Król przestrzeni/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król przestrzeni |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | M. Arct |
Data wyd. | 1909 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. P. |
Tytuł orygin. | Maître du Monde |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB ![]() ![]() ![]() Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy odzyskałem przytomność, był już dzień. Leżałem na łóżku w ciasnej, skąpo oświetlonej kajucie, starannie okryty kołdrą. Ile godzin upłynęło od chwili mego porwania, nie miałem pojęcia. Sądząc jednak z ukośnie padających promieni, które się z trudem przedzierały przez małe okienka, było jeszcze bardzo rano.
W kącie suszyło się moje ubranie, a przedarty pas leżał na podłodze.
Nie poniosłem żadnej rany, uczuwałem tylko niesłychane znużenie. Sprawę z przebytego niebezpieczeństwa zdawałem sobie doskonale. Lina pociągnęła mnie do wody. Wpadłem głową na dół i byłbym się udusił niewątpliwie, gdyby mnie nie wciągnięto na pokład. Ostatnia scena głęboko utkwiła w mojej pamięci. Hart raniony w nogę leżał rozciągnięty na piasku, Wells celował w kapitana, Walker upadł na ziemię... Wszyscy oni sądzą zapewne, że zginąłem w falach Erie.
Jaką drogę obrała «Groza»?
Jedno było pewnym, że obecnie znajdowaliśmy się na powierzchni wody. Nie przypominam sobie żadnych wstrząśnień, prawdopodobnie więc kapitan nie przekształcał statku na samochód i nie jechaliśmy wcale lądem, tylko cały czas płynęliśmy po Erie. Gdzie byliśmy obecnie? Czy na rzece Detroit, czy może na jeziorze Huron albo Górnym? Trudno o tym było sądzić! Przypuszczałem jednak, że na Erie.
Postanowiłem wyjrzeć na świat i zorjentować się w miejscowości. Ubierałem się z pewnym niepokojem. A może zamknięto mnie na klucz? Spróbowałem podnieść klapę w suficie kajuty. Udało mi się na szczęście i po chwili wysunąłem się do połowy na pokład.
Rozejrzałem się wokoło. Wszędzie niezmierzona płaszczyzna wodna! Płynęliśmy z ogromną szybkością, a fale rozbijając się o przód okrętu rozpryskiwały się w drobniuchne bryzgi, które uderzały mnie po twarzy. Uczułem smak wody słodkiej, zapewne wody jeziora.
Słońce było jeszcze dosyć daleko od zenitu, upłynęło więc najwyżej osiem godzin od chwili odjazdu z zatoki Black - Rock. Wobec tego, że długość Erie wynosi 225 mil, a szerokość 50 mil, nie dziwiłem się wcale, nie widząc nigdzie brzegów ani od strony Stanu New-Yorkskiego ani od strony Kanady.
Na pokładzie znajdowało się dwu ludzi. Jeden stał na przodzie, wpatrzony w rozciągającą się przed nim bezkreśną przestrzeń, drugi u steru, kierując ku północo-wschodowi. Pierwszym był jeden ze szpiegów, czatujących na mnie przy ulicy Long-Street, drugim ten, co niósł latarkę, gdy obaj szli do lasu.
Daremnie szukałem trzeciego, który nosił nazwę «Kapitana» — nie było go nigdzie...
Łatwo pojąć, jak gorąco pragnąłem stanąć oko w oko z tym śmiałym wynalazcą, który nie obawiał się wystąpić do walki z całą ludzkością, którego sława rozbrzmiewała po całym świecie, a który się tak dumnie tytułował «Królem Przestrzeni»!
Zbliżyłem się do człowieka, stojącego na przedzie statku i po chwilowym milczeniu zapytałem:
— Gdzie kapitan?
Spojrzał na mnie z pod oka, lecz nie raczył odpowiedzieć, chociaż ze słów zamienionych na brzegu, wiedziałem, że rozumie po angielsku. Obecność moja na pokładzie zdawała się nie wzruszać go wcale. Odwrócił się do mnie plecami i w dalszym ciągu obserwował horyzont.
