Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga pierwsza/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościół Panny Maryi w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Esmeralda |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Skotnicki |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała księga pierwsza Cały tekst |
Indeks stron |
Z przyjemnością powiemy czytelnikom, że w czasie całej ten sceny Grintoire i jego sztuka dotrwali placu. Aktorowie, przytrzymywani przez niego, musieli kończyć komedyę, a on jej słuchał. Nie było nadziei zwabienia już publiczności, tem pewniej, że za Quasimodem cała wyległa czereda. W mgnieniu oka sala była pusta.
Prawdę mówiąc, kilku zostało widzów rozpierzchniętych tu i owdzie, albo zgrupowanych około kolumn; kobiety, starcy i dzieci wyjść nie zdążyli. Kilku studentów siedziało w oknach, patrząc na plac.
— Wybornie — pomyślał sobie Grintoire — jest ich tyle, ile potrzeba na wysłuchanie dyalogu. Mało ich, prawda, ale wybrani, wszyscy ludzie nauki.
Za chwilę muzyka, która miała odegrać symfonię, spóźniła się, albowiem artyści poszli za głową błaznów.
— Opuścić — rzekł obojętnie Grintoire.
Zbliżył się do kilku mieszczan, którzy zdawali mu się o dyalogu rozmawiać — otóż co podchwycił z ich rozmowy.
— Czy znasz, panie Chaneteau, pałac nawarski, należący do księcia Nemours?
— Znam; wprost kaplicy Braque.
— Otóż ten pałac skarb wynajął Wilhelmowi Alixandrowi, historykowi, za sześć soldów paryskich rocznie.
— Jakże mieszkania drożeją!
— Dalej, dalej — mówił do siebie Grintoire z westchnieniem — idźmy słuchać.
— Koledzy! — zawołał jeden z młodzieży w oknie — Esmeralda, Esmeralda na placu.
Wyraz ten cudowne zrobił wrażenie. Wszystko, co było w sali, rzuciło się do okien, powtarzając: Esmeralda! Esmeralda!
W tej chwili grom oklasków dał się słyszeć.
Co to ma znaczyć Esmeralda? Pytał Grintoire, załamując ręce.
— Ach! mój Boże, teraz widzowie na oknach.
Zwrócił się ku marmurowemu stołowi i ujrzał przerwany dyalog. Było to właśnie w chwili, gdy Jowisz wyszedł z piorunem.
— Michale Giborne — zawołał rozgniewany poeta — a ty, czyś tu potrzebny?
— Niestety — rzekł Jowisz — jeden z tych młodych panów zabrał mi drabinę.
Grintoire spojrzał i przekonał się, że komunikacya między sceną a garderobą była przerwaną.
— Ach! to cios okropny! — zawołał Grintoire — niech was dyabli wezmą! — rzekł do komedyantów — jaka praca, taka płaca.
Obrócił się jak wódz pobity w odwrocie.
Szedł przez schody pałacowe i mówił: — Podły gmin paryski, przychodzi na dyalog, a nie słucha go wcale. Wszystko i wszystko go zajmuje: Clopin Trouille-fou, kardynał, Coppenole, Quasimodo i dyabeł. — Ach! gdybym wiedział, byłbym wam ucztę sprawił, gawrony! Ach! ja nieszczęśliwy, pisać dla takich hebesów!... Prawda, Homer żebrał po przedmieściach greckich i Nazon umarł u Scytów. Niech mię piorun trzaśnie, jeżeli wiem, co oni chcą od tej Esmeraldy.
Co to za nazwisko przeklęte?...
