Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga jedenasta/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościół Panny Maryi w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Klucz od czerwonych podwoi |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Skotnicki |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała księga jedenasta Cały tekst |
Indeks stron |
Gawędy miejskie dały znać Klaudyuszowi, jak cudownym sposobem cyganka ocaloną została. Kiedy się o tem dowiedział, sam nie wiedział, co się z nim działo. Ochłonął był już nieco po mniemanej śmierci Esmeraldy, zgodził się z nią — i był spokojniejszym: dotknął dna boleści. Serce ludzkie, jak mówił sobie Klaudyusz, tylko pewną ilość może pomieścić rozpaczy. Kiedy gąbka jest już pełną, to, nawet zamoczona w morzu, kropli jednej więcej nie przyjmie.
Gdyby Esmeralda umarła, gąbka byłaby pełną, śmierć jej byłaby tą łzą ostatnią dla Klaudyusza, wszystkoby się dlań skończyło na ziemi. Lecz wiedzieć, że ona i Febus żyją, znaczyło tyle, co być przygotowanym na nowe cierpienia i męczarnie, na walki i wstrząśnienia, na nowe życie! A tego miał już dosyć.
Kiedy się o tej nowinie dowiedział, zamknął się w swej celce. Tak siedział kilka tygodni. Sądzono, że chory, i był nim w rzeczy samej.
Cóż robił zamknięty? z jakiemi walczył myślami? czy myślał wypowiedzieć walkę namiętności, lub czy gotował nowy plan zguby dla nieszczęśliwej i dla siebie?
Jego brat ukochany, zepsute dziecko, przychodził do niego kilkakroć, pukał, błagał, klął; Klaudyusz mu nie otworzył.
Całe dnie spędzał twarzą oparty o szyby okna. Z tego okna widział izdebkę Esmeraldy; kilkakroć widział nawet ją samą, z kozą, niekiedy z Quasimodem. Zauważył starania i usługi garbusa, jego dla niej uszanowanie i posłuszeństwo. I przypomniał sobie, bo dobrą miał pamięć (a pamięć nowem cierpieniem dla zazdrośnika), przypomniał sobie, jak dzwonnik pewnego wieczora patrzał na tancerkę. I zapytał siebie, dlaczego Quasimodo ją ocalił? Był świadkiem tysiąca scen pomiędzy cyganką a głuchym, i te pantominy zdaleka czułemi mu się zdawały. Wtedy odzywała się w nim zazdrość, której się nigdy nie spodziewał, zazdrość, na którą się oburzał.
— Niechby kapitan, ale ten!
Ta myśl zawracała mu głowę.
Noce były dla niego okropne. Od chwili, jak się dowiedział o życiu cyganki, znikły straszydła i mary grobowe, ścigające go ustawicznie, a ciało znów się burzyć poczęło. Przewracał się na łóżku, czując Esmeraldę tak blisko siebie, piekielne pokusy płomiennemi biczami chłostały mu mózg i ciało.
Każdej nocy jego wyobraźnia malowała mu cygankę w postaciach najponętniejszych. Widział ją uwieszoną u szyi przebitego kapitana, z jej przymkniętemi oczyma, nagą szyją i blademi ustami, w chwili, gdy gorący na nich wycisnął pocałunek; widział ją rozbieraną przez siepaczy; i widział nakoniec w koszuli, z powrozem na szyi, prawie nagą w ostatnim dniu. Te obrazy wiele mu sprawiały cierpienia, przejmując go dreszczem lubieżnym i kurcząc konwulsyjnie pięści.
Pewnej nocy krew tak mocno w nim wrzała, że zerwał się z łóżka i prawie nagi, zarzuciwszy tylko płaszcz na ramiona, wybiegł z mieszkania prawie nieprzytomny, z okiem rozognionem.
Wiedział, gdzie znaleść klucz od czerwonych drzwi, prowadzących z kościoła na wieżę schodową.
