<<< Dane tekstu >>>
Autor Vicente Blasco Ibáñez
Tytuł Król prerji
Pochodzenie Meksyk
Wydawca Unja
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Rotacyjna „Unja“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. El rey de las praderas
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BLASKO IBANEZ.

KRÓL PRERJI.

W ostatnim roku swego pobytu na uniwersytecie kobiecym, miss Craven była już zdecydowana.
Koleżanki Miny, umieszczone w tem samem skrzydle budynku, rozprawiały o życiu, które je czekało po wyjściu ze szkoły; młodsze „szkraby” słuchały ich w milczeniu z całym szacunkiem, należnym istotom wyższym.
Jedna z przyjaciółek miss Craven miała wyjść zamąż zaraz po powrocie do domu. Była to rzecz ułożona oddawna pomiędzy rodzinam i narzeczonych. To przyszłe małżeństwo studentki natychmiast po opuszczeniu szkolnej ławy podniecało wyobraźnię pozostałych koleżanek. W porze herbaty panienki śniły na jawie, i każda marzyła o jakimś ideale, który ją czeka w odległej i tajemniczej przyszłości.
— Ja — mówiła, — wyjdę za miljonera, by mógł mię otoczyć największym zbytkiem i spełnia? wszystkie moje życzenia.
— Ja — mówiła druga — za atletę, celującego we wszystkich sportach.
— Ja za człowieka, któryby mnie bardzo kochał i słuchał we wszystkiem...
— Ja wyjdę za człowieka sławnego! — twierdziła stanowczo nasza miss.
Miss Craven nie potrzebowała myśleć o małżeństwie z miljonerem. Cały świat wiedział, iż tam, na dalekim Zachodzie, istnieją kopalnie złota i nafty, których wartość, wyrażona w akcjach, znajdowała się w ogniotrwałej kasie miljonera Fostera ojca, który był jej opiekunem.
Stary Craven rozpoczął pogoń za dolarem, jaka prosty robotnik w kopalniach kalifornijskich. Człowiekowi temu, który zaledwie umiał czytać i pisać, szczęście sprzyjało na każdym kroku. Możnaby mniemać, iż jakaś dobroczynna wróżka kierowała jego krokami. Gdziekolwiek Craven zaczął kopać, ukazywało się złoto, srebro, lub conajmniej miedź. Jeżeli założył studnię, aby górnicy jego oddziału nie pomarli z pragnienia, zamiast wody tryskała nafta. W miarę, jak się Craven posuwał naprzód w swym pochodzie triumfalnym, powstawały coraz nowe towarzystwa akcyjne i syndykaty kapitalistów. Na Wall Street wielce panowie od finansów witali go jak równego sobie, kiedy mu przyszła ochota stracić tydzień czasu na przejażdżkę z San Francisco do Nowego Yorku.
Mógłby pozostawić córce fortunę olbrzymią, ale był to raczej człowiek czynu niż interesu; tworzyć coraz to inne przedsiębiorstwa, pozostawiając lwią część zysków z przedsiębiorstw poprzednich zimnym i zręcznym wspólnikom, których cały legjon ciągnął za jego śladem.
Foster ojciec, towarzysz w dniach niedoli, kiedy obaj proste robotnicy, był znacznie bogatszym od niego. Trzymał się zasady: iść za przyjacielem, jeżeli interes; był zupełnie pewny, a pozostawiać przyjacielowi zupełną swobodę działania w interesach ryzykownych. Jednak, gdy stary Craven zginął, przygnieciony walącem się rusztowaniem przy wybuchu studni naftowej, jego przyjaciel Foster, jako wykonawca testamentu, stwierdził, iż jedyna jego córka przyniesie przyszłemu mężowi okrągłą sumkę sześćdziesięciu miljonów dolarów.
Oto dlaczego, słysząc koleżanki, marzące o wyjściu zamąż za miljonerów, miss Craven uśmiechała się wzgardliwie. Nie potrzebowała pieniędzy. Mogła sobie wybrać męża według własnego upodobania.
Równie obojętnym był dla niej obraz atlety, mistrza we wszystkich sportach. Pannie Craven wystarczały jej własne sukcesy w tej dziedzinie. Ojciec oddał ją do szkoły jako dzikiego trzynastoletniego podlotka, przyzwyczajonego uganiać się całemi dniami po prerjach Arizony na koniach, które sama ujeżdżała. Matka jej, kobieta prosta, nieprzyzwyczajona do wystawnego życia, umarła, przygnieciona niejako tą powodzią miljonów, jaka na nią spadła. Craven, którego dziki i nieokiełznany duch córki niepokoił i przeszkadzał spokojnie poświęcić się interesom, postanowił umieścić ją w słynnem „college”, o którem słyszał, że wychowywały się tam córki i siostrzenice kilku byłych prezydentów rzeczypospolitej, co dawało rękojmię, że córka będzie wychowana na wielką panią, jak przystało posiadaczce wielu miljonów.
Słynny zakład naukowy, umieszczony był w przepięknej okolicy, wśród gór, jezior i lasów, posiadał park rozległy na mil kilka, wśród którego wznosiły się okazałe budynki.
Dla naszej miss zamknięcie w szkole równało się więzieniu. Olbrzymi park wydawał się jej klatką. Była wściekła i obmyślała mnóstwo najdzikszych sposobów zemsty, z których na szczęście żaden do skutku nie przyszedł.
Myślała naprzód o podpaleniu gabinetu fizycznego, twierdząc, że wszystkie nagromadzone tam, zupełnie nie potrzebne narzędzia, wymyślono jedynie dla dręczenia biednych dziewcząt. Potem nosiła się z myślą zastrzelenia z rewolweru profesora matematyki — małego staruszka, który się często wyśmiewał z jej nieuctwa.
