Król Piast/Tom II/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom II
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Nigdy na zamku warszawskim smutniéj nie bywało jak teraz, nawet gdy Zygmunt August leżał tu chory wyglądając zgonu, gdy Anna Jagiellonka dręczyła się elekcją i broniła praw rodu swego, — ani za Zygmunta prześladowanego przez rokoszanów, ani za następców jego. Nigdy też dwór królewski nie rozpadał się tak na dwa nieprzyjacielskie obozy, które wojny sobie niewydając, nie przychodząc do walki, wzajemnie śledziły, podsłuchiwały i szkodzić sobie usiłowały...
Wszystkie próby jakiegoś przejednania, zgody, zbliżenia zbolałą królowę Eleonorę znajdowały oporną, a czas zdawał się tylko wstręt jéj do męża powiększać. Łagodność jego i dobroć nawet obudzała w niéj tylko śmiech i politowanie.
Korzystali z tego nieprzyjaciele króla, który miał nieubłaganych wrogów, a wśród tych co przy nim stali, po większéj części przyjaciół wystygłych, zmęczonych i myślących o sobie.
Znaczenie i potęga Hetmana Sobieskiego rosły z dniem każdym — Prymas na nim się też opierał.
Czynny, przytomny, w potrzebie umiejący z siebie i imienia zrobić ofiarę, — u wojska mający miłość i wiarę, rosnął w oczach ten wódz, z którym się już nikt mierzyć niemógł.
W miarę téj siły jaką zdobywał, znaczenie króla zmniejszało się. Wybraniec ów szlachty nawet u niéj tracił na powadze, bo wiary w niego nie miano.
Męczył się życiem, ludźmi, sobą i nieznośnym związkiem z żoną. Ks. Olszowski jeden wierny mu, oddany, broniący go — sam na ostatek zwątpił i o sobie i o królu... odrętwienie, bezsilność ogarnęły wszystkich.
Jedyną nadzieją — smutną bardzo ks. Podkanclerzego było, że Prażmowski chorzał i zdawał się długiego nie obiecywać życia...
Po zgonie jego wiele zmienić się mogło. Nie rozpaczano o zbliżeniu się do Sobieskiego... — chociaż srogie przeciwko niemu podrażnienie Paców, stawało na przeszkodzie.
Ks. Biskup chełmiński oddawna śledził niezrozumiałe dla siebie konszachty Prymasa z dworem wiedeńskim... i przypadek dopiero odsłonił mu tajemnicę, któréj z początku nie chciał dać wiary.
Zgryźliwy Prymas miał przy sobie ks. kanonika Rostowskiego, niegdyś wielkiego ulubieńca, któremu z wszystkiego się zwierzał... Dumny, zdolny, uzuchwalony Rostowski, któremu nigdy dosyć benefisów i dochodów nie było, poczynał sobie z chorym na ostatku Prymasem, jako ze starcem zdziecinniałym.
Znosić to musiał długo Prażmowski, obawiając się swego przeciwnika, lecz w końcu wymagania jego doszły do takich rozmiarów, że ich w żaden sposób zaspokoić nie mógł.
Ks. Rostowski wcale nie miał litości nad starcem, który w nim nie obudzał szacunku. Dla kanonika Prymas był szczeblem aby się podnieść w górę, narzędziem tylko, tak jak dla Prażmowskiego ulubieniec ten również wygodnym sługą.
Znali się bardzo dobrze... ks. Rostowskiemu na prawdę nic zarzucić nie było można, surowego obyczaju, nie miał w sobie pobożności gorącéj, ale obowiązki spełniał ze scisłością do przesady posuniętą. Jako kapłana szanowano go i obawiano się. Nie chętnie szli do niego ludzie do spowiedzi, gdy zasiadł u konfesjonału, z kazalnicy rzucał pioruny, ale też życie jego własne zgadzało się z tą zasad surowością.
W politycznych sprawach ks. Rostowski bystrością umysłu i pracowitością swą był nieocenionym, w nich też dawał Prażmowskiemu się prowadzić, na niego składając i odpowiedzialność za kierunek jaki im dawał.
