Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga jedenasta/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościół Panny Maryi w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Dalszy ciąg o kluczu od czerwonych podwoi |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Skotnicki |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała księga jedenasta Cały tekst |
Indeks stron |
Tej nocy Esmeralda usnęła w swojej izdebce pełna zapomnienia, nadziei i słodkich myśli. Spała od niejakiego czasu, marząc jak zwykle o Febusie, kiedy zdawało jej się, że słyszy szelest przy sobie. Miała sen lekki, niespokojny, sen ptaszka, którego lada co obudzi. Otworzyła oczy. Noc była ciemna. Jednakże w oknie widziała jakąś postać i lampę, która oświetlała to zjawisko. W chwili, gdy Esmeralda podnosiła głowę, widmo zgasiło lampę. Mimo to nieszczęśliwa dziewczyna zdołała rozpoznać rysy i jęknęła z przestrachem:
— To on! ten przeklęty.
Wszystkie jej przeszłe cierpienia powróciły nanowo. Zlodowaciała upadła na posłanie.
Po chwili uczuła dotknięcie i dreszcz nią wstrząsnął na całem ciele; zerwała się przelękniona.
Napastnik wślizgnął się do niej i objął ja rękami.
Chciała krzyczeć, nie mogła.
— Idź precz, potworo! morderco! — rzekła głosem drżącym z przestrachu i oburzenia.
— Przebacz! Litości! — mówił nikczemnik, całując ją w ramiona.
Ona pochwyciła łysą jego głowę za resztę włosów i chciała ją odepchnąć.
— Przebacz! — powtarzał nieszczęśliwy. — Gdybyś wiedziała jaką jest moja miłość dla ciebie! To ogień! to ołów roztopiony, tysiące noży w sercu.
— Puszczaj mię! — krzyknęła — albo...
Puścił ją.
— Bij mię, plwaj na mnie, rób co ci się podoba, ale mię kochaj...
— Idź precz, szatanie! — wykrzyknęła dziewczyna.
— Kochaj mię! kochaj, przez litość — powtarzał Klaudyusz, czołgając się do jej stóp i obsypując je pocałunkami wzamian za ciosy.
Nagle uczuła, że silniejszym jest od niej.
— Trzeba raz skończyć! — rzekł Klaudyusz, zgrzytając zębami.
Drżąca, skołatana, bezsilna, czuła się w jego szatańskiej mocy. Ostatnie zrobiła wysilenie i poczęła krzyczeć.
— Pomocy! ratunku! Upiór! szatan wściekły! upiór!
Nikt nie przybywał. Dżali się tylko obudziła i beczała żałośnie, jak niemowlę.
— Milcz! — mówił ziejący Klaudyusz.
Przytomność ją opuszczała; ratowały ją tylko instynktowny wstręt i oburzenie. Wiła się i wyrywała.
Nagle, pasując się i czołgając po ziemi, napotkała coś metalicznego, zimnego. Byłato piszczałka Quasimoda. Pochwyciła ją z konwulsyjną nadzieją, przyłożyła do ust drżących i dmuchnęła w nią co sił jej stało. Piszczałka wydała głos donośny i przeraźliwy.
— Co to jest? — zapytał nędznik.
Prawie w tej samej chwili uczuł, jak go silna ujęła prawica. Nie mógł poznać czyja to dłoń, ale, choć w ciemności, ujrzał nad sobą połyskującą klingę kordelasa.
Klaudyuszowi odrazu przyszedł na myśl Quasimodo, wchodząc bowiem do izdebki, trącił nogą o kogoś. Jednak, gdy nikt nie mówił ani słowa, sam nie wiedział co myśleć; rzucił się ku trzymającemu kordelas i zawołał:
— Quasimodo!
Zapomniał w chwili trwogi, że Quasimodo był głuchym.
W mgnieniu oka powalony leżał na ziemi i ciężkie kolano przywaliło mu piersi. Po skrzywieniu nóg poznał dzwonnika, ale co począć? jak samemu dać mu się poznać pociemku? Noc uczyniła głuchego ślepym.
Młoda dziewica nie myślała go ratować, nóż zbliżał się do gardła i straszna nadeszła dlań chwila. Nagle przeciwnik zaczął się wahać i rzekł:
— Nie, ani kropli krwi na niej!
Byłto w rzeczy samej głos Quasimoda.
Alchemik uczuł, jak silna ręka za nogę ciągnie go z izdebki; sądził, że tam zginąć już musi. Na je go szczęście księżyc wzeszedł przed chwilą.
Kiedy przebyli drzwi izdebki, promień jego blady padł na Klaudyusza. Quasimodo spojrzał mu w twarz, poznał, zadrżał, puścił i cofnął się.
Cyganka, która postąpiła na próg izdebki, ujrzała nagle role zmienione. Teraz Klaudyusz groził, a Quasimodo prosił.
Alchemik, nagroziwszy dzwonnikowi, dał znak rozkazujący, aby się oddalił.
Głuchy skłonił głowę, a potem ukląkł przed drzwiami cyganki.
— Panie, — rzekł głosem poważnym i pełnym rezygnacyi — potem zrób ze mną co ci się podoba, ale zabij mię pierwiej.
To mówiąc, podawał napastnikowi kordelas, na który ten, na nic nie pomnąc, rzucił się, ale go wpierw porwała zwinna cyganka i, grożąc nim, mówiła:
— Teraz się przybliż!
Napastnik stał nieruchomy, a ona mówiła z naigrawaniem się i z wybuchem śmiechu:
— Teraz nie śmiesz się zbliżyć, nikczemniku! Myślisz, że nie wiem, że Febus mój żyje!
Odszedł zapieniony z wściekłości Klaudyusz, i samą pozostawił dziewczynę.
Wzburzona i osłabiona tą gwałtowną sceną, upadła na łóżko i łkać gwałtownie zaczęła. Horyzont jej życia, chwilowo rozjaśniony, znowu zaciemniły czarne chmury.
Alchemik wrócił do swojej celi i, zazdroszcząc garbatemu, powtarzał groźnie:
— Nikt jej nie będzie posiadał.