<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Król przestrzeni
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. P.
Tytuł orygin. Maître du Monde
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Gniazdo orle.

Kiedy nazajutrz zbudziłem się z ciężkiego snu «Groza» stała bez ruchu. Zrozumiałem to odrazu. Czy miałem stąd wnioskować, że się już znajdujemy w owej tajemniczej kryjówce, której dotąd nie mogła odnaleźć żadna istota ludzka?...
Kapitan zabrał mnie z sobą... Czyżby zamierzał odsłonić przede mną tak starannie ukrywaną tajemnicę?...
Dziwnym się może wydać, że podczas podróży napowietrznej zasnąłem tak głęboko. Nie mogłem pojąć, jak się to stało. Przypuszczam, że do jedzenia dosypano mi jakichś proszków usypiających. Zapewne w ten sposób chciał mnie kapitan pozbawić możności zorjentowania się którędy i dokąd lecimy. Ostatnie wrażenie, które zapamiętałem, było niezwykle potężne... Miałem wciąż jeszcze przed oczami te chwile, kiedy «Groza», którą już prawie porywały kłęby spienionej wody, potężnym ruchem olbrzymich skrzydeł uniosła się w powietrze.
A zatym niezwykły przyrząd Króla Przestrzeni miał zastosowanie czworakie: służył do jazdy po ziemi, do pływania po powierzchni wody, pod wodą i do latania w powietrzu! W każdym środowisku mógł się poruszać z niepraktykowaną dotąd siłą, łatwością i szybkością! Przekształcenia dokonywały się w czasie niesłychanie krótkim. Motor był zawsze jeden i ten sam... lecz skąd czerpał źródło swej energji, o tym nie miałem pojęcia... Kim był ten gienjalny Król Przestrzeni, którego zręczność i odwagę mogłem wczoraj podziwiać?
Gdy przelatywaliśmy ponad wodospadem, wieczór był jasny, widziałem więc doskonale, jak o trzy mile minęliśmy most Suspension, poniżej wodospadu Podkowy, gdzie prąd rzeki jest najsilniejszy. Stąd też Niagara zwraca się ku Ontario. Zaraz za mostem skierowaliśmy się lekko ku wschodowi. Kapitan stał zawsze przy sterze. Kierował «Grozą» z zupełną łatwością. Widocznie w powietrzu czuł się równie bezpiecznym, jak na lądzie i morzu.
Wobec podobnych rezultatów przestała mnie zadziwiać bezdenna pycha tego, który mianował siebie Królem Przestrzeni. Miał przecież do swego rozporządzenia przyrząd jedyny w swoim rodzaju, przewyższający wszystko, co dotąd stworzył rozum ludzki, i z którym wszelka walka była niepodobieństwem... Pocóż miał go sprzedawać za miljony?... Cóżby za nie mógł nabyć lepszego?
W pół godziny później ogarnęło mnie obezwładnienie zupełne. Nie pozostał mi nawet cień wspomnienia, co zaszło po owej nocy z 31 lipca na 1 sierpnia.
Obudziłem się w tej samej kajucie, w której spędziłem noc na jeziorze Erie. Skonstatowałem odrazu, że «Groza» znajduje się w spoczynku zupełnym. Nie odczuwałem najlżejszych poruszeń. Widocznie znajdowaliśmy się gdzieś na lądzie. Spróbowałem podnieść klapę, wiodącą na pokład. Daremne usiłowanie!...
Czyżby trzymano mnie w zamknięciu aż do chwili, gdy «Groza» rozpocznie znowu wędrówkę napowietrzną lub podwodną?...
Łatwo zrozumieć niepokój i gorączkową niecierpliwość, które mnie ogarnęły.
Po upływie kwadransa usłyszałem jakiś hałas, jakby szmer podnoszonych sztab. Otwarto klapę, potoki światła i powietrza zalały kajutę.
Jednym skokiem znalazłem się na pokładzie. Oczy moje skwapliwie objęły horyzont
Znajdowaliśmy się na ziemi. «Groza» stała w środku owalnej płaszczyzny, pokrytej żółtawym żwirem i mającej od 15 — 18 stóp w obwodzie. Dokoła wznosiły się wysokie skały. Nigdzie ani jednej trawki. Poniżej rozciągało się jakby morze gęstej mgły, przez którą nie przebijał ani jeden promyk słońca. Lekkie obłoczki czepiały się nawet piasczystego dna platformy.
