<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Pułkownik Dormesko, sam o tem nie wiedząc, przysłużył się Maciusiowi, jak najszczerszy przyjaciel. Trzy dni po ucieczce Maciusia jedzie dalej, jakby się nic nie stało. Warta stoi na korytarzu — pilnuje. A Dormesko śpi.
Zajechali do morza. Zebrała się kupa gapiów, bo ten i ów albo wiedział albo się domyślał, że w porcie czeka okręt właśnie na Maciusia.
Wynoszą kufer Maciusia, wynoszą drugi — pana pułkownika, wynoszą klatkę z kanarkiem. Wychodzi pułkownik. Pięciu warty z jednej strony, pięciu z drugiej.
— Gdzie Maciuś?
Gapie źli: stali parę godzin na deszczu, i przegapili. Ale ciekawi ich ta klatka z kanarkiem.
Komendant portu otwarcie zapytał:
— Gdzie Maciuś?
— Czy pan jest władzą lądową i morską? — mruczy Dormesko zły, że strach.
— A no jestem — odpowiada komendant.
— Więc ma pan rozkaz okazać mi pomoc, nic więcej. Proszę dać łódkę. I jak wsiądziemy na okręt, niech rusza.
Czeka kapitan okrętu, patrzy, dziwi się. Dziwią się marynarze, a że ludzie zabobonni, niejednemu przyszło do głowy, że kto wie, czy Maciusiem nie jest właśnie kanarek w złotej klatce. Może go królowie zaczarowali, a może Maciuś nigdy nie był człowiekiem?
Po przyjeździe na bezludną wyspę odebrał Dormesko pokwitowanie na to, co przywiózł, a sam wraca. Śpi niespokojnie, sumienie go dręczy. Przykro staremu służbiście nie wykonać dokładnie rozkazu.
Raport, jako ważny dokument historyczny, podaję dosłownie:
„Twierdza. Czwarty fort śmierci. Rozkaz w punkcie pierwszym wykonałem. Rozkaz w punkcie drugim wykonałem. Punkt trzeci rozkazu wykonany częściowo: rzeczy Maciusia przewiozłem w całości na bezludną wyspę (pokwitowanie załączam). Punkt czwarty rozkazu wykonany niniejszym raportem. Były król Maciuś w drodze zbiegł. Pułkownik Dormesko“.
Posłał raport przez ordynansa i znużony podróżą — położył się spać.
To, co się później działo, było największą awanturą, jaką świat pamięta.
Że Dormesko grożono rozstrzelaniem, degradacją, karnym bataljonem, ciężkiemi robotami — to głupstwo. Nie, wśród samych królów działo się coś niebywałego. Odbywały się trzy posiedzenia w dzień i jedno w nocy. Każde posiedzenie w innem mieście, czasem jednocześnie w dwóch różnych miastach. Z początku tajne, ale panowie od gazet dowiedzieli się, że Maciuś uciekł — i w te pędy za królami. Pociągi jeżdżą jak zwarjowane. Ministrowie pogubili walizy, mistrze ceremonji — głowy. Druty telegraficzne pękały od nawału depesz. Nadzwyczajne dodatki gazet wychodziły niekiedy o drugiej i trzeciej w nocy, i ludzie w koszulach, jak podczas pożaru, wybiegali na ulicę kupować. Iluzjony powyciągały stare filmy z Maciusiem. Wszędzie Maciuś i Maciuś. Cygara — Maciuś Pierwszy. Cukierki — Maciuś Pierwszy. Wódka Maciusiówka. O rety!
— Nadzwyczajny dodatek. Rewolucja u młodego króla.
— Nadzwyczajny dodatek. Smutny król się zbroi.
— Nadzwyczajny dodatek. Rewizja w pałacu Kampanelli.
— Nadzwyczajny dodatek. Wojna południowej Afryki z północną.
— Nadzwyczajny dodatek. Zerwanie przyjaźni żółtych królów z białymi.
Tysiąc dwanaście razy donoszono, że Maciuś schwytany — a za każdym razem kogoś innego chwytano, albo zupełnie kłamali, żeby gazet więcej sprzedać. Nagrodę za głowę Maciusia podniesiono z pięciu na dziesięć miljonów.
Każdy czekał, że stanie się coś niezwykłego, ale co się dzieje naprawdę, nie wiedzieli nawet królowie. Jedno było pewne: jeżeli złapią Maciusia, już się nie uspokoi. Ani czarni i żółci królowie, ani dzieci nie tak łatwo dadzą się usunąć od sprawy Maciusia. Wszystkie białe, czarne i żółte dzieci były po stronie Maciusia. Dopiero młodzież dzieliła się na partje.
Napróżno zamknięto fabrykę stalek Maciusiek, napróżno nałożono karę na dwanaście sklepów za wystawienie pocztówek z Maciusiem, redaktor Zielonego Sztandaru siedział w kozie, znany poeta za hymn o Maciusiu miał wytoczoną sprawę sądową. Szkoły obstawiono wojskiem. Zabroniono dzieciom sprzedawać zielone materjały na sztandary. Za grę „w zielone“ nauczyciele zostawiali w kozie. A znany z głupoty cesarz Pafnucy wydal rozkaz, że on — z Bożej łaski cesarz i samodzierżec żąda, aby w ciągu miesiąca wszystkie rośliny ogrodów, lasów i placów miejskich — zmieniły barwę.
Było gorzej. Księżna Iola Bengalska na balu króla Ludwika wystąpiła w zielonej sukni. Syn Orestesa, mały królewicz Hestos, stanął na czele pochodu zbuntowanych uczniów. Rewolucyjne napisy, które niesiono przez miasto, głosiły:
„Żądamy lepszych ołówków i kredek, bo dla dzieci robią najgorsze ołówki, które się łamią“.