Nagle nieprawdopodobna wieść się rozeszła że ks. Rostowski postradawszy łaski Prażmowskiego, do Gniezna na wygnanie skazany, miał Warszawę opuścić.
Ks. Olszowski, który ze wszystkiego korzystał, szukał też środka aby się zbliżyć do kanonika.
Spotkali się u ks. Jezuitów przypadkiem.
— Słyszałem — odezwał się biskup do Rostowskiego — że ks. kanonik opuszczasz Warszawę, a podobno i Łowicz...
Kanonik skłonił głowę.
— JM. ks. Prymas mnie wysyła...
Początek ten rozmowy głośny, skłonił biskupa do zaproszenia ks. Rostowskiego na obiad do siebie.
— Jeżeli się ks. kanonik nie obawiasz zapowietrzonego — dodał Olszowski.
Kanonik wesoło odparł, że nie miał już nic do stracenia.
Przy obiedzie, który dnia tego oprócz kapelana nie sprowadził nikogo do podkanclerzego, mówiono o rzeczach obojętnych, ale już z wyrażeń kanonika wnosić było można iż z Prymasem zupełnie zerwał.
Z tem większą więc ciekawością, zaprosił go na poufną rozmowę do sypialni biskup chełmiński.
— Przyrzekam wam zachowanie tajemnicy — rzekł do kanonika — ale zaspokójcie ciekawość moją, co was z Prażmowskim poróżniło?
Rostowski nie dał się nawet prosić bardzo...
— Wszystko ma swe granice — rzekł. — Służyłem Prażmowskiemu w jego robotach potrzebnych, w sprawie publicznéj, lecz zażądał wreście kooperacij w tem, czego sumienie niedopuszczało...
I po chwili milczenia — Rostowski dodał.
— Prażmowski pracuje nad wyrobieniem rozwodu królowéj i razem na złożenie króla z tronu... a wprowadzenie Lotaryńskiego, który ma ją zaślubić!!
Olszowski stał osłupiały.
— Duchownemu — biskupowi być do takiéj nie czystéj sprawy pierwszym bodźcem... niegodzi się. Powiedziałem mu to otwarcie. Ale już kroki są poczynione. Cesarz się zgadza podobno... Ztąd spór, naleganie, odmowa — i nie łaska w którą popadłem...
Olszowski stał jeszcze zamyślony — mówić niemogąc...
— A królowa?? — szepnął.
— Zdaje się że ona pierwsza myśl tę podała — mówił Rostowski i najgorliwéj pracuje nad przyprowadzeniem jéj do skutku...
Prymas, któremu się zwierzyć miała utrzymuje, że rozwód bardzo łatwym będzie, gdyż nigdy z sobą nie żyli — matrimonium rotum, sed...
Biskup chwycił się za głowę.
— Cała ta sprawa — mówił kanonik — właśnie jest w biegu. Wymogła na ojcu Eleonora, iż się zgodził na to. Prymas zaręcza, iż na tron go z pomocą Sobieskiego wprowadzi... Nieszczęśliwy król niewie o niczem, a o nieszczęśliwszym kraju, nikt nie myśli.
To zwierzenie się ks. Rostowskiego można sobie wyobrazić jakim było ciosem dla Olszowskiego.
— A Rzym? — zapytał — niewiecie jak się na to zapatrują w Rzymie...
Papież był bardzo dobrze usposobionym dla króla...
— I jest nim zapewne — dodał Rostowski, ale głowa kościoła, ma tu nie jedną sprawę na barkach swoich, a znajdą się ludzie co mu ją przedstawią tak jak Cesarzowi potrzeba. Dodajcież wpływy tego dworu w Rzymie, i mówmy otwarcie, pieniądze, któremi królowa nieomieszka poprzeć swój rozwód.
Ks. Olszowski, który niemógł w końcu nie uwierzyć Rostowskiemu tak był przybity odkrytą tajemnicą — iż na chwilę energją utracił.
Podziękował najczuléj kanonikowi — i zamknął się tego dnia w domu aby obmyśleć, jak postąpić należało, dla zapobieżenia następstwom niegodziwéj intrygi.