Wtedy zwróciłem się do sternika, chcąc mu zadać to samo pytanie, lecz on usunął mnie ruchem ręki, nie mówiąc ani słowa.
Wobec tego postanowiłem czekać cierpliwie na ukazanie się samego kapitana, który powitał nas wystrzałami z rewolweru, gdyśmy w zatoce razem z Walkerem usiłowali przyciągnąć statek do brzegu.
Tymczasem zacząłem się przyglądać «Grozie».
Pokład i kasztele zbudowane były z jakiegoś metalu, którego nie mogłem rozpoznać. W środku znajdowała się klapa, którą można było podnosić, a która prowadziła do maszyn, pracujących bardzo cicho i równomiernie.
Nie było ani komina, ani masztu, ani żagli. Przyrząd optyczny, tak zwany peryskop, ułatwiał prawdopodobnie kierowanie pod wodą. Po obu bokach pokładu znajdowały się jakieś dziwne, nieznane mi przyrządy, których użytku nie rozumiałem wcale.
Z przodu i z tyłu statku spostrzegłem klapy kwadratowe, które prowadziły do kajut; klapy te, otoczone ramą z kauczuku, zamykały się bardzo szczelnie, ażeby woda nie mogła przeniknąć do wnętrza, gdy statek zanurzał się w głębiny. Nie widziałem ani motoru, ani śrub, ani turbin. Zauważyłem tylko, że statek pozostawiał za sobą nikłą smugę.
Widocznym więc było, że motoru nie poruszała ani woda, ani nafta, ani alkohol, a tylko elektryczność, nagromadzona do wysokiego punktu napięcia. Gdzie było jej źródło? Czy wytwarzały ją stosy, czy akumulatory? Jakiego systemu? Czy znajdę kiedy rozwikłanie tej zagadki?
Potym myśl moja wróciła do towarzyszów wyprawy, pozostałych na brzegu zatoki. Hart był raniony, a może Wells i Walker również. Widzieli jak kotwica unosiła mnie od brzegu, prawdopodobnie sądzą, że zginąłem.
Czyż mogą przypuszczać, że zabrano mnie na pokład «Grozy»? Wells telegraficznie zawiadomił o mojej śmierci pana Warda, któż się teraz ośmieli przedsięwziąć wyprawę przeciw «Królowi Przestrzeni»?
Te i tym podobne myśli tłoczyły się w mej głowie, podczas gdy z niecierpliwością oczekiwałem na przyjście kapitana.
Lecz ten się nie ukazywał.
Głód dokuczał mi srodze. Przeszło dwanaście godzin nic w ustach nie miałem... zdawało mi się, że się nikt o moje pożywienie nie troszczy. Nagle człowiek, stojący na przodzie statku, zeszedł na dół i po krótkiej chwili wrócił. Z radością spostrzegłem, że przyniósł mi kawał mięsa solonego, suchary i kufel czarnego piwa. Z zapałem zabrałem się do tego śniadania. Marynarze nie dotrzymywali mi towarzystwa. Widząc, że nie mają wcale zamiaru rozmawiać ze mną, pogrążyłem się znowu w rozmyślaniach, jak się zakończy cała ta przygoda?... Czy ujrzę wreszcie tego mitycznego kapitana?... Czy zwróci mi swobodę?... Czy zdołam się wymknąć wbrew jego woli?... Prawdopodobnie będzie to zależało od okoliczności. Nie mogę nawet marzyć o ucieczce, dopóki «Groza» płynąć będzie środkiem jeziora, a tym mniej, jeżeli się zanurzy w głębiny... Chyba, że się przekształci na samochód...
Lecz nie miałem najlżejszej ochoty do wydostania się na swobodę przed zbadaniem tajemnic tak dziwnego statku. Wyprawa moja nie została wprawdzie uwieńczona powodzeniem, nawet nieomal nie utraciłem w niej życia, lecz bądź co bądź był to ważny krok naprzód.

