<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Posiedzenie było bardzo burzliwe. Każdy mówił co innego, wszyscy byli zdenerwowani, tylko Pux spokojnie palił swoją fajkę.
— Mamy dwie różne sprawy — odezwał się lord Pux. — Jedna — to sprawa Maciusia i jego królestwa; a druga — sprawa dzieci. Jeżeli Maciuś otrzyma królestwo, dzieci będą się buntowały. Będzie wielki niepokój w całym świecie, wielki nieporządek w szkołach. Już królewicz Hestos prowadził pochód dzieci; a co będzie dalej? Dzieci mogą wybrać Maciusia za króla, albo zażądają, żeby w każdem państwie było dwóch królów: jeden dla starych, drugi dla małych. Co wtedy zrobimy? Więc naprzód musimy postanowić, czy chcemy dać dzieciom prawa i jakie.
— Prawa? — ryknął cesarz Pafnucy. — Gdyby mój syn ośmielił się przyłączyć do buntu, jabym mu spuścił portki i sprawił takie grzanie, żeby popamiętał. Teraz jest głupia moda, że dzieci się nie bije. Trzeba bić, a jak nie pomoże, jeszcze raz bić. Trzeba bić ręką, jak nie pomoże — rózgą, jak i to nie pomoże — rzemieniem.
Wszyscy patrzą na Maciusia, ale on milczy.
— Kto chce zabrać głos? — pyta się lord Pux.
— Ja inaczej zrobiłem — mówi Orestes. — Bicie mi się nie podoba, bo dostanie i zaraz zapomni. Najlepiej nie dać jeść. Jak nie dostanie śniadania albo obiadu i będzie głodny, zrozumie, że trzeba się słuchać. Mam się szamotać z chłopakiem — ktoby mi kazał? Niech posiedzi w ciemnej komórce, niech się naje strachu — zaraz mu wywietrzeją głupie myśli.
— Żadnych praw dzieciom dawać nie można — mówi przyjaciel żółtych. — Dzieci są lekkomyślne, nie rozumieją, nie mają doświadczenia. Dał Maciuś dzieciom prawa, i patrzcie, co zrobiły. Kazały dorosłym chodzić do szkoły, same wszystko zepsuły. Bić dzieci nie trzeba, bo to bardziej złości, głodzić dzieci — jeszcze większe świństwo, bo mogą zachorować, wyrosną na słabych ludzi. Ale trzeba wytłomaczyć, że powinny zaczekać, aż zmądrzeją.
— Proszę o głos — odezwał się smutny król. — Nie zgadzam się z moimi poprzednikami. To co teraz mówimy o dzieciach, mówiono dawniej i o chłopach i robotnikach, o kobietach i żydach, i o murzynach. Jedni tacy, drudzy tacy, więc żadnych praw dawać nie można. No i daliśmy prawa. Bardzo dobrze nie jest, ale lepiej, niż było. Maciuś dał za dużo praw odrazu, trzeba to robić powoli. Dzieci powinny mieć pieniądze, żeby mogły różne rzeczy kupować. Jeżeli kupować będą głupstwa, to i dorośli nie wszyscy wydają pieniądze mądrze. Można wydawać pożyczki, a jak urosną, niech zwrócą. Bo teraz dzieci są tak jak żebracy. O wszystko muszą prosić, muszą się podlizywać dorosłym i czekać, aż będą w dobrym humorze. Zresztą już i dziś dzieci mają więcej praw. Bo dawniej ojciec mógł zabić dziecko, a teraz nie wolno. Jeżeli rodzice mocno biją, też nie wolno. Jeżeli nie chcą posyłać do szkoły, też nie wolno. Więc mówmy, jakie jeszcze dodać dzieciom prawa. Dzieci nie są gorsze od dorosłych.
— Skąd wasza królewska mość wie o tem, kiedy nie ma dzieci? — zapytał się z ironją młody król.
— Proszę o głos — mówi Kampanella, która dowiedziawszy się, że Maciuś jest na naradzie, zaraz przyjechała.
Ale nie zaczęła jeszcze Kampanella mówić, kiedy usłyszano krzyk. Ale taki straszliwy, jakby się paliło. Pierwszy Bum-Drum zerwał się z miejsca i biegnie do okna. A za nim wszyscy.
— Zdrada! — krzyknął ktoś i chciał złapać Bum-Druma. Ale było za późno: Bum-Drum wyskoczył przez okno. A zresztą nicby nie pomogło, bo nie zdążyli zamknąć drzwi na klucz, kiedy już wpadli na salę murzyni i zaczęli wiązać białych królów.
A Klu-Klu na czele.
— Jesteś wolny, Maciusiu — mówi Klu-Klu.
— Zamykam posiedzenie — woła związany i już bez fajki lord Pux.
— Czy żółtego króla też związać, czy nie?
— Nie wiem — mówi Klu-Klu. — Teraz Maciuś jest waszym wodzem.
Maciuś poznał tych murzynów. Profesor mówił wtedy, że są najdziksi ze wszystkich ludożerców. Doskonali wioślarze, ale tak dzicy, że nawet Bum-Drum ich się bał, i pozwolił przyjeżdżać do siebie tylko niewielu. I teraz Bum-Drum, który nie potrzebował nawet udawać, miał minę niezadowoloną i chociaż mówił cicho, ale widać było, że gniewa się bardzo na Klu-Klu.
Nie było ani chwili do stracenia. Jedni ludożercy układają kupkami po pięciu związanych królów, drudzy znoszą związaną służbę hotelu i nielicznych żołnierzy, którzy byli na wyspie.
