<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Czy lepiej było teraz Maciusiowi, gdy przeniesiony do czystego pokoju, miał prawo odbywać przechadzki w ogrodzie więziennym, codziennie odwiedzany przez królowę, — gdy spał na łóżku i spożywał posiłek z prywatnej kuchni naczelnika więzienia, siedząc na krześle przy stole?
Nie, — było tak samo ciasno i tak samo boleśnie. Może i gorzej jeszcze. — W dawnej celi — rozumiał, że czeka, że tymczasowe schronisko zmienią mu na inne — na bezludnej wyspie. Teraz — nie czekał już na nic.
Bo cóż? Na bezludnej wyspie mieć będzie wszystko, co już dziś posiada. Jeśli nawet dadzą lepszy pokój i meble, ładniejszą przechadzkę nad morzem i więcej swobody, — pozostanie na zawsze samotność i nuda.
Tak tęsknił do zegara. Myślał, że prędzej dzień przejdzie, jeśli będzie mógł wiedzieć, ile godzin dnia upłynęło. — Złudzenie. — Teraz widzi, jak powoli wloką się wskazówki, jak strasznie długo trwa godzina. — Jak strasznie długo trwa taki jeden dzień więzienny.
— Maciusiu, czem mogę ci ulżyć? — pyta się królowa, gdy Maciuś chmurny chodził po pokoju z założonemi rękami.
— Czem? — A czy żyje w pałacu królewskim mój kanarek?
Nie pamiętam, czy o tem mówiłem, że Maciuś miał kanarka w pięknej złotej klatce. — Otrzymał go na imieniny i lubił. Ale kiedy go nazwano Maciusiem — kanarkiem w parlamencie, czuł jakby żal do niewinnego ptaszka. A teraz przypomniał sobie i zapragnął mieć blizko. — Choć jedno żywe stworzenie pragnął mieć — nie na czternaście minut, a na zawsze.
Kampanella nie odpowiedziała, bo surowo jej zabroniono udzielać Maciusiowi wiadomości, co się dzieje w kraju. — Ale natychmiast po powrocie do domu wysłała urzędową depeszę do młodego króla:
„Czy mam prawo donieść Maciusiowi o losach jego kanarka i klatkę postawić w celi Maciusia? — Raczy wasza królewska mość przypomnieć sobie, że na radzie mówiłam, jak bardzo dzieciom potrzebne są drzewa i ptaki“.
Ta depesza bardzo rozgniewała króla:
— Najgorzej wdać się z babami — mruczał młody król. — Dziś kanarek, jutro będzie pies, pojutrze znów coś nowego. — A to cela wilgotna, a to ciemno, — Maciuś zdenerwowany — Maciuś mizerny. — Jakgdyby jedyną naszą troską było dbać o wygody Maciusia.
I król odpowiedział, że pozwala, dodając w depeszy, że pragnie, aby to była już ostatnia prośba i ostatnie ustępstwo.
„Tkliwe serce waszej królewskiej mości zechce się liczyć z wymaganiami korony“.
Koronę nosi się na głowie, a w głowie jest rozum. W ten sposób król grzecznie dał do zrozumienia, że królowa jest dobra, ale niemądra, i nie powinna zanadto dokuczać.
Nie wiedział Maciuś, stawiając coraz nowe żądania, z jakim trudem królowa je spełnia, z jakim bólem odpowiada: „nie wolno — nie pozwolili“.
— Gazet ani książek przynieść nie pozwolili. Wspominać o Bum-Drumie, Felku, Klu-Klu, smutnym królu, nie pozwolili.
Miała królowa za swoje, kiedy Orestes poskarżył, że powiedziała o przyjaźni młodego króla z Bum-Drumem. Zapowiedziano surowo, że jeśli raz jeszcze z czemś się wygada, odwołana będzie natychmiast ze stolicy Maciusia, a miejsce jej zajmie już nie król żaden, a zwyczajny gubernator zatoki Kangura, znany z okrucieństwa i nieżyczliwie dla Maciusia usposobiony.
— A oto twój kanarek, miły Maciusiu.
Królowa już dawno przestała nazywać Maciusia oficjalnie, a Maciuś sam nie wiedział, czy zwrócić uwagę, że jest przecie królem, czy udawać, że nie dostrzega.
— A oto jest fotografja twojej mamusi, — powiedziała cichutko-cichutko Kampanella.
Maciuś nie spojrzał nawet na fotografję matki, — położył ją na stole — i zajął się kanarkiem. Zaczął oczyszczać klatkę, chociaż niepotrzebnie, zaczął nalewać wodę na podstawkę, choć wiedział, że podstawka za duża nie zmieści się przez drzwiczki klatki. Potem zakładał między pręciki kawałek bułki, kostkę cukru. I ciągle spoglądał na zegar, kiedy już przejdzie czternaście minut, i królowa zostawi go samego.
