem co teraz uczyniłaś, wiem przecie, że kochasz mię więcej, niż owe życie“.
Barbara ujęła silnie jego rękę. „Czy przyrzekasz mi, że będę sama pielęgnowała dziecko?
„Tak“, odrzekł Ingmar a uczynisz co zechcesz. Stara Liza opowiedziała mi, jak walczyłaś o dziecko. Nikt nie miałby serca zabrać ci go“.
Spojrzała na niego z zdziwieniem. Nie mogła pojąć, że wszystko to, czego się lękała rozpłynęło się w nicość!... „Myślałam, że nie zechcesz ustąpić, gdy dowiesz się o prawdzie“ rzekła. „Ale nie masz pojęcia, jak ci jestem wdzięczną. Taka zadowolona jestem, że rozchodzimy się przyjaźnie, i będziemy mogli rozmawiać ze sobą spokojnie, gdy się spotkamy“.
Uśmiech przeleciał przez twarz Ingmara. „Myślę wciąż o tem, czy nie chciałabyś przecie wyjechać ze mną do Jerozolimy? zapytał.
Gdy Barbara spostrzegła, że Ingmar się uśmiecha, spojrzała nań uważnie. Nigdy jeszcze nie widziała Ingmara takim. Zdawało jej się, jakby coś opromieniało jego grube rysy, tak że był prawie pięknym. „Co ci jest Ingmarze?“ zapytała. „Jakie masz plany? Słyszałam że dałeś dziecku imię Ingmar. Jaki miałeś przy tem zamiar?
„Powiem ci coś dziwnego Barbaro“, rzekł Ingmar i ujął ją za obie ręce. Gdy stara Liza opowiedziała nam co zaszło w lesie, poprosiłem doktora aby zbadał dziecko. I doktór twierdzi, że mu nic nie brakuje. Powiada, że jest trochę drobne na swój wiek, ale zresztą zupełnie zdrowe i ma wszystkie zmysły, jak każde inne dziecko.
„Czy doktór nie powiedział, że jest brzydkie i wygląda dziwnie?“ zapytała Barbara prawie bez tchu“.
„Zdaje mi się że w naszym rodzie wszystkie małe dzieci są takie“.
„A czy nie sądzi, że jest ślepe?“
„Doktór będzie się wyśmiewał przez całe życie, że wmawiałaś w sobie coś podobnego, Barbaro. Mówi, że przyśle ci wodę do ócz, którą masz mu przemywać oczy; i za osiem dni będzie miał zupełnie zdrowe oczy“.
Barbara spiesznie zwróciła się ku izdebce, ale Ingmar wstrzymał ją.
„Nie możesz teraz dostać dziecka, rzekł“. „Ingmar Silny prosił, abym mu je położył na łóżko. Mówi, że teraz ma już to samo, co ojciec miał. Nie chce już przed śmiercią rozłączyć się z dzieckiem“.
„Nie, nie chcę zabrać mu dziecka“, rzekła Barbara „chcę tylko mówić z doktorem“.
Gdy wróciła, przeszła obok Ingmara i stanęła przy oknie, „Mówiłam z doktorem i wiem teraz, że to prawda“. Podniosła w górę ramiona jak schwytany ptak, który odzyskawszy wolność rozwija swe skrzydła. „O Ingmarze, nie wiesz, co znaczy nieszczęście!“ rzekła, „nikt tego nie wie, tak dobrze, jak ja!“
„Barbaro“, rzekł Ingmar, „czy mogę teraz mówić z tobą o naszej przyszłości?“ Lecz ona go nie słuchała. Złożyła ręce i dziękowała Bogu. Mówiła cichym, wzruszonym głosem, ale Ingmar słyszał dobrze.
Cały ból, jaki wycierpiała, z powodu swego nieszczęśliwego dziecka, powierzyła teraz Bogu i dziękowała mu, że dziecko będzie takie, jak inne dzieci, że będzie skakało i bawiło się i widziało, i będzie mogło chodzić do szkoły, i uczyć się czytać, i wyrośnie na silnego młodzieńca, który potrafi wywijać siekierą i kierować pługiem, że kiedyś zdobędzie żonę i zamieszka jako pan w starym dworze ingmarowskim.
Gdy podziękowała w ten sposób Bogu, przystąpiła do Ingmara i rzekła z błyszczącemi oczami: „Teraz wiem, dlaczego ludzie mówią, że Ingmarowie to najlepsi ludzi we wsi“.
„To stąd pochodzi, że Bóg ma z nami większe zlitowanie, niż z innymi“, odrzekł Ingmar. „Ale teraz Barbaro, obciąłbym...“
Ale Barbara przerwała mu.
„Nie, to stąd pochodzi, że wy nie macie spokoju, dopóty, dokąd nie przeprosiliście się z Bogiem“, rzekła. „Niech Bóg broni, coby się było stało z mojem dzieckiem, gdybyś ty nie był jego ojcem!“
„O, nie wiele mogłem pomódz dziecku! rzekł Ingmar.
„Przez ciebie Bóg raczył zdjąć zeń klątwę“, rzekła Barbara z uczuciem. „Dlatego odbyłeś pielgrzymkę, która tak dobrze się skończyła. Jedyna rzecz, która w ciągu zimy podtrzymywała mnie, to nadzieja, że Bóg będzie łaskaw dla ciebie i dla dziecka, ponieważ pojechałeś do Jerozolimy!
Ingmar spuścił głowę. „Wiem tylko, że byłem przez całe życie biednym człowiekiem“, rzekł i wyglądał przy tem taki przygnębiony, jak przedtem.
„Czy wiesz, o czem tam mówiono przed chwilą w izdebce?“ zapytała. „Ksiądz mówił że odtąd ludzie będą cię zwali Igmarem Wielkim, ponieważ jesteś w takich łaskach u Boga, że przez ciebie zdjął klątwę, która spoczywała na mojej rodzinie“.
Siedzieli obok siebie na ławce wmurowanej w ścianie. Kobieta tuliła się do Igmara, ale ramię jego wisiało bezwładnie a twarz sposępniała.
„Zdaje mi się, że gniewasz się na mnie, rzekła Barbara. „Myślisz pewnie o tem, jak przykrą i nieprzyjemną byłam dla ciebie, gdyśmy się spotkali na ulicy. Ale wiedz o tem, że nigdy w życiu nie przeszłam gorszej godziny.“
„Nie mogę być zadowolony“, rzekł Ingmar, „ponieważ nie wiem jeszcze wcale, jak z nami będzie. Mówisz mi teraz tyle przyjemnych rzeczy, ale nie odpowiadasz mi na pytanie, czy chcesz zostać przy mnie jako moja żona!
„Czy nie powiedziałam ci jeszcze tego?“ zapytała Barbara zdziwiona i zaśmiała się. Lecz w tejże chwili ogarnęła ją, dawna trwoga i zadrżała. Ale potem obejrzała się dokoła; objęła wzrokiem całą izbę, szerokie nizko osadzone okno, wmurowane ławki i komin, przed którym przy blasku torfowego ognia pokolenia siedziały przy pracy. Wszystko to napawało ją pewnością. Czuła, że wszystko to będzie ją chroniło i strzegło.
„Nigdy nie będę żyła gdzie indziej, jak w twoim domu i pod twoim dachem“ rzekła.
Wkrótce ksiądz otworzył drzwi izdebki i skinął na nich, aby weszli.
„Teraz Ingmar — Silny patrzy w otwarte niebiosa“, rzekł, gdy przechodzili obok niego.

Koniec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.