Miał li otwarcie o niéj oznajmić królowi, czy działać na swą rękę i milczeć aby mu nowego strapienia oszczędzić?? Ciężkie to było do rozwiązania pytanie — gdyż w zupełnéj nieświadomości utrzymać go, prawie nie było podobna.
Ks. Olszowski postanowił otwarcie się z królem rozmówić, bo ważniejszem było zapobieżenie zgorszeniu i niebezpieczeństwu niż oszczędzanie zmartwienia.
Dzień spędziwszy na rozmyślaniach nazajutrz biskup udał się zrana do króla, niosąc już na twarzy zapowiedź nowych trosk.
Znalazł króla, jak zazwyczaj samego, spartego na rękach, z cierpieniem na licu wyrytem — ale razem z tym rodzajem nieczułości, która już dawniéj Michałowi zwykłych wybuchów zniecierpliwienia nie dopuszczała.
Zwrócił się ku Podkanclerzemu i wskazał mu siedzenie naprzeciw siebie.
Ks. Olszowski złożył przyniesione do podpisu papiery i milczał długo. — Król nie odzywał się także, nie spytał nawet o nie — czekał.
Na ostatek biskup zebrał się na odwagę.
— Nie dobre przynoszą wiadomości — rzekł — ależ W. Królewska Mość nawykł do nich, a te krzyże, które Bóg zsyła, przyjmujesz jako dowód łaski Jego. Radbym zataić.
W tem Michał przerwał gwałtownie.
— Na Boga tylko nic nie taić! nic nie skrywajcie przedemną — wolę od razu wiedzieć co mnie czeka...
Oczy trwożliwe nieco zwrócił na biskupa.
— Sprawa to domowa, nie publiczna — rzekł biskup — ale nie mniéj bolesna. Unikałem zawsze i pytań i mięszania się w stosunki W. królewskiéj Mości z Najjaśniejszą Panią, ale dziś dotknąć ich musiemy.
— Wszyscy wiedzą o tem — odezwał się król z obojętnością zupełną, — że w małżeństwie mojem miłości nigdy nie było i nie ma...
— Tak, boleliśmy nad tem wszyscy — dodał Olszowski, — że nawet w pożyciu domowém pociechy nie masz W. Król. Mość, ale...
Zatrzymał się, myśląc jak przystąpić do oskarżenia; żal mu było króla, który czekał wyroku z natężoną ciekawością.
— Prymas, i w to się wmieszał — mówił daléj biskup, i jemu tylko to przypisać należy, iż w Wiedniu przyjęto myśl rozwodu. Prażmowski, jak się zdaje, zrobił im nadzieję, że tron będzie wolnym, i że rozwiedziona królowa, nowo wybranego ks. Lotaryngskiego poślubi. Mam dowody, że układy o to się potajemnie rozpoczęły, za zgodą i wspólnictwem N. Pani, co dziwniéj, z wiadomością Cesarza...
Michał słuchał, bledniejąc... twarz mu się boleścią wewnętrzną zmieniła. Nie znalazł na odpowiedź słowa, usta mu zapadły — milczał długo.
— Spodziewać się tego można było... — rzekł w końcu — lecz w Wiedniu!...
Poruszył ramionami.
— Tak, Prymasa to jest dzieło, czuję w tem rękę jego... Wszystko to było tak zręcznie ukrywane, a raczéj tak monstrualnie, nieprawdopodobne, iż mogli bezkarnie działać, a nikt nawet posądzać ich nie śmiał.
Podniósł głowę i popatrzył na biskupa...
— Cóż czynić myślicie?... zapytał. Ja — otwarcie się rozmówię z królową, — dodał z boleścią — może sobie oszczędzić zachodów i zgorszenia... trochę cierpliwości... Ja długo żyć nie będę — czuję i niechęć i niemoc do życia...
Mniéj należy obwiniać słabą kobietę — ale ten — ten...
Nie dokończył król i otarł czoło zimnym okryte petem.
— Tak, — rzekł nawpół do siebie — wypić trzeba ten kielich upokorzeń aż do dna. Prymasowi nie przebaczę nigdy...
