<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Król przestrzeni
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. P.
Tytuł orygin. Maître du Monde
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
Robur zwycięzca.

Wzrost średni, ramiona kwadratowe, szyja herkulesowa, muskularna, głowa okrągła, oczy płomienne, mięsień brwiowy, ściągający się kurczowo, oznaka energji niezłomnej; włosy krótkie lekko kędzierzawe, z połyskiem metalicznym, piersi szerokie, wznoszące się i opadające jak miech kowalski, ręce, ramiona i nogi jakby wykute z kamienia, szeroka amerykańska bródka, pozwalająca podziwiać potężną budowę szczęk, której mięśnie żuchwowe zdawały się posiadać siłę niezwykłą — oto portret człowieka, który dnia 12 czerwca 19.. ukazał się w Filadelfji na posiedzeniu Instytutu Weldona.
Ten człowiek niezwykły stał dziś przede mną w niedostępnym gnieździe skalistym, rzucając mi swe imię rozgłośne jako groźbę lub wyzwanie.
Tutaj muszę w krótkości przypomnieć zdarzenia, które niegdyś ściągnęły na Robura uwagę całej Ameryki.
12-go czerwca wieczorem w Filadelfji na posiedzeniu Instytutu Weldona omawiano kwestję kierowania balonami. Prezesem był wtedy Uncle Prudent, jedna z najwybitniejszych osobistości Pensylwanii, a sekretarzem Phil Evans.
Dzięki staraniom rady administracyjnej, zbudowano balon, którego objętość wynosiła czterdzieści tysięcy metrów sześciennych. Przypuszczano, że balon ten będzie mógł poruszać się w kierunku poziomym za pomocą maszyny dynamoelektrycznej, lekkiej i potężnej, która miała wprowadzać w obrót śrubę. Gdzie jednak umieścić ją należało? Co do tej kwestji, członkowie Instytutu w żaden sposób porozumieć się nie mogli. Jedni twierdzili, że z tyłu, drudzy, że na przedzie łódki.
Tego wieczora dyskusja była tak ożywiona, że nieomal doszło do walki. W chwili największego roznamiętnienia woźny oznajmił, że jakiś cudzoziemiec domaga się wprowadzenia go na salę obrad.
Był to Robur. Udzielono mu prawa głosu. Gdy zaczął mówić, zapanowała cisza głęboka. Wychodząc z zasady, że człowiek opanował morze przy pomocy statków żaglowych, kołowych lub śrubowych, Robur twierdził, że przyrządy do latania muszą być cięższe od powietrza, ażeby się w nim mogły swobodnie poruszać.
Była to nieustająca kwestja sporna. Tym razem większość członków oświadczyła się za zasadą ciężkości mniejszej od powietrza. Walka toczyła się z taką zaciętością, że Robur, któremu przeciwnicy nadali ironiczne miano Zwycięzcy, zmuszony został do opuszczenia sali.
W kilka godzin później, prezes i sekretarz Instytutu, oraz towarzyszący im lokaj Frycolin, przechodząc przez Fairmont-Park, zostali porwani przez jakichś ludzi nieznanych, którzy zakneblowali im usta, związali ręce, zaprowadzili w głąb parku, i mimo oporu wsadzili do dziwnego przyrządu, ukrytego na oddalonej polance.
Nazajutrz trzej więźniowie wraz z Roburem szybowali w przestrzeni, przelatując ponad okolicą, która wydawała się im całkiem obcą.
Uncle Prudent i Phil Evans sprawdzili na podstawie własnego doświadczenia, że przyrząd do latania, oparty na zasadzie ciężkości, większej od powietrza, odpowiadał w zupełności swemu przeznaczeniu.
Przyrząd ten, obmyślony i wykonany przez inżyniera Robura, polegał na dwojakim działaniu śruby, która przy obrocie postępuje w kierunku swej osi. Jeżeli oś tkwi pionowo, balon wznosi się w kierunku pionowym; jeżeli poziomo, balon posuwa się naprzód po linji poziomej.
