Onego czasu, pewien Pasterz młody, Strzegł wiernie królewskiej trzody; Owce, jagnięta, jak na drożdżach rosły, Słowem, szło wszystko jak z płatka. Wierność, to cnota na świecie tak rzadka, Że o Pasterzu wieści się rozniosły Aż do królewskiego dworu. Król, nie chcąc rzeczy oceniać z pozoru,
Odwiedził ustronne niwy, Gdzie ze swą trzodą żył Pasterz szczęśliwy, I ocenił, w czas niedługi, Wiernego stróża zasługi.
Rzekł zatem: «Twoja cnota słuszny podziw budzi:
Rzuć trzodę, jesteś godzien być pasterzem ludzi; Niezłomną prawość nagradzając w tobie, Najwyższym sędzią królestwa cię robię.» Pasterz, od świata żyjący z daleka,
Gdy wiódł swoje owieczki nad brzegi strumyka, Jednego tylko widywał człowieka, Pustelnika. Nie znał więc ludzi, nie znał dworskiej wrzawy:
Lecz miał zdrowy rozsądek, cnotę, umysł prawy, A te przymioty i zawsze i wszędzie, Najwięcej znaczą na każdym urzędzie. Mądrze więc dzierżył, ku królewskiej chwale, Sprawiedliwości wielowładną szalę. Pustelnik, w czasu niewiele, Rzuca swą odludną celę,
Przybywa do Pasterza. «Powiedz, to sen może?
Ty, ulubieńcem Króla! Lecz wyznam w pokorze, Śliskie są królewskie progi; Radzę, posłuchaj przyjaznej przestrogi: Nie ufaj łasce, nie dowierzaj sobie, Strzeż się dworaków: może już w tej dobie, Na zgubę twą zdradnie czyha Zawiść i pycha.»
Zaśmiał się Pasterz; a pustelnik na to: «Łaska, jak widzę, nieprzezornym czyni; Pomnij, że zmienną jest losu Bogini, A wzgarda możnych, zwykłą cnót zapłatą.
Jesteś, jako ów ślepy, co szukając kija, Wziął w rękę żmiję od mrozu skostniałą.
«Stój! zawołał przechodzień, co czynisz, to żmija!
«To kij. — To żmija, mówię; na cóżby się zdało,
«W błąd cię wwodzić? — Nikt waści o radę nie pyta:
«Zazdrościsz, żem ja znalazł kij, nie ty... i kwita!»
Tymczasem, gdy niebaczny cieszy się z odkrycia,
Gad, ciepłem ocucony, pozbawia go życia.
I z tobą tak się stanie; może gorzej jeszcze.
— A cóż nad śmierć gorszego? — Tysiączne zgryzoty, Obawa hańby, sromoty,
Będą krwawić twą duszę. «Te wyrazy wieszcze,
Sprawdziły się niebawem. Przez niecne zabiegi Przedajnych świadków zebrano szeregi; Skargę przed króla wniósł motłoch potwarczy, Że sędzia swemi wyroki frymarczy, Że, okłamując świat udaną cnotą, Stawia pałace za przekupstwa złoto. Król spieszy w sędziego progi, I widzi wszędzie świadectwo prostoty: Nagie ściany, sprzęt ubogi.
Oszczercy nie umilkli. «Gromadzi klejnoty, Żyje skromnie, jak odludek, Lecz ma w komnacie skarbów pełną skrzynię,
Zamkniętą na dziesięć kłódek: Ona zaświadczy o jego przewinie.»
Otwiera Pasterz zamki: widok niespodziany! Zamiast klejnotów, łachmany...
Stara odzież wieśniacza! — Oto skarby moje,
Rzecze, kiedym je nosił, biedny lecz szczęśliwy,
Omijała mię zawiść, troski, niepokoje.
Biorę je znów i wracam na rodzinne niwy,
Rzucam wielkość, złączoną z cierpienia nawałem.
Królu! gdym był u szczytu, cios ten przeczuwałem;
Lecz żal mi było przerwać rozpoczętą drogę,
Widząc, że moim bliźnim dobrze czynić mogę.
Bo któż, co sprawiedliwie swą wartość ocenia,
Powie, iż nie ma żądzy sławy i znaczenia?»