Widocznie ranek był jeszcze wczesny. Uczuwałem silny chłód, pomimo, że był to 1 sierpnia. Wnioskowałem stąd, że się znajdujemy na znacznej wysokości, lecz gdzie mianowicie... nie miałem najmniejszego pojęcia. Od chwili odlotu z nad Niagary upłynęło najwyżej dwanaście godzin, «Groza» więc nie miałaby czasu na przebycie Atlantyku lub oceanu Spokojnego. Byliśmy więc stanowczo na terytorjum Nowego Świata.
Niekiedy wśród mgły zarysowywały się sylwetki dużych ptaków drapieżnych, które swym krzykiem chrapliwym zakłócały głęboką ciszę poranku. Może przeraził je widok potwora o skrzydłach potężnych, z którym się mierzyć nie mogły ani co do siły, ani co do szybkości.
Nagle ujrzałem kapitana. Wysunął się z pomiędzy grupy głazów skąpanych we mgle. Na mnie nie spojrzał.
Obaj towarzysze zbliżyli się ku niemu. Po chwili wszyscy zniknęli w grocie, otwierającej się u stóp skał. Miałem więc swobodę zupełną. Postanowiłem skorzystać z dobrej sposobności i przyjrzeć się bliżej «Grozie».
Wszystkie klapy, z wyjątkiem tej, która prowadziła do mojej kajuty, były zamknięte na głucho. O zbadaniu zatym wewnętrznej budowy statku nie mogłem nawet marzyć.
Wobec tego zeskoczyłem na ziemię i zacząłem oglądać «Grozę* z zewnątrz. Miała ona kształt wrzecionowaty, z przodu więcej zaostrzony niż z tylu, pudło z aluminjum, a skrzydła z jakiegoś dziwnego, nieznanego mi wcale materjału. Cztery koła o dwustopowej średnicy obwiedzione były gumą, która zapewniała cichość biegu nawet przy największej szybkości.
Szprychy kół rozszerzały się, tworząc rodzaj szufli, ułatwiało to niezmiernie poruszanie się na wodzie i pod wodą.
Główną część mechanizmu stanowiły dwie turbiny Parsona, umieszczone po obu stronach statku w kierunku jego długości. Wprawiane w ruch obrotowy przez jakiś motor nieznany, przenosiły statek przez przestrzenie wodne z szybkością niesłychaną. Kto wie, czy nie ułatwiały równocześnie lokomocji w powietrzu?... Niewątpliwie jednak do szybowania w przestrzeni służyły olbrzymie skrzydła, które w stanie spoczynku przylegały ściśle do jego boków.
A zatym przyrząd do latania oparty był na zasadzie ciężkości większej od powietrza.
Siłą poruszającą mechanizm tak niezwykły, mogła być tylko elektryczność. Z jakiego źródła czerpały ją akumulatory?... Może właśnie w jednej z tych pieczar podziemnych, w której się ukryli marynarze, pracowały potężne dynamomaszyny, wytwarzające niewyczerpane zapasy energji?
Obejrzałem koła, turbiny, skrzydła, lecz mechanizm wewnętrzny i siła poruszająca pozostały dla mnie zagadką. Cóżby mi zresztą przyszło z odsłonięcia tej tajemnicy, jeżeli do końca życia pozostać mam więźniem Króla Przestrzeni?!
Przyświecała mi wprawdzie nadzieja ucieczki... Lecz czy się nadarzy sposobność odpowiednia... i kiedy?...
Przedewszystkim należało zbadać miejsce, gdzieśmy się znajdowali obecnie. Czy istnieje jakiekolwiek połączenie między tą płaszczyzną zamkniętą a światem otaczającym? Jakie wyjście z pośród tych wysokich zwartych skał? Jak daleko jesteśmy od Erie? W jakiej części Stanów Zjednoczonych?