Długość «Albatrosa» wynosiła trzydzieści metrów. Z przodu i z tyłu statku umieszczone były śruby okrętowe. Prócz tego znajdował się jeszcze cały system śrub, osadzonych na osiach pionowych: po piętnaście z każdej strony pudła, i siedem w środkowej części przyrządu. Dumnie sterczało trzydzieści siedem masztów, opatrzonych nie żaglami, lecz prętami, którym maszyny, ustawione na dnie statku, nadawały ruch obrotowy, szybkości zdumiewającej.
Silą, poruszającą motor, była niewątpliwie elektryczność, lecz nikt się nigdy nie dowiedział, skąd ją czerpał gienjalny wynalazca. Najprawdopodobniej z otaczającego powietrza, zawsze mniej lub więcej naładowanego elektrycznością; podobnie ów słynny kapitan Nemo do poruszania swego «Nautilusa» brał elektryczność z otaczającej go wody.
Zresztą tajemnicy tej nie zbadał ani Uncle Prudent ani Phil Evans w przeciągu całej napowietrznej wędrówki.
Załoga Robura składała się z ośmiu ludzi: z nadzorcy Turnera, trzech maszynistów, dwu pomocników i kucharza.
— Przyrząd mój — mówił Robur do ludzi, którzy wbrew swej woli wzięli udział w jego podróży — daje mi panowanie nad przestrzenią, nad Ikarją powietrzną, siódmą częścią świata, która obszarem swym przewyższa Europę i Amerykę, Afrykę i Azję, Australję i oceany razem wzięte.
Biedny Uncle Prudent i Phil Evans rozpoczęli awanturniczą wyprawę na pokładzie «Albatrosa». Wymawiali się daremnie. Protest ich Robur odrzucił prawem silniejszego. Musieli się zastosować do jego woli.
«Albatros» pędził ku zachodowi. Przeleciał ponad olbrzymim łańcuchem Gór Skalistych, ponad równinami Kalifornji, minął San Francisco, północną część oceanu Spokojnego, Kamczatkę. Oczom podróżników ukazywały się kolejno krainy Państwa Niebieskiego; podziwiali malowniczy Pekin, otoczony murem poczwórnym. Potym «Albatros» wzniósł się jeszcze wyżej, przeleciał ponad śnieżnemi szczytami i błyszczącemi lodowcami Himalajów, ponad Persją i morzem Kaspijskim. Tu przekroczono granicę Europy i zboczono nieco z kierunku zachodniego, zwracając się ku dolinie Wołgi. Ludność Moskwy, Petersburga, Finlandji i wybrzeży Bałtyku ze zdumieniem patrzyła na ten niezwykły statek napowietrzny.
Podróżnicy przecięli półwysep Skandynawski po linji, wiodącej od Sztokholmu do Chrystjanji, poczym skierowali się na południe, dążąc przez Francję ku Włochom. Nad Paryżem «Albatros» obniżył swój lot i zawisł ponad stolicą świata, rzucając na zdumioną ziemię snopy lśniących promieni.
Robur i jego towarzysze przemknęli ponad Florencją, Rzymem i Neapolem, przerzynając ukośnie morze Śródziemne znaleźli się ponad olbrzymią Afryką koło przylądka Spartel. Tu znowu zmienili kierunek: zwrócili się ku wschodowi, przelecieli ponad Marokko, Algierem, Tunisem, Trypolisem aż do Egiptu. Później pomknęli ku Timbuktu, a stamtąd przez Sudan do Atlantyku.
Trzymając się ciągle kierunku południowo-zachodniego, przelatywał «Albatros» ponad rozległą wodną płaszczyzną. Nie straszyły go ani burze gwałtowne, ani trąby powietrzne. Zimna krew i zręczność sternika wyprowadzała ich zawsze z niebezpieczeństwa.
Przy wejściu do cieśniny Magellana ujrzeli znowu ziemię. Od przylądka Horn skierowali się na południe, pod niemi rozciągały się puste, bezludne krainy oceanu Antarktycznego, przebyli walkę z cyklonem i dosięgnęli ziemi Grahama; w blaskach wspaniałej zorzy południowej balon kołysał się kilka godzin nad samym biegunem. Poczym silny huragan uniósł go aż do ziejącego ogniem wulkanu Erebusa. Cudem zaledwie zdołali uniknąć zguby.