Słońce przeszło południk. Pogoda była wspaniała, upał silny, lecz znośny, dzięki chłodzącemu wietrzykowi. Brzegów jeziora nie było widać wcale.
Czyż ten kapitan nie ukaże się dzisiaj? Może nie chce, bym go zobaczył? W takim razie ma chyba zamiar zwrócić mi swobodę, gdy dopłyniemy do brzegu... Lecz to znów wydawało mi się niepodobieństwem!
Wreszcie około drugiej po południu usłyszałem lekki szelest. Podniosła się klapa środkowa i upragniony kapitan stanął przed nami.
Podobnie jak i jego podwładni, nie zwrócił na mnie żadnej uwagi. Zbliżył się do sternika i usiadł za nim. Półgłosem zamienili ze sobą słów kilka, poczym sternik zeszedł na dół do maszyn.
Kapitan rozejrzał się dokoła, rzucił okiem na busolę; zmieniwszy lekko kierunek statku, nadał mu szybkość zwiększoną.
Wyglądał na lat przeszło pięćdziesiąt. Wzrostu średniego, barczysty, wyprostowany, włosy miał siwawe, krótko przystrzyżone, ręce i nogi muskularne, szczęki silne, piersi szerokie i brwi ściągające się ustawicznie. Nie nosił wąsów ani faworytów, tylko gęstą brodę po amerykańsku. Widać było, że zdrowie ma żelazne, krew gorącą, energję niezłomną.
Podobnie jak i jego towarzysze, ubrany był w kostjum marynarza, płaszcz gumowy i czapkę wełnianą.
Przyglądałem mu się bacznie. Nie unikał mych spojrzeń, lecz zachowywał się z taką obojętnością, jak gdyby na pokładzie nie było nikogo obcego. Poznałem w nim odrazu jednego z tych ludzi, którzy mnie śledzili na Long Street.
Niewątpliwie poznał mnie również. Im dłużej wpatrywałem się w tę twarz charakterystyczną, tym więcej dochodziłem do przekonania, że już ją widziałem niegdyś jeszcze przed spotkaniem na Long-Street. Tylko gdzie?... Może na jakiejś fotografji za szybą wystawową lub w biurze informacyjnym... Wspomnienie pozostało bardzo niejasne, może zresztą było to tylko złudzenie wyobraźni..
Czy zrobi mi więcej honoru, niż jego załoga i zechce odpowiedzieć na moje pytania?... Muszę się przecież dowiedzieć, jakie względem mnie żywi zamiary... Chyba nie zechce pozbawiać mnie życia? W takim razie byłby mnie przecież pozostawił własnemu losowi w zatoce Black-Rock!... Powstałem z miejsca i stanąłem przed nim.
Spojrzał na mnie oczami płonącemi.
— Pan jesteś kapitanem? — zapytałem.
Milczenie.
— A statek ten... to «Groza»?
Żadnej odpowiedzi.
Zbliżyłem się jeszcze o krok i chciałem go schwycić za ramię.
Odtrącił mnie lekko, lecz ruch ten zdradzał siłę niezwykłą.
Podszedłem ku niemu po raz drugi.
— Powiedz mi pan, jakie masz względem mnie zamiary? — zapytałem już mniej spokojnie.
Zdawało mi się, że z ust jego, ściągniętych gniewem, zerwą się jakieś słowa. Powstrzymał się jednak i odwrócił głowę, ręką oparł się o regulator.
Maszyna zaczęła funkcjonować z większą szybkością.
Opanowała mnie wściekłość. Chciałem krzyknąć: — Dobrze! milcz pan, jeżeli się tak panu podoba... wiem dobrze kim jesteś! Nazywasz siebie Królem Przestrzeni... A statek ten, to słynna «Groza»!... Napisałeś pan list do rządu amerykańskiego i do mnie... Wyobrażasz pan sobie, że jesteś dosyć potężny, ażeby wyzwać do walki świat cały!
Czyżby mógł zaprzeczyć? Inicjały K. P. widziałem na sterze.