— Słyszę, — przerwał ks. Olszowski, — że starzec nie wstaje już z łóżka, a stary doktór Braun, którego też do niego wzywano, mówił mi, iż życie w nim wyczerpały namiętności.
Michał milczał obojętny, a cały w sobie.
— Rozmówię się z królową — dodał po długiem milczeniu, — wy — nie — wiem... chcielibyście pojechać do Cesarza, aby mu wymówić jego wspólnictwo?...
— Cesarz nie przyzna się do niego — odparł Olszowski, a my piśmiennych dowodów nie mamy...
— Nic więc czynić nie myślicie?... — zapytał król.
— Musimy to rozważyć — odpowiedział Olszowski.
Michał się zadumał, w ręku pochwycony papier gniotąc bezmyślnie.
— Dziękuję wam — odezwał się głosem już ostygającym po pierwszym wybuchu. Zostawcie mi dzień dzisiejszy...
Przez litość biskup Chełmiński, już dłużej o tym przedmiocie nie mówiąc, przedłożył królowi bieżące sprawy, a Michał mechanicznie ujął pióro i z kolei podawane mu papiery podpisywać zaczął, myślą będąc gdzieindziéj...
W pół godziny ta praca milcząca — dokończoną została, podkanclerzy zebrał papiery rozrzucone i powstał.
— Pozwól mi W. Królewska Mość — odezwał się, zabierając się już odejść — prosić, abyś nie brał do serca sprawy, która prawdopodobnie pozostanie tylko prośbą nieudałą... i skutków za sobą nie pociągnie żadnych.
— Wszakci — zimno odparł Michał — ostrzelany jestem... bądź spokojny.
To mówiąc, odprowadził do drzwi wiernego sobie biskupa — i gdy się one zamknęły za nim, zadzwonił na dworzanina.
Kiełpsz na czatach będący, wszedł natychmiast.
— Oznajmcie o mnie do królowéj — rzekł głosem podniesionym król — i powiedzcie, że widzieć się z nią muszę.
Nie siadając już, niespokojny, z rękawiczkami i kapeluszem w ręku, czekał król w pośrodku sypialni. Kilka razy poruszył się ku progowi, sądząc, że Kiełpsz powraca, który dosyć czasu potrzebował na przyniesienie odpowiedzi.
Stanął w progu i szepnął tylko, że królowa czekać miała. Szybkim zrazu krokiem rzucił się król ku drzwiom, lecz natychmiast go zwolnił. Przesuwając się przez długi szereg pokojów, jak i korytarzy, szedł zadumany... — nie widząc tych, których spotykał. Między innemi nastręczył mu się z pokornym ukłonem Toltini, na którego spojrzał nawet...
Królowa Eleonora oczekiwała już w salce swéj posłuchalnéj na małżonka, sparta o stół, jakby tem chciała mu zapowiedzieć, że długo nie miał pozostać...
Od progu rzucił na nią posępne spojrzenie Michał. Podszedł, nie kłaniając się i nie witając.
Głos mu drżał, gdy mówić zaczął.
— W interesie waszym — rzekł — jest, aby to z czem przychodzę, niekoniecznie obcych doszło uszu... Raczcie się upewnić, że nas wasz dwór nie podsłucha.
Wcale niezwyczajne to zagajenie widocznie zmięszało królową Eleonorę. Krokiem żywym podeszła ku drzwiom jednym, otworzyła je gwałtownie, spojrzała i milcząc na swe miejsce powróciła.
Król zwykle tak apatyczny, tym razem miał wyraz twarzy szyderski.
— Sądziłem — rzekł — iż W. Król. Mości, przecierpiawszy już ze mną czasu tyle, zechcesz być do niedalekiego końca cierpliwym, przekonywam się że tak nie jest i że się wyczerpała cierpliwość W. Król. Mości. Wiem o jéj staraniach z pomocą Prymasa rozpoczętych o rozwód ze mną... w nadziei że mnie tronu pozbawią.
Uśmiechnął się boleśnie.