W końcu lipca wrócili znowu ponad ocean Spokojny. Wreszcie na wybrzeżu jednej z wysp oceanu Indyjskiego zarzucili kotwicę. Po raz pierwszy od chwili odjazdu «Albatros», utrzymywany w powietrzu przez sprężyny hamujące, zawisł nieruchomo na wysokości stu pięćdziesięciu stóp ponad ziemią.
Była to wyspa Chatham, położona o 15° na wschód od Nowej Zelandji. «Albatros» musiał się tutaj zatrzymać dla naprawienia uszkodzeń, które mu wyrządził ostatni huragan.
Następnie Robur miał zamiar wyruszyć na wyspę X., leżącą na oceanie Spokojnym i oddaloną o 2,800 mil, gdzie niegdyś zbudował swój statek cudowny.
Uncle Prudent i Phil Evans jasno sobie zdawali sprawę, że ich przymusowa wędrówka może się przedłużyć do nieskończoności. Blizkość ziemi wydała się im wyborną sposobnością do ucieczki.
Lina przyczepiona do kotwicy miała zaledwie sto pięćdziesiąt stóp długości. Nie trudno więc było w nocy spuścić się po niej ku ziemi, z nadejściem jednak świtu spostrzeżonoby niewątpliwie ucieczkę i schwytano dezerterów.
Wobec tego nieszczęśliwi jeńcy zdobyli się na pomysł zuchwały: oto postanowili zaopatrzyć się w nabój dynamitowy, który można było wziąć niepostrzeżenie z zapasu amunicji «Albatrosa» i wysadzić w powietrze statek wraz z jego załogą i Roburem. Mieli nadzieję, że, nim lont się spali, oni zdążą spuścić się po linie i z ziemi przyglądać się będą zniszczeniu «Albatrosa», z którego nie pozostanie nawet szczątków.
Zamiar swój wykonali. Zapalili lont i ostrożnie spuścili się na ziemię. Lecz ucieczkę ich zauważono natychmiast. Z pokładu rozległy się wystrzały, szczęściem jednak nie dosięgły żadnego z uciekinierów. Wtedy Uncle Prudent przeciął linę, «Albatros» zaś pozbawiony śrub hamujących, uniesiony wiatrem i zmiażdżony wybuchem miny pogrążył się w falach oceanu Spokojnego.
Od czasu owej nocy z 12 na 13 czerwca, kiedy Uncle Prudent, Phil Evans i Frycolin po wyjściu z Instytutu Weldona zginęli bez śladu, nie słyszano o nich ani słowa. Nikt się nawet nie domyślał, co się z niemi stało. Udział Robura w tajemniczej sprawie zniknięcia oczywiście nikomu nie mógł przyjść na myśl.
Koledzy szanowanych powszechnie członków Instytutu niepokoili się ogromnie o ich los.
Rozpoczęto poszukiwania, udając się nawet o pomoc do policji. Powysyłano depesze na wszystkie krańce świata, nawet wyznaczono nagrodę w kwocie 5,000 dolarów za jakąkolwiek wiadomość o zaginionych. Lecz wszystkie te zabiegi nie przyniosły żadnych rezultatów. W całym państwie panowało ogromne zainteresowanie.
Chwile te zapamiętałem wybornie.
Nagle 20 września po całej Filadelfji rozbiegła się błyskawicznie wieść sensacyjna.
Uncle Prudent i Phil Evans ukazali się w ścianach gmachu Instytutu Weldona.
Tegoż wieczora zwołano posiedzenie nadzwyczajne. Członkowie z entuzjazmem powitali odzyskanych kolegów, którzy na zadawane im pytania odpowiadali z wielką ostrożnością, albo też zachowywali intrygujące milczenie.
Prawda wykryła się później.
Po zniszczeniu i zniknięciu «Albatrosa», Uncle Prudent i Phil Evans znaleźli się w położeniu rozpaczliwym. Na wyspę Chatham statki zawijają rzadko. Należało więc uzbroić się w cierpliwość i pomyśleć o zapewnieniu sobie środków do życia. W zachodniej części wyspy napotkali plemię krajowców, które gościnnie przyjęło rozbitków. Zaledwie po upływie pięciu tygodni od zniszczenia «Albatrosa» jakiś statek żaglowy zabrał nieszczęsnego prezesa, jego sekretarza i lokaja do Ameryki.