Wkrótce jednak zaniechała tych morderczych projektów i, pragnąc okazać, iż nie jest gorszą od innych, postanowiła z zapałem oddać się wszystkim przedmiotom, do których odczuwała jakikolwiek pociąg.
W gimnastyce była pierwszą. Godzinami wskakiwała na drewnianego konia i wykonywała trudne woltyże, śmiejąc się z tego dziecinnego ćwiczenia, ona, która w prerji wskakiwała i zeskakiwała w pełnym biegu z nieosiodłanego konia. Była przodownicą w grze „water polo“, nurkując jak rusałka, aby złapać piłkę w przejrzystych głębiach sadzawki. Przy nauce szermierki atakowała swego nauczyciela floretem z taką zaciekłością, iż mu w końcu sił do obrony brakło.
Była pierwszą w ćwiczeniach cielesnych, pozostawiając koleżankom przyjemność ćwiczenia się w naukach ścisłych i literaturze. Z pośród nauczycielek lubiła jedynie dwie — nauczycielką języka francuskiego, z którą mogła rozmawiać o Paryżu i słynnych aktorkach, o tym dalekim wymarzonym świecie, znanym jej jedynie z żurnalu mód, oraz nauczycielkę hiszpańskiego, która opowiadała jej o walkach byków i uczyła drapować mantylę na sposób andaluzjanek.
Nie miała potrzeby męczyć się nauką, aby zaćmić swoje koleżanki. Podziwiano jej piękność, nieco zwierzęcą, zdrowej i silnej, doskonale zbudowanej dziewczyny! Podczas gry w „water polo”, gdy ubrana jedynie w lekki trykot męski, dawała nurka do sadzawki — widzowie, same kobiety — nie mogli powstrzymać szmeru uwielbienia. Starzy profesorowie, ludzie stateczni, odczuwali pewien niepokój, skoro utkwiła w nich swe ogniste oczy o cokolwiek bezczelnym i władczym wyrazie.
Nie, nie pragnęła miljonów ani sportowca. Wybierze męża według swego upodobania. Pretendenci będą się cisnęli setkami, szczęśliwi, jeśli zechce uczynić z nich swoich niewolników... Przychodził jej wówczas na myśl James Foster, towarzysz zabaw dziecinnych, starszy od niej o rok zaledwie. Widziała jego odstające uszy, obwisłą szczękę i oczy poczciwego psa. I natychmiast, na znak braterskiej przyjaźni, zgrzytała zębami i zaciskała pięści. Ach! z jakąż szaloną rozkoszą obiłaby tego towarzysza lat dziecinnych! Każdego lata, spędzając wakacje u swego opiekuna, rzucała się na niego z pięściami, i kopsała go dotąd, aż wyprowadzony z cierpliwości, oddawał jej pięknem za nadobne. I panna Craven, która nauczyła się walki metodą japońską, pragnęła opuścić szkołę, aby się mierzyć ostatecznie z Jamesem i pokonać nareszcie tego przeciwnika, którego nienawidziła i szanowała równocześnie.

II.

Stary Foster, nie mający nigdy dość czasu na prowadzenie swoich licznych interesów, skwapliwie przyjął projekt podróży, w kilku słowach ułożony przez jego pupilkę. Obowiązki opiekuna ciążyły mu niejednokrotnie i był rad, że będzie się mógł pozbyć Miny na czas jakiś przynajmniej.
Od chwili powrotu ze szkoły dziewczyna ta stanowiła dla starego Fostera przedmiot nieustannej troski. Wkrótce po przyjeździe do domu, zniknęła ku wielkiemu przerażeniu biednego człowieka. Przypuszczając porwanie lub morderstwo, poruszył całą policję. Zanim jednak policja zdołała ustalić miejsce pobytu zbiegłej panny, miss Craven — po dwóch miesiącach — zjawiła się najspokojniej w kancelarji opiekuna. Zapytana o powód ucieczki, odpowiedziała, że chciała poznać zbliska prawdziwe życie i w tym celu uciekła do Chicago, zgłaszając się jako robotnica do jakiejś fabryki. Skłoniło ją do tego kroku czytanie pewnych książek, ale to, co zobaczyła, nie było zachęcające, wróciła tedy do swego opiekuna.
Foster zgodził pewną starszą panią jako damę do towarzystwa, polecając jej towarzyszyć tej buntowniczej duszy, dla której było rzeczą zupełnie obojętną, co ludzie o niej pomyślą. Nic więcej zrobić nie mógł. To też był niezmiernie uradowany, gdy pupilka oświadczyła, mu, że zamierza ze swoją damą do towarzystwa wyjechać na czas dłuższy do Europy.
Nasza miss, śmiała jak chłopiec, nie krępująca się niczem, była w Europie jedną z tych amerykanek, którą nazwaćby można „artykułem eksportowym”. Uważny podróżnik, króryby przejechał Stany Zjednoczone od Nowego Yorku po San Francisco i od Chicago do Nowego Orleanu, napróżnoby szukał typów podobnych. Zobaczyłby tam kobiety takie same, jak w innych krajach, dobre żony i matki, albo milutkie panienki, pragnące stać się niemi z kolei, aby się nacieszyć wszystkiemi rozkoszami życia. Jedynie w starej Europie, w Paryżu, Londynie lub Rzymie, spotkać można amerykanki śmiałe, samowolne, piękne i niedbające zupełnie o opinję; takie, jakie je opisują w romansach i komedjach europejskich.