— Wszystko to — wywołałoby zgorszenie dla Cesarskiéj rodziny waszéj nieprzyjemne... Przychodzę więc radzić jeszcze nieco cierpliwości. W. Król. Mość widzisz sama, iż życia nie starczy mi na długo... ja sam to czuję...
Pierwszy raz od stąpienia Eleonory na tę ziemię, która jéj była tak wstrętliwą — z dumnéj, śmiałéj i zuchwałéj — królowa stała się niemal pokorną — złamaną, tak ją przeraziły te słowa...
Wargi jéj zadrzały, potoczyła oczyma obłąkanemi dokoła, kilka razy chciała zacząć coś mówić i chwyciła się za piersi — nareszcie podeszła prędkim, niepewnym krokiem do króla.. Nigdy jéj taką nie widział...
— Ja o niczem niewiem! Sprawa to nie moja — jestem jéj obcą. — Nie obwiniajcie mnie.
Michał dumnie zamilczał. Upokorzenie to Eleonory, zmuszonéj się wypierać — uwalniało go od wyrzutów i sporu, trochę litość wzbudziła, gdy na oczach jéj ujrzał łzy i w całéj postawie niewypowiedziane pomięszanie.
— To są zapewne, sprawy tych co się mną opiekują — widząc mnie nieszczęśliwą — dodała Eleonora podchodząc jeszcze do męża, który cofnął się kroków parę. Ja niewiem o niczem... o niczem.
Głos jéj drżał.
— Cieszę się więc że W. Król. Mość mogłem w czas przestrzedz — rzekł Michał. Skandal bezużyteczny.. trzeba go uniknąć.
To mówiąc skłonił się i zawrócił ku drzwiom. Królowa niespokojna szła za nim aż od progu — ale się ku niéj nie zwrócił. — Pomięszana stanęła na chwilę niepewna co pocznie — i po odejściu króla, wołać zaczęła na swą zaufaną ochmistrzynię, która przestraszona przybiegła.
Królowa już się rzuciła w krzesło i głosem osłabłym — zawołała.
— Toltini — Toltini!!
Raz pierwszy była złamaną. Obawa ojca, który mógł być wmięszany w zawikłanie dla niego wstrętliwe, strach skandalu mogącego się rozejść po Europie, odjęły jéj odwagę.
Włoch, którego pochwycono gdzieś na korytarzu, biegł przelękły, przewidując coś nieprzyjemnego.
Eleonora w krześle, z chustką na oczach, bezsilna była dla niego zjawiskiem tak nowem i dziwnem, iż osłupiały z trwogi stanął przed nią.
Zerwała się nagle.
— Toltini — zawołała... zdradzona jestem.. król był przed chwilą — przyszedł mi czynić wyrzuty, — wie o wszystkiem..
Załamała ręce.. Włoch zagryzł usta.
— Jeśli jest w tem czyja wina — oprócz przypadku odezwał się, to chyba starego tego Prymasa, którego namiętność często czyni nierozważnym, co do mnie.
Żywym krokiem nie słuchając go już Eleonora się przechadzać zaczęła po sali. Sama coś szepcząc do siebie.
Włoch po kilka kroć rozpoczynał rozmowę, nic mu nie odpowiedziała. Postał pokornie w progu, dała znak że go nie potrzebuje — wyszedł.
Nadeszła godzina obiadowa — król oznajmić kazał że czując się niezdrów, do stołu nie przyjdzie.
Trafiało się to nie jeden raz, a Eleonora wcale nie troszczyła się o małżonka, — tego dnia zmieniła obyczaj i wysłała komornika swego aby się o zdrowie króla dowiedział. Mówiono o tem po całym dworze, jako o wypadku — niesłychanéj wagi.
Kiełpsz do którego zapytanie przyszło, nie donosząc o niem królowi, odpowiedział że niedyspozycja Najjaś. Pana — nie zdaje się być groźną, ale bolesną.
W postępowaniu Michała nie było od dni powszednich żadnéj prawie różnicy, Kiełpszowi się wydał tylko śmiesznym i więcéj ożywionym.
Nad wieczorem, króla już na zamku nie było, ale służba miała rozkaz nie rozgłaszać o tém i mówić dowiadującym się że leżał chory. Do tego wszyscy byli nawykli...
