Sekret, to kamień na sercu kobiety: Któraż dochowa kiedy tajemnicy? Chociaż i mężczyzn wielu znam, niestety,
Godnych, za długi język, czepka i spódnicy.
Mąż, chcąc doświadczyć swej żony, Czy w mowie jest wstrzemięźliwą, Raz w nocy, niby nagle przebudzony: «Co widzę, krzyknął, żono! jako żywo...
Czy mnie kto urzekł?... może mi się zdaje... Ale nie... patrz, zniosłem jaje! — Jaje? — Masz, schowaj i nie mów nikomu, Bo gdyby w mieście kwoką mnie nazwano, Umarłbym chyba ze sromu.»
Uwierzyła, przyrzekła. Lecz nazajutrz rano Już przysięgi nie pamięta, I prosto z łóżka biegnie do sąsiadki:
— Wiesz, co się stało? — Nie wiem. — Matko święta! Jakie to w świecie bywają przypadki!
Mój mąż... ale to sekret; nie mówże nikomu, Bo jak mąż dowie się, to mnie obije, I umarłabym ze sromu. — Ale cóż przecie? — Mój mąż... ledwie żyję... Sama widziałam, a oczom nie wierzę; Mój mąż, dziś w nocy, zniósł... zniósł jaje kurze!
— Jaje? — Sama widziałam: jeszcze ciepłe, świeże;
Nie powtórzysz: czy słowo? — Słowo, nie powtórzę.» Ledwie za próg wyszła żona Pozbywszy się tajemnicy, Sąsiadka już na ulicy; Język ją świerzbi, pędzi jak szalona: «Czy wiecie? sąsiad, tej nocy Zniósł cztery jaja; nie mówcież nikomu.» I tak, od domu do domu, Jak kamień rzucony z procy, Jak chyży lot błyskawicy, Z ust do ust biegają wieści:
Pięć jaj! piętnaście! trzydzieści! Gwarzą baby na ulicy, I na rynku, i w kościele, Każda szepcze coś do ucha, Każda coś językiem miele: «W imie Ojca, Syna, Ducha! Pięćdziesiąt jaj! no, no, proszę!»
W godzinę już wiedziano sekret w całem mieście;
W dwie godziny, z jednego narosło jaj dwieście, A do wieczora, cztery pełne kosze.