<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

— No i cóż? — zapytał się król Orestes.
— Maciuś jest strasznie zdenerwowany — odpowiedziała wymijająco królowa.
Za to na pierwszem zaraz posiedzeniu królów — zabrała głos w sprawie Maciusia.
— Królowie, nie podpisujcie tego papieru. Nie można porównywać Maciusia ani z Napoleonem, ani żadnym królem dorosłym. Chociaż nie mam dzieci, odgaduję dziecko sercem macierzyńskiem. Maciuś jest nerwowy. On ma dobre serce.
„Zaczyna się“ — mruknął młody król do Bum-Druma.
— Żebyście widzieli, jak go ucieszył kanarek, jak zaczął dawać wodę, bułkę, cukier. Dzieci są lekkomyślne i niedoświadczone...
Królowa Kampanella widziała, że wszyscy się niecierpliwią, ziewają, zapalają papierosy, wzdychają. Ale królowa mówiła, mówiła. Już stary król Alfons Brodaty zasnął w fotelu, już blady król Mitra Bengalski zażył proszek od bólu głowy, — gdy wreszcie Kampanella wyjaśniła, o co jej chodzi:
— Dajcie mi Maciusia.
— Będziemy głosowali, — prędko powiedział król przyjaciel żółtych.
— Dobrze, — zgodzili się wszyscy.
— Jeszcze chwilkę — błaga Kampanella — zapomniałam dodać...
— Zróbmy małą przerwę — zaproponował Orestes.
— Dobrze. Napijemy się herbaty.
— Zjemy kolację.
Poczciwa Kampanella sama dolewa królom najlepsze wina i likiery. Każdego króla osobno pyta się, co lubi... Lokaje na rowerach zwożą z najdroższych restauracyj najlepsze jedzenia. Częstuje gości cygarami. Owoce, lody, jakie tylko są na świecie: śmietankowe, waniljowe, malinowe. Torty. Miód, sorbet turecki, orzechy w cukrze, irysy, chleb świętojański, sery szwajcarskie, portery angielskie.
— Brakowało tylko kolońskiej wody i perskiego proszku, — powiedział nazajutrz znany żartowniś król Migdał Angorski.
Rozumie się, głosowanie odłożono. Bo choć królowie mogą jeść i pić, ile chcą, ale tym razem wypili wyjątkowo wiele.
Kiedy nazajutrz postanowiono, że głosowanie odbędzie się nie u Kampanelli, a w uroczej zacisznej wiosce rybackiej, królowa domyśliła się, że się nie zgodzą. Bo nie wypadało być w gościnie i odmówić prośbie gospodyni.
I tak właśnie się stało.
— Dwanaście plusów, cztery minusy.
Maciuś pojedzie na bezludną wyspę.
— Proszę podpisać.
Kampanella podpisała się ostatnia — i bez pożegnania pierwsza wyjechała.
„Żeby nie wiem co, muszę uratować to biedne dziecko“, — postanowiła królowa.
A Maciuś nie na żarty gotował się do ucieczki.
Mur więziennego ogrodu był stary i obrośnięty dzikiem winem. Maciuś zaczął wynosić klatkę z kanarkiem i bawił się przy murze w Robinsona. Pajacyk był Piętaszkiem, kanarek był papugą, i Maciuś na korze drzewa robił co dzień jeden znaczek, tak jak Robinzon.
Widzą żołnierze, że mały więzień zupełnie się uspokoił i bawi się dziecinnie, więc mniej go teraz pilnują. Dawniej na podwórku musieli chodzić za nim krok w krok, bo okno kancelarji wychodziło na podwórze, i naczelnik więzienia patrzał na żołnierzy; a teraz w ogrodzie mogli robić, co chcieli. A przecież przyjemniej gawędzić, niż chodzić z karabinem i nic nie mówić.
A Maciuś zauważył, że jedna cegła muru się rusza. Zaczyna majstrować — w prawo, w lewo, stare wapno się kruszy, ale nic nie widać, bo dzikie wino zasłania. Nie wyjął Maciuś cegły, tylko zaczął drugą cegłę dłubać. Bolą go palce, ścierają się paznogcie, ale na nic nie zważa, aby prędzej skończyć. Tak przed obiadem już cztery cegły były gotowe, a po obiedzie dwie.
— Jeśli tak dalej pójdzie, za trzy dni będę wolny.
Wyjąć cegły może, ale gdzie je położy? Chodzi po ogrodzie i szuka łopaty.
— Dlaczego się nie bawisz w Robinzona? — pyta się starszy żołnierz straży.
Żołnierze przestali go nazywać królewską mością, a Maciuś się nie obraża, przestał być taki dumny, jak dawniej. — Przyzwyczai się dzieciak po troszku. Dobra jest nawet zabawa w Robinzona, bo nieznacznie przejdzie od zabawy do prawdy.
— Może i za surowo z nim postępują królowie?
— Dlaczego się nie bawisz, Maciusiu?
— Chcę wykopać piwniczkę — mówi Maciuś, a nie mam łopaty. Bez piwnicy bardzo mi jest niewygodnie, bo jak upoluję zwierzynę, nie mam jej gdzie położyć.
Dali Maciusiowi łopatę, nawet pomogli kopać. Kiedy już dół był dość duży, Maciuś włożył cegły i przysypał piaskiem. Ale jeden ze straży widział.