Ci murzyni byli tak dzicy, że umieli liczyć tylko do pięciu. I to było szczęście, bo inaczej zwaliliby białych na jedną kupę, i wszyscy by się podusili. A tu przed Maciusiem stoi na czworakach trzech generałów i czekają na rozkaz.
Nagle Bum-Drum głośno coś powiedział i stanął na rekach do góry nogami. To samo zrobiła Klu-Klu. Maciuś zrozumiał, że powinien też stanąć na rękach głową na dół; więc szybko doszedł do ściany, żeby się trochę oprzeć nogami, bo nie umiał.
— Już — mówi Bum-Drum. Teraz wstań i kopnij każdego z generałów w nos.
Niechętnie wykonał Maciuś rozkaz, ale nie było rady.
Każdy z kopniętych murzyńskich generałów fiknął do tyłu pięć koziołków i stawał na rękach.
— Teraz weź ze stołu klocek drzewa i obejdź każdą kupkę królów pięć razy, ale się nie oglądaj za siebie, bo będzie źle. Pięć razy każdą kupkę, mój Maciusiu, tylko się nie pomyl.
Idzie Maciuś na przodzie, za nim Bum-Drum, Klu-Klu, generałowie murzyńscy, ale Maciusiowi nie wolno się oglądać. Domyśla się, że idą na rękach. Maciuś sam nie wie, czy więcej mu wstyd było, kiedy nieśli go w worku, jako wypchanego psa, czy teraz, kiedy biali królowie widzą, jakich ma przyjaciół. Wolałby Maciuś leżeć związany, niż iść na czele tego warjackiego pochodu. Ale czuł, że nie żarty, że jedna drobna nieostrożność może cały świat pozbawić białych królów.
Jeszcze cztery kupki ma obejść, jeszcze trzy. Niczem były spacery więzienne w porównaniu z tym. Królowie rozumieją, że źle, bo leżą, jak trusie. I całe szczęście, że Maciuś nauczył się liczyć kroki i różnie chodzić. Bo Bum-Drum raz po raz daje inne polecenie:
— Maciusiu, teraz stawiaj duże kroki — teraz małe — teraz się przechyl na prawo — teraz podnieś drzewo w górę — teraz chodź na piętach. Maciusiu, tylko nie rzuć tego bożka na ziemię, jak cię zacznie parzyć.
Kloc drzewa naprawdę robił się coraz cieplejszy.
Ostatnia kupka: na samej górze leży związana Kampanella. Maciuś przymyka oczy.
— Teraz wyjdź przed dom, — mówi zdyszany Bum-Drum, bo i jemu ciężki był ten pochód, bo nie był już taki młody.
Schodzi Maciuś na dół, a drzewo nie na żarty zaczyna piec ręce. Jakby niósł szklankę gorącej herbaty. Wreszcie już nie może.
— Bum-Drumie, gorące!
— Maciusiu, bądź cierpliwy. Zaraz się skończy.
— Czy można trochę prędzej?
— Nie.
Rozumie Maciuś, że gdyby można, sam Bum-Drum chciałby, żeby się skończyło. (Jednak ceremonje białych królów nie są tak ciężkie).
Nareszcie.
Z poparzonych rąk Maciusia odebrał klocek rozpalony — kapłan ludożerców.
— Co to wszystko znaczy? — pyta się Maciuś Klu-Klu, która ze smutkiem patrzy na poparzone ręce Maciusia, gdy Bum-Drum oddalił się, aby wziąć udział w jakimś okropnym tańcu wojennym.
— Zrobiłam głupstwo, Maciusiu, ale się nie gniewaj. Bałam się, że ci królowie biali zrobią coś złego, jeżeli szybko nie przybędę na pomoc. Niebezpieczeństwo już minęło, ale mogło być źle. A czy bardzo bolą cię ręce?
Taniec wojenny trwał trzy godziny, a tymczasem Bum-Drum, Klu-Klu i Maciuś wynosili z piwnic hotelowych wódki, wina i likiery.
— Jak się skończą tańce — mówi Bum-Drum, ja będę pilnował porządku, a wy rozdawajcie po pół kubka trunku. A w każdy kubek niech Maciuś wrzuca jedno ziarenko, a ty Klu-Klu, trzy ziarenka.
I dał każdemu woreczek tak jakby grochu. Jeszcze Bum-Drum przeciął Maciusiowi pęcherze na rękach i posmarował płynem, bo inaczej nie mógłby ani dzbanka trzymać ani tych groszków wrzucać.
Ręce Maciusiowi już omdlewają, a Bum-Drum pilnuje porządku. Jednych posyła do Klu-Klu, drugich do Maciusia. Ale więcej posyła do Klu-Klu. Domyślił się Maciuś, że bardziej dzikich posyła Bum-Drum do Klu-Klu.
Już nie będę mówił, jak dzikusy zachowywali się w ogonku, jak wrzeszczeli, jak opętani, jakie robili miny, pijąc razem wódkę z piwem i winem. Szkoda czasu i nieprzyjemnie nawet czytelnikom o takich okropnościach opowiadać. Dość będzie, jeśli wspomnę, że czterech rozszarpali i zjedli na surowo: nawet piór z włosów nie wyjęli, — gorzej, niż tygrysy.
— Kiedy się to skończy? — pyta się Maciuś i z coraz większą tęsknotą myśli o bezludnej wyspie. Niech robią, co chcą: niech się kłócą, godzą, dają i zabierają prawa, niech się nawet zjadają, byle już bez niego.
Wreszcie ostatni kubek octu (bo zabrakło i piwa), ostatni groszek, ostatni dzikus.
Nareszcie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.