Późnym wieczorem Prażmowski leżał pod szkarłatnym pawilonem, a u wezgłowia jego stary balwierz, do którego usług był nawykłym ucierał coś w małym moździerzyku kamiennym, z ukosa spoglądając na chorego..
Obraz tego starca, który walczył z niemocą i nadchodzącym sporem, każdego innego, nad tego sługę co od dawna oswojony był ze swym panem, i gorączkowym jego temperamentem, napełniłby niepokojem.. Stary i od kilkunastu lat przy osobie arcybiskupa zostający cyrulik zimnem okiem patrzył na rzucającego się po łożu, szarpiącego na sobie okrycie, mruczącego niewyraźnie coś, co można było raz wziąć za modlitwę, a wnet potem za przekleństwo. Gdy kołdry spadały, cyrulik stawił swój moździerzyk, poprawił je, siedział znowu na miejscu i obojętnie proszek zacierał w doniczce.
Prymas niekiedy wołał wody — naówczas dawał mu stróż przegotowaną jakąś i mętną dyzannę..
Na twarzy starca straszliwie wymęczonéj i boleścią wewnętrzną pokrzywionéj — cierpienie gorączka i stan ducha niespokojny razem się malował. Niekiedy poczynał się modlić i modlitwa zamierała na wargach, chwytał się za piersi, za boki i jęczał, potem kładł na poduszki, twarz osłaniając rękami, usiłując uspokoić i usnąć — lecz wysiłek ten trwał krótko, porywał się gwałtownie i głosem ochrypłym wołał znowu wody. Nie mówiąc słowa cyrulik podawał kubek poprawiał kołdrę, — i siadał — nie okazując najmniejszego wzruszenia..
Późno już było. Zdala donośne dały się słyszeć kroki, a że tu wszyscy około chorego zwykli byli chodzić na palcach, Prażmowski posłyszawszy chód ten, z trwogą nie wysłowioną dźwignął się na łożu.
Cyrulik też biegł już do drzwi, które się otwarły nagle i — w progu ukazał się — król.
Prymas, jak gdyby widmo ujrzał — ze słabym okrzykiem oczy sobie zasłonił.
Michał podszedł aż do łoża i stanął. Była chwila milczenia i oczekiwania, którą tylko ciężkiego oddechu Prymasa odgłos przerywał.
— Potrzebowałem widzieć, waszą pasterską mość odezwał się król głosem dosyć podniesionym.
Zwrócił się do stojącego tuż, przelękłego balwierza i dał mu znak aby odszedł precz.
Gdy się drzwi za nim zamknęły, Michał przystąpił bliżéj jeszcze łoża.
— Niewiem którego z nas — odezwał się — pierwéj Bóg na sąd swój wezwie — między wami a mną, on sprawę roztrzygnie... W ciągu tych lat przebaczałem nie raz — wyciągałem rękę na próżno byliście i jesteście mi wrogiem. Nie przyszedłem was prosić za sobą — ja nic nie mam do stracenia... proszę was abyście majestatowi temu królewskiemu rzeczypospolitéj oszczędzili sromu i zgorszenia, a nie dawali go ludziom na pośmiewisko...
Wiem o waszych stosunkach z Cesarzem, któregoście uwikłali w sprawę rozwodu z ujmą czci domu rakuskiego, wiem o wszystkich knowaniach waszych... Ja i wy stojemy oba nad grobem. Rozwód mojéj żonie nie potrzebny, śmierć nas bez papieża rozwiedzie...
Zamilkł wzruszony król na chwilę, wzruszenie głos mu odejmowało...
Prymas łkał, jedną ręką twarz osłaniając, drugą chwytając bezmyślnie okrycie...
— N. Panie — rzekł...