— A ty skąd masz cegły?
— Znalazłem w ogrodzie, o tam, koło altanki. Mogę pana żołnierza zaprowadzić.
Wziął go za rękę, a po drodze zaczyna opowiadać o wojnie, o ludożercach, — aż ten zupełnie zapomniał.
I jeszcze drugi raz groziło niebezpieczeństwo, kiedy naczelnik więzienia urządził nagłą rewizję.
— Naczelnik idzie, — krzyknął przez okno wartownik korytarza.
Zerwali się żołnierze na równe nogi, rzucili papierosy, chwycili karabiny. Maciuś stanął między nimi, spuścił głowę, idzie. Ale już nie zdążyli ustawić się, jak należy.
— Dlaczego z przodu idzie dwóch, a z tyłu czterech? Czy nie znacie regulaminu? A to co za klatka?
I naczelnik uderzył laską w dzikie wino, gdzie stała klatka.
Zimny pot wystąpił Maciusiowi na czoło, bo wyraźnie zobaczył otwór w murze. Naczelnik więzienia był wysoki, więc patrzał z góry i dlatego nie zauważył.
— A to co za podkop? — wskazał na piwnicę.
— To śpiżarnia Robinzona Kruzoe, — powiedział Maciuś.
— Więc daję dzień aresztu za to, że chodzicie nie tak, jak należy, dzień aresztu za to, że pozwalacie kopać doły więźniowi numer dwieście jedenasty.
Ale naczelnik więzienia tylko naumyślnie straszył. Wiedział, że przebaczy. Bo nie warto zaczynać: jeszcze się poskarży Maciuś królowej, a królowa dała dużo prezentów i obiecała przysłać żonie brylantową broszkę, jeżeli będzie dobry dla więźnia. Zresztą Maciuś niedługo pojedzie — oby jaknajprędzej.
Tyle tylko było nieprzyjemnie, że żołnierze kazali zasypać śpiżarnię, gdzie Maciuś składał jedzenie na drogę. Z każdej porcji zjadał Maciuś połowę, a drugą w tajemnicy przynosił do piwnicy.
Szybko upływały Maciusiowi godziny. Ciągle musiał udawać zabawę. Zbierał żołędzie, patyki, robił ogródek koło muru, niby parkan, niby domki z piasku. A tylko patrzy, gdzie żołnierze, czy blizko, czy widzą. Robota szła teraz wolniej, bo wyjęte cegły musiał Maciuś ukrywać pod marynarką, odnosił na drugi koniec ogrodu i wrzucał przez małe okienko do piwniczki pod altaną. A żeby nie było słychać, spuszczał je na sznurku.
Mur był gruby. Ale niecierpliwić się niewolno. Najdrobniejsza nieostrożność — i cała praca może pójść na marne. A praca była ciężka. Palce coraz więcej bolały, bo paznogcie od skrobania się pościerały, sporo było zadrapań na całej ręce. Skórka koło paznogci się poobrywała — i nieznośnie bolała i piekła.
Ale zato co za radość, co za szczęście, kiedy ustąpiła ostatnia cegła, — i ręka wysunęła się poza mur. Byle się nie zdradzić, byle się coś nieprzewidzianego nie stało.
A oto się stało. Kiedy Maciuś trzyma tak rękę za murem na wolności, przelatuje pies z tamtej strony. I cap Maciusia za rękę zębami. Syknął Maciuś z bólu, ale nic, udaje, że tak tylko majstruje koło dzikiego wina. Nawet niewiadomo, czy pies sam biegnie. Bo jeśli idzie i człowiek, zauważy rękę Maciusia za murem, zaraz się domyśli i da znać dozorowi więzienia.
Pies szczeknął, Maciuś wyrwał zakrwawioną rękę i schował do kieszeni.
— Co ty tam robisz? — zapytali się żołnierze, którzy grali w karty.
— Daję kanarkowi sałatę, — odpowiada Maciuś, siląc się na spokój.
— Głupiś: zdechnie ten twój kanarek.
I grają dalej.
Nagle Maciuś zrozumiał, że dłużej nie może odkładać ucieczki. Otwór widać teraz od ulicy. Nawet dobrze, że pies zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo. Żołnierze kilka razy zauważyli, że Maciuś jest jakiś zmieszany i częściej teraz pytają:
— Co ty tam robisz?
We wtorek przyjdzie sanitarjusz więzienny obcinać paznogcie i zdziwi się, że Maciuś ma ręce podrapane. Jak wytłumaczy skaleczenia? Teraz dopiero zrozumiał Maciuś, jak trudno liczyć na powodzenie, ile trudności i niebezpieczeństw go czeka. Ale zamiast zniechęcić, jeszcze bardziej rozpala się w Maciusiu niecierpliwość.
— Dziś w nocy! — postanawia.
Więc dobrze. Zjadł kolację, rozebrał się, położył bardzo wcześnie: głowa go boli. Zostawił otwarty lufcik: bo mu gorąco. Nakrył się kołdrą na głowę, i czeka na zmianę warty nocnej...
Nagle otwierają się drzwi. Wchodzi naczelnik więzienia, — wchodzi delegat rady królewskiej.
— Wasza królewska mość raczy się pakować. Za godzinę wyrusza pociąg na wyspę bezludną. A oto papier z pieczęcią i podpisami królów.
Maciuś wstaje z łóżka, zaczyna się ubierać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.