— Niech sobie już idzie — myślał Maciuś.
Kampanella też spoglądała na zegar z niepokojem. Bo to już była jej ostatnia w więzieniu wizyta, bo musiała jechać na ostatnią naradę, żeby podpisać papier o zesłaniu Maciusia. A koniecznie chciała się jeszcze zapytać.
— Maciusiu, zanim pojadę, chcę ci coś powiedzieć. Nie wiem, czy to się uda. Ale będę się bardzo starała. Zostaw teraz kanarka — później to wszystko zrobisz.
Maciuś zmarszczył brwi.
— Słucham.
— Powiedz mi, ale szczerze powiedz: gdyby królowie pozwolili... Czy chcesz? Jestem sama jedna na świecie — tak jak ty. Nie mam dzieci — nie mam nikogo — czy chcesz, żebym zastąpiła ci matkę?... Będziesz mieszkał w pomarańczowym ogrodzie w moim pięknym ciepłym kraju, w dużym marmurowym pałacu. Uczynię wszystko, aby ci było dobrze. Z czasem królowie pewnie się przeproszą. A jak będę stara, ty będziesz duży, oddam ci tron i koronę. Znów będziesz królem.
Kampanella chciała objąć Maciusia i pocałować, ale Maciuś szybko się odsunął.
— Jestem królem, — królem własnego kraju — obce trony i korony mi niepotrzebne, — mam własne.
— Ależ Maciusiu...
— Nie jestem Maciusiem, jestem królem w niewoli, a co mi zabrano, odbiorę.
Duży dzwon więzienny zadzwonił na znak, że upłynęło czternaście minut.
Maciuś zagryzł wargi. Serce mocno zaczęło stukać. Myśli, myśli, myśli.
— Królowo — mówi Maciuś — dziękuję ci. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Nie mogę być niewdzięczny. I dlatego właśnie się nie zgadzam. Bo gdybym się zgodził, miałabyś zmartwienie.
— Dlaczego?
— Bo jabym — uciekł. I ucieknę, z pewnością ucieknę. Niech oni się mnie strzegą. Niech mnie dobrze pilnują!
Znów uderzył dzwon więzienny.
Maciuś już zupełnie spokojnie dokończył:
— Wasza królewska mości, dopóki mnie więżą przemocą, jestem wolny, mogę robić, co chcę, wolno mi się bronić. Gdybym się zgodził zostać twoim synem, byłbym już niewolnikiem na zawsze.
Po raz trzeci uderzył dzwon więzienny. Królowa wyszła.
Uciec!
Dziwi się Maciuś, że tak późno, że dopiero teraz pomyślał o tem poważnie. Przelatywała mu myśl przez głowę od czasu do czasu. Tak jakby się pytał sam siebie: czy mi się uda, czy potrafię, dokąd ucieknę i poco? Dopiero teraz, kiedy królowa pozwoliła wybrać to najlepsze, czego się mógł w niewoli spodziewać, — Maciuś postanowił, raz na zawsze, nieodwołalnie.
Czy się uda, czy nie, czy ma czy nie ma dokąd, czy jest czy niema poco uciekać — on musi — musi uciec. Już teraz nie będzie się nudził, nie będzie co chwila spoglądał na zegar. Będzie miał strasznie dużo pracy. Musi dokładnie obejrzeć ogród więzienny, każdy załamek muru, każde przy murze drzewko. Musi godzinami całemi układać, od czego zacząć, gdy już się znajdzie poza murem. Trzeba obmyślić dokładnie, w co się przebierze, co weźmie na drogę. Musi mieć sznur — jak go zdobyć?
Ani zauważył Maciuś, jak wieczór zapadł, zapaliło się światło — i zaśpiewał kanarek.
Zbliżył się Maciuś do klatki — ptaszek umilkł na chwilę przestraszony, ale po chwili jeszcze głośniej i piękniej zaśpiewał.
I padł wzrok Maciusia na fotografję matki.
— Mamo moja, widzisz: Kampanella chciała ci zabrać Maciusia. Zabrali tron, zabrali koronę, a teraz chcieli i mnie zrabować. Nie zostawię ciebie, mateczko w więzieniu; razem uciekniemy. Nie bój się: ja ciebie obronię.
Wyjął Maciuś fotografję z kosztownej, drogiemi perłami wysadzanej ramy, ucałował tkliwie, włożył do bocznej kieszonki na sercu, i spytał się z uśmiechem:
— Prawda, że lepiej ci teraz, mateńko?
Kanarek wesoło zaśpiewał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.