— Nie tłumaczcie się — przerwał król — byłoby to próżnem... Ja do was nawet żalu niemam, skracając mi życie, skróciliście cierpienie... ale wy jesteście głową kościoła, namiestnikiem Chrystusa na ziemi téj... a daliście przykład nienawiści, zajadłości — prześladowania. Przez was kraj ten stoi bezbronnym, — waszą sprawą gdy nieprzyjaciel na granicy czyha, wewnątrz walczą bracia z sobą. Godnem li to kapłana? głowy kościoła? Wnijdźcie w sumienie wasze... Bóg nas osądzi! Bóg nas osądzi! Bóg nas osądzi!
Podniesionym głosem wyrzekłszy te słowa, król zmierzył wzrokiem słabnącego starca... stał jeszcze milczący moment krótki i krokiem powolnym wyszedł z sypialni...
Gdy balwierz biegnąc ku łożu przypadł do niego aby na ratunek chorego pospieszyć, znalazł go wijącego się na łożu, z przekleństwy na ustach, rozszalałego gniewem...
— Precz — precz... — wołał nieprzytomny — precz — wszyscy zdrajcy! precz odemnie.
Odepchnięty, stary sługa powracał, podając napój, okrywając zrzucanemi kołdrami... Prymas był w stanie bezprzytomnym, nie doopisania... Potrzeba było natychmiast wezwać doktora...
Tym czasem zamiast niego, włoch Toltini, którego zawsze niepytając wpuszczano, nadbiegł domagając się do Prymasa i zdyszany stanął nad jego łożem...
Ale Prażmowski zobaczywszy go i poznawszy, podniesionym jeszcze krzykliwszym głosem, zawołał.
— Zdrajcy! zdrajcy! precz ze zdrajcami!
Dla balwierza jawnem było, iż mogło zbliżyć się — konanie... Tem pilniéj wysyłał co chwilę po doktora.. który nie nadchodził... Kapelan, który nadbiegł i począł nakłaniać do usposobienia i modlitwy, doznał takiego samego jak włoch przyjęcia, Prymas odepchnął go, wołając.
— Zdrajca! wszyscy zdrajcy! precz odemnie — nikogo niechcę...
Prawie gwałtem balwierzowi się udało wreście uspakajającą miksturę wlać mu w usta, która po chwili odrętwiająco działać zaczęła... Wołania i jęki wyrywały się jednak z ust starca, dopóki sen sztuczny, ciężki, gorączkowy nie zamknął mu powiek.
Około łoża powoli ściągnęło się co było starszych sług i dworu Prażmowskiego... Wszedł na ostatek i wynaleziony z trudnością zwykły lekarz Prażmowskiego Almer, niemiec. Poszeptawszy z balwierzem krótko, zbliżył się do łoża, wyszukał ręki i pulsu, głową potrząsnął i padł na siedzenie u węzgłowia...
W tym że momencie, jeden z synowców Prażmowskiego, wpadł przelękły do sypialni... Wiedział już o odwiedzinach królewskich i łatwo mógł przewidzieć ich skutek...
Ze zwieszoną nad łożem głową postał chwilę i zwrócił się do Almera.
Niemiec ręce rozpostarł, podniósł je do góry, westchnął, dając poznać że stan chorego był rozpaczliwy.
Godzina może upłynęła w złowrogiem milczeniu. Coraz szybszy i cięższy oddech chorego słyszeć się dawał, oznajmując jakby tą ostateczną walkę życia ze zgonem, — która tu zapowiadała się ciężką i męczeńską. Chory otworzył nagle oczy, usiłował się podnieść, padł bezsilny na węzgłowie i usta wyjąknęły...
— Wody!
Doktór podał mu napój przygotowany, ale — wlać go było potrzeba — bo starzec nie miał siły do przyjęcia...
Oczy gorączkowym jeszcze blaskiem zapalone biegały do koła...
— Sen! to był sen? — szepnął — król? sen? król??
Almer potwierdził to ruchem głowy...
Chory nieco się uspokoił, poznał synowca i poruszył ręką, która bezsilna opadła.. Kapelan zbliżył się z książką i krzyżem...
Prymas głową skinął aby czekał... ale oddech stawał się coraz trudniejszym, a niepokój chorego większym coraz... Ksiądz ukląkł u łoża i modlitwy półgłosem odmawiać zaczął...
Było to nadchodzące już konanie...