Hrabiowie i markizowie, pragnący pozłocić wypłowiałe herby przez bogaty ożenek, tłumnie cisnęli się do miss Graven w wielkich hotelach stołecznych, na modnych plażach lub zimowiskach szwajcarskich. Pomyślcie tylko: 19 lat i 60 miljonów dolarów!
— Miss Craven — mówiła „przyzwoitka” — niechże się pani raz zdecyduje wyjść za mąż!
Zdawałoby się, że mimo olbrzymiej płacy, jaką jej wyznaczył Foster, dama do towarzystwa gorąco pragnęła wydostać się z opałów, na jakie ją narażała kapryśna i dziwaczna dziewczyna.
— Wyjdę tylko za człowieka znakomitego! Miss Craven zamyśliła się. Jakiego właściwie rodzaju znakomitości miała sobie życzyć?
W Londynie zdawało jej się, iż pokochała księcia, którego rodowód sięgał do epoki Stuartów. Miłość ta trwała jednakże krótko — przekonała się bowiem, że ten wielki pan bardziej wielbi od niej swoje konie wyścigowe i że, wyszedłszy za niego, musiałaby być zazdrosną o jego stajnię. We Francji rzuciła okiem na kilku wybitnych literatów, cóż kiedy wszyscy byli żonaci, albo też od młodości skrępowani więzami, których rozerwać nie byli w możności. Do tego, widziani zbliska, byli tacy nieciekawi, tacy prozaiczni mimo idealizmu i poezji, któremi obdzielali świat w książkach swych i sztukach!... We Włoszech zainteresowała się dwoma malarzami i szalała przez cały tydzień za słynnym na cały świat tenorem. Ale wystarczyło zaprosić pewnego dnia na obiad tego operowego słowika, aby utracić wszelkie złudzenia. Co za potop głupstw, skoro tylko usta otworzył. A jaki był brzydki i pospolity, gdy nie miał na sobie szat teatralnych i umalowanej twarzy. W Sewilli, podczas Wielkiego Tygodnia, zakochała się w młodym torreadorze, ubóstwianym przez całą Hiszpanję. Król był jego przyjacielem; gdy został zraniony przez dzikiego byka, prezydent ministrów osobiście dowiadywał się o jego zdrowie... Była to sława narodowa! Miss Craven przez kilka tygodni jeździła za nim po wszystkich miastach i miasteczkach Hiszpanji. Ale w końcu i tego bohatera spotkał los poprzedników. Był nieśmiały, bąkał coś niewyraźnie w rozmowie z miijonerką, a przytem nagle zrobiła odkrycie, iż jakkolwiek na arenie wydawał się olbrzymem, sięgał je] zaledwie do ramienia...
Zadała sobie potem pytanie, czy szczęściem dla niej nie byłoby wyjście za boksera — mistrza światowego. Pewnego dnia jednak, będąc obecną przy walce dwóch półnagich atletów, robiących wrażenie dwóch pakietów mięśni, lśniących do potu, nabrała obrzydzenia do tego zawodu.
— Mój Boże! gdzie tu znaleść człowieka znakomitego? — myślała często miss.
Tymczasem James Foster syn znajdował się na jej drodze wszędzie, w miejscach najmniej spodziewanych, zawsze niby przypadkiem. Rumienił się i jąkał nieśmiało przy spotkaniu, jak ktoś, kto przychodzi do przyjaciela w ważnej sprawie i zapewnia go, że znalazł się u niego tylko przypadkiem, przechodząc w pobliżu.
— Jestem w przejeździe do Australji dowiedziawszy się, że stoimy w jednym hotelu... mówił do Miss Craven w Madrycie.
Innym razem spotkali się w Bukareszcie.
— Ach! — mówił, jak zawsze, rumieniąc się gwałtownie, — przyjechałem dopiero z Ameryki... w drodze do Transwaalu. — Co za traf szczęśliwy, że panią tutaj spotykam!
Foster mógł przytoczyć na usprawiedliwienie swoich nieskończonych podróży po całej kuli ziemskiej powód, który mu zaszczyt przynosił. Podczas gdy ojciec jego wysilał się, aby zarobione miljony pozostały nietknięte i rosły dalej, on starał się stać sławnym.
Sławy szukał środkami najbardziej odpowiadającemi jego zamiłowaniom — zaczął polować na grubego zwierza we wszystkich częściach świata. W dziennikach sportowych zamieszczano coraz częściej portrety Jamesa ze sztucerem w ręku, przybranego bądź w futrzane wory jak eskimos, polujący na białe niedźwiedzie, bądź w szeroki kapelusz i strój myśliwych, polujących na słonie w Afryce środkowej. Pisano szeroko o jego czynach, wyliczano trofea zdobyte, rany odniesione w walce z dzikiemi zwierzętami, straszliwe przygody, z których cudem tylko cało wychodził...
Miss Craven czytała to wszystko obojętnie.
— Biedny James, to takie zero! byłby dobrym mężem — dla kobiety ograniczonej — mówiła do swej „przyzwoitki.” Zdarzało się, że James przysyłał jej w darze trofea myśliwskie — kły słoniowe, rogi najrzadszych antylop, skóry olbrzymie. — Przez chwilę bawiła się niemi, później odrzucała, przypomniawszy sobie, od kogo pochodzą.
— Biedny chłopiec! gdybym ja zechciała polować, zrobiłabym to z pewnością o wiele lepiej od niego. A te wszystkie opisy dziennikarskie — musi je słono opłacać!
Pewnego roku, spędzając wiosnę we Florencji, miss Craven odnalazła nareszcie właściwą orjentację, odnalazła drogę, po której iść należało do celu. Wiedziała już, gdzie powinna szukać znakomitości wymarzonej...
