Księga Monelli/III/O jej cierpliwości

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O JEJ CIERPLIWOŚCI.

Przybyłem w miejsce zacieśnione i mroczne, ale dyszące smutną wonią zduszonych fijołków. Niepodobna było ominąć tego przejścia, co rozciągało się w kształt długiego korytarza.
Idąc omackiem w mroku, natrafiłem ciało drobne, skulone w śnie; dotykałem włosów, przesuwałem dłoń po znajomej mi twarzy i zdawało mi się, że twarzyczka budzi mi się pod ręką i poznałem, że to była Monella, śpiąca sama wśród ciemności.
Krzyknąłem ze zdumienia, a że nie śmiała się ani płakała, rzekłem jej:
— O Monello, czyż przyszłaś tutaj spać jak cierpliwy konik polny w bruździe zoranej roli.
Otworzyła oczy i rozchyliła usta jak niegdyś, kiedy nie rozumiała nic i zawierzała się cała myśli kochanego.
— O Monello, rzekłem znowu, wszystkie dzieci płaczą w pustym domu, zabawki pokryte są pyłem a mała lampka zgasła i wszystkie śmiechy, co dźwięczały po kątach pierzchły; zaś świat wrócił do pracy. Ale myśmy myśleli o tobie. Myśleliśmy, że bawisz się gdzieś daleko, gdzie nam niepodobna się dostać. A oto ty spisz tutaj jak dzikie zwierzątko, skulone pod śniegiem, który lubiłaś dawniej za jego białość.
Wtedy przemówiła, a głos jej był ten sam, rzecz dziwna, w tem miejscu mrocznem, że nie mogłem powstrzymać się od łez, a ona mi je otarła włosami, co były jej odzieżą.
— O ukochany, rzekła, nie trzeba płakać, bo oczy twe potrzebne ci są do pracy, o ile będzie się żyć pracą, a czas nie nadszedł jeszcze. I nie trzeba zostawać w tem miejscu zimnem i ciasnem.
A ja załkałem, mówiąc:
— O Monello! dawniej bałaś się ciemności!
— Nie boję się już, rzekła.
— O Monello! dawniej bałaś się zimna, niby dłoni trupa.
— Nie boję się już zimna, rzekła.
— I jesteś tutaj sama, zupełnie sama, takie dziecko. Dawniej płakałaś kiedy byłaś sama.
— Nie jestem sama, rzekła, bo czekam.
— O Monello! i kogóż czekasz, śpiąca, tak skulona w ciemności.
— Nie wiem, rzekła, lecz czekam. I czekanie moje jest ze mną.
Zobaczyłem wtedy, że cała jej twarz, zwrócona była ku wielkiej nadziei.
— Nie trzeba tu zostawać, rzekła, jeszcze w tem miejscu ciemnem i chłodnem, wróć do twych przyjaciół, ukochany.
— Czy nie chcesz prowadzić mię i nauczyć Monello, ażebym i ja zyskał cierpliwość twego czekania. Jestem taki samotny!
— O ukochany, rzekła, niezdolnam cię nauczać, jak niegdyś, gdy mówiłeś, że jestem małem zwierzątkiem. To są rzeczy, które odnajdziesz sam myślą długą i pracowitą, tak jak ja ujrzałem je wszystkie naraz w śnie.
A czy ci towarzyszy w twym śnie Monello wspomnienie przeszłego życia, czy pamiętasz o nas w twoim śnie.
— Jakże mogłabym zapomnieć ciebie, ukochany! Wszakże jesteś w oczekiwaniu mojem, kiedy śpię. Ale nie mogę tłomaczyć. Pamiętasz, lubiłam dawniej ziemię i przesadzałam kwiaty; pamiętasz, mówiłam ci nieraz: »Gdybym była ptakiem, ukryłbyś mię na piersi, kiedybyś miał odchodzić«. O ukochany, jestem tu w dobrej ziemi jako ziarno, a czekam, by stać się ptakiem.
— O Monello więc spisz, zanim odlecisz daleko od nas?
— Nie ukochany. Nie wiem czy odlecę, bo nie wiem nic. Ale wtuliłam się w to, co kocham, i śpię w oczekiwaniu mojem. A zanim zasnęłam, byłam małem zwierzątkiem, jak mówiłeś, i byłam podobna do biednej poczwarki. Raz pamiętasz znaleźliśmy razem kokon biały, jedwabisty, nieprzedarty nigdzie. Niedobry, otworzyłeś go; był pusty. Czy myślisz, że stworzonko skrzydlate nie wyfrunęło zeń. Tylko nikt nie wie jak. A spało długo; i zanim zasnęło, było małą, biedną poczwarką. A poczwarki są ślepe. Wyobraź sobie ukochany, (to nie prawda, ale ja często tak myślę), że i ja utkałam swój kokon ze wszystkiego, co kochałam dawniej: z ziemi, zabawek, kwiatów, dzieci, dobrych słów i wspomnienia o tobie ukochany. To gniazdeczko jest białe i jedwabiste, i nie wydaje mi się chłodnem ani ciemnem. Ale może dla innych nie jest takiem. Wiem, że nie otworzy się wcale i że zostanie zamknięte jak tamten dawny kokon. Tylko mnie w nim już nie będzie. Bowiem czekaniem mojem jest, że odfrunę niby małe stworzonko skrzydlate, by nikt nie wiedział jak. A dokąd mam odlecieć nie wiem sama; ale to jest czekanie moje. I dzieci także, i ty ukochany, i dzień kiedy nie będzie już pracy na świecie, jest tem czekaniem mojem. Jestem małem zwierzątkiem, ukochany; nie umiem wytłomaczyć lepiej.
— Trzeba, trzeba, rzekłem, Monello, abyś raz ze mną wyszła z tych ciemności; bo wiem, że tak nie myślisz; i schowałaś się tu, by płakać; ale że znalazłem cię nareszcie zupełnie samą, śpiącą tu, zupełnie samą, czekającą tu, pójdź ze mną, pójdź ze mną, z tej chłodnej ciemności.
Nie i nie zostawaj tu ukochany, bo zbytnio byś cierpiał; i ja wrócić nie mogę, bo domek, który sobie utkałam jest zamknięty, że nie mogę zeń wyjść.
I Monella objęła mi szyję ramionami, a pocałunek jej, rzecz dziwna, był takim jak dawne jej pocałunki, to też płakałem znowu, a ona otarła mi oczy włosami.
— Nie trzeba płakać, rzekła, jeżeli nie chcesz zasmucać mego czekania; może nie będę czekać już tak długo. Nie rozpaczaj więc. Bowiem ja błogosławię tobie, żeś pomógł mi tu zasnąć w małem, jedwabnem gniazdku, którego najmiększy jedwab z ciebie wytkałam, ukochany, i śpię w nim teraz cicho w sobie zamknięta.
I jak niegdyś we śnie Monella wtuliła się w tajemnicę i rzekła: »Ja śpię, ukochany«.
Tak ją znalazłem: ale jakżeż mogę być pewny, że odnajdę ją znowu w tem miejscu zacieśnionem i mrocznem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.