Stary balwierz płacząc podniósł naprzód poduszki, poprawił je... potem wysunął jedną... Widać było wysilenia chorego ostatnie, aby się podnieść jeszcze... Usta poruszały się szeptem niezrozumiałym... Wlano mu w nie napój, który się rozszedł na węzgłowie...
Zapalono gromnicę, ale palce umierającego już jéj ująć nie mogły...
Pomimo zdającego się co chwila nadchodzić zgonu — walka się przedłużała... Gdy wszystko skończonem już sądzono, chory wzdychał, otwierał na wpół powieki i konanie ponawiało się równie ciężkie i bolesne jak wprzódy...
Przez zasłony w oknach dnieć już zaczynało, gdy synowiec powieki zmarłego zamknął płacząc — i twarz oblekła się siną barwą, którą zastąpiła krwawą i przeszła wprędce w zielonawy kolor trupi...
W mieście uderzono w dzwony...
Król po powrocie na zamek nie rychło mógł usnąć, — sen potem ciężki ze znużenia, obiął go tak twardy, iż zwykła godzina, w któréj zawsze się z nałogu budził minęła...
Dzień był biały, gdy paź drzemiący u drzwi, posłyszał wołanie.
— Która godzina?
Zegar wskazywał ósmą. Kiełpsz czatujący na przebudzenie wchodził właśnie głos króla posłyszawszy.
— Dlaczegoście mnie nie zbudzili? — zapytał Michał.
— W. Królewska Mość byłeś nadto znużonym wczoraj — rzekł Kiełpsz — a nie było nic pilnego.
W tem odgłos wszystkich dzwonów rozkołysanych jęczących — uszy króla uderzył.
— Co to jest? — zapytał.
Zawahał się z odpowiedzią krajczy..
— Musiał ktoś umrzeć... — szepnął cicho.
— Ale biją po wszystkich kościołach, we wszystkie dzwony — niespokojnie dodał Michał i paziowi wskazał aby szedł się dowiedzieć. Chłopak nie potrzebował iść na zwiady.
— Ks. Prymas umarł — rzekł spokojnie...
Król zbladł nieco i spojrzał na Kiełpsza, który odpowiedział na wejrzenie, krótkiem...
— Jeszcze wczoraj się tego spodziewano...
Prawie w tym samym czasie włoch wchodził do pokoju królowéj, która roztargniona, u śniadania siedziała... Myślami była tak objętą, iż nawet odgłosu dzwonów nie zwykłego, nie zdawała się słyszeć i uważać.
Twarz i postawa Toltiniego ją uderzyły. — Zbliżał się powolnemi krokami do stołu.
— Cóż to za święto dzisiaj? zapytała Eleonora — te dzwony? tak rano?
Włoch wahał się nieco...
— Po umarłym dzwonią — rzekł cicho... i poczekawszy dorzucił z westchnieniem.
— Prymas zmarł téj nocy..
Twarz królowéj bladością się okryła... dłońmi zasłoniła oczy — zaczęła płakać... Toltini cofnął się kroków parę... nieśmiał pocieszać nawet.. Eleonora siedziała długo jakby zapomniawszy o nim... Włoch czekał uspokojenia z uszanowaniem i cierpliwością, dopiero gdy łzy ocierać zaczynając wzrok ku niemu zwróciła królowa — zbliżył się do stołu tronu..
— Przed samym zgonem — rzekł cicho — król był u niego, zdaje się nawet, że to zgon mogło przyśpieszyć, chociaż mu go od kilku dni przepowiadano..
Usłyszawszy o królu, Eleonora zacisnęła usta, zmarszczyła brwi... zadumiała się... chociaż płaczem i niepokojem zmęczona, wstała i palce kładąc na ustach — szepnęła do Toltiniego..
— Wszystko się odmienić musi — król jest też chory niebezpiecznie, godziny jego policzone... Pytałam Brauna... powiada, że się to przeciągnąć może, ale choroba nie uleczona... Będę dobrą i łagodną...
Spuściła oczy ku posadzce, stała jakiś czas zadumana, i nie zwracając się już do Toltiniego — wyszła...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.