W tym czasie pewien hrabia toskański, o cerze blado oliwkowej i płomiennych oczach, dobijał się o jej rękę. Całemi dniami czekał na nią w sali hotelowej, aby jej towarzyszyć, ile razy wychodziła na miasto — możnaby go wziąć za przewodnika z agencji Cooka. Miss Craven była dwudziestą z kolei miljonerką amerykanką, którą usiłował uszczęśliwić, ofiarowując jej swój tytuł. Dziewiętnaście jednak wzgardziło tym zaszczytem. Dziedzic wielkiego historycznego imienia, pokazywał dziewczynie fotografje bajecznych, odziedziczonych po sławnych przodkach zamków i pałaców, z których nie było już nic, oprócz murów — gdyż przodkowie wszystkie ruchomości dawno sprzedali antykwarjuszom. Marzeniem potomka było urządzić wnętrze tych pałaców z całym komfortem nowoczesnym. Cóż to za życie wspaniałe prowadzićby można w tych pałacach, zbudowanych przez wielkich mistrzów Odrodzenia — zaprowadziwszy w nich centralne ogrzewanie, łazienki i windy. Cudu tego dokonać mogła miljonerka, przybyła z za oceanu, byle tylko zechciała oddać hrabiemu swą rękę.
Ażeby ją wzruszyć, pokazywał jej listy Machiavella, Michała Anioła, Benvenuta Celliniego i innych sławnych florentyńczyków, pisane do jego przodków — jedyne zabytki minionej wielkości, które jakimś cudem ocalały przed chciwością antykwarjuszy. Przybierał miny tragiczne, wygłaszając miłosne tyrady. Miss Craven śmiała się z nich, zapraszała jednak wiocha na obiady i pozwalała mu mówić o sławnych przodkach aż do zupełnego wyczerpania.
Pewnego dnia hrabia, zapewne w zamiarze wywdzięczenia się, zaproponował jej wspólne spędzenie wieczoru w kinie. Wprawdzie znaczny to wydatek — po jednym lirze od osoby... ale, kiedy się marzy o małżeństwie z miljonerką... trudno...
Pode drzwiami kina musiała nasza miss czekać chwil kilka, aż jej kawaler wykłóci się o coś z bileterem. — Miss Craven podejrzewała, iż dumny hrabia targował się o zniżkę ceny wstępu pod pierwszym lepszym pretekstem.
Uwagę młodej dziewczyny zwrócił jaskrawy afisz, na którym był przedstawiony gładko ogolony jegomość na koniu, w wielkim filcowym kapeluszu, czerwonym fularze na szyi, z dwoma rewolwerami za pasem. Rysunek ten przypomniał miss lata dziecinne i ulubionych cowboyów. Nad jeźdźcem widniał napis: „Lionel Gould“, a pod nim „król prerji”. Przypomniała sobie teraz: Ach! prawda, był to przydomek amerykańskiego aktora, Gould, który stał się głośnym, grając rolę rycerskiego cowboya w mnóstwie dramatów kinowych, rozgrywających się stale w prerjach południowych Stanów.
Poraz pierwszy miss Craven przyjrzała się uważniej bohaterowi tych niemych dramatów. Była pewną, iż twarz tę widziała już kiedyś na filmach, lecz nie zwróciła na nią uwagi. Obecnie „kroi prerji” zaczął ją interesować.
Przez cały czas przedstawienia z bijącem sercem śledziła wszystkie jego przygody. Z zapartym oddechem patrzyła, jak sam jeden walczył zwycięsko na pięści z całą zgrają bandytów, jak z rewolweru zabił tygrysa. W innym obrazie wpadał w ręce krwiożerczych indjan, którzy go przywiązali do pala męczarni, aby go spalić żywcem — westchnęła z głęboką ulgą, gdy z tej beznadziejnej sytuacji cudem się wyratował. Na ziemi i w niebie nie było potęgi, któraby tego bohatera zgubić zdołała! Z pogardliwą litością spojrzała na mizerną postać włoskiego arystokraty, posiadacza pustych pałaców, który usiłował oderwać jej uwagę od zajmujących rzeczy, przesuwających się przed jej oczyma na ekranie, mówiąc o swojej miłości. Była chwila, w której zdawało się dziewczynie, że zapomniana w staniku szpilka wbija się w jej piersi: na ekranie ukazała się olbrzymio powiększona głowa „króla prerji“. Przygnieciony grozą swego położenia (na ekranie rzeczywiście) spuścił oczy potem spojrzał na publiczność z wyrazem dziecinnej boleści. Była to napewno twarz bohatera... ale bohater ten był dobry, jak dziecko. Nagle w sercu miss wezbrało uczucie: zapragnęła go pocieszyć, otoczyć opieką. Zbudził się w niej drzemiący w sercu każdej kobiety instynkt macierzyński... Potem przeczuła, że ten wzrok bezgranicznie smutny odegra wielką rolę w jej własnej przyszłości...
Od tego wieczora twarz Lionela Goulda szła za nią poprzez wszystkie miasta włoskie i wszystkie kraje Europy. Jeżeli podczas dnia natłok powozów na ulicy spowodował chwilowe zatrzymanie się jej automobilu, zawsze działo się to naprzeciwko wejścia do kina, a na drzwiach okalu ukazywał się stale król prerji na koniu, z dwoma rewolwerami za pasem, w wielkim kapeluszu i czerwonym fularze na szyi. Wieczorem, wchodząc do jakiejkolwiek sali kinowej, była pewną, że przed zgaszeniem świateł ujrzy galopującego na ekranie nieustraszonego Lionela.