„Papier w zeszytach jest lichy“.
„Źle oprawione są książki szkolne. Oprawa zaraz się zrywa“.
„Precz z ubraniami na wyrost“.
„Niech żyją cukierki i czekolada. Od cukierków nie psują się zęby“.
A na afiszach wyborczych w republice Północnego Koguta, jedna partja wyraźnie zapowiedziała: walkę o równouprawnienie murzynów i dzieci.
Już sami królowie nie wiedzą, kto się z kim przyjaźni i na kogo gniewa. Jeden na drugiego zwala winę za to, co się stało.
— Tyś pierwszy zaczął wojnę z Maciusiem.
— A ty żądałeś, żeby Maciusia ogłosić królem.
— A ty pozwoliłeś, żeby Maciuś woził złoto Bum-Druma przez twoje państwo.
— A u ciebie Maciuś poznał się z murzynami.
— Ty pokazałeś mu parlament.
— Twój szpieg założył mu gazetę.
I wychodzi tak, że musi być wojna. Ale każdy boi się wspomnieć o wojnie, bo nie wie, kto pójdzie z nim, a kto przeciw.
Jak się w szkole pokłócą, przychodzi nauczyciel, skrzyczy jednego, drugiego, albo w kącie postawi — i koniec. Jak się ministrowie pokłócą, przychodzi król i wszystkich albo kilku wyrzuci, to znaczy: daje dymisję. Ale co robić, jak się królowie pokłócą?
Jest na to sposób. Zawsze znajdzie się jakiś bardzo mądry człowiek — nazywa się dyplomata — i obiecuje, że wszystko będzie dobrze, że bić się nie trzeba. To też i teraz zjawił się taki: stary już i bardzo a bardzo mądry — lord Pux.
Lord Pux pali fajkę i mało mówi. Gazety piszą, że można być spokojnym, bo jeżeli lord Pux podejmie się, zrobi; jak coś obieca, to i dotrzyma.
Pojechali wszyscy na wyspę Fufajkę. Lord Pux bierze listę, wywołuje, czy kogo nie brakuje.
— Jest. — Jest. — Chory. — Jest. — Jest. — Wyszedł do ustępu, zaraz wróci. — Jest. — Niema.
Są prawie wszyscy królowie. Cicho. Czekają, co lord Pux powie. A on nakłada tytoń do fajki — wcale się nie spieszy.
— Teraz każdy po kolei musi powiedzieć, czego chce i o co się gniewa.
Gadają: jeden głośniej, drugi ciszej, jeden krótko, drugi długo, jeden się jąka i czerwieni, drugi chrząka, trzeci sepleni. Jeden rękami macha, drugi się kiwa.
Dawniej posiedzenia trwały dwie — trzy godziny, a teraz — od rana do samego wieczora. Lord Pux popiół wytrząsa, tytoń nakłada, nie mówi nic. Niedarmo nazywali go żelaznym starcem. Ani drgnął. A jak kto chciał przerwać albo podpowiedzieć, a nie jego kolej — lord Pux tylko spojrzy i dosyć.
Już prawie nikt nie słucha — tacy wszyscy zmęczeni. A każdy tylko ciekawy, co lord Pux odpowie.
Skończyli. Cisza. Dziennikarze zatemperowali ołówki. Posłali na telegraf, żeby wszystko było gotowe, bo zaraz mówić będzie Pux. A on fajkę dokończył, popiół wytrząsł, oczyścił, schował — i powiedział:
— Mhm.
Potem popatrzał, popatrzał i dodał:
— Jutro o siódmej rano drugie posiedzenie.
Dziennikarze w te pędy do telegrafu; ale że wstyd pisać w gazecie, że lord Pux powiedział tylko: „mhm“ i nic więcej; więc każdy wymyśla jakąś mowę i posyła do swojej gazety.
Zebrali się królowie o siódmej rano, ale źli i niewyspani. A lord Pux już siedzi ze swoją fajką. I znów wywołuje, kto jest, kogo niema, kto się spóźnił.
— Ponieważ wczoraj nie wiedział jeszcze nikt, co powiedzą inni, a teraz już wie, więc niech każdy jeszcze raz po kolei powie, czego chce i o co się gniewa.
Królowie znów mówią: jedni to samo, co wczoraj, drudzy trochę inaczej, a jeszcze inni zapomnieli, co wczoraj gadali, i mówią zupełnie inaczej. Znów trzymał ich żelazny starzec do samego wieczora, i posiedzenie zakończył słowami:
— Bardzo dobrze. Jutro zbierzemy się o godzinie szóstej rano.
Znów to samo, — tylko że kazał im się zebrać o piątej.
Królowie źli, że nie wiem.
— Czy wasza królewska mość przyjdzie? — pyta się jeden drugiego.
Każdy mówi, że nie, że lord Pux żartuje sobie z nich, czy co, — każe im mówić, sam fajkę pali. Głupiec — królowie nie są przyzwyczajeni ani tak wcześnie wstawać, ani tak długo siedzieć.
Ale boją się Puxa i przychodzą. A dlaczego się boją, sami nie wiedzą. Tak samo bywa w szkole: jeden nauczyciel krzyczy, do kąta stawia, za uszy targa, a nie słuchają się go uczniowie, a drugi tylko spojrzy, i każdy drży. A lord Pux nie tylko patrzał groźnie z pod siwych brwi, ale fajkę palił.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.