Coraz uparciej nasuwało mi się przypuszczenie, czy tym gniazdem skalistym nie jest owo Great-Eyry, dostępne jedynie dla orłów i sępów? Lecz dla Króla Przestrzeni świat cały stoi otworem! Mógł więc założyć swą siedzibę w miejscu, gdzie go najczujniejsza policja wytropić nie zdoła, a żadne zamachy nie dosięgną. Odległość między Great-Eyry i Niagara-Falls wynosi najwyżej 450 mil, zatym «Groza» bez trudu mogła je przebyć w przeciągu nocy.
Myśl ta wypierała powoli wszystkie inne przypuszczenia... Zaczynałem pojmować związek, zachodzący między Great - Eyry i listem podpisanym inicjałami K. P., — a Królem Przestrzeni i tajemniczym jego wehikułem. Groźby wyrażone w liście, śledzenie moich kroków, niezrozumiałe zjawisko... wszystko to powoli stawało się jasnym... Gdybyż się tylko mgły rozproszyły prędzej!... Możebym rozpoznał cośkolwiek... możeby się wreszcie moje przypuszczenia zamieniły w pewność?...
Postanowiłem obejść płaszczyznę wokoło.
Ponieważ kapitan i obaj jego towarzysze znajdowali się w grocie północnej, rozpocząłem badania od strony południowej.
O wysokości skalistej poszarpanej ściany nic sądzić nie mogłem, wierzchołki jej bowiem tonęły we mgle. Jedno tylko rzuciło mi się w oczy, a mianowicie gatunek skały był to szpat polny, tworzący cały łańcuch Alleganów.
Kapitan i jego towarzysze nie wychodzili z groty, przed którą stały skrzynie, przywiezione z Black Rock. Widocznie zajęci byli ich rozpakowywaniem.
Posuwałem się naprzód z wielką ostrożnością, rozglądając się bacznie dokoła. Tu i owdzie dostrzegałem kawałki drzewa, kupki zeschłych traw, odciśnięte na piasku ślady kroków ludzkich. Najwięcej uderzyły mnie grube pokłady popiołu, odłamki zwęglonych desek i belek, okucia metalowe, zniszczone przez ogień, i resztki popalonych cząstek jakiegoś mechanizmu.
Widocznie miejsce to niezbyt dawno jeszcze było widownią olbrzymiego pożaru. I znowu mimowoli przyszły mi na myśl tajemnicze zjawiska na Great-Eyry, buchające płomienie, huk zagadkowy i dziwne hałasy, które takim przerażeniem napełniły mieszkańców Pleasant - Garden i Morgantonu
Wtym powiał od wschodu wicher gwałtowny i rozdarł mgły. Potoki światła zalały płaszczyznę.
Z piersi mej wyrwał się okrzyk...
Na wschodniej stronie skalistego zrębu ujrzałem sylwetkę skały, przypominającą orła z rozpostartemi skrzydłami, którą zauważyliśmy z panem Eljaszem Smithem podczas wyprawy na Great-Eyry!...
A zatym wątpliwości skończone! Potężny, olbrzymi ptak, gienjalny twór Króla Przestrzeni, gnieździł się na Great-Eyry, gdzie nikt inny dostać się nie mógł.
A może istnieje jakieś przejście podziemne, które pozwala kapitanowi wydostać się na świat szerszy, pozostawiając «Grozę» w bezpiecznym schronieniu?!
Nareszcie zrozumiałem wszystko, co dotąd było dla mnie zagadką palącą. W myśli mej przesuwały się kolejno wszystkie tajemnicze, niepokojące zjawiska i wypadki.
Stałem nieruchomo wpatrzony w sylwetkę kamiennego orła, a myśli najsprzeczniejsze kotłowały pod czaszką.
Czyż obowiązek nie nakazuje mi pokusić się o zniszczenie przyrządu, który tyle szkody wyrządzić może ludzkości?
Poza mną rozległy się jakieś kroki.
Obróciłem się.
To kapitan zbliżał się powoli, patrząc mi prosto w oczy.
Straciłem panowanie nad sobą. Z ust mych zerwały się wyrazy:
— Great-Eyry! Great-Eyry!
— Tak, inspektorze Strock!
— A pan... pan jesteś Królem Przestrzeni!
— I panem świata, któremu już pierwej dałem się poznać, jako najpotężniejszy z ludzi!
— Pan?! — zawołałem w zdumieniu najwyższym.

— Tak, ja! — odparł, prostując się dumnie — jestem Robur... Robur zwycięzca!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.