Po powrocie do kraju oddali się całkowicie jedynemu zadaniu: postanowili dokończyć budowy balonu i wyruszyć ponownie do wyższych stref powietrznych, skąd tak niedawno wrócili.
28-go kwietnia roku następnego balon był już gotów do podróży. Kierować nim miał znakomity aeronauta Harry Tinder.
Od chwili powrotu Uncle Prudenta i Phil Evansa do Filadelfji, nic zgoła nie słyszano o Roburze. Słusznie więc i prezes i sekretarz mogli przypuszczać, że fale oceanu Spokojnego pochłonęły «Albatrosa» wraz z całą załogą.
W dniu naznaczonym na wzlot balonu, tysiące widzów zgromadziły się w Fairmount Parku. Objętość balonu była olbrzymia. Kwestję sporną co do umieszczenia śruby rozstrzygnięto w ten sposób, że postanowiono użyć dwuch śrub, umocowując jedną z przodu, drugą z tyłu łódki. Motor elektryczny siłą swą przewyższał wszystko, co dotąd uzyskano w tej gałęzi.
Pogoda była wspaniała, niebo bez chmur, ani cienia wiatru.
O godzinie jedenastej wystrzał armatni oznajmił tłumom, że balon gotów już do wzlotu.
— Przetnijcie linę!
Rzucił te słowa sakramentalne sam Uncle Prudent głosem silnym i donośnym.
Balon wolno i majestatycznie wzniósł się w powietrze. Na wstępie posuwano się czas jakiś w kierunku poziomym. Próba udała się wyśmienicie.
Nagle rozległ się krzyk — krzyk, powtórzony przez setki tysięcy ust!...
Na północo-zachodzie ukazała się jakaś masa ruchoma, zmierzająca ku balonowi z niezwykłą szybkością.
Był to taki sam przyrząd napowietrzny, który w roku zeszłym porwał szanownych członków Instytutu Weldona i przewiózł ich ponad Europą, Afryką, Azją i Ameryką.
— Albatros!... Albatros!...
Tak to był «Albatros», a na pokładzie stał Robur zwycięzca we własnej osobie!
Łatwo sobie wyobrazić zdumienie, a zarazem przerażenie Uncle Prudenta i Phil Evansa!
Po wybuchu miny, szczątki «Albatrosa» wraz z całą załogą zapadły się w morze. Szczęściem jednak przepływał tamtędy jakiś statek, który uratował tonących i wysadził ich w Australji.
Stamtąd już nie trudno było Roburowi dostać się do wyspy X. Myśl zemsty opanowała go wyłącznie.
W tym celu sporządził wkrótce nowy przyrząd do latania, który nawet przewyższał poprzedni. Kiedy doszła go wiadomość o zamierzonym wzlocie byłych pasażerów «Albatrosa», postanowił stawić się w Filadelfji w dniu i godzinie oznaczonej na próbę.
Jakie zamiary miał w chwili obecnej?
Obok zemsty mogła nim jeszcze kierować chęć wykazania pierwszeństwa «Albatrosa» nad wszystkiemi balonami i przyrządami do latania, opartemi na zasadzie ciężkości mniejszej od powietrza.
Uncle Prudent i Phil Evans doskonale zdawali sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa.
Pozostawała im jedynie ucieczka, lecz nie w kierunku poziomym, gdzieby ich «Albatros» doścignął z łatwością, tylko w pionowym do wyższych warstw atmosfery.

Wznieśli się zatym na wysokość 5000 metrów.
...piorun strzaskał ten przyrząd cudowny, arcydzieło umysłu ludzkiego.
«Albatros» poszedł za niemi z całą szybkością, na jaką go było stać. Odległość między nim, a balonem zmniejszała się z każdą chwilą. Lecz balon, z którego wyrzucono część balastu, wzniósł się o 1000 metrów jeszcze... «Albatros», nadając sprężynom coraz szybszy ruch postępowy, nie ustawał w pogoni.

Nagle rozległ się huk straszliwy. Nastąpił wybuch. Pod naciskiem nadmiernie rozszerzającego się gazu, powłoka balonu przerwała się z hałasem. Balon zaczął szybko opadać ku ziemi.
