Kawaler de Maison-Rouge/Rozdział XLII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kawaler de Maison-Rouge
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLII.
DWA LISTY

Odtąd sekretarz ministra wojny co wieczór usilnie pracował w biurze swego kolegi z Conciergérie. Pani Durand zaciągała rachunki do przygotowanych już poprzednio rejestrów, a on sam je gorliwie przepisywał.
Po godzinie rozmowy, a raczej przypatrywania się, bo urzędnik więzienny bardzo lubił przypatrywać się żonie swego kolegi z ministerjum wojny, mąż i żona zwykle zostawali sami. Wtedy urzędnik Fouquier-Tinvilla wychodził na ulicę de Petit-Muse, mrucząc:
— Do licha! jakże ona ładna, ta mała pani Durand! ale co za djabeł ją tak dręczy, dlaczego taka smutna?
Następnie i Durand wychodził także, według przyjętego zwyczaju zawiadomiwszy żandarmów i starannie pozamykawszy swe książki.
Tak upłynęło dni cztery. Durand przypatrywał się wszystkiemu, nie zdając się na nic uważać. Dostrzegł on, że co wieczór o godzinie dziewiątej, Ryszard albo jego żona przynoszą koszyk i stawiają go podedrzwiami.
W chwili, gdy nadzorca więzienia mówił żandarmowi: „Ja odchodzę, obywatele“; żandarm Gilbert lub Dufresne, odmykał, brał koszyk i niósł go Marji Antoninie.
Przez trzy wieczory z rzędu, kiedy Durand dłużej siedział przy pracy, koszyk później dostawał się na swoje stanowisko, ponieważ żandarm brał żywność wtedy dopiero, gdy otworzył drzwi, aby pożegnać nadzorcę.
W kwadrans po wzięciu koszyka pełnego, żandarm stawiał za drzwiami wczorajszy koszyk wypróżniony.
Czwartego dnia wieczorem, a było to w październiku, po odbyciu zwykłego posiedzenia, kiedy nadzorca więzienie wyszedł, Durand a raczej Dixmer, pozostawszy sam, rzucił pióro, spojrzał wokoło siebie i nadsłuchując tak bacznie, jakby szło o jego życie, żywo podniósł się i jaknajciszej pobiegł pode drzwi więzienia, tam odsłonił serwetę nakrywającą koszyk i w chlebie przeznaczonym dla uwięzionej umieścił maleńki srebrny wałeczek.
A potem blady i drżący ze wzruszenia, jakiemu zwykle ulega każdy człowiek najpotężniejszej nawet organizacji, gdy spełnia czyn niezwykle doniosły a oddawna przygotowywany i oczekiwany, Dixmer wrócił, siadł na swojem miejscu, oparł czoło na jednej ręce, drugą zaś położył na sercu.
I znowu, spojrzawszy wokoło i przysłuchawszy się, wstał, poskładał rejestra, podszedł ku drzwiom więzienia i zapukał.
— Kto tam?... spytał sam Gilbert.
— To ja, już wychodzę, obywatelu.
— Dobrze... rzekł żandarm z głębi celi. Dobranoc! Na korytarzu, prowadzącem z mieszkania ojca Ryszarda na dziedziniec, Dixmer spotkał odźwiernego w futrzanej czapce, dzwoniącego pękiem kluczy.
Dixmer zląkł się, przyszło mu na myśl, że człowiek ten nieokrzesany, jak wszyscy ludzie jego powołania, zatrzyma go, będzie badał, będzie się mu przypatrywał, a może i pozna. Zaraz więc nasunął kapelusz na uszy, a Genowefa otuliła twarz swą czarną mantylką. Jednak omylił się.
— A! przepraszam... rzekł odźwierny, chociaż nie on, ale jego potrącono.
Dixmer zadrżał na dźwięk głosu tak miłego i ugrzecznionego. Ale odźwierny musiał się zapewne śpieszyć, bo wsunął się w korytarz, otworzył drzwi od mieszkania ojca Ryszarda i znikł.
Dixmer ruszył w dalszą drogę, uprowadzając Genowefę.
Tymczasem żandarm Gilbert wyszedł i zabrał koszyk z żywnością dla królowej. Były tam owoce, kurczę na zimno, butelka wina białego, karafka wody i pół bochenka chleba.
Królowa smutnie się uśmiechnęła.
Otworzyła koszyk, i wyjęła chleb, a Gilbert ze łzami w oczach patrzał na nią z poza parawanu.
Marja Antonina rozłamała chleb. ale wnet, dotykając go, czuła chłód srebra i domyśliła się że chleb ten musi w sobie coś nadzwyczajnego zawierać. Wtedy, poruszyła się mimowolnie, a krew, występując jej na twarz, gorączkowym blaskiem rozjaśniła oczy i lica. Jednocześnie machinalnie spojrzawszy koło siebie, spostrzegła Gilberta i słabo krzyknęła.
— O! przebacz obywatelko, przestraszam panią... — rzekł, tenże odchodząc.
Kiedy upewniła się, że już usiadł przy swym towarzyszu, wydobyła z chleba srebrny wałek. W środku tego wałka znajdował się lislt. Rozwinęła go i czytała:
„Bądź Wasza Królewska Mość gotowa jutro o tym samym czasie, gdyż jutro o tej porze pewna kobieta wprowadzona będzie do więzienia Waszej Królewskiej Mości. Ta kobieta przebierze się w suknie Najjaśniejszej Pani i nawzajem Najjaśniejsza Pani w jej odzież; następnie wsparta na ramieniu jednego z najprzywiązańszych sług Twoich, wyjdziesz Najjaśniejsza Pani z Conciergérie.
„Niech hałas jaki da słyszeć się w pierwszym pokoju, nie zatrważa Waszej Królewskiej Mości, niech jej nie wstrzymują ani krzyki, ani jęki; racz tylko jak najspieszniej przywdziać suknię i mantylkę mojej żony, która zostanie na miejscu Waszej Królewskiej Mości“.
— Poświęcenie!... szepnęła królowa; o dzięki ci, Boże! a więc nie jestem, jak mówiono przedmiotem powszechnego obrzydzenia.
I znowu list odczytała. Wtedy uderzył ją drugi ustęp:
„Niech cię nie wstrzymują ani krzyki, ani jęki,“... szepnęła, o! to znaczy, że zabiją moich strażników, biedni! dawali mi tyle dowodów politowania! o! nie!... nigdy! przenigdy!
Natychmiast oddarła niezapisaną połowę listu, a że nie miała ani ołówka, ani pióra, aby odpisać nieznajomemu przyjacielowi, który się nią zajmował, wyjęła szpilkę z chustki i wykłuła na liście następujące wyrazy:
„Ani mogę, ani powinnam kosztem życia czyjego opłacać moje“.