Żaden błędny rycerz ani bohater najbardziej sensacyjnego romansu współczesnego nie miał tyle przygód. Wrogowie padali pod jego ciosami jak muchy, tygrysy i pantery zabijał setkami. Sam przytem co chwila był narażony na straszliwe niebezpieczeństwa, z których stale wychodził zwycięsko. Częste ranny, ciągle zagrożony, wychodził zawsze z tych terminów zdrów i cały i to z niewiarogodną szybkością. I zawsze zwracał ku publiczności smętne oczy bohatera-dziecka, oczy, które kłuły miss Craven silniej; niż zapomniana w staniku szpilka. Spotykane w tych podróżach miss panie bezwiednie przyczyniały się do spotęgowania jej „idée fixe“.
— Pani jest amerykanką? Pani niewątpliwie zna Jamesa Goulda osobiście...
Pewnego wieczora miss przekonała się, że jej dama do towarzystwa jest głupią, starą babą... Zaprowadziła ją do kina, aby pokazać zdumiewające przygody króla prerji. W chwili, gdy bohater rzucał publiczności z ekranu swój wzrok beznadziejnie smutny, miss Craven pochyliła się do ucha towarzyszki, szepcząc drżącym ze wzruszenia głosem:
— Co myślisz o nim? czy nie jest piękny?
Dama do towarzystwa obojętnie podniosła oczy — No tak, piękny jest, ale brak mu dystynkcji. — Nie lubiła Cowboyów. Woli filmy, na których występują panie w eleganckich toaletach i panowie we frakach...
Nagle miss Craven uczuła w sobie gwałtowny przypływ patrjotyzmu. Poco ona właściwie włóczy się po Europie? trzeba być snobem aby marnować czas i pieniądze w krajach zgrzybiałych i nieskończenie nudnych... Była amerykanką i w Ameryce jej miejsce! Nie tracąc czasu, wsiadła na okręt, mówiąc sobie, iż trzeba być skończonym idjotą, aby szukać po świecie całym tego, co można mieć u siebie w domu.

III.

Skoro tylko miss Craven dowiedziała się w N. Yorku, że Foster ojciec bawił w San Francisco natychmiast wsiadła do pociągu, przecinającego całą szerokość Stanów Zjednoczonych.
Stała się kobietą powabną, chciała poznać rzeczywisty stan swoich interesów, i uważała za potrzebne porozumieć się bezzwłocznie ze swoim opiekunem. Co właściwie miała mu do opowiedzenia, tego nie zdołała ustalić, uczuwała jednak potrzebę zobaczenia go, zapewne dlatego, że znajdował się w tej chwili w Kalifornji.
W San Francisco po trzech dniach podróży, powiedziano jej, że Foster wyjechał do jednej ze swych posiadłości, wobec czego zaniechała zamierzonej wizyty. Zobaczy go później, jest zmęczona podróżą — jechać jeszcze dwie godziny, to już zawiele... wytłumaczyła sobie — i, wsiadła do pociągu, odchodzącego do Los Angeles. Nie spoczęła jednak i tutaj, lecz wyruszyła dalej bez zatrzymania się do Holywood.
Miasto złożone wyłącznie z ogrodów i pracowni, stworzone zostało w przeciągu lat kilku na potrzeby sztuki kinematograficznej. Ludność jego stanowiło kilka tysięcy aktorów płci obojga, maszynistów i fotografów. Na ulicach w porze „lunchu” widziało się odaliski o długich, spuszczonych welonach, hiszpanki w narodowych mantylach, indjanki, przystrojone w pióra — stosownie do tego, jaki film znajdował się na warsztacie. Były to figurantki, które zdążały do domu na drugie śniadanie, nie zmieniając ubioru teatralnego, by czasu nie tracić.
Ponad oparkanienie warsztatów wznosiły się, zależnie od treści przygotowywanego filmu: raz wieża Eifel, to znów pałac dożów, albo wreszcie strzeliste minarety meczetu — stosownie do tego, czy scena odbywała się w Paryżu, Wenecji czy na Wschodzie, Po skończonej robocie murarze rozbierali te solidne cementowe budowle i natychmiast miasto zmieniało swój wygląd całkowicie.
Miss Craven, rozpoczęła bezzwłocznie poszukiwania, przeświadczona zresztą, iż oczekało ją i tutaj rozczarowanie. Z pewnością myślała sobie, i ta znakomitość nie będzie lepszą od poprzednich.
Poruszyła przedewszystkiem najsprytniejszych wywiadowców agencji informacyjnej i znała już doskonale przeszłość „króla prerji”.
Lionel Gould (było to jego imię teatralne) był najpierw — studentem, ale, upojony lekturą awanturniczych romansów i żądny przygód, jako 19-to letni chłopiec uciekł z domu do Texas, aby stać się jednym z uwielbianych przez siebie cowboyów. Po trzech latach pasanie wołów znudziła mu się wreszcie i został aktorem prowincjonalnej trupy wędrownej. Prowadzał nędzne życie włóczęgi, przerzucanego z miejsca na miejsce, bez żadnych widoków lepszej przyszłości, gdy z tej nędznej egzystencji wędrownego komedjanta wyrwało go światowe powodzenie kinematografji. Został aktorem filmowym. Dano mu rolę cowboya. A że z kolegów jego żaden nie umiał tak jak on dosiadać konia, rzucać laso i bić się na pięści — stał się nagle sławnym. Prawdziwi cowboye w Texas uważali go zawsze za miernotę, — mieszczucha, który pod wpływem romantycznych opowieści próbował nauczyć się ich rzemiosła, tutaj, w gronie artystów filmowych; nie miał rywali i stał się „królem prerji”.
