Król przestrzeni/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król przestrzeni |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | M. Arct |
Data wyd. | 1909 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. P. |
Tytuł orygin. | Maître du Monde |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB ![]() ![]() ![]() Cały tekst |
Indeks stron |
Noc z 14 na 15 lipca była ciemna, bezksiężycowa. Dużo ciekawych stało na ulicy, od zachodu słońca aż do wschodu, nikt jednak nie widział, kto list powyższy wrzucił do skrzynki. Może nawet sam autor?
Dodatki nadzwyczajne do gazet podały facsimile[1] listu, wywołał on olbrzymie wrażenie. Jedni uważali go za żart, inni znowu traktowali tę sprawę poważnie.
— Tu niema mowy o żadnej mistyfikacji — twierdzili.
— List ten pisał niewątpliwie twórca niepochwytnego przyrządu!...
Domysłom nie było końca.
Więc ten człowiek gienjalny, tak starannie zachowujący incognito, nie zginął wcale! Ukrył się tylko w takie miejsce, gdzie go ręka policji dosięgnąć nie może... W odpowiedzi na propozycje rządów napisał list... nie wysłał go pocztą, lecz przybył osobiście do stolicy Stanów i wrzucił własnoręcznie do skrzynki przy zarządzie policyjnym...
Może też wkrótce da nowy dowód swego istnienia?...
Jeżeli tajemniczy wynalazca pragnął rozgłosu, powinien był być zadowolonym, miljony czytelników, odczytując jego odpowiedź, «nie wierzyły swoim oczom».
Od pierwszej chwili pismo wydało mi się znajome. Według grafologji zdradzało ono temperament gwałtowny, charakter samowolny.
Łamałem sobie głowę, gdzie już je widziałem. Nagle z piersi mej wyrwał się okrzyk... przypomniałem sobie list, otrzymany przed miesiącem z Morgantonu...
Dziwnym, znaczącym może zbiegiem okoliczności, inicjały, zastępujące podpis tamtego listu, mogły być początkowemi literami wyrazów: «Król Przestrzeni!»
Zerwałem się z krzesła, podszedłem do biurka, wyjąłem z niego list, otrzymany w dniu 13 czerwca i porównałem go z facsimile. Nie było cienia wątpliwości. Pismo zupełnie jednakie.
Najrozmaitsze domysły kotłowały mi pod czaszką. Jaki mógł być związek między temi dwoma listami?... Czego dowodzi tożsamość pisma?... Czy może być wskazówką dla agientów i doprowadzić ich do pożądanego celu?...
Schowałem list do kieszeni i udałem się pośpiesznie do zarządu policji.
Pan Ward byt w swoim gabinecie. Zapukałem gwałtowniej nieco, niż zwykle.
— Proszę!
Wszedłem. Pan Ward siedział przy biurku, mając przed sobą oryginał listu, którego facsimile podały dzienniki.
— Cóż nowego, panie Strock?
Podałem mu list, opatrzony inicjałami. Pan Ward wziął go do ręki, przyjrzał się bacznie i zapytał:.
— Skąd ten list?
— Z Morgantonu.
— Kiedy otrzymany?
— 13-go czerwca.
— Dlaczego przynosisz mi go pan tak późno?
— Dotąd sądziłem, że to jakiś żart... mistyfikacja... Dzisiaj zmieniłem zdanie...
Pan Ward zagłębił się w czytanie.
— Nie ulega wątpliwości, że oba listy pisała jedna i ta sama ręka.
— I ja tak sądzę.
— Inicjały K. P. odpowiadają podpisowi: «Król Przestrzeni».
— Tak. Lecz jaki związek zachodzić może między «Grozą» a Great-Eyry?
— Nie wiem i nawet nie mogę sobie wyobrazić... chyba...
— Co pan ma na myśli?
— ...Chyba, że wynalazca składa na Great-Eyry potrzebny mu materjał...