M. A.

A potem, włożywszy papier w .srebrny wałek, znowu umieściła go w drugiej połowie rozłamanego chleba.
Właśnie biła dziesiąta godzina, gdy królowa, trzymając w ręku kawałek chleba, liczyła smutnie każde uderzenie przeciągłe, przerywane; wtem usłyszała, że ktoś jakby djamentem wyrzyna szybę u jej okna, wychodzącego na tak zwany dziedziniec kobiet. Temu szmerowi towarzyszyło lekkie pukanie w szybę, które kilka razy powtarzane, zdawało się pokrywać kaszel jakiegoś mężczyzny. Wreszcie w kącie szyby pokazał się zwinięty papierek, który zwolna stoczył się po ścianie i padł na podłogę.
Następnie królowa usłyszała brzęk kluczy i odgłos oddalających się kroków.
Przekonała się, że szybę przerżnięto w samym kącie, i że papier wrzucić musiał zapewne człowiek, który odchodził.
Papier leżał na ziemi. Królowa połykała go wzrokiem, słuchając, czy nie nadchodzi który z jej strażników; przekonała się jednak, że jak zwykle rozmawiali się po cichu, aby nie zakłócić jej spokoju. Wówczas, tłumiąc w sobie oddech, wstała i podniosła papierek. Jaki delikatny, a zarazem twardy przedmiot wyśliznął się jak z pochwy i padając na posadzkę, zadźwięczał metalicznie.
Był to jak najdelikatniejszy pilnik, raczej cacko niż narzędzie, jedna z tych stalowych sprężyn, za pomocą której, najsłabsza i najniezręczniejsza nawet ręka, w przeciągu kwadransa, przepiłować może grubą kratę żelazną.
„Najjaśniejsza Pani, pisano na papierze, jutro o wpół do dziesiątej pewien człowiek przyjdzie do okna od dziedzińca kobiet i będzie rozmawiał z żandarmami, którzy cię pilnują. Tymczasem Wasza Królewska Mość przepiłujesz trzecią kratę w oknie, licząc od ręki lewej ku prawej. Piłować należy ukośnie, a kwadrans czasu powinien wystarczyć; następnie, bądź Wasza Królewska Mość gotowa do wyjścia przez okno.
„To radzi jeden z najprzywiązańszych, najwierniejszych poddanych Waszej Królewskiej Mości, który życie swoje poświęcił na Jej usługi, i który szczęśliwy będzie, jeżeli je poświęci dla Jej osoby“.
— O! szepnęła królowa, to zasadzka! Ale nie, zdaje mi się, że znam to pismo; tak, to takie samo, jak w Temple; tak!... to pismo kawalera de Maison-Rouge!... O! może też Bóg pragnie, abym została ocalona!...
To powiedziawszy, padła na kolana i szukała pociechy w modlitwie, tym najdoskonalszym balsamie dla więźni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).