Wtedy stała się rzecz niespodziewana: «Albatros» pośpieszył z pomocą ginącym. Robur zapomniał o zemście i zabrał na swój pokład Uncle Prudenta, Phil Evansa i Tindera. W chwilę potym balon, jak łachman olbrzymi spadł na drzewa Fairmont Parku.
Publiczność drżała ze wzruszenia i z przestrachu.
Co uczyni Robur z jeńcami?... Czy zabierze ich ze sobą w przestworza powietrzne?... Może tym razem ludzie ci odlecą niepowrotnie?
Wątpliwości rozwiały się szybko. «Albatros» zaczął gwałtownie spuszczać się na dół, jak gdyby miał zamiar zarzucić kotwicę w Fairmont Parku. Byłby to dowód szalonej odwagi, podniecony tłum mógł się bowiem rzucić na przyrząd tak niezwykły i pochwycić jego właściciela. «Albatros» opadał ciągle. Nagle na wysokości 5 — 6 stóp zatrzymał się.
Nastąpiła chwila ogólnego wyczekiwania. Wśród ciszy grobowej rozległ się donośny głos Robura.
— Obywatele Stanów Zjednoczonych! Po raz już drugi prezes i sekretarz Instytutu Weldona znajdują się w mojej mocy. Mógłbym ich zatrzymać u siebie na zawsze. Lecz nie uczynię tego. Straszna zaciekłość, jaką obudzą powodzenie «Albatrosa», przekonała mnie, że ogół nie dorósł jeszcze do zrozumienia, jak koniecznym jest przewrót w pojęciach o budowie balonów i nie pojmuje całej doniosłości panowania nad przestrzenią. Jesteście panowie wolni!
Uncle Prudent, Phil Evans i Tinder w jednej chwili zeskoczyli na ziemię, «Albatros* zaś wzniósł się o trzydzieści stóp wyżej, gdzie go już nikt nie mógł dosięgnąć.
Robur mówił dalej:
— Obywatele! Próba moja przyniosła rezultaty świetne, lecz jest przedwczesną... Dziś ludzkość szarpią i dzielą interesy najsprzeczniejsze. Odjeżdżam zatym, unosząc ze sobą tajemnicę, lecz myśl moja i praca nie zginą. Gdy ludzkość stanie na tym stopniu rozwoju, że wynalazku mego nadużyć nie zechce, dowie się o nim. Pozdrowienie wam, obywatele Stanów Zjednoczonych!
W chwilę później «Albatros» wśród oklasków rozentuzjazmowanego tłumu zniknął z przed oczu, kierując się ku wschodowi.
Ustęp ten przytoczyłem w całości, chcąc podać dokładną charakterystykę Robura. Wówczas, o ile się zdaje, nie żywił on w swym sercu niechęci do ludzi. Zastrzegał sobie przyszłość. Dumny i energiczny, wierzył niezachwianie w swą nadludzką prawie potęgę i swój gienjusz.
Bardzo możliwe, iż uczucia powyższe rozwinęły się w nim tak dalece, że zapragnął ujarzmić świat cały — jak o tym sądzić mogłem z jego listów i gróźb tam zawartych. Może więc dzisiaj zdolnym już był do nadużycia swej władzy i najgorszych wybryków?
Łatwo mogłem sobie odtworzyć w myśli, co się działo z Roburem po odlocie z Filadelfji.
«Albatros» pomimo całej swej doskonałości nie zadowolił gienjalnego wynalazcy; przyszła mu ochota zbudować przyrząd taki, któryby mógł się poruszać na ziemi, na wodzie i pod wodą z równą łatwością jak w powietrzu. Przypuszczalnie dzieła tego dokonał na wyspie X. przy pomocy niezwykle zdolnych robotników, którzy się zobowiązali do zachowania tajemnicy.

«Albatros» prawdopodobnie został zniszczony na Great-Eyry, a «Groza» ukazała się najpierw na drogach Stanów Zjednoczonych, w zatoce Bostońskiej, na jeziorze Erie, skąd uszła pogoni drogą napowietrzną, zabierając mnie jako jeńca.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.