— To absolutnie niemożliwe! Jakim sposobem mógłby się tam dostać? Takie przypuszczenie nie wytrzymuje krytyki.
Przypuszczenie, że «Groza» ma skrzydła, które pozwalają jej wzlatywać na szczyty gór jak orły i sępy, wydało mi się tak dziwaczne, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu niedowierzania. Zresztą i pan Ward nie upierał się bynajmniej przy swoim przypuszczeniu. Wziął znowu oba listy i przyglądał się im bacznie przez lupę. Stanowczo pisane były tą samą ręką i nawet tym samym piórem.
— Zatrzymuję ten list — rzekł wkońcu do mnie i powtarzam raz jeszcze: bądź każdej chwili gotów do odjazdu... Jestem przekonany, że odegra pan ważną rolę w tej dziwnej sprawie... a raczej w tych dwu sprawach... nie wątpię bowiem, że między niemi istnieje związek... chociaż pojąć nie mogę jaki...
Opuściłem zarząd policyjny pod tym wrażeniem, że lada moment otrzymam wezwanie do odjazdu. Lecz rozkaz nie nadchodził.
Harda i stanowcza odmowa, jaką rząd amerykański otrzymał od kapitana «Grozy», spotęgowała zaciekawienie publiczności.
I w ministerjum i w Białym Domu[2] panowało wzburzenie. Opinja publiczna domagała się zastosowania środków energicznych. Lecz w jaki sposób wziąć się do działania?... Gdzie znaleźć tego fantastycznego Króla Przestrzeni?... a gdyby się go nawet odszukało, czyż to możliwe zawładnąć jego osobą?... Posiada przecież na swe usługi maszynę cudowną?... Z chwilą, gdy tak dumnie odrzucił dolary, należało się uciec do siły... Odtąd więc uważany będzie jako złoczyńca, względem którego wszystkie środki uważane są za legalne. Bezpieczeństwo nietylko Ameryki, lecz i całego świata wymaga, ażeby człowieka tego postawić w niemożności szkodzenia innym.
«Wobec tego, że kapitan «Grozy» odmawia stanowczo wyjawienia swej tajemnicy, nawet za cenę ofiarowanych mu miljonów, a wynalazek jego zagraża bezpieczeństwu publicznemu, człowiek ów zostaje wyjętym z pod opieki prawa. Wszelkie środki, mające na celu zniszczenie jego wynalazku i uwięzienie osoby, rząd uznaje za legalne».
Była to więc wojna otwarta i zacięta, wypowiedziana temu «Królowi Przestrzenią» który ośmielił się wyzwać do walki cały naród, i to naród amerykański!
Wyznaczono znaczne nagrody za wykrycie kryjówki tajemniczego wynalazcy i za ujęcie jego osoby.
Zbliżał się koniec lipca. O «bohaterze dnia» nie było żadnych wieści. Dzienniki od czasu do czasu poruszały tę sprawę, lecz podawane wzmianki były bardzo lakoniczne i często zawierały sprzeczności.
Przynęta w formie wysokiej nagrody wprowadzała w błąd nawet ludzi wiarogodnych.
Pewnego razu ktoś widział samochód, pędzący jak trąba powietrzna... komuś innemu zdawało się, że na powierzchni jednego z jezior ukazał się dziwaczny przyrząd do pływania i t. d. Lecz wszystkie te zjawiska, oglądane przez pryzmat wysokiej nagrody, nie miały podstaw rzeczywistych.
Wreszcie 29 lipca otrzymałem rozkaz stawienia się do biura niezwłocznie.
We dwadzieścia minut później byłem już w gabinecie szefa.
— Za godzinę bądź pan gotów do odjazdu — rzekł do mnie pan Ward.
— Dokąd?
— Do Toledo... Tam pan otrzymasz wskazówki niezbędne.
— Za godzinę ja i moi agienci będziemy już w drodze.
