Kandyd, czyli Optymizm/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kandyd, czyli Optymizm |
Podtytuł | VIII. Historya Kunegundy |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom pierwszy |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Leżałam w łóżku i spałam spokojnie, kiedy spodobało się niebu zesłać Bułgarów do naszego pięknego zamku Thunder-ten-tronckh. Zamordowali ojca i brata, matkę zaś pokrajali na kawałki. Olbrzymi Bułgar, wysoki na sześć stóp, widząc iż, przejęta grozą, straciłam przytomność, zabrał się do gwałcenia. To mnie ocuciło; odzyskałam zmysły, zaczęłam krzyczeć, szamotać się, gryźć, drapać, chciałam wydrzeć oczy Bułgarowi, nie wiedząc zgoła iż to wszystko jest rzeczą uświęconą zwyczajem. Brutal zadał mi w lewe biodro pchnięcie, od którego mam jeszcze znak. — Och, pokażesz mi, prawda? — rzekł prostoduszny Kandyd. — Pokażę, rzekła Kunegunda, ale idźmy dalej. — Idźmy dalej“, odparł Kandyd.
Kunegunda podjęła w te słowa: „Wszedł kapitan bułgarski, ujrzał mnie całą we krwi, oraz żołnierza nie krępującego się bynajmniej jego obecnością. Kapitan, rozgniewany iż cham okazuje mu tak mało uszanowania, zabił go z miejsca na mem ciele. Następnie, kazał mnie opatrzyć i zawiódł, jako brankę wojenną, na kwaterę. Prałam mu tych kilka koszul które posiadał, gotowałam strawę, i, trzeba przyznać, przypadłam mu wielce do gustu. Co do mnie, nie zapieram się, że był to bardzo dobrze zbudowany mężczyzna i że miał skórę delikatną i białą; zresztą, umysł słabo rozwinięty, mało filozoficzny: można było poznać iż nie był chowany przez doktora Panglossa. Po upływie trzech miesięcy, roztrwoniwszy wszystko co posiadał i sprzykrzywszy mnie sobie, sprzedał mnie żydowi, nazwiskiem don Issachar, który trudnił się handlem w Holandyi i Portugalii, a przytem namiętnie lubił kobiety. Ten żyd pokochał mnie gorąco, ale nic nie mógł wskórać; oparłam mu się skuteczniej niż bułgarskiemu żołnierzowi: osoba z honorem może być zgwałcona raz, ale cnota jej hartuje się od tego. Aby mnie obłaskawić, żyd pomieścił mnie w tym oto pałacyku. Aż dotąd, myślałam, że niema na ziemi nic równie pięknego jak zamek Thunder-ten-tronckh; poznałam, iż się myliłam.
„Pewnego dnia, na mszy, ujrzał mnie wielki Inkwizytor; przyglądał mi się bardzo pilnie i kazał uwiadomić iż ma ze mną sekretnie do pomówienia. Zaprowadzono mnie do jego pałacu; wyjaśniłam kim jestem; przedstawił, jak niegodnem mego stanowiska jest należeć do Izraelity. Zapytano, pośredniemi drogami, don Issachara, czyby mnie nie odstąpił Jego Eminencyi. Don Issachar, który jest bankierem dworu i człowiekiem wielce wpływowym, nie chciał się zgodzić. Inkwizytor zagroził mu maleńkiem autodafé. Wkońcu, żyd, przestraszony, wszedł w targ, mocą którego domek i ja mamy być wspólną własnością ich obu; żyd zatrzymał dla siebie poniedziałki, środy i sabbat, Inkwizytor zaś inne dnie. Już pół roku trwa ten układ. Nie obyło się bez sprzeczek; często bowiem było sporne, czy noc z soboty na niedzielę ma należeć do starego czy do nowego zakonu. Co do mnie, oparłam się dotychczas obu, i sądzę że dla tej przyczyny zachowałam tak długo ich miłość.
„Otóż, aby odwrócić plagę trzęsienia ziemi i aby zarazem napędzić strachu don Issacharowi, spodobało się Eminencyi zainicyować uroczyste autodafé, na które zaszczycił mnie zaproszeniem. Dano mi doskonałe miejsce; między mszą a egzekucyą roznoszono damom chłodniki. Przyznaję, groza mnie zdjęła, kiedy patrzałam jak palono dwóch żydów i zacnego Biskajczyka który poślubił swą kumę; ale jakież było moje zdumienie, przestrach, pomięszanie, skorom ujrzała postać podobną z oblicza do Panglossa przystrojoną w san-benito i w mitrę. Przecierałam oczy, wpatrywałam się uważnie, widziałam jak go powieszono: omdlałam. Ledwiem odzyskała zmysły, ujrzałam ciebie, odartego z szat do naga; to był już szczyt zgrozy, przerażenia, boleści, rozpaczy. Powiem ci szczerą prawdę, masz skórę jeszcze bielszą i jeszcze delikatniejszej maści niż u kapitana Bułgarów. Widok ten podwoił uczucia jakie mnie dławiły, pożerały. Wydałam krzyk, chciałam wołać: „Stójcie, barbarzyńcy!“ ale głos mi zamarł, zresztą, krzyki byłyby daremne. Kiedy już skończono cię chłostać, ja wciąż mówiłam sobie: „Jak to możebne, aby miły Kandyd i roztropny Pangloss znaleźli się w Lizbonie, jeden poto aby otrzymać sto batogów, drugi aby go powieszono na rozkaz Inkwizytora, którego ja jestem kochanką? Zatem Pangloss zwodził mnie okrutnie, kiedy powiadał iż wszystko dzieje się w świecie jak można najlepiej!
„Tak trwałam, wzruszona, zrozpaczona, naprzemian to podniecona do ostatnich granic, to znów wpół-omdlała z niemocy. W głowie kłębiła mi się okrutna śmierć ojca, matki, brata, brutalność żołdaka, pchnięcie nożem z jego ręki, moja niewola, praktyka kuchenna, kapitan bułgarski, obmierzły żyd Issachar, niegodziwy inkwizytor, szubienica Panglossa, straszliwe miserere wyciągane przez nos podczas gdy cię ćwiczono, a zwłaszcza pocałunek, jaki wymieniliśmy za parawanem w dniu kiedy widziałam cię ostatni raz. Sławiłam Boga, który sprowadził cię ku mnie poprzez tyle prób. Poleciłam starej służącej, aby miała pieczę nad tobą i aby cię przywiodła tutaj, skoro tylko będzie możebne. Wypełniła wiernie rozkaz; zakosztowałam niewypowiedzianej rozkoszy oglądając cię, słysząc cię, mówiąc do ciebie. Ale ty musisz być przeraźliwie głodny, ja również jestem przy apetycie, zacznijmy od wieczerzy“.
I zasiedli do stołu; po wieczerzy zaś ułożyli się na wygodnej kanapie o której już wspomniano. Spoczywali jeszcze, kiedy nadszedł don Issachar, jeden z panów domu. Był to dzień sabbatu. Przyszedł korzystać z praw, i dać wyraz tkliwym wynurzeniom miłości.