Nie mając jeszcze lat trzydziestu, zdobył znaczny majątek, imię jego stało się głośnem na całym święcie, a jego lokaj irlandczyk, odpowiadał, naśladując podpis swego pana, na setki listów z prośbą o autograf, jakie codziennie napływały ze wszystkich zakątków świata.
Miss Craven obejrzała najpierw dom, w którym mieszkał — ładny dworek drewniany, pomalowany na biało i zielono, tonący w morzu bujnej, wiecznie zielonej, Kalifornijskiej roślinności. Ujrzała go później we własnej osobie, w jednej z pracowni fotograficznych przy mdłem oświetleniu sztucznem. W scenie tej „król prerji” walczył sam jeden przeciwko zgrai włóczęgów, zgromadzonej w pustynnej karczemce, ogłuszając jednych ciosami krzeseł, do innych strzelając z rewolweru.
Pierwsze wrażenie miss Craven było nie korzystne. Wydał się jej wprawdzie wysokim, silnym, z ręcznym, takim wreszcie, jakim go widziała na filmach, ale twarz miał całkowicie zamazaną na biało, jak klowna cyrkowy. Przy grobowem oświetleniu rur rtęciowych ten rodzaj malowania twarzy był konieczny.
Szczęściem Gould, podniecony obecnością miljonerki, córki nieboszczyka Cravena i pupilki Fostera — dwóch imion głośnych na całym Zachodzie, ukłonił się jej niezgrabnie i w swem pomieszaniu spojrzał na nią swoim wzrokiem dziecka-bohatera, wzywającego pomocy. Miss Craven nie widziała już jego ubielonej twarzy, tylko bolesny wyraz jego błagających oczu, który takie na niej we Florencji wywarł wrażenie.
Od tego dnia wielki artysta skrócił swoje seanse u fotografa, towarzysząc miss Craven, czy to zaproszony przez nią na obiad, czy błądząc z nią o zachodzie słońca w uroczych okolicach miasteczka. Bardziej od niej oczytany — recytował jej wiersze... Wkońcu zaczęła go uwielbiać, widząc w nim umysł delikatny i duszę romantyczną, zdolną wypełnić poezją życie kobiety. I pomyśleć, że był on równocześnie „królem prerji“, niezwyciężonym atletą, którego nikt nie mógł pokonać!
Sielankę tę przerwała niespodziewana wizyta.
Foster syn pojawił się pewnego dnia w Los Angelos z całym ładunkiem strzelb i oświadczył:
— Ach! coż za miła niespodzianka! Właśnie wyjechałem z N. Yorku, aby w San Francisco wsiąść na okręt i wyjeżdżam do Congo...
Czując niedorzeczność tej marszruty, spiesznie dodał:
— Chcę zapolować w okolicach, do których nie dotarł pułkownik Roosewet. Chcę poznać kraje, przez niego nie zbadane...
Tajemne przeczucie ostrzegło go zapewne o grożącem niebezpieczeństwie. Przezwyciężając tedy wrodzoną nieśmiałość, zdecydował się na formalne oświadczyny. Miss Craven i James Foster mogliby tworzyć wcale dobraną parę! moglibyśmy się pobrać, co?..“
Wyraz sympatycznego lecz zarazem pogardliwego politowania, jaki przybrała twarz panny Craven onieśmieliłaby, nawet najodważniejszego myśliwca.
— Wyjdę zamąż tylko za człowieka znakomitego! — brzmiała odpowiedź.
Foster się oburzył. Oczywiście nie był taką znakomitością, jak słynny bokser czy tenor operowy, ale ostatecznie był czemś, dzienniki o nim pisały...
— Poślubię tylko bohatera! — dodała miss Craven.
James uważał za stosowne wyliczyć swoje zasługi. Przypomniał jej przesyłane trofea myśliwskie, zwłaszcza skóry dwóch olbrzymich niedźwiedzi, które własnoręcznie zabił na Alasce.
— Niedźwiedzie! — rzekła miss, wzruszając pogardliwie ramionami, także osobliwość! Byle kto to potrafi. Ile tygrysów zabiłeś, James?
Młody człowiek spuścił smutnie głowę. — Niema już prawie tygrysów na świecie. Spędziłem kilka miesięcy w Indjach, wydałem mnóstwo pieniędzy, zapłaciłem nieskończone mnóstwo kar i w rezultacie zabiłem tylko jednego...
— Tylko jednego tygrysa? nie więcej?
Miss Craven uśmiechnęła się z politowaniem. Co do niej, znała myśliwca, który w jej oczach zabił ich przeszło trzydzieści, i to nie w długich odstępach czasu, dzień po dniu...
Foster, człowiek praktyczny, zrezygnował ze swych planów, rozumiejąc dobrze, iż walka w tych warunkach była dlań niemożliwą. Nie myślał już o prześcignięciu triumfów Roosewelta w Afryce. Pragnieniem jego w tej chwili było spotkać w głębi Congo jakiegoś nosorożca, lwa lub inne jakieś dzikie zwierzę, któreby się ulitowało nad nim i rozszarpało na sztuki, aby wspomnienie niewdzięcznej dziewczyny nie dręczyło go więcej. Po tem spotkaniu miss Craven uznała potrzebę przyspieszenia biegu wypadków. Czując, że onieśmiela „króla prerji“, oświadczyła mu się sama.
— Znudziło mi się nazywać miss Craven — powiedziała mu poprostu — Obecnie chcę się nazywać mistress Gould. Czy jesteś tego samego zdania, Lionelu?”
Wlokąc za sobą słynnego Lionela, pojechała do San Francisco złożyć wizytę swemu opiekunowi. Tym razem Foster ojciec był w swojem biurze.
— Przedstawiam Panu mego przyszłego męża. Wychodzę w tym tygodniu zamąż za „Króla prerji”.
Miljoner w pierwszej chwili oniemiał. Później pomyślał, że człowiek interesów niczemu się dziwić nie powinien i rzekł, śmiejąc się głośno:
— Pomysł oryginalny!.. istotnie oryginalny...




IV.

Po ślubie mistress Gould uważała się za najszczęśliwszą z kobiet: Przyjaciółki jej oburzały się wprawdzie i w salonach opowiadano sobie niestworzone dziwy o jej dziwacznym wyborze, ale był to tylko jeden powód więcej, aby z tego wyboru być dumną.
— Zazdroszczą mi poprostu — mówiła sobie. Każda z nich byłaby zachwycona, gdyby mogła mi ukraść mego „Króla prerji“.
Nie mniej szczęśliwym czuł się Gould. Wprawdzie miljony żony nie odgrywały żadnej roli, zarabiał bowiem sam tysiące dolarów tygodniowo, ale dumny był z tego, iż on, aktor, stał się mężem jedynaczki tego Cravena, którego za życia nazywano „Królem naftowym”. Do tego uczucia dołączało się upojenie zmysłów. Widok koleżanek — aktorek stał mu się wstrętny.
Jednym z warunków sztuki kinematograficznej w Ameryce, niewiedzieć przez kogo wymyślonym, było dobieranie mężczyzn wysokich a kobiet lilipucich. Lionel, który podziwiał tylko kobiety równego z nim wzrostu, musiał występować na scenie filmowej zawsze z kobietami, które mógł schować do kieszeni. I jakież były przytem śmieszne: upudrowane na biało jak klowny, przylepiały do powiek wąskie paski włosów, mające udawać długie rzęsy, a kiedy przychodziły epizody wzruszające, kładły na policzki krople gliceryny, mające udawać łzy... jakże inną od nich była jego żonka! — Nie miał potrzeby schylać się, aby ją pocałować. I jak piękną była przytem. Smukła, silna, świeża, miała kształty pełne i twarde! mięśnie, z których zdawała się wydzielać rozkoszna woń lasów, budzących się pod tchnieniem wiosny. Och, cudowna kobieta!
Puścili się w podróż po świecie. Żona żądała, aby Lionel chwilowo zaniechał swego zawodu. Później. kto wie... — człowiek znakomity jest zawsze niewolnikiem swojej sławy. Ale na razie chciała zachować króla prerji wyłącznie dla siebie. Pożycie małżeńskie nie zawiodło jej nadziei. Znakomity Gould był zarazem płomiennym kochankiem i najuleglejszym sługą. A jakże bezpieczną czuła się u jego boku! Ogarniało ją uczucie dumy i pewności siebie, kiedy, tuląc go w objęciach lub wsparta na jego ramieniu, mierzyła siłę ukrytą w tym potężnym organizmie. Mimo wszystko jednak, oddając sprawiedliwość jego sile fizycznej, nie uważała jej bynajmniej za nadzwyczajną: w cyrkach i na walkach bokserów widywała nieraz mięśnie znacznie potężniejsze... Ale wystarczało jej przypomnieć sobie tylko wszystkie niesłychane przygody „króla prerji,”, aby się jej podziw dla nadludzkiej siły jej męża nanowo utrwalił. Oczywiście, sztuka kinowa posiada swoje sztuczki i sekrety, ale ostatecznie prawda pozostaje zawsze prawdą, a ona widziała własnemi oczyma, jak Lionel podnosił ciężkie kłody i pnie olbrzymie, wyrzucał swoich wrogów oknem, jakby chusteczki do nosa, wysadzał drzwi jednem pchnięciem ramienia lub walczył równocześnie przeciwko ośmiu ludziom... Mięśnie, myślała sobie — nie są wszystkiem, istnieje jeszcze utajona energja, właściwa jedynie bohaterom, która się w chwilach nadzwyczajnego podniecenia, podobnie jak mocno naładowane baterje elektryczne, wyładowuje: widziała przecież, do jakich cudów był zdolny:
— O mój Lionelu... ty mój Herkulesie kochany! — wzdychała po cichu.
Pewnego wieczoru, kiedy w przejeżdzie zawadzili o Marsylję, skąd mieli się udać do Egiptu, Mina zapragnęła przejść się przy świetle księżyca wzdłuż starego portu. Chciała zobaczyć stare okręty śródziemnego morza, drzemiące na wodach srebrzystych, myślą przenieść się w odlegle czasy Odyssei, oglądać szeregi małych greckich żaglowców... co za rozkosz!
Mina wiedziała wprawdzie, że przechadzka w tej okolicy po północy nie była bezpieczną. Widziała w pobliskich zaułkach gromady kobiet razem z murzynami, majtkami lewantyńskimi, marokańczykami, hindusami i całą zgrają włóczęgów, zgromadzonych tutaj ze wszystkich krańców świata. Ale uczucie strachu było jej obcem. A przytem, czyż nie była wspartą na ramieniu człowieka najsilniejszego na świecie?
Jej włosy jasne jak zorza, jej chód majestatyczny, zapach perfum, od niej bijący, i blask djamentu, połyskującego na obnażonej ręce, zwróciły uwagę czterech krępych i silnych drabów o podejrzanych minach. Zatrzymali się za nią, naradzając się ze sobą ochrypłemi głosami. Gould miał zaledwie czas obrócić się na miejscu, aby stawić czoło napastnikom, którzy runęli nań z pięściami.
Mina postała nieruchomą w odległości kilku kroków, przypatrując się przebiegowi walki. Będąc zupełnie spokojną o jej wynik ostateczny, była bardziej zaciekawiona niż przerażona napadem. Z góry rozkoszowała się myślą zupełnej porażki napastników.
Biedny „król“ jednak, pomimo dzielnej, choć nieco teatralnej obrony, został rzucony o ziemię. Trzech drabów okładało go pięściami, czwarty zaś, widząc, iż Mina o ucieczce nie myśli, niepewnym krokiem skierował się ku niej.
Mimo swych dziwactw, Mina zachowała w znacznej części zmysł swego ojca. Wiedziała, iż są pewne rzeczy, o których przewidujący podróżny zapominać nigdy nie powinien. W jej ręku błysnął nagle wydobyty niewiadomo skąd dziewięciostrzałowy rewolwer. Huknął strzał, i człowiek cofnął się z przekleństwem, trzymając się ręką za pierś. Mina strzeliła powtórnie i jeden z ludzi, obijających Lionela, zachwiał się. Strzelała dalej, aż jej strzały zmusiły drabów do ucieczki. Biegli, potykając się i wyjąc z bólu, podczas gdy z sąsiednich uliczek wychylali się ciekawi. Mina uklękła przy mężu.
— Lionelu! królu mój! zabili cię?..
Kiedy w kilka tygodni później mogli opuścić Marsylję, pożycie małżeńskie pp. Gouldów uległo radykalnej zmianie. Gould, który zaledwie dochodził do zdrowia, był wciąż jeszcze zawstydzony.
— Nie umieć obronić Ciebie! rumienię się ze wstydu — mówiły jego oczy, gdy patrzał na nią swym wzrokiem błagalnym.
Spojrzenie to budziło w Minie wspomnienie dawnego przywiązania. Była to, myślała teraz, jedyna w nim rzecz prawdziwa, wszystko pozostałe jest kłamstwem. Mąż jej był poprostu biednym chłopcem, dobrym i łagodnym, potrzebującym opieki. Będzie go broniła jak owej pamiętnej nocy w Marsylji, ale zegnaj miłości, żegnajcie złudzenia! Uczucie, jakie w niej jeszcze pozostało, było już tylko słabym odbłyskiem dawnego.
Znużeni i rozczarowani, nudzili się oboje śmiertelnie i postanowili zgodnie skrócić swoją podróż poślubną i powrócić jaknajrychlej do Stanów Zjednoczonych.
Zdawało im się, że czytają w oczach swoich te same myśli.
— Weźmiemy rozwód natychmiast po przyjeździe do Ameryki — mówił sobie Lionel — tem lepiej, poświęcę się znowu sztuce kinematograficznej.
Myśl ta jednakże gnębiła go. Więc jakże? miał się rozstać z żoną, teraz, kiedy kochał ją jeszcze bardziej, miłością spotęgowaną przez uczucie wdzięczności i dręczące go wyrzuty!
Mina również myślała o rozwodzie.
— Wszystko w nim jest tylko kłamstwem. — Trzeba mi koniecznie odrobić życie z kim innym.
I wtedy w myśli jej stawała Afryka i myśliwi rywalizujący z Rooseweltem.
Skoro tylko wylądowała w Nowym Yorku, dzienniki pisały o niej — gdyż była żoną znakomitego Goulda. Przyjaciółki zazdrościły jej wciąż „króla prerji”. Czyż więc było rzeczą rozsądną po tem wszystkiem opuścić tego dzielnego chłopca, aby ktoś inny go pochwycił?
Niemniej jednak pożycie domowe małżonków było nad wyraz smutne i przykre. Pamiętna noc marsylska wznosiła się jak mur pomiędzy nimi. Biedny „król” poznał królowę, której istnienia nawet nie przypuszczał — złą, pamiętającą urazy, drwiącą, mściwą i skłonną do ganienia wszystkiego, co czynił małżonek.
Pewnego dnia przy rannem śniadaniu na skutek drobnej sprzeczki, ręka, która tak dobrze umiała posługiwać się rewolwerem, chwyciła cukierniczkę i cisnęła ją w twarz znakomitego człowieka. Porcelana rozprysła się w drzazgi na policzku Lionela. Otarł krew z twarzy i spojrzał na żonę swym błagalnym wzrokiem.
— Och! mój królu! — krzyknęła natychmiast — mój biedaku najdroższy! przebacz mi, jestem szaloną. Nigdy Cię nie opuszczę!
Przez cały dzień była dla Goulda najczulszą i najuleglejszą z żon.
Od tej chwili pożycie ich składało się z najgwałtowniejszych kontrastów: zaczynało się od kłótni, wywołanych z lada powodu przez Minę, poczem następowało bicie męża, błagalne spojrzenie Lionela — i wreszcie szczęście pojednania...
Mina pozwoliła nawet swemu królowi poświęcić się znowu sztuce kinematograficznej i figurować znowu w roli rycerskiego cowboya na filmach, których treść jednakże kazała sobie najpierw przekładać do aprobaty. Jej Lionel mógł ukazywać się na świetlnym ekranie jedynie po to, aby dokonywać niebywałych czynów.
Nigdy nie mówiła o nim z większym zapałem. Zarówno w jego obecności jak w towarzystwie przyjaciółek wychwalała bohatera i wynosiła pod niebiosa jego niezwyciężoną siłę, jego nadludzkie męstwo.
Lionel Gould jest zawsze tym samym — głosiła przed światem, Jestem dumna, iż jestem jego żoną.
Potem uśmiechała się z wyrazem szczerego zadowolenia, a w głębi serca tkwiła myśl, której nikt odgadnąć nie mógł: Tak jest, mąż mój dla całego świata jest nadal niezwyciężonym królem prerji, ale w domu — to co innego: tam mogę go bić, ile mi się podoba!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Vicente Blasco Ibáñez i